r
postanowiłem bowiem zrobić wszystko, ieby ten pierwszy od dłuższego czasu wyczyn Pawła był udany. Nie miałem niestety żadnych gwarancji, że paskudnik — zazdrośnik, przyfilował żoncczkę i mojego braciszka. Toteż na wszelki wypadek wyznaczyłem w tej farsie rolę Beacie. Po 20—25 minutach od przypuszczalnego zetknięcia się naszych kochanków z łożem miała wykonać w odstępach dziesięciominutowych kilka telefonów. Milczących, za to wzbogaconych chrapliwy m oddechem. Liczyłem na to, że narastająca atmosfera grozy wpłynie pozytywnie na potencję mojego teoretycznie tylko starszego brata.
Zatopiony w anatomii, nomen-omen patologicznej, jednocześnie obserwowałem podwórko. Beata zaopatrzyła mnie w zdjęcie męża Krystyny. Nikt taki się jednak nie pojawił. Chyba jak na gust Pawełka jest tu coś za spokojnie. Trzeba uatrakcyjnić tę sielankę. Od decyzji do realizacji minęło tylko tyle czasu, ile potrzeba, żeby wjechać windą na szóste piętro. Potem wykonałem klasyczny łomot do drzwi, jak szwadron policji, oczywiście obyczajowej. Z uwagi na zaniepokojonych sąsiadów spłynąłem błyskawicznie tą samą drogą. Po pół godzinie powtórzyłem wygłup. Mam nadzieję, że Krystyna ma silne nerwy. Musi mieć, skoro jeszcze jej się nie odechciało sekscesów mimo tresury urządzanej przez mężul-ka.
Rozdział miałem opanowany już na blachę, ale jeśli chodzi o braterską pomoc wciąż czułem niedosyt. Które to może być okno? Acha, już wiem. Było na szczęście uchylone. No i bardzo dobrze, szklarz jest drogi. Wybrałem niezły kamuiec. Opatuliłem go grubo gazetą, żeby nie było ofiar w ludziach i miotnęlem z całej sity. Kiedyś trenowałem rzut kulą i osiągałem w tym bardzo dobre wyniki. Teraz też były zadowalające.
— Łobuz, drań, chuligan, komunista! — Staruszka z twarzą czerwoną jak pomidor gnała wprost na mnie, wymachując laseczką. W biegach byłem ciut gorszy, babci jednak daiem radę. Opuściłem plac boju, zostawiając resztę na lasce losu. Pod drzwiami spotkałem Beatkę w stanie najwyższej egzaltacji.
— Słuchaj, to było niesamowite, zupełnie jak na filmie kryminalnym. Sama bym się śmiertelnie przestraszyła. Dyszałam w tę słuchawkę zupełnie jak jakiś dusiciel, albo wampir. Najpierw odebrała Krystyna. Trochę zlękłam się, że mnie pozna, ale przecież nigdy nie słyszała mojego dyszenia. A potem odezw ił się Paweł. Musiało mu strasznie zależeć, bo przecież Krysia nie byłaby aż tak nieostrożna. I wiesz co? On też dyszał...
— No i bardzo dobrze — odpowiedziałem, jedną rękę wsuwając jej pod spódnicę, drugą zaś nadając słodkiej dziewczynie pożądany kierunek. Na lewo i zaraz potem na prawo, czyli prosto do łóżka. Tokowała jeszcze przez jakiś czas, a potem sama zaczęła dyszeć. Taki to już był dzień przyspieszonego oddychania.
Pawełek wrócił po szóstej, wesolutki jak skowronek. Patrzyłem na niego z satysfakcją. W końcu miałem w jego szczęściu swój udział i to wcale niebagatelny. Mamusia może spać spokojnie ze świeżo poślubionym małżonkiem, pomyślałem ciut może zbyt frywolnie. Wcale nie byłem pewien, czy w ten sposób nie naruszam szacunku, jaki zobowiązany byłem okazywać rodzicielce.
— Nie pożyczyłbyś mi czasem tej swojej nowej dżinsowej koszuli? — spytał Paweł, który właśnie wychynął z łazienki różowiutki jak noworodek. — Wiesz tej z wyhaftowanym okręcikiem?
— A dokąd masz zamiar popłynąć? — zabawiłem się w małego prowokatora.
— Na wyspy szczęścia! — Zamikł speszony tą radosną otwartością. — To znaczy wiesz, tego.. Moja klientka. Są jeszcze pewne sprawy do uzgodnienia.
Sprawy do uzgodnienia... Pewnie takie, czy miłej na
brzuszka, czy tradycyjnie na pleckach. Nie powiedziałem jednak tego głośno, tylko szparko ruszyłem w stronę