27
na krótko jednak, bo wchłonął go w siebie potężny dzwon z Campanili.
Zwolna zaczęły milknąć dzwony, roztapiać się w ciszy i mroku. Ktoś szepnął w takt ostatniego dźwięku: „Na skonanie". — Lecz nie! Milknącą melodyę uchwyciło jeszcze moje ucho, nie skonały jeszcze echa, dzwoniły kędyś w górze, za chmurami. — Ucichły.
Ale nastroju nie przerwał nikt, nie zakłócił niczem skupienia.
Chwila ta i te dzwony przeniosły moją myśl do Ojczyzny, przypomniały mi naszą dolę mglistą, ciemną, przypomniały więzy i nieprzebite mroki niewoli, za którymi domyślać się raczej możemy, niż dostrzedz świtającej nam zorzy w przyszłości. Ta zasłona ciężka, przygniatająca atmosferą przykrych wspomnień i refleksyi, opadła na moją duszę. — W dźwięku dzwonów rozróżniałam echa haseł i ideałów podeptanych przez wroga, krzyk protestu z mogiły, jęk rozpaczy z podziemi Sybiru, niewyraźny, bo zagłuszony gwarem codziennego życia, a jednak jaki krwawy, jak rozdzierający duszę, słyszałam hasła budzącego się Narodu i wołanie ludu o światło. I przyszła mi dziecinna myśl do głowy wywróżyć sobie przyszłość Ojczyzny z modlitwy dzwonów. Słuchałam z zapartym oddechem milknącej melodyi, a gdy usłyszałam te słowa: „Na skonanie", zdawało mi się, że to zgrzyt kajdan i szczęk wrogiego nam oręża.
Słuchałam jednak dalej z otuchą, bo zadźwięczała melodyjnie sygnaturka, gdzieś w dali, a po górach i skalnych urwiskach wołały się długo niemilknące echa. — To rozwiało przykre wrażenie, a napełnił nadzieją „Marsz Skautów", zaśpiewany później na placu Michała Anioła i w formie przysięgi rzucone zapewnienie: „Staniem, gdy
zabrzmi złoty róg, tak nam dopomóż Bóg! — Wiatr uniósł przysięgę, szeptał ją listkom drzew i wionął modlitwą ku błękitom, ku górze: „Dopomóż Bóg"!
Kiedyż nadejdzie ten dzień, promieniami jutrzenki świetlny, kiedyż zagrają nam dzwony na Świt, na Zmartwychwstania gody, jak nam w Rzymie grały?!