Skoro nic można zdobyć żony po dobroci, trzeba było uciec się do gwałtu. Porwał kowal dziewczynę w objęcia, a mocny był to uścisk, rzucił ją do sań i uwiózł ku Kalewali. Branka łamała ręce i krzykami rozpaczy napełniała bezludną pustynię. Daremne były słowa pociechy skierowane do niechętnej narzeczonej. Po trzech dniach ucieczki skleiły się oczy llmarinena, znużonego powożeniem. Skorzystała z tego dziewczyna i poczęła wykpiwać śpiącego. Urażony taką nie-uprzejmością woźnica w pierwszym gniewie chciał się targnąć na życic panny. Przyszło jednak zastanowienie i tylko zamienił ją w mewę. która z krzykiem uleciała ponad morze i skały...
Było o czym opowiadać po powrocie. Z zawiścią wspominał kowal pieśniarzow i o cudownym Sampo, mielącym skarby na rzecz Pohioli. Nie mógł tego spokojnie słuchać Wejno, który przyczynił się do wykucia tego skarbu spełniając obietnicę złożoną podstępnej Louhi. II-marinen zgodził się bez wahania towarzyszyć pieśniarzowi w wyprawie po wyłudzony przez północną czarownicę bezcenny skarb, symbol dobrobytu i urodzaju. Wesoły Ahti, nigdy niesyty przygód, zgłosił się na trzeciego. Bohaterska trójka wyszykowała łódź i pełna otuchy w sercach wyruszyła na niebezpieczną wyprawę.
Po drodze mieli przygód co niemiara. Oto wylądowali nie na skale, ale na grzbiecie ogromnego szczupaka, morskiego rozbójnika. Wejno chwycił miecz, by porąbać rybę i uwolnić łódź z mielizny. Obaj młodzieńcy nie podołali zadaniu, a cios starca przerąbał olbrzyma na pół i wielka głowa spadła na dno statku. Była uczta na pobliskiej wysepce z mięsa zabitego potwora! Ważniejsze jednak było to, że Wejno uczynił z rybiej szczęki nowy instrument muzyczny, który od tej pory będzie zawsze towarzyszył do wtóru każdemu fińskiemu pieśniarzowi — kantelę. Kołki zrobił z rybich zębów, a struny z włosia rumaków boga Hiisi. Po drodze na wieść o przybyciu bohaterów z dziwnym instrumentem zbiegali się mieszkańcy, by podziwiać kantelę i popróbować gry na niej. Nikt nie potrafił jednak wydobyć miłego dźwięku ze strun, same okropne zgrzyty i piski niosły się nad wodą. Nie powiodło się też i chełpliwemu Ahtiemu-Lemminkejnenowi. Już zdecydował się Wejno rzucić kantelę do morza sądząc, że popsuto mu instrument, gdy sama harfa odpowiedziała, iż nie pragnie spoczywać w głębi fał, ale rozbrzmiewać pod palcami mistrza.
Teraz sam Wejno wziął się do dzieła. I popłynęła pieśń radości, pieśń wesela, pieśń pieśni. Rozbrzmiewała czysta melodia. Wyszedł jej na spotkanie gronostaj i łoś, zbudził się na mokradłach wilk, a w kniei niedźwiedź. Wdrapały się zwierzęta na drzewa, by posłuchać z
hfóka cudownej gry. Zbiegli się ludzie. I nic było nikogo, komu oko jTzalśniłoby lz<| wzruszenia Płakali młodzi i starzy, kobiety i męż-I po licach pomarszczonych starego Wejno spływały łzy. Z ^spadających w morze powstały perły, ozdoba królewskich koron.
przybyli wreszcie trzej podróżni do brzegów mrocznej Pohioli i oświadczyli kategorycznie, że żądają podziału dobroczynnego Sam-p0| by Kalewala mogła uczestniczyć w bogactwach wytwarzanych ptez czarodziejski młynek.
v Dziwiono się potem, dlaczego to Ilmarinen, arcyzdolny kowal i twórca Sampo na życzenie Louhi, nie spróbował wykuć Sampo po fgz drugi dla Kalewali. Miał już przecież doświadczenie. Podawano nawet W wątpliwość jednolitość opowieści o Sampo. Ale przecież można zrozumieć niechęć kowala do ponawiania próby. Sampo powstało w sposób cudowny, a wszelkie cudy mają to do siebie, że nie lubią się powtarzać. Małe zatem byłyby nadzieje na uzyskanie drugie-go, równic mistrzowskiego mechanizmu. A pracy wymagałoby to wiele, znacznie więcej niż wyprawa na północ. Jedno Sampo wystarczyłoby przecież i dla mieszkańców północnej Pohioli i południowej Kalewali. Ci, co krytykują w tym miejscu autentyczność podania, przeoczają okoliczność, że Wejno, Ilmarinen i Ahti domagali się tylko sprawiedliwego podziału cudownego młynka. Ale chytra Louhi nie umiała ocenić wielkoduszności i rozsądku przybyszów; pragnęła mieć Sampo na wyłączną własność. Dała rozkaz i wszyscy wojownicy północy chwycili za broń. Ale Wejno nie wyciągnął miecza, tylko sięgnął po kantelę. Rozległa się pieśń i radość zakwitła na obliczach gniewnej przedtem ludności, a dalsze tony ukołysały ją do głębokiego, spokojnego snu. Bohaterowie chwycili Sampo, załadowali na łódź i ruszyli śpiesznie ku ojczystym wybrzeżom.
Dopiero trzeciego dnia otrząsnęła się Louhi z ciężaru snu i z przerażeniem spostrzegła brak Sampo. Natychmiast posłała w ślad za łodzią nieprzejrzaną mgłę i porywisty wiatr. Zachwiał się szarpany szkwałem statek, wpadła do morza kantela. Chwyciła ją dziatwa boga wód i uniosła w głąb swego państwa. Zasmucił się pieśniarz, że zatonęła jego radość. Ale zaraz pouczył towarzyszy, iż płacz nigdy nie pomoże w nieszczęściu, ani jęki w złych dniach...
Nie ostatnia to strata, jaką mieli ponieść. Gniewna Louhi uzbroiła już wojenną łódź o stu wiosłach i tysiącu wojowników i puściła się w pościg za uciekinierami. Gdy trzech stoi przeciw tysiącowi, trzeba uciec się do czarów. Wziął Wejno kamyczek i hubkę, rzucił do wody przez lewe ramię i wyszepta! zaklęcia. Poskutkowało; I wody wyłoni*