90 SŁAWOMIR MROZEK
LAURA (z godnością) Czy słyszeliśmy coś, Rudolfie? Zdawało nam się, że jacyś ludzie rozmawiali, ale my nie mamy czasu słuchać byle czego i byle kogo.
KSIĄŻĘ (postępując krok w przód) Ależ...
RUDOLF Ani kroku dalej!
KSIĄŻĘ Niech pan schowa te przedmioty, młodzieńcze, jestem bez eskorty.
RUDOLF Laura jest moja.
KSIĄŻĘ Nikt jej nie zamierza panu odbierać. Przeciwnie.
LAURA Nie zamierza? To się okaże! (wybuchając nagle) Twoja! Twoja! Mówisz o mnie, jakbym była twoim butem, czapką albo psem, którego otrułeś tak bezlitośnie!
KAPITAN Nie mówiłem? Otruł psa.
RUDOLF (zaskoczony, opuszczając broń) Ależ, Lauro, czy tak nie jest?
LAURA A więc jestem tylko rzeczą i zwierzęciem! (tracąc powoli panowanie i wpadając w zaczepny ton) Para Kochanków Państwowych... Po to przedzierałam się przez te obrzydliwe krzaki, po to nie bałam się... puchaczy... po to zemdlałam... (zdanie kończy się małym płaczem)
RUDOLF (zupełnie zmieszany, nie wiedząc już, jak się zachować, bezradnie) Lauro...
(Książę, Poeta i Kapitan, a także Rudołj sięgają jednocześnie do kieszeni, szukając chusteczki dła Laury. Rudolf nie znajduje, Książę znajduje zbyt powoli, Kapitan wydobywa jakąś okropną szmatę, więc zawstydzony szybko wpycha ją z powrotem do kieszeni. Poeta staje na krześle i delikatnie pociąga Laurę za rąbek spódnicy. Ta schyla się i bierze od niego chusteczkę. Wyciera nos)
KSIĄŻĘ Pomówmy rozsądnie. Wybaczę wam wszystko pod warunkiem, że powrócicie. Para taka, jak wasza, jest niezbędna dla kraju. Proponuję wam niezwłocznie objęcie funkcji Pary Kochanków Państwowych.
RUDOLF Nie!
(Laura przechodzi obok Księcia, schodzi po schodkach, siada przy stole i opiera głowę na rękach. Zamyśla się)
KSIĄŻĘ Ale dlaczego?
RUDOLF Po trzykroć nie!
LAURA (ziuracając ku nim głowę, znowu z godnością i wyniośle) Ciszej! Proszę mi nie przeszkadzać!
(chwila ciszy)
PUSTELNIK Po raz ostatni pytam. Czy książę nadal zamierza poślubić tę panią, czy nie?
KSIĄŻĘ Niech pustelnik lepiej milczy. Nie widzi pustelnik, że pani źle się czuje?
PUSTELNIK A więc opuszczam to miejsce na znak najwyższego protestu.
(wychodzi, ale pomyliwszy drogę rusza wprost ku proscenium, na publiczność. Poeta podbiega, zatrzymuje go i wskazuje mu wyjście)
POETA Tędy.
PUSTELNIK Nie trzeba! Sam wiem! (gromi Poetę spojrzeniem i wychodzi dumnie)
RUDOLF (przestaje zważać zarówno na Księcia, jak i na inne osoby, patrzy na Laurę, potem zbiega po schodkach i staje obok niej. Pelerynę wlecze przy tym za sobą po podłodze, trzymając ją w jednej ręce) Chodźmy stąd! Co nas obchodzą ci ludzie! Uciekajmy!
LAURA Dokąd?
RUDOLF Jak to dokąd? (próbuje deklamować) Aby gdzieś, w zakątku, daleko od świata i próżnego zgiełku, gdzie ruczaj tylko albo ptasząt śpiewy, snuć miłości naszej drogocenną przędzę...
(spostrzegając, że Laura go nie słucha, zaniepokojony, znowu naturalnym tonem, dotykając jej ramienia) Lauro...
LAURA Ach, to ty...
(światło na Laurę i Rudolfa. Reszta sceny zaciemnia się)
RUDOLF To ja.
LAURA Czego chcesz?
RUDOLF Nie rozumiem, Lauro.
LAURA (do siebie) Przedzierałam się przez puszczę. Wstałam w środku nocy, choć tak lubię spać. Biegłam zupełnie nie uczesana. Gdyby tak się zdarzyło, byłabym gotowa wskoczyć pod wodospad, choć woda jest okropnie zimna, albo boso przez pola, albo na koniu, choć boję się koni, nie jadłabym w ogóle nic, choć lubię landrynki, i nie zlękłabym się nawet nietoperza ani piorunów. Mdlałabym dalej bez namysłu. Tak, zrobiłabym to wszystko. Byłam młodą dziewczyną. O, Boże, jaka jestem głupia!
RUDOLF Tak, to jest właśnie piękne, Lauro.
LAURA Co? To, że jestem głupia?