256
aż do dziś; Ajałaka zdecydowała sic,' przemówić do niego.
- Możesz się wreszcie zamknąć? Wygadasz się, kiedy mnie już nie będzie.
Jakaś drapieżna zrobiła się przez moment, a teraz znowu łagodnieje i bierze innie za rękę, i czuję wyraźnie: ma sześć palców u dłoni. Chłopiec zwolnił kroku; zrobiło mi się go żal. Ałe muszę nadstawić ucha, bo Ajataka szemrze coś, prawie nie otwierając ust coś
0 sobie i o mnie.
- Wszystko poszło opacznie. Poszło nie tak. Przecież spotykaliśmy się w innym czasie. I przecież, cóż to szkodziło, mogłabym z tobą Jeździć nad morze, na rozsłonecznioną plażę, całkiem pustą. Chodzilibyśmy na koncerty do filharmonii i co niedziela do kościoła,
1 przepadałabym rozmawiać z tobą wieczorami, popijając czerwone wino, ale wszystko się poplątało. Może dlatego, że tak łatwo mówisz „nie"? Teraz wjedziemy razem na szóste piętro, odprowadzisz mnie do samych drzwi i nie zobaczymy się więcej. Tylko pamiętaj, proszę, że i ciebie coś ominęło, nie tylko mnie, to ja ciebie ominęłam, rozminęłam się z tobą, rozmyłam, miły, wymknęłam. A ty tu stój! - krzyknęła nieoczekiwanie u drzwi na klatkę schodową.
Ale chłopiec nie zamierzał się sprzeciwiać. Przyhamował lekko, wciąż kilka kroków za nami, ł jak w zwolnionym tempie, obn »cil się w stronę podwórka. Z piaskownicy gramolił się ciemny kształt: pies na trzech nogach, kulejący żałośnie. Minął nas i pokuśtykał przez trawnik.
- Ohyda - zatrząsł się z oburzeniem chłopak.
- Przecież za dnia bawią się lulaj dzieci. Rakarzy to u was nie ma?
- A ty tu niby skąd? - warknąłem.
- Skądinąd. Stamtąd. Z ciepłych krajów.
Ajataka wzruszyła ramionami i pociągnęła mnie do windy. W środku śmierdziało papierosami i moczem, patrzyłem na nią z czułością i obrzydzeniem, bo choć miała zielone oczy i czerwone usta. było w niej coś odrażającego, cos obcego, coś. czego nie sposob było przytulić. A może, gdybym się przemógł, polłumiłbym jej zaklęcia? Bo zawodziła teraz cicho, złowróżbnie:
- Mógłbyś zostać wielkim podróżnikiem... ale beze mnie nie zostaniesz. Mógłbyś zostać wielkim świętym., ale beze umie nie zostaniesz. Pamiętasz, jak rozmawialiśmy pod ogromnym oknem, za którym krążyły ptaki? Kamienie, które mijałeś? Mojego kola? Mógłbyś zostać wielkim kochankiem... ale beze mnie nie zostaniesz.
Na szóstym piętrze poszliśmy mrocznym korytarzem, oblepionym pożółkłymi gazetami: donosiły o lądowaniu Amerykanów na Księżycu i o wizycie Leonida Breżniewa w Warszawie (mógłbyś zostać wielkim muzykiem... ale beze mnie nie zostaniesz), i o podpisaniu Porozumień, i o ogłoszeniu stanu wojennego (mógłbyś zostać wielkim uczonym... ale beze mnie nie zostaniesz), a potem zaczynały się jakieś łnne, zdumiewające tytuły, które zrozumiałbym, gdybym zdołał się im przyjrzeć,