132
ZAPISKI NA MARGINESACH
i uzupełnienia zdrowego, nacechowanego wyraźną osią kierunkową programu kinematografii”. Bardzo mi przykro, ale jestem zdania raczej odwrotnego — i absolutnie nie przekonują mnie podane przez Toeplitza przykłady Eisensteina i Pudowkina, pokryzysowego filmu amerykańskiego, populizmu francuskiego czy włoskiego neorealizmu. Bardzo wątpię, czy w tamtych okresach istniały „programy”: istniało całkiem co innego: taki czy inny drive ideowy, związana z nim i innymi rysami epoki wspólnota czy analogiczność stylu paru wybitnych twórców, może zamówienie społeczne — to wszystko pozwoliło ex post objąć pewne zjawiska wspólną nazwą lub zaklasyfikować je razem w dziejach kinematografii — ależ to nie były programy... Jakiż program łączy dziś Kurosawę z twórcą „Nagiej Wyspy”, „Ręce nad miastem”, z „Lampartem”, „Toma Jonesa” ze „Smakiem miodu”, czy rzeczywiście program stanowi o jakości „Ballady o żołnierzu”, „Damy z pieskiem” lub „Żórawi”, czy dzięki programowi mamy „Dwunastu gniewnych ludzi” i „W samo południe”, może najlepsze filmy francuskiej Nowej Fali, może „Viridianę”, może „Siódmą pieczęć”? Proszę nie mówić że owszem, że te wszystkie filmy łączą humanizm, czyli program poprawienia losu człowieka itd. Z pewnością wszystkie są jakoś , humanistyczne”, jak każde chyba prawdziwe dzieło sztuki, ależ to nie program — i doprawdy postulowanie programu jako panaceum na niedomogi filmu polskiego wydaje mi się tragikomicznym ;nieporozumieniem. Jedyny program, jaki mieć można i trzeba, to primum non nocere, „przede wszystkim nie szkodzić”, a następnie umożliwienie twórcom spokojnej, możliwie nieskrępowanej pracy. Wtedy na pewno odezwą się tony ideowe, nawiązany zostanie szczery dialog ze społeczeństwem i jego historią najnowszą, czego słusznie domaga się Toeplitz, i przy pomocy nieuchronnej metody prób i błędów może znów stworzymy dzieła wybitne, nie tylko „pod festiwale” (co także słusznie krytykuje Toeplitz), pod sznurek czy pod śledzika. Ale żaden program tego nie załatwi. Programy — możliwie rozmaite — powinni zapewne mieć krytycy: kto wie, czyby w ten sposób nie zdołali trochę pomóc filmowcom, bo wyłuszczając swój osobisty program krytyk ujawniałby przesłanki swoich ocen. Jakiż jednak optymista z Toeplitza, kiedy pisze o malowniczych członkach, grupujących się wzdłuż mocnego programowego kręgosłupa. Programy artystyczne mają naturę zachłanną: takiemu kręgosłupowi członki stają się wkrótce niepotrzebne: im jest mocniejszy, tym bardziej przekonany, że sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem.
Jacek Woźniakowski