RECENZJE 393
tucjonalnym wcieleniem kompetencji (chociaż ich nosicielami rzeczywistymi będą naukowe zespoły specjalistyczne). Opinie na temat jego uprawnień nie są ujednolicone. Jedne utrzymują, że współtwórcą jest tylko w pewnym sensie, gdyż jego ingerencja i sterowanie ograniczają się do „programu, wyposażenia, obudowy me-todyczno-dydaktycznej”, nie tykając treści. Inne opinie — jeśli nawet przyznają autorowi inicjatywę przedłożenia konspektu pracy i „prawo do ostatniego słowa” w sprawach merytorycznych — samo wykonanie pracy podporządkowują postulatom i opiniom edytora. Ale są i opinie radykalne, głoszące, że uczony-spe-cjalista nie nadaje się do napisania podręcznika, bo nie zdołałby ani przeprowadzić należytej jego analizy treściowej, ani zrealizować należytego (naukowego) ujęcia treści; on może „napisać tylko bezcenne »tworzywo«” dla podręcznika, który napiszą dopiero szczególnie wykształceni specjaliści-redaktorzy: napiszą „pięknym, zaangażowanym emocjonalnie językiem” tak, by podręcznik „wprowadzał w poznawanie piękna nieznanego świata”, zmuszał do samodzielnej pracy, „pobudzał wyobraźnię twórczą” i — regulował czas potrzebny na opanowanie materiału. Protesty przeciw obniżaniu roli autora nazwane zostają autorskim sprzeciwem wobec zbyt wysokich wymagań, a samą tendencję wspierają anegdoty o autorach, którzy — licząc na pomoc redaktora — świadomie przekazują wydawnictwu nie dopracowany maszynopis. W takim stawianiu sprawy fantazjowanie krzyżuje się z nonszalancją. Sporadycznie pojawia się opinia o „kolegialnym autorstwie” („opracowaniu przez zbiorowe ciało”) „każdego numeru periodyku naukowego”13.
Opisana tu tendencja ma charakter jawnie regresywny. Jak wiadomo, to w literaturze staropolskiej mamy do czynienia ze zjawiskiem swoiście rozumianego współautorstwa pisarza i wydawcy (zresztą tylko w zakresie językowej postaci utworu), gdyż w tamtych czasach wydawca kompetencję językową reprezentował w stopniu awansującym go do roli kodyfikatora ogólnego języka literackiego (dzisiaj jest odwrotnie: wydawca domaga się dla siebie „opracowania traktującego o stylu naukowym”); ale od w. XIX rośnie rola autora i jego osobista odpowiedzialność za poprawność publikacji własnego utworu i dlatego chciałoby się słowami artykułu Stanisława Pigonia zapytać: „Pokąd sięga granica swobody redaktorskiej?” “
Redaktor realny
f
Pisze Trzynadlowski, że „termin może przekraczać granice jednej dziedziny i być stosowany w obrębie różnych nauk i działań praktycznych”, acz z pewną modyfikacją znaczeniową (JT 132); lecz — omawiając sprawę półterminów — sam podaje przykłady wyrażeń niesensownych (JT 133), a także podkreśla związek między jednoznacznością a zakresem znaczeniowym terminu (JT 46—47). Otóż przez analogię można by powiedzieć, że i trudno, i niebezpiecznie jest przekraczać granice własnej roli czy też (wyraźmy to samo inaczej) nadto szeroko granice tej roli wyznaczać. Łatwo wtedy o niesensowność, a także o stwarzanie fikcyjnych stanów rzeczy. Rzeczywista sytuacja (i rola) redaktora wydawniczego jest do odczytania z tych samych źródeł, z których korzystaliśmy dotychczas. On przecież ciągle wymaga kursowej i podręcznikowej (a więc podstawowej) edukacji, aby mógł spro-
13 W sprawach dotyczących całości wywodów tego akapitu: P 48, 62—65, 75, 90—93, 161—163, 87, 190.
14 ZG 32, 35, 57 (przypis 7), 94. — P 49. — Artykuł (dotyczący uprawnień edytor a) S. P i g o n i a w: „Ruch Literacki” 1961, nr 3; przedruk w: Mile życia drobiazgi. Zob. JS 45.