72 SŁAWOMIR MROZEK
na by się wziąć do tego czy owego, ale po co? Na niczym to nie zaważy, niczego to nie polepszy, ani nam się pogorszy, ani poprawi, zresztą wciąż nie ma odpowiedzi na pytanie naczelne. W jakim celu? I to zarówno doraźnie, jak i ogólnie. Niektórzy nie wytrzymują, choćby ten lekarz, o którym panu wspominałem.
RUDOLF Stanowisko takie jest godne pogardy. Co do mnie, posiadam kult życia, działania i energii. Zauważył pan, że nie przybyłem tu sam, co? A widzi pan!
POETA Nie jest nam zbyt dobrze, chociaż, prawdę mówiąc, nie jest też zupełnie źle. Znowu względność, wywołana brakiem perspektyw.
RUDOLF Prowadzicie życie robaków. Nie jesteście w stanie wskoczyć na grzbiet koński, choćby i wprost na oklep, i pędzić, pędzić wydając okrzyki, przesadzając rowy i płoty, szumieć i działać!
POETA Nie.
RUDOLF Właśnie. A ja inaczej. Ja wolny.
POETA Ejże, gdyby pan dłużej tu z nami pobył... Może by pan stracił nieco ze swej świeżości, swej młodzieńczości, tego rozpędu. Czy pan nic nie zauważył?
RUDOLF (rozglądając się z niepokojem) Gdzie?
POETA Tutaj... Dookoła... Wszędzie... Na przykład przechodząc przez wieś.
RUDOLF (rozglądając się z niepokojem) Nie, nie...
POETA Niech pan się dobrze zastanowi!
RUDOLF (ze wzrastającym niepokojem) Co pan chce przez to powiedzieć?
POETA Nic, co by pana uderzyło, zaniepokoiło?
RUDOLF Nie, nic.
POETA Naprawdę?
RUDOLF Coś... Może pewien drobiazg tylko. Rzecz niegodna uwagi, nawet trochę nieprzystojna, wulgarna...
POETA A więc jednak!
RUDOLF Zapewniam pana, że nie warto o tym mówić!
POETA A jednak ten drobiazg utkwił panu w pamięci.
RUDOLF To był po prostu indyk, zwyczajny indyk.
POETA No, no?
RUDOLF Mijając jedną z zagród chłopskich zauważyłem indyka. Ten ptak zachowywał się jednak wbrew prawom natury.
POETA Słucham, słucham uważnie!
RUDOLF Wydając ciche gulgotanie zbliżył się do gromadki kur w celach zupełnie jednoznacznych...
POETA (kiwając ze zrozumieniem głową) A dalej?
RUDOLF Już-już wydawało się, że nic nas nie uchroni od gorszącego widowiska, kiedy nagle...
POETA Nagle co?
RUDOLF Nagle indyk zamarł, jakby się zamyślił i po chwili, raptownie, oddalił się zniechęcony, znowu cicho do siebie gulgocąc.
POETA A kury, co robiły w tym czasie kury?
RUDOLF Kury zachowywały się zupełnie obojętnie. Patrzyły w dal.
POETA Tak, to jest właśnie najgorsze. Zniechęcenie. Bunt przeciw rutynie, ale cóż, bunt udaremniony w zarodku przez nadmiar refleksji.
RUDOLF Gorszący widok.
POETA W rezultacie marazm i zastój. Brak idei. Brak ogólnej koncepcji.
RUDOLF A ja się z tym nie zgadzam! Ja na miejscu tego indyka...
POETA Proszę, proszę. Więc cóż by pan zrobił na miejscu tego indyka?
(w tym momencie słychać znowu fałszywe gamy na skrzypcach. Urywają się, potem jeszcze raz ktoś spazmatycznie próbuje grać, po czym następuje seria łoskotów, jakby ktoś demołował pokój, i słychać głos niewidocznego jeszcze Kapitana, wściekły i przeklinający)
KAPITAN Do jasnego pioruna, a żeby to krew nagła! O, do stu tysięcy!...
(Rudołf podbiega, żeby zasłonić sobą Laurę w razie jakiegoś niebezpieczeństwa. Drzwi na górze otwierają się z trzaskiem i staje w nich Kapitan ze skrzypcami w rękach, kurtka mundurowa rozpięta, nie ogołony, twarz nabrzmiała od gniewu, włosy szpakowate, krótko przycięte)
KAPITAN Na nic, na nic! Wszystko na nic!
POETA (spokojnie, siedząc nadał przy stołe, jak przez cały czas) Niech się pan lepiej nie łudzi, kapitanie. Po co pan próbuje?
KAPITAN Po co próbuję? Po co próbuję? Ja panu też