m
mcc.co rościł sobie pretensje do wielkości, nie udowodniwszy, żc te jego roszczenia są \ czymś więcej niż zwykłym zarozumialstwem,
Wynika i tego, że prawdziwi geniusze, których twórczość dorównywała ich potom, musieli utrzymywać swe życie na pewnym poziomie dramatyzmu—przynajmniej w oczach adorującej ich publiczności. W szczytowej fazie gorączki romantycznej ta siła osobowości stała się nieomal ważniejsza aniżeli sama twórczość. A już z pewnością życie i twórczość uważano za rzeczy nierozdzielne. Mimo uporu, z jakim poeci twierdzili, że ich sztuka nie ma osobistego charakteru, publiczność chciała ich czytać jedynie w taki sposób, by można było w gruźlicy Keatsa, opium Coleridge’a i kazirodztwie Byrona dostrzec nieodłączne elementy ich dzieła—czy niemal jakąś sztukę samą w sobie, równie ważną i na pewno nie osobną.
1 znowu pierwszym i najlepszym paradygmatem był tu Werter:
W tamtych czasach czytelnik miał bardzo osobisty stosunek do autora, a także do bohaterów jego powieści. (...) Z największą gorliwością szukano pierwowzorów słynnych postaci z literatury, a kiedy już się znaleźli, to ich życic prywatne stawało się przedmiotem nader nieumiarkowanych i bezwstydnych badań. Pierwsza padła ofiarą Frau Hofrat KestneT jako Lotta, co przysporzyło jej zarówno zmartwień, jak i satysfakcji; następny był jej mąż, który podjął grę, skarżąc się, że Goethe poskąpił mu, jako Arturowi, wyrazistości i godności. Grób nieszczęsnego Jeruzalema stał się celem pielgrzymek. Pielgrzymi wyklinali pastora, który odmówił mu godziwego pogrzebu, składali na grobie kwiaty, śpiewali sentymentalne pieśni, po czym w listach do domu wzruszająco opisywali swe przeżycia.
Jednym z podstawowych elementów romantycznej rewolucji było uczynienie z literatury nie tyle dodatku do życia — rozrywki i źródła przyjemności dla dysponujących pieniędzmi i wolnym czasem dżentelmenów, jak to bezceremonialnie przedstawił Walpole zmagającemu się ze swym losem Chattertonowi — co raczej sposobu na samo życie. Tak więc Werter nie był już dla czytelników bohaterem powieści, ale wzorem życia, ustanawiającym cały nowy styl wzniosłego odczuwania i cierpienia^Racjonaliści poprzednich pokoleń usprawiedliwili samobójstwo, pomogli zmienić prawa i złagodzić pierwotne uprzedzenia Kościoła, lecz dopiero Werteijuczynił samobójstwo czymś godnym pożądania dla młodych romantyków w całej buropie[Chatterton odegrał tę samą rolę wśród poetów brytyjskich: swoją wysoką pozycję zawdzięczał nie temu, co napisał, lecz temu, jak zginął. *
Postawa romantyczna była więc postawą samobójczyByron, najbardziej z nich wszystkich świadom swego statusu poety skazanego i żyjącego dramatycznie, zauważył, ze „żaden człowiek nie wziął do ręki brzytwy, nie pomyślawszy przy tym, jak łatwo byłoby mu przeciąć srebrną nitkę życia”. Z kolei Goethe,
mimo sukcesu, jaki odniosła tragedia Wertera, pozostał wobec całej sprawy sceptyczny. Wspomina on, jak w młodości ogromnie podziwiał cesarza Otona, który przebił się mieczem, i jak w końcu uznał, że jeśli sam nie ma odwagi umrzeć w ten sam sposób, to w ogóle nie ma dość odwagi, by umrzeć:
To przekonanie uchroniło mnie przed zamiarem, czy może raczej impulsem samobójczym, W mojej dość licznej kolekcji broni znajdował się cenny, dobrze naostrzony sztylet. Co noc kładłem go u swego boku i próbowałem, czy uda mi się wbić go w serce na cal albo dwa. Ale że nigdy mi się to nie udało, w końcu wyśmiałem sam siebie, odrzuciłem te hipochondryczne kaprysy i postanowiłem żyć.103
Jakkolwiek śmieszny mógł się wydawać ów impuls dorosłemu Goethemu. pozostaje fakt, że romantycy, idąc spać, myśleli o samobójstwie, a nazajutrz znów myśleli o nim przy goleniu.
William Empson zwrócił kiedyś uwagę, że pierwsza linijka Ody do melancholii Keatsa — „Nie, nie — nie idź ku Lete; i nie ściskaj...” — „mówi nam, że ktoś, albo też jakaś siła w umyśle poety tak bardzo pragnęła odejść do Lete, że trzeba było aż cztery razy powtórzyć «nie», by ją zatrzymać”104. Dotyczy to, choć w nierównym stopniu, wszystkich romantyków Śmierć całkiem dosłownie była dla nich fatalną Kleopatrą. Alejmyśleli o-niej-t o samobójstwie w sposób dziecinny: nie jak o końcu wszystkiego, lecz jak o dramatycznym geście najgłębszej pogardy wobec nudnego, mieszczańskiego światajWerrer swoim sukcesem przypominał hinduski rydwan Wisznu: mierzono bowiem ów sukces liczbą samobójców, których za sobą pozostawiał. Tak samo było z Chattertonem de Vi-gny’ego, któremu przypisywano podwojenie rocznej liczby samobójstw we Francji w latach 1830-1840. Ale wszystkie te samobójcze epidemie d la modę łączyło jedno przeświadczenie: to mianowicie, że sam samobójca będzie mógł przyglądać się dramatowi własnej śmierci. „Nasza nieświadomość — mówi Freud — (...) nie wierzy we własną śmierć i zachowuje się tak, jak gdyby była nieśmiertelna.” Tak więcjsamobójstwo, pojmowane jako gest, wzmacnia osobowość, która w czarodziejski sposób uchodzi z życiennjjest to rodzaj literackiej pozy. tak samo jak błękitny surdut i żółta kamizelka Wertera. Raz jeszcze zacytujmy Freuda:
Nieuniknionym efektem naszego kompleksowego odrzucenia śmierci jest to, że zaczynamy szukać w świecie fikcji, w literaturze i teatrze, zadośćuczynienia za to. cośmy w życiu stracili. Tam bowiem możemy jeszcze znaleźć ludzi, którzy potrafią umierać — a nawet zabić innego człowieka. Tam jedynie spełnione są warunki konieczne do pogodzenia się ze śmiercią — czyli możliwość zachowania życia w stanie nienaruszo-
103 Cyt. za: F. Winslow, The Anatomy of Suicide. London 1840. str. 118.
104 Seven Types of Ambiguity. London 1930 - New Yoik 1931. str. 205.