Candace Camp
Cudze dziecko
Cassie już dawno pogodziła się ze swym wdowieństwem i z tym, że
nigdy nie zostanie matką. Aż nagle zmuszona jest zaopiekować się
malutką córeczką swojej pasierbicy. Z pomocą przychodzi jej Sam,
dotychczas ignorowany przez nią sąsiad... Jak Cassie poradzi sobie z
gwałtownie rodzącym się uczuciem - i do cudzego dziecka, i do obcego
mężczyzny?
ROZDZIAŁ PIERWSZY
To znowu ten sam facet!
Cassandra miała ochotę odwrócić się, nie otwierając drzwi. Niestety już wiedziała, że ten
człowiek jest irytująco natrętny i obawiała się, że będzie tu przychodził tak długo, póki z
nim nie porozmawia. Poza tym i tak już zburzył spokój cichego popołudnia, więc równie
dobrze mogła zająć się namolnym gościem i raz na zawsze mieć go z głowy.
Z zaciętą miną otworzyła drzwi i spojrzała na intruza w sposób, który - miała nadzieję -
przekona go, że ona nigdy w życiu nie przystanie na jego propozycję.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej tak samo jak podczas poprzednich wizyt, kiedy z uporem
godnym lepszej sprawy składał tę swoją beznadziejną ofertę. Zauważyła jednak, że tym
razem jego uśmiech był jakby trochę wymuszony. Czyżby znaczyło to, że wkrótce
przestanie ją nachodzić?
8 Candace Camp
- Moja odpowiedź brzmi tak samo jak poprzednio - powiedziała stanowczo. - Nie sprzedam
panu ani kawałka ziemi.
Równie dobrze mógłby ją poprosić, żeby sprzedała mu kawałek siebie. Na przykład palec.
Co za różnica, obciąć sobie palec i zainkasować za niego pieniądze, czy sprzedać choćby
cząstkę tej ziemia Ta ziemia należała do Philipa. Tutaj żył i tu umarł.
- Gdyby tylko zechciała mnie pani wysłuchać... - zaczął, posyłając jej uśmiech, który wiele
kobiet uznałoby za czarujący.
Kobiety lubią tak wyglądających mężczyzn. Jakby trochę zaniedbanych, przebywających
dużo na powietrzu: gęste ciemnobrązowe włosy, złotobrą-zowe oczy jarzące się humorem,
kiedy się uśmiechał, opalona twarz poznaczona zmarszczkami od śmiechu... Cassie była
zadowolona, że jest odporna na tego rodzaju uroki. Od śmierci Philipa nigdy nie
zainteresowała się żadnym mężczyzną.
- Panie Buchanan, wysłuchałam pana już dwa razy. Dobrze zna pan moją odpowiedź i nie
rozumiem, dlaczego akurat teraz miałabym zmienić swoje stanowisko.
- Moja prośba jest całkiem rozsądna - powiedział z pełnym przekonaniem. Przysunął się
odrobinę bliżej i pochylił się nieco, żeby móc jej spojrzeć w oczy.
- Och, z całą pewnością ma pan rację - stwierdziła zgryźliwie. - Jednak tylko pod
warunkiem, że uzna się za rozsądne oczekiwać od kogoś, by sprzedał panu swoją własność
jedynie dlatego, że pan
Cudze dziecko
9
sobie tego życzy. Ja tak nie uważam. Być może uzna to pan za dowód mojego ograniczenia
umysłowego, ale mimo najszczerszych starań nie dostrzegłam żadnego powodu, dla
którego miałabym sprzedać panu część swojej posiadłości jedynie dlatego, że pan tak sobie
to wymyślił. To nie moja wina, że kupując tę posesję, nie wziął pan pod uwagę pewnych
niedogodności, które...
- Ależ wziąłem je wszystkie pod uwagę - wpadł jej w słowo Sam Buchanan. - Budowanie
domów to mój zawód. Jestem przedsiębiorcą budowlanym.
Nie rozumiał, dlaczego ta kobieta jest aż tak bardzo nieuprzejma. Naprawdę zaczynała go
już irytować.
Była ładna, prawie piękna, o kilka lat młodsza od niego. Miała klasyczne rysy twarzy, oczy
bardziej niebieskie niż jezioro leżące za domem i jasne włosy spadające miękkimi lokami na
ramiona. Ale prawie zupełnie o siebie nie dbała. Włosy wiązała w koński ogon, ani trochę
się nie malowała, a ubranie miała wprawdzie kosztowne, ale całkiem zwyczajne. Nie nosiła
żadnej biżuterii prócz zegarka i obrączki. Zdawało się, że pragnie, by jej powierzchowność
pozostała tak samo niemiła jak zachowanie. Ilekroć się z nią spotykał, przybierała tę sama
pozę: szorstką i obronną, jakby miał zamiar ją skrzywdzić.
Wiedział, że jest wdową. Powiedział mu to Lew Mickleson, poprzedni właściciel
posiadłości, którą kupił Sam.
Ciekawe, pomyślał, czy to żal tak ją zmienił, czy zawsze była taka wredna?
10 Candace Camp
- Wiedziałem, że linia brzegowa jest za krótka jak na moje potrzeby - tłumaczył, starając się
zachować przyjazny i spokojny ton głosu. -1 trochę zbyt kamienista. A jednak zalety
przewyższały tę wadę. To była jedna z niewielu tak dużych posiadłości nad tym jeziorem.
To idealne miejsce, właśnie takiego szukałem. A dom świetnie nadaje się do przebudowy.
Zamierzam nadać mu taki kształt, jaki sobie wymarzyłem.
- Tak, wciąż słyszę robotników - odparła sucho Cassie. - Dotąd było tu cicho i spokojnie.
Zaraz jednak pożałowała swych słów, bo zabrzmiały wyjątkowo nieżyczliwie. W ogóle od
początku rozmowy przyjęła taką postawę. Oczywiście to właśnie czuła do swego sąsiada i
jego posiadłości: nieżyczliwość i jeszcze raz nieżyczliwość. Zanim Buchanan zaczął
nachodzić ją w sprawie sprzedaży ziemi, jego robotnicy przez kilka miesięcy zakłócali
spokój, remontując dom, co było bardzo uciążliwe.
A jednak... a jednak nie powinna zachowywać się jak stara zrzęda. Dlaczego zamieniła się w
kogoś takiegoż Ta myśl sprawiła jej wielką przykrość. Cassie westchnęła głęboko. - Proszę
mnie zrozumieć, panie Buchanan., Wiem, że mój upór uważa pan za nierozsądny^ ale_
mam głęboki sentyment do każdej piędzi tej ziemi i nie chcę, by cokolwiek tu się zmieniało.
Z Philipem szczególnie polubiliśmy jezioro i załamanie linii brzegowej ze skałą na
wschodzie. Duże kamienie po lewej stronie sprawiają, że to miejsce zdaje się odludne i
odizolowane od reszty świata.
Cudze dziecko 11
Ustronność była tym, czego szukał Philip, kiedy przed siedmioma laty kupowali tę
posiadłość. Potrzebował ciszy i spokoju, żeby odpocząć, odprężyć się po trudach
wariackiego życia w Los Angeles. Potem, kiedy cztery lata temu zamieszkali tu na stałe,
cisza ich otuliła i ukoiła, łagodziła ból, smutek i nieuchronny zabójczy marsz choroby, której
nie dało się zwalczyć.
- Naprawdę doskonale panią rozumiem i wcale nie mam zamiaru naruszać pani spokoju.
Chciałbym tylko kupić tamten maleńki kawałek znajdujący się za kamieniami. Tyle tylko,
żeby postawić hangar na łodzie i urządzić małą przystań. Drzewa wszystko zasłonią i
nawet nie będzie pani o tym pamiętała. Naprawdę o wszystlcim pomyślałem.
- Będę widziała ten pański hangar podczas spacerów - odparła ostro Cassie. - Samo jego
istnienie będzie mi przeszkadzało.
- Nie będzie rzucał się w oczy - zapewniał.
- Pozwoli pahi pokazać sobie projekt
1
?- Hangar jest nieduży, idealnie wkomponowany w
krajobraz. Będzie wyglądał...
- Nie! - To słowo wyrwało jej się niemal odruchowo, jakby broniła się przed natarczywością
nieproszonego gościa. Sama aż się przestraszyła donoś-ności i ostrości własnego głosu. -
Czy pan naprawdę nic nie rozumieć Nie chcę tutaj pańskiego hangaru!
- Nawet nie pozwoliła pani sobie wytłumaczyć
- powiedział, opanowawszy się z trudem. - Nie będzie pani go widziała, a ja proponuję
bardzo uczciwą cenę.
12 Candace Catnp
- Nie sprzedam! Za żadną cenę! A teraz proszę odejść i nie nachodzić mnie więcej.
Gassie pospiesznie weszła do domu, zamknęła za sobą drzwi i przekręciła zamek. Drżała na
całym ciele, serce waliło jak oszalałe. Nagle ogarnęła ją wśaekłość. Odeszła od drzwi, jakby
oddalając się od tego człowieka, mogła jednocześnie pozostawić za sobą gniew.
Dziwne, ale nawet nie wiedziała, dlaczego tak okropnie się zezłościła.
Podobnie było tuż po śmierci Philipa. Przez kilka pierwszych miesięcy samotności często
miewała napady złości. Były gwałtowne i całkiem niespodziewane, jakby musiała się bronić
przed jakąś napaścią. Przypuszczała, że ich powodem był ogromny i zupełnie bezsilny żal
do losu, który zabrał jej uwielbianego męża.
Amanda, przyjaciółka Cassie, mawiała, że pewnie złości się na Boga. Miała rację. Ból, strach
przed spędzeniem reszty życia bez Philipa, świadomość krzyczącej niesprawiedliwości,
kiedy umiera ktoś tak młody, pełen życia i planów na przyszłość, wszystko to gotowało się
w niej i wybuchało w najbardziej nieoczekiwanych chwilach.
Cassie zatrzymała się w ciemnym cichym holu Drzwi po prawej były zamknięte. W końcu
korytarza znajdowała się ciemnia, którą Philip urządził dla niej. Cassie już dawno z niej nie
korzystała. W następnym pokoju był gabinet zmarłego męża, a nieco dalej duży pokój,
który zmienili na sypialnię, gdy Philip już nie miał siły chodzić po schodach.
Cudze dziecko 13
Oparła się plecami o drzwi, dotykając głową chłodnego drewna. Za tymi drzwiami
znajdowało się wszystko, czego używał Philip, rzeczy, które sprawiały, że cierpienie stało
się odrobinę łatwiejsze do zniesienia: łóżko szpitalne, wózek, respirator. Po śmierci męża
Cassie zostawiła wszystko na swoim miejscu i zamknęła drzwi na klucz. Nie potrafiła się
rozstać z tymi przedmiotami, ale nie mogła też na nie patrzeć.
Po długiej chwili przeszła do dużego pokoju dziennego. Była tam dębowa podłoga i wielkie
okna na jednej ścianie, a pomiędzy nimi kominek. Tu znajdowało się serce domu. W lecie
pokój ocieniały soczystą zielenią stare drzewa rosnące wokół domu, a w zimie ogrzewał go
żywy ogień na kominku.
Cassie usiadła na kanapie z miękkiej skóry w kolorze starego wina, podkuliła nogi pod
siebie, a głowę położyła na oparciu kanapy. Czekała, aż piękno jeziora i krajobrazu ukoi jej
zszarpane nerwy.
Od śmierci Philipa minęły ponad dwa lata. Ostatnio zdarzało się nawet, że przez cały dzień
ani razu o nim nie pomyślała, lecz awantura z sąsiadem sprawiła, że wróciły wspomnienia.
Poznała Philipa przed dziesięciu laty. Cassie miała wtedy dwadzieścia sześć lat i zaczynała
umacniać swoją pozycję w branży fotograficznej w Los Angeles. Wykonała serię zdjęć
reklamowych obiecującego piosenkarza, w efekcie czego została zaproszona na wielkie
przyjęcie z okazji wydania pierwszej płyty tego artysty. Wcale nie miała ochoty tam iść.
Spodziewała się po tym wydarzeniu wyłącznie
14 Candace Camp
nudy i zmęczenia, ale ponieważ była to doskonała okazja do autoreklamy, nie można było
jej zaprzepaścić.
Philip Weeks też uczestniczył w tym przyjęciu. Kiedy ujrzała go po raz pierwszy, właśnie
rozmawiał z jakimiś mężczyznami. Wysoki, wyróżniający się z tłumu. Jasne włosy miał
lekko posiwiałe na skroniach, szare oczy patrzyły przenikliwie i inteligentnie. Cassie nie
wiedziała, z kim ma do czynienia.
Podszedł do niej, przedstawił się, ale ona i tak nie miała pojęcia, że rozmawia z prezesem
firmy płytowej, która wydała to przyjęcie. Dopiero potem, kiedy podekscytowana
opowiadała o nim swej przyjaciółce Trilly, dowiedziała się, kim jest Philip Weeks.
Był o czternaście lat starszy od Cassie, miał prawie czterdzieści lat. Bardzo to martwiło jej
rodziców i niektórych przyjaciół, lecz ona zupełnie się tym nie przejmowała. Wiek w
żadnym stopniu nie determinował jego osobowości. Philip był niezwykle energiczny,
niejeden dwudziestolatek mógłby pozazdrościć mu witalności. Poza tym imponował
inteligencją i oczytaniem. Nikt nie umiał się oprzeć jego charyzmie. Już po czwartej randce
Cassandra wiedziała, że jest po uszy zakochana, a dwa miesiące później Philip poprosił ją o
rękę. Była bardziej pewna swojej miłości niż czegokolwiek innego, ale na prośbę rodziców
zaczekała ze ślubem jeszcze pół roku.
Nigdy nie żałowała swej decyzji. Zdarzało się, że płakała i przeklinała pracę Philipa, bo tak
często ich
Cudze dziecko 15
rozłączała, musiała też przystosować się nie tylko do męża, ale i do pasierbicy, ale Cassie
nigdy nie zwątpiła w swą miłość.
Mimo nieuniknionych zgrzytów i problemów, życie małżeńskie było niemal idyllą. Kochała
męża. Miała także własną pracę, którą uwielbiała, a poślubienie Philipa ułatwiło jej
pokonywanie następnych szczebli kariery. Był bardzo zamożny, dlatego Cassie mogła się
bez reszty poświęcić fotografii artystycznej, odrzucając czysto komercyjne propozycje. Poza
tym przed żoną Philipa Weeksa same otwierały się drzwi, których bez jego nazwiska być
może nigdy by nie przekroczyła. Obracając się w zawodowej elicie, miała wiele okazji do
doskonalenia swych umiejętności, a niezwykłe, pełne życia zdjęcia gwiazd kina i estrady
prędko przyniosły Cassie uznanie.
Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, uznała, że dała się zwieść poczuciu szczęścia.
Jej życie było zbyt piękne, by mogło trwać wiecznie, lecz ona o tym nie wiedziała.
Aż nagle pewnego dnia, niedługo przed szóstą rocznicą ślubu, Philip przewrócił się na
prostej drodze. Jedynym skutkiem był siniak na policzku, z którego nawet sobie żartował,
jednak oboje trochę się zmartwili, ponieważ upadek zdarzył się zupełnie bez powodu.
Kiedy dwa tygodnie później Philip znów się przewrócił, przestraszyli się nie na żarty.
Poszedł do lekarza i po przeprowadzeniu badań postawiono diagnozę, która kompletnie
odmieniła ich szczęśliwy świat. Okazało się, Philip miał ALS.
16 Candace Camp
Doktor powiedział, że to śmiertelna choroba i że nie wiadomo dokładnie, ile lat życia Philip
ma jeszcze przed sobą. Choroba będzie go niszczyła powoli. Najpierw pojawią się trudności
w chodzeniu, potem zaczną się kłopoty z mówieniem, a na końcu z oddychaniem. Cassie i
Philip z początku nie chcieli przyjąć do wiadomości tej diagnozy. Philip konsultował się z
innymi lekarzami, czytał wszystko, co napisano o ALS. Rozpaczliwie szukał jakiejś luki,
jakiegoś wyjścia.
Minęło wiele miesięcy, nim dotarła do nich cała groza sytuacji. Philip nie byłby sobą, gdyby
nie podjął walki, choć wiedział już, że wygraną w tej wojnie może być co najwyżej kilka
miesięcy dłużej życia. Zrezygnował z pracy w firmie płytowej, sprzedali rezydencję w
Beverly Hills i przeprowadzili się do letniego domu nad Crescent Lake w górach San
Bernardino, dwie godziny jazdy z Los Angeles. Było wystarczająco blisko do miasta, by
można było regularnie odwiedzać lekarza, a jednocześnie ustronnie i spokojnie. Idealne
schronienie dla śmiertelnie chorego człowieka i jego żony.
Przebudowali dom. Trzeba było zainstalować poręcze, żeby ułatwić Philipowi chodzenie, a
także podjazdy dla wózka inwalidzkiego, który, ó czym oboje wiedzieli, wkrótce miał się
stać nieodzowny. Czytali wszystkie informacje o nowych sposobach leczenia i wszystkie te
sposoby wypróbowali, poczynając od gimnastyki i diety, a na akupunkturze i metodach
ezoterycznych kończąc. Jeśli którakolwiek z tych kuracji poskutkowała, to i tak się o tym
Cudze dziecko 17
nie dowiedzieli, ponieważ lekarze utrzymywali, że choroba w każdym przypadku ma inny
przebieg.
Cassie płakała. Wiedziała, że z losem nie wygra. Czasami po prostu musiała wyjść nad
jezioro, jak najdalej od domu, i wykrzyczeć się albo rozwalić o skały jakiś kij. Każdy dzień
był kolejną bitwą z chorobą, która powoli, lecz nieuchronnie zwyciężała.
Philip najpierw chodził o lasce, potem podpierał się balkonikiem, aż w końcu mógł już tylko
jeździć na wózku. Jeszcze później zaczął używać specjalnej aparatury do porozumiewania
się z Cassie, a potem nie mógł żyć bez respiratora. Z każdym dniem odsuwał się od świata.
Patrzyła, jak odchodzi, i bardzo cierpiała, ale postanowiła sobie, że nie pokaże tego po
sobie. A jednak mimo bólu był to także czas ciszy, spokoju
i serdecznej bliskości. Każdy kolejny dzień spędzali razem. Philip jakiś czas interesował się
jeszcze przemysłem muzycznym, czytał prasę fachową, ale później stracił zapał. Nalegał, by
Cassie nie porzucała fotografii, lecz i ona po kilku miesiącach zarzuciła swe ulubione
niegdyś zajęcie. Zdało jej się tak błahe w porównaniu z walką Philipa o życie.
Z początku przyjeżdżali do nich przyjaciele, a także córka Philipa, ale wraz z pogarszaniem
się stanu zdrowia Philipa wizyty stawały się coraz rzadsze. Stopniowo ich świat skurczył
się do tego domu i do ich dwojga, jego jedynych mieszkańców. Właśnie wtedy Cassie
kochała Philipa najbardziej.
Od jego śmierci minęło dwa i pół roku. Cassie została sama w ustronnym świecie, który
sobie
18 Candace Camp
stworzyli. Nie potrafiła opuścić domu, w którym razem z ukochanym spędziła ostatnie lata
jego życia. Los Angeles już jej nie pociągało. Właściwie nic jej nie pociągało.
Z westchnieniem otarła łzy. Nie miała pojęcia, dlaczego sprzeczka z tym nieznośnym
Samem Buchananem przywołała wspomnienie o Philipie. Minęło dużo czasu, ból stał się
mniej dotkliwy. To dobrze. Źle natomiast, że niezwykle rzadko czuła się szczęśliwa.
Najlepsze, co dostawała ostatnio od życia, to stan równowagi, oczywiście nie w takie dni jak
ten, kiedy nachodził ją ten uparty, namolny sąsiad.
Cassie chciała zachować tę swoją równowagę. Była o niebo lepsza od bolesnej pustki, jaką
czuła tuż po śmierci Philipa. Wówczas ból był po prostu nie do zniesienia.
Zawsze znajdowała sobie jakieś zajęcie. Musiała zadbać o dom i o swoje finanse. Zamawiała
mnóstwo książek i filmów przez Internet. Dwa lub trzy razy do roku odwiedzała rodziców
w Phoenix i często rozmawiała z nimi przez telefon, nadal też utrzymywała kontakt z
niektórymi przyjaciółmi z Los Angeles. Czasami nawet tam jeździła. Odwiedzała galerie,
zachodziła do centrum handlowego, zaglądała do sklepików, obserwowała ludzi. Robiła to
rzadko, bo hałas i tłum stały się dla niej trudne do zniesienia.
Nie zamierzała tam wracać, pokochała bowiem spokój i ciszę. Nie miała żadnego powodu,
by wracać do zgiełkliwego miasta. Poza tym tutaj był
Cudze dziecko 19
Philip. Pochowała go na wiejskim cmentarzyku w Crescent Lake i często go tam
odwiedzała. No i jeszcze ten dom, przesiąknięty wspomnieniami o mężu... Cassie nie
potrafiła i nie chciała go opuścić.
Z zamyślenia wyrwał ją dzwonek. Poszła odebrać telefon. Od razu poznała pełen energii i
życia głos swojej agentki.
- Cassie! Jak się masz
1
?
- Cześć, Meredith - odparła z uśmiechem. - W porządku. A co u ciebie
1
?
- Kupa roboty. Jak zwykle zresztą. Kiedy wracasz do L.A.
Meredith pytała ją o to samo przy każdej okazji. Urodzona i wychowana w wielkim mieście,
nie potrafiła zrozumieć, jak można przedkładać spokojne życie nad jeziorem od zgiełku i
krzątaniny Los Angeles.
- Nigdy - odpowiedziała Cassie, również tak samo jak zawsze. - Mówiłam ci już...
- Wiem, wiem. Tylko sprawdzam, czy przypadkiem nie wrócił ci wreszcie rozum. Dzwoniła
do mnie Elizabeth Portwell.
Elizabeth była wydawcą dwóch albumów ze zdjęciami Cassie. Cassie skończyła drugi
akurat wtedy, gdy Philip zachorował. Album ukazał się rok później i, podobnie jak
pierwszy, bardzo dobrze się sprzedał. Od tamtej pory Elizabeth co jakiś czas namawiała
Cassie na trzeci.
- Nie mam żadnego materiału na książkę. Nie mam nawet tylu zdjęć, żeby jej coś pokazać.
Wiesz przecież...
20 Candace Camp
- Rozumiem. Powiedziałam Elizabeth, że jeszcze nic nie masz. Mimo to chciałaby podpisać
kontrakt na podstawie samego pomysłu. Powiedziała, że czeka na propozycje. No i może
kilka próbnych odbitek.
- Od trzech lat nie zrobiłam ani jednego zdjęcia. Nie mam zupełnie nic do pokazania. Nie
mam nawet pomysłu, co miałabym fotografować.
- Nie pali się - uspokaj ała j ą Meredith. - Przyszło mi tylko do głowy, że może chciałabyś o
tym pomyśleć. Może wyszłabyś z domu z aparatem pod pachą...
- Meredith - jęknęła Cassie. - Wiem, że chcesz, abym wróciła do zawodu.
- Owszem, chcę, i to bardzo. Nie mogę znieść, że tak się marnujesz na tym odludziu.
- Wcale się nie marnuję. - Cassie się roześmiała. - W zeszłym roku nawet udało mi się trochę
przytyć.
- No i dobrze. Należało ci się. Zaczynałam się j uż o ciebie martwić.
- Jestem ci za to bardzo wdzięczna, ale... Naprawdę nic mi nie jest, tylko... Straciłam ochotę
na robienie zdjęć.
- Nie mów tak, kochana - zaprotestowała Meredith. - To przejściowe. Zobaczysz, poczujesz
się lepiej, ale na to potrzeba czasu.
- Może masz rację - powiedziała Cassie bez przekonania. Wolała nie sprzeczać się z
Meredith, która zarabiała na życie, namawiając ludzi do kupowania prac różnych artystów.
Cudze dziecko 21
- Pewnie, że mam rację. Któregoś dnia obudzisz się i poczujesz, że koniecznie musisz wziąć
do ręki aparat. Zobaczysz, że tak będzie. Kiedy znów przyjedziesz do L.A.Ś- Uprzedź mnie,
zjemy razem lancz. Niedaleko mojego biura otworzyli fajną restaurację. Jest bardzo modna.
- Jak będę się wybierała do miasta, na pewno do ciebie zadzwonię - obiecała Cassie. Łatwo
jej to przyszło, bo rzadko bywała w Los Angeles.
Po rozmowie z Meredith poszła nad jezioro. Chwilę posiedziała na ławeczce, na której
siadywali razem z Philipem i obserwowali wodę. Jezioro jak zwykle było piękne i kojące.
Diamentowe blaski tańczyły na niebieskiej powierzchni wody otoczonej ciemnozielonymi
drzewami, nad którymi górowały porośnięte karłowatą roślinnością szczyty gór San
Bernardino.
Potem trochę pospacerowała. Oczywiście ruszyła w przeciwną stronę niż posiadłość Sama
Buchanana. Szła, aż poczuła zmęczenie. Zapadł zmierzch. Dopiero wtedy wróciła do domu.
Na kolację przygotowała surówkę i bdgrzała pożywną zupę, którą ugotowała
poprzedniego dnia. Zjadła na werandzie, przyglądając się, jak nad jej ziemią zapada nocr
Potem, kiedy już pozmywała naczynia, odbyła zwyczajową rundę po domu, sprawdzając,
czy wszystkie drzwi i okna są zamknięte, a system alarmowy włączony. W końcu wzięła
książkę i poszła do sypialni. To tutaj zwykle czytała i oglądała telewizję, bo było tu
przytulniej niż na dole, gdzie prawie całą ścianę zajmowały okna.
22 Candace Camp
Była już prawie u szczytu schodów, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Zatrzymała się
zdumiona.
Ten człowiek nie jest chyba tak zuchwały, żeby nachodzić mnie o tej porze, pomyślała.
Zamierzała zignorować dzwonek, lecz ciekawość okazała się silniejsza. Cassie zeszła na dół,
wyjrzała przez wizjer i pospiesznie otworzyła drzwi.
- Michelle!
Na progu stała jej pasierbica. Nie widziała jej od pogrzebu Philipa, a od dłuższego czasu z
nią nie rozmawiała. Michelle nigdy sama nie dzwoniła do macochy, a kiedy Cassie
dzwoniła do niej, zawsze miała wrażenie, że nie bardzo ma ochotę z nią rozmawiać.
Dlatego też po kilku próbach doszła do wniosku, że widocznie ona i Michelle nie mogą
pomóc sobie w czasach żałoby i dała za wygraną.
A teraz bez uprzedzenia stanęła na progu jej domu, i co jeszcze bardziej zdumiewające - z
dzieckiem na ręku.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Michelle!
Cassie nie wiedziała, czy nie powinna jej przytulić. Byłoby trochę trudno, zważywszy, że
trzymała dziecko na rękach. Zresztą Michelle nie przepadała za czułościami, więc Cassie
tylko uśmiechnęła się i otworzyła szerzej drzwi.
- Co za niespodzianka - mówiła, prowadząc Michelle do pokoju. - Świetnie wyglądasz.
Paplała bez sensu. W każdym razie takie miała wrażenie. Zawsze tak się zachowywała w
obecności Michelle, jakby mówienie długo i prędko mogło zapobiec towarzyskiej
katastrofie.
- Dziękuję. - Michelle uśmiechnęła się. - Ty też. Pasierbica naprawdę wyglądała o wiele
lepiej, niż
kiedy ostatnim razem się widziały. Wówczas miała opuchniętą twarz i dziwne spojrzenie.
Na pewno była pod działaniem jakiegoś narkotyku.
Kiedy Cassie poślubiła Philipa, Michelle miała piętnaście lat. Była typową pannicą z
bogatego
24 Candace Camp
domu, która nic, tylko sprawia kłopoty. Wyglądało na to, że po rozwodzie rodziców, jaki
miał miejsce dwa lata wcześniej, Michelle zaczęła błyskawicznie zsuwać się po równi
pochyłej i nigdy już nie zdołała się pozbierać. Była humorzastą buntowniczką i większą
część swego życia spędziła na leczeniu odwykowym. Cassie próbowała się z nią
zaprzyjaźnić, lecz Michelle nie przepadała za nią. Może czuła do niej jakąś urazę... W
każdym razie ich stosunki nie układały się najlepiej.
- Widzę, że znów jesteś blondynką - powiedziała Cassie, z wielkim zainteresowaniem
przyglądając się niemowlęciu. Zastanawiała się, czyje to może być dziecko. Być może
Michelle... Czyżby naprawdę aż tak długo nie miały ze sobą żadnego kontaktu^
- No. - Maleństwo poruszyło się przez sen. Ciemne rzęsy rzucały cień na pulchne różowe
policzki.
- Czyje to dziecko? - spytała ostrożnie Cassie. Podczas rozmowy z Michelle zawsze czyhało
na człowieka mnóstwo pułapek, toteż należało bardzo uważnie dobierać słowa.
- Moje - odparła nieco zakłopotana.
- Naprawdę? - Cassie się uśmiechnęła. - Nie powiedziałaś mi, że jesteś w ciąży.
- Bo sama nie wiedziałam, czy urodzę... - Michelle wzruszyła ramionami i z buntowniczą
miną spojrzała na Cassie. - Bałam się, że zaczniesz mnie pouczać.
Cassie już chciała zaprotestować, ale zaraz po-
Cudze dziecko 25
myślała, że z całą pewnością wytknęłaby Michelle młody wiek i brak odpowiedzialności.
- Pewnie masz rację - przyznała. - Przepraszam. Czasami zapominam, że jesteś już dorosła.
A mimo to chętnie bym ci pomogła, gdybyś tylko dała mi szansę. Chyba że... ojciec tego
dziecka...
Cassie w porę zdała sobie sprawę, że ten temat także może się okazać drażliwy. Jak dotąd
wszystkie związki Michelle kończyły się katastrofą. Ten widocznie też, bo pasierbica
skrzywiła się i pokręciła głową.
- To nie przez niego. Jak mała się urodziła, jego już dawno nie było. - Znów wzruszyła
ramionami. To był jej ulubiony gest. - Zresztą i tak nie nadawał się na ojca. -1 nagle łzy
stanęły jej w oczach. - Nie tak jak mój tata.
- Och, kochanie... - Cassie także poczuła napływające do oczu łzy i ostry ból w sercu. - Philip
na pewno by ją pokochał. Szkoda, że nie może jej zobaczyć.
- Tak wyszło... - Michelle zacisnęła zęby, znów wzruszyła ramionami i zamrugała, żeby
pozbyć się łez. - Póki dziecko się nie urodziło, mieszkałam u mamy, a Rachel, moja
przyjaciółka, była ze mną podczas porodu. No więc...
Głos jej się załamał. Cassie natychmiast się domyśliła, że matka pozwoliła Michelle zostać u
siebie tylko do narodzin dziecka. Podejrzewała, że z tym też wiąże się jakaś niezbyt
przyjemna historia, lecz nie chciała o nic pytać. Panicznie bała się urazić czymś Michelle.
26 Candace Camp
- Jak jej na imię? - Cassie prędko zmieniła temat.
- Sydney. Ładnie, prawda- Sydney Weeks.
- Bardzo ładnie. Sama też jest śliczna - powiedział Cassie i pomyślała, że nie ma nic
piękniejszego nad śpiące dziecko.
Jeszcze nie oswoiła się z myślą, że oto ma przed sobą wnuczkę Philipa. Wprawdzie Sydney
ani trochę go nie przypominała, a jednak myśl o pokrewieństwie tej małej istotki ze
zmarłym mężem poruszyła w sercu Cassie czułą strunę.
- Kiedy się urodziłaś
- Trzy miesiące temu.
Sydney otworzyła oczka. Były jasnoniebieskie. Skrzywiła się, po czym zaczęła cicho
popiskiwać.
- Pewnie ma mokro - powiedziała Michelle i westchnęła. - Ona ciągle ma mokro.
- Z dziećmi tak już jest. Podobno - dodała Cassie, bo przecież nie miała w tej materii
żadnego doświadczenia. - Pewnie musisz przynieść z samo-
chodu pieluchy
1
?
- Tak, pójdę po torbę. Potrzymasz ją przez chwilę?
- Jasne - powiedziała Cassie ze znacznie większą pewnością siebie, niż naprawdę się czuła.
Kilka razy miała na rękach niemowlęta, ale nie bardzo potrafiła się z nimi obchodzić.
Lubiła dzieci i chciała mieć własne, ale właśnie kiedy zaczęła poważnie myśleć o
powiększeniu rodziny, Philip zachorował. Potem Cassie myślała już tylko o mężu i jego
chorobie.
Cudze dziecko 27
Tylko kilkoro ich przyjaciół miało dzieci. Większość par, z jakimi się przyjaźnili, była w
wieku Philipa, toteż ich dzieci już powyrastały. Cassie była jedynaczką, więc nawet nie
miała siostrzeńców i nie miała na kim się wprawiać.
Michelle podała jej córeczkę. Cassie bardzo ostrożnie wzięła dziecko. Sydney płakała coraz
głośniej, zrobiła się czerwona i szeroko otworzyła buzię, ukazując bezzębne dziąsełka.
Kiedy Michelle wróciła z pieluchami, Sydney darła się wniebogłosy. Matka wprawnie
przewinęła maleństwo, po czym dała butelkę mleka, które najpierw trochę podgrzała. Na
czas przygotowania jedzenia Cassie znów dostała dziecko do potrzymania. Tym razem
Sydney się nie awanturowała, tylko z wielką uwagą przyglądała się Cassie.
Patrzyła na maleństwo, myśląc o tym, że jest spokrewnione z Philipem, że ma jego geny.
Właściwie nie miałaby nic przeciwko temu, żeby zostać babcią. Ale zaraz uprzytomniła
sobie, że to idiotyczny pomysł. Przecież miała dopiero trzydzieści sześć lat! Tak czy siak
miło by było pojechać do miasteczka i kupić jakieś ubranka dla tej kruszyny.
- Zostaniesz tu jakiś czas? - spytała Cassie, gdy Michelle usiadła, by nakarmić niemowlę.
- Na pewno niezbyt długo. Pomyślałam sobie tylko, że może chciałabyś zobaczyć małą. -
Michelle nie patrzyła na nią. Może miała wyrzuty sumienia, że wpadła tylko na chwilę<?
- No pewnie. Bardzo się cieszę, że ją przywiozłaś. A jeśli chciałabyś zostać dłużej, albo
jeszcze
28 Candace Camp
kiedyś przyjechać, to też będzie mi bardzo miło. - Michelle się nie odezwała, lecz Cassie,
choć już z mniej szą pewnością siebie, mówiła dalej: - Gdybyś chciała, mogłybyśmy jutro
pójść na grób twojego taty. A może wolałabyś pójść sama? - dodała szybko. Nie chciała
wtrącać się w żałobę Michelle, która nie lubiła, gdy ktoś przyglądał się jej emocjom,
zarówno dobrym, jak i złym. Przy świadkach pozwalała sobie wyłącznie na wybuchy
złości.
- Nie chcę. - Michelle pokręciła głową, a potem spojrzała na Cassie jakby trochę
zawstydzona. - Pewnie myślisz, że jestem okropna...
- Nic podobnego - zapewniła ją szybko. - Nie musisz chodzić na cmentarz, jeśli tego nie
chcesz. Nie ma w tym nic złego. Wszystko zależy od tego, co czujesz.
- Nie chcę myśleć, że on tam jest - mówiła Michelle z kamienną twarzą. Spojrzała na dziecko
i dodała ciszej: - Nie chciałam patrzeć na niego, kiedy był taki chory.
- Wiem, kochanie. On zresztą też nie chciał, żebyś widziała go w takim stanie. Doskonale
rozumiał, dlaczego nas nie odwiedzałaś. Bardzo mu zależało, żebyś nie czuła się winna z
tego powodu.
- Naprawdę tak uważasz"? - Michelle patrzyła na nią niemal błagalnie. Było jasne, że miała
wyrzuty sumienia, ponieważ w ostatnich miesiącach życia ojca kompletnie go zaniedbała.
- Naprawdę - odparła z pełnym przekonaniem Cassie. Oczywiście Philipowi było przykro,
że córka go nie odwiedza, ale jednocześnie rozumiał motywy
Cudze dziecko 29
jej postępowania. Michelle była bardzo wrażliwa i nie potrafiła poradzić sobie z tym, co
stało się z jej tak pełnym energii i witalnym ojcem. - Philip chciał, żebyś była szczęśliwa.
Jej słowa sprawiły, że Michelle trochę się uspokoiła, a nawet się uśmiechnęła.
Po nakarmieniu Sydney Michelle położyła ją na rozpostartym na podłodze kocyku, żeby
maleństwo mogło sobie pofikać nóżkami i pogadać do własnych rączek wyciągniętych ku
sufitowi. Cassie przygotowała pasierbicy skromną kolację, po czym siadły w pokoju, żeby
porozmawiać i popatrzeć na bawiące się niemowlę.
Rozmowa toczyła się jak zwykle, to znaczy z oporami. Cóż, wprawdzie Cassie i Michelle nie
były sobie całkiem obce, ale o żadnej bliskości, czy choćby lekkiej zażyłości, nie było mowy.
Po omówieniu spraw związanych z urodzeniem dziecka właściwie dalej nie miały ze sobą o
czym mówić. Michelle nigdy nie rozwodziła się nad tym, gdzie przebywa i co robi, ale tym
razem powiedziała, że mieszka gdzieś w Hollywood. Nie uczyła się już. Przyznała się
Cassie, że zrezygnowała ze zdobycia wyższego wykształcenia. Pracy też nie miała, ale
kwota, jaką Philip złożył dla córki w funduszu powierniczym, gwarantowała, że Michelle
do końca życia mogła być bezrobotna i funkcjonować sobie całkiem nieźle.
Choć wyraźnie zdenerwowana i zmęczona, była jednak w lepszym nastroju niż zwykle. Z
początku Cassie myślała, że odmieniło ją macierzyństwo, ale
30 Candace Camp
zbyt często wspominała jakiegoś Kyle'a, zawsze się przy tym uśmiechając.
- Kto to jest Kyle? - wreszcie odważyła się zapytać.
- Facet - odparła Michelle ze śmiechem. A potem zaczęła opowiadać, jakby musiała się
komuś zwierzyć: - Mam fioła na jego punkcie, Cassie. Jest fantastyczny! To znaczy bardzo
fajny i mądry. Chodzący ideał. Nigdy nie byłam z nikim takim jak on. Czasami trudno mi
uwierzyć, że wybrał właśnie mnie. Mógłby mieć każdą dziewczynę, jakiej zapragnie. Kiedy
go poznałam, myślałam, że to jakiś aktor. Jest taki przystojny!
- Co ten twój Kyle robi? - Z uwagi na bujną, a przy tym nieodmiennie pechową przeszłość
Michelle, było to wielce ryzykowne pytanie, poza tym Cassie naprawdę nie chciała wsadzać
nosa w nie swoje sprawy, ale po prostu martwiła się o pasierbicę.
- Jest muzykiem. Ma wielki talent. Szkoda, że tata nie może już posłuchać, jak Kyle gra. Ale
w tej chwili nie gra, bo jego zespół się rozpadł... No wiesz, rozbuchane ego i w ogóle. Kyle
chce stworzyć nowy zespół, ale to nie jest takie łatwe.
Cassie skinęła głową. A więc był to jeden z tych, nieudaczników, w jakich zwykle
zakochiwała się Michelle. Każdy prócz niej widział jak na dłoni, że jej ^szystkie związki
nieuchronnie prowadziły do katastrofy. Całym sercem angażowała się w kolejną miłość,
wierząc, że tym razem będzie inaczej, że ten mężczyzna będzie już na zawsze, że naprawdę
ją kocha i okaże się lojalny.
Cudze dziecko 31
Na szczęście przynajmniej finansowo Michelle była zabezpieczona. Philip wspólnie z
Mikiem Goldmanem, swoim prawnikiem, nałożyli żelazne ograniczenia na sumę złożoną w
funduszu powierniczym na rzecz Michelle. Chodziło o to, by pieniądze nie zostały
roztrwonione, lecz by przez długie lata przynosiły stały dochód. Nie można więc było ani
zlikwidować funduszu w formie jednorazowej wypłaty, ani uszczuplić go w podobny
sposób, ani też wziąć kredyt, traktując go jako zabezpieczenie. Kapitał przynosił stałe zyski,
natomiast jego właścicielka otrzymywała regularne kwoty, za które można było
przyzwoicie żyć, i tak miało trwać aż do jej śmierci.
Tak więc Michelle była zabezpieczona materialnie, za to emocjonalnie... Nie było sposobu,
żeby ochronić ją przed nią samą i jej nieudanymi miłościami. Mogła to zrobić wyłącznie
Michelle. Ale póki sama nie zacznie sobie z tym radzić, nie można było zrobić nic więcej, jak
tylko podtrzymywać ją na duchu i być w pobliżu, kiedy poczuje potrzebę, by przy kimś się
wypłakać. Przez cały okres dojrzewania Michelle, Cassie i Philip co rusz próbowali
wyperswadować jej kolejnego narzeczonego nieudacznika, ale zawsze z efektem
odwrotnym od zamierzonego, w takich przypadkach nieodmiennie bowiem rosła jej
lojalność wobec mężczyzny, którego sobie wybrała.
Michelle przez jakiś czas rozpływała się nad zaletami Kyle'a, aż w końcu dziecko znów
zaczęło
32 Candace Camp
marudzić, więc przygotowała jeszcze jedną butelkę mleka, po czym przewinęła i przebrała
maleństwo.
Z dwóch koców Cassie przygotowała miejsce do spania na podłodze w pokoju, który
zazwyczaj zajmowała Michelle. Pasierbica zaczęła usypiać małą, trwało to jednak dość
długo, bowiem Sydney kilka razy budziła się z drzemki i popłakiwała. Kiedy wreszcie mała
zasnęła na dobre, Mkhelle była bardzo zniechęcona, wręcz bliska płaczu.
- Nic ci nie jest£ - spytała Cassie, gdy pasierbica wróciła na dół.
- Nie - odparła Michelle, zabrzmiało to jednak niezbyt przekonująco. - Może tylko tyle, że
opieka nad małym dzieckiem jest strasznie męcząca. Jestem wykończona.
- Nic dziwnego. Może powinnaś zatrudnić kogoś do pomocy?
- Miałam pomoc na początku, kiedy mieszkałam u mamy. Ale mama... No wiesz: „Michelle,
głowa mnie boli od płaczu tego twojego dziecka". Tylko że wcale nie chodziło o głowę.
Wszystko dlatego, że ten jej głupi narzeczony powiedział: „O rany, Trish, aż trudno
uwierzyć, że jesteś już babcią".
Cassie bez trudu wyobraziła sobie, jak taka uwaga musiała wpłynąć na matkę Michelle.
Trish, kiedywychodziła za Philipa, była wschodzącą gwiazdką; i zawsze szczyciła się tym,
że nie wygląda na swoje lata.
- Roześmiała się wtedy - opowiadała Michelle - i udała, że to świetny dowcip, ale była
wściekła.
Cudze dziecko 33
A potem zaczęła narzekać, że Sydney ciągłe płacze, że ona nie może spać, że boli ją głowa i
takie tam głupoty. No to w końcu powiedziałam, że może się wyniosę, a ona na to, że tak
właśnie powinnam zrobić.
- Och, Michelle!
Cassie naprawdę bardzo się nad nią litowała. Poczuła dobrze znaną złość na Trish. Michelle
była wprawdzie trudnym dzieckiem, ale większość jej problemów spowodowała właśnie
matka. Zawsze bardziej niż własną córką interesowała się sobą, swoim wyglądem i tym, co
powie młody mężczyzna, z którym akurat była związana.
- Mogłam się tego spodziewać - powiedziała Michelle, z trudem powstrzymując łzy. - Nie
powinnam była liczyć na to, że wnuczkę pokocha bardziej niż własną córkę.
- Kochanie... - Cassie położyła dłoń na ramieniu pasierbicy, modląc się w duchu, by jej nie
odtrąciła.
- Nieważne. - Michelle się skrzywiła. - Nigdy nie umiałyśmy się dogadać. Problem w tym,
że Rosa, ta kobieta, która mi pomagała przy Sydney, nie chciała robić tego w moim
mieszkaniu. No wiesz, nie miała tam własnego pokoju jak u mamy, więc musiała dojeżdżać.
No i chyba nie bardzo lubiła Kyle'a, bo ciągle robiła do niego jakieś przytyki. W efekcie kilka
tygodni temu złożyła wymówienie. Zdawało mi się, że sama sobie poradzę... - Michelle
spróbowała się uśmiechnąć, ale nie bardzo jej to wyszło.
- To wcale nie takie łatwe - powiedziała Cassie.
34 Candace Camp
Widziała, że pasierbica jest na skraju załamania nerwowego, bowiem samotne
macierzyństwo wyraźnie ją przerastało. - Może powinnaś znaleźć kogoś innego.
- Pewnie tak. - Michelle spuściła wzrok. - To wszystko jest takie trudne...
- No, ale póki jesteś tutaj, pomogę ci. Będziesz mogła sobie trochę odpocząć. Może nawet
uda mi się znaleźć jakąś dobrą nianię. Zgadzasz się? Zostaniesz tu jakiś czas i nie będziesz
się niczym przejmowała. Chcesz wody mineralnej może coś na uspokojenie^ Mam herbatkę
ziołową. Albo gorącą czekoladę.
- Nie, dziękuję. Wolałabym wyjść na dwór i posiedzieć chwilę na tarasie. Ochłonąć.
- Oczywiście. Nie będziesz chyba miała nic przeciwko temu, jeśli pójdę się położyć
1
? Potem
zamknij drzwi, dobrze
1
? - Była pewna, że pasierbica potrzebuje chwili spokoju i samotności,
by ukoić zszarpane nerwy.
Michelle skinęła głową i nawet się uśmiechnęła, więc Cassie po cichutku, by nie obudzić
dziecka, poszła na górę. Przebrała się w piżamę i weszła do łóżka. Jak to miała w zwyczaju,
zamierzała trochę poczytać przed snem, jednak nie mogła się skoncen^ trować na lekturze.
Rozmyślała o Michelle. Nie wiedziała, jak długo tu zostanie, ale miała nadzieję, że posiedzi
przynajmniej z dzień. Cassie bardzo chciała pobawić się z Sydney, popatrzeć sobie na nią.
Martwiła się także, czy Michelle poradzi sobie z maleństwem. Była niezbyt zrównoważona,
a Bóg jeden wie, jakim człowiekiem jest ten jej genialny
Cudze dziecko 35
muzyk. Przyjechała tu zdenerwowana, co zapewne udzieliło się Sydney i sprawiło, że mała
miała trudności z zaśnięciem. Czy tak dzieje się zwykle? -Czy całe to macierzyństwo to
jedna wielka droga przez mękę bez choćby odrobiny radości? A przecież wychowywanie
dziecka, mimo że przysparza wielu trosk i trudu, przede wszystkim powinno być
radością... Przynajmniej tak zdawało się Cassie, choć nie miała w tym względzie żadnego
doświadczenia.
A może nie jest tak źle? Michelle była zmęczona podróżą, pewnie też bała się, jak macocha
zareaguje, gdy pojawi się z dzieckiem. Chociaż z drugiej strony... Zawsze coś brała, więc
może i tym razem narkotyki sprawiły, że jest taka nerwowa. Chociaż zwykle kiedy była
naćpana, wydawała się niebiańsko szczęśliwa albo całkiem nieobecna. Mogła jednak
przerzucić się na jakąś inną substancję, która przyprawia o taką niezwykłą nerwowość. Po
Michelle można się było wszystkiego spodziewać.
W końcu jednak Cassie zasnęła.
Coś ją obudziło. Otworzyła oczy. Na dworze świtało. Od ponad dwóch lat przyzwyczaiła
się późno chodzić spać. Tak trudno było zgasić światło i zasnąć bez Philipa. Kiedy mąż nie
mógł już wspinać się na schody, Cassie wstawiła drugie łóżko do jego pokoju na parterze,
żeby zawsze być blisko niego. Przywykła nawet do szumu respiratora, którego musiał
używać w ostatnim stadium choroby. Zupełnie jednak nie mogła przywyknąć do jego
nieobecności.
36 CandaceCamp
W rezultacie zazwyczaj budziła się później niż w tej chwili. Leżąc, zastanawiała się, co też
mogło ją obudzić i czy nie warto by znowu zasnąć. W końcu dotarł do niej przeraźliwy
płacz.
Wstała i podeszła do drzwi. Teraz płacz stał się znacznie głośniejszy. Płacz niemowlęcia.
- Michelle! - zawołała Cassie, zmierzając do pokoju pasierbicy.
Sydney leżała na pleckach na swoim posłaniu. Wściekle fikała nóżkami i rączkami, buzię
miała czerwoną od krzyku.
- Och, skarbie! - Cassie wzięła na ręce wyjące maleństwo.
Od razu zrozumiała, co się stało. Pielucha Sydney była całkiem przemoczona, mokra była
także piżam-ka i kocyk.
- Biedna kruszynka - powiedziała czule Cassie. Na podłodze obok torby z rzeczami Sydney
leżała paczka jednorazowych pieluch, więc Cassie zabrała się za przewijanie. Nigdy
przedtem tego nie robiła, ale jakoś udało jej się zdjąć z Sydney piżamkę i przemoczoną
pieluchę, a nawet wytrzeć pupę specjalną chusteczką. Natomiast włożenie czystej pieluchy
okazało się nieco trud-^ niejsze, bo trzeba było jednocześnie trzymać fikające nóżki i
dopasowywać pieluchę, ale i to się Cassie udało. Prawie. Pielucha była przekrzywiona, ale
przynajmniej okrywała co trzeba. Znacznie trudniej było włożyć maleństwu czyste
ubranko, bo Sydney wierzgała nóżkami i machała rączkami.
Cudze dziecko 37
Wprawdzie uciszyła się nieco, gdy Cassie zmieniła jej pieluchę, ale teraz, podczas ubierania,
znów zaczęła wyć. Mimo wszystko Cassie udało się przynajmniej włożyć dziewczynce
koszulkę.
No cóż, Michelle będzie musiała zrobić resztę, pomyślała, wstając.
Z dzieckiem na ręku zeszła na dół, nawołując Michelle, choć nie miała wielkiej nadziei na
odpowiedź. Pasierbica na pewno poszła na spacer, skoro do tej pory nie usłyszała płaczu
córeczki. Cassie udała się na taras i stamtąd zawołała Michelle, ale ta się nie odzywała.
Widocznie poszła nad jezioro.
Wobec tego Cassie wróciła do domu. Wyjrzała przez okno w kuchni i oniemiała. Miejsce, w
którym Michelle zostawiła swój samochód, było puste; Cassie zamarła. Wmawiała sobie, że
to przecież niemożliwe, żeby pasierbica tak po prostu uciekła, że pewnie o czymś
zapomniała i pojechała do miasteczka na zakupy. Jednak w głębi serca już wiedziała, że to
tylko pobożne życzenie.
Cassie wpadła w panikę. Nie miała pojęcia, co robić, jak opanować tą małą istotkę, która
robi aż tyle hałasu.
Teraz dopiero zauważyła leżącą na kuchennym stole kopertę. Wyglądała tak złowróżbnie,
że Cassie z trudem zmusiła się, by po nią sięgnąć. Teraz już wiedziała na pewno, że
Michelle uciekła, zostawiając jej swoje dziecko. Kołysząc wrzeszczącą Sydney, otworzyła
kopertę, wyjęła z niej list i przebiegła go wzrokiem, ze zdenerwowania wyłapując tylko
fragmenty, które jednak powiedziały wszystko:
38 Candace Camp
Mam wrażenie jakbym się dusiła... wiem, że mnie zrozumiesz... potrzebuję trochę czasu dla
siebie... pobyć sama z Kyle 'em.
List wysunął się ze zmartwiałych palców Cassie.
No dobrze, myślała, kołysząc niemowlę. Muszę się spokojnie zastanowić. Trzeba coś zrobić.
Dziecko musi jeść. Ja muszę je nakarmić.
Zajrzała do lodówki w nadziei, że Michelle zostawiła mleko, ale niczego nie znalazła. Poszła
więc na górę, żeby poszukać paczki z mlekiem w rzeczach Sydney. Przełożyła dziecko na
drugą rękę i w tej samej chwili zbyt luźno zapięta pielucha zsunęła się z małej pupki. Cassie
tylko ją podciągnęła. Teraz najpilniejsze było jedzenie.
Na przemian podśpiewując i przemawiając do dziecka, weszła na schody, ale Sydney była
niewrażliwa na jej wysiłki. Wrzeszczała coraz głośniej, a buzię miała taką czerwoną, że
Cassie przeraziła się nie na żarty.
Jeszcze miała nadzieję, że to pomyłka, że znajdzie w sypialni walizkę Michelle, ale nie
znalazła. Została tylko torba z rzeczami Sydney. Dobrze chociaż, że Cassie udało się znaleźć
puszkę z mlekiem dla niemowląt i kilka butelek. Wzięła je,, i wróciła do kuchni.
Ledwo zeszła ze schodów, ktoś zadzwonił do drzwi.
Michelle wróciła! - pomyślała uradowana Cassie. Prawie biegła do sieni. Nie zauważyła, że
pielucha Sydney znów się niebezpiecznie obsunęła. W drzwiach stał Sam Buchanan z
rulonem w rę-
Cudze dziecko 39
ku. Zdumiał się niepomiernie, ujrzawszy panią Weeks z wrzeszczącym niemowlęciem na
ręku.
- To pan! - Spojrzała na niego z widocznym rozczarowaniem i niechęcią. Chciała zamknąć
mu drzwi przed nosem, ale właśnie w tej chwili pielucha spadła na podłogę.
Cassie jęknęła, popatrzyła na pieluchę, a potem na Sama.
- Proszę ją potrzymać - warknęła, podając mu dziecko.
ROZDZIAŁ TRZECI
Zdumiony Sam odruchowo przytulił maleństwo.
- Przyniosę inną pieluchę - wołała Cassie, biegnąc na górę.
Trzymając na rękach półnagie i wrzeszczące w niebogłosy niemowlę, Sam patrzył na
mknącą po schodach Cassie. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Nie mógł też nie
zauważyć, że ta jędza Weeks wspaniale wygląda w krótkiej nocnej koszulce...
A potem spojrzał na półnagie dziecko. Niemowlę bez pieluszki groziło katastrofą. Sam
westchnął, rzucił rulon na podłogę i przełożył małą na lewą rękę. Podśpiewywał pod
nosem, klepiąc Sydney po pleckach i kołysząc ją. Wrzask odrobinę się uciszył i dostosował
do rytmu kołysania. Sam wyjął z kieszeni kluczyki od samochodu i pomachał nimi
dziewczynce przed nosem. Sydney potarła buzią o jego ramię, pociągnęła noskiem i z
wielkim zaciekawieniem przyglądała się temu czemuś, co się kiwało i błyszczało.
Cudze dziecko 41
Gdy Cassie wróciła na dół z pieluchą, zobaczyła, że jej wstrętny sąsiad podskakuje z
dzieckiem na ręku, mrucząc przy tym jakąś melodię i potrząsając kluczykami.
Sydney wpakowała sobie piąstkę do buzi. Wpatrywała się to w klucze, to w Sama. Nie wyła
już, lecz tylko popiskiwała w rytm dziwnej mruczanki nuconej grubym głosem.
- O, jest pielucha - ucieszył się Sam.
- Nie wiem tylko, czy tym razem uda mi się ją porządnie włożyć. - Cassie też się
uśmiechnęła. - Pań chyba wie, jak poradzić sobie z takim maleństwem - dodała niepewnie.
- Mam spore doświadczenie. Oczywiście trochę już zapomniałem, ale zawsze mogę
spróbować. Moja córka ma trzynaście lat - dodał tytułem wyjaśnienia.
- Chętnie bym panu zleciła to zadanie - powiedziała Cassie, nawiązując do trzymanej w
ręku pieluchy - ale sama powinnam się nauczyć.
Wzięła od niego dziecko i usiadła na podłodze. Sydney wciąż miała piąstkę w buzi.
Popiskiwała cichutko i wpatrywała się w Cassie zapłakanymi oczkami, na co zrobiło jej się
ciepło w sercu.
Położyła maleństwo na podłodze i wsunęła pod nie pieluszkę. Tym razem poszło jej
znacznie lepiej, choć Sydney znów zaczęła płakać. Widocznie nie znosiła żadnych
ograniczeń, a więc i pieluchy. Sam zaraz nachylił się nad nią i zadzwonił kluczykami.
- Moim zdaniem mała jest głodna - stwierdził.
42 Candace Catnp
- Wiem. Gdybym tylko mogła jej przygotować mleko, wszystko jakoś by się ułożyło.
- Żaden problem. Ja się nią zajmę, a pani niech zrobi mleko.
- Dobrze.
Poszli do kuchni, a Sam został z Sydney na rękach.
Cassie przeczytała, jak się przyrządza mleko i zrobiła wszystko zgodnie z instrukcją. Teraz
wystarczyło tylko podgrzać mieszankę.
- Nie wiem, jak można sobie samemu poradzić z takim maleństwem - westchnęła, czekając,
aż mleko się zagrzeje.
- Pewnie, że łatwiej jest we dwoje. - Sam wzruszył ramionami. - Ale o ile dobrze pamiętam,
to z czasem nabiera się wprawy i potem już idzie jak po maśle. Mam nadzieję, że mleko
zaraz będzie, bo ona za chwilę znów zacznie płakać. Kluczyki już jej się znudziły.
Popiskiwanie Sydney rzeczywiście zaczęło przechodzić w płacz. Cassie wylała sobie kroplę
mleka na nadgarstek. Czasami widywała takie sceny w filmach, toteż wiedziała, jak się to
robi. Nie wiedziała tylko, co powinna przy tym poczuć. Ale ponieważ mleko nie było ani
zimne, ani gorące, postanowiła, zaryzykować. Podała Samowi butelkę.
Ledwie smoczek dotknął buzi Sydney, nastąpiła błoga cisza.
- O Boże - jęknęła Cassie. Usiadła przy stole i oparła głowę na rękach.
- Zdaje się, że miała pani ciężki poranek - stwierdził Sam.
Cudze dziecko 43
Cassie skinęła głową. Nie miała pojęcia, że posa-pywanie ssącego niemowlęcia może być
takie miłe dla ucha.
- Jak się nazywa to tygrysiątkoś- - spytał Sam.
- Sydney Weeks. Jest córką mojej pasierbicy.
- Rozumiem. Pani się nią opiekuje?-
- Można to tak nazwać. Kiedy się rano obudziłam, stwierdziłam, że moja pasierbica
zniknęła.
- Co takiegoż! Tak po prostu sobie wyjechałaś- Tak po prostu - westchnęła Cassie. - Choć
była na tyle uprzejma, że zostawiła mi list. Jak zrozumiałam, jej narzeczony uważa, że
będzie im lepiej bez niemowlęcia. Michelle napisała, że „potrzebuje trochę czasu dla siebie"
i że nie może „teraz zajmować się dzieckiem". Zapadła głucha cisza.
- O rany - mruknął wreszcie Sam.
- No właśnie. Michelle zawsze potrafi człowieka zadziwić. - Cassie spojrzała na niego i
uśmiechnęła się słabo. - Dziękuję. To było dla mnie bardzo trudne. Omal mnie nie
ogłuszyła.
- Och, dzieci to potrafią - rzekł z komiczną nutą tragizmu. - Pamiętam, jak Jana była
maleńka. Miała kolkę i razem z żoną przez całą noc nosiliśmy ją na rękach, potem znowu
miała kolkę... Moi znajomi codziennie wieczorem pakowali synka do auta, bo usypiał tylko
przy szumie motoru, mój przyjaciel zaś po dobranocce musiał zanucić i odtańczyć menueta,
bo inaczej jego córeczka marudziłaby przez pół nocy. - Westchnął ciężko. - Uśmiecha się
pani, ale proszę mi wierzyć, nikt, kto dzień w dzień
44 Catidace Cautp
i noc w noc przebywał z takim wrzeszczącym terrorystą, nie znajdzie w takich
opowieściach niczego zabawnego. Horror, ot co. - Zrobił tragiczną minę.
Cassie musiała się roześmiać... i nagle zdała sobie sprawę, że wciąż ma na sobie starą
bawełnianą nocną koszulkę, spłowiałą i wyciągniętą przez niezliczone prania. Na dodatek
nie sięgała nawet do kolan. Poczuła wypływający na policzki rumieniec.
- Przepraszam. Okropnie wyglądam. - Odruchowo przesunęła palcami po włosach. Nawet
ich nie rozczesała!
- Wygląda pani całkiem nieźle - zapewnił ją Sam.
Lecz Cassie nie słuchała. Było jej przykro, że poprzedniego dnia zachowała się wobec niego
niegrzecznie, a on bez proszenia i bez mrugnięcia okiem pomógł jej w beznadziejnej
sytuacji... Na domiar złego zapomniała się do tego stopnia, że gawędziła z nim jak ze
starym znajomym, i to ubrana jedynie w beznadziejną nocną koszulkę, którą już dawno
powinna była wyrzucić.
- Zaraz wracam - powiedziała, zerwawszy się od stołu. A wbiegając na schody, dodała: -
Tylko się ubiorę.
Pobiegła do sypialni. Jedno spojrzenie w lustro upewniło ją, że włosy istotnie ma w
nieładzie, a krótka koszulka odsłania więcej niż kobieta w jej wieku powinna pokazywać.
Niemal nie myśląc o tym, co robi, ubrała się statecznie: jedwabne spodnie i bluzka od
kompletu. Dopiero po chwili
Cudze dziecko 45
przyszło jej do głowy, że idiotycznie jest wciągać na siebie jedwabie, gdy trzeba się zająć
niemowlęciem.
Tak więc przebrała się w dżinsy i zaczęła szukać w szafie gustownego sweterka, kiedy
przyszło jej do głowy, że zachowuje się jak idiotka. Przecież Sam Buchanan może sobie
pomyśleć, ze ona także uciekła. Prędko włożyła białą bawełnianą koszulkę, rozczesała
włosy i pospiesznie wróciła do kuchni.
Sam siedział przy stole. Na ramieniu miał ściereczkę do wycierania naczyń, a na niej
Sydney, którą delikatnie poklepywał po pleckach. Akurat gdy Cassie weszła do kuchni,
Sydney odbiło się potężnie. Zdawało się nieprawdopodobne, żeby ten odgłos mógł się
wydobyć z takiej maleńkiej istotki. Cassie się roześmiała, a Sam się do niej uśmiechnął. W
jego brązowych oczach pojawiły się wesołe błyski. Zakłopotanie spowodowane niezręczną
sytuacją zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Bardzo panu dziękuję - powiedziała. - Może napijemy się kawyś
- Z przyjemnością.
- A może chciałby pan coś zjeśćś - spytała Cassie, nastawiwszy ekspres. - Mam tu chyba
jakieś rogaliki.
- Dziękuję, już jadłem, ale proszę się mną nie krępować. Miała pani bardzo pracowity
poranek. Trzeba się solidnie wzmocnić.
- Porządne śniadanie na pewno mi się przyda. - Posmarowała masłem rogalik i usiadła przy
kuchennym stole.
46 Candace Camp
Sam ułożył sobie Sydney na ręce w taki sposób, żeby mała mogła się porozglądać. Cassie
pochyliła się i spojrzała w wielkie niebieskie oczka dziewczynki. Sydney także się jej
przyglądała. Po chwili uśmiechnęła się szeroko. Cassie roześmiała się uradowana.
- Śliczne maleństwo - powiedziała.
- No. - Sam spojrzał na nią. - To u was chyba rodzinne.
- To jest córka mojej pasierbicy - przypomniała mu Cassie.
- No tak, rzeczywiście - zaśmiał się Sam. - Jesteście do siebie tak bardzo podobne, jakby to
była pani rodzona córka.
Cassie delikatnie pogłaskała dziecko po główce. Sydney miała jasne włoski i niebieskie
oczka. Tak samo jak Cassie.
- Jej oczka pewnie staną się szare, bo takie ma Michelle. Jak pan sądzi, czy ona wie, że mama
ją zostawiła i że jest teraz u obcych ludziś
- Nie wygląda na przestraszoną. Nie pamiętam, kiedy dzieci zaczynają się bać obcych. Jana
ma już trzynaście lat i w głowie jej tylko płyty i ciuchy. - Umilkł, po czym spytał niepewnie:
- Czy ]ą matka prędko wróciś
- Nie mam pojęcia. Michelle jest nieobliczalna.
- Co pani zamierza zrobić z tym fantemś
- Tego także nie wiem. - Cassie nalała kawę do kubków. - Jeszcze się nad tym nie
zastanawiałam. Nie miałam czasu. Nawet nie od razu znalazłam ten list. Kiedy się
obudziłam, mała strasznie płakała...
Cudze dziecko 47
- A matka Michelleś - wpadł jej w słowo Sam. - Czy ona nie mogłaby się zająć wnuczkąś
- Trishś - Cassie pokręciła głową. Oczywiście wolałaby zwalić kłopot na cudze barki, ale w
tym wypadku było to całkiem niemożliwe. - Na pewno nie będzie chciała zabrać Sydney.
Wczoraj Michelle mi powiedziała, że musiała wynieść się z rodzinnego domu, bo matka nie
miała ochoty zostać babcią. Poza tym nie mogłabym Trish zostawić niemowlęcia. Nie
nadawała się na matkę i tak już pozostało... Philip zastanawiał się nawet, czy nie zacząć
walki o opiekę nad córką, ale obawiał się, że niekorzystnie się to na niej odbije. Ten cały cyrk
w mediach... Zresztą Trish nie miała nic przeciwko temu, żeby Michelle mieszkała u nas tak
długo, jak miała na to ochotę.
- Rozumiem. - Sam skinął głową. - Też jakoś dogaduję się ze swoją byłą żoną. Tyle że
człowiek zawsze się boi, żeby broń Boże czegoś nie popsuć. Jest znacznie lepiej dla dziecka,
jeśli można się z nim spotykać bez żadnych problemów.
- No właśnie. - Cassie była zadowolona, że nie trzeba mu tegd wszystkiego tłumaczyć.
Niektórzy znajomi nie rozumieli, dlaczego Philip nie' walczy o uzyskanie prawnej opieki
nad Michelle, skoro tak naprawdę i tak zajmował się nią bardziej niż Trish. To byli ci, którzy
nie przeżyli rozwodu albo nigdy nie mieli dzieci. - A jednak obawiam się, że ile
postąpiliśmy z Michelle. Zawsze były z nią problemy, z każdą najdrobniejszą sprawą.
Czułam się wobec niej winna...
48 Candace Camp
- Winnaś A to dlaczegoś Jakoś nie mogę sobie wyobrazić pani w roli złej macochy.
- Oczywiście że nie byłam dla niej zła, i to nie przeze mnie jej rodzice się rozwiedli. Kiedy
poznałam Philipa, od ich rozstania minęło już kilka lat. A jednak nie radziłam sobie z nią tak
dobrze jak powinnam. Byłam młoda i nie miałam pojęcia o wychowaniu dzieci, a już tym
bardziej nastolatków. Jestem starsza od Michelle tylko o dwanaście lat. Nie wiedziałam, jak
do niej podejść. Starałam się być dla niej starszą siostrą, ale i tego dobrze nie umiałam, bo
jestem jedynaczką. Michelle zawsze miała do mnie o coś pretensję, potrafiła być bardzo
przykra, no i zdarzało się, że wręcz jej nienawidziłam. Rozumie pan, sporo namieszała w
moim małżeństwie. Kiedy jej tu nie było, życie stawało się łatwiejsze i znacznie
przyjemniejsze. Michelle musiała czuć, że cieszę się, kiedy wracała do matki.
Cassie umilkła. Była zdumiona, że tak dużo zdradziła obcemu człowiekowi. Nie zwykła
opowiadać o bolesnych przeżyciach, zwłaszcza ludziom, których dobrze nie znała.
Zapewne stres związany z płaczącym niemowlęciem sprawił, że stała się całkiem
bezbronna.
- Przepraszam - powiedziała prędko. - Nie powinnam była pana w to wszystko mieszać.
- Kiedy miło mi się słucha.
- Jest pan dla mnie bardzo dobry. Chodzi mi... przecież wcale nie musiał mi pan pomagać.
- A od czego ma się sąsiadów? - odparł lekko.
- Mówię poważnie. Bardzo to miłe z pańskiej
Cudze dziecko 49
strony, zwłaszcza że wczoraj tak niegrzecznie pana potraktowałam. Przepraszam.
- Proszę się nie przejmować. Nie była pani aż taka niegrzeczna, zważywszy, że bywam
dosyć natarczywy. To pani miała rację, a nie ja. Nie musi mi pani sprzedawać swojej ziemi
tylko dlatego, że ja tak chcę. Czasami trochę mnie ponosi.
Uśmiechnął się i wstał.
- Chyba już sobie pójdę. Robota czeka. Prowadzę jednocześnie dwie budowy. - Spojrzał na
Sydney, która zacisnęła piąstkę na rękawie jego koszuli.
- Poradzi pani sobieś
- Na pewno. Wszystko przez to, że dzień mi się paskudnie zaczął - powiedziała Cassie z
pewnością siebie, której wcale nie odczuwała. - Kupię jakieś książki o pielęgnacji
niemowląt. Poza tym mam nadzieję, że Michelle wkrótce się odezwie.
- Dobrze. - Podał jej dziecko.
Cassie ułożyła sobie maleństwo na ręku i odprowadziła Sama do drzwi. Podniósł
upuszczony wcześniej rulon z planem.
- No cóż - powiedział, spoglądając na Cassie
- proszę do mnie zadzwonić, gdyby pani czegoś potrzebowała. - Wyjął z portfela
wizytówkę. - Tu jest mój numer telefonu.
- Dziękuję. - Cassie wzięła wizytówkę. - To bardzo miłe, ale teraz.już chyba sobie poradzę.
Skinął głową i wyszedł. W domu zrobiło się nadzwyczaj cicho i pusto. Cassie spojrzała na
Sydney, która przyglądała się jej w skupieniu.
- Wygląda na to, że zostałyśmy same, maleńka.
50 Candace Camp
Sydney wciąż na nią patrzyła. Przymknęła j edno oko w taki sposób, że wydawało się, jakby
puściła oczko. Cassie roześmiała się i dziecko także się uśmiechnęło. Cassie pocałowała ją w
czółko. Skóra Sydney była miękka i gładka.
- No dobrze. Jak myślisz, co powinnyśmy teraz zrobićś
Poszła do sypialni i ostrożnie położyła Sydney na środku łóżka, po czym przejrzała to, co
Michelle przywiozła. Było trochę ubranek, kilka bawełnianych kocyków, pluszowych
zwierzaków, plastikowa grzechotka i kółko wypełnione jakimś gęstym płynem. Cassie
wzięła do ręki jedno ze zwierzątek, usiadła obok Sydney i pokazała zabawkę maleństwu.
Dziewczynka wyciągnęła rączkę, chwyciła pluszowego królika za futerko i wsadziła go
sobie do buzi.
Cassie przyglądała się niemowlęciu, a w jej głowie kłębiło się tysiące pytań. Tak niewiele
wiedziała o dzieciach. Nie miała pojęcia, co myśli takie maleństwo, jakie powinno mieć
zabawki i co taka istota porabia całymi dniami.
Pogłaskała Sydney po policzku. Znów pomyślała, że to jest wnuczka Philipa, że ma jego
geny. » Spróbowała wyobrazić sobie, jak Philip zareagowałby na pojawienie się Sydney, co
by powiedział, co by sobie pomyślał. Już wiedziała, że może zrobić tylko jedno:
zaopiekować się maleństwem. Nieważne, czy tylko przez kilka dni, przez kilka miesięcy, a
może nawet lat. Nie miało znaczenia, że Sydney bez zaproszenia wdarła się w jej życie, że
wniosła
Cudze dziecko 51
chaos w spokojny świat Cassie, ani że nie była z nią spokrewniona. To dziecko było częścią
Philipa, a teraz miało się stać częścią życia Cassie.
Pochyliła się nad dziewczynką. Paluszki Sydney zacisnęły się na jej włosach.
- Witaj w domu, kochanie - szepnęła Cassie. - Na pewno jakoś sobie poradzimy.
Łzy popłynęły z jej oczu. Wzięła Sydney na ręce i przytuliła ją do serca. Maleńkie ciałko było
mięciut-kie, cieplutkie i takie słodkie.
Cassie miała świadomość, że porusza się po omacku. Wiedziała także, że brak jej mnóstwa
bardzo potrzebnych rzeczy. Choćby łóżeczka czy fotelika do samochodu, a przede
wszystkim jakiejś książki, z której mogłaby się dowiedzieć, jak obchodzić się z
niemowlęciem.
W pobliskim miasteczku Crescent Lake była księgarnia. Cassie tylko raz tam zajrzała,
ponieważ zwykle zamawiała książki przez Internet. Po śmierci Philipa wolała w ten sposób
robić zakupy, bo dzięki temu nie musiała spotykać się z ludźmi, lecz tym razem nie mogła
czekać, aż przyślą jej książkę pocztą, tylko musiała mieć ją natychmiast. Poza tym... No cóż,
nie wiedziała nawet, gdzie się kupuje wyprawkę dla niemowlęcia. W Los Angeles były
specjalne sklepy z rzeczami i ubrankami dla niemowląt. Tam było wszystko, czego mały
człowiek potrzebował, ale Cassie wątpiła, żeby w takiej dziurze jak Crescent Lake
znajdował się tego rodzaju sklep.
Przypomniała sobie, że na obrzeżach miasteczka
52 Candace Camp
jest duży supermarket. Prawdopodobnie tam należało szukać potrzebnych rzeczy. Cassie
trochę się zdziwiła, kiedy zdała sobie sprawę, że przez kilka ostatnich lat ani razu nie była
w supermarkecie. Właściwie dopiero teraz zauważyła, że dzięki zamożności Philipa mogła
pędzić bezpieczne życie pod kloszem.
Teraz jednak musiała wybrać się do miasteczka. Niestety było to wykluczone. Nie mogła
zabrać Sydney ze sobą, nie mając w aucie odpowiedniego fotelika, jak również nie mogła
zostawić jej samej w domu.
Cassie wyszła na ganek. Chciała sprawdzić, czy Michelle nie pomyślała przypadkiem o
foteliku i nie wyjęła go ze swego samochodu, zanim odjechała. Niestety ani na ganku, ani na
miejscu, gdzie stał samochód Michelle, nie było nic takiego.
To typowe dla Michelle, pomyślała. Odjechać, zapominając o tak ważnym drobiazgu jak
samochodowy fotelik dla niemowlęcia.
Cassie wróciła do domu, zastanawiając się, co zrobić wtej sytuacji. Gdyby mieszkała w Los
Angeles, zadzwoniłaby do któregoś ze znajomych i poprosiła o przysługę. Zresztą w Los
Angeles mogłaby po prosto, zamówić przez telefon fotelik i kurier przywiózłby go jej do
domu. Mogłaby zamówić wszystko, czego potrzebowała, bo eleganckie sklepy oferowały
klientom taką usługę. Niestety, mało prawdopodobne, żeby miejscowy supermarket
podobnie dbał o klientów. Na domiar złego Cassie nie miała w pobliżu żadnych przyjaciół.
Nie miała nawet znajomych.
Cudze dziecko 53
Trochę ją to zdumiało. Czyżby rzeczywiście aż tak się wyobcowałaś Czyżby naprawdę aż
tak odgrodziła się od ludziś Nie musiała się długo zastanawiać, żeby na oba te pytania dać
twierdzącą odpowiedź.
Philip kupił ten dom jako wypoczynkową rezydencję. Czasami przyjeżdżali tu na
weekendy, ale prawdziwe życie prowadzili w Los Angeles. A kiedy z powodu choroby
Philipa na stałe osiedli nad jeziorem, zajmowali się wyłącznie walką o jego życie. Każdy z
domów znajdujących się w tej okolicy otoczony był kilkoma hektarami prywatnej ziemi,
toteż nawet nie widywali swoich sąsiadów. Nie próbowali przy tym nawiązywać żadnych
znajomości i nie mieli prawie żadnych kontaktów z mieszkańcami Crescent Lake, z
wyjątkiem rzemieślników naprawiających różne rzeczy i kasjerów w sklepach. Jedyną
osobą w całym Crescent Lake, z którą Cassie od czasu do czasu rozmawiała, był aptekarz
realizujący recepty Philipa.
Spotykali się jedynie z przyjaciółmi z Los Angeles, którzy czasem odwiedzali ich na tym
odludziu, i ten styl życia Cassie kontynuowała także po śmierci Philipa. Nie chciała nikogo
widywać, z nikim rozmawiać, w ogóle nic nie chciała robić, a już z całą pewnością nie miała
ochoty nawiązywać nowych znajomości. Czasami nawet zainteresowanie rodziny i
przyjaciół stawało się dla niej zbyt uciążliwe. Pogrążona w swoim żalu, odcięła się od
wszystkich. Zaskoczyło ją, a nawet trochę przestraszyło, jak bardzo odizolowała się od
reszty świata.
54 Candace Camp
Nie wiedząc, co począć, zaczęła porządkować rzeczy Sydney. Ułożyła ubranka w pokoju
Michelle i dopiero po zakończeniu tej pracy doszła do wniosku, że będzie się czuła lepiej,
jeśli maleństwo zajmie pokój przylegający do jej sypialni. Przeniosła więc wszystko do tego
pokoju, po czym zaniosła Sydney na dół, ułożyła ją na podłodze na kocyku, jak to
poprzedniego wieczoru uczyniła Michelle.
Położyła się obok dziecka i zafascynowana obserwowała, jak Sydney podnosi główkę,
rozgląda się, chwieje, aż w końcu pada buzią na podłogę i po wielokroć powtarza to
ćwiczenie.
Patrząc na nią, Cassie nie mogła zrozumieć, jakim cudem matka Michelle nie potrafiła
dostrzec w tym słodkim maleństwie nic prócz przypomnienia o swoim wieku. No, ale to
właśnie była cała Trish. Cassie nigdy nie potrafiła zrozumieć ludzi tak bardzo
skoncentrowanych na sobie. A jednak odczuwała niepokój. No bo czy nie powinna
zawiadomić Trish o ucieczce Michelle i o tym, że zostawiła tutaj Sydneyś Cassie nie lubiła
Trish, ale uznała, że biologiczna babcia dziecka ma prawo dowiedzieć się o jego losach.
Westchnęła z rezygnacją, a potem podeszła do telefonu. Prawdę mówiąc, trochę się bała, że
Michelle się pomyliła i że Trish zabierze jej Sydney. Poczuła ulgę, kiedy okazało się, że Trish
zareagowała tak, jak należało się po niej spodziewać.
- Co ty powiesz! No, ale chyba nie wyobrażasz sobie, że po to dziecko przyjadęś
Cudze dziecko 55
- Nie, oczywiście, nie spodziewam się, że zechcesz wziąć małą.
- To dobrze, bo widzisz, to absolutnie niemożliwe. Jestem bardzo zajęta, nie mogę sobie
pozwolić na zajmowanie się dzieckiem - tłumaczyła, a słowo „dziecko" tak zabrzmiało w jej
ustach, jakby mówiła o nieuleczalnej, straszliwie zakaźnej chorobie.
- Wiem o tym. Pomyślałam tylko, że może chciałabyś wiedzieć.
- Och... - W głosie Trish pojawiło się zakłopotanie. - No tak, oczywiście. Dziękuję.
- Wobec tego do widzenia. - Cassie odłożyła słuchawkę, pokręciła głową i wróciła do
Sydney. Kamień spadł jej z serca.
Już miała położyć się obok maleństwa na podłodze, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Cassie
nie była uszczęśliwiona, mimo to poszła otworzyć. Jeśli pasierbica oprzytomniała i
przyjechała po dziecko, to trzeba ją wpuścić. Na szczęście to nie Michelle wróciła, tylko Sam
Buchanan.
Niezadowolenie zniknęło, uradowana Cassie otworzyła drzwi sąsiadowi. Zaraz też
zauważyła, że przyniósł ze sobą niemowlęcy fotelik do samochodu.
- Przyszło mi do głowy, że może się przydać - powiedział przyjaźnie.
- Nawet bardzo! Michelle nie zostawiła mi swojego. Ale skąd pan wiedział...
- W domu nie zauważyłem fotelika i przypuszczam, że w samochodzie też pani go nie ma.
- Nie mam. Cały dzień się zastanawiałam, jak
56 Candace Camp
pojechać do miasta po wszystko, czego mi trzeba. Uratował mi pan życie.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Mam to zamontować w aucie?
- Bardzo proszę. Momencik, tylko zajrzę do małej. Przed chwilą zasnęła.
- Zdaje się, że całkiem nieźle sobie pani radzi.
- To żadna sztuka. - Cassie wzruszyła ramionami. - Karmię Sydney albo zmieniam jej
pieluchę, kiedy zaczyna płakać. Teraz ją nakarmiłam, odbiło jej się, a kiedy ją kołysałam, po
prostu zasnęła. Widocznie przyszła pora na drzemkę. Nie znam się na dzieciach, więc robię
wszystko na wyczucie.
- Doskonałe wyczucie - pochwalił Sam, puszczając do niej oko.
Czyżby ze mną flirtowała - pomyślała Cassie. Tyle lat minęło od ostatniego razu, że pewnie
nawet bym się nie zorientowała.
Poszli razem do samochodu i ze śmiechem zaczęli biedzić się nad instrukcją, a potem
mocowali się z pasami. W końcu fotelik został prawidłowo umieszczony.
Sam sobie poszedł, a Cassie wróciła do domu i zaczekała, aż Sydney się obudzi. Kiedy to się
stało, zmieniła małej pieluszkę. Była bardzo zadowolona, że ta czynność przestała jej już
sprawiać kłopot. Potem nakarmiła dziecko, spakowała podręczną torbę i wyruszyła na
zakupy do Crescent Lake.
Centrum handlowe nie było duże, ale zaaranżowane z myślą o turystach. W zimie nakręcali
obroty narciarze, latem także przyjeżdżali tu ludzie,
Cudze dziecko 57
po części zwabieni pięknem krajobrazu, po części amatorzy górskich wędrówek. W
rezultacie w centrum miasteczka najwięcej było sklepów z pamiątkami i ze sprzętem
sportowym. Były tu także kawiarenki, bary i restauracje.
Księgarnia znajdowała się tuż obok sklepiku z kawą i herbatą. Cassie zaparkowała auto na
ulicy i z dzieckiem na ręku weszła do środka. Za ladą stała brunetka, była mniej więcej w
wieku Cassie. Uśmiechnęła się na jej widok.
- O jejku - powiedziała. - Cóż za ślicznotka nas odwiedziła. Ile ona ma? Cztery miesiące?
- Trzy.
- No to niewiele się pomyliłam. Czym mogę pani służyć?
- Szukam poradnika o pielęgnacji i wychowaniu niemowląt.
- Są tam. - Ekspedientka poprowadziła Cassie w kąt księgarni i zatrzymała się przed
pokaźnych rozmiarów półką. - Coś konkretnego?
- Podstawowego - odparła Cassie. - Nie mam pojęcia, jak się obchodzić z niemowlęciem. - A
ponieważ sprzedawczyni zrobiła zdziwioną minę, Cassie poczuła się w obowiązku
wytłumaczyć: - To nie moje dziecko, ale opiekuję się nim. No i potrzebuję pomocy.
- No cóż, mamy tu mnóstwo książek. Mam ją potrzymać, żeby mogła pani swobodnie
wszystko przejrzeć? - Wyciągnęła ręce i Cassie trochę niepewnie podała jej Sydney. - Moje
dzieci są już w gimnazjum. Chętnie przypomnę sobie, jak to jest mieć na ręku takie
maleństwo.
58 Candace Camp
- Którą z tych książek by mi pani poleciłaś
- Sama nie wiem. W tej jest dużo informacji o rozwoju fizycznym, natomiast tamta zawiera
mnóstwo praktycznych porad.
- Tego mi właśnie potrzeba. - Cassie zdjęła z półki obie książki i przejrzała je pobieżnie.
- A tak przy okazji, nazywam się Margaret Jamison. Jestem właścicielką tej księgarni.
- Cassie Weeks.
- To dlatego pani twarz wydała mi się znajoma - rozpromieniła się. - Przepraszam panią, ale
właśnie się zastanawiałam, gdzie panią widziałam. Mam także pani albumy i pamiętam
panią ze zdjęcia na obwolucie.
- Naprawdęś - Cassie uśmiechnęła się nieco zakłopotana.
- Przepraszam, chyba za bardzo się rozentuzjazmowałam. Mąż ciągle mi« powtarza, że
odstraszam klientów.
- Naprawdę nic nie szkodzi. Po prostu nigdy nie wiem co powiedzieć, kiedy ludzie
wspominają o moich książkach.
- Może pani być z nich dumna. Mnie bardzo się podobają. Mam w domu obie pani książki.
Podobna mieszka pani w pobliżuś
Cassie jeszcze chwilę porozmawiała z właścicielką księgarni, po czym wyszła, unosząc ze
sobą aż trzy książki o niemowlętach.
Zaczęła cicho sobie podśpiewywać. To dziwne, ale dzisiaj rozmawiała z Samem
Buchananem
i Margaret Jamison dłużej, niż z kimkolwiek
Cudze dziecko 59
w Crescent Lake w ciągu ponad czterech lat, jakie tu spędziła.
Następnie pojechała do supermarketu. Po pobieżnych oględzinach doszła do wniosku, że
jest tam tyle rzeczy absolutnie niezbędnych, że aż wstyd jej było kupić wszystkie na raz,
zwłaszcza że kwota, jaką przyszło jej zapłacić, przyprawiła kasjerkę o zawrót głowy.
Młody sprzedawca pomógł Cassie zapakować zakupy do auta, tylko łóżeczko nie chciało
się zmieścić i trzeba było umocować je na dachu. W tym dopomógł im kierowca stojącej na
parkingu furgonetki, oferując przy tym motek mocnego sznurka. Cassie doszła do wniosku,
że wszyscy chętnie pomagają osobie z małym dzieckiem. A może w Crescent Lake ludzie
zawsze byli życzliwi, tylko ona nigdy przedtem nie miała okazji tego zauważyćś
Wieczór upłynął jej na wnoszeniu do domu
i rozpakowywaniu zakupów. Oczywiście musiała także zajmować się Sydney. Ale choć
kosztowało ją to mnóstwo czasu i wysiłku, czuła się szczęśliwa jak nigdy dotąd.
Na koniec Cassie wykąpała małą w nowiutkiej wanience. Było to dramatyczne przeżycie, a
po kąpieli dzielna opiekunka była prawie tak samo mokra jak Sydney.
Dziewczynka znów musiała spać na posłaniu z koców, ponieważ Cassie nie miała już sił, by
zmontować łóżeczko. Chciała przeczytać choćby jedną z zakupionych książek, ale na to też
była zbyt zmęczona i błyskawicznie zasnęła.
60 Candace Camp
Następnego dnia ranek upłynął znacznie milej niż poprzedni. Przewijanie i karmienie
dziecka okazało się nie takie trudne. Jedynym problemem była kawa. Cassie nie potrafiła się
bez niej obudzić, lecz nie miała na nią czasu, bo najpierw musiała przewinąć i nakarmić
Sydney.
Potem położyła małą na kocyku na podłodze, ustawiła przed nią plastikową tablicę z
kolorowymi przyciskami, żeby maleństwo mogło robić tyle hałasu, ile tylko zechce, i
wreszcie mogła spokojnie usiąść na kanapie z kawą i książką. A kiedy znużona zabawą
Sydney zasnęła, Cassie zaniosła na górę łóżeczko i je złożyła. Wprawdzie zapłaciła za to
obolałymi palcami i kilkoma godzinami frustracji, ale przecież liczy się ostateczny efekt,
czyż nieś Najważniejsze, że Sydney wreszcie miała własne bezpieczne miejsce do spania.
Wieczorem po kolacji Cassie owinęła małą kocykiem i poszła na spacer nad jezioro. Usiadła
na ławeczce i przyglądała się słońcu tonącemu na noc w jeziorze. Potem poszła ścieżką na
wschód, do posiadłości Sama Buchanana. Stała i przez drzewa przyglądała się domowi,
który remontował.
Po chwili poszła ścieżką w górę. Podchodząc,, słyszała, jak Sam krząta się po tarasie.
Dostrzegłszy ją, uśmiechnął się szeroko.
- Dobry wieczór! - zawołał, zbiegając po schodach. - Po kolacji miałem do pani zajrzeć. Mam
jeszcze kilka steków. Mogę dołożyć.
- Proszę nie sprawiać sobie kłopotu.
- To żaden kłopot. Proszę wejść, serdecznie
Cudze dziecko 61
zapraszam. Lubię grillować na tarasie i patrzeć na jezioro.
- Ma pan stąd piękny widok.
- Dlatego właśnie kupiłem tę posiadłość.
- Naprawdę nie chcę panu przeszkadzać - powiedziała Cassie. Wzięła głęboki oddech i
dodała: - Przyszłam, żeby powiedzieć, iż zmieniłam zdanie. Sprzedam panu ten kawałek
ziemi, na którym tak bardzo panu zależy.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Naprawdęś - Sam przyglądał jej się ze zdumieniem.
- Tak. - Cassie skinęła głową. - Postanowiłam go panu sprzedać.
Już miał się uśmiechnąć, ale zamiast tego zmarszczył czoło.
- Naprawdę nie dlatego pani wczoraj pomogłem, żeby skłonić panią do zmiany zdania w tej
sprawie. To była zwykła sąsiedzka pomoc, nic więcej. Nie chciałbym, żeby czuła się pani
wobec mnie w jakikolwiek sposób zobowiązana.
- Nie czuję się - zapewniła go Cassie. - i wierny że nie muszę się za nic odwdzięczać. Pomógł
mi pan, ponieważ jest pan dobrym człowiekiem. I dobrym sąsiadem. Właśnie zdałam sobie
sprawę, że ja taka nie byłam.
- To pani ziemia. - Sam wzruszył ramionami. - Nie musi pani jej sprzedawać tylko dlatego,
żeby sprawić komuś przyjemność.
Cudze dziecko 63
- Oczywiście, że nie, ale odrobina uprzejmości nie zaszkodzi. - Uśmiechnęła się. -
Powiedzmy, że zrozumiałam, jakim jestem uparciuchem.
- Proszę na górę. Zrobię pani drinka i pokażę plany szopy na łodzie. Przekona się pani, że
nie będzie przeszkadzała.
Cassie rozłożyła kocyk na podłodze i położyła na nim Sydney, po czym siadła przy stole
obok Sama, aby przejrzeć jego plany.
- Całkiem to ładne - powiedziała. - No i oczywiście miał pan rację. Hangar jest tak
wkomponowany w skały i drzewa, że prawie nie będzie go widać.
- Widok z pani domu na pewno pozostanie niezmieniony.
- Na pewno będzie dobrze - zgodziła się Cassie. - Podoba mi się to, co pan zrobił z tym
domem.
- Naprawdę?
- Nawet bardzo. Te wielkie okna i ten taras... naprawdę śliczne. Aż trudno poznać, że
chodzi o ten sam budynek. - Umilkła na chwilę. - Widzi pan, zdałam sobie sprawę, że
trzymam się tej ziemi, ponieważ... W każdym razie z nierealistycznych powodów. Po
prostu nie mogę znieść myśli o pozbyciu się choćby kawałka. Jakbym wierzyła, że dotąd
będę miała Philipa, dopóki będę miała tę ziemię.
- Czy coś się zmieniłoś - spytała z powagą Sam.
- To takie trudne do wyrażenia... - Cassie wzruszyła ramionami. - Jest pan dobrym
sąsiadem, a przecież głupio robić sobie wroga z dobrego sąsiada. Ale przede wszystkim
zrozumiałam, iż
64 Candace Camp
Philip i ta ziemia nie są jednością. Jeśli Philip gdzieś jest, to raczej w Sydney, a nie w tych
gruntach czy jeziorze. I oczywiście w mojej pamięci. Nawet jeśli sprzedam panu ziemię,
moje wspomnienia i tak pozostaną niezmienione.
- Dziękuję. Wiem, ile to dla pani znaczy. Naprawdę. Jest pani bardzo wspaniałomyślna.
Siedzieli tak przez chwilę, uśmiechając się do siebie, po czym Sam powiedział:
- Jednak upiekę dla pani stek. To nie potrwa długo.
- Niech będzie - skapitulowała Cassie. - Bardzo dziękuję.
Czekając, aż mięso się upiecze, a także podczas kolacji cały czas gawędzili. Cassie
opowiedziała nie tylko o ostatnich przygodach w świecie niemowląt, ale także o swoich
zdjęciach i o życiu, jakie prowadziła w Los Angeles. Kiedy skończyli jeść, zrobiło się ciemno
i Sydney zaczęła popłakiwać.
- Muszę iść. - Cassie wzięła dziecko na ręce i otuliła je kocykiem. - Mała jest już głodna.
- Odprowadzę panią.
- Nie trzeba, poradzę sobie.
- Zrobiło się ciemno, a ścieżka jest wyboista. Nie mogę pozwolić, by kobieta z dzieckiem
sama tak sobie wędrowała.
Odprowadził ją aż pod drzwi domu.
- Dziękuję - powiedziała Cassie. - Za odprowadzenie, za kolację i w ogóle za wszystko.
Proszę mi przysłać umowę do podpisania.
- Zawiadomię panią, kiedy będzie gotowa.
Cudze dziecko 65
Przez chwilę jakby się wahał, po czym nachylił się i musnął wargami jej usta.
Zadrżała i przez chwilę stała jak sparaliżowana. Sam się uśmiechnął i jeszcze raz ją
pocałował, tym razem mocniej. Cassie poczuła dziwną słabość i szumiącą w żyłach krew.
Wsparła się o Sama, na co Sydney zaprotestowała głośnym piskiem.
Cassie odskoczyła i zakryła usta dłonią. Jeszcze chwilę patrzyła na niego oniemiała, po
czym odwróciła się na pięcie i uciekła do domu.
Roztrzęsiona umieściła Sydney w kojcu, a sama poszła do kuchni przygotować mleko. Tak
się już przyzwyczaiła do tej pracy, że wykonywała ją mechanicznie, myśląc o czymś innym.
Jak to się stało, że pocałowała Sama Buchanana^
Od śmierci Philipa nie pocałowała żadnego mężczyzny. Gdyby ją o to spytano,
powiedziałaby, że już nigdy w życiu tego nie zrobi. Romans był dla niej tylko
wspomnieniem. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że mogłaby kochać kogoś tak, jak kochała
Philipa, a na słabsze uczucie, jakąś sympatię czy chwilowe zauroczenie, nigdy by sobie nie
pozwoliła. W żadnym wypadku nie zamierzała umawiać się z mężczyznami, sam pomysł
wydawał się jak nie z tej planety. Zwłaszcza teraz, kiedy miała tyle pracy przy dziecku.
Dlatego Cassie nie miała pojęcia, jak doszło do tego, co stało się wieczorem. Poszła do Sama
tylko po to, żeby mu powiedzieć o swoim postanowieniu. Nie przypuszczała, że zabawi
tam tak długo, że będzie z nim rozmawiać jak ze starym przyjacielem,
66 Caudace Camp
a już na pewno nie przyszło jej do głowy, że będzie się z nim całowała.
A może on mnie źle zrozumiała - pomyślała. Może doszedł do wniosku,, że skoro do niego
przyszłam, to chciałabym nawiązać romansś Taki wstępny zwiad, badanie terenuś Nie
byłoby w tym nic dziwnego, gdyby tak właśnie to odczytał.
Poczuła się bardzo zakłopotana. Postanowiła wyjaśnić sytuację, powiedzieć, że interesują ją
wyłącznie stosunki sąsiedzkie. Na koniec jednak doszła do wniosku, że lepiej będzie nic nie
mówić, tylko starannie unikać Sama Buchanana. To go przekona, że Cassie nie jest
zainteresowana.
Ale gdy tak stała, czekając, aż mleko się zagrzeje, przypomniała sobie, jak się czuła, kiedy ją
pocałował. Znów poczuła ten miły dreszcz i dziwną słabość, i że chciała się do niego
przytulić.
Zła na siebie potrząsnęła głową, jakby chciała się pozbyć niewygodnych myśli. Mimo
poczucia winy musiała przyznać, że pocałunek sprawił jej przyjemność, że coś w niej nagle
ożyło.
To idiotyczne, pomyślała. Po prostu śmieszne. Przecież kocham Philipa.
Odsunęła od siebie wspomnienie, spróbowała, czy mleko ma właściwą temperaturę. Było
za gorące. Cassie westchnęła, wstawiła butelkę pod strumień zimnej wody i po chwili znów
sprawdziła temperaturę mleka. Tym razem było w sam raz, więc poszła nakarmić Sydney.
Udało jej się nie myśleć o pocałunku podczas karmienia, kąpieli i przygotowywania Sydney
do
Cudze dziecko 67
snu. Zauważyła nawet, że przewijanie i ubieranie dziecka, a nawet kąpanie, nie sprawiało
jej już tyle kłopotu co poprzedniego wieczoru. Ucieszyła się, że tak szybko nabrała wprawy.
Niestety, kiedy Sydney już zasnęła i Cassie też poszła się położyć, wróciło niechciane
wspomnienie dopiero co zaznanej przyjemności.
Ulżyło jej, kiedy zadzwonił telefon i mogła mówić, a nie myśleć.
- Cassieś - usłyszała w słuchawce niepewny głos Michelle.
- Michelle! Gdzie jesteśś - Cassie mocno ściskała słuchawkę. Starała się nadać głosowi
spokojne brzmienie, żeby broń Boże nie wystraszyć pasierbicy. Gdyby zasypała ją
pytaniami, na pewno by się rozłączyła.
- WLosAngeles.Bardzojesteśnamniewściekłaś
- Ani trochę, tylko widzisz, kochanie, nie bardzo wiem, co począć.
- Kyle jest fantastyczny. Na pewno byś go polubiła, gdybyś go poznała.
- Na pewno - skłamała Cassie. Wolała nie dzielić się z Michelle swoimi wątpliwościami.
Dziewczyna zachichotała i powiedziała coś, czego Cassie nie zrozumiała, jakby mówiła do
kogoś stojącego obok niej.
- Rozumiem, że musisz trochę odpocząć od dziecka - stwierdziła Cassie.
- No właśnie. I muszę popracować nad naszym związkiem. To znaczy moim i Kyle'a.
Wolałabym to robić bez... bez przeszkód.
68 Caudace Camp
Michelle mówiła bardzo niewyraźnie, co w połączeniu z głupawym chichotem sugerowało,
że jest pijana albo pod wpływem narkotyków. Albo jedno i drugie.
- Czy mogłabyś mi zostawić swój numer telefonu*? No wiesz, gdybym chciała się z tobą
skontaktować w sprawie Sydney.
- No... nie wiem. Zresztą... teraz... nie jestem w domu.
- Rozumiem, ale przecież możesz mi podać swój domowy numer. - Cassie czuła, że zaraz
rozboli ją głowa.
- Kiedy nie pamiętam. To nowy numer - łgała bez żenady Michelle. - Zadzwonię do ciebie
później. Zresztą wiem, że się zaopiekujesz Zindney... to znaczy Sydney. - Michelle znów
zachichotała.
- Jesteś pijana, Michelleś
- Proszę cię, nie zaczynaj znowu. - Powiedziała to z wielkim wyrzutem.
- Niczego nie zaczynam - odparła Cassie z największym spokojem, na jaki było ją stać.
- Nie potrzebuję nauk umoralniających. Chciałam się tylko dowiedzieć, jak się miewa
Sydney.
- Nie zamierzam cię pouczać. - Cassie udało się jakoś opanować gniew.
Z doświadczenia wiedziała, że nie ma sensu oskarżać jej o niedojrzałość i
nieodpowiedzialność. Oczywiście taka właśnie była, ale wytykanie jej tych cech wzbudzało
wyłącznie irytację Michelle. Nic ponadto. Problem polegał na tym, że Cassie nigdy nie
potrafiła znaleźć odpowiednich słów,
Cudze dziecko 69
które mogłyby dotrzeć do pasierbicy, zwłaszcza gdy ta była naćpana albo pijana.
- Teraz się rozłączę - uprzedziła Michelle.
- Dobrze, ale będzie mi miło, jeśli wkrótce znów do mnie zadzwonisz. Opowiem ci o
Sydney.
- Tak, w porządku. - Sądząc po głosie, Michelle już była zajęta czymś innym.
W słuchawce rozległo się kliknięcie. Pasierbica się rozłączyła. Tak jak obiecała. Cassie
westchnęła i także odłożyła słuchawkę. Była pewna, że Michelle pije albo narkotyzuje się.
Znów znalazła się pod wozem i nikt nie mógł przewidzieć, jak i kiedy się to skończy. Cassie
zawsze w głębi duszy obawiała się, że któregoś dnia zadzwonią do niej z policji i powia-
domią, iż Michelle przedawkowała albo miała wypadek samochodowy.
Nie wiedziała, co począć. Nie wiedziała, gdzie szukać Michelle. Gdyby nawet zadzwoniła
do informacji, okazałoby się pewnie, że numer jest zastrzeżony albo zarejestrowany na inne
nazwisko. Na przykład Kyle'a. Cassie prawie nie znała przyjaciół Michelle, a ci nieliczni, z
którymi mogłaby się ewentualnie skontaktować, nie należeli do osób godnych zaufania.
Mówiąc wprost, lepiej było trzymać się od nich jak najdalej. Oczywiście pozostawała jeszcze
Trish, ale matka Michelle wiedziała o niej jeszcze mniej niż Cassie. Zresztą też by nie
pomogła, bowiem na wszystkie życiowe problemy nieodmiennie reagowała atakiem
histerii. Michelle była dorosła, więc policja też nie zechce jej szukać. Chyba żeby Cassie
powiedziała o porzuceniu niemowlęcia,
70 Candace Camp
ale tego w żadnym wypadku nie wolno było zrobić, jako że w grę wchodziło poważne
kryminalne przestępstwo. Zresztą i tak na całym świecie nie było nikogo, kto mógłby
zmusić Michelle, by przestała pić i zażywać narkotyki. Taką decyzję mogła podjąć tylko ona
sama.
Cassie była bezradna. Właściwie zdążyła się już do tego przyzwyczaić, bo nigdy nie miała
żadnego wpływu na Michelle. Jedyne, co mogła teraz zrobić, to zaopiekować się Sydney
najlepiej jak umiała i czekać, aż Michelle znów się odezwie. No i oczywiście modlić się, żeby
córka Philipa nareszcie nabrała rozumu.
Rozmowa z Michelle miała ten dobry skutek, że Cassie przestała sobie zaprzątać głowę
Samem Buchananem i tym nieszczęsnym pocałunkiem. Niestety następnego dnia problem
powrócił w postaci Sama we własnej osobie. Cassie zobaczyła go przez wizjer i nawet miała
ochotę udać, że nie ma jej w domu. W końcu jednak uznała, że lepiej zdusić to coś w
zarodku, więc uzbroiła się w cierpliwość i otworzyła sąsiadowi drzwi.
- Witaj - powiedziała, obdarzając go promiennym, choć nieco wymuszonym uśmiechem.
- Przepraszam, że tak ciągle tu przychodzę - łobuzersko zmrużył oczy - ale nie mogłem
znaleźć twojego numeru w książce telefonicznej.
- Jest zastrzeżony. - Cassie zdała sobie sprawę, że zabrzmiało to niegrzecznie, więc poczuła
się w obowiązku udzielić dodatkowych wyjaśnień.
Cudze dziecko 71
- Mój mąż był prezesem firmy płytowej. Gdyby j ego nazwisko widniało w książce
telefonicznej, nie opędziłby się od młodych talentów.
- No tak. - Sani skinął głową. - Rozmawiałem dziś z moim prawnikiem. Powiedział, że
zajmie mu to około tygodnia. Tłumacząc z prawniczego na nasze, oznacza to dwa tygodnie.
Czy mam do ciebie przyjść, kiedy umowa będzie gotowa do podpisuś
- Ależ skąd, po co masz się fatygować. Proszę, wejdź, zapiszę ci swój telefon. „
- Obiecuję, że nikomu nie powiem.
- Teraz to już nie ma znaczenia.
- Ma. Ze względów bezpieczeństwa.
Cassie wyrwała z notatnika kartkę i zapisała na niej numer telefonu, a potem podała ją
Samowi.
- Prawdę mówiąc, chciałem ci jeszcze coś powiedzieć. A raczej o coś spytać.
Cassie wstrzymała oddech. Czy bała się tego, co chciał jej przekazać
1
? A może dziwny
niepokój miał swą przyczynę w tym, że Sam stał tak blisko niej i czuła ciepło jego -dałaś
- Chciałbym któregoś dnia zaprosić cię na kolację - powiedział. - Moglibyśmy jeszcze
bardziej zaszaleć i pójść do kina.
- Ja... To bardzo miłe, że o mnie pomyślałeś, ale.. No wiesz, jest przecież Sydney. Nie
powinnam z nią chodzić do restauracji.
- Moja córka się nią zaopiekuje. Świetnie sobie radzi z dziećmi. Skończyła kurs dla
opiekunek zorganizowany przez Czerwony Krzyż, ma nawet stosowny dyplom.
72 Candace Camp
- Zastanowię się, ale... - jąkała się Cassie. Była ha siebie naprawdę zła. - Prawdę mówiąc, nie
mam ochoty z nikim się umawiać.
- To wbrew twoim zasadomś
- Nie, ale jestem wdową i nie mam ochoty na żadne randki.
- Rozumiem. - Przyglądał się jej uważnie.
- A więc nie chcesz nigdy więcej z nikim się spotykać?
- Właściwie jeszcze się nad tym nie zastanawiałam, ale teraz na pewno nie mam ochoty.
- Tylko na mnie czy na żadnego faceta?
- Na żadnego - odparła stanowczo.
- Rozumiem. Przepraszam, pomyliłem się. Zdawało mi się, że wczoraj... byłaś
zainteresowana.
- W jego oczach zabłysły iskierki, które sprawiły, że serce Cassie wykonało gwałtowny
skok.
- Nie, to nie taK To tylko takie... chwilowe zachwianie równowagi.
- Jasne. - Uśmiechnął się. Miał dołki w policzkach. Cassie musiała przyznać, że są naprawdę
czarujące. - Ale chyba nie zapomniałaś, że jestem wyjątkowo namolnym facetemś
- Wiem o tym. - Wcale nie zamierzała się uśmiechać, lecz jakoś tak samo wyszło. - Ale ja też
jestem uparta.
- Wiem o tym. - Sam ciągle się uśmiechał.
- Zadzwonię, jak przygotują umowę.
Nie musiał dodawać, że w żadnym razie nie zamierza kapitulować.
Cudze dziecko 73
Sam Buchanan nie dawał znaku życia przez całe półtora tygodnia. Cassie nawet trochę się
dziwiła. Spodziewała się, że będzie bardziej natarczywy, a tymczasem w ogóle się nie
pokazał. Tylko raz minęli się na szosie samochodami. Pomachali do siebie, i to było
wszystko.
Oczywiście Cassie tego właśnie chciała. Miała dość roboty przy dziecku i nie zamierzała
rozpraszać się na inne sprawy. Pomyślała o Samie tylko dlatego, że spodziewała się
widywać go częściej, lecz on zdecydował inaczej. Absolutnie nie była rozczarowana, że
mimo obietnic tak łatwo się poddał.
Zaraz jednak przypomniała sobie, że nawet gdyby chciała się z nim spotykać, i tak nie
miałaby na to czasu. Sydney zajmowała jej każdą chwilę. Od rana do wieczora Cassie robiła
coś dla małej, albo o niej myślała lub też czytała o niemowlętach, żeby się dowiedzieć, czego
im trzeba. Okazało się, że opieka na dzieckiem to praca na pełnym etacie.
Mimo to każdego ranka Cassie budziła się tak bardzo szczęśliwa, jaką nie była od lat. Lubiła
patrzeć na Sydney, bawić się z nią i troszczyć. Niecierpliwie czekała i radośnie witała każdy
kolejny postęp w rozwoju maleństwa. Pojechała do San Bernardino i spędziła wspaniałe
popołudnie, buszując pomiędzy półkami w wielkim sklepie z artykułami niemowlęcymi.
Oczywiście w wózeczku towarzyszyła jej Sydney.
Po raz pierwszy od bardzo dawna opuściło ją bolesne poczucie osamotnienia. Nie można
było pogrążać się w smutku, kiedy się patrzyło na
74 Candace Camp
roześmianą buzię dziewczynki. A kiedy wieczorem Cassie kołysała ją do snu, czuła, jak
ciepłe ciałko staje się coraz bardziej ociężałe. Napełniało ją to taką czułością, jakiej dotąd nie
znała.
Któregoś dnia, kiedy leżała na podłodze obok Sydney, obserwując, jak mała dziarsko
mocuje się z zabawkami, przyszła jej ochota, żeby to sfotografować. Tak dawno nie czuła
potrzeby wzięcia do ręki aparatu, że aż ją samą to zdumiało.
Od razu poszła do ciemni po aparat. Oczywiście trzeba było włożyć nowe baterie, więc
musiała je najpierw odszukać. Film także był już przeterminowany, mimo to Cassie nie
mogła się powstrzymać przed wypstrykaniem choćby jednej rolki. Fotografowanie było
takie znajome, miłe i na miejscu. Wywołała zdjęcia, kiedy Sydney drzemała przed
południem, a gdy mała się obudziła, razem pojechały do miasteczka po nowe filmy. W
głowie Cassie już rodziły się pomysły interesujących ujęć.
Właśnie wróciła do domu i włożyła małą do koj ca, kiedy zadzwonił telefon. To był Sam. Na
dźwięk jego głosu serce Cassie zadrżało niespokojnie.
- Cześć Cassie, jak się masz?
- Świetnie, a co u ciebie?
- Wszystko w porządku. Umowa przygotowana. Można ją podpisać w każdej chwili.
- Dobrze. - Cassie, choć nie chciała się do tego przyznać nawet przed sobą, zrobiło się
przykro, że zadzwonił do niej wyłącznie w interesach. - Kiedy tylko zechcesz. Ja jestem
wolna. Oczywiście pod warunkiem, że będę mogła wziąć ze sobą Sydney.
Cudze dziecko 75
- Jasne: Nie ma problemu. Wobec tego może jutro około czwartej. Odpowiada ci?
- Oczywiście. Sydney już będzie po poobiedniej drzemce.
- Doskonale. Wobec tego do zobaczenia. Cassie uśmiechała się, odkładając słuchawkę.
Następnego dnia, kiedy Sydney spała, Cassie przygotowała się do wyjścia. Przeglądając
szafę pełną ubrań, doszła do wniosku, że wszystko jest stare i całkiem niemodne. Cóż,
powinna się wybrać na zakupy. A spojrzawszy w lustro, postanowiła także pójść do
fryzjera. Może nawet wybierze się na weekend do Los Angeles? Sandy Bradshaw już
dawno ją zapraszała i na pewno z radością będzie jej towarzyszyła.
W końcu Cassie zdecydowała się na zielone spodnie z jedwabiu i żakiet. Właściwie tylko
dlatego, że była to jedyna rzecz, która miała mniej niż cztery lata. Kupiła ten komplet
półtora roku temu w Los Angeles, kiedy jej przyjaciółka Amanda niemal na siłę zaciągnęła
ją do sklepu. Złote klipsy i kilka cieniutkich złotych łańcuszków dodało kostiumowi nieco
blasku, toteż Cassie uznała, że wygląda całkiem nieźle.
Z maleńką Sydney w wózeczku weszła dó kancelarii adwokackiej. Sam już na nią czekał.
Obok niego siedziała kilkunastoletnia panienka o ciemnych włosach i oczach identycznych
jak u Sama. Patrzyła zaciekawiona, jak Sam zrywa się z krzesła i podchodzi do Cassie.
76 Candace Camp
- Cassie! Świetnie, że jesteś. - Pochylił się nad Sydney, która ściskała w rączkach pluszową
żabę i uważnie mu się przyglądała. - Cześć, Sydney. Wydaje mi się, że urosłaś, odkąd cię
ostatni raz widziałem.
Wyprostował się i uśmiechnął do Cassie. Ona także się do niego uśmiechała. Czuła, jak
serce jej podskoczyło, kiedy się do niej zbliżył. Trochę ją to zezłościło.
- Witaj, Sam - powiedziała bardzo grzecznie. Nie mogła złościć się na niego za wybryki
swego serca.
- Przedstawiam ci moją córkę. To jest Jana.
- Odwrócił się do dziewczyny, która wstała i patrzyła na nich. - Chodź do nas, Jano.
Przywitaj się z panią Weeks.
- Dzień dobry, Jana - powiedziała Cassie. - Bardzo się cieszę, że wreszcie cię poznałam.
- Dzień dobry - powiedziała grzecznie dziewczyna, ale nie patrzyła na Cassie, tylko na
siedzącą w wózeczku Sydney. Przykucnęła, żeby przyjrzeć się maleństwu. - Cześć, mała.
Jak masz na imię?
- Teraz Jana zwróciła się do Cassie. - Czy to pani córeczka?
- To córka mojej pasierbicy, ale na razie mieszka u mnie.
- Fajnie. Mogę ją wziąć na ręce?
- Oczywiście, będzie zachwycona. - Cassie chciała wyjąć niemowlę z wózka, ale Jana ją
uprzedziła i fachowo podniosła maleństwo. - Widzę, że to dla ciebie nie pierwszyzna.
Cudze dziecko 77
- Często niańczę niemowlęta. Lubię dzieci.- Jana się uśmiechnęła i zaraz zajęła się Sydney.
Przemawiała do niej tak długo, aż mała także się uśmiechnęła.
- Świetnie sobie z nią radzisz - pochwaliła. Cassie. - Może kiedyś zgodzisz się i ją
poniańczyć.
- Jasne - rozpromieniła się Jana. - W każdej chwili.
- Ona naprawdę ma świetny kontakt z małymi dziećmi - chwalił córkę Sam, prowadząc
Cassie korytarzem do ukrytego za oszklonymi drzwiami gabinetu, gdzie czekał ńa nich
adwokat.
Weszli do gabinetu, a za nimi Jana z Sydney na ręku. Usiadła w głębokim fotelu i zabawiała
małą, podczas gdy Sam i Cassie zajęli się formalnościami związanymi z podpisaniem
umowy.
Kiedy już było po wszystkim i tym samym korytarzem wracali do recepcji, Sam powiedział
od niechcenia:
- Chyba powinniśmy to uczcić. Wybierzemy się na kolację?
- Na kolację? - zdziwiła się Cassie.
- Tak jest. Wszyscy razem. Na przykład na pizzę. Co ty na to, Jano?
- Na pizzę? - Twarz dziewczyny rozjaśnił śliczny uśmiech. - Zawsze!
- Ale ja... - zaczęła Cassie i urwała, bo naprawdę nie wiedziała, co powiedzieć.
- Ty, ja i dzieci - uściślił Sam. - Pizza. Taki rodzinny wypad. W każdym razie na pewno nie
żadna randka.
78 Candace Camp
- Zaplanowałeś to sobie, prawda- - spytała Cassie, przyglądając mu się podejrzliwie.
- Kto? Ja?! - Sam wyglądał jak niewinnie oskarżony o przestępstwo symbol cnót wszelakich.
- Naprawdę sądzisz, że byłbym zdolny do tak niegodnych, podstępnych działańś Zraniłaś
mnie, Cassie
- zakończył dramatycznie.
Chciała przybrać surową minę, ale tylko się roześmiała. Właściwie było jej przyjemnie, że
jednak nie dał za wygraną. Zaczekał na właściwy moment i postawił ją w sytuacji, w której
nie mogła odmówić.
Spojrzała na Janę.
- Twój tata to skomplikowany facet.
- Owszem - zgodziła się ochoczo kochająca córka, pokazując w uśmiechu wszystkie zęby.
- Trudno przewidzieć, co wymyśli. Szkoda, że pani nie widziała, co wyczyniał w moje
urodziny.
- Halo, jestem tu! - wtrącił się Sam. - No to jak będzieś Idziemy na pizzę?
Cassie się uśmiechnęła. Zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy od lat czuje przyjemny
dreszczyk oczekiwania.
- Na pizzęś - Powtórzyła za Janąi - Zawsze!
ROZDZIAŁ PIĄTY
Okazało się, że w pizzerii jest tego dnia wieczór karaoke. Jana była zachwycona. Po raz
pierwszy od chwili spotkania oddała Cassie Sydney i pobiegła zobaczyć, jakie piosenki
będzie się śpiewało.
- Wszystko to sobie dokładnie zaplanowałeś
- powiedziała do Sama Cassie. - Specjalnie umówiłeś nas na podpisanie umowy pod koniec
godzin urzędowania, i do tego jeszcze przyprowadziłeś ze sobą Janę, żeby to przypadkiem
nie wyglądało na randkę.
- Znów te oskarżenia... O czym ty mówisz?
- Sam uśmiechał się niewinnie. - Ja i Jana zawsze we czwartki przychodzimy tu na pizzę, bo
czwartek w tym lokalu to wieczór karaoke.
- Ach, więc dlatego chciałeś, żebyśmy podpisali umowę w czwartek.
- Dobrze, pani prokurator, przyznaję się bez bicia, taka jest prawda. - Uśmiechnął się
szeroko. -Ale cóż, nie kryłem przed tobą, że jestem namolny.
80 Caudace Camp
Chyba tylko zapomniałem powiedzieć, że przebiegły też jestem.
- Ty także śpiewasz, czy tylko Jana? - spytała Cassie, spoglądając w odległy koniec sali,
gdzie już przygotowano maszynę do karaoke, a kilka dziewczyn w wieku Jany przeglądało
książeczki z tekstami piosenek.
- Parę razy wystąpiłem osobiście. Eagles, Bob Seger i stary dobry Springsteen.
- Mam nadzieję, że nie będziesz mnie zmuszał do żadnych popisów. Mam głos jak żaba i na
dodatek słoń mi na ucho nadepnął.
- Nie wierzę. - Sam się roześmiał. - Ale obiecuję, że nie będę cię zmuszał do śpiewania. A
teraz mi powiedz, jak sobie radzisz. Mam wrażenie, że to niespodziewane macierzyństwo
dobrze ci zrobiło.
- Och tak - przyznała Cassie, sama nieco tym zaskoczona. - Zadziwiająco dobrze mi idzie.
Mam tylko nadzieję, że nie zrobiłam Sydney żadnej krzywdy. W każdym razie przewijam
jak stara. Wyobraź sobie, że ostatnio ani jedna pielucha nie spadła z Sydney.
- Miło mi to słyszeć.
- I wprowadziłam pewne zwyczaje: W książkach piszą, że to bardzo ważne. Przeczytałam
już pięć książek o niemowlętach i odwiedziłam sporo stron internetowych.
- A jak tam twoja pasierbica?- Odezwała się?-
- Owszem. - Cassie westchnęła na wspomnienie tamtej rozmowy. - W zeszłym tygodniu,
zaraz po naszym spotkaniu. Właściwie nie powiedziała
Cudze dziecko 81
nic więcej ponad to, co napisała w liście. Nie zdradziła, gdzie mieszka, nawet nie zostawiła
telefonu. Pewnie się boi, że do niej przyjadę i zacznę ją pouczać lub też, co gorsza, wpakuję
na odwyk.
- Bierześ
- Właściwie nie wiem, ale kiedy ze mną rozmawiała, miała taki głos, jakby była pijana albo
na haju. Język jej się plątał i chichotała jak idiotka. Naprawdę nie wiem, co robić.
- Niewiele możesz zrobić. To przecież dorosła kobieta.
- Tak, wiem. Oboje z Philipem już dawno przekonaliśmy się, że nie mamy żadnego wpływu
na Michelle. Nie można jej pomóc, póki sama nie zechce czegoś ze sobą zrobić. Problem w
tym, że teraz ma dziecko. A jeśli rzeczywiście bierze nar-kotykiś I jeżeli przyjdzie jej do
głowy zabrać Sydney?- Przecież nie oddam jej małej, wiedząc, że się narkotyzuje. Chociaż z
drugiej strony nie mam do Sydney żadnych praw. Przecież nie mogę zwrócić się do sądu o
odebranie Michelle praw rodzicielskich.
- To byłoby piekło - zgodził się Sam. - Jedyne, co możesz zrobić w tej sytuacji, to opiekować
się Sydney i mieć nadzieję, że nigdy nie dojdzie do ostateczności.
- No właśnie.
Nie przyznała się do jeszcze jednej obawy, jaka ją dręczyła. Cassie pokochała Sydney. Nie
wyobrażała sobie rozstania z maleństwem, nawet gdyby Michelle przyjechała po nią
całkiem trzeźwa i śmiertelnie poważna.
82 Caudace Camp
Podbiegła do nich rozradowana Jana. Cassie ucieszyła się, że może zmienić temat.
- Co zaśpiewasz? - spytała.
- Jeszcze nie wiem. Już tyle razy śpiewałam Britney. - Jana zaczęła opowiadać o swoich
ulubionych piosenkach.
Cassie z uśmiechem słuchała jej entuzjastycznej paplaniny. Jana była zupełnie inna od
nastolatek, z jakimi zadawała się kiedyś Michelle. Radosna i pełna optymizmu, nie
demonstrowała żalu do całego świata i nie buntowała się nieustannie jak Michelle i jej
koleżanki. Dawała się lubić; tak samo jak jej tata.
Zjedli pizzę, potem Jana śpiewała i Sam także zdecydował się na występ. Miał zadziwiająco
dobry, głęboki głos, który - Cassie niechętnie się do tego przyznała - przyprawiał ją o miły
dreszcz. W przerwach pomiędzy piosenkami rozmawiali na wszystkie możliwe tematy, od
postępów Jany w szkole poczynając, a na muzyce i polityce kończąc. Cassie czuła się
świetnie i nawet trochę żałowała, kiedy Sydney zaczęła marudzić i trzeć oczka.
- Muszę jechać - zdecydowała. - Sydney jest już śpiąca.
- Odprowadzę was do samochodu - zaofiarował się Sam. - A ty, Jano, możesz zaśpiewać
jeszcze jedną piosenkę i też będziemy wracać do domu.
- Tak, wiem - powiedziała dziewczyna, której nawet perspektywa zakończenia dobrej
zabawy nie popsuła humoru. - Jutro trzeba iść do szkoły.
- No właśnie.
Cudze dziecko 83
Sam odprowadził Cassie do samochodu, pomógł jej umieścić Sydney w foteliku i
zapakować wózek do bagażnika.
- Dziękuję za miły wieczór - powiedziała Cassie. - Świetnie się bawiłam.
- Ja też. Wspaniale dogadujesz się z Janą.
- Tak sądziszś
- Oczywiście. Jasne, że Sydney pomogła wprawić Janę w dobry nastrój, ale ty też masz w
tym swój udział. Na przykład spodobały ci się te jej okropne buty, jakie się teraz nosi.
- Są fajne - broniła swego zdania Cassie.
- Ty też. - Sam pocałował ją w czoło. - Cieszę się, że byłaś z nami. Myślisz, że moglibyśmy to
jeszcze kiedyś powtórzyć? Może nawet wybralibyśmy się gdzieś tylko we dwoje?
- Sam... - Cassie ścisnęło się serce. - Bardzo kochałam mojego męża.
- Myślisz, że chciałby, żebyś resztę życia spędziła odcięta od świata jak pustelnica?
- Nie, ale... Chyba jeszcze nie jestem gotowa.
- Życie na ciebie nie zaczeka - powiedział poważnie Sam. - i nie obchodzi go, czy jesteś
gotowa, czy nie. Zresztą nie oczekuję od ciebie żadnych zobowiązań. Lubię cię, Cassie, i
chciałbym cię częściej widywać. O nic więcej nie proszę. Moglibyśmy pójść do kina albo na
tańce. Co tylko zechcesz. Co ty na to?
Cassie milczała. Czuła się winna. Dobrze wiedziała, co powiedzieliby jej przyjaciele, bo
często to powtarzali. Tłumaczyli, że Philip już od ponad
84 Conduce Camp
dwóch lat nie żyje, że Cassie nie może się pogrzebać razem z nim, że powinna znów zacząć
żyć, bo on nie chciałby, żeby przez resztę życia była nieszczęśliwa.
Jeszcze niedawno nietrudno jej było odrzucać takie argumenty. Nie miała ochoty nigdzie
chodzić ani z nikim się spotykać. Jej serce było tak samo zimne i nieczułe jak grób Philipa.
Teraz jednak nieoczekiwanie wszystko się zmieniło. Po raz pierwszy od lat Cassie
zapragnęła się ruszyć. Tylko poczucie winy ją powstrzymywało. Poczucie winy i strach.
- Dobrze - powiedziała lekko drżącym głosem. - Wybierzmy się gdzieś.
Sam uśmiechnął się, a potem ją pocałował. Usta miał miękkie i ciepłe. Cassie zadrżała od
nieoczekiwanej przyjemności. Oparła dłonie na piersi Sama, choć nie była pewna, czy po to,
żeby go przytrzymać, czy żeby odepchnąć. Lecz po chwili jej palce zacisnęły się na jego
koszuli... Cassie poddała się ogarniającemu całe ciało cudownemu uczuciu lekkości.
Sam uniósł głowę, przyglądał się jej przez chwilę, po czym znów delikatnie pocałował ją w
usta.
- Nie mogę odżałować, że jesteśmy na parkingu przed pizzerią - westchnął.
Cassie się uśmiechnęła, a zaraz potem roześmiała, choć ciągle jeszcze drżała na całym ciele.
- Może to i lepiej.
- Do zobaczenia jutro - powiedział, delikatnie ujmując jej dłoń. Podniósł ją do ust i
pocałował, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z twarzy Cassie. W końcu lekko uścisnął
jej dłoń, puścił i odsunął się.
Cudze dziecko 85
Cassie wsiadła do samochodu, zatrzasnęła drzwi, włożyła kluczyk do stacyjki. Była
roztrzęsiona i szczęśliwa zarazem. Sam wciąż stał przy samochodzie i patrzył na nią, toteż
nie mogła ani chwili posiedzieć spokojnie z głową opartą o zagłówek, na co miała wielką
ochotę. Uśmiechnęła się więc do niego i ruszyła do domu.
- Och, Sydney - powiedziała, a dziewczynka odpowiedziała jej prychnięciem. - Jak myślisz?
Czy ja zwariowałam? Jeszcze trzy tygodnie temu nie wiedziałam o jego istnieniu. -
Roześmiała się cicho. - No tak, trzy tygodnie temu o twoim istnieniu też nie wiedziałam.
Co się stało z moim spokojnym życiem? - pomyślała.
Znała odpowiedź na to pytanie. W jej spokojne życie wtargnęła Sydney. Cassie
przypuszczała, że nic już nie będzie takie jak przedtem.
Spojrzała za siebie na Sydney, która siedziała w foteliku. Dziecku oczka się zamykały,
główka opadła na miękkie oparcie. Cassie się uśmiechnęła. Serce miała pełne miłości.
Wiedziała, że nawet gdyby dano jej taką możliwość, nigdy nie wróciłaby do takiego życia,
jakie wiodła przed przybyciem Sydney.
W sobotę Cassie zostawiła Sydney z Janą. Oczywiście dokładnie poinstruowała
dziewczynkę, jak postępować z maleństwem, zostawiła pieluchy, ubranka, jedzenie...
Dopiero potem pozwoliła Samowi zawieźć się do San Bernardino na kolację.
86 Candace Camp
- Myślisz że Jana sobie poradzić - dopytywała się po drodze. - Przecież ma dopiero
trzynaście lat i...
- Od roku opiekuje się takimi maluchami-przypomniał jej Sam. - Naprawdę się na tym zna.
Mówiłem ci już, że skończyła specjalny kurs, no i ma do tego serce. A gdyby coś było nie
tak, zawsze może zadzwonić do swojej mamy. Gdyby Jana jej potrzebowała, Janet
przyjedzie w ciągu paru minut.
- To taka wielka odpowiedzialność. Sydney jest jeszcze maleńka...
Sam spojrzał na nią z uśmiechem.
- Mam zawrócić? Możemy wszyscy pójść na hamburgery albo zawiozę Janę i Sydney do
Janet, żeby na wszelki wpadek przez cały czas była pod ręką.
- Wiem, chcesz powiedzieć, że zachowuję się idiotycznie.
- Wcale nie, tylko jesteś niespokojna. To normalne. Podobnie było z Janet. Minęły dwa
miesiące, zanim zgodziła się zostawić małą pod opieką swojej własnej matki. - Wzruszył
ramionami. - Serce matki, to wszystko. Ale nie martw się, Jana jest bardzo odpowiedzialna,
a w razie czego dostanie wsparcie. Poza tym ma wszystkie numery telefonów, które jej
zostawiłaś.
- Masz rację - westchnęła Cassie. Wiedziała, że zachowuje się idiotycznie, ale tak bardzo się
bała o swoją kruszynkę...
- W każdej chwili możesz do niej zadzwonić - zapewnił ją Sam. - Przed kolacją, po kolacji,
kiedy tylko zechcesz. Przekonasz się, że nic nadzwyczajnego się nie dzieje.
Cudze dziecko 87
- Nie chcę, żeby pomyślała, że nie mam do niej zaufania. - Cassie zacisnęła palce, żeby nie
sięgnąć po telefon komórkowy.
- Jana jest przyzwyczajona - uspokajał ją Sam. - Młode mamy zawsze do niej dzwonią co
najmniej dwa razy w ciągu wieczoru.
Wobec tego Cassie wyjęła z torby telefon. Jak można się było spodziewać, Jana zapewniła,
że obie z Sydney mają się świetnie i że nic się nikomu nie stało. Cassie wyłączyła telefon i
uśmiechnęła się do Sama.
- Teraz czuję się znacznie lepiej.
- A wiesz, że łatwiej pilnować dzieci, kiedy są maleńkie? Teraz wystarczy ją tylko nakarmić,
przewinąć i przytulić. Kiedy zacznie raczkować, wtedy naprawdę może sobie zrobić coś
złego.
- Wiem. Już niedługo będę musiała zabezpieczyć dom: barierka na schodach, zamki w
szafkach kuchennych, wszystkie delikatne rzeczy wysoko albo pozamykane... Czytałam o
tym. Wczoraj przeszłam się po domu, żeby sprawdzić, co trzeba zmienić. - Pokręciła głową.
- Nie zdawałam sobie sprawy, że mój dom jest taki niebezpieczny dla malucha.
- Zadzwoń do supermarketu, by sprowadzili zamki, których dziecko w żadnym wypadku
nie da rady otworzyć.
- Ludzie w miasteczku pewnie myślą, że oszalałam. - Cassie zerknęła na Sama. - Kupuję tyle
rzeczy dla jednego dziecka...
- Skądże. - Roześmiał się. - Uważają, że jak na
88 Candace Catup
osobę, która pochodzi z Los Angeles, jesteś całkiem normalna.
- Nie wiem, czy można to uznać za komplement.
- No tak - zreflektował się Sam.
Cassie zdołała się powstrzymać i nie dzwonić do Jany co dziesięć minut. Zatelefonowała
jeszcze raz po kolacji, a potem po wyjściu z kina. Naprawdę miło spędziła ten wieczór.
Kolacja była świetna, film taki sobie, lecz każda chwila była przepełniona radością płynącą z
towarzystwa Sama. Przyjemnie było z nim rozmawiać, a także siedzieć w milczeniu czy
śmiać się. Przez cały ten czas kotłowało się w niej dziwne podniecenie i oczekiwanie.
Myślała tylko o tym, jakby to było, gdyby Sam znów ją pocałował. Bardzo chciała, żeby to
zrobił...
Nie rozumiała, jak to się stało, w jaki sposób Samowi udało się przeniknąć przez gruby mur,
jakim się otoczyła, przedrzeć się przez mrok, którym tak długo odgradzała się od świata.
Zapewne sprawiła to obecność Sydney, a może po prostu czarująca i nieustępliwa
osobowość Sama. Tak czy siak, w Cassie coś się nieodwracalnie zmieniło. Uśmiechała się,
nuciła bez powodu i z niejakim zdziwieniem zdała sobie sprawę, że już nie czeka końca
kolejnego smutnego dnia, tylko cieszy się życiem. Po raz pierwszy od bardzo dawna
zapragnęła być szczęśliwa.
Tego wieczoru, kiedy Sam odwiózł ją do domu i przytulił do siebie, przywarła do niego tak
naturalnie, jakby robiła to już setki razy. Całowali się, tulili,
Cudze dziecko 89
ale zaraz odsunęli się od siebie, uśmiechając się;, nieco zażenowani.
- Czuję się, jakbym znów miała dwadzieścia lat - powiedziała Cassie.
- No. Tyle, że tym razem ukrywamy się przed swoimi dziećmi, a nie przed rodzicami.
- Tak... - Roześmiała się.
- Nie zaprosisz mnie... na kawę? - spytał Sam i delikatnie pocałował ją w usta.
- Może kiedyś... Innym razem.
- Innym razem - zgodził się.
Potem było jeszcze mnóstwo innych razy. Przez następnych kilka miesięcy spotykali się
bardzo często. Chodzili na randki. Zawsze kiedy Cassie znajdowała się w pobliżu Sama,
narastało w niej pragnienie, i każdego kolejnego wieczoru coraz trudniej jej było odsyłać go
spod drzwi. Tylko wspomnienie Philipa, tak bardzo wypełniające dom, powstrzymywało ją
przed poproszeniem, żeby został.
Przyjemnie było w towarzystwie Sama i Cassie uznała za całkiem naturalne, że pragnie z
nim spędzać coraz więcej czasu. Czasami wychodzili sami, a Jana lub inna opiekunka
zajmowała się Sydney. Ale bywali także w mieście we czwórkę. Oczywiście nie opuścili
żadnego wieczoru karaoke w zaprzyjaźnionej pizzerii.
Cassie polubiła Janę. Była zupełnie niepodobna do Michelle. Swoje stosunki z ojcem -
wyważone i pełne miłości - Jana bez widocznego trudu rozciągnęła także na Cassie.
Wprawdzie ją także dręczyły problemy typowe dla nastolatek, ale wolała zapytać
90 Caudace Camp
Cassie o radę, niż zamykać się w sobie i buntować przeciwko całemu światu. Zdawało się
też, że nie ma nic przeciwko temu, by jej tata umawiał się z obcą kobietą. Oczywiście z
wyjątkiem unoszenia oczu ku niebu, kiedy Sam czasami całował Cassie przy ludziach. Jana
wolała zaprzyjaźnić się z Cassie, niż traktować ją jak wroga, który zajmuje jej terytorium.
Dla Cassie było to całkiem nowe doświadczenie. Nowe i bardzo sympatyczne.
Jana miała też fioła na punkcie Sydney, za co Cassie lubiła ją jeszcze bardziej. Cóż, Sydney
była sercem nowego życia, w którym szczęście rozprzestrzeniało się jak ogień w suchym
lesie.
Maleństwo rozwijało się etapami. Cassie nie mogła się nadziwić temu cudowi. To było
wielkie wydarzenie, kiedy Sydney po raz pierwszy samodzielnie przewróciła się na plecki.
Tak ją to zdziwiło, że zastanawiała się, czy aby się nie rozpłakać, ale Cassie zaraz do niej
podbiegła i przemawiała z taką radością i dumą, że strach dziecka w jednej chwili zmienił
się w wesoły śmiech.
Niecałe dwa tygodnie później, kiedy Sydney już wyćwiczyła przewracanie się z brzuszka
na plecki, udało jej się przewrócić w odwrotną stronę. Cassie » uwielbiała leżeć obok niej na
podłodze, słuchać gulgotania maleństwa i patrzeć, jak radośnie fika rączkami i nóżkami. Z
każdym mijającym tygodniem Sydney stawała się coraz większa i coraz silniejsza. Cassie
spodziewała się, że maleństwo w każdej chwili może zacząć raczkować. Już się podnosiła,
opierając ciężar ciała na rączkach i nóż-
Cudze dziecko 91
kach, kołysała się, a potem spadała z powrotem na brzuszek. Sam zaśmiewał się z tego i
nazywał te ćwiczenia „rozgrzewaniem silnika".
Sydney zaczął wyrzynać się pierwszy ząbek, dlatego czasami kaprysiła i masowała sobie
dziąsełka nie tylko gryzaczkiem, ale wszystkim, co wpadło jej w rączki. Rozpoznawała już
Cassie, Janę i Sama, i zawsze uśmiechała się na widok jednej z kasjerek w sklepie
spożywczym.
Cassie zauważyła, że pojawienie się w jej życiu małego dziecka ogromnie zbliżyło ją do
ludzi. Zaprzyjaźniła się z Margaret Jamison, właścicielką księgarni. Często wpadały na
filiżankę kawy do sąsiadującej z księgarnią cukierni. Margaret bardzo chciała zorganizować
Cassie wieczór autorski i wreszcie wydusiła zgodę z opornej autorki pięknych albumów.
Ku swemu wielkiemu zdumieniu Cassie przekonała się, że sprawiło jej to prawdziwą
frajdę. Przyjemnie jej się rozmawiało z wielbicielami fotografii i przyjaciółmi Margaret.
Znała już imiona wszystkich kasjerek w sklepie spożywczym i w drogerii, no i oczywiście
pielęgniarek i recepcjonistek w gabinecie miejscowego pediatry. Z bladego ducha
przesuwającego się bezszelestnie pośród mieszkańców miasteczka zmieniła się w żywą,
wesołą i przyjazną światu sąsiadkę.
Zdjęcia, jakie zrobiła Sydney, ożywiły także jej miłość do fotografowania. Nadal robiła
zdjęcia maleństwu, ale po pewnym czasie zaczęły ją nachodzić
92 Candace Camp
pomysły innych ujęć, a nawet pewien temat na wystawę.
Teraz fotografowała przy każdej okazji. Kiedy wybierała się na spacer z aparatem,
zawieszała sobie Sydney w nosidełku na plecach, a gdy planowała dłużej pozostać w jakimś
miejscu, brała składany kojec.
Nadszedł dzień, kiedy zadzwoniła do swej agentki.
- Mam pomysł na książkę - powiedziała rozradowana.
- Naprawdę? - Meredith ogromnie się ucieszyła. - Cassie, kochanie, to cudownie!
- Chciałabym zestawić stare z młodym - opowiadała rozentuzjazmowana Cassie. - Wiesz,
chodzi mi o kontrast. Mam zdjęcia starych ludzi, a także dzieci w różnym wieku. Jeszcze nie
przemyślałam tego do końca, ale chciałabym wiedzieć, co ty na to.
- Co ja na to? Twój wydawca zostanie milionerem - powiedziała Meredith. - To świetny
pomysł, Cassie. Zaraz po rozmowie z tobą zadzwonię do Elizabeth. Co ci się stało? Czekaj,
niech zgadnę. Chodzi o mężczyznę!
- O to też.
- Wiedziałam! - ucieszyła się Meredith. - Nową, miłość! To zawsze pobudza siły twórcze.
- Owszem, jest i nowa miłość. - Cassie spojrzała w kąt pokoju, gdzie Sydney kołysała się na
czworakach i gaworzyła do siebie. - Ale to nie mężczyzna.
- Nie mężczyzna?- - Tym razem Meredith poważnie się zaniepokoiła. - Co ty wygadujesz,
Cassandro?
Cudze dziecko 93
Więc Cassie opowiedziała jej, jak to Michelle zostawiła jej Sydney, i co z tego wynikło.
- No tak, to całkiem w stylu Michelle - westchnęła uspokojona Meredith. - No i co ty teraz
zrobisz?
- Nie wiem. - Cassie odsunęła od siebie dobrze znany strach, jaki nachodził ją za każdym
razem, kiedy pomyślała o powrocie Michelle i o konieczności oddania dziecka. - Staram się
o tym nie myśleć.
- To nie jest najlepsze wyjście z sytuacji. A co z tym facetem? - chciała wiedzieć Meredith. -
Co on ma z tym wszystkim wspólnego? Czy jego też kochasz?
- Nie wiem - odparła Cassie z namysłem. - Bardzo go lubię, ale... Nie jestem pewna. Bo
widzisz, Philip... - urwała, nie bardzo wiedząc, jak wytłumaczyć to, co tak naprawdę czuła.
- Rozumiem. - Meredith nie trzeba było niczego tłumaczyć. - Pogubiłaś się.
- No właśnie. Czasami tak się czuję, jakbym zdradzała Philipa.
Na drugim końcu kabla nastąpiła cisza.
- Philip na pewno by nie chciał... - odezwała się w końcu Meredith.
- Wiem. - Cassie nie pozwoliła jej dokończyć. - Philip chciałby, żebym była szczęśliwa.
Bardzo w to wierzę.
- Gdzieś czytałam, że jeśli człowiek był szczęśliwy w małżeństwie i jego współmałżonek
umarł, to bardziej prawdopodobne jest, że ten ktoś powtórnie wstąpi w związek małżeński
niż osoba, która przeżyła nieudany związek.
94 Candace Camp
- Przecież nie mówię o małżeństwie! - zawołała Cassie. - Znamy się dopiero trzy miesiące,
jeszcze nawet... - Znowu nie wiedziała, jak to powiedzieć.
- Nie twierdzę, że powinnaś wyjść za mąż
- uspokajała ją Meredith. - Chodziło mi tylko o to, że nie powinnaś mieć poczucia winy. To,
że możesz i chcesz kogoś pokochać, to efekt twojej miłości do Philipa i jego miłości do
ciebie.
- Hm... niech ci będzie - zgodziła się Cassie, choć nie całkiem docierało do niej rozumowanie
Meredith. Będzie musiała to przemyśleć.
- Teraz zadzwonię do twojego wydawcy, a ty zastanów się nad tym, co powiedziałam. I
pamiętaj, że twój agent ma zawsze rację.
- Pamiętam, pamiętam. - Cassie się roześmiała. Odłożyła słuchawkę i z westchnieniem
podeszła
do Sydney, która właśnie z wielkim zapałem „grzała silnik".
- Łatwo jej mówić - powiedziała do maleństwa.
- To nie ona ma problem, tylko ja.
Sydney zagulgotała w odpowiedzi. Cassie uśmiechnęła się i położyła obok niej.
Żałowała, że jej uczucie do Sama Buchanana nie jest tak proste i łatwe jak miłość do Sydney.
Lubiła, go. Nawet bardziej niż lubiła, lecz wzdragała się użyć słowa „miłość". Miłość była
zarezerwowana dla Philipa. Gdy umarł, Cassie wiedziała, że już nigdy nie pokocha
żadnego mężczyzny.
To jasne, że nie mogła znów się zakochać, jej miłość do Philipa była bowiem wielka i
wieczna. Nieważne, co twierdzi Meredith. Cassie uważała, że
Cudze dziecko 95
gdyby zakochała się w kimś innym, tym samym zdradziłaby Philipa.
Mimo to nie mogła zaprzeczyć, że jej uczucie do Sama z każdym dniem stawało się coraz
silniejsze. Z łatwością można by je zlekceważyć, uznać za zwykłe pożądanie, ponieważ ono
właśnie stanowiło pokaźną część tego uczucia. Z każdym pocałunkiem, z każdą kolejną
pieszczotą bardziej go pragnęła. Nie raz i nie dwa mało brakowało, żeby dała się ponieść
namiętności.
I za każdym razem coś im przeszkadzało. To Sydney zaczynała płakać, albo Jana lub inna
opiekunka na nich czekała, a raz trzeba było odebrać Janę z jakiejś imprezy. Za każdym
razem Cassie była zadowolona, że do niczego nie doszło.
Dla niej miłość i seks były ze sobą nierozerwalnie związane. Nie chciała namiętności bez
miłości, choćby nie wiedzieć jak bardzo pragnęła Sama. Dlatego wciąż nie miała pojęcia, co
zrobić.
- No cóż, skarbie, chyba teraz nie rozwiążę tego problemu - powiedziała Cassie, podnosząc
do góry Sydney, która aż zapiszczała z radości. - Zresztą pora na twoją kąpiel. Wieczorem
przychodzi Sam, więc obydwie musimy ślicznie wyglądać. Prawda, mój skarbie?
Podrzuciła maleństwo do góry. Sydney śmiała się i piszczała z radości. Cassie przytuliła ją
do siebie i mocno pocałowała, po czym wstała i poszła do łazienki.
Sydney miała już sześć miesięcy i mogła się kąpać w normalnej dużej wannie z całą masą
pływających
96 Candace Camp
zabawek, dlatego też płacz zaczynał się dopiero wtedy, kiedy trzeba było wychodzić z
wody. I dlatego kąpiel zajmowała znacznie więcej czasu niż kiedyś.
Ale za to po wyjęciu z wanny i wysuszeniu Sydney pachniała jak nic na świecie. Cassie
zawsze na chwilkę przytulała do siebie owinięte w ręcznik maleństwo. To było takie
cudowne uczucie.
Kiedy wykąpana, przewinięta i ubrana w czystą piżamkę Sydney powędrowała do
łóżeczka, Cassie mogła wreszcie przygotować się na wieczór.
Potem razem z Sydney zeszła na dół i dała małej kolację. Wkrótce zjawił się Sam. Przytulił
Cassie i pocałował ją na powitanie, a potem wziął na ręce Sydney, żeby Cassie mogła
spokojnie przygotować spaghetti.
Piątkowy wieczór postanowili spędzić w domu przed telewizorem. Sam jak zwykle
pracował w sobotę, musiał więc wstać rano, żeby zdążyć objechać dwie prowadzone przez
siebie budowy.
Była prawie dziewiąta. Cassie i Sam przytuleni do siebie oglądali film z wypożyczalni, a
Sydney leżała na kocyku, bawiła się zabawkami i powoli zasypiała.
Nagle zadzwonił telefon,.
- Haloś - odezwała się Cassie, włączając słuchawkę bezprzewodowego telefonu.
Usłyszała kobiecy płacz.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Michelle? - Cassie kurczowo zacisnęła palce na słuchawce. - Michelle, czy to ty?
Kobieta wciąż płakała. Po chwili rozległ się drżący głos:
- Tak, to ja.
- Gdzie jesteś, Michelle? Co się stało?
- O Boże, Cassie! Zmarnowałam sobie życie!
- Rozpłakała się jeszcze głośniej.
- Wszystko będzie dobrze, kochanie. Powiedz mi, gdzie jesteś?
- W domu. On sobie poszedł. Zostawił mnie.
- Michelle szlochała, połykając słowa.
- Kto? Kyle?
- Tak. Wczoraj. Łobuz! - W słuchawce rozległ się trzask.. Cassie domyśliła się, że Michelle ze
złości coś rozbiła.
- Co robiłaś od wczoraj? - spytała ostrożnie Cassie. Bezpośrednie pytanie o narkotyki
mogłoby sprawić, że Michelle poczułaby się osaczona i w efekcie
98 Candace Camp
byłby to koniec rozmowy. Cassie jednak dobrze wiedziała, że pasierbica miała zwyczaj w
trudnych sytuacjach wspomagać się narkotykami. Musiała więc sprawdzić, czy
przypadkiem nie grozi jej śmierć z przedawkowania.
- Nie wiem. Płakałam... bo byłam głupia. Jak zwykle.
- Nie jesteś głupia, Michelle. Może ta historia z Kyle'em była błędem, ale przecież wszyscy
popełniamy błędy.
- Ale nie bez przerwy, tak jak ja - mówiła przez łzy. - Pewnie strasznie mnie nienawidzisz.
Jestem okropną matką. Najokropniejszą pod słońcem.
- Zrobiłaś dla swojego dziecka to, co mogłaś najlepszego - oświadczyła stanowczo Cassie. -
Musisz mi uwierzyć. Gdybyś była złą matką, nie obchodziłoby cię, czy ktoś się zaopiekuje
Sydney. Zła matka trzymałaby dziecko przy sobie, nawet gdyby wiedziała, że nie ma
możliwości go wychować. Sydney ma się świetnie. Jest zdrowa i szczęśliwa. Dzięki tobie.
- Tatuś musiał być mną bardzo rozczarowany. Na pewno się mnie wstydził.
- On cię kochał, Michelle. Wiedział, jak ciężkie masz życie i był z ciebie dumny, ponieważ
rozumiał, że ciągle się starasz wyjść na prostą drogę.
- Dlaczego jestem taka słaba?- O Boże, Cassie. Zmarnowałam sobie życie. Całkowicie.
Mówi składnie. To dobrze, pomyślała Cassie. Nie raz słyszała, jak Michelle bełkocze. Kiedy
była w bardzo złym stanie, mówiła tak niewyraźnie, że
Cudze dziecko 99
nie można było jej zrozumieć. Czasem znów można było zrozumieć słowa, za to
wypowiedź nie miała żadnego sensu.
- Pomóż mi, Cassie. Proszę, pomóż mi.
- Oczywiście. Co mam zrobić?
- Pomóż mi - powtórzyła Michelle, szlochając.
- Pomogę. Powiedz mi, gdzie jesteś. Podaj mi adres. Przyjadę i pomogę ci. Zgoda?
- Zgoda. - Zapadła cisza. Cassie przeraziła się, że pasierbica jednak nie zdecyduje się
powiedzieć, gdzie jest. Ale Michelle pociągnęła nosem, po czym podała adres na
Hollywood Hills.
- Zaraz tam przyjadę. Pomogę ci, Michelle - zapewniła Cassie. - Ale wiesz, że to mi zajmie co
najmniej dwie godziny. Wiesz, prawda?- Tak, wiem.
- Wytrzymasz tak długoś Będziesz pod tym adresem, kiedy przyjadę?
- Będę.
- W porządku. Piłaś? Wiesz może, ile drinków wypiłaś?
- Nie. Ale nie piłam dużo. I nie mam żadnych pigułek. Staram się z tym skończyć. I nie
mogę!
- Owszem, możesz, tylko ktoś musi ci w tym pomóc. Posłuchaj, zadzwonię do Mike'a
Goldmana. Pamiętasz go?- To przyjaciel twojego taty.
- Tak. Wujek Mike.
- Chcę mieć pewność, że nic złego ci się nie stanie, dopóki nie przyjadę. Otwórz mu drzwi,
kiedy przyjdzie, dobrze?
- Dobrze.
100 Candace Camp
Cassie wyłączyła słuchawkę i spojrzała na Sama, który patrzył na nią z troską.
- Dobrze się czujesz? Skinęła głową.
- Muszę jechać do Los Angeles - powiedziała. - Michelle dzwoniła.
- Domyśliłem się.
- Zostaniesz z Sydney? Łatwiej sobie poradzę bez niej. Chyba trzeba będzie zawieźć
Michelle na odwyk, a może jeszcze coś gorszego.
- Pojadę z tobą. Zadzwoń do tego Mike'a i przygotuj się do drogi, a ja zawiozę małą do
Janet. Jana się nią zaopiekuje. Moja była żona nie będzie miała nic przeciwko temu. Potem
wrócę tu po ciebie i razem pojedziemy do Los Angeles.
Skinęła głową. Od razu się uspokoiła. Zrobiło jej się lżej na sercu, kiedy dowiedziała się, że
Sam jej nie opuści, że jej pomoże.
Cassie poszła do kuchni po notes z telefonami. Mike Goldman był przyjacielem i
adwokatem Philipa na długo przedtem, nim Cassie i Philip się poznali. Była pewna, że
może na niego liczyć. Nie sądziła, by życie Michelle było w niebezpieczeństwie z powodu
jakichś używek, bo rozmawiała całkiem przytomnie. Niestety nie można było przewidzieć,
co jeszcze weźmie albo co zrobi w ciągu tych dwóch godzin, które zajmie Cassie podróż do
Los Angeles. Poza tym Michelle mogła coś zażyć tuż przed telefonem do Cassie, a co
zacznie działać, powiedzmy, za kwadrans. Dlatego wolała, żeby pasierbica nie była sama.
Cudze dziecko 101
Na szczęście Mike był w domu. Mimo późnej pory zgodził się pojechać pod adres, który mu
Cassie podała i zostać z Michelle aż do jej przyjazdu.
Cassie włożyła płaszcz i pantofle, wzięła torebkę, schowała do niej telefon komórkowy.
Wyszła przed dom, żeby zaczekać na Sama.
Przez całą drogę praktycznie milczeli, ale obecność Sama była dla Cassie dużą pomocą. A
kiedy wziął ją za rękę, uśmiechnęła się do niego.
- Dziękuję, że ze mną pojechałeś.
- Nie ma za co. - Uścisnął jej dłoń.
Nie musiał mówić, że zawsze może na niego liczyć, bo Cassie doskonale o tym wiedziała.
To była właśnie jedna z tych rzeczy, za które go kochała.
Popatrzyła na niego zdezorientowana. Walczyła z tym uczuciem od wielu tygodni, może
nawet od kilku miesięcy. Nie chciała się do tego przyznać, wmawiała sobie, że to może być
wszystko, ale nie miłość. A jednak wiedziała, że na próżno próbuje siebie oszukać. To była
najprawdziwsza miłość.
Prędko odwróciła wzrok od Sama i zaczęła wyglądać przez okno na ciemną drogę.
Nie miała pojęcia, co ze sobą począć. Przerażała ją perspektywa ponownej miłości. To było
jak stanie na skraju przepaści, na dnie której czaił się ból i żal.
Postanowiła nie zastanawiać się nad tym w tej chwili. Musiała się zająć Michelle i tylko to
było ważne. Później o tym pomyśli. O Samie i o swojej przyszłości.
Do Los Angeles dojechali w rekordowym tempie. Sam na pewno przekroczył wszystkie
możliwe
102 Candace Camp
ograniczenia prędkości. Adres- podany przez Michelle zaprowadził ich do niewielkiego
apartamentowca na wzgórzach otaczających Hollywood.
Mike Goldman, łysawy mężczyzna w średnim wieku o miłej powierzchowności i smutnych
oczach, czekał na nich w mieszkaniu Michelle. Widok Cassie wyraźnie go ucieszył.
- Cassie, kochanie, jak się masz?
- Dobrze. Dziękuję ci, że z nią zostałeś.
- Nie ma za co. Wiesz, że zrobię wszystko dla ciebie i dla Michelle. - Spojrzał z
zainteresowaniem na Sama.
- Och, przepraszam. To jest Sam Buchanan. Mój... - Dziwnie się poczuła, przedstawiając
przyjacielowi zmarłego męża mężczyznę, z którym się spotykała.
- Jestem sąsiadem Cassie - wybawił ją z opresji Sam. - Moja córka opiekuje się Sydney.
Zaproponowałem Cassie, że ją tu przywiozę.
- No tak. To bardzo miłe z pana strony.
- Sam jest także moim przyjacielem - dodała odważnie Cassie. - Ja... My... Chodzimy ze
sobą.
- Naprawdę? No cóż, to świetnie. - Mike uśmiechnął się do Cassie. W jego oczach żal
mieszał się „ z radością. - Bardzo się cieszę. Naprawdę bardzo się cieszę. - Pocałował Cassie
w policzek. - Zasługujesz na trochę szczęścia, Cass.
- Dziękuję. - Poczuła ogarniające ją wzruszenie. Mike, tak zawsze opanowany i konkretny,
cieszył się jej szczęściem i niczego nie miał za złe.
- Michelle jest w sypialni. Chyba wszystko z nią
Cudze dziecko 103
w porządku. To znaczy fizycznie, bo emocjonalnie to wrak. - Westchnął. - Przepraszam, ale
jutro z samego rana mam spotkanie. Muszę wracać do domu.
- Oczywiście. - Cassie oprzytomniała. Jakby dopiero teraz przypomniała sobie, po co
przyjechała do Los Angeles. - Zajmiemy się nią. Dzięki, Mike. Jesteś nieoceniony.
Objął Cassie, skinął głową Samowi i wyszedł.
- Michelle?- To ja - mówiła Cassie, wchodząc do pokoju.
Pasierbica siedziała na podłodze oparta plecami o kanapę. Wyglądała jak obraz nędzy i
rozpaczy. Włosy miała brudne i potargane, a wokół oczu i na policzkach rozmazany przez
łzy makijaż.
- Cześć. - Spojrzała niepewnie na Cassie.
- Znów musisz mnie ratować, co?
- Przyjechałam, żeby ci pomóc - poprawiła ją Cassie. Podeszła do Michelle i usiadła na
kanapie.
- Jeśli chcesz, to zabiorę cię do Begirmings. - Miała na myśli ośrodek odwykowy, w którym
pasierbica była poprzednim razem. - Zdaje mi się, że tam jest nieźle.
- Obleci. Chociaż ostatnio nie zadziałało.
- Wzruszyła ramionami. - Wiem, wiem. To moja wina, a nie programu.
- To nie jest łatwe, Michelle. - Cassie położyła dłoń na jej ramieniu. -1 nie jest tak, jak
myślisz. To nieprawda, że jeśli raz ci się nie uda, to już jesteś przeklęta na wieki.
- Mnie się nie udało milion razy.
104 Candace Camp
- A mimo to wciąż próbujesz. To dobrze o tobie świadczy. Wystarczy, żebyś jeden raz
odniosła sukces.
- Mówisz jak kaznodzieja. - Pasierbica potarła policzki dłońmi. - Boże, jestem cała brudna!
- Pomogę ci się umyć. - Cassie wzięła ją pod rękę, próbując podnieść Michelle.
Sam prędko podszedł do nich, wziął Michelle pod drugą rękę i dźwignął na nogi.
- Kto to? - spytała Michelle podejrzliwie.
- Przyjaciel - odparła Cassie.
Patrzyła to na Sama, to znów na macochę.
- Chodzicie ze sobą - powiedziała obojętnie. Gdy Cassie skinęła głową, Michelle zrobiła
dziwną, niemal przerażoną minę.
- A co... co z tatą? - Cassie miała wrażenie, że zamierzała powiedzieć coś innego, tylko w
ostatniej chwili się powstrzymała. - Zostaniesz jego żonąś
- Nie. My tylko ze sobą chodzimy. To w niczym nie zmienia mojego uczucia do twojego
taty. - Dopiero teraz Cassie zrozumiała, czego Michelle się przestraszyła. - I moich uczuć do
ciebie też nie zmienia. Zawsze będę przy tobie. Obiecuję.
Poczuła, że pasierbica jakby trochę się odprężyła, ale tylko wzruszyła ramionami i
powiedziała zupełnie obojętnie:
- Nieważne.
Cassie zaprowadziła ją do łazienki, wytarła twarz mokrym ręcznikiem, rozczesała włosy.
Potem Michelle siedziała jak martwa na łóżku, podczas gdy Cassie pakowała jej walizkę. Na
koniec za-
Cudze dziecko . 105
dzwoniła do kliniki. Obiecano jej, że Michelle zostanie przyjęta jeszcze tego wieczoru.
Michelle miała pozostać przez kilka dni w małym szpitaliku na odtruciu, a potem przeniosą
ją do części odwykowej, gdzie pozostanie aż do końca leczenia.
- Dobrze, że to jest w Palm Springs - powiedziała Cassie, zamykając walizkę. - To bliżej
Crescent Lake niż Los Angeles. Odwiedzę cię, jak tylko pozwolą ci przyjmować gości. Jeśli
chcesz, mogę przywieźć ze sobą Sydney.
- Dobrze. - Michelle skinęła głową, a potem spojrzała drwiąco na Cassie. - To dziwne, ale ja
właściwie lubię tam być. Nie dlatego, że tam jest fajnie, ale... wszystko jest takie
poukładane. Nie pozwolą człowiekowi zrobić nic złego. Jest nudno i źle się tam czuję, ale
przynajmniej nic nie spaprzę.
- Kształtują ci kręgosłup.
- Chyba tak. To jeszcze jeden dowód na to, że jestem słaba, prawda?
- Tym się nie przejmuj. Każdy czasami potrzebuje pomocy.
- Naprawdę myślisz, że tym razem mi się uda? Że potrafię się zmienić?
- Jestem pewna - oznajmiła z przekonaniem Cassie.
- Święta Cassandra. - Słaby uśmiech Michelle odebrał temu określeniu sporo jadu.
- To właśnie ja - powiedziała wesoło niezrażona Cassie. Wzięła walizkę i ruszyła do
przedpokoju.
Dojechawszy do Palm Springs, zatrzymali się przed modernistycznym budynkiem kliniki
odwykowej.
106 Candace Camp
Palmy, drzewa eukaliptusowe i kwitnące krzewy od razu wprawiały człowieka w miły
nastrój. Obiecywały spokój i bezpieczeństwo.
Cassie zaprowadziła Michelle do recepcji, Sam szedł za nimi z walizką.
Podczas procedury przyjmowania do szpitala Michelle mocno ściskała rękę Cassie i
niechętnie ją puściła, kiedy pielęgniarka chciała ją zaprowadzić do pokoju. Obejrzała się
jeszcze, więc Cassie uśmiechnęła się do niej zachęcająco. Ale gdy Michelle z pielęgniarką
zniknęły za rogiem, Cassie posmutniała.
- Na pewno będzie dobrze - powiedział Sam, obejmując ją ramieniem.
- Mam nadzieję - westchnęła Cassie. - Ja i Michelle nigdy nie byłyśmy sobie specjalnie
bliskie. Nie była zadowolona, kiedy pojawiłam się w jej życiu, i tak już pozostało. Chociaż
kto wie, co po tych wszystkich przeżyciach w niej się obudziło... Cóż, mimo wszystko
naprawdę mi na niej zależy. Czuję się za nią odpowiedzialna.
- Nic lepszego nie mogłaś dla niej teraz zrobić. Cassie skinęła głową i odwróciła się do
wyjścia.
- Wracajmy do domu - poprosiła.
Jechali w milczeniu, Cassie głęboko pogrążyła się w myślach. Sam podwiózł ją pod sam
dom i odprowadził do. drzwi.
Było późno, lecz Cassie wcale nie chciało się spać. Była zbyt zdenerwowana ostatnimi
wydarzeniami.
- Nie jesteś głodny? - spytała. - Chyba jeszcze znajdę coś do jedzenia. A może miałbyś
ochotę czegoś się napić?-
Cudze dziecko 107
- Nie trzeba. Lepiej wrócę do domu. Chyba że potrzebujesz towarzystwa.
- Nie, tylko trochę dziwnie się czuję w tym wielkim domu sama, bez Sydney. - Uśmiechnęła
się.
- Powinieneś iść spać, przecież zawsze wstajesz bardzo wcześnie.
- Wiesz, co jest najfajniejsze, jak człowiek pracuje na własny rachunek? Nikt się nie wścieka,
kiedy się spóźnisz do pracy.
- Dziękuję ci za wszystko. - Cassie podeszła do niego i Sam ją przytulił. - Potrzebowałam
ciebie. Bardzo mi pomogłeś.
- Cieszę się. - Pocałował ją w czubek głowy.
- Chciałbym zawsze być przy tobie, kiedy będziesz mnie potrzebowała.
- Sam... - Kotłowały się w niej uczucia. Chciała mu powiedzieć, że go kocha, ale słowa nie
mogły wydostać się z gardła. Wobec tego tylko przytuliła się do Sama. Czuła twardość jego
mięśni, ciepło jego ciała.
- Cassie - szepnął. - Nie wiem, czy to właściwy moment...
Wtulił twarz w jej włosy. Słyszała, jak oddycha coraz szybciej.
- Może tak - mruknęła. - Może właśnie to jest najbardziej odpowiedni moment i
najwłaściwsze miejsce.
Przytulił ją jeszcze mocniej. Poczuła jego pragnienie i w tej samej w chwili w niej także
zrodziło się pożądanie. Podniosła głowę, spojrzała w oczy Sama, w których teraz lśniła
pasja. Pochylił głowę i przez
108 Candace Camp
chwilę zdawało się, że wszystko zamarło, czas zatrzymał się w miejscu. Ich usta się
spotkały. Eksplodowało pożądanie, które w niej płonęło.
Całowali się, tulili do siebie, aż żar, który ich ogarnął, stał się nie do wytrzymania.
Sam oderwał usta od jej ust, obsypał twarz Cassie tysiącem pocałunków, drżącymi rękami
zaczął rozpinać guziki jej bluzki. Z pośpiechu palce, mu się plątały i wreszcie,
zniecierpliwiony, rozerwał bluzkę, posyłając .ostatni, nieodpięty jeszcze guzik aż pod sufit.
- Kocham cię - szepnął, ujmując ustami jej obnażoną pierś. - Tak bardzo cię kocham.
- Sam. Och, Sam. - Cassie wsunęła palce w jego włosy, drżała z podniecenia.
Pociągnął ją za sobą na podłogę. Deski były twarde i zimne, ale żadne z nich nie zwracało
uwagi na niewygody.
Kochali się szybko i mocno, prowadzeni szaleńczym pożądaniem, aż do chwili, gdy Sam z
krzykiem opadł na Cassie i ukrył twarz w jej włosach.
Mruknął coś niezrozumiale, przekręcił się na plecy i wciągnął ją na siebie, żeby nie leżała na
twardej podłodze. Pocałował ją w mokre od potu ramię. Przez długą chwilę po prostu leżeli
w milczeniu, zbyt zmęczeni, żeby się odezwać.
- No cóż - powiedział wreszcie Sam z niekłamanym żalem w głosie. - Zamierzałem cię
potraktować z większą kurtuazją.
- Nie zależy mi na kurtuazji. - Cassie się roześmiała.
Cudze dziecko 109
- Kamień spadł mi z serca. - Pogłaskał ją po głowie. - W marzeniach zawsze brałem cię na
ręce i niosłem do sypialni.
- Ojej. Aż tyle straciłam?
- Nic straconego. - Podniósł się, pociągnął ją za sobą, po czym wziął ją na ręce i zaniósł na
górę do sypialni.
Po drodze dyszał przesadnie, a na miejscu udał, że się potyka. Oboje ze śmiechem
wylądowali na łóżku.
- O tak - powiedziała Cassie. - To była prawdziwa kurtuazja.
- Wiele mi można zarzucić, ale nie to, że jestem przesadnie grzeczny.
- Hm... - Obróciła się ku niemu i pocałowała w usta. - Lubię cię takim, jaki jesteś.
- Nie bujasz?
- Ani trochę. - Położyła głowę na jego piersi, a Sam głaskał ją po ręce.
- Zastanawiałem się nad tym, co powiedziała Michelle. O tym, czy się pobierzemy. Co ty na
to?
Cassie uniosła się na łokciu. Musiała spojrzeć Samowi prosto w oczy.
- Chodzi ci o to, co o tym sądzę w ogóle, czy to może konkretna propozycja?
- Nawet bardzo konkretna - odparł, patrząc jej głęboko w oczy. - Kocham cię i chciałbym się
z tobą ożenić. No i chciałbym wiedzieć, czy może czujesz to samo.
Cassie patrzyła na niego oszołomiona. Zupełnie nie mogła zebrać myśli.
- Naprawdę nie wiem, co powiedzieć - wyjąkała oszołomiona nieoczekiwanym zwrotem
sytuacji.
110 Candace Camp
- Nie ma sprawy. Nie musisz nic mówić. Nie chcę cię do niczego zmuszać.
- Kocham cif - powiedziała Cassie prędko, jakby sif bała, że Sam może się wycofać. - Zdałam
sobie z tego sprawf dzisiaj, kiedy jechaliśmy do Michelle. Tak wiele dla mnie znaczysz, ale...
małżeństwo... Naprawdf nie wiem. To wszystko stało się tak nagle...
- Cóż, taki właśnie jestem. - Uśmiechnął się do niej. - Nie muszę się długo namyślać, żeby
podjąć decyzję. A o tym wiedziałem właściwie od razu, kiedy tylko zobaczyłem cię
pierwszy raz.
- Obawiam się, że mnie to zabierze trochę więcej czasu. - Cassie roześmiała się. - Wszystko
tak się pogmatwało. No i tyle spraw trzeba rozważyć. Choćby twoja córka...
- Jana uważa, że jesteś fantastyczna. Sama mnie zapytała, czy się z tobą ożenię. Więcej,
nawet delikatnie naciskała.
- No i jest jeszcze Sydney. Takie małe dziecko to wielka odpowiedzialność.
- I mnóstwo radości. Prawdę mówiąc, nie miałbym nic przeciwko temu, żebyśmy w
przyszłości mieli więcej dzieci.
Myśl o wielkiej rodzinie napełniła Cassie nieopisaną radością.
- Fajnie - westchnęła rozmarzona. - Tylko widzisz... w tej chwili wszystko jest takie
niepewne. Co bfdzie z Michelle? Jak wyjdzie z kliniki, pewnie zechce odzyskać małą.
Zupełnie nie mam pojfcia, co wtedy zrobif. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła
Cudze dziecko 111
komukolwiek ją oddać, nawet gdyby to była rodzona matka. Co gorsza, panicznie sif boję,
że to będzie dla Sydney złe rozwiązanie. Co się stanie, jeśli Michelle znów pójdzie w tango?-
Zawsze była rozchwiana. Boję się, że skrzywdzę Sydney, jeśli oddam ją Michelle. Ale z
drugiej strony nie mogę przecież odbierać dziecka matce. Nie mam do Sydney żadnych
praw. Oczywiście mogłabym oddać sprawę do sądu i na pewno udałoby mi się przekonać
ławę przysięgłych, że Michelle nie nadaje się na matkę, ale przecież nie mogę jej zrobić
takiego świństwa. Muszę w nią wierzyć. Ona tego ode mnie oczekuje. Może potrzebuje też
dziecka, o które będzie się musiała troszczyć, żeby wreszcie nauczyć się odpowiedzial-
ności?- Gdyby sąd odebrał jej prawa rodzicielskie, mogłaby znów popaść w alkoholizm i
narkomanię. Nie mogę ryzykować...
- Zaczekaj, kochanie - wpadł jej w słowo Sam. - Nie martw się na zapas. Nie możesz
przewidzieć wszystkiego. Nie zdołasz wszystkich ochronić. Może w ogóle nie da się zrobić
nic, co byłoby dobre jednocześnie dla Sydney i dla Michelle. Zresztą i tak nie masz nad tym
żadnej władzy. Możesz tylko czekać i patrzeć, jak się rozwinie sytuacja. Zobaczymy, jak
Michelle tym razem się powiedzie. Zobaczysz, jaka będzie, kiedy wyjdzie z kliniki. Wtedy
zrobisz to, co należy. Jestem pewien, że podejmiesz właściwą decyzję.
- Ale ja nie wiem, jaka decyzja jest właściwa.
- Musisz słuchać swojej intuicji. Jest wspaniała.
- No a ty? Nie mogę przecież wikłać ciebie w tę
112 Candace Camp
całą historie, a twojej córki tym bardziej. Jak sobie to wyobrażasz? Pobierzemy się i
zostaniemy szczęśliwą rodziną, która zaraz się rozsypie? Jak będzie się czuła Jana, jeśli
Michelle zabierze Sydney?
- Będzie smutna, tak samo jak ty i ja. Ale takie właśnie jest życie. Jeśli boisz się bólu, to nie
trzeba było pokochać tego dziecka. Ale tak żyć się nie da. - Sam głaskał ją po włosach. -
Każdy z nas musi robić to, co możliwe i mieć nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. To,
że w przyszłości mogą wystąpić jakieś kłopoty, nie jest powodem, żebyśmy się nie pobrali.
Kocham cię. Biorę te kłopoty z całym dobrodziejstwem inwentarza. Tak, kłopoty, ale
również radość i szczęście.
Cassie nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. Z radości oczywiście. Chciała powiedzieć, że
się zgadza, zamknąć oczy i postawić wszystko na jedną kartę. Bardzo kusiło ją życie z
Samem, a jednocześnie bała się z nim związać, bała się szczęścia. Było takie nietrwałe i
ulotne...
- Ja...-zaczęła i nie mogła powiedzieć nic więcej.
- Nie teraz. - Pocałował ją w czoło. - Nie musisz mi odpowiadać natychmiast. Mamy przed
sobą mnóstwo czasu. - Przytulił ją do siebie i ukołysał jak dziecko. - Zapomnij...
przynajmniej na razie zapomnij o tym, co powiedziałem. Cieszmy się chwilą.
Kiedy rano Cassie się obudziła, słońce wpadało przez okno, którego wieczorem nie chciało
jej się zasłonić. Usiadła na łóżku i rozejrzała się. Sama nie było.
Cudze dziecko 113
Spojrzała na budzik. Była dziewiąta. Zerwała się z łóżka. Chętnie by jeszcze
poleniuchowała, pomarzyła o tym wszystkim, co działo się wieczorem, ale musiała
pojechać po Sydney. I tak już nadużyła uprzejmości matki Jany. Wprawdzie była sobota,
Jana nie musiała iść do szkoły i mogła zająć się dzieckiem, ale przecież jej matka mogła mieć
na ten dzień jakieś plany.
Cassie już miała wejść do łazienki, kiedy dostrzegła kartkę zawieszoną na klamce.
Oczywiście napisał ją Sam.
Cassie, dzwoniłem do Jany. Sydney ma się świetnie. Możesz ją odebrać, kiedy tylko
zechcesz. Przyjadę, jak tylko załatwię wszystko na budowach.
Kocham cię.
Sam
Liścik był jasny i nieskomplikowany, taki jak Sam. Cassie uśmiechnęła się do siebie.
Ciekawe, czy życie z nim też by takie było, pomyślała.
Umyła się i pospiesznie ubrała, w locie zjadła śniadanie i pojechała po Sydney. Jana, jak
można się było tego spodziewać, nie mogła odżałować, że Cassie tak wcześnie się zjawiła.
Pomogła spakować rzeczy małej, a buzia ani na chwilę jej się nie zamykała. Opowiadała o
Sydney i o szkolnej potańcówce, która miała się odbyć w przyszłym tygodniu, a także o
swoich ulubionych płytach. Cassie zakręciło się w głowie od tego paplania.
Weszła do domu z torbą na pieluchy na ramieniu, z Sydney usadowioną wygodnie na
biodrze. Dziewczynka gaworzyła i energicznie waliła rączkami
114 Candace Camp
w ramię Cassie. Pocałowała małą w czółko i przez chwilę po prostu cieszyła się jej
obecnością. Nie wiedziała, jak przeżyje ewentualne rozstanie z tym dzieckiem. Już sama
myśl o tym sprawiła, że łzy nabiegły jej do oczu.
Sydney kręciła się i kopała, niezadowolona z braku ruchu.
- Przepraszam cię, skarbie. - Cassie zaniosła ją do kojca pełnego zabawek.
Mała od razu złapała pluszowego pieska i zaczęła walić nim w kojec. Ta zabawa bez reszty
ją pochłonięta.
Cassie przyglądała się dziecku. Pomyślała, że miłość jest nieodłącznie związana ze stratą i z
nieopisanym bólem.
Poszła do pokoju Philipa. Chwilę stała przed zamkniętymi drzwiami, w końcu jednak
weszła do środka.
Z miejsca ogarnęły ją wspomnienia, te złe i te dobre. Rozejrzała się. Myślała o Philipie.
Przypomniała sobie, jak wyglądał, jak brzmiał jego śmiech, jak uśmiechał się do niej w ten
jedyny, niepowtarzalny sposób. Podeszła do szpitalnego łóżka, do którego był przykuty w
ostatnich miesiącach życia. Przypomniała sobie rozdzierający ból i niewysłowiony żal, że
nieodwołalnie go traci. Przypomniała sobie długie godziny, dni i miesiące żałoby po jego
śmierci.
Ku swemu wielkiemu zdumieniu stwierdziła, że wspomnienia już jej nie szarpią jak kły
dzikiego zwierzęcia.
Cudze dziecko 115
Mogła wspominać przeszłość, wspominać Philipa bez tego strasznego bólu, który odbierał
wszelką chęć życia. I mogła wspominać miłość.
Usiadła w fotelu, w którym przedtem tylekroć siadywała, obserwując, jak Philip się jej
wymyka. Wspominała tamte dni, a także te, które je poprzedzały. I nagle uświadomiła
sobie, że gdyby miała taką możliwość, przeżyłaby swoje życie jeszcze raz, niczego w nim
nie zmieniając. Nawet gdyby wiedziała, że Philip umrze, że zostanie jej odebrany i że ona
będzie cierpieć jak potępieniec, i tak zdecydowałaby się przeżyć u jego boku te wszystkie
szczęśliwe, przepełnione miłością lata.
Popiskiwanie Sydney sprowadziło Cassie do teraźniejszości. Wyszła z pokoju Philipa i
zamknęła drzwi na klucz. Postanowiła spakować wszystko, co zostało po chorobie, i
wywieźć z domu.
- Witaj, skarbie - powiedziała, wyjmując Sydney z kojca. - Tak, wiem, bardzo długo mnie nie
było. Ale już wróciłam.
Przytuliła dziewczynkę do piersi.
Zadzwonił dzwonek u drzwi. Cassie posadziła sobie Sydney na biodrze i poszła otworzyć.
W progu stał Sam. Trzymał wielki bukiet róż.
- Sam! - Zawołała uszczęśliwiona Cassie. - Są przepiękne!
Wszedł, wręczył jej kwiaty i pocałował w policzek. Sydney wyciągnęła do niego rączki,
więc wziął ją na ręce.
- Cieszę się, że ci się podobają - powiedział z uśmiechem.
116 Candace Camp
- Wróciłeś wcześniej, niż się spodziewałam - powiedziała Cassie, wąchając róże.
- Nie mogłem wytrzymać. Sprawdziłem, co robią brygady, i doszedłem do wniosku, że
świetnie sobie radzą beze mnie.
Weszli do kuchni. Cassie najpierw ułożyła róże w wazonie, a potem odwróciła się twarzą
do Sama. Chwilę trwało, nim zaczęła mówić:
- Zastanawiałam się nad tym, co mi wczoraj powiedziałeś. A raczej dziś nad ranem.
Widzisz, chodzi o to... Czy twoja propozycja jest nadal aktualna?
- Jak najbardziej - odrzekł nieco zdumiony.
- Wobec tego ją przyjmuję.
- Przyjmujesz?
- Owszem. Zostanę twoją żoną.
Sam aż krzyknął z radości. Podszedł do narzeczonej, objął ją wolną ręką, a Cassie wtuliła
twarz w jego koszulę. Czuła piąstki Sydney na swoich włosach.
- Kocham cię - szepnęła. - Bardzo cię kocham.
EPILOG
Cassie spojrzała na zegar. Zostało niewiele czasu. Za godzinę będzie już żoną Sama.
Uśmiechnęła się do siebie. Trochę się denerwowała, ale tylko ceremonią, bo co do słuszności
swej decyzji nie miała najmniejszych wątpliwości. Była całkowicie pewna, tak jak przed laty
była pewna Philipa. Kochała Sama i nade wszystko na świecie chciała zostać jego żoną.
Jana przybiegła w podskokach. Miała na sobie prostą jasnoniebieską sukienkę, a bujne
włosy upięła w koronę.
- Ładnie wyglądam? - dopraszała się komplementów.
- Przepięknie - powiedziała z przekonaniem Cassie.
Jana miała być jedyną druhną. Cassie chciała mieć skromny ślub i przyjęcie tylko dla
rodziny oraz najbliższych przyjaciół. Nie zaprosiła nikogo z Los Angeles, z wyjątkiem
swojej agentki, przyjaciółki Amandy, no i oczywiście Michelle.
118 Candace Camp
Siedząca na dywanie Sydney zajmowała się na przemian gryzieniem plastikowego
gryzaczka albo wściekłym waleniem nim o podłogę. Ale na widok Jany uśmiechnęła się
szeroko, po czym zaczęła podskakiwać na pupie i gulgotać, wyciągając przy tym rączki w
zupełnie jednoznacznym, natarczywym geście.
- Cześć, Sydney. - Jana przykucnęła przy dziecku. - Przepraszam, ale nie mogę cię teraz
wziąć na ręce. Muszę uważać na sukienkę.
Sydney złapała się łóżka, z pomocą tej podpory stanęła na nóżkach i uśmiechała się do Jany.
- No, patrzcie tylko! - Jana aż klasnęła w ręce. - Kto się nią zajmie podczas ceremonii?
- Margaret. - Cassie mówiła o właścicielce księgarni, która w ciągu kilku ostatnich miesięcy
stała się jedną z najbliższych jej osób. - Powinna zaraz tu być. Pomożesz mi wybrać cień dp
powiek?
- Nie. Obiecałam tatusiowi, że tylko pokażę ci, jak wyglądam, i zaraz wrócę. Nie chce,
żebym ci przeszkadzała.
- Nigdy nie przeszkadzasz. - Cassie uśmiechnęła się do Jany.
- Dzięki, ale i tak muszę iść. Tata tak się denerwuje, że jeszcze dostani&od tego przepukliny.
Do zobaczenia. Cześć, Sydney. - Pocałowała maleństwo w czubek główki i zaraz wybiegła z
pokoju.
Sydney krzyknęła niezadowolona i na czworakach pobiegła za Janą.
- O, nie. Nic z tego, moja panno. - Cassie wzięła ją na ręce, nim dziewczynka dotarła do
otwartych
Cudze dziecko 119
drzwi. Nie zdążyła ich jednak zamknąć, bo w korytarzu zobaczyła swoją pasierbicę.
- Michelle! - zawołała uradowana. - A więc jednak przyjechałaś! Nawet nie wiesz, jak
bardzo się cieszę!
Podeszła do niej i uścisnęła serdecznie, a potem jej się przyjrzała.
- Świetnie wyglądasz.
- Dziękuję. - Michelle uśmiechnęła się niepewnie i zaraz popatrzyła na Sydney. - Czy to...
- Tak, to jest Sydney.
- Ale urosła!
- Ma już osiem miesięcy. Chcesz ją wziąć na ręce?
Michelle skinęła głową, a potem ostrożnie wyciągnęła ręce po dziecko. Sydney chwyciła się
bluzki Cassie i podejrzliwie przyglądała się matce. Nie wyciągnęła do niej rączek, ale też nie
protestowała, kiedy Michelle ją do siebie przytuliła.
- O rany, ona już pewnie raczkuje.
- Owszem. Biega po całym domu. Chodźmy do mojego pokoju. Pogadamy, jak będę się
malowała.
Michelle poszła za nią. Usiadła na łóżku, a Cassie na stołeczku przed toaletką. Sydney
natychmiast porzuciła matkę i poczołgała na skraj łóżka. Michelle posadziła ją na podłodze i
mała poraczkowała do Cassie, a po chwili wstała, opierając się o krzesło. Cassie spojrzała na
nią z uśmiechem.
- Cześć, skarbie. - Pocałowała małą.
- Kochasz ją, prawda? - spytała Michelle.
120 Candace Camp
- Do szaleństwa. Jak mogłabym jej nie kochać? To wspaniałe dziecko.
- Wiedziałam, że się nią zaopiekujesz. Cassie bała się odezwać. Serce w niej zamarło.
Była pewna, że Michelle zechce zabrać ze sobą Sydney. Jak miała zareagować? Co powinna
zrobić? Nie chciała o tym rozmawiać, nawet myśleć o tym nie chciała. Zwłaszcza teraz,
przed samym ślubem!
Na szczęście rozległo się pukanie do drzwi i do pokoju weszła Margaret.
- Cześć. Przyszłam po małą. Przepraszam za spóźnienie.
- Och! - Cassie zerknęła na Michelle. - Margaret zaopiekuje się Sydney podczas ceremonii.
Chyba że wolałabyś...
- Nie. - Michelle pokręciła głową. - Ale chciałabym z tobą pogadać.
A więc nie da się uniknąć tej rozmowy, pomyślała zrozpaczona Cassie.
Uśmiechając się z wysiłkiem, przedstawiła sobie Margaret i Michelle. Po chwili Margaret
zabrała Sydney i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
- Naprawdę świetnie wyglądasz - powiedziała Cassie w nadziei, że uda jej się opóźnić
nieuniknione.
- I dobrze sobie radzę. Wygląda na to, że tym razem mi się uda.
- Bardzo się cieszę. Zawsze w ciebie wierzyłam.
- Dziękuję. - Michelle zarumieniła się. - Wiem, że zawsze powtarzam to samo, ale tym
razem naprawdę tak myślę. Widzisz, za każdym razem
Cudze dziecko 121
w głębi serca wiedziałam, że kłamię albo że sama siebie próbuję oszukać. Tym razem jest
inaczej. Ciężko pracuję nad sobą.
- Tak się cieszę! - Cassie podeszła do pasierbicy i objęła ją mocno. - Twój tata byłby z ciebie
bardzo dumny.
- Tak sądzisz? - spytała Michelle, a głosik miała przy tym jak mała dziewczynka.
- Jestem pewna. Bardzo cię kochał.
- Czasami myślę o tym, jak bardzo dałam mu się we znaki. Byłam prawdziwym potworem.
Chyba czasami mnie nienawidził.
- Nigdy. Martwił się o ciebie, ale nigdy ani na chwilę nie przestał cię kochać. '
- Jesteś dla mnie taka dobra... - Michelle uśmiechnęła się nieśmiało. - Przykro mi, że źle cię
traktowałam. Zresztą ojca też.
- Tym się nie przejmuj. Tata wszystko rozumiał, ja też. Życie nie było dla ciebie łaskawe i
raczej nie stało się łatwiejsze, kiedy wyszłam za mąż za twojego ojca.
- Ty zawsze byłaś w porządku. Byłaś dla mnie dobra. Zawsze o tym wiedziałam, nawet
kiedy tak paskudnie się do ciebie odnosiłam. Nie wiem dlaczego, ale po prostu nie umiałam
inaczej.
- Wiem.
- W klinice mamy spotkania z psychologiem. Któregoś dnia kazali nam opowiedzieć o dniu,
w którym byliśmy naprawdę szczęśliwi. Wiesz, o czym powiedziałam?
Cassie pokręciła głową.
122 Candace Camp
- Pamiętasz, jak kiedyś do was przyjechałam i byłam wściekła, bo Katie Inman paskudnie
mnie potraktowała? Płakałam i w ogóle...
- Pamiętam.
- Zabrałaś mnie wtedy na zakupy do Beverly Center.
- Jasne, że pamiętam. - Cassie się roześmiała. - Kupiłyśmy tonę ciuchów.
- No. A potem poszłyśmy na lody. W domu włożyłam na siebie te nowe ciuchy i
wybrałyśmy się na obiad do Spago. - Michelle uśmiechnęła się do wspomnień. - Wcale się
mnie nie wstydziłaś, chociaż miałam włosy w kolorze fuksji i kolczyk nad okiem.
- Wszystko doskonale pamiętam. Tylko nie miałam pojęcia, że ci się to podobało.
- No właśnie. Nie chciałam pokazać po sobie, że jest mi fajnie. To by było wbrew zasadom.
Rozumiesz? Ale nikt nigdy nie zrobił dla mnie nic lepszego. I wcale nie chodzi o pieniądze,
bo rodzice mnóstwo na mnie wydawali. Chodzi o to... Kiedy przyjechałam, ty nad czymś
pracowałaś. Przygotowywałaś zdjęcia do książki czy coś w tym rodzaju. Ale kiedy się
zjawiłam, odłożyłaś robotę i powiedziałaś, że pójdziemy na zakupy, żeby mi poprawić
nastrój. Przerwałaś pracę z mojego powodu! Poszłaś ze mną i słuchałaś, jak marudziłam o
Katie. Moja własna matka nigdy by czegoś takiego dla mnie nie zrobiła. Wstydziłaby się
nawet pokazać ze mną w Spago.
- Michelle... - Cassie poczuła napływające do
Cudze dziecko 123
oczu łzy. - Nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy. Zawsze uważałam, że nie umiem, nie
potrafię się z tobą dogadać.
- To nieprawda. - Michelle pokręciła głową. - Byłaś lepszą matką od mojej rodzonej. I lepszą
niż ja. Dlatego u ciebie zostawiłam Sydney. Wiedziałam, że nikt nie będzie dla niej lepszy
niż ty.
- Dziękuję. - Cassie uścisnęła dłoń Michelle.
- No więc... - Michelle się wyprostowała - za miesiąc wychodzę z kliniki. Wiesz, przez
pierwszy miesiąc nigdzie człowieka nie wypuszczają, a dopiero w drugim można wyjść na
trochę, ale za każdym razem trzeba mieć pozwolenie. Teraz już nie muszę o nie prosić, żeby
wyjść, ale nadal raz w tygodniu mam psychoterapię, no i oczywiście jestem pod kontrolą. A
jak stamtąd wyjdę, to się wyprowadzę.
- Dokąd? Coś ty znów wymyśliła? - Cassie zrobiło się słabo.
A więc Michelle zamierzała nie tylko zabrać jej Sydney, ale jeszcze wywieźć ją gdzieś
daleko. Cassie obawiała się„ że serce jej pęknie z żalu. Ale przecież nie mogła zabronić
pasierbicy opiekować się własnym dzieckiem. Nie mogła oddać sprawy do sądu, zwłaszcza
teraz, kiedy Michelle zamierzała rozpocząć nowe życie i kiedy była szansa, że to życie
wreszcie stanie się coś warte.
- Na Florydzie jest jeszcze jedna klinika Beginnings. Program przewiduje, że pacjent po
wyjściu ze szpitala jeszcze przez pół roku przychodzi do nich na cotygodniowe
psychoterapie. No wiesz, żeby nie wypaść z kursu. Nigdy przedtem nie wytrzymałam
124 Candace Camp
aż pół roku. No, ale teraz będę mogła się przenieść na Florydę i jednocześnie uczestniczyć w
tych cotygodniowych spotkaniach.
- Ale dlaczego musisz się przenosić?
- Trzeba się odciąć od toksycznego otoczenia. No wiesz, od ludzi, z którymi się piło i ćpało.
Ja nigdy tego nie zrobiłam. Zawsze, jak tylko wychodziłam z kliniki, zaraz spotykałam się z
dawnymi znajomymi i bardzo prędko znów się uzależniałam. Teraz muszę stąd wyjechać,
jak najdalej od nich, żeby mnie nie kusiło. Muszę sobie znaleźć nowych przyjaciół, zacząć
całkiem inne życie. Jeśli pojadę na Florydę, to pożbędę się tutejszych znajomych i
jednocześnie będę mogła brać udział w zajęciach dla ozdrowieńców.
- To wygląda całkiem rozsądnie.
- No. - Michelle się uśmiechnęła. - Całkowita zmiana, co?
Po chwili znów zaczęła mówić.
- Widzisz, chodzi o to... Chciałabym wiedzieć, czy zgodziłabyś się zatrzymać Sydney?
Słowa Michelle były tak odległe od tego, co Cassie spodziewała się usłyszeć, że minęła
długa chwila, nim do niej dotarły.
- Co takiego?- Nie chcesz jej zabrać ze sobą?
- W pewnym sensie. - Pasierbica wstała i zaczęła się przechadzać po pokoju. - Chodzi o to,
że nie jestem dobrą matką.
- Och, Michelle, na pewno...
- Nie zaprzeczaj. Obie wiemy, że to prawda. Gdybym była dobrą matką, nigdy nie
porzuciłabym własnego dziecka.
Cudze dziecko 125
- Ależ to nieprawda! Podjęłaś właściwą decyzję. W tamtych okolicznościach to było
najlepsze, co mogłaś zrobić dla Sydney.
- Tak, oddanie jej tobie naprawdę było dla niej najlepszmy wyjściem. I nadal jest. Dla mnie
zresztą też. Kocham ją, Cassie, tęsknię za nią i czasami myślę, że gdybym tylko mogła ją
przytulić, od razu bym się lepiej poczuła. Ale to nieprawda. Zaraz po urodzeniu Sydney
przychodziła ta kobieta, która mi pomagała się nią zajmować. Jakoś przebrnęłam przez
pierwszy miesiąc, a kiedy opiekunka odeszła, próbowałam sama zająć się małą. Tylko że to
było dla mnie za trudne. Denerwowała mnie, irytowała... Chciałam ją zostawić i uciec jak
najdalej.
- Teraz masz się znacznie lepiej - zaryzykowała Cassie.
- Tak, ale nie jest mi łatwo. Muszę się zaopiekować sobą. Muszę się nauczyć żyć bez
narkotyków. To bardzo trudne. Nie mogę zajmować się jednocześnie sobą i dzieckiem.
Naprawdę będzie jej lepiej u ciebie. A i ja bez niej mam większe szanse. Opiekowanie się
Sydney byłoby dodatkowym czynnikiem stresującym, a ja powinnam unikać stresów jak
ognia. - Zamilkła, popatrzyła na Cassie. - Chyba że ty jej nie chcesz.
- Zwariowałaś! Oczywiście, że chcę! Z radością zaopiekują się Sydney. Przecież ją kocham.
- Ja też. Naprawdę. Dlatego chcę, żeby została u ciebie. Na zawsze. Nie tylko do czasu, aż
się wyleczę i stanę na nogi.
Cassie patrzyła na Michelle. Usiłowała zdusić
126 Candace Camp
w sobie ogarniającą ją radość i zrobić to, co zrobić należało.
- Na zawsze? Kochanie, jesteś pewna?
- Jestem. - Michelle zdecydowanie skinęła głową. - Chcę zabezpieczyć Sydney. Wiem, jak to
jest, kiedy się ma matkę wariatkę. No, może nie wariatkę, ale taką rozchwianą
emocjonalnie. Nie chcę, żeby Sydney musiała żyć tak jak ja. Może uda mi się jakoś pozbierać
i wyjść na prostą, ale na pewno nie zdołam tego zrobić, mając na głowie dziecko. Może
przyjdzie taki dzień, że będę sobie doskonale radziła. Ze wszystkim. Może będę miała
dziecko i stanę się dla niego dobrą matką. Może nawet znajdę gdzieś po drodze jakiegoś
fajnego faceta i uda mi się z nim zostać. Tylko że nie teraz. Nie potrafię być dobrą matką dla
Sydney, ale może będę chociaż dobrą ciocią. No wiesz, takim kimś, kto przychodzi z wizytą
i przynosi fajne zabawki. Może nawet pozwolisz jej kiedyś przyjechać do mnie na parę dni,
jak będzie starsza.
- Pewnie, że pozwolę.
- Mam nadzieję. Rozmawiałam już z wujkiem Mikiem. Poprosiłam go, żeby przygotował
wszystkie dokumenty. Zrzeknę się praw rodzicielskich, „ żebyś ty mogła adoptować
Sydney.
- Michelle! To bardzo poważna decyzja.
- Wiem. Tego mi właśnie potrzeba. Rozmawiałam o tym z psychologiem. Twierdzi, że mam
rację. A i tobie będzie łatwiej, jeśli będziesz jej prawnym opiekunem. No wiesz, szkoła,
szpital i cała reszta. Ale przede wszystkim chodzi o to, żeby uchronić
Cudze dziecko 127
Sydney przede mną. Bo jeśli jednak mi się nie uda, jeżeli znowu zacznę brać, to nie wiem, co
mi może strzelić do głowy. Sama dobrze wiesz, jakie głupstwa robię, kiedy jestem naćpana.
Mogłabym na przykład próbować ją zabrać. To byłaby dla niej tragedia, gdyby zabrano ją
od jedynej matki, jaką zna. I na pewno nie byłoby dobrze, gdyby została zamieszana w
sądową awanturę o prawa rodzicielskie. - Michelle popatrzyła na Cassie z powagą. -
Pierwszy raz w życiu chcę postąpić odpowiedzialnie, zrobić to, co najlepsze dla mojego
dziecka. Dlatego postanowiłam podpisać te papiery. Postanowiłam oddać ci Sydney.
- Och, kochanie! - Cassie mocno przytuliła Michelle. Jej serce przepełniała miłość. - Jestem
taka dumna z ciebie. Wiem, że tym razem na pewno ci się uda. Jesteś teraz silna. I obiecuję
ci, że zaopiekuję się Sydney. Będę ją kochała całym sercem. Zawsze będzie podwójnie moim
dzieckiem, dlatego że jest twoją córką, a ty jesteś moja. - Pocałowała pasierbicę w policzek,
cofnęła się o krok i uśmiechała się do niej. - No chodź - powiedziała w końcu. - Mamy przed
sobą ślub.
- Wiem. I mam nadzieję, że będziesz bardzo szczęśliwa. Życzę ci tego z całego serca.
- Będę - powiedziała jej na ucho Cassie. Zeszły do salonu, który uprzątnięto i zastawiono
krzesłami dla gości weselnych. Cassie zatrzymała się w progu.
Sam uśmiechał się do niej przez całą szerokość pokoju.
128 Candace Camp
W tej chwili Cassie uważała się za najszczęśliwszą kobietę na świecie. Mało komu trafia się
taka miłość i to nie raz, lecz dwa razy w tym samym życiu.
Rozległy się dźwięki muzyki. Cassie bez wahania wyszła naprzeciw Samowi i swemu
nowemu życiu.