106 SŁAWOMIR MROZEK
KAPITAN (złażąc) A to mistyfikator!
(Rudolf gorączkowo włazi na opuszczone rusztowanie. Kapitan podchodzi do Księcia)
KAPITAN Wszystko stracone. Niech sobie książę wyobrazi, że ona go trzyma za czoło!
KSIĄŻĘ A pan co na to?
KAPITAN Zostałem sam. Ja jestem dalej dekadent, bezwyznaniowiec, dezerter, wrak! Bez wiary i ochoty. Gdzie są moje skrzypce? Ja im pokażę, niech tylko uda mi się zagrać coś prostego! Ja nie mogę tak żyć! Słyszy książę? Nie mogę!
KSIĄŻĘ Nie o to chodzi. Chciałem zapytać...
(Rudolf, kiedy już wdrapał się na rusztowanie, przykłada skrzypce do ramienia i zaczyna grać „Marzenie o miłości”, bardzo sentymentalnie, wpatrzony w Laurę)
POETA Zatańczymy? (stają i zaczynają tańczyć na galeryjce, wolno, blisko, w rytmie slowfoxa)
KAPITAN (nagle oczarowany, przerywając Księciu) Ach, jak on gra, jak on gra... (słucha, Rudolf gra, para na galerii tańczy, intymnie, zgrabnie, coraz bliżej siebie) ...Umieć tak, jak on. Może wtedy odmieniłoby się moje życie...
KSIĄŻĘ (poirytowany, do Rudolfa) Proszę przestać. (Rudolf gra w dalszym ciągu, hipnotycznie wpatrzony w Laurę)
KAPITAN (rozluźniając kołnierzyk) Słyszy książę? W tym coś jest... jakaś melancholia... jakaś... dal jak gdyby... Dlaczego, dlaczego ja tak nie mogę?! Tak bym chciał! (z rozdrażnieniem) Książę tego nie rozumie, książę nie jest dekadent!
KSIĄŻĘ (podchodząc do rusztowania) Co pan wyprawia! Niech pan przestanie!
RUDOLF (nieprzytomny, przerywając na chwilę, pochyla się w dół, ku Księciu, Poeta i Laura zastygają na chwilę w pozycji tanecznej blisko siebie) Słucham?
KSIĄŻĘ Co też panu przyszło do głowy. Nie widzi pan, co się dzieje? Proszę to oddać, (wyciąga ręce po skrzypce)
RUDOLF Nie mogę. Mam serce przepełnione tęsknotą.
KSIĄŻĘ Ależ oni tańczą!
RUDOLF Trudno! (z obłąkanym rozmarzeniem) Kiedy ją widzę, nie umiem się oprzeć. Gram dla niej. Muszę grać!
(znowu gra. Poeta i Laura zaczynają tańczyć, jak przedtem)
KSIĄŻĘ (rezygnując z interwencji, do Kapitana o Rudolfie) Głupiec!
KAPITAN (ze wzrastającym roztkliwieniem) Przypomina mi się dzieciństwo... pamiętam... sad był u nas, czereśnie, kwiaty... dzieckiem byłem... A co ze mnie wyrosło? Dekadent.
POETA (tańcząc) Odejdźmy... Gdzieś daleko, jak najdalej...
LAURA Dokąd?
POETA Przez puszczę, zarośla, chaszcze... Daleko, jak najdalej od cywilizacji...
KSIĄŻĘ (klepiąc Kapitana po ramieniu) No, kapitanie, dosyć tego. Czas wziąć się w garść!
KAPITAN (bardzo wzruszony, wycierając nos w swą brudną chusteczką) Wasza Wysokość wybaczy... Wspomnienia...
KSIĄŻĘ Rozumiem i wybaczam. Na tego szczeniaka nie ma już co liczyć. Cała nadzieja w panu.
KAPITAN We mnie?
KSIĄŻĘ W panu. Niech się pan pozapina, przyczesze i jazda!
KAPITAN Jaka jazda?
KSIĄŻĘ Ja się zajmę tym grajkiem, a pan skoczy na górę i odbije dziewczynę temu poecie. Już czas najwyższy. Pan jako człowiek bądź co bądź związany z rządem, choćby przez rodzaj zajęcia, będzie całkiem odpowiedni na Parę Kochanków Państwowych.
KAPITAN Ja? Z moim wyglądem?
KSIĄŻĘ Właśnie pan nadaje się w sam raz, jako przeciwieństwo. Być może, że ten fircyk przesłodził. Pan jest silnym, zdrowym mężczyzną, energicznym, choć trochę brutalnym, ale to właśnie nic nie szkodzi, przeciwnie. Niech pan stawia na tężyznę, zdrowie, dobry humor i zaradność. Niech pan będzie choćby i rubaszny, ale opiekuńczy, kobiety czasami lubią takich.
KAPITAN Wszystko dobrze, ale ja nie mam ochoty. Nie, książę, ja jestem okręt bez żagla. Albo jestem dekadent, albo nie.
KSIĄŻĘ A subordynacja? A honor wojskowy czy choćby