160 I Z SIEMION
w gruncie rzeczy, społecznej, pracujący przecież bezinteresownie. A na zespół zawodowy nigdy nie było (i nie będzie) środków. Więc zbieraliśmy kolejny raz cięgi krytyki i wracaliśmy ze świadomością, że tak na prawdę to niczego nie da się zmie-
Olek zgłaszał też pod naszym adresem różne propozycje, które mógł) by służyć udoskonaleniu tego co jużjest, bezjakiejś gruntownej rewolucji. Żeby artykuły był)’ krótkie i łatwe tym samym do przeczytania. Żeby treści zeszytów ożywić wywiadami z wybitnymi uczonymi. Żeby ich skłonić do pisania dla „Wiadomości" osobistych wspomnień. Żeby „Wiadomości'’ stały się organem „do czytania” a nie tylko „do studiów”.
Dobrze rozumiałem te postulaty. Mój własny ojciec przez całe swoje ży cie zbierał książki. Miał ich w swojej nauczycielskiej bibliotece coś pod dwa tysiące, co było już niemało, jak na wiejskiego nauczyciela. W Chicago, dokąd rzuciła go przed pierwszą w'ojnąświatową przymusowa emigracja polityczna, zostawił, wracając do kraju, koło czterystu, jak twierdziła matka, książek. Kiedy ojca już w roku 40. nie stało, gospodarowaliśmy jak tylko się nam zachciało, w tej górze książek. Była to, jak powiedziałem, biblioteka nauczycielska. Było tam sporo literatury pięknej, sporo dzieł historycznych i broszur politycznych przeróżnych orientacji, ale większość półek zajmowały oprawione roczniki a to „Przyjaciela szkoły”, a to zeszyty „Pracy w klasach łączonych”, i podobne wydawnictwa. Książki w ojcowej bibliotece dzieliliśmy więc na dwie kategorie: na „książki do czytania” i „książki nie do czytania”. Te ostatnie zaś przeważały. Więc dobrze rozumiałem Olka i Jego nalegania, by uczynić „Wiadomości” bardziej „do czytania”.
Ale trzeba też powiedzieć, że wśród naszych krytyków byli i tacy, którzy uważali, że czasopismo nasze nie jest potrzebne polskiemu środowisku chemicznemu i najlepiej by było, gdyby wydawania zaniechać. No, chyba, gdyby ukazywało się w języku angielskim. Dopiero po pewnym czasie zrozumiałem, że takie głosy rodziły się z naturalnej różnicy kondycji, jaka musiała zaistnieć pomiędzy chemikami pracującymi w szkołach wyższych a pracującymi w instytucjach panowskich. Ci ostatni nastawieni byli, zresztą słusznie, na zdobycie międzynarodowego uznania. Wyczyn naukowy był dla nich rodzajem wyczynu sportowego w ostrej konkurencji międzynarodowej. Nie mieli codziennego styku z młodzieżą studencką ani z potrzebami pracy dydaktycznej. - Dobrze - odpowiadałem więc takim krytykom -będziemy wydawać „Wiadomości” po angielsku, ale dopiero wtedy, kiedy będziemy po angielsku prowadzić wykłady i inne zajęcią przewidziane programem studiów. Póki co natomiast potrzebne nam jest jakieś forum, choćby dla kształtowania polskiego języka w naukach chemicznych. Większość zresztą publikowanych przez nas materiałów nadsyłali pracownicy szkół wyższych. Ich opracowania wynikały z reprezentowanej tam tematyki badawczej, tematyki, w której rozwijaniu uczestniczyli studenci, a zwłaszcza magistranci. Publikowane przez nas materiały nabierały tym samym waloru pomocy dydaktycznej dla prowadzonych tam prac. Dyskusje, o których opowiadam, byty właśnie dlatego pomocne, że zdaliśmy sobie sprawę