LXXX SATYRYCZNE ARCYDZIEŁA I UTWORY GORSZE
gu retorycznych pytań. Jest to exordium swoiste, bo rozpoczynając satyrę Krasicki znajduje się jednocześnie od razu w centrum problematyki. „Wolno szaleć młodzieży” — to brzmi jak zdanie wypowiedziane już po jakimś wstępnym i spokojnym wprowadzeniu. Zaś seria krótkich zdań zaczynających się od słowa „wolno” nawiązuje też do stereotypu szlacheckiego sobiepaństwa, przewrotnie ukazując, że wolno to, czego w istocie nie wolno — nawet jeśli szlachcic na zagrodzie czuje się równy wojewodzie. Ma więc w pewien sposób prowokować, jednocześnie zaciekawiając.
Uzasadnianie prawa do satyrycznej diatryby takimi przejawami bezprawia, jak „szaleństwa” młodzieży, małżeństwa „na czas” i rozwody, rozkradanie ojczyzny — nie mogło jednak nikogo z czytających nastawić nieufnie. W najbardziej zdeprawowanym społeczeństwie jest bardzo mało ludzi, którzy sami siebie uważają za zdeprawowanych. W związku z tym i zapowiedź, że satyra rzetelna będzie śmiało mówiła prawdę, miała przede wszystkim przykuć uwagę, ale tylko w pierwszej chwili mogła kogoś przestraszyć. Ostatecznie jej działanie miało być inne: miało wywołać postawę solidarnej aprobaty dla autora, który mówi oto jak dobry, szlachecki orator. Była to zresztą już druga deklaracja prawdomówności i bezkompromisowej rzetelności — pierwsza otwierała satyrę Do króla. I jeśli tam, w utworze adresowanym niejako imiennie, nie zaowocowała najmniejszym nawet skandalem, tym bardziej nie mogła mieć złych następstw w satyrze piętnującej zepsucie świata.
Po wstępie autor przechodzi ad rem, znów rozpoczynając ową część zasadniczą serią retorycznych pytań. Szlachta nigdy oficjalnie nie odrzuciła takich wartości jak cnota i prawda, więc szukanie ich tu, gdzie „niegdyś najmilsze przytulenie miały” i już teraz (w 9. wersie) przywołanie przykładu dobrych ojców i pradziadów, bardziej może przypominać pochwałę tradycji niż krytykę współczesności. Oczywiście za chwilę ta
krytyka współczesności — bardzo surowa i ostra — pojawi się, ale rzecz w tym, źe jest ona przeprowadzana nie w imię jakichś nowoczesnych kryteriów, ale w imię tradycyjnych wartości. I objawy zła, które rejestruje, choć różnorodne i wypowiadane w poetyce retorycznego uniesienia, w którym pewien chaos jest skutkiem oburzenia, dają się sprowadzić do kilku podstawowych zjawisk.
Najpierw więc, zrywając z tradycją przodków, współcześni dopuścili się występków przeciw religji; depczą też — jakże ważne w szlacheckim systemie wartości — więzy krwi („dzieci rodziców się wstydzą”, „bracia nienawidzą”); oraz gwałcą normy moralności publicznej, bo zło nie jest teraz okryte wstydem („teraz złość na widoku”). Wszystko to mówi oskarżający współczesność satyryk - orator, który w kolejnym akapicie ponownie wspomina o przodkach zwracając się do nich bezpośrednio, jako do jedynego sędziego, którego obiektywizmu i prawa do moralnego osądu żaden szlachecki czytelnik nie odważyłby się zakwestionować. Jednocześnie ów surowy satyryk wobec trybunału przodków staje się współwinnym: mówi o „naszych” dziełach, mówi dwukrotnie ,jesteśmy” — skażeni, niegodni.
Zachowuje tę postawę w dalszej części, w której zwraca się znów do swoich współczesnych. Motywem przewodnim jest tu ciągle „podściwość” przodków i nasze — tj. szlachty i satyryka — złych dzieci dobrych ojców — zepsucie oraz dość dowolnie, w sensie logiki konstrukcji, dobrane dalsze przejawy owego zepsucia i upadku moralnego. To uzupełnienie wcześniej już wymienionych symptomów demoralizacji wyczerpuje jej najistotniejsze znamiona. Jeśli czytelnik tej satyry mógł mieć wątpliwości, czy istotnie jest tak źle, powinien się ich teraz pozbyć. Autor może więc przejść do kolejnego aspektu zagadnienia: może ukazać społeczne skutki moralnej degeneracji, bo nie chodzi mu przecież o najbardziej nawet przekonujące i zgodne z powierzchownymi, acz powszechnymi, osądami zrzędzenie. Chodzi mu rzeczywiście o poruszenie sumień.
6
BN 1/169 (I. Krasicki: Satyry i Listy)