438 Częsc IV. Twoja śmierć
tym rozwoju środków komunikacyjnych, umożliwiających pokonywanie w' kich odległości.
Wyruszała z domu młodzież albo mąż pozostawiał żonę i dzieci, brać i siostry rozstawali się na cale życie, ze świadomością, że się już nigdy n| zobaczą. Korespondencja podtrzymywała więzy, które bez niej by się Uy/ lużniły. Większość listów i dzienników wyszła spod ręki autorów, to znac^ nie podyktowano ich pisarzowi publicznemu. Ale poza własnoręcznym pj mem nie ma w wyrażanych tam poglądach prawie nic, co nie byłoby starę i tradycyjne, co wynikałoby z nowatorskich wpływów XIX wieku.
Lewris O. Saum uważa anonimowość małych dzieci za przykład lęku śmiercią. Listy imienne rodzin, układane według wieku, kończą się ^ najmłodszych. Jeżeli dzieci te mają mniej niż około roku, określa się je ogólny jako bezimienne — anonymous, unnamed, not named. Nie mają imion Jednakże anonimowość małych dzieci albo obojętny do nich stosunek cechą wspólną wszystkim tradycyjnym społeczeństwom, a te dokumenty świadczą, że utrzymała się ona w ludowej Ameryce. Zaznaczyła się tam jeszc2* mocniej wskutek protestanckiego obyczaju, że dzieci nie chrzci się zaraz po urodzeniu. Ale co innego opóźniać chrzest, a co innego wymienić dziecko wśród innych członków rodziny.
Podobnie ma się rzecz ze stylistycznymi środkami ostrożności, gdy mowa o długości życia ludzi dorosłych i, oczywiście, dzieci. Kiedy rodzice, którzy stracili już jedno dziecko, zawiadamiają o narodzinach niemowlęcia, hamują radość, czyniąc tradycyjne zastrzeżenia, które mogłyby ubłagać los: „Nie wiemy, jak długo będzie nam dane je zachować.” Autor pewnego dziennika tak go zaczyna: „Jutro, jeżeli dożyję, będę miał 23 lata.” „Jeżeli Bóg zachowa mnie przy życiu” — mówiono w starej Francji. Było to uznanie nieuchronności śmierci i niepewności życia, wyraz spoufalenia ze śmiercią, tą nieodłączną towarzyszką.
Lewis O. Saum czyni uwagę, że w jego tekstach wielkimi chwilami, w których ludzie najżywiej uczestniczą, są raczej chwile przy łożu śmierci niż przy grobie. Dostrzega w tym znamię tanatofilii. Ale te death bed scenes przypominają gisants au lit malades (chorych na łożu śmierci) / francuskich testamentów i chłopskie izby pełne ludzi, z czym lekarze higieniści wieku XVIII walczyli na próżno, a także izbę umierającego z ars moriendi, miejsce, gdzie zbierają się krewni i przyjaciele. Dopiero w wieku XIX grób i cmentarz uzyskają w rytualnym widowisku nową rolę, którą dodano do bardziej tradycyjnej roli loża. Czy w tych warunkach można się dziwić, że zawsze tak bardzo obawiano się samotnej śmierci, mors repentina? Było to jedną z najcięższych trosk wyruszających na Zachód pionierów. Umierać w otoczeniu ludzi — to przynosiło pociechę. Ale również otaczać umierającego, być przy jego śmierci, było „przywilejem”. Tak to właśnie ogólnie określano. Jeden z tych uprzywilejowanych musiał wystąpić jako nuntius mortis: jego powin-
nością było uprzedzić nieszczęśnika, co go czeka, i to nie bardzo przebierając w słowach. Jeżeli umierający zrozumiał ostrzeżenie i godził się z losem, był sensible—rozumny; w przeciwnym razie okazywał się głupcem — very stupid.
Od umierającego bowiem oczekiwano, że umrze dobrze (to expire mildeyed )*, śmierć wciąż jeszcze była widowiskiem, którego inscenizatorem był umierający, a spektakl mógł być mniej lub bardziej udany.
W pełnej błędów angielszczyźnie jakiś syn pisze do matki, aby dowiedzieć się szczegółów o śmierci dear old pappy. Nie przypadł mu w udziale przywilej uczestniczenia w tym zdarzeniu, a chciałby wiedzieć, jak się to odbyło, co mówił stary jegomość, czy dobrze odegrał swoją rolę, to znaczy, czy pogodził się z losem, jakie były jego ostatnie słowa zwrócone do piszącego, do bliskich.
Jest to śmierć tradycyjna. Jednakże tu właśnie, przy łożu śmierci, w ludowych środowiskach pojawia się trochę romantycznej dramatyzacji, jaką obserwowaliśmy wśród rodzin de La Ferronays i Bronte. Interesującą dla nas rzeczą jest uchwycenie w tych relacjach przejścia od tradycyjnej śmierci chorego na łożu do śmierci tryumfalnej, triumphant death, która jest charakterystyczna dla epoki romantycznej. Zdarza się, że wyrażenie triumphant death bywa używane w sensie pozornie takim samym, jak welcome death XVII— wiecznych przygotowań na śmierć. Ale prawdziwe, głębsze znaczenie wcale nie jest jednakowe: jest takie, jakie poznaliśmy w niniejszym rozdziale.
Pewna osoba z Ohio, pisząc do adresata w Connecticut, opisuje mu śmierć swojej babki: stara dama okazywała zainteresowanie (interest) tym, że ujrzy Jezusa Chrystusa, ale zdaje się, że brakowało jej entuzjazmu, więc „uprzywilejowani” nie mieli pełnej satysfakcji. „Jest to wszystko, czego mogliśmy oczekiwać, i prawie wszystko, czegośmy pragnęli.” A więc tylko: prawie. „Bylibyśmy bowiem szczęśliwi, gdyby jej odejście było morę extatic and triumphant.” Oto naiwnie sformułowana różnica pomiędzy śmiercią tradycyjną a śmiercią tryumfalną.
Pan Benassis, wiejski lekarz z powieści Balzaka, uczyni w tejże epoce podobne spostrzeżenie. Prowadzi swojego gościa do domu zmarłego właśnie chłopa. Ciało wystawiono na widok publiczny. Owszem, wylano trochę łez, wyrażono trochę żalu, wygłoszono trochę pochwał, ale to wszystko mało dla narratora, który spodziewał się bardziej patetycznych objawów uczuć. „Widzi pan — rzekł lekarz—tutaj śmierć jest brana jako wypadek przewidziany, który nie hamuje biegu życia rodzinnego.” * Ale nowa wrażliwość wymaga, aby tok pracy i zwykłego życia rodziny przerywano nie zgodnie z obyczajem, lecz z przyczyn uczuciowych.
Przypadki śmierci tryumfalnej spotykamy więc wśród imigrantów z lat 1830—1840, podobnie jak wśród szlachty i mieszczaństwa epoki romantycznej:
Przełożył Tadeusz Żeleński (Boy).