sje z ojcem hamowały go nieco, lecz na .krótko. Ojciec stanowczo sprzeciwiał się tej wyprawie.
— Otrzymałeś zwolnienie z wojska — mawiał głosem stanowczym — masz się więc uczyć, a nie awanturować gdzieś na węgierskiej ziemi. I tak tę rewolucję Austria zgniecie, a ty możesz zginąć. Tak czy owak' żadnej korzyści dla Ojczyzny poświęceniem tym nie osiągniesz!
— Ależ ojcze! — błagał Karol — Wszyscy idą do legionów. Ich sprawa jest naszą. Czy ty tego .nie pojmujesz? Przecież ja muszę walczyć! To obowiązek wszystkich Polaków!
Musiał się jednak pogodzić 'z wolą ojca, ale tylko pozornie. Plan ucieczki kiełkował mu coraz wyraźniej w głowie. Nadchodząca zima 1848/1849 roku wstrzymała go od natychmiastowego spełnienia zamiaru. Tymczasem siedział w Oleszycach u ojca, polując w Miłkowic, którą to wieś o milę oddaloną od Oleszyc dzierżawiła matka od księcia Leona Sapiehy.
Przypadek zdarzył, że wyprawa Karola na Węgry została zrealizowana, szybciej niż się spodziewał. Przy końcu kwietnia 1849 roku Karol wraz z ojcem siedzieli nad winem w karczmie, gawędząc z kilkoma innymi przyjaciółmi. Przy sąsiednim stoliku siedział nadstrażnik cła i przyglądał się uważnie Karolowi. W pewnej chwili zbliżył się do chłopca i rzekł:
— Pan, austriacki żołnierz na urlopie, jakim prawem śmiesz nosić rewolucyjną odznakę w krawacie?
I sięgnąwszy do jego krawatu, wyrwał z niej szpilkę z orłem polskim, złamał i rzucił na ziemię.
Karol pobladł. Czerwone płatki zawirowały mu przed oczyma. Nie namyślając się uderzył Austriaka w twarz, a następnym ciosem powalił go na .ziemię. Nie czekając na dalszy bieg wypadków wypadł tylnymi drzwiami z szynku i zaułkami dotarł do Oleszyc, a stamtąd do Mil-kowa 'do matki, która leżała wtedy chora na febrę. Zadyszany wbiegł do jej alkowy. Przez chwilę nie imógł z emocji wydobyć głosu, ale opanowawszy się i klęknąwszy przy jej łóżku, zaczął gorączkowo mówić:
— Mamo! Wybiła godzina. Idę na Węgry! Już nie mogę pozostać w kraju.
— Karolu, drogi mój synu. Co się stało? Skąd ta nagła decyzja?
Karol po chwili odpoczynku opowiedział matce przebieg wypadku w karczmie.
Pani Barbara przymknęła oczy, po czym wziąwszy w ręce głowę syna i głaskając jego jasną czuprynę mówiła:
—: Przeczuwało moje serce, że nie zawiodę się na tobie. Widzieć Ojczyznę wolną, a ciebie w rzędzie jej wybawców, to jedno czego pragnę doczekać. Nie troszcz się o mnie ani o ojca. Ojczyzna, wolność — to pierwsze. Ja cię błogosławię!
Karol ucałował jej piękne ręce. Matka ze
15