30
nio, gdy się ograniczymy do herezyj powstałych wśród ludu; uderzającym jest fakt, że one powstawały w tej warstwie pomimo jej niewłasnowolności; runęły wnet, miewały nader krótki żywot, to prawda, ale to właśnie moźnaby wyjaśnić niewłasno-wolnością, co dziś już odpadłoby.
Herezye powstające wśród ludu miały zawsze podkład społeczny, a szerzyły się z błyskawiczną szybkością. Lud przywykł każdy krok swego życia łączyć z czemś zaczerpniętem z religii; to jest w zasadzie bardzo dobrze1), gdyby tylko te pojęcia religijne nie były u ludu mętne. W obec jednak niejasności i płytkości pojęć religijnych powiązanie to jest mechaniczne, i odbywa się jakby z przyzwyczajenia tylko szablonowo; pewnjm stosunkom życia odpowiada w umyśle wieśniaka szablonowo już pewna formułka związana z religią, choć wcale nie organicznie (np. nie używa lekarza, bo pacyent i tak umrze »jak Pan Jezus chce«; niby chrześcijańska rezygnacya, a na prawdę mechanicznie schrystyanizowany fatalizm). Otóż gdy stosunki się zmieniają, gdy nastaje w życiu cały szereg objawów i zawikłań, nowych, nieznanych przedtem, na które tedy chłop niema w swej tradycyi religijnych formułek — natenczas tworzy się przez to samo szczerba i wyłom w religijnem życiu ludu; powstaje próżnia, bardzo niebezpieczna. Kto mu tę próżnię pierwszy wypełni, kto pierwszy wytłumaczy mu te nowe objawy na tle religijnem, ten go pociągnie. Trudno zaś wymagać od ludu, żeby poznał, czy tłumaczenie to zgodne jest z systemem teologii katolickiej, czy nie; zresztą nikt nie będzie tak nieostrożnym, żeby się w tej mierze dopuścić zbyt grubych błędów i zadaleko odrazu się zapuścić.
W takich czasach przełomu w stosunkach życia ludu wiejskiego zależy wszystko od tego, czy duchowieństwo wiejskie dostroi się do wielkości zadania. Na niem wyłącznie spoczywa w tej chwili odpowiedzialność wobec potomności; a trze-
') Wśród inteligencyi po tern właśnie poznaje się prawdziwego katolika.
ba w takich czasach zdwojonej pracy umysłowej, a zlrojonego poświęcenia. Nie wątpię, że nasze plebaństwo stać na to i że tam dobrej woli nie zabrakłoby ani na chwilkę w życiu, toteż nie wątpiłbym, że niebezpieczeństwo będzie na czas zażegnane; gdyby nie jedna okoliczność: Oto duchowieństwo wychodząc z łona społeczeństwa jest do pewnego stopnia takie, jak społeczeństwo, a więc wT tym wypadku sympatyzujące bardzo z polskiem hasłem »jakoś to będzie*. I oni także powiedzą »przesadza *, uśmiechną się i oświadczą, że u nas herezya >nie miałaby gruntu*. Dotychczas każdy, kto z psującej się teraźniejszości wysnuwał wnioski o złej przyszłości, uchodził u nas za »przesadnie wystraszonego*; trudno więc przypuścić, żeby dzisiaj stać się miał wyjątek.
Ja jednak pozwolę sobie] zwrócić uwagę, że uważanie kapłana suspendowanego przez Rzym za prawowitego kapłana, jest już (nieświadomą przynajmniej) schyzmą. Biorąc rzecz ściśle, plebaństwo nasze liczy już w swych owczarniach znaczną stosunkowo ilość schyzmatyków. Tak już jest.
W czem szukać rady? Używane dotychczas środki są połowiczne, zastosowane przygodnie do każdorazowej przygody; działanie ich nie może tedy być ani ciągłe, ani trwałe. Trzeba głębiej sięgnąć i — zapobiegać chorobie a nie ograniczyć się do usuwania jej objawów, gdy ona już wystąpi; trzeba sięgnąć do zarodków choroby i leczyć nie same tylko objawy chorobliwe, ale ich przyczynę.
Trzeba ludowi wypełnić próżnię powstającą w jego życiu i (że tak powiem) systemie religijnym; nowTe stosunki, nowe przejawy życia trzeba mu wytłumaczyć na tle katoliekiem; trzeba stosunek swój kapłański z ludem zastosować do zmienionych stosunków; trzeba odtąd być proboszczem wprawdzie takim samym, lecz nie tak samo; kaznodzieją każącym nie co innego, lecz w inny sposób — żeby inni nie wyzyskiwali zaniedbań i nie mogli tych kazań po swojemu »uzupełniać*. Słowem, trzeba cały ruch ludowy i wszystkie jego objawy wciągnąć do działalności kapłańskiej.
*