de słowo. Klimat tych kontaktów najlepiej świadczył o tym, jak bardzo byliśmy — z obu stron — ich spragnieni”.
Rozmowy, zwierzenia, wspomnienia przeżytych dramatów i... łzy autentycznego szczęścia. Nie zawsze jednak pełnego.
„Moja mama przez całe życie wspominała R>l$kę; marzyła o powrocie do ojczyzny. Zmarła cztery lata temu ... Nie doczekała” — pochlipywała często słuchaczka z dalekiego Kazachstanu. Zaś skonfundowany rodak z Uzbekistanu tłumaczył swoje, skrywane przez jakiś czas zakłopotanie: „Ja dumał — kak to po polski? — czto ja znam polski jazyk. Tut wiżu, ja po polski rozumiem, no goworit tiażko”.
Takie były te pierwsze spotkania rodaków, wzajemne poznawanie się, wzruszenia, zaskoczenia, taka atmosfera spontaniczności otaczająca realizację głównego celu: krystalizującego się w praktyce kolejnych edycji kursu programu dydaktycznego oraz programu tzw. zajęć uzupełniających.
Program dydaktyczny realizowany był w Instytucie Filologii Polskiej, w formie wykładów, ćwiczeń, konwersacji, przez pięć dni w tygodniu, od śniadania do obiadu. Dalsze propozycje programowe, o których będzie jeszcze mowa, wypełniały popołudnia, wieczory i dni wolne od dydaktyki.
Początkowo kurs miał charakter jednorazowego, czterotygodniowego spotkania. Wkrótce okazało się to niewystarczające. Warszawskiej centrali „Wspólnoty Polskiej”, która od 1991 roku przejęła opiekę nad kursem (finansowanie, rekrutacja), zgłoszona więc została ostrożnie propozycja najpierw dwu-, a później trzyczęściowej jego formuł)1. Zabiegi zakończyły się pomyślnie. Sukcesywnie poszerzał się więc program, stabilizował jego układ, kształtował profil. Niestety, gdy wręczone zostały pierwsze dyplomy ukończenia tego trzystopniowego studium, już jako „kursu metodycznego dla nauczycieli języka polskiego z zagranicy”, przedwczesna śmierć zabrała Kursowi Panią Profesor- .
Równocześnie rozszerzał się zasięg rekrutacji — na Węgry, Słowację, Mołdawię, prawie całą Europę Zachodnią, a nawet Kanadę i Brazylię. Od Wilna po Rio Grandę — zatytułuje w sierpniu 1994 r. swoją obszerną relację „Przekrój”3.
Cieszył się Kurs znakomitą opinią, nie tylko w Krakowie. Pisano o nim także w prasie polonijnej, opowiadano w tamtejszych środowiskach, płynęły słowa wdzięczności od uczestników do wielu krajowych adresatów — także do różnych centralnych urzędów. I — jak to często bywa — zaczęły się pojawiać pierwsze „przekorne” sygnały zagrożenia.
„To co zobaczyłem, przeszło moje wszelkie wyobrażenia” — powie jeszcze w 1994 roku kierownikom Kursu zachwycony Prezes Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, prof. Andrzej Stelmachowski, po wizycie i spotkaniu z uczestnikami. A w kilka miesięcy później okaże się, że względy formalne nie pozwalają Stowarzyszeniu powierzać Uczelni realizacji tego typu przedsięwzięć. Mimo zdecydowanych protestów całej ekipy Kursu, władz WSP oraz pracowników Instytutu Filologii Polskiej, został on przejęty przez krakowski oddział „Wspólnoty Polskiej". I chociaż zleciła „Wspólnota” naszym nauczycielom akademickim prowadzenie zajęć, a dotychczasowemu kierownikowi naukowemu kursu zaproponowała rolę zbliżoną do poprzedniej, protesty nie ustały. Mimo oferty korzystnych wynagrodzeń i obietnicy realizacji wszystkich planowanych uprzednio zajęć.