przyznać rację, że na Zachodzie zdarzają się ludzie zamożni, ale, twierdził — kosztem milionów nędzarzy. Rozumowanie opierało się na prostej kalkulacji, jeśli ktoś coś zyskuje, ktoś musi coś stracić.
Zresztą nasza własna wiedza ekonomiczna była ubożuchna a pomysł, że może kiedyś nastać w Polsce kapitalizm, uważaliśmy za koncept przekraczający ramy science fiction. Owszem może będą dozwolone jakieś elementy gospodarki mieszanej, ale prywatne huty, banki... To, że nawet koleje mogą być prywatne, dowiedziałem się (wstyd) w 1985 roku, podczas pierwszej wizyty u mojej siostry Sylwii, w Szwajcarii.
Przełomową w moim myśleniu o przyszłości okazała się wizyta, którą latem 1984 roku wspólnie z Andrzejem Zaorskim i Andrzejem Fedorowiczem złożyliśmy w pewnym bloku na Gdańskim osiedlu Zaspa. Wprowadzającym był Mietek Cholewa (autor piosenki „Janek Wiśniewski padł”), a gospodarzem Lech Wałęsa, aktualnie — wedle definicji rzecznika rządu — „prywatny obywatel”. Ze spotkania zapamiętałem najlepiej długi wywód Wałęsy na temat wyższości gospodarki rynkowej nad socjalistyczną i jego głęboką wiarę, że wkrótce dojdzie u nas do normalności. Odebrałem te słowa z niemałym zaskoczeniem, dotąd uważałem Lecha w kwestiach ekonomicznych za populistę, a tu nagle taka dawka liberalizmu... Nie wstydzę się przyznać, że ze spotkania wyszliśmy zgoła innymi ludźmi, bardziej optymistycznymi, odważniejszymi. Śmiać się nam chciało, gdy zaraz na ulicy zwinięto nas do „nyski” i spisano dokumenty.
Jednorazowa dawka charyzmy nie wystarczyłaby rzecz jasna na długo, na szczęście również dla naszego kabaretu poczęły uchylać się szlabany graniczne.
W 1985 roku, dzięki emigracyjnej „Solidarności” dwukrotnie zaproszono nas do Szwecji. Przy okazji doszło do zabawnej wpadki konsulatu, który usiłował „podwiązać się” pod naszą trasę i wysłał na powitanie jakiegoś funkcjonariusza. Ten zamierzał powitać kwiatami Ewę Wiśniewską, ale słabo zorientowany, wręczył naręcze goździków wychodzącej z promu szykownej, szczecińskiej prostytutce. Ta oczywiście bukiet przyjęła i już nie chciała go oddać.
Cała ekspedycja szwedzka przebiegała w dość pionierskich warunkach, koczowaliśmy po ludziach; pamiętam nocleg u jakiegoś polskiego szewca w Malmoe, który udostępnił nam wielkie łoże małżeńskie — zmieścił się prawie cały zespół. Spałem pomiędzy Jurkiem Woyem, a kierownikiem Jankowskim, mając pod pachą Opanię, a Fedorowicza w nogach. Tylko Kryszak wolał dywanik obok łóżka...
W 1987 roku Wiesław Kańczuła z Hamburga zorganizował „Sześćdziesiątce” ogromna trasę przez cały RFN. Potem był Wiedeń, Berlin Zachodni, wreszcie z początkiem 1988