60 V ROZDZIALI
mówi o „ludzkich reprezentacjach natury”, ich przemianach lub uwarunkowaniach materialnych, ekonomicznych i politycznych, które je tłumaczą,w oczywisty sposób zakłada on, że sama natura wciągu całego tego czasu nie ruszyła się ani o cal. Im spokojniej mówi się o naturze jako społecznej konstrukcji, tym bardziej pomija się to, co faktycznie się z nią dzieje, jeśli zostawia się ją na pastwę Nauki i naukowców. Multikultura-lizm nabywa prawo do różnorodności tylko dlatego, że solidnie opiera się na mononaturalizmie1. Jakiekolwiek inne stanowisko nie ma za grosz sensu, ponieważ oznaczałoby powrót pod stare sztandary idealizmu i wiarę, że zmiany ludzkich opinii wpływają na pozycje gwiazd i planet, słońc, galaktyk, drzew, które padają w lesie, kamieni, zwierząt - czyli wszystkiego tego, co istnieje poza nami. Dla tych, którzy dumni są, że stanęli w szeregu nauk humanistycznych, ponieważ porzucili naiwną wiarę w istnienie bezpośrednio danej natury [naturę immediate], uznają mimo wszystko, że obok ludzkiej historii natury istnieje a-historia naturalna natury składającej się z elektronów, cząsteczek, nagich, posłusznych prawom kauzalnym rzeczy obiektywnych, nieróżnych od tego, o czym pisaliśmy w pierwszej liście35. Nawet jeśli ludzka historia potrafi - poprzez pracę, poznanie czy zmiany ekologiczne - trwale zmieniać naturę, zakłócać ją, przekształcać i uprawiać, niemniej jednak wciąż przyjmuje się, że istnieją dwie historie albo raczej - jedna historia pełna hałasów i namiętności przebiegających w ramach, które same nie mają historii czy też: nie czynią historii. Tę właśnie zdroworozsądkową koncepcję musimy porzucić, by zrobić miejsce dla ekologii politycznej.
Krytyczne wyrafinowanie nauk humanistycznych na nic się niestety nie przydaje w obliczu lekcji ekologii politycznej. Ta bowiem nie tkwi gdzieś pomiędzy naturą a społeczeństwem, naukami przyrodniczymi a społecznymi, między nauką a polityką, ale w jakimś zupełnie innym obszarze - dlatego nie może fundować życia publicznego zorganizowanego wokół dwóch zbiorów, dwóch biegunów czy dwu izb. Gdybyśmy przyjęli koncepcję społecznych reprezentacji natury, oznaczałoby to powrót do bezużytecznego argumentu o rzeczywistości zewnętrznej i zmuszeni
K Interpretacja dialektyczna nie zmienia niczego - nadal utrzymuje dwa bieguny, zadowalając się puszczeniem ich w ruch dzięki dynamice sprzeczności. Zob. tabela na końcu rozdziału.
bylibyśmy dać odpowiedź na groźne pytanie: „Czy stara się pan mieć dostęp do rzeczywistości zewnętrznej, czy też wystarcza panu gnicie na dnie Jaskini?” Być może w grzeczniejszej wersji: „Mówi pan o rzeczach czy Ich symbolicznych reprezentacjach?”36. Nasz problem jednak nie polega na zajmowaniu miejsca w debacie, której celem jest pomiar względności natury i społeczeństwa w naszych reprezentacjach, ale zmiana koncepcji świata społeczno-politycznego zakładanej jako oczywista w naukach społecznych i przyrodniczych.
W dwóch poprzednich częściach tego rozdziału staraliśmy się mówić o naturze jako takiej, nigdy zaś o jej ludzkich przedstawieniach. Ale jak można mówić o naturze samej? To nie ma, jak się zdaje, najmniejszego sensu. I to właśnie chcemy tu powiedzieć. Dysponując odkryciami na temat wojującej ekologii i mogąc je dorzucić do tego, co ustaliliśmy na temat epistemologii politycznej, otrzymujemy środki, by rozmontować naturę na wielość jej składników, nie osuwając się w kwestię reprezentacji produkowanych przez ludzi. Wiara, że istnieją tylko dwie pozycje - realizm i idealizm, natura i społeczeństwo - stanowi podstawowe źródło władzy symbolizowanej przez mit Jaskini, którą ekologia polityczna stara się dziś odczarować37. To jeden z najbardziej zawiłych etapów naszej argumentacji, musimy więc posuwać się ostrożnie, tak jakbyśmy usuwali kolec tkwiący w pięcie...
Pierwsza operacja pozwalająca nam się oderwać od fascynacji naturą na pierwszy rzut oka wydaje się ryzykowna - zgodnie z obietnicą daną we wprowadzeniu powrócimy w niej do rozróżnienia na nauki i Naukę, ponownie wydobywając na jaw, jaka aparatura pozwala powiedzieć cokolwiek na temat natury - zazwyczaj nazywana ogólnie dyscyplinami naukowymi. Kiedy do dinozaurów dodamy ich paleontologów, do cząsteczek 1
W niezwykle kompetentnej książce o angielskich ruchach ekologicznych (Mac-njghten i Urry 1998) dwóm autorom nie udało się rozerwać powiązania tych ruchów / naturą inaczej, niż przez wskazanie, że była ona „konstruowana społecznie” pod posta-iią pejzażu czy dziczy (wildtmess). Krytyka dokonuje się więc przez odmowę uzna nu. że którykolwiek z zaangażowanych w kwestie środowiskowe aktorów był w stanie ui łiwycić rzeczywistość (którą w konsekwencji pozostawiono - nie mówiąc tego głośno -ui/onym, którzy naprawdę potrafią o naturze mówić).
' Wykorzystuję w tym miejscu metaforę laicyzacji, choć pod koniec tych rozważań nlamy sobie sprawę, że jest ona całkowicie nieadekwatna, ponieważ nie da się odesłać iiiiuk do sfery prywatnej - jak wierzono, że jest to możliwe w przypadku religii.