emplril usamodzielnić i znaleźć dla siebie własny obszar, jest rodzajem tkanki zwyrodniałej, zobojętniałej wobec swoich właściwych, tj. biologicznie korzystnych, instrumentalnych powołań, a rozrastającej się bezużytecznie kosztem autentycznych potrzeb żyda? Cóż nam właściwie tłumaczy powiedzenie, że chodzi o „błąd”, „omyłkę”, „nadużycie”, „złe obchodzenie się ze słowem” itd.?
Jeśli prawdą jest, że poszukiwania „metafizycznej pewności” są zasadniczo jałowe poznawczo (a z pewnością są jałowe biologicznie, przynajmniej w tym sensie, że nie pomnażają w żaden sposób technologicznych sprawności gatunku), to zmuszeni jesteśmy do przypuszczenia, że życie intelektualne człowieka jest świadectwem jego biologicznej dekadencji — zgodnie ze schematem skrajnych wyznawców tak zwanej filozofii życia.
Możliwe jest oczywiście inne przypuszczenie. Można v sobie wyobrazić, że swoiście ,.racjonalne” życie człowieka, a więc to właśnie, które nieprzerwanie usiłuje samodzielność „rozumu” utrwalić, jest re?ultateni uczestnictwa człowieka w innym porządku bytowym aniżeli ten, gdzie jego dało, jego amimalne potrzeby uczestniczą. Wszystko to, co naukowo płodne, a więc technologicznie użyteczne, wszystko oo tak lub owak daje się zredukować do artykułowanej symbolicznie odruchowości warunkowej, należeć by musiało do czynności biologicznych, zmodyfikowanych jedynie systemem przekazów — zgodnie z myślą Hume’a i Macha. Wszystko to z kolei, co wyrasta z usiłowań i zaciekawień innych, wszelkie dążenia do „transcendentalizacji” poznania, musiałoby uchodzić za rezultat udziału w jakimś nieanimalnym świecie, który wobec tamtego pozostawałby w chronicznej opozycji; inteligencja naukowa i analityczna — stosownie do doktryny Bergsona — byłaby pod względem funkcjonalnym przedłużeniem sprawności organicznej, „rozum” usamo- .. dzielniony (wszystko jedno: w postaci intuicji niedyskur-sywnej czy w postaci zdolności do oswajania prawdy metafizycznej) nie byłby jej przedłużeniem ani zwierzchnią oprawą, ani narzędziem, ale antagonistyczną władzą. Trzeba by, innymi słowy, wyobrazić sobie, że nasze życie , biologiczne i nasze poszukiwania metafizyczne pochodzą
z dwóch nleprzywłedlnych i wrogich sobie źródeł bytowych, albo, mówiąc w skrócie, że świat fizyczny jest rodzajem złośliwego żartu, jaki demon urządził Bogu, my zaś, ofiary tego niewczesnego dowcipu, ponosimy wszystkie skutki jednoczesnej a. nieuchronnej przynależności do nieprzyjaznych światów, skutki podwójnego obywatelstwa w dwóch skłóconych państwach,, pozostających wobec siebie w stanie przewlekłej woijny. Jest to, w przybliżeniu, doktryna manichejska,, zresztą dająca się wysłowić bez korzystania ze swoiście religijnych wyobrażeń.
Alternatywa taka nie jest zachęcająca. Między wizerunkiem człowieka, który jest rezultatem dekadencji ewolucyjnej, a tym drugim obrazem, w którym musi on uchodzić za zlepek nie przystających do siebie i zgoła do syntezy niezdolnych połówek, trudno jest wybierać. Wybór taki zresztą nie-jest, oczywiście,, narzucony przez żadne naukowe okoliczności; ma razie pozostaje na poziomie refleksji czysto filozoficznej, z pozytywistycznego punktu widzenia daje się tedy obejść tak samo jak wszelkie inne metafizyczne dylematy. Jednakże z takiego stanowiska obserwacyjnego, które sam pozytywizm traktuje z zewnątrz i nadaje mu sens ideologiczny przez odniesie-, nie do sytuacji historycznej, pytanie nabiera realności. Pozytywistyczna krytyka, z tego stanowiska, jest aktem, odmowy wobec „rozumu” tak pojętego, jest tedy nieodzowną „animaiizacją” wysiłku poznawczego; nigdy jednak nie zdaje" dobrze sprawy z własnego przeciwieństwa, do którego potrafi się odnieść wyłącznie jak do „błędu”, który więc nie wymaga, skoro już za błąd został uznany, innego rozumienia. Otóż kilku wiekowa praca umysłów pozytywistycznych — w szczególności krytyka sądów syntetycznych a priori, krytyka prawomocności indukcji, krytyka metafizyk „esencjalistycznych” oraz krytyka wypowiedzi wartościujących — obudziła wśród niepozytywistów samowiedzę sytuacji problemowej taką, co już odwrócić ani zataić się nie da. Nie jesteśmy zmuszeni akceptować tej krytyki w tym znaczeniu, w którym wszelkie dociekanie metafizyczne i wszelkie poszukiwanie pewności redukuje ona do błędu po prostu; zniewoleni je-, steśmy wszakże przyjąć jej wyniki do wiadomości, uznać