sprawy, umówmy się. że dajemy sobie święty spokój! Nic chcę słyszeć twojego głosu!
— Ada siu..
Byłem bardzo podniecony. Nie wiedziałem, czy krzyczę, czy leź tylko w swoich myślach tak głośno mówię. Prowadziłem najszczerszą rozmowę z moją matką i trochę się lego balem. Czułem się jak jakiś spiskowiec. Przecież moja matka nie żyła Wyobrażałem sobie, że siedzi naprzeciwko, jest coraz bledsza, smutniejsza, coraz bardziej przygryza dolną wargę Było mi jej bardzo żal i czułem swoje okrucieństwo Mimo wszystko chciałem dokończyć naszą rozmowę.
— Albo ojciec, przecież tyranizowałaś ojca' Wiecznie go strofowałaś: nie garb się, nie chodź tak, mc mlaskaj, dziesiąta godzina, co sąsiedzi pomyślą, uspokój nę. zgaś światło, daj pieniądze, chciałam iść do teatru, a ty znowu nie masz czasu — Boże. jaki ja czułem się w tym waszym domu piekielnie samotny! Nazywałaś mnie chuliganem, bo zacząłem palić papierosy i parę razy później wróciłem do domu. Ale przychodziłaś do mmc do pokoju, gdy brakowało ci papierosów i wtedy nie byłem chuliganem Kiedy ojciec znalazł okruszki tytoniu i tłukł mnie wściekle pasem, me wzięłaś mmc w obronę, jakby nic się nie działo czytałaś ..Annę Kareninę”. Doszło do lego. że me wiedziałem, czym obwiązywać sobie na noc brzuch, żebyś rano nic znalazła plam na prześcieradle. Synku, źle robisz, posłuchaj dziecko, od tego może się pomieszać w głowie — słyszę to jak dzisiaj I masz. proszę bardzo, pomieszało mi się w głowie. Jakże mogłem wyróść na normalnego chłopca, jeśli do babci i dziadka, którzy byli jak sąd przysięgłych, mówiłaś z chusteczką trzymaną przy oku. On mnie do grobu wpędzi!
Adam!
— Albo rysunki, kiedy już zdobyłem jakieś uznanie i wystawiałem tu i ówdzie. Bałaś się ich. wydawały ci się straszne Całymi nocami pracowałem w kuchni, a rano witało mnie twoje pytanie. Powiedz mi szczerze, czy ty jesteś zdrowy psychicznie, synu? Uważam, że tak. mamo — odpowiadałem i brałem twoje tabletki. Nigdy ci nie zapomnę odręcznie przepisanego „Czarnego człowieka" Jesienina, którego ukradkiem włożyłaś pomiędzy moje kartony i bnstolc! Zniszczyłaś moje życie, naprawdę' Mam ciebie dosyć, nic mnie nic obchodzisz, nic dla mnie nic znaczysz1 Teraz odczep się ode mnie raz na zawsze!
Oderwałem dłoń od rozpalonej twarzy, spojrzałem na nią jak nu obcą. nic znaną mi rękę. Moja linia życia była poszarpana, dziwnie rozgałęziona, zakończona krzyżykiem. Była krótsza niż zwykłe! Na pewno umierałem! W gardle miałem wielką kulę. chciałem przełknąć ślinę i nic mogłem, dusiłem się Starałem się myśleć o tym. że już miewałem podobne reakcje, nie była to pierwsza śmierć, którą przechodziłem w tej nieszczęsnej klinice, podobnie było przed tygodniem. podobnie było i wczoraj Prawie codziennie dostawałem takich ataków... Obiecałem sobie, że już nie będę mierzył temperatury Zupełnie zapomniałem dzisiaj o bieganiu.. Wstałem i wytarłem twarz w ręcznik wiszący przy umywalni. Podszedłem do okna i sprawdziłem, czy przypadkiem me da się otworzyć. Wyszedłbym sobie cichutko, pobiegał mimo ciemności i wrócił niezauważony. Ale okno otwierało się tylko na niewielką szparę, musiałbym mieć pilnik, żeby przepiłować gruby łańcuch. Oparłem twarz o szybę i dyszałem z wściekłego gniewu. Co ja właściwie tutaj robię, zamknięty w tym wariatkowie? Choałem iść do dyżurki i rozwalić ją, powybijać szyby. Z olbrzymim trudem pojąłem konsekwencje takiego czynu. Przecież wzięliby mnie w pasy. dali zastrzyki, po których będę szalony... Musiałem być posłuszny, żeby nic wysłali mnie do innego, gorszego szpitala. Chciałem krzyczeć z rozpaczy, z bólu. ale także dlatego, że istniałem, że jeszcze miałem siły na ten krzyk. Chciałem zgasić światło, ale balem się ciemności Rzuciłem się na łóżko. Liczyłem oddechy, ale nagle zaczęło brakować mi tchu. musiałem szarpnąć się. gwałtownie zmienić pozycję, przełknąć ślinę, otrzeć pot... Znowu chciałem gdzieś uciekać... Pomyślałem o tym, że powinienem iść do lekarza i opowiedzieć o wszystkim, czego się boję. o swojej matce, z którą rozmawiałem i o glosach w głowic. Ale nic! Prawic, że usłyszałem jego troskliwy i rzeczowy glos: Pan jest chory psychicznie, musi pan z tym się pogodzić, panie Diamcmabki... Co mógłbym robić w tej strasznej klatce? Czytać? tiylo to niemożliwe Bralem do ręki książkę Hrabala „Taka piękna żałoba" i już sam tytuł powodował drżenie. Wyobraziłem sobie Monikę w żałobie. Wyzywałem siebie od głupców — przecież już nic jestem mężem Moniki, dlaczego wydaje mi się. że to po mnie żałoba? Bralem do ręki ..Biesy" Dostojewskiego i śmierć porażała mnie na każdej stronie. Nie mogłem czytać.
Poczułem, te zatrzymuje mi się serce. Wiedziałem, że o ile dotychczas moje sensacje z sercem były nerwicowe, tak teraz po prostu umieram Zrobiło mi się potwornie żal. Pomyślałem, że muszę jednak pogodzić się i z tym. przyjąć śmierć godnie, bez tchórzostwa i paniki, bo przecież już wiem. że nic jestem żadnym wyjątkiem, że umrę jak inni. Nagle poczułem się gotowy. Wyraźnie zobaczyłem białe ściany, przestało mi wszystko zlewać się i wirować Przy łóżku jak zawsze było wyżłobionych w tynku dziewiętnaście kresek zostawionych przez jakiegoś poprzednika. Nic się nie zmieniło, wszystko było w swoich bezpiecznych granicach. Nad umywalnią plama lustra odbijała światło. Wstałem i podszedłem do lustra. Patrzyłem na siebie Widziałem rzadkie włosy nad wysokim czołem, podpuchnięte oczy. sine usta. wielką zmierzwioną brodę... Jak bardzo urosła mi la broda! Zwalczyłem zniecierpliwienie i chęć ucieczki. Patrzyłem sobie w oczy Wydawały mi się jaśniejsze, bardziej żywe niż zazwyczaj Zacząłem liczyć. Jeden. dwa. sto dwadzieścia trzy... Zgasiłem światło i liczyłem dalej
Jan Pa*el Krasnitdfbski