96 SŁAWOMIR MROZEK
niż to było niezbędne. Mógłby się pan chociaż teraz nie kompromitować. (podchodzi do Laury, która wciąż stoi na boku, odwrócona tyłem do innych) Pani Lauro...
LAURA Słucham pana...
POETA Niezmiernie mi przykro.
LAURA Panu? Dlaczego?
POETA Że byłem świadkiem tych zajść. Czy mogę ofiarować pani ramię?
LAURA W jakim celu?
POETA Chodźmy stąd.
LAURA To dziwne.
POETA Co w tym dziwnego?
LAURA Każdy poznany mężczyzna od razu wpada na pomysł, żeby gdzieś iść ze mną. Jakby nie można było zostać tam, gdzie się jest.
POETA Zapewniam panią, że jestem inny niż wszyscy. Powiedziałem „chodźmy” w sensie niejako metaforycznym.
LAURA Iść? Dokąd? Czy przypadkiem nie w dal, przez puszczę, gaje, łąki, aż do ruczaju, gdzie lśni księżyc, z dala od wszystkiego i wszystkich?
POETA Ależ nie! To są tanie sposoby płytkich, prymitywnych natur, pseudopoetyczność! Po prostu jest pani zmęczona, rozdrażniona. Chodźmy... Ot, chociażby tam... (wskazuje na galeryjkę) Usiądźmy na chwilkę, porozmawiajmy...
LAURA Jeżeli pan nalega... (przyjmuje jego ramię, idą ku schodkom)
KAPITAN Zaraz... Chwileczkę! (podbiega ku nim)
POETA (zatrzymuje się z Laurą na pierwszym stopniu. Kapitan nie jest już agresywny. Stał się niespokojny, niepewny) O co chodzi?
KAPITAN Za pozwoleniem pani... Chciałbym pomówić na osobności.
POETA (z godnością sztywną i nadętą) Ostatnio wyrażał się pan o mnie nieprzychylnie. Czy uważa pan, że istnieją podstawy do konwersacji?
KAPITAN (prawie pokornie) Ja tylko na krótką chwilę. Nerwowy jestem.
POETA (do Laury, dwornie) Czy można?
LAURA Ależ oczywiście, jeżeli panowie mają sobie coś do powiedzenia...
POETA (czując swą chwilową przewagę) Więc cóż tam takiego, mój dobry żołnierzu?
KAPITAN Chciałem się zapytać o jedną rzecz...
POETA No, słucham.
KAPITAN To jest... Czy panu już nie jest wszystko jedno?
POETA Nie rozumiem pytania.
KAPITAN No, jak to? Przecie siedzimy już tu razem taki kawał czasu i zawsze nam było wszystko jedno. Doktor się zastrzelił... Kłóciliśmy się, to prawda. Ale ja nie werbowałem, pan nie pisał wierszy i takeśmy sobie żyli. Źle nam z tym było, to też prawda. Nic nam się nie chciało, żadnego sensu nie widzieliśmy, to i nic żeśmy nie robili, nie? Bo i po co? W jakim celu? A teraz pan jakby zaczynał gdzieś iść. Chce się panu?
POETA Co?
KAPITAN A czy ja wiem co? Cokolwiek. Ale czy się panu chce?
POETA (z roztargnieniem) Ach, nie, skądże, w dalszym ciągu nic mi się nie chce.
KAPITAN A czy nie... nie jest już panu wszystko jedno?
POETA Ależ nie! Jest mi! Absolutnie.
KAPITAN I dalej zadaje pan sobie pytanie „po co to wszystko?” — „jaki jest sens w ogóle?”
POETA Oczywiście.
KAPITAN (z ulgą) No to chwała Bogu.
POETA A dlaczego pan pyta? (zaniepokojony) Czy sprawiam takie wrażenie, jakbym już nie miał wątpliwości?
KAPITAN Niby nie, ale coś mi się tu nie podoba.
POETA Ależ mnie dalej męczy bezsens!
KAPITAN To po co pan z nią idziesz?
POETA Jeżeli jest mi wszystko jedno i nic mnie nie zajmuje, to czy nie obojętne, czy idę, czy zostaję?
KAPITAN Pewnie i racja. Ale się bałem.
POETA Czego się pan bał?
KAPITAN Bo u mnie dalej od wewnątrz nieochota i przekonania brak. Tak samo, jak wtedy przy piwie i potem... Więc sobie pomyślałem, że jakby się pan odmienił, zaczynał coś tego... decydować, brać się do czegoś, dążyć — to zostałbym sam. Sam w tej okolicy, z tymi chłopami. Żeby choć doktor żył... Straszno. Gdyby i mnie się zaczynało chcieć, nie pytałbym. Ale tak... Ja wciąż
7 — Utwory sceniczne