« III. Uczeni: zwiedzający i odwiodą
Podobne wnioski płyną z opisu podróży pirenejskiej. Do Salami, jedzie się przez pustynię, żywi królikami, bez wina i wody, śpi |w pościeli Stłuczonego naczynia nie zastąpi się na wsi niczym. ^ nieszczęsna luzytanio (Portugaiiol! Szczęśliwi, co ciebie nie widzieli*
UCZENI ODWIEDZANI
Zanim można było mówić o .republice nauk", gdy nie istniały jeszcz® I towarzystwa naukowe, potrzeba osobistych kontaktów ludzi nauki by^ I również silna. Nasze materiały oświetlają tę sprawę niejako z zewnąt^ I widzimy, jak wykształceni turyści odwiedzający obce kraje lub bezpo. I średnio zainteresowani dalszymi studiami uniwersyteckimi, starają $k I odwiedzić wybitnych uaonych. Ci bywają atrakcją turystyczną tak jaj | później w Weimarze |ohann Wolfgang von Goethe, jeśli jednaj [ podróżujący Mikołaj Karamzin czy Mickiewia będą się uważać za I adeptów spokrewnionych z Goethem poezją to niektórzy z podróż-1 nych XVł-XVH stulecia również poszukiwali na swojej drodze sławnych I myślicieli, choć nie było to związane z ich normalną działalnością Henry [ Wotton jest doskonałym przykładem entuzjastycznego młodzieńcy j który niezależnie od studiów uniwersyteckich i zbierania doświadczenia I do przyszłej kariery dyplomatycznej, w swych podróżach po kontynen- j de wciąż nawiązywał kontakty z uczonymi. Marzył, by uczyć sę I w Bazylei u Franęois Hotmana, w jego opinii .drugiego na ziemi I prawnika* po sławnym jacques Cujasie. Jadąc do Heidelbergu, Wotton I wiózł od Williama Camdena egzemplarz jego Britannii dla prawnika I i poety szkockiego johna Johnstona, pryncypała kolegium. Jadąc do I Wiednia, Wotton miał dalsze listy polecające i zamieszkał u biblio I tekarza cesarskiego, u którego o każdej porze mógł korzystać z dziewię- j du tysięcy rękopisów i druków. i
We Włoszech Wotton ze względów bezpieczeństwa starał się mniej I kontaktować z ludźmi i - jak się zdaje - skorzystał z jednego tylko listu I polecającego, do profesora w Padwie. Gdy jednak w Genewie przypo-1 mraał się znakomitemu prawnikowi Izaakowi Casaubonowi, wyjechał j z kolei od niego z poleceniami do uczonych w Heidelbergu, Strasburgu 1 Lejdzie, a nawet do sławnego wówczas myślidela Józefa Justusa Scaligera. Charakterystyka, którą Casaubon daje Wolto nowi w jednym i z listów, oddaje pragnienia tego typu podróżnych: .Szlachetny Anglik, t młodzieniec ozdobiony wszelkimi cnotami, który żył wiele łat za l granicą aby powróciwszy na stałe do domu móc słusznie przypomnieć I opowiadanie Ulissesa, że widział miasta i wielu ludzi i poznał ich umysły. |
CdziekohMek tedy przebywa, jego pierwszą troską jest spotkać tych, od których towarzystwa odejdzie lepszym i mądrzejszym człowieku*m*.
Henry ^A/otton był wyjątkowo chłonny inteiektualcHe i pracował w bibliotekach, zbierając dane o współczesnej mu Europie. Następie, być może w Genewie, pisał Stan chrześcijaństwa — przenikliwa (choć sztywną i pedantyczną) analizę sytuacji międzynarodowej.
Zgoła odmienna indywidualność. Jakub Sobieski, który wybrał siv do Francji, za Pireneje i do Włoch właśnie wówczas, gdy na ambasadora WOttona spadła królewska niełaska, także szukał kontaktów z ciekawymi wielkimi ludźmi. W Lejdzie nie zdążył już do Scaligera. któr>* własme był tam opłakiwany. W Paryżu wspomniał obecnosi kilku uczonych,
0 których tu też mowa; Casaubona. de Thou i kardynała d Ossat Będąc w Portugalii, nawiedzał w celi Fraocisca Suareza, znakomitego filozofa
1 teologa jezuickiego; J było co z kim mówić*. W Toledo, z kolei, ekscytowało Sobieskiego spotkanie z jezuitą Juanem de Marianą, oskarżanym o to, że swymi pismami o tyranobójstw»e skłonił do królobójstwa Ravaillaca (którego egzekucji będziemy jeszcze wraz z Sobieskim towarzyszyć).
Fynes Moryson uważał zdobywanie wiedzy za jeden z głównych celów swych podróży, ale nie przygotowywał wówczas żadnej książki poza relacją z drogi. W zestawieniu z kilkumiesięcznymi pobytami na uczelniach zdawkowe spotkania z uczonymi mężami nie miały żadnego znaczenia, jednak Fynes cenił je sobie wielce. W Genewie odwiedził Teodora Bezę, wysłuchał Jego kazania i został przezeń napomniany z racji katolickich odruchów. Jakich Moryson nabawił się we Włoszech. Niewątpliwie zetknął się z wielkim teologiem protestanckim osobiście, ale znajomość była przelotna. Anglik opisuje tylko wygląd Bezy — poważny, senatorski — i szacunek, który wzbudzał nawet u przeciwników.
Ciekawsze jest inne spotkanie, w Rzymie, ze sławnym kardynalem BeUarmino. Właśnie księża poczęli chodzić po mieszkaniach, zbierając nazwiska, by sprawdzić wypełnianie obowiązku spowiedzi wielkanocnej. Moryson więc z towarzyszami (wszyscy protestanci!) co prędzej wynajęK konie, by wyjechać do Sieny. Jednakże sam Moryson przeniósł się na przedmieście Rzymu, by móc Łatwo zbiec, gdyby jego pian się nie udał. A zamierzał pójść do samego Jcołegjum jezuickiego, by pokłonić się kardynałowi osobiście Rzędem za nim — pisze — aż do kolegium (ubrany z włoska i uważając; aby nie używać żadnych obcych gestów, co więcej starając się nie rozglądać po ftcołegłum i nie patrzeć prosto na nikogo, co mogłoby przyciągnąć czyjś wzrok). Doszedłem w ten sposób do izby Beftarminą. aby zobaczyć tego człowieka, tak sławnągo