s
pytania: dlaczego cierpimy, jak umieramy, pewnie nie ma innej przestrzeni na to. No, oczywiście jest jeszcze religia.
Ł.M.: Przywołajmy jeszcze ducha Gombrowicza. To bodaj najważniejszy dla pana autor. Pierwsze przedstawienie, które pan wystawił przed trzydziestu laty było inspirowane Ferdydurką, a teraz w USA przy pełnych salach wystawiał pan Gombrowicza po angielsku. Ten gloryfikator młodzieńczości jest rzeczywiście ciągle młody?
J.O.: Uważam, że to jest jeden z nielicznych naszych pisarzy, który wywiódł polską literaturę w przestrzeń międzynarodową. Z jednej strony on jest arcypolski - posługuje się w Transatlantyku gawędą szlachecką, uwielbia się zanurzyć w dekoracji sarmatyzmu, są te dworki szlacheckie, a cała Ferdydurke jest z przedwojennej Warszawy. A z drugiej strony to jest niezwykle nowoczesne myślenie, przeszyte Freudem. No i - właśnie: to jest mniej znany element jego biografii, ale to był chyba jeden z najbardziej utalentowanych amatorów filozofów, jego stopień oczytania w filozofii był niezwykły. Jest jego książka Wykłady filozoficzne, które spisał Francesco Cattalucio, gdy Gombrowicz był właściwie na łożu śmierci. Przyjaciele namówili go wtedy, by zrobił im wykłady z historii filozofii. Siedzieli wokół niego i on wykładał Kanta, swojego ulubionego Schopenhauera i okazuje się, że miał to niezwykle poukładane. Z tego wynika, że on miał bardzo konkretny projekt ludzki, że jego sądy były poparte bardzo wnikliwą analizą życia. Nam on się już kojarzy, w takim zbanalizowanym myśleniu o tym narzucaniu min, ale odpuśćmy to sobie, tam jest problem głębszy - próba heroicznego dotarcia do tego, kim jesteśmy dzisiaj wobec przemiany świata i niesłychanego przyspieszenia; pytanie, co się tak naprawdę dzieje z człowiekiem, gdy przesiada się z konia do auta. On podejmuje najpierw wielki temat wojny i tego, co się stało po tej wojnie, potem wielki temat kultury i gwałtu zachowań kulturowych, uczestniczy w sporze między naturą a kulturą, bada, co w człowieku jest dzikie, podszyte biologią i erotyzmem. Myślę, że musi nastąpić nowa reinterpretacja tej twórczości; jeżeli nastąpi, bo być może będziemy odchodzili od Gombrowicza.
Narzędziami Gombrowiczowskimi da się ciągle obmyślać ten świat. Jak się ogląda czy czyta Ferdydurke, to tę ławkę szkolną łatwo zamienić na ławkę sejmową i ta przestrzeń też jest skuteczna.
Ł.M.: Publiczność ukształtowana przez inną kulturą, żyjąca innym życiem niż polskie, porusza sią w tej przestrzeni równie naturalnie?
J.O.: Kiedy gramy Ferdydurke, opisujemy jakiś rodzaj szkoły i ludzie, choć nie znają polskich problemów od razu widzą, że to jest taki rodzaj fanatyzmu ludzkiego i przekładają od razu na swój świat. Bo pod kostiumem, anachronicznym mundurkiem, pod tą metaforą szkoły kryje się rodzaj potwornego nacisku na człowieka, nacisku potężnej formy, która sprawia, że człowiek jest w niewoli. Gombrowicz ma w święcie swoje kluby - wśród pisarzy, intelektualistów, ludzi teatru, dla których jest ważnym człowiekiem XX wieku. Urodzonym w dalekich stronach, w jakimś strasznym dworku na Kielecczyź-nie, a mający myślenie z Sorbony.
- czuć tam specyficzny zapach Pantagruela, rechot Falstaffa...
J.O.: Bo to pisarstwo uprawiane jest z rzadkim komizmem i ten komizm nadaje myśli Gombrowicza lekkość, dystans, ponieważ to jest rodzaj komizmu szlachetnego, płynącego z wymieszania dwóch przestrzeni - wysokich intelektualnie i niskich, myślenia Sokratesa i parobka. Wiadomo, że Transatlantyk to tekst pisany jako Pan Tadeusz a rebours, gdzie naszą polskość sprawdza homoseksualista Gonzalo, jakaś dziwna postać; tu Zosia, a tu homoseksualista, który mówi, że może by tak zboczyć trochę... I mówi to do człowieka o głębokich przekonaniach narodowych, katolickich: „a może by tak zboczyć, a po co ci ta ojczyzna, a zastąp ją synczy-zną". Uświadommy sobie, kto to mówi i do kogo? - to jest przecież jakiś koszmar. W latach 50., tuż po wojnie, Gombrowicz odważa się wprowadzić w polską rzeczywistość - między tych asesorów, rejentów
- w rozmowę o narodowych wartościach, o polskich imponderabiliach postać homoseksualisty Gonzala. Trudno się dziwić, że londyńska społeczność emigracyjna wydawała na niego wyroki śmierci. Takiego rodzaju prowokacji intelektualnej to myśmy chyba nie mieli - to niezwykłe, piękne, odważne, mądre, dla mnie fascynujące, bo do dzisiaj aktualne. Był przecież taki moment, że Giertych mówił - „więcej Sienkiewicza, mniej Gombrowicza" Ciekawe, czy wrócimy do tego Gombrowicza, bo on nie jest dobrze przetrawiony i przeczytany. Na poziomie podstawowej komunikacji społecznej rozumiemy oczywiście, co to znaczy przyprawić komuś gębę, upupić, ale to jest płytkie. Dla mnie Gombrowicz jest mędrcem, którego nie doceniamy. Powinniśmy powielać go, i o tym, co napisał, dyskutować. On jest we Francji nieporównanie lepiej znany niż u nas, mnie to tak zdenerwowało, gdy w roku Gombrowiczowksim byłem w Vence i zobaczyłem wielki ba-ner, że tu oto mieszkał Gombrowicz. Oni są dumni z tego, a nie wiem, czy takie banery pojawią się kiedyś w Radomiu, gdzie miał rodzinę. Ale mam niezwykłą satysfakcję, że nasz teatr postrzegany jest w historii teatru amerykańskiego jako ten, który wprowadził Gombrowicza na rynek amerykański. Gombrowicz
- jak i zresztą żaden polski tekst literacki
- nie wszedł do kanonu literatury światowej. Jesteśmy może w jakichś dobrych wyborach, ale budując wizerunek Polski ciągle bym wracał do Gombrowicza, bo nie widzę większego przedstawiciela naszej literatury, którego możemy polecać innym. Kogoś, kto mówi o nas rzeczy istotnie, ważne.
J.O.: Na pewno Sienkiewicza się nie wyeliminuje, choć znana jest opinia Brzozowskiego o Sienkiewiczu, że to bard ze-świniałej szlachty. Ale był też taki cykl pt. Mieszaniny Jana Błońskiego w Tygodniku Powszechnym i pamiętam do dziś taki zachwyt Błońskiego nad jakimś opisem u Sienkiewicza - że genialny tekst, żadnego powtórzenia, maestria. Błoński, wielki znawca Gombrowicza, kłania się warsztatowi Sienkiewicza. Nawet u Gombrowicza jest piękny tekst o Sienkiewiczu, bo Gombrowicz nie jest żadnym polakożercą - jest rozkochany w sarmatyzmie, rozkochany w polskości, szlacheckości, ale on z tego też kpił. Rzeczywiście są fragmenty Sienkiewicza, gdzie trzeba go cenić szalenie, ale, z drugiej strony, są tam sceny, gdy Zagłoba mówi coś mniej więcej takiego: piękny widok dla chrześcijanina
- krzyżowany Chrystus, a pod spodem czaszki żydowskie. I mnóstwo jest u Sienkiewicza rzeczy, które my nieświado-
30
WIADOMOŚCI IJNIWtRSYTECKIE: czerwiec 2007