504 Cięsc IV. Twoja śmierć
się niezniszczalne i nie podlega gniciu. Jest to surowiec. Co z nim 2r ,. „Pierwszy sposób, który najbardziej pociąga religijną wyobraźnię..., to nie z tego szklą małego popiersia w formie rzeźbiarskiej sporządzonej danej osoby i będącej jej podobizną. Tylko serce odczuć może, jaką pociec* dla tkliwej duszy byłoby posiadanie popiersia z ładnego materiału, kt6rw nieocenioną wartością byłoby to, że jest portretem i tożsamą substancją matki, żony, dziecka, przyjaciela, każdego, kto był nam drogi.'* Niestety, nie jest dość płynne. Najlepiej byłoby „zrobić w płaskorzeźbie portret, który pragniemy otrzymać, sporządzić z tej płaskorzeźby formę rzeźbiarską, a na stępnie wlać szkło do tej formy".
Medaliony wystawiałoby się w galeriach, z epitafiami. Łatwo sobie wy. obrazić, jakie wrażenie wywierałyby na odwiedzających: „He dziatek w ^ turalny sposób zawracałoby od najmłodszych lat z drogi zbrodni i rozpusty na sam widok medalionów będących podobiznami ich cnotliwych przodków!** Szkła powinno wystarczyć na dwa medaliony; jeden przeznaczy się ^ cmentarz, a drugi, przenośny, będzie towarzyszyć rodzinie, ilekroć zmieni ona miejsce pobytu, jak mouming picture. „Chciałbym również, aby to z dzieci, które najwięcej dobra wyświadczyło krewnym, bliźnim i ojczyźnie, zostało naturalnym spadkobiercą kości, popiołów lub medalionów swoich przodków. Aby mogło je wszędzie zabierać z sobą, jak podręczny przedmiot, z tym że odpowiadać będzie za nie przed pozostałymi członkami rodziny i że je im pokaże na każde żądanie."
Trudność w tym, że ten cykl produkcyjny jest kosztowny. A więc co z biedakami, którzy nie mogliby sobie na to pozwolić? Nie zbiło to z pantałyku naszego autora, jego pomysłowość jest niewyczerpana. „Osoby niezamożne, nie mogące pokryć kosztów zeszklenia, a jednak chcące posiadać przynajmniej szkielet przedmiotu swoich uczuć, mogłyby się go domagać i otrzymywałyby go, pokrywając koszty rozpuszczenia zwłok..." Będą i tacy, którzy nawet tej sumy nie uiszczą albo nie odczują potrzeby zachowania w domu szkieletów drogich im zmarłych. Szkielety te jednak nie pójdą na marne: „Szkielety, o które krewni się nie upomną, przeniesie się do katakumb pod galeriami, a szczątki złoży się w jednym z ośmiu grobów na polu spoczynku. Po upływie roku kości ich zostaną przerobione na szkło, którego użyje się do budowy wspomnianych nagrobków pod galeriami. W ten sposób powstanie ciekawa całość i w ciągu paru lat dzięki wielkiej ilości szkieletów biedoty, o które nikt się nie upomni, ukończony zostanie monument jedyny w swoim rodzaju."
Pomimo swojego entuzjazmu Giraud żywił pewne wątpliwości co do losu czekającego ów projekt, dlatego zaofiarował siebie samego jako przedmiot eksperymentu. „Jestem tak przeświadczony o nieskończonym dobru, jakie wynikłoby z urzeczywistnienia tego projektu, że jeśli nie dojdzie on do skutku przed moją śmiercią, polecam z góry..., aby posłużyć się mną jako przykładem, ułożywszy się z jakimś mydlarzem albo chirurgiem, który oddzieliłby kości od
reszty moich zwłok, spalił ciało i tłuszcz, a pozostałe z tego popioły wraz ze szkieletem złożył w grobie, który kazałem umyślnie w tym celu zbudować w moim ogrodzie, do czasu gdy moi potomkowie będą mogli zamienić moje kości w szkło/*
Zdarza się, że dowcipna karykatura mówi więcej niż pompatyczne komentarze. W tym przypadku karykatura jest nie zamierzona, humoru brak, a jednak obraz jest wymowny. Celem tej całej ekstrawagancji jest ocalenie zwłok drogich osób od „okropności grobu*' oraz od rozkładu i połączenie w jednym przedmiocie wyobrażenia ich rysów i materii ich ciała. Myśl ta nie wydawała się absurdalna ani księciu di Sangro w jego XVlIl-wiecznym neapolitańskim gabinecie, ani Frankensteinowi. Ale ci dwaj, jak alchemicy epoki Renesansu, szukali zasady bytu. Giraud szuka obecności drugiej istoty. Miał tylko pecha, pomylił języki dwu odrębnych epok: okresu, kiedy zwłoki miały tym, którzy je otwierali, zdradzić tajemnice życia, i okresu, kiedy zwłoki darzyły tych, którzy je kontemplowali, złudzeniem pewnej obecności.
DEKRET Z 23 PRAIRIALA ROKU XII (12 CZERWCA 1804)
Przez całą drugą połowę wieku XVIII nie przestano zajmować się sprawą grzebania zmarłych. Zmieniły się zewnętrzne przyczyny tego zainteresowania, a nie samo zainteresowanie ani jego powaga. Grzebanie zmarłych, które było aktem religijnym i kościelnym, stało się naprzód sprawą służb porządkowych, urzędu zdrowia publicznego, aby następnie stać się znowu aktem religijnym, ale należącym do religii bez wyznania i bez Kościoła, religią wspomnienia i, w końcu, niechrześcijańskich form życia przyszłego. Ten długi spór we Francji znalazł urzędowe zakończenie. Dekret z 23 prairiala roku XII (12 czerwca 1804) ustalił, z niewielkimi zmianami, aktualny po nasze czasy regulamin cmentarzy i pogrzebów. Administracja wszystkich rządów nieustannie usiłowała pomniejszać moralne i religijne znaczenie tego dekretu, chcąc go sprowadzić do rzędu zwykłego przepisu dotyczącego zbiorowej higieny, co na pewno nie było zamiarem jego inspiratorów. Jest to nie tyle tekst ustawy, co akt fundacyjny nowego kultu, kultu zmarłych. Ale dostrzegamy to dopiero wówczas, gdy go usytuujemy u kresu półwiecza niepokojów i namysłów.
Dekret potwierdza ostatecznie zakaz chowania zmarłych w kościołach, w miastach zaś nakazuje grzebać ich w odległości co najmniej 35 do 40 m od ich krańców.
Posuwa się on znacznie dalej niż plany z roku 1801, które akceptowały dawne zbiorowe groby dla ubogich. Głosi zasadę, że ciał nie wolno układać jedne na drugich, lecz zawsze obok siebie. Jest to zmiana zasadnicza. Groby indywidualne, dotychczas zastrzeżone dla tych, którzy płacili, przysługiwały teraz