108 SŁAWOMIR MROZEK
jego resztki? Przecież jest mi pan winien posłuszeństwo jako księciu!
KAPITAN Gwiżdżę na posłuszeństwo! Przecież nawet poboru nie przeprowadziłem, bo mnie ogólne zwątpienie napadło. Jestem wolnym poszukiwaczem prawdy!
KSIĄŻĘ (biorąc Kapitana pod ramię, tonem perswazji) Wcale nikt nie chce od pana przekonania. Ale czy nie burzy się w panu krew? Czy pana to nie złości, że stoi pan tutaj z duszą rozdartą, dziecinne lata wspominając, pełen rozterki, a tam jemu przestaje być wszystko jedno? To niesolidarnie, to nie po koleżeńsku z jego strony! Świństwo po prostu!
KAPITAN Co to, to i racja.
KSIĄŻĘ Ja bym tego nie wytrzymał.
KAPITAN Prosiłem go. Obiecywał, kanalia.
KSIĄŻĘ Złamał słowo.
KAPITAN Tu, na tym miejscu przysięgał. „Bez celu jestem, bez sensu” — mówił. (krzyczy) A teraz co? Może i żenić się jeszcze będzie chciał?!
KSIĄŻĘ Nie jest wykluczone.
KAPITAN Taki z niego towarzysz. Wie książę co, było nie było, pójdę, niech wie, że tak się nie postępuje!
KSIĄŻĘ Tak właśnie sobie myślałem.
KAPITAN Tylko zakrzątnąć się trzeba umiejętnie. Więc jak to, niby że siła?
KSIĄŻĘ Trzeba ją wziąć na siłę, prostotę i szczerość. Tylko odważnie, zdecydowanie!
KAPITAN (obciągając kurtkę, przyczesując się) Mnie tego mówić nie trzeba, (staje na baczność, twarzą w kierunku schodów i energicznym krokiem rusza w tamtą stronę)
KSIĄŻĘ (woła za nim) Tylko śmiało!
POETA ...Sami. Tylko ja i ty!
LAURA Tylko ty i ja?
POETA Tylko ja i ty.
LAURA Mówisz „ja” najpierw, a „ty” — potem?
POETA (poprawiając się) Chciałem powiedzieć: „tylko ty i ja”. Przez puszczę, gaje, łąki, w dal, aż do ruczaju, gdzie lśni księżyc...
KAPITAN (dochodzi do schodów, wstępuje na pierwsze dwa, trzy stopnie, coś mu jeszcze wpada do głowy, zawraca, w połowie drogi między schodami ą Księciem staje i woła wojowniczo) Ja mu pokażę! (trochę mniej wojowniczo, upewniając się) Że tego... że płuca, powiada książę, mocne... że po naszemu?
KSIĄŻĘ O, właśnie!
KAPITAN No to idę! (wbiega na schody)
POETA Przechadzalibyśmy się pod ręce, jak dwoje dzieci. Nad nami gwiazdy, dokoła nas świeża pachnąca noc...
LAURA A strumień? Mówiłeś o strumieniu.
POETA Naturalnie. Szumiący strumień, szmer chłodnej wody. Szmer liści, szmer... (mniej pewnie) ...dzikiej dyni...
LAURA To piękne.
KAPITAN (wchodzi na galeryjkę. W miarę wspinania się po schodach traci swój dziarski krok i wojowniczość, teraz staje całkiem nieśmiało. Chrząka, żeby zwrócić na siebie uwagę Laury i Poety, zajętych sobą. Chrząka jeszcze raz, głośniej. Tymczasem Książę ściąga Rudolfa za nogawkę, nie pozwalając mu grać. Rudolf opędza się) Czy nie przeszkadzam?
LAURA O, pan kapitan!
POETA (niechętnie) Co tam nowego?
KAPITAN E, nic. Pomyślałem sobie, że pani się może nudzi albo co... Więc żeby panią rozerwać...
POETA (oschle) Nie trzeba.
KAPITAN Dlaczego? A może pani akurat lubi sport? Chce pani, to podniosę sztangę?
LAURA Co pan podniesie?
KAPITAN Sztangę. Osiemdziesiąt kilo. Dla mnie to jak splunąć. Życzy sobie pani?
POETA Nie!
LAURA Naprawdę pan podniesie?
KAPITAN Bez kwestii. Pani nie wierzy?
(tymczasem Rudolfowi udało się na chwilę oswobodzić od Księcia i znowu zagrać kawałek „Marzenia”. Poeta zabiera Laurę do tańca manewrując tak, że odgradza ją od Kapitana)
KAPITAN (mniej pewnie) Zresztą sztanga to nic. Mogę także odgryzać kapsle od wody sodowej, tylko przy pomocy zębów trzonowych. Nigdy w życiu nie byłem u dentysty, słowo daję.
POETA ...Spleceni ramionami szlibyśmy coraz dalej i dalej. Tylko od czasu do czasu dalekie pohukiwanie sówki-