— Najpierw oświadczyła, że gdybym ją zdradził, to
ona natychmiast odpłaciłaby mi tym samym. Potem zauważyła, że nie zrobiło to na mnie wrażenia. Pewnie.
rściekłbym się na taki tekst jeszcze dziesięć Jat temu, nawet i przed siedmiu laty. Ale teraz — przesadziła. Zresztą, kto by na taką czterdziestolatkę poleciał?
— Marcin, nie przesadzaj — Fred zdobył się na galanterię — masz uroczą żonę! Jeszczę. ślicznie wygląda i niejeden miałby ochotę...
— Później Mirka zastanowiła się i jakby posmutniała. Zwierzyła mi się, że boi się kontaktów z innymi mężczyznami. Musiałaby miesiącami przyzwyczajać się do jakiegoś chłopa, aby potem pójść z nim do łóżka. Rzeczy-iciście, chyba mówiła szczerze.
— Stary, to ja mam szanse! Widujemy się te kilkanaście lat, Mireczka chyba nie uznałaby mnie za obcego...
— Fredek... co ty? Czyżbyś miał chętkę na Mirkę? Zwariowałeś! Co innego twoja Ewka — stroi się, ma do-
•brą figurę, zależy jej. aby się chłopom podobać.
— Ha, haK ha... — zarechotał Fredek. — To ty masz Marcinku chętkę na Ewkę?!
Obaj przyjaciele uświadomili sobie, że ich żony są jeszcze warte grzechu. I rzeczywiście były to apetyczne babki. po. powiedzmy... trzydziestce. Obie podchowały swoje pociechy: Ewka — syna, Mirka — córkę. W Drący powodziło im się nieźle — nie miały konfliktów i stresów', a to przecież najważniejsze. Oba małżeństwa spotykały się prawie w każdą sobotę na brydżu. Dawniej odwiedzali się z dzieciakami, które razem się bawiły. Teraz nastolatki miały już swoje towarzystwo. Cala szóstka • nowiła jakby rodzinę; doskonałe byli zżyci ze sobą.
Marcin doceniał swoją Mireczkę. Ale byl facetem na tyle bystrym, by nie-zauważyć zmian w ich małżeńskim pożyciu. Chodzili teraz do łóżka najwyżej raz w tygodniu i to tak... jakby przez rozsądek. Gdy leżeli nago obok siebie, zdarzało się. i to dość często, że zamiast brać się z entuzjazmem i zapałem do pieszczot, długo rozmawiali o codziennych kłopotach, wydarzeniach w pracy.
cenach t wydatkach, znajomych. Aż wreszcie któreś przypominało sofcie:
— łVo, to moi? hy.'..''tc! ! Chodź bliżej..
Fred tez się zamyślił. Był oczywiście zad ,w i li my z
umiała wychować Marka. Byli zgodnym, harmonijnym stadłem. Cóż, gdyby jednak ożywić to ich pożycie, to... staliby się też i harmonijnym małżeństwem, nie tylko rodziną. Obawiał się nudy. A inne babki? Ba, można byłoby, ale był za leniwy... A zresztą po co-mu inne babki?’ Jeszcze trafi na jakiegoś głupola i narobi sobie kłopotu...
— Mam dobry pomysł! — usłyszał nagle Marcina.
— No, jeszcze dioie setki? — spytał.
■>— Nie! Mnie chodzi o nasze baby, szanowne nasze połowice. — Marcinowi nieco plątał się język, bo jednak sporo wypili. — Widzisz... tobie podoba się moja, a mnie twoja. Chętnie bym Ewkę obejrzał nagą. He, he...
— A ja twoją Mireczkę — Fred się ożywił.
— No więc mam pomysł. Któregoś dnia spijemy na-. sze babki i namówimy na tańce na golasa! Pogramy trochę w brydża, przekąsimy i wie jem babom sporo do kieliszków. To ich rozluźni i potem pójdzie już łatwo. To może je trochę ożywi. Miejmy nadzieję, że nasze fujarki staną... na wysokości zadania.
— Ba, ale z twoją Mirką nie będzie łatwo — zgłosił zastrzeżenia Fred. — To taka pipka zasadniczka. Czy uda się ją do takich figli nakłonić? Wątpię!
— Ona boi się obcych, nieznanych chłopów. Ale ciebie, Fredziu, przecież zna! Będzie spokojniejsza, a zawszeć to będzie coś nowego. Może po tańcach nabiorą entuzjazmu do figli.
— Marcin, tu coś nie gra... — Fred nadal znajdował trudności. — No, załóżmy, że nabiorą ochoty i... co? Zanim dojedziemy do domu, to mojej Ewce ochota przejdzie. Ty to wskoczysz z Mirką do łóżka i fajnie. A my mamy... E, nic z tego!