— Nie zdążyli ci nic zrobić, prawda?
Ten głos jest znajomy. Niemożliwe?... A jednak. Naprawdę. To mój chudzielec. Chyba trenuje karate. Ale traf! Już ja go wykorzystam. Nie wyglądam najlepiej, zryczalam się całkiem autentycznie, ale jeszcze nie słyszałam o tym, żeby plącz popsuł figurę, zwłaszcza taką jak moja. Wyprostowałam się, zapominając z wrażenia, że przecież po ciemku nic nie widać, a wszystkie latarnie wytłukły zbiry i moi koledzy. Słodziutko wybełkotałam:
— Jaki pan odważny, ja bardzo dziękuję!
„Pan“ przypomniał sobie widać o swojej chorobliwej nieśmiałości, bo wbił wzrok w chlupiące pod nogami błocko.
— Ja nic... tego... tam... wcale, nie jestem odważny, ja... tam... trenuję... no, zwyczajnie!...
Przez moment zastanawiałam się, jak można trenować nadzwyczajnie. Na filozofię nie było jednak czasu. Mój lew wyglądał tak, jakby miał ochotę zwiać z miejsca akcji. Zaczęłam szczękać zębami. Gdy przypomniałam sobie, co mi jeszcze przed momentem groziło, przyszło mi to bez trudu.
— Boję się. Okropnie się boję!
— Odprowadzę panią.
— Mam na imię Patrycja — skłamałam. Moi starzy nie wykazali się wyobraźnią. Mam na imię Kaśka. Ale powinnam być Patrycją. Nie rozumiem, dlaczego nie mogłabym nieco poprawić metryki. W końcu zaczynam Nowe Zycie. Przedstawił się głośno i wyraźnie. I szurnął nogą. Naprawdę!
Wyszliśmy na ulicę. W świetle jedynej ocalałej latarni mojego obrońcę znowu wcięło. Wykonał taki gest. jakby
miał ochotę przytrzymać oburącz rozsypującą się czaszkę.
— O jej! O rany!!! To ty? Pani? O Boże! — z tym religijnym okrzykiem na ustach dałby nogę, gdybym nie przytrzymała go za rękaw. Co jest? Czyżbym gwałtów-nic zbrzydła i nie wytrzymuje widoku. Za chwilę to on zacznie wzywać pomocy.
— Ja się boję, boję się! — zaczęłam powtarzać jak idiotka. Już raz dało to dobry skutek. Rzeczywiście. Obudził się w nim opiekun. Powstrzymując drżenie rąk
otoczył mnie ramieniem. „Idziemy!" Musiało go to z pewnością więcej kosztować, niż rozgromienie trzech oprychów.
— Muszę cię przeprosić — wymamrotał.
— Za co? Za to, że uratowałeś mnie przed?... zająknęłam się. Zwykła dziewczyna, w dodatku przyzwoita, powinna się troszkę zawstydzić. Musiałam być przyzwoita, żeby później być nieprzyzwoita.
— To ja czuję się... powinnam... przecież mogli cię po-
— Znam karate. Ćwiczę od dziecka...
— Naprawdę? — przywołałam na twarz wyraz najbardziej durnowatego podziwu, na jaki mogłam się zdobyć. — Od bardzo małego dziecka?
— Niemal od niemowlaka — roześmiał się.
Acha, mamy poczucie humoru i potrafimy się śmiać. Zachichotałam i ja, przytulając się do niego. Co by to było gdyby uciekł? Na szczęście nic się nie stało. Bez wstrętu brałam się do roboty. Cholera. Łatwe to nie będzie. Odskoczył ode mnie, jakbym była podłączona do sieci wysokiego napięcia.
— Ty się na mnie gniewasz!
Ze spuszczoną głową wyglądał jak skazaniec, ale raczej nie za gwałt. O czym ten człowiek mówi? Wyratował mnie z poważnych kłopotów, a ja mam być obraio-ra? Paranoik? Panicznie boję się wariatów.
— NNa pewno się gniewasz. Byłem natrętny. Zachowywałem się jak cham!
— No pewnie, trzeba było zostawić mnie tym bandytom. Wtedy zachowałbyś się jak arystokrata — z wariatami podobno nie należy się spierać...
ścia.
— Ja nie o tym — wyglądał jak półtora nieszczę