oficjalista musiał chować konie z bogatymi rzędami prezentować się „strojno i modno” — to typową poJ stać stróża przedstawia Schulz następująco:
„«Stróże» jest to rodzaj posługaczów domowych z najniższej klasy ludu wzięty lub z poddanych ze wsi, którzy najcięższe i najbrudniejsze roboty wykony* wają. Palą w piecach, zamiatają wschody, podwórza,! sieni, służą w kuchni do znoszenia drzewa i wody, oczyszczają stajnie i są wreszcie sługami sług i dziewcząt. Powierzchowność ich odpowiada zajęciom; w lecie noszą gruby płócienny kitel z szerokimi poły, na którym każde z zatrudnień wyraziste ślady zostawia, w zimie chodzą w podartych, brudnych, dziurawych kożuchach stwardniałych od użytkowania. Zimą i latem głowa odkryta, wygolona cała oprócz czuba na wierzchu. Lenistwo kucharza, sług i dziewcząt zwala na nich i porządniejsze roboty, na przykład mycie u studni mięsa, jarzyn, sałaty, talerzy i szklanek, chędożenie sukni pana, uporządkowywanie wytwornej sypialni pani. Tymi samymi odbywa się to rękami, w tym samym kitlu lub kożuchu, tak samo boso lub w lipowych łapciach, przez nie uczesanych i nie umytych stróżów, którzy przed chwilą czyścili stajnie, piece i błoto wymiatali z dziedzińca.”8 Otwarty dostęp do pańskich majętności ułatwiał różnego rodzaju kradzieże i malwersacje — stąd znaczny procent służby domowej zapełnia więzienia marszałkowskie.
Solidnie brzmiące „na fabrykach”, czyli na budowach, w praktyce odnosiło się też do sezonowych, głównie niewykwalifikowanych robotników, powiększających w miesiącach zimowych rzesze bezrobotnych włóczęgów żyjących „z wyrobku”.
F. Schulz, Podróże Inflantczyka, s. 146.
Do kontrastów warszawskich doby Oświecenia, rzucających się od razu w oczy, należały stosunki handlowe. Z jednej strony ekskluzywne bogate domy towarowe: Prota Potockiego, Róslera, Hampli, Jarzewicza itp., zaopatrujące w zagraniczne artykuły zbytku ma-gnaterię, trochę innych pomniejszych, w liczbie ok. 180 (wg obliczeń W. Smoleńskiego), z drugiej -— masowy, niezmiernie ruchliwy handel uliczny. „Wprawdzie były — jak podaje Sóbieszczański — w mieście osobne rynki i place targowe, lecz gdy stosownych urządzeń nie zaprowadzono, zwyczaj utrzymywał się, iż wszystko na ulicach przedawano. Obok sklepów bogatych stały stragany i daszki niższe i wyższe na stołach, stołeczkach, równie jako i na kamieniach wszelkie pnodukta [...] przedawano.” 1
Potwierdza to Schulz: „... wszystko to rozsiane w budach, straganach, na stołach, w koszach itd. po obu stronach bardziej ożywionych ulic. Przed kościołem Sw. Krzyża sprzedają ryby świeże i solone wszelkiego rodzaju, owoce, chleb, warzywo, mięso, zupy, jarzyny, kiełbasy itp. na ciągle kurzących się patelniach, U wnij-ścia na Stare Miasto od Krakowskiego Przedmieścia znajdziesz cytryny, pomarańcze, apelzyny i innego rodzaju frukta; w okolicy między Starym a Nowym Miastem gotują i smażą, i pieką także na ulicy Po obu stronach przytykającej tu ulicy Długiej pełno roznoszących owoce i handlarzy odzienia, którzy także noszą stare książki i sztychy.” 2
Toteż w zasięgu oka nieznanego autora spoglądającego przez okno na ulicę warszawską 1791 r. znaleźli
A
F. M. Sóbieszczański, pogląd na postać miasta Warszawy w rozmaitych czasach i zmianach aż do dnia dzisiejszego, w: H. Świątkowski, Taryfa domów miasta Warszawy i Pragi z planem ogólnym i 128 szczegółowych planików ulic i domów, Warszawa 1852, s. 19.
19 F. Schulz, Podróże InflantczuJca, s. 75.