53
Policja lat przełomu (1989-1990)
Nominalnie szefem resortu był nadal gen. Czesław Kiszczak, ale kandydaturę Leszka Lamparskiego na Komendanta Głównego Policji oraz kandydatury jego zastępców (płk. Janusza Wydry i płk. Bogusława Strzeleckiego) przedstawiłem osobiście Premierowi do zatwierdzenia. Komendantów wojewódzkich typowaliśmy przy pomocy komisji opiniodawczo-kwalifikacyjnej złożonej z posłów, senatorów, ekspertów, przedstawicieli NSZZ „Solidarność" i nowopowstałych policyjnych związków zawodowych. 1 tak komendantami zostali - na miejsce pułkowników, a w wielu przypadkach generałów - oficerowie w stopniu majora, kapitana, a nawet porucznika.
Zasadniczy problem „natury weryfikacyjnej" polegał na tym, że środowiska milicyjne żyły w znacznej izolacji od reszty społeczeństwa. Stąd więc nikt z obozu „solidarnościowego" nie znał tych ludzi, nic o nich nie wiedział z wyjątkiem jednostek zapamiętanych jako szczególnie wrogie. Uznaliśmy, że wśród stu tysięcy milicjantów muszą być ludzie uczciwi i profesjonalnie dobrze przygotowani do nowych zadań. W ich wynajdywaniu nieocenioną pomoc zaoferowali związkowcy, którzy w wielu przypadkach dosłużyli się wysokich stanowisk w Policji (np. Roman Hula został Komendantem Głównym). Miejsca zwalniane przez awansowanych działaczy zajmowali nowi, którzy oczywiście też chcieli awansować, co stanowiło zarzewie poważnych kłopotów w miesiącach późniejszych.
W sytuacji „niepewności kadrowej" nietrudno było o błąd. Przykładowo, Komendantem Stołecznym o mało nie został płk. Otłowski, który w rozmowie ze mną prawie przysięgał, że nie miał nic wspólnego ze sprawą Grzegorza Przemyka, choć ja pytałem raczej profilaktycznie. Dopiero zastępca prokuratora generalnego Aleksander Herzog uzyskał informację, że akta kontrolne sprawy Przemyka są jednak na terenie Komendy Głównej i wręcz mają być spalone. Był koniec kwietnia 1990 r. pełniłem wówczas funkcję wiceministra i byłem jeszcze praktycznie sam w resorcie. Pojechałem do Komendy Głównej i samodzielnie zabezpieczyłem akta, na których roiło się od adnotacji płk. Otłowskie-go i gen. Kiszczaka. Następnego dnia w resorcie nie było już płk. Otłowskiego, a szef milicjantów, czyli gon. Zenon Trzciński, podał się do dymisji.
Z jednej strony szukaliśmy na wszelkie sposoby merytorycznie dobrych i uczciwych funkcjonariuszy, pozbywając się zarazem skorumpowanych (zwolniono na przykład całą „drogówkę" z Wyszkowa). Z drugiej zaś, staraliśmy się usilnie ukazać policjantom ich nowe szanse w służbie wolnej i demokratycznej Rzeczpospolitej. To bardziej motywowało niż strach przed nowym kierownictwem resortu. Chcieliśmy więcej wymagać od Policji, jednocześnie dając jej spore pole niezależności decyzyjnej (nadzorowanej jedynie przez cywilne Ministerstwo Spraw Wewnętrznych - Komendant Główny Policji stał się centralnym organem administracji państwowej). Próbowaliśmy przekonać policjantów, że będą mogli lepiej działać bez struktur partyjnych, z dala od politycznej presji i bez „szarogęszenia" się służb specjalnych. Postawiliśmy na zawodową ambicję policjantów, na zdrową chęć wykazania się tak, by móc dokonywać dalszych zmian kadrowych - ale już w oparciu o przebieg służby w wolnej Polsce. Bardzo nam zależało by nie skończyło się jedynie na zmianie nazwy, prze-