22
PA M I Ę T NIK LU BELSKI.
do niego, przykuwał wprost, sprawiał, że stawałem się częścią jego pięknej duszy. Wpływ rodziców, pieszczoty starej bony „babci14 Lewińskiej, opowieści Strzelca Słabyny, wszystko poszło na bok, Zbysław stał się niepodzielnym panem mej duszy, bóstwem mej wyobraźni, ideałem mego dzieciństwa.
Nauczycielem był niezrównanym...
Jego talent pedagogiczny sprawił, żem wolny był od tej ciężkiej pracy, którą ludzie zwą nauką czytania, sylabizowania itd. Sam nie pamiętam, kiedy i w jaki sposób posiadłem ten ciężki kunszt.. Zdaje mi się, że od kiedy siebie pamiętam, to już umiałem czytać i pisać. Nie pamiętam się zupełnie analfabetą.
Czegóż on mnie właściwie uczył?
A uczyć musiał, bo byliśmy razem cały dzień, od przebudzenia aż do udania się na spoczynek. Nie zostawiał nas prawie nigdy samych.
Cóż robił przez ten cały długi dzień?
Wprowadzał nas w świat zaczarowany. W siódmym roku życia wiedziałem o rzeczach, o jakich, niestety, nie wiedzą często dorośli ludzie.
Syn gennanizatora, robił z nas gorących polakowi Umiał on opowiadać takie cudowne podania, umiał barwić tak prześlicznie sw7e opowieści, że siedzieliśmy godzinami, zasłuchani, zamodleni, oderwani od świata, przeniesieni w jakiś świat inny, pełen cudowności, w mistyczne mroki, światełka i półcienie, w7 których było nam tak dobrze, tak słodko, tak rozkosznie, że do dziś czuję żal, iż nie mam już siły w7rócić do tej zaczarowanej krainy marzeń i złudzeń, do tego królestwa, stworzonego przez chorego na płuca studenta buczackiej ba z y 1 j ań ski< *j szkoły.
Kochał on całą naszą przeszłość. Znał cnoty i wady narodu, był spra-wdedliwy w sądach, ale specjalnie ukochał był niektóre epoki naszych dziejów, niektóre postacie, niektóre zdarzenia.
Ulubionemi jego postaciami byli: stary kołodziej Piast z żoną Rzepichą i ta sfera starosłowiańskiego w ie-śniactwa, ci aniołowie i te cudowne syna postrzyżyny. Cała ta baśń w ustach naszego Zbysława nabierała w'prost cudownego zabarwienia—słuchaliśmy jej z zatrzymanym oddechem i z biciem dziecięcych serc.. Albo groźna i ponura postać króla Chrobrego, który roznosił sław7ę Polski po świecie i zmuszał, aby ją wszędzie czczono i szanowano jej imię...
Z jakimże natchnieniem i miłością kreślił rysy wielkiego króla chłopów7, ukochanego Kazimierza, który poszarpanej, upadłej, zbezczeszczonej Polsce zdobywał na nowo blask, którym świeciła za Bolesławów7.
Surowy węgier król Stefan, i serdeczny szlachcic, rycerz chrześcijański Jan III, również należeli do ukochanych postaci Zbysława. Ale ponad wszystkich ukochał był pana Naczelnika i jego chłopskie sympatje, i tych kosynieiów w białych sukmanach, i te gorące prądy, które umiał przelewać Naczelnik w ciemne, zapracowane masy. Gdy mówił o nim, oczy mu ogniem natchnienia płonęły, a głos drżał od wzruszenia i łez tłumionych...
Była to jesień 1863 roku. Kraj pokrywał się żałoba.
Dom cały był pełen powstańców.
Był tam Ukrainiec, chłopoman, Niedź-wdecki, student uniwersytetu moskiewskiego, serdeczny chłop, ale wróg szlachty i mętny umysł... Ten stał się stałym uczniem Zbysława, przesiadywał po całych dniach w7 naszym pokoju i słuchał... A później, rozrzewniony, zapłakany, rozrywał czerwoną koszulę na piersiach i wołał do przestraszonego studenta: