130
ZAPISKI NA MARGINESACH
ler, Tołstoj nosili medaliki z podobizną Rousseau), jej odwoływanie się do instynktów, jej egocentryzm („w raju Jana Jakuba sam Pan Bóg cofnie się dyskretnie, by miejsce zostawić Janowi Jakubowi'* pisał przyjaciel Russa, Masson) wywierają niekiedy dziwną fascynację. Skutki bywają groźniejsze od „Dowcipnisia”.
*
* *
Programowy artykuł K. T. Toeplitza o filmie polskim (Dziwny sezon, „Nowa Kultura” 22. IX. 63).
Nieraz trafia mi do przekonania K. T. Teoplitz, ale tym razem nie zgadzam się z nim bardzo energicznie.
Pierwsza teza Toeplitza: że jest dobrze ze scenariuszami. Nego. Scenariusze wszystkich niemal filmów polskich, jakie pokazano nam ostatnio, są niedobre (przypominam na chybił trafił: „Daleka jest droga”, „Kryptonim nektar’*, „Pamiętnik Pani Hanki”, „Mansarda”). Jeśli jest w tych filmach coś godnego uwagi to właśnie nie scenariusz. Natomiast wiem o znakomitych scenariuszach (choćby Stajnia na Celnej Szczepańskiego), które po radosnym ich przyjęciu przez odpowiednie grono nie poszły jakoś do realizacji.
Następna teza Toeplitza: „...w Cannes nie mają żadnych szans filmy z jakimkolwiek akcentem antyniemieckim... w Wenecji nie mają szans filmy, które mogłaby zakwestionować cenzura katolicka...” Czyżby? A jeśli tak, to cóż prostszego, niż posyłać do Wenecji filmy anty-niemicckie a do Cannes filmy „które mogłaby zakwestionować cenzura katolicka”: wtedy Złote Lwy i Złote Palmy posypią się z pewnością jak z rękawa? Nawet dla nieszczęsnego „Milczenia”?
Otóż i trzecia teza Toeplitza: pierwsze w polskim filmie od wielu miesięcy „dzieło poważne w tonacji myślowej i artystycznej”, to właśnie „Milczenie” Kutza. Nego. Już od dawna zdawało mi się, że filmy są dla Toeplitza odskocznią do bardzo ciekawych wywodów socjolo-gizujących, ale wartość artystyczna filmów interesuje go na ogól mało, wskutek czego Toeplitz rozmija się niekiedy z tym, co film rzeczywiście mówi — swoim własnym, filmowym językiem. W moim odczuciu „Milczenie" powinno pozostać w archiwach szkół filmowych jako klasyczny, pokazowy przykład ślepego zaułka, w jaki zabrnąć może reżyser o bardzo sprawnym rzemiośle, który w danym wypadku nie ma nic do powiedzenia. „Milczenie” jest sklejanką chwytów, aż dandysowskich w swoim pieczołowitym, zimnym, eleganckim antyestetyzmie. Każdy chwyt ma służyć wywołaniu nastroju — i może ta żonglerka nastrojami byłaby miejscami interesująca, gdyby nic to, że chodzi tylko o żonglerkę. Fabuła „Milczenia” jest dziwaczna i mało zrozumiała. W zniszczonym wojną miasteczku przymierający głodem chłopczyna krzyczy wieczorem na starego proboszcza „ręce do góry”: wybryk na pół dziecinny, na pół chuligański, który zresztą niezbyt staruszka