kańczugiem lub rózgami wahała się jednorazowo od 10 do 100. Niektórzy odbierali plagi periodycznie — np. raz na miesiąc. Szeroko stosowano roboty przymusowe.
Na ogół jednak warunki traktowania aresztowanych w więzieniach marszałkowskich, w porównaniu z innymi, były względnie humanitarne; zwłaszcza zyskały sobie taką opinię za rządów marszałka Lubomirskiego, uchodzącego za reformatora więziennictwa na terenie ówczesnej Warszawy. Opinia ta może wydać się słuszna w porównaniu z faktami samosądu opisanymi w życiorysach Andreasa (nr 4), Czerneckiego (nr 8) i Kon-tarczyka (nr 33), gdzie karzący i karani pochodzą przeważnie z tego samego środowiska — ludzi na wy-robku.
Nie zaniedbywały władze więzienne pouczeń moralnych; często się powtarza: zwolniony za zwykłym napomnieniem. Niektórych wysyłano do Cuchthausu, czyli domu poprawczego, przy ul. Pokornej. Zdarzały się wypadki (w odniesieniu do nieletnich) wysłania zamiast kary na rekolekcje do księży misjonarzy prowadzących od r. 1761 dom podrzutków i ubogich chorych, przy Świętokrzyskiej. W stosunku do Żydów stosowano kary specjalne; obcinanie brody i pejsów. Notorycznych przestępców (zdaje się też wyłącznie Żydów) „pieczętowano". Taki „pieczętowany" był poza obrębem społeczeństwa, przyjęcie go na noc albo podanie strawy groziło represjami (zob. życiorysy nr 49 i 69). Chorych kierowano do czasu wyleczenia do szpitali.
Pod względem finansowym więzienia były instytucjami w znacznym stopniu samowystarczalnymi, utrzymującymi się z najemnej pracy więźniów, z „komornych" i jałmużny (!). W zasadzie więźniowie obowiązani byli opłacać swój pobyt. Komorne miesięczne wg
Rafacza15 — w roku 1783 — wynosiło 3 zł 11 gr. Powtarza się niejednokrotnie w życiorysach: zwolniony „za opłaceniem zwykłego komornego'’.
Większość dochodów czerpała administracja więzienna z robót przymusowych więźniów; w ciągu jednego roku 1784 (wg tego samego autora) wpłynęło z tego źródła do kasy jurysdykcji marszałkowskiej 23 000 zł. Do robót najczęstszych należało rąbanie drzewa dla instytucji rządowych lub osób prywatnych. Datki z jałmużny szły bądź do kasy administracji, bądź też do rąk więźniów. Tak np. w kordegardzie wystawiano z więzienia na kiju worek, który podoficer wypróżniał na rzecz aresztowanych.
Jak wiadomo z opisów współczesnych, całą stolicę w owym czasie otaczały wały i niegłęboki, źle utrzymany rów. Zamiast bram — proste szlabany; za wałami rozciągały się rozległe pola. Przy tych wałach raz po raz odbywała się ceremonia wyprowadzenia zwolnionych więźniów „za okopy”. Łatwo możemy sobie taki moment wyobrazić: wartownik zrobił swoje, odprowadził delikwenta za linię demarkacyjną; chwilę zatrzymuje się i patrzy, jak sylwetka jego stopniowo maleje, wreszcie ginie z pola widzenia — ma to być dla niego długa droga, bez powrotu. Zakaz brzmi groźnie: „abym się do Warszawy nie powracał”. Tymczasem delikwent znikł tylko po to, aby tego samego jeszcze dnia, przez inną rogatkę, zjawić się znowu na ulicach Warszawy. Rozpoznanego czeka znowu więzienie, dodatkowa porcja plag, nowe przyrzeczenie, że tym razem już bezpowrotnie... I tak utartym trybem kilka, nawet do dziesięciu razy.
l» J. Rafacz, Więzienie m^JIlkow^e dawnlctwie: Studia nad historią prawa Tswów csaob ń
Z. 2, s. 35.