Witam Kochani!
Oficjalnie ogłaszam rozpoczęcie sezonu wakacyjnego ^^ Na początek długo oczekiwany rozdział XXI, może nie wyszedł mi najlepiej, ale ciężko było coś sklepać po takiej przerwie. Zresztą sami ocenicie.
*Na własną rękę*
Zelgadis nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Kapłani? Pokręcił głową w odpowiedzi i poczuł jak na jego twarz wypełza uśmiech. Był to jednak skutek zdenerwowanie, nie radości. Nagle ktoś, kogo uznali za sprzymierzeńca, okazał się zupełnie obcy. Zresztą, czego się spodziewał? Spróbował się poruszyć, ale od razu tego pożałował. Poczuł nagły, trudny do zniesienia ból w całym ciele i przez chwilę miał wrażenie, że boli go więcej części ciała, niż w ogóle ich posiadał. Zastygając na chwilę w bezruchu, aby okiełznać szalejące doznania, w końcu ostrożnie podniósł się z kolan Amelii i nie spuszczając oczu z Mayi, sięgnął po swój miecz. Miał wrażenie, że broń waży więcej niż wcześniej...
- Kapłani? Co mam przez to rozumieć? - wykrztusił z irytacją i z trudem skierował ostrze w ich stronę.
- Hej, hej spokojnie! - odpowiedział Tamaki rozkładając ręce w geście bezbronności.
- Ty każesz nam zachować spokój?! - krzyknęła Amelia stając za plecami Zelgadisa. - Kim wy w ogóle jesteście? Jacy kapłani? O co w tym wszystkim chodzi?! Cały ten czas mnie oszukiwaliście!
- Amelia... - zaczął nieśmiało Kirei.
- Milcz! - zawyła dziewczyna, a jej oczy zaszkliły się od tłumionych łez złości.
- Racja. - dołączyła się Lina, popierając swoją towarzyszkę. - Dla waszego dobra, lepiej już przygotujcie sobie sensowne wytłumaczenie waszych kłamstw. Nie chcieliście nas zabrać do żadnej czarownicy, prawda?
- Ech.. - zaczął Tamaki drapiąc się z zażenowaniem po swojej rudej czuprynie - Właściwie to... nie... Znaczy z początku mieliśmy taki zamiar, ale później Maya wpadła na pomysł, no i... Tego... - nie mógł dokończyć, zawstydzony odwrócił wzrok.
- Nie wiem jak wy, ale ja mam dość kapłanów jak na jakiś czas. - skwitowała Lina i z pomocą Gourry'ego podniosła się z ziemi. - Chodźcie, sami sobie poradzimy.
- Czekajcie! - wrzasnął Tamaki - To wcale nie znaczy, że takiej czarownicy nie ma!
- Chyba sobie żartujesz? - zapytała ironicznie Amelia - I jak ty w ogóle możesz myśleć, że wam zaufamy, że ja wam zaufam, po czymś takim? - głos jej zadrżał z wściekłości.
- Ale... - spróbował znowu Tamaki.
- Nie ma żadnego „ale”! - wrzasnęła czarnowłosa. - Ufałam ci... - spojrzała na byłego przyjaciela z pogardą w oczach. Amelia zdecydowała, że nigdy im nie wybaczy.
- Przestań to nie jego wina, nie mieliśmy wyboru - wtrąciła cicho Maya, odwracając uwagę Amelii od Tamaki'ego i Kirei'a.
- Jak to nie mieliście wyboru? Niby kto wam kazał wszystkich okłamywać? - zakpiła złośliwie czarnowłosa.
Amelia wcale nie zamierzała słuchać dalszych wyjaśnień. Nawet więcej - nic ją to nie obchodziło. Czuła narastający gniew, a na dodatek nadal wszystko było takie niejasne. Nie mogą dłużej znieść widoku byłych przyjaciół, szybko ruszyła w stronę wyjścia razem z Zelgadisem, Liną i Gourry'm. Poradzą sobie sami. Sami obmyślą nowy plan działania i jakoś wydostaną się z tego koszmarnego miejsca. Najważniejsze, że mogli działać razem. Kiedy znaleźli się już przy wyjściu usłyszała za sobą głos Rei'a.
- Amelio... - spróbował cicho chłopak - Pozwól mi wyjaśnić!
- Wcale nie zamierzam cię słuchać, kłamca z ciebie i tyle! - odkrzyknęła z wściekłością Amelia - Nie wiem po co wciągnąłeś mnie w tą całą podróż, skoro nawet nie szliśmy do żadnej czarownicy. Myślałam, że cię znam, ale chyba popełniłam błąd. - rzuciła na niego krótkie spojrzenie i błyskawicznie odeszła w stronę wyjścia.
Zel widział, że Kirei próbował coś jeszcze powiedzieć, ale Maya szybko uciszyła go gestem dłoni. Dopiero wtedy zrozumiał, że tak naprawdę to ona była ich przywódcą i miała ostatnie zdanie. W każdym razie teraz było to już nieważne, ich wyjaśnienia i tak by nic nie zmieniły. Nie musieli słuchać więcej kłamstw i polegać na oszustach, pomyślał gorzko i z tym nastawieniem podążył za swoimi przyjaciółmi, a nie było to łatwe, ponieważ czuł się koszmarnie. Wciąż był słaby przez zaklęcie, którego użył by uratować życie Liny. Kiedy z trudem wychodził ze zniszczonego budynku miał wrażenie, że z każdym krokiem zatapia się coraz bardziej w nieznanej, mrocznej głębinie, aż w końcu wątłe światło z ich wcześniejszego ogniska całkowicie zniknęło. Zupełnie jakby w odpowiedzi na jego myśli w panującej ciemności odezwał się głos Gourry'ego.
- Ciemno... Lina, nie myślisz, że powinniśmy jednak tam wrócić? - zapytał z wahaniem blondyn.
Mimo iż Zelgadis nie widział twarzy Liny, to wręcz poczuł jej uśmiech.
- Co Gourry boisz się? - zapytała prowokująco czarodziejka - Co nasz może spotkać gorszego niż siedzenie w jednym budynku z zakłamanymi szujami? Lighting... - mruknęła w czasie odpowiedzi i kontynuowała dalej - Jeszcze by nas zabili albo co? W sumie, to nawet nie wiadomo czy nie planowali, w końcu z takimi typkami to nigdy nic... - nagle urwała i spojrzała na Amelię.
Zelgadis podążył tym tropem. Przez chwilę spodziewał się zobaczyć ból, rozczarowanie, łzy, ale gdy światło zaklęcia padło na twarz Amelii, ta okazała się być całkowicie pozbawiona wyrazu. Chłopak sam nie był pewien, która z tych reakcji byłaby lepsza? Wpatrywał się w twarz przyjaciółki przez długą chwilę. Oczy Amelii były nieobecne, a spojrzenie przerażająco puste. Kiedy zorientowała się, że pozostali ją obserwują, szybko spuściła wzrok i poleciła:
- Idziemy - jej głos pozostał neutralny, wyprany z emocji. Ton nie był sarkastyczny. Nie był też gorzki, czego Zelgadis oczekiwał. Był pusty. Pusty jak głęboka, czarna dziura...
To uczucie „głębokiej dziury” stłumiło jego wcześniejszy gniew i irytacje związane z oszustwem jakiego właśnie doświadczyli. Zupełnie zapomniał jak przed chwilą ich okłamano. Zamiast tego pojawiły się dziwne, ambiwalentne emocje. Odrobina zmartwienia zmieszana z innymi uczuciami, których nie był do końca pewien. Ale strapienie stawało się coraz wyraźniejsze. Podszedł do Amelii, chociaż z powodu ogólnego osłabienia i utraty energii wiązało się to z zawrotami głowy i nudnościami. Mimo to chciał spojrzeć w jej oczy.
- Amelio, w czym problem? - zapytał poważnie i położył dłoń na jej ramieniu.
- Wszystko to nie ma znaczenia. - powiedziała dziewczyna tak cicho, że ledwo ją było słychać.
- Wszystko? Co masz na myśli mówiąc „wszystko”? - wtrąciła Lina i także podeszła do przyjaciółki.
- Życie. Moje życie... - odparła chłodno Amelia i strząsnęła rękę Zelgadisa ze swojego ramienia.
- Wiesz, że to nieprawda... - zaczął chłopak pocieszająco, nie zrażając się jej odtrąceniem.
- Wiem? - Amelia nagle zaczęła gorzko się śmiać. - Nie, Zel ja WIEM, że to prawda. Nie pamiętam niczego ze swojej przeszłości, poza jakimiś krótkimi przebłyskami w snach. Powiedziałeś mi, że mój ojciec niedawno zmarł, a nawet jego nie pamiętam! Wszystko, co miałam to byli właśnie ci ludzie, a teraz okazuję się, że cały ten czas mnie okłamywali! Więc powiedz mi Zel, jaki sens ma teraz moje życie? Co ja mam?
Zelgadis nie odpowiedział od razu, szukał w głowie słów na to, co zamierzał wyrazić. Najgorsze było, że nie potrafił znaleźć żadnych właściwych. Jęknął w duchu, przeklinając sam siebie, ale niespodziewanie odezwał się głos Gourry'ego.
- Masz przecież nas Amelio...
Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona. Z początku wciąż targało nią poprzednie rozżalenie i niechęć, jednak szczerość odpowiedzi blondyna najzwyczajniej w świecie je przebiła. Twarz Amelii rozpogodziła się, a ustach pojawił się cień uśmiechu.
- Nie powinniśmy zbyt długo zostawać na dworze. - odezwała się nagle Lina. - Lepiej znajdźmy jakieś miejsce na odpoczynek i obmyślmy nowy plan. - oświetlając drogę zaklęciem, powoli ruszyła wzdłuż gruzowisk.
Zelgadis wziął głęboki oddech i postawił pewny krok, ruszając powoli za Liną. Czuł, że jego własne ciało mu ciąży. Stwierdził, że minie jeszcze parę godzin zanim odzyska dawną sprawność.
Szli powoli, praktycznie nie odzywając się do siebie, blade światło zaklęcia wydobywało z mroku wąską drogę i zniszczony krajobraz. Zelgadis mógłby przysiąc, że w mętnym powietrzu wyczuwalny był odór krwi. Ciszę raz po raz przerywały groźne podzwaniania łańcuchów, ich głuche jęki roznosiły się echem po całej okolicy. Zelgadis starał się pozostać czujny, używając zmysłów chimery obserwował wszystko wokół, jednak ból powoli i skutecznie rozchodził się po jego ciele, zagłuszając wszelkie próby koncentracji. Wszystko bolało... Kiedy uratował życie Linię, przekazał jej znaczną część swojej energii, której nie miał okazji jeszcze zregenerować. Nie wiedział jak długo jeszcze zdoła utrzymać takie tempo wędrówki. Lina najwyraźniej zauważyła jego zmęczenie, bo w końcu powiedziała:
- Musimy odpocząć, tu powinno być dobrze. - wskazała na wejście do najbliższego budynku. Jego wschodnia część była całkowicie zawalona, a reszta cudem trzymała się w pionie, główne wejście pozostało jednak nie tknięte. Z pewnością nie wyglądał „dobrze”, ale nie mieli nic lepszego. - Przydałoby się więcej światła... - mruknęła spoglądając na Zela.
- Na mnie nie licz, wstyd się przyznać, ale na obecną chwilę nawet tego zaklęcia nie rzucę - odpowiedział skrępowany - Ale Amelia powinna dać sobie z tym radę, prawda? - spojrzał na czarnowłosą znacząco, w końcu sam ją tego nauczył kilka dni temu.
Po krótkim przypomnieniu z lekcji zaklęć, w dłoni dziewczyny zajaśniała niewielka kula światła. Zadowolona Lina i Gourry przytaknęli głowami z aprobatą, po czym wszyscy bez słowa wśliznęli się do budynku, tylko gruz zgrzytał pod ich stopami.
- Dość tu przestronnie... - stwierdził Gourry zatrzymując się w wejściu i rozglądając dookoła.
Znaleźli się w dużej sali, przypominającej bardziej sale balową niż pomieszczenie mieszkalne. Na wprost wejścia znajdowały się szerokie schody prowadzące na piętro, a na dole, po obu stronach, odbiegały korytarze prowadzące w różne części starej willi. Zalgadis sądził, że kiedyś musiał mieszkać tu ktoś bardzo bogaty i wysoko postawiony. Teraz jednak, z niegdyś pięknej posiadłości, pozostało zaledwie to, co mieli przed sobą. Odlatujący ze ścian tynk, kilometry pajęczyn i zgnilizna wyczuwalna w powietrzu.
- Powinniśmy sprawdzić budynek... - zauważyła Amelia ruszając w kierunku schodów.
- I znaleźć coś do jedzenia! - dodał Gourry - Zostawiliśmy wszystkie zapasy...
- Jasne, więc zabierzmy się do roboty, proponuje ten korytarz! - zawołała Lina entuzjastycznie i szybkim krokiem ruszyła w stronę ciemnego przejścia po prawej stronie. Zelgadis już otworzył usta, aby zaprotestować, ale wtedy Lina stanęła jak wryta. Opuściła dłoń z zaklęciem i powoli, bardzo powoli zaczęła wycofywać się z korytarza. Z ciemności przed nią dobiegły dziwne pomruki. Zelgadis spojrzał w tamtym kierunku, ale niczego nie mógł zobaczyć, Gourry odruchowo schwycił za rękojeść swojego miecza i obserwował uważnie każdy ruch rudowłosej. Lina była już kilka kroków od złowrogiego przejścia, gdy jej stopa natrafiła na kawałki potłuczonego szkła, które głośna zazgrzytało pod naciskiem. Tymczasem pomruk w korytarzu nasilił się i zaczął przybliżać w stronę czarownicy...
- Wiej! - wrzasnęła Lina i nie czekając ani chwili dłużej rzuciła się ucieczki w stronę przeciwległego korytarza po lewej stronie.
Dwa razy nie trzeba było tego powtarzać. Gourry natychmiast pobiegł za rudą, natomiast Zelgadis, mimo silnego bólu, pociągnął za sobą jeszcze Amelię. Już mieli wbiec we wschodni korytarz za Liną i Gourry'm, gdy niespodziewanie strop nad ich głowami zaczął się walić. Z sufitu poleciał tynk, a zaraz za nim runął cały strop. Przez walące się kawałki gruzów, nie mogli przebiec. Ze strachem spojrzał na Linę i Gourry'ego po drugiej stronie przejścia, które po chwili było całkowicie zasypane przez pozostałości tego, co jeszcze przed chwilą było sufitem i meblami z górnego piętra.
Szybko odwrócił się w poszukiwaniu innej drogi ucieczki i wtedy zobaczył zmierzającą wprost na niego grupę Nieumarłych. Dopiero teraz chłopak miał szanse zobaczyć ich z bliska. Na pierwszy rzut oka wyglądali niby jak ludzie, ich ciało, sylwetki były zupełnie normalne. Jednak ich ich twarze, ruchy nie miały w sumie nic ludzkiego. Oblicza bardziej przypominały wygłodniałe zwierzęta. Zelgadis szybko przypomniał sobie, co usłyszał wcześniej na ich temat. Byli to ludzie pozbawieni duszy, stworzenia, które teraz zamierzały zapolować na jego dusze. Przełknął ślinę, zastanawiając się nad możliwymi opcjami ratunku, ale nie mógł znaleźć żadnej. Nieumarli podchodzili spokojnym krokiem, zupełnie jak drapieżnik do swojej ofiary, a na ich twarzach błąkał się szaleńczy, wygłodniały uśmiech. Szermierz z przerażeniem odkrył, że wielu z nich trzyma normalną broń. W akcie desperacji, popychając przed sobą Amelię, rzucili się do ucieczki na schody. Wiedział, że pędzą wprost w pułapkę. Jakie inne wyjście mogło być z piętra budynku? Ale teraz nie mieli wyboru...