PROJEKT TATRY
- czyli rzecz o UFO i Ufitach nad polskimi górami i nie tylko...
Robert K. Leśniakiewicz
Zakopane Jordanów 1996 – 1999
CZĘŚĆ DRUGA - Varia
15. WSTĘP (Dlatego kocham Tatry...)
Ciągu dalszego tej pracy miało nie być.
Sądziłem w swej naiwności, że pisząc słowo „Koniec” pod ostatnim akapitem appendyksu
PROJEKTU TATRY - Raport Końcowy raz na zawsze i definitywnie skończę tą kartę polskiej
ufologii i część mojego życia. Stało się jednak inaczej.
Stało się inaczej za sprawą kilku imprez ufologicznych - które zaliczyłem w latach 1995 - 2001, a w
czasie których przyszło mi mówić o ufozjawiskach widzianych w Tatrach, Beskidach i innych
górach naszego cudownego kraju. Pisząc o Polsce „cudowny kraj” wcale nie ironizuję, bo Polska
jest cudowna! Jak to mawia moja siostra Wiktoria, która mimo młodego wieku zaliczyła całą
Europę i trochę Afryki i Azji, Polska jest nie tyle pawiem i papugą narodów, ale nade wszystko
zwierciadłem Europy, boż mamy w niej wszystkie możliwe formy jej reliefu powierzchniowego,
więc Polaka znającego swój własny kraj w Europie nic nie zaskoczy... W czasie odczytów i
prelekcji we Wrocławiu, Białej Podlaskiej, Gdyni, Gdańsku, Krakowie, słowackich Koszycach,
węgierskim Budapeszcie i Debreczynie oraz Pradze Czeskiej z a w s z e znalazł się ktoś, kto
dorzucił do zebranego już przeze mnie materiału opisowego ufozjawiska coś nowego - i o tym jest
ta część tej pracy.
Był także inny powód, dla którego ponownie chwyciłem za pióro w tej kwestii - a mianowicie,
chodzi tu o kilka fenomenów zaobserwowanych przez mieszkańców Małopolski, Pomorza, Śląska i
Podkarpacia, a które maja związek z poruszonymi w Raporcie Końcowym sprawami dotyczącymi
m.in. korelacjami pomiędzy doniesieniami o obserwacjach NOL-i a „diabelskimi kamieniami”,
kamiennymi kręgami kultowymi i kręgami zbożowymi wreszcie. Istnieje bardzo ciekawa teoria na
ten temat, która sformułował niedawno pewien mieszkaniec Zakopanego - inż. Jerzy Łatak, a
którą to teorię zaprezentuje w rozdziale 19.
Rozdział 16 mówi o kilku przypadkach zniknięć ludzi w Tatrach i na Podhalu, a które wydarzyły się
dosłownie na naszych oczach! Ustosunkuję się do nich i do programu wyemitowanego w TVN z
cyklu Nie do wiary.
Rozdział 17 porusza niezwykłą sprawę obserwacji dziwnych bolidów, które niekoniecznie musiały
być bolidami - mogły to być np. szczątki pojazdów kosmicznych z czasów Wielkiego konfliktu
Bogów-Astronautów sprzed 12.000 lat, albo statki kosmiczne Obcych, które wskutek awarii spadły
na Ziemie i jej mieszkańców. Może przesadziłem z tymi spadkami na mieszkańców, ale zaiste
niewiele...
W rozdziale 18 poruszam sprawę odbudowy i rozbudowy sieci informacjozbiorczej Obcych na
terenie naszego kraju i o dziwnych artefaktach kamiennych znajdowanych u nas i za granicą.
Będzie tam m.in. o powrotach kilku legend tatrzańskich i innych, z którymi zetknął nas los. Pisząc
„nas” mam na myśli członków Małopolskiego Centrum Badań UFO i Zjawisk Anomalnych -
Marcina Mioduszewskiego, Bartka Soczówkę i Arka Miazgę, a także kolegów z grup
ufologicznych Bronisława Rzepeckiego z Krakowa (GBNOL Kraków), Tomasza Niesporka z
Katowic (GBNOL „Sieć”), Józefa Grzywoka z Ornontowic (Ruch Zwolenników Istnienia
Obcych), a także koleżanki i kolegów z województwa pomorskiego: Jerzego Szkodę, Zofię
„Eleonorę” Piepiórkę, Urszulę Giedroyć i Anię Milewską z Trójmiasta - dzięki którym
otworzyły mi się oczy na niektóre aspekty obecności na ziemiach polskich megalitycznych
budowli, które stanowią ślad istnienia onegdaj potężnej Supercywilizacji ludzkiej z epoki istnienia
Atlantydy...
I wreszcie chciałbym powiedzieć, dlaczego kocham Tatry.
Najtrudniej czasami jest odpowiedzieć na pytanie, dlaczego i za co kogoś czy coś się kocha. Można
powiedzieć, że za to, że ten ktoś czy coś istnieje, ale to będzie albo wykręt, albo półprawda. W
przypadku mojej miłości do Tatr, to u jej podstaw legła niesamowita fascynacja ich nieziemskim
pięknem. Te jedyne w tej części Europy góry o charakterze alpejskim były dla mnie i są nadal
kwintesencją wszystkiego, co naj- : najpiękniejszego, najurokliwszego, najidylliczniejszego (sic!) i
najbardziej niebezpiecznego dla tych, którzy w swej głupocie je lekceważą... Tatry, to jedyna w
swym rodzaju, surowa i dzika mityczna Arkadia. Jaka szkoda, że cywilizacja w swym pochodzie
coraz bardziej niszczy ten ostatni bastion dzikiej i pierwotnej Przyrody!
Tatry z bliska zobaczyłem w wieku lat sześciu, kiedy to z wujostwem Leszkiem i Dagmarą
Bocheńskimi pojechałem po raz pierwszy do Zakopanego, na Gubałówkę i na Kasprowy Wierch. I
tutaj nastąpił we mnie przełom - moje oczy ujrzały cud Tatr Wysokich i Zachodnich...
Potem było kilka szkolnych wycieczek i wreszcie niezapomniany dla mnie, wrzesień 1973 roku,
kiedy to nad Tatrami, po raz drugi w życiu, ujrzałem NOL-a. wtedy właśnie zacząłem poszukiwać -
jakże rzadkich w PRL - informacji na temat UFO i Ufonautów. Kolejny stopień wtajemniczenia
ufologicznego zaliczyłem w Centrum Szkolenia Wojsk Ochrony Pogranicza w Kętrzynie, kiedy to
w sierpniu 1978 roku przeczytałem My z Kosmosu Arnolda Mostowicza, a w sierpniu 1979 roku
widziałem na własne oczy Wielki Bolid Polski. Po promocji oficerskiej na stopień podporucznika
WOP, najniespodziewaniej dla siebie samego wylądowałem w Pomorskiej Brygadzie WOP w
Szczecinie i w latach 1979 -1987 służyłem w GPK Świnoujście - Terminal Promowy PŻB. To
właśnie dzięki temu powstała książka pt. UFO nad granicą (Kraków, 2000) i inne nie wydane
jeszcze prace. W październiku 1987 roku, dzięki szczęśliwemu dla mnie zbiegowi okoliczności,
przeniosłem się do Karpackiej Brygady WOP w Nowym Sączu i do 31 sierpnia 1994 roku służyłem
w GPK Łysa Polana - jednym z najpiękniej położonych przejść granicznych w kraju. To właśnie
tam powstała praca PROJEKT TATRY - Raport końcowy, który właśnie Czytelniku poznałeś...
Po przeprowadzce z Pomorza Zachodniego w Tatry mogłem je penetrować bez ograniczeń.
Zabrałem się serio za ufologię i... ekologię, bo pojąłem, że życie jest czymś unikalnym w Kosmosie
i że możemy żyć tylko w wąskim diapazonie warunków fizycznych naszej planety. Ale przecież
dotyczy to tylko nas - Ziemian. A Oni? W jakich warunkach żyją Oni? W podobnych, ale nie
tożsamych, co odbija się na Ich morfologii i fizjologii. Tak myślałem wtedy, włócząc się po
tatrzańskich szlakach. Teraz nie jestem tego tak pewien, bo moje spojrzenie na problem zmieniło się
w miarę poznawania faktów i wydarzeń, które miały miejsce na szlakach moich wędrówek po
górach.
Tatry mimo swej niepozorności - a gdzie im do Alp czy Kaukazu! - mają w sobie owo tajemnicze i
groźne, nieuchwytne, ale straszliwie silne „coś” - to „coś” - co każe nam porzucić ciepły i wygodny
dom i iść z plecakiem na plecach, ciężkimi vibramami na nogach, znosić trudy i niewygody tylko
po to, by napawać się widokiem tego cudownego pomnika-gmachu zbudowanego przez Stwórcę z
kamienia, światła i powietrza. To właśnie tam, wśród szarych granitów i białawych skał
wapiennych, pachnącej w słońcu kosówki i ziół, z dachem błękitnego nieba nad głową i słońcem w
oczach ludzie czują się naprawdę wolni. To właśnie tutaj przeżywają najbardziej intymne,
mistyczne uniesienia i wzruszenia. Tutaj właśnie spotykają swego Boga. To tutaj właśnie można
dotknąć świętego Graala i przekroczyć niejeden Rubikon. Właśnie tu! Sam na sam z górami i ich
cudowną, dziką i jakże bezmyślnie niszczoną przez ogłupionych żądzą mamony i władzy
oszołomów Przyrodą. Tatry są takim miejscem!
Ci, którzy patrzą na nie, jak na kupę kamieni, którą trzeba „złoić” czy przelecieć „glajtem” tylko po
to, by padł kolejny rekord głupoty są daleko od tego, co nazywa się pełnym zrozumienia
zachwytem nad Tatrami. Oni są tylko „łojarzami” czy „glajciarzami”, dla których liczy się wyczyn i
poklask podobnych sobie idiotów, przebiegających Orlą Perć ze stoperem w ręku... Znałem takich, i
nie byli to bynajmniej dwudziestoletni młodzieńcy, ale stateczni na oko, mężczyźni w sile wieku!
Współczuję im, podobnie jak współczuję uczestnikom rozkrzyczanych, rozwrzeszczanych
szkolnych wycieczek, organizowanych w ramach „turystyki masowej”, która z prawdziwą turystyką
miała tyle wspólnego, ile papierosy marki „Sport” z autentycznym sportem... To nie to. Dzieło Boże
należy kontemplować, a nie zwiedzać. Dlatego nie dziwię się tym, którzy w samotności - czasami w
górach wręcz zabójczej w dosłownym znaczeniu - dążą z uporem wciąż wyżej i wyżej - ku
szczytom, ku słońcu na błękicie nieba... Sam też tak robiłem niejednokrotnie i znam to uczucie
cudownego wyzwolenia od wszelkich kłopotów i zmór. Mnie udało się wrócić, pomimo tego, że
góry to przecież takie miejsce, w którym wszystkie cztery żywioły sprzymierzyły się przeciwko
człowiekowi - dodajmy - głupiemu człowiekowi. Stąd właśnie poszło przekonanie ukute i
ugruntowane przez głupców, że góry są ostoją diabła. Owszem, ginęli w nich ci, którzy nie potrafili
sobie poradzić z samym sobą, z własną słabością, brakiem wiedzy i nadmiarem ambicji. Jakże
eufemistycznie brzmią takie frazesy, jak: „pokonywanie gór”, „zdobywanie szczytów” itp.
idiotyzmy. Przecież to śmieszne: gór nie da się pokonać, szczytów nie można zdobyć - na nie
można tylko wyjść. Tak naprawdę, to pokonuje się tylko siebie: swój strach i zmęczenie, bo góry są
niepokonane i pozostają poza dobrem i złem - to Goethe powiedział, a ja się pod tym podpisuje
wszystkimi kończynami - tak jak oceany, tak jak Kosmos. To właśnie w górach, nawet tak
niepozornych jak Tatry, czujemy swą marność wobec Natury.
Niestety, nie każdy to pojmuje w ten sposób i dlatego namnożyło się w naszym kraju tych, którzy
pokorę wobec Przyrody zamienili na żądzę mamony i sławy za każdą cenę. Ci, którzy swym quasi-
olimpizmem i pseudo-patriotyzmem de facto zaprzedali się złotemu cielcowi zapomnieli, że Tatry
są jedyne i innych gór tak niepowtarzalnych w Polsce nie było, nie ma i nie będzie... Pomysł
tatrzańskiej olimpiady jest poroniony, ale najgorsze jest to, że jest on niesamowicie chwytliwy - jak
komunizm w kraju zrujnowanym gospodarczo przez rządy sprawowane przez mniejszości
narodowe... Całość igrzysk może zaszkodzić tylko biosferze Tatr. I to może właśnie dlatego Obcy
penetrują nasze góry - wszak dowiedziono, że Oni interesują się stanem naszego środowiska
naturalnego.
Kilka lat temu wystąpiłem na łamach Tygodnika Podhalańskiego z propozycją regeneracji biosfery
Tatr poprzez zamknięcie ich na co najmniej sto lat: od roku 2000 do roku 2099 czy 2100. Jak
zawsze to, co outsiderskie, nie znalazło zrozumienia w kraju, co nie jest takie dziwne, bo każde
nowatorskie rozwiązanie problemu - jakiegokolwiek problemu w Polsce - nie ma racji bytu. U nas
musi się przy tym załapać co najmniej połowa ministerstw i trzecie tyle biurokratów na cieplutkie
posadki... A przecież to jest jakieś konkretne wyjście! - tyle, że w warunkach totalnego
zdebilowacenia społeczeństwa i skretynienia władzy - dla której problemem są aborcja i eutanazja,
materializm, hedonizm, konsumpcjonizm i inne „-izmy” - nie ma racji bytu, bo nikt się przy tym nie
nachapie. Nie trafia to także do ludzi złaknionych odpoczynku w górach - i nie ma się co im
dziwić... Czasami marzę, by czas cofnął się o dwa stulecia, kiedy Tatry były terra nondum cognita i
były takie, jakie opisywała Zofia Urbanowska w Róży bez kolców. Apogeum głupoty i
sprzedajności osiągnął minister środowiska w awuesowskim rządzie, który na dwa tygodnie przed
wyborami parlamentarnymi w 2001 roku, zdymisjonował długoletniego obrońcę tatrzańskiej
przyrody i dyrektora TPN - dr Wojciecha Gąsienicę-Byrcyna. Ten zamach na tatrzańską przyrodę
był jednym z wielu gwoździ do trumny rządów prawicowych w Polsce. Kto miał chociaż trochę
oleju w głowie - głosował za partiami lewicowymi. Ten minister nie wykazał się zresztą
niczym, poza swoją nieudolnością i umiłowaniem do mamony, nie ma się co dziwić, bo jego
jedynym tytułem do ministerialnego stołka był dyplom magistra KUL... Wreszcie o czym tutaj
mówić - zawsze irytowała mnie góralska (i w ogóle polska) hipokryzja, którą szczególnie widać
było w czasie przyjazdów Jana Pawła II. Było całowanie pierścienia, padanie do nóg, szumne
deklaracje, wzniosłe słowa i inne oznaki wiernopoddańczej i ultra-religijnej postawy - do czasu
wyjazdu Dostojnego Gościa, bo potem wszystko wracało do normy, jak zresztą w całym kraju,
tylko górale robili to w najbardziej widowiskowy i groteskowy sposób!... A potem dziwili się, że
Bóg ich tak karze - za co!? - a właśnie za ich dwulicowość i hipokryzję, za łamanie tego, co
przyrzekali Namiestnikowi Piotrowemu!
Jesteśmy Polakami, ale zapomnieliśmy już, że to właśnie w te góry przyjeżdżali ze wszystkich
zaborów ludzie stanowiący sól tej ziemi. Wielcy Polacy, którzy w Tatrach i ich mieszkańcach
szukali inspiracji dla swych czynów śmiałych a wzniosłych. Ludzi, dzięki którym w listopadzie
1918 roku Polska podniosła się ze 123 lat niewoli. Tu działali wszyscy znani pisarze, poeci,
malarze, muzycy, politycy... To tutaj pośród ciemnych smreczyn i szarobrunatnych skał, ładowali
oni swe „akumulatory” i z podhalańskiej sztuki ludowej czerpali natchnienie. To tutaj właśnie
gorzały ognie dyskusji naukowych i polityczno-patriotycznych. To właśnie Zakopane było stolicą
duchową nieistniejącego państwa i narodu rozdartego pomiędzy trzech zaborców. Zakopane było
dla Polaków tym, czym dzisiejsza Lhassa dla okupowanego przez Chińczyków Tybetu, którym
sprzedajni urzędnicy MKOl dali do ręki legitymację bezkarnego mordowania Tybetańczyków i
napluli w twarze chińskim dziewczętom i chłopcom, których ciała dziurawiły pociski z
„kałaszników” i rozjeżdżały czołgi na placu Tienanmen w czerwcu 1989 roku! O tym nie chcemy
już pamiętać - a szkoda. Nie daj nam Boże, byśmy musieli sobie o tym na nowo przypominać, a
historia ma do siebie to, że powtarza się tyle razy, ile tylko może! A co to ma do ufologii? - a to, że
nasze osiągnięcia są znane bardziej poza granicami Polski, niż w kraju. To jest skandal, ale nasi
wydawcy zauroczeni nieprawdopodobnymi wręcz bredniami amerykańskimi czy niemieckimi, tą
chałą dla odmóżdżonych czytelników - dla których myślenie jest jakąś abstrakcją, a nie
rzeczywistością - zapomnieli, skąd przyszli. A przecież w Tatrach i w ogóle w naszym kraju dzieją
się takie rzeczy, o których nie ma pojęcia żaden z przereklamowanych u nas autorów wschodnich
czy zachodnich...
I właśnie o tym traktuje ta praca.
Jordanów, Słońce w Skorpionie 2001 a. D.
16. POSZLI W GÓRY I NIE WRÓCILI...
Śmierć „Trójki z Pułtuska” - Groza na Babiej Górze - Gdzie się podziała praktykantka? - Wyszedł z
domu i znikł... - Ofiary zimy.
Toprowcy uważają - i całkiem słusznie - że w górach ludzie giną tylko i wyłącznie na swe wyraźnie
wyartykułowane życzenie i ze swej głupoty. Przykładem jest zagłada zespołu „Poznańskiej Piątki”
z lutego 1990 roku, opisana w pkt. 45. Sprawa jest ewidentna - ci młodzi ludzie poszli po swoją
śmierć, wyzwali los i go nie uniknęli. Cena była tylko jedna - ich młode życie...
Historia ma to do siebie, że się powtarza:
100
... i po dziewięciu latach się powtórzyła. W dniu 4 lutego 1999 roku, w Tatrach znika trzech
mieszkańców Pułtuska - młodych „ceprów”, którzy zamierzali sobie zrobić wycieczkę ze
schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich na Zawrat. Droga biegnie niebieskim szlakiem nr 50
w przewodniku Nyki. Jest ona piękna, ale w panujących wtedy w tatrach Wysokich warunkach
pogodowych - śmiertelnie niebezpieczna! Mróz, opady śniegu i w górnych partiach trasy silny,
morderczy wiatr najprawdopodobniej przyczyniły się do śmierci tych młodych ludzi. To wydaje się
być oczywistym - co zresztą wynika z prasowych raportów. Nie polemizuję z doświadczonymi
ratownikami TOPR, ale zastanawia mnie, co się stało z ich ciałami? Czy zasypał je śnieg? Czy
zabrała je lawina? A może umierali z zimna o parę kroków od schroniska, jak ś.p. Frysiówna na
Babiej Górze? - mając w uszach okrzyki szukających ich ludzi. Kroniki górskie znają nie takie
wypadki!
Wedle przewodników i map turystycznych, trasę z Pięciu Stawów do Murowańca pokonuje się w
ciągu 2 godzin - ale dotyczy to dobrych warunków pogodowych, przy czystym i wolnym od lodu
szlaku. W zimie, przy zaśnieżeniu i olodzeniu szlaków, przy padającym śniegu i silnych zimnych
wiatrach, (które wyczerpują bardziej, niż najtrudniejszy i najforsowniejszy marsz, wyziębiają ciało
człowieka i powodują załamanie psychiczne), i przy temperaturze rzędu -15
o
C, czas przebycia trasy
wydłuża się niepomiernie, nawet i trzykrotnie, co wiem z własnego doświadczenia. Być może
zwłoki trzech nieszczęśników poniewierają się gdzieś pomiędzy Zawratem a Zmarzłym Stawkiem i
objawią się dopiero na wiosnę... Jak dotąd poszukiwania trwają i są bezowocne.
Na ratunek trójce z Pułtuska wyruszył dwuosobowy zespół z Kielc. Efekt mógł być tylko jeden. W
kilka dni potem znaleziono jedne zwłoki ochotnika. Drugiego z nich nie odnaleziono nigdy...
Dlaczego włączyłem ten wypadek w dossier PROJEKTU TATRY? Ano dlatego, że widzę w nim
sporo podobieństw do wypadku „Poznańskiej Piątki”. Tak jak w jej przypadku, przeciwko
Pułtuszczanom sprzysięgła się pogoda, ich brawura i - co tu owijać w bawełnę - ich własna głupota,
która kosztowała ich młode życie. Ciekawy jestem, czy zostaną znalezione ich zwłoki? Jeżeli tak, to
punkt ten zostanie anulowany, jeżeli zaś nie, to... To trzeba będzie zmienić finalny wniosek
PROJEKTU TATRY... - ludzie giną tajemniczo także w okolicy Doliny Pięciu Stawów Polskich,
gdzie zdarzył się jeszcze jeden tajemniczy wypadek - zob. pkt. 43 - Reykowskiej i Czechowicza.
Jest on jako-tako i na upartego wytłumaczalny, ale tylko na siłę i przy dużym natężeniu dobrej woli.
Jak już tu powiedziałem - poszukiwania w toku. Zakończono je 2 maja 1999 roku odnalezieniem
wszystkich ofiar w lawinisku pod Zawratem. Niby sprawa wyjaśniona, ale znaki zapytania
pozostały.
101
Ten wypadek, w którym na szczęście dwie nastoletnie turystki przeżyły, zdarzył się na szczytowej
kopule Diablaka - wyższego szczytu Babiej Góry.
Poniekąd przypomina to zagładę zespołu Frysiów, opisany w pracy UFO na granicy (Kraków
2000), a rzecz dotyczyła śmierci czterech osób w 1935 roku. Tym razem dwie 17-latki z
Częstochowy: Anna S. i Olga K. wybrały się na Babią Górę wczesnym rankiem, dnia 30 stycznia
1999 roku. Pomimo niesprzyjającej pogody, zimnego wiatru z północnego-zachodu i temperatury
dochodzącej do -20
o
C, obie dziewczyny w swej głupocie uparły się i podeszły z Markowych
Szczawin na Przełęcz Bronę, skąd wspięły się na Diablaka. Dziewczyny osiągnęły, co chciały, ale
zejście już zaczęło sprawiać kłopoty. Zamiast wejść na oznakowany czerwono Główny Szlak
Beskidzki, który sprowadziłby je na Krowiarki - czyli w kierunku wschodnim - Anna i Olga poszły
na południe, na stronę słowacką - gdzie znaleziono je w dniu 31 stycznia. Były zmarznięte,
załamane psychicznie, ale żywe!!!...
I znowu - gdyby nie ich ośli upór i wręcz niebotyczna głupota, która gnała je na szczyt Babiej -
oszczędziłyby one sobie cierpień i wstydu, zaś ratownikom Beskidzkiej Grupy GOPR oraz
funkcjonariuszom polskiej i słowackiej Straży Granicznej wielogodzinnych poszukiwań.
Czy tylko winien był ich upór? Oczywiście był on składową tego wypadku, ale być może, że poza
paskudną pogodą i nikłą wiedzą o górach oraz rządzących w nich prawach, a także ignorancją Anny
i Olgi być może wzięły tu udział także i inne czynniki - czy nie aby diabły z Diablaka? Babia Góra
pod tym względem jest „uprzywilejowana”, a otaczające jej główny szczyt - nomen-omen Diablak -
cieszy się paskudną sławą. W jego okolicach rozbił się w dniu 2 kwietnia 1969 roku samolot
kursowy PLL LOT An-24, nr lotu LO-165, który - jak tego dowiodłem kiedyś - rozbił się wskutek
pomyłki nawigacyjnej popełnionej przez operatora radiolokatora z lotniska Kraków-Balice,
zmylonego widocznym na ekranie radiolokatora echem NOL-a lecącego właśnie nad ... Skawiną!
Kontroler lotu wydawał polecenia właśnie dla tego obiektu, zaś załoga lecącego o 40 km dalej na
południe LO-165 wykonywała je. Efekt tego przy panującej wtedy ohydnej, kwietniowej pogodzie
mógł być tylko jeden - samolot werżnął się kilkadziesiąt metrów poniżej głównego szczytu Policy...
Teraz jest tam rezerwat przyrody im. Prof. Zenona Klemensiewicza - jednej z ofiar tej katastrofy.
Zła pogoda omal nie doprowadziła do katastrofy innego samolotu pasażerskiego ATR-42, z lotu
LO-901, w dniu 5 listopada 1998 roku, kiedy to około godziny 13:54 samolot ów nadleciawszy w
NW - znad Osielca - nad jordanowski Rynek wykonał ostry skręt na NE-E i kierując się drogą nr 7
(„zakopianką”) odleciał w kierunku Krakowa. Leciał on na wysokości niemal 100 m i z prędkością
około 150 km/h. Gdyby pilot leciał wyżej - to uderzyłby maszyną w otaczające Jordanów szczyty
Przykca, Hyćkowej Góry czy Hajdówki, bowiem podstawa chmur sięgała nie więcej, niż 700 m
n.p.m. Ci ludzie mieli wiele szczęścia!
Przekładając teraz ten przypadek na to, co się przydarzyło Annie S. i Oldze K. można powiedzieć,
że skoro doświadczeni piloci mieli kłopoty, to co dopiero dwie młode i głupiutkie dziewczyny?...
Uratowało je chyba tylko to, że będąc z Częstochowy były pod szczególną opieką Czarnej
Madonny! Wszystko skończyło się happy endem, a przecież gdyby nie zeszły one niżej pod osłonę
lasu i gdyby nie znalazły tej sławojki - w której się ukryły - to dwa trupy leżałyby do wiosny w
śniegach Babiej Góry!
102
„Gdzie się podziała praktykantka!” - pytanie za 64.000 dolarów płatne czekiem bez pokrycia...
jeszcze w dniu 13 listopada 1998 roku, o godzinie 7:15 wyszła z domu i dotychczas nie powróciła
mieszkanka Knurowa - 17 letnia Maria Guroś, która miała podjąć praktykę zawodową w
Waksmundzie. Wprawdzie to nie Tatry, ale Podhale, niemniej jednak sprawa jest o tyle ciekawa, że
ostatni ślad dziewczyny urywa się na dworcu PKS w Nowym Targu. Ponoć widziano ją w
Katowicach w towarzystwie młodego mężczyzny w kilka dni później. Czy to ma jakiś związek z
wydarzeniami w Tatrach?
A tak - ma - i to znaczący! Proszę, przypomnij sobie Czytelniku sprawę zniknięcia dwóch młodych
dziewcząt - też 17-latek - Ernestyny Wieruszewskiej i Anny Semczuk z Warszawy i także 17-
letniej Renaty Zielińskiej ze Staszowa. Opisałem je w pkt. 46 i 49 sugerując jednocześnie, że
dziewczyny wcale nie musiały zaginąć czy zginąć w górach, bądź zostać porwane przez Ufitów.
Wyjaśnieniem alternatywnym jest porwanie przez działającą na terenie Podhala i Podtatrza włoską i
serbsko-albańską mafię, która szmugluje m.in. polskie kobiety do włoskich, austriackich i
niemieckich burdeli. Wszystkie zaginione dziewczyny miały nie więcej, niż 17 lat. Mafia ta działa i
ma oparcie w niektórych kręgach niektórych partii o nastawieniu nacjonalistycznym i
antyżydowskim w głównych miastach naszego kraju. Oczywiście, służąc jeszcze w SG w latach
1992-94, zwróciłem moim przełożonym uwagę na informacje na ten temat, jednakże moje
meldunki w tej sprawie zostały zignorowane (być może nawet celowo) i spoczęły w koszu na
śmieci, a ja sam poniosłem tego konsekwencje w postaci przeniesienia ze służby stałej w SG do
rezerwy. W ten sposób pozbywano się niewygodnych politycznie (czytaj: tych, którzy mieli swoje
własne zdanie i mieli czelność go bronić) funkcjonariuszy z policji, Straży Granicznej i innych
służb specjalnych RP.
Bardzo pouczająca jest tutaj sprawa zamieszkałego w Polsce Serba - Redżepa H., który od 1991
roku zajmował się szmuglem narkotyków. Wszyscy o tym wiedzieli i... - i nie było na niego prawa,
by go aresztować i tym samym ukrócić jego przestępczy proceder... Oczywiście to było niemożliwe
w skorumpowanej do cna Polsce z jej chorym prawem. Redżep H. został zatrzymany na granicy w
Norwegii i aresztowany za przemyt kilku kilogramów heroiny. Dlatego jestem zdania, że porwanie,
przemycenie i sprzedanie do włoskiego burdelu w Bari czy Brindisi głupiutkiej polskiej dziewczyny
nie nastręczałoby mafiosom z Bałkanów ż a d n e j trudności! Nieodpowiedzialność i głupota
rodziców, ich naiwna wiara w mądrość własnych dzieci z a w s z e doprowadza do tragedii! To
reguła, od której nie ma odwołania i wyjątku.
Z drugiej strony, ultra-liberalna postawa władz zezwalała i nadal zezwala na pobyt i działalność w
Polsce mieszkańców krajów byłej Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii, Albanii i
innych krajów, którzy powiązani są z organizacjami przestępczymi na Wschodzie i Zachodzie,
kartelami narkotykowymi Ameryki Środkowej i Południowej, lewackimi i islamskimi terrorystami
w Kosowa, Albanii i Bliskiego oraz Środkowego Wschodu i co najgorsze - nadaje się im polskie
obywatelstwo - co uważam za szczyt głupoty! Wojna potrzebuje pieniędzy, pieniędzy i raz jeszcze
pieniędzy - powiedział kiedyś Mały Zdrajca z Korsyki. Albańczycy, Serbowie, islamiści i lewacy
bardzo potrzebują szmalu na wzajemne wyrzynanie się nawzajem, a przy okazji także niewinnych
ludzi. Mogą je zarobić tylko u nas, bo w Polsce lat 1989-2001 może je zarobić każdy, kto nie ma
pecha być Polakiem... Przez granicę odbywa się transfer broni, materiałów wojennych, narkotyków,
specjalistów od broni masowego rażenia, kobiet, najemników i innej kontrabandy. Wszystko to są
operacje finansowe w skali porażającej wyobraźnię. To właśnie dzięki takim operacjom powstało
imperium finansowe Usamy ben-Ladena, który 11 września 2001 roku wypowiedział wojnę
Ameryce i całemu cywilizowanemu światu.
A zatem to nie UFO porywa polskie i słowackie, czeskie, ukraińskie, litewskie, rosyjskie
dziewczyny, ale ludzie „cichych donów” z Kosowa i Belgradu, wspierani przez rosyjskie służby
specjalne. Wszak Jewgienij Primakow zapowiedział nam, że zrobi wszystko, by Polska miała jak
najtrudniejszą drogę do Unii Europejskiej i NATO.
Działalność rosyjskiej mafii w Polsce jest też
do pewnego stopnia kierowana i koordynowana z Kremla, o czym ostrzegałem już w 1991 roku,
tyle że tego wtedy nikt nie rozumiał, boż w Sejmie RP i w Senacie III Najjaśniejszej była aborcja,
dekomunizacja, lustracja i kształt korony na głowie Orła Białego i inne bzdury - jakże śmieszne w
porównaniu z zalewającą nasz kraj powodzią - ba! - całym oceanem niekompetencji, głupoty,
korupcji i przestępczości zorganizowanej i indywidualnej. Nie było i nadal nie ma polityka - może
poza Samoobroną i jej liderem Andrzejem Lepperem, który by wreszcie przerwał ten obłędny i
zaklęty krąg niemożności, nieopłacalności, partyjniactwa i niekompetencji - i który potrafiłby
spojrzeć globalnie na naszą politykę krajową i zagraniczną. Co gorsza, rządy koalicji Akcji
Wyborczej Solidarność i Unii Wolności przy wsparciu Kościoła katolickiego w latach 1997-2001
doprowadziły do pogłębienia się negatywnych zjawisk i zmiany taktyki działania grup
przestępczych, które z prymitywnych metod dokonywania przestępstw na modłę zbója Madeja
przeszły do wyrafinowanych przekrętów finansowych - co doskonale ukazuje serial Ekstradycja. To
także ogromne - ponad trzymilionowe bezrobocie i roztrwonienie majątku narodowego w ramach
tzw. prywatyzacji, z której zyski zasilały niejednokrotnie kieszenie mafii mającej oparcie w
parlamencie RP!
W Polsce rocznie znika bez wieści 17.000 osób - jak mówią statystyki Fundacji „Itaka” - z czego po
pewnym czasie znaczący procent zostaje odnaleziony. Jak nie w kraju to za granicą. A zatem tych
dziewcząt nie należy szukać w kraju, ale za granicą i to w rynsztokach włoskich, szwajcarskich,
niemieckich czy austriackich. Być może nici tego handlu żywym towarem sięgają dalej - na Bliski i
Środkowy Wschód... Poszukiwania należy zatem prowadzić przez EUROPOL i INTERPOL.
Dopiero kiedy wykluczymy tę możliwość, to możemy wypatrywać ich wśród gwiazd...
103
A jednak nie tylko dziewczyny znikają na Podhalu, boż historia zna przypadek zaginięcia
mężczyzny w sile wieku - 48-letniego Andrzeja Fronczaka z Zakopanego, który wyszedł z domu i
dotychczas nie powrócił, w dniu 23 listopada 1998 roku. Prowadzone w tej sprawie policyjne
śledztwo utknęło w martwym punkcie. Udało się ustalić, że zniknięcie Andrzeja Fronczaka miało
miejsce po godzinie 23:00 w Poroninie, w okolicy DW „Wena”.
Co się z nim mogło stać? Czy został on porwany przez Ufitów? Jeżeli tak, to gdzie? Może to być,
że Andrzej Fronczak cierpiacy na cukrzycę zasłabł gdzieś po drodze i wpadł w zaspę, ale jeszcze
wtedy śniegu nie było! Może ktoś go potrącił i zabił, a ciało ukrył czy zakopał - takie rzeczy też się
zdarzają. A może rzeczywiście porwali go Ufici? Na to pytanie nie odpowiemy wcześniej, jak
znajdziemy jego ciało lub jego żywego - co wydaje się być mało prawdopodobnym. Śledztwo w
toku.
Grudzień 1998 roku i styczeń 1999 roku potraktował nas stosunkowo łagodnie. Prawdziwe
uderzenie zimy przyszło pod koniec stycznia i na początku lutego 1999 roku, kiedy to temperatury
w dzień spadły do -15
o
C, a obfite opady śniegu jak zawsze sparaliżowały komunikację drogową w
całym kraju. U nas trwała walka o przejezdność dróg nr 47 „zakopianki”, 28 ze Śląska do
Przemyśla i 7 na odcinku do Chyżnego. Droga nr 7/47 stanowiła arterię życia dla Nowego Targu i
Zakopanego... Najgorsze było to, że zginęło w Polsce w tym czasie aż 209 osób - głównie z biedy...
Być może niektóre z nich zmarły wskutek Bliskiego Spotkania z NOL-em, ale tego nie dowiemy się
nigdy. Skąd to przypuszczenie? - ano stąd, że w latach 1996-1999 NOL-e wykazywały znaczną
aktywność - o czym dalej.
Chciałbym teraz zapoznać Czytelnika z interesującą hipoteza sformułowana przez znanego
dolnośląskiego badacza UFO, mgr Jarosława „Foxa Muldera” Krzyżanowskiego z Legnicy,
który w swym liście z dnia 6 marca 1999 roku pisze tak:
Moje hipotezy odnośnie UFO są następujące:
1. UFO wykorzystuje zawartą w skałach kwarcowych energię piezzoelektryczną - jak wiadomo,
NOL-e są przyciągane przez źródła naturalnej i sztucznej energii elektrycznej. Jeżeli tak dobry
dielektryk, jak granit czy barek tytanu są zdolne do absorbcji dużej ilości energii bez przekazania
jej otoczeniu, to grupa skał dielektrycznych może być akumulatorem energii, wzmacniającym
grawitację Ziemi i przekształcającą ją w energię elektromagnetyczną, stanie się akumulatorem
naturalnym.
2. W naszej atmosferze występuje pomiędzy jonosferą a troposferą tzw. „warstwa użyteczna”
odpowiedniej sile przyciągania grawitacyjnego, która jest stała dla wysokości nad Ziemią na całej
planecie. Podnoszący się górski teren, siłą rzeczy styka się z tą najczęściej używaną przez NOL-e
warstwą atmosfery, która nad nizinami rozciąga się na wysokości 600 - 1.500 m n.p.m., a w górach
styka się bezpośrednio ze skałami. Jest to najprawdopodobniej tzw. warstwa zmiany pola
grawitacyjnego w atmosferze. Bardzo możliwe, że anteny dipolowe atakujące sygnałami radiowymi
atmosferę niszczą, bądź uszkadzają tę wykorzystywaną przez Obcych warstwę.
obserwacje UFO nad terenami stosowania broni meteorologicznej - nad górami!!!
3. Cykliczne zaburzenia fizykochemiczne atmosfery (burze magnetyczne, promieniowanie
kosmiczne, grawitacyjne, itp.) powodujące powstanie <<okien>> czy <<dziur>>
czasoprzestrzennych.
4. wyładowania na krawędzi troposfery wzmocnione oddziaływaniem pola energii
piezzoelektrycznej powodują łatwiej przewidywalne miejsca powstania <<okien>> w inny wymiar
lub tuneli czasoprzestrzennych.
Ta interesująca teoria tłumaczy zarazem to, co się dzieje na akwenach Trójkąta Bermudzkiego i na
szczytach Czerwonych Wierchów! Niestety, będzie można ją zweryfikować jedynie wtedy, kiedy
odrzuci się uprzedzenia wynikające z teorii i dogmatów ortodoksyjnej nauki.
A teraz pozwól czytelniku, że przejdę do następnego rozdziału.
17. Quasi-bolidy, NOL-e i NOO
Meteor Ochotnicki - Meteoryt Jerzmanowicki - CE w Jurze - Nocne Światła nad Beskidami -
Dyski nad Tatrami i nie tylko - NOO nad Małopolską - Meteoryt Skomielna Biała: Kosmiczna
pomyłka czy kosmiczny lód?
Jak już to napisałem w pierwszej części PROJEKTU... - dawno temu w Kosmosie szalała
straszliwa, bezpardonowa i wyniszczająca wojna. Pisał o tym Aleksander Mora w swej pracy pt.
Atomowe wojny bogów, pisał dr Miloš Jesenský w swej solidnej i dobrze udokumentowanej pracy
Bohové atomových válek i kilku innych autorów, a wszystko sprowadzało się do tego, że mniej
więcej od 12.000 lat krążą nam nad głowami resztki atlantydzkiego programu SDI, które to resztki
nie zostały wykorzystane w morderczych celach... Od czasu do czasu coś spada i sprawia ludziom
różnorakie kłopoty: a to jakiś Czarny Mór, a to powalenie pokotem i spalenie kilku tysięcy ha
lasów, a to rozwalenie szczytu jakiejś góry czy zawalenie jaskini, itd. itp.
W referacie na II Międzynarodowy Kongres Ufologiczny PYRAMIDA’98 w Pradze, w dniach 1-2
maja 1998 roku, rzuciłem propozycję, która wydała mi się najzupełniej logiczna, a mianowicie: to
była kosmiczna wojna pomiędzy dwiema kosmicznymi rasami! - zaś jej ślady spoczywają do dziś
dnia na Ziemi i w Kosmosie, tylko że nikt nie chce zwrócić na nie uwagi!
Jednym z owych śladów są dziwnie się zachowujące quasi-bolidy, które od czasu do czasu
przemierzają nasz nieboskłon i spadają na Ziemię, powodując niemało zamieszania wśród
zamieszkujących ją ludzi i uczonych, którzy mając mózgi oczadziałe dogmatem o naszej j e d y n
o ś c i w Układzie Słonecznym, a nawet najbliższym sąsiedztwie gwiezdnym, nie dopuszczają do
siebie myśli, że obok nas ktoś tu był i jest nieznany Ktoś, kto śledzi każdy nasz ruch i wyciąga
wnioski - niezbyt dla nas przyjemne, boż obchodzi się z nami, jak z jako-tako inteligentnymi
zwierzętami.
Że co?
Że człowiek jest istotą rozumną?
I cóż z tego, skoro wysiłki garstki intelektualistów zamieszkujących naszą planetę są niweczone
przez lobbies kretynów, którzy z przemocy pokazywanej we wszystkich postaciach i emitowanej w
Kosmos pokazują naszą cywilizację jako kloakę. Obcy to przechwytują i...
... i potem w czasie CE4 traktują nas dokładnie tak, jak ludzie traktują białe myszki czy chomiki
laboratoryjne. Że to niehumanitarne? Zadajmy sobie najpierw pytanie: a czymże sobie zasłużyliśmy
na to humanitarne traktowanie? Czym!? - pytam. Wojnami? Zanieczyszczeniem swej planety? A
może lotami kosmicznymi, które wykorzystujemy głównie w celach wojskowych albo
propagandowych w co najmniej 75%? Nie bądźmy naiwni - Oni nas wcale nie kochają, jak
usiłują nam to wmówić niektórzy optymiści. Oni w najlepszym wypadku traktują nas z
chłodną obojętnością badacza. Ot i wszystko... - ale ad rem.
Pierwszym dziwnym meteorytem jest...
104
... Meteor Ochotnicki, o którym dowiedziałem się od red. Krzysztofa Strauchmanna z Gazety
Krakowskiej. Napisał on do mnie tak:
Szanowny Panie Robercie!
Studiując stare roczniki >>Gazety Podhalańskiej<< natknąłem się na ciekawą relację
opublikowaną w dziale >>Kronika<< w numerze 6 z dnia 2 lutego 1913 roku. Podaje streszczenie
notatki:
Z Ochotnicy donoszą nam:
Niezwykłe zjawisko obserwowano w nocy 23 stycznia o godzinie 22:30. Cztery osoby wracając
księżycową nocą z Ochotnicy widziały silne światło elektryczne na północ od Księżyca, równe
mu wielkością, w kształcie kuli bądź tarczy. Światło nagle wydłużyło się ku północy i przesunęło
się szybko ku północy, jakby pod chmury, zabłysło czerwonym światłem i znikło. Całość
obserwacji trwała około 1 sekundy. Po kilku minutach dalszego marszu ta sama grupa osób
usłyszała jakby grzmot, przypominający jakby dudnienie wozu po drewnianym moście. Odgłos
trwał około 1 minuty i dawał się słyszeć od strony wschodniej.
Notatka kończy się informacją, że zjawisko to by…o widoczne także w Nowym Targu. Anonimowy
autor wyraża nadzieję, że zjawisko to będzie naukowo wyjaśnione. Niestety, do końca 1913 roku GP
nie powraca już więcej do tego tematu.
Pozdrawiam -
Krzysztof Strauchmann
Nowy Targ, dnia 05.12.1997 r.
Autor tego listu wrócił do tego tematu na łamach Gazety Krakowskiej z dnia 22 stycznia 1999 roku
w kontekście wróżb na Nowy Rok, robiąc przy tym uwagę, że zjawisko to mogło być wróżbą
wybuchu I Wojny Światowej... Do tego tematu jeszcze powrócimy przy okazji badań innego
meteorytu, ale o tym później.
Co to było naprawdę?
Od razu wykluczam bolid, i to bolid elektrofoniczny, bowiem bolidy elektrofoniczne wydzielają
różne odgłosy, ale nie „dudnienia wozu po drewnianym moście”, a poniższe zestawienie ukazuje to
dość przekonywująco:
Data
Miejscowość
Zaobserwowane efekty
1706.12.01.
Tobolsk (Rosja)
Przelot ognistej kuli i odgłos zgrzytu.
1898.VII.
Finlandia
Przelot ognistej kuli i odgłos darcia papieru.
1928.VI.
Laredo (USA)
?, przeciągły jęk.
1929.03.01.
Chmielowka (Rosja)
Błysk światła, szelest i grzmot.
1937.08.10.
Omsk (Rosja)
Błysk światła, ognista kula i silny szum.
1944.V.
Aszchabad (Turkmenistan) ?, wycie w coraz wyższej tonacji.
1950.10.04.
Missouri (USA)
?, gwizdy i jęki słyszane tylko przez dzieci!
1978.04.07.
Sydney (Australia)
Przelot ognistej kuli, trzaski i gwizdy.
1982.
Isikule (Rosja)
Przelot ognistej kuli, dźwięk dartego płótna.
1993.01.14.
Jerzmanowice (Polska)
Przelot ognistej kuli, gwizd i huk.
2000.05.06.
Polska i Republika Czeska Przelot ognistej kuli i gwizd.
2001.06.30.
Skomielna Biała (Polska)
?, ryk i odgłos łamania gałęzi.
(Opracowano na podstawie: Lucjan Znicz-Sawicki - Goście z Kosmosu - NOL, t.3, Gdańsk 1988 i
materiałów własnych MCBUFOiZA o. Jordanów.)
Do sprawy Meteorytu Jerzmanowickiego jeszcze wrócimy, bo wcale nie jestem przekonany, że był
to meteoryt elektrofoniczny...
Jak to wyliczył prof. L. P. Drawert, który wprowadził do oficjalnej nauki pojęcie „meteorytu
elektrofonicznego”, do roku 1950 spadło ich na Ziemię aż 267! To znaczy, o tylu wiemy, bo
prowadzimy obserwacje na kontynentach, ale nie zapominajmy, że Antarktyda jest niemal
niezamieszkała, podobnie jak Grenlandia i arktyczne wyspy. No i ¾ powierzchni Ziemi zajmuje je
Wszechocean, a zatem liczbę tą można spokojnie pomnożyć przez 4 - w wyniku czego otrzymamy
już 1068 - w przedziale czasowym 1706-1950, czyli 244 lat. Zatem rzecz całkiem możliwa, że był
to meteoryt elektrofoniczny, ale czy rzeczywiście???...
Nie, to nie mógł być meteor elektrofoniczny, bowiem sęk w tym, że bolidy elektrofoniczne wydają
dźwięki - a raczej fale radiowe odbierane przez ludzki mózg jako wrażenie dźwiękowe - w czasie
przelotu przez ziemską atmosferę. Tylko! N i g d y p o p r z e l o c i e ! Natomiast w
opisywanym przypadku świadkowie słyszeli odgłosy turkotu w kilka minut p o przelocie
dziwnego obiektu...
Czy był to NOL - oczywiście tak, bo nie mógł to być żaden bolid czy uczciwy meteor. Obiekt ów
emitował w czasie lotu b i a ł e ś w i a t ł o - jak elektryczne - więc musiało ono być
rzeczywiście białe z domieszką błękitu, a potem błysnęło ono czerwono i znikło. Ż a d e n
szanujący się meteoryt czy bolid t a k się nie zachowuje!
No, ale niech będzie, że to meteor. Z jakiego roju on pochodził? W opisywanym czasie promieniują
dwa roje meteorytowe, pierwszy z nich to rój δ-Kancrydów promieniujących w dniach 13-21
stycznia z maksimum 16 stycznia, z punktu określonego współrzędnymi
: RA = 8
h
24
m
i DEC =
+20
o
(dla epoki 1950,0), których meteory poruszają się z Vg = 28 km/s w stosunku do naszej
planety; drugi to rój Komaberenicydów, które spadają w dniach 12 grudnia - 23 stycznia z punktu o
współrzędnych: RA = 11
h
39
m
54
s
i DEC = +25
o
, które pędzą z ogromną Vg = 65 km/s! Wprawdzie
δ-Kancrydy skończyły się jakieś dwa dni przed obserwacją, ale możemy założyć, że mógł to być
jakiś maruder, który leciał za głównym potokiem meteorów i wpadł w pole przyciągania Ziemi.
Resztę znamy. Obydwa radianty znajdują się na północnej hemisferze nieba, a zatem mogą
ostrzeliwać północną półkulę Ziemi. Nie mogą zatem lecieć z południa na północ. To pewnik. Poza
tym huk czy też turkot, który słyszeli świadkowie nie mógł pochodzić od eksplozji meteoru,
bowiem w tym przypadku musieliby ją ujrzeć, a tego nie widziano. NB, huk tej eksplozji dobiegł
świadków ze wschodu, a nie północy - gdzie bolid znikł.
A zatem nie mogło to być zjawisko naturalne.
105
Tzw. Meteoryt Jerzmanowicki stanowi jedną z największych zagadek, z jaką się zetknąłem. Badali
ja astronomowie-profesjonaliści i astronomowie-miłośnicy oraz meteorytolodzy, którzy nie mogli
dojść do ładu z tym problemem i roboczo założyli, że był to meteoryt elektrofoniczny. Na sprawie
też połamali sobie zęby wojskowi. Rzecz w tym, że nie mogąc sobie dać rady z zagadką - bo jak
nazwać to inaczej? - uczeni zaklasyfikowali Meteoryt Jerzmanowicki jako meteoryt i na tym
koniec.
A co się tam stało naprawdę?
Jerzmanowice, to wieś położona w gminie Przeginia, w odległości 19 km na północny-zachód od
Krakowa w stronę Olkusza. Można tam łatwo dojechać drogą krajową nr 94 [E-40] - przebiegającą
tutaj pomiędzy Ojcowskim Parkiem Narodowym a rezerwatem Dolinki Krakowskie. Nie są to Tatry
czy Beskidy, ale Jura Krakowsko - Wieluńska, kraina niezwykłych białych skał wapiennych,
pamiętających okres Jury (J
1-2
), a zatem mające za sobą od 208 do 144 mln lat istnienia...
14 stycznia 1993 roku, około godziny 19:00 wielu mieszkańców Jerzmanowic i okolicznych
miejscowości ujrzało coś, co wyrżnęło w szczyt ostańca skalnego zwanego tutaj Babią Górą, i
rozwaliło go na strzępy w postaci niewielkich białych kamieni, które zasłały okoliczne pola w
promieniu kilkuset metrów - pole rozlotu odłamków miało kształt elipsy o dłuższej osi równej 700
m! Uczeni obliczyli, że taki efekt niszczący można było osiągnąć detonując 80-100 kg TNT!
Poszukiwania meteorytu spełzły na niczym. Nie znaleziono nawet pyłu po meteorycie. Dopiero
badania próbek śniegu przy pomocy mikroskopów elektronowych ujawniło jakieś mikrocząstki
metalu, które różniły się dość znacznie od typowych pyłów przemysłowych i składały się z aliażu
90% Al. : 10% Fe. Nie było śladu potasu i krzemu, a zatem nie były to pyły ziemskiego,
poprzemysłowego pochodzenia.
I tutaj pierwsza sensacja - otóż w s z y s c y świadkowie - a było ich wielu z miejsc położonych
od kilkunastu metrów do 66 km od miejsca impaktu - twierdzą, że widzieli przelot i upadek ognistej
kuli na szczyt Babiej Góry, zaś badanie wykonane przez krakowskich astronomów i innych
specjalistów udowadnia coś przeciwnego: ŻADNEGO METEORYTU NIE BYŁO!!!
Według ich orzeczenia było coś innego, uderzenia dwóch wyładowań atmosferycznych, co
zarejestrowało Obserwatorium Geofizyczne UJ w Ojcowie: pierwsze z nich o godzinie 18:58.54,
zaś drugie o 19:00.17! Zeznania świadków umiejscawiają w czasie impakt Meteorytu
Jerzmanowickiego na godzinę 18:55 - a zatem niemal 3-5 minut przed uderzeniami wyładowań.
Uczeni zbadali sejsmogramy powstałe pomiędzy godzinami 18:30 a 19:30 i nie stwierdzono
żadnych wstrząsów poza dwoma już tutaj wymienionymi...
Hipoteza meteorytowa zakłada, że było to małe ciało o masie ok. 2 kg lecące z prędkością 3,5 km/s
- jak to było m.in. w przypadku Meteorytu Pułtuskiego (spadł w 1868 roku), Sterlitamak (1990) czy
Mbale (1992), Sichote-Aliń (1947) czy Přibram. W literaturze meteorytycznej n i e m a czegoś
takiego, co przypominałoby impakt Meteorytu Jerzmanowickiego!
Ciekawym jest to, że na około 15 minut przed impaktem, czyli o godzinie 18:40, nad lotniskiem
Kraków-Balice widziano lecący na wysokości około 1.400 m piorun kulisty. Być może to on, jak
twierdzą autorzy raportów - spowodował eksplozję w Jerzmanowicach...
Astronomowie: T. Ściężor i J. Płeszka w swym raporcie nadmieniają, że ów meteoryt mógł być
ciałem towarzyszącym asteroidzie 6344 P-L, która w dniu 14 stycznia 1993 roku była w perygeum.
Pisze o tym także K. Włodarczyk.
Istnieje możliwość, że był to meteoryt z roju δ-Kancryd lub Komaberenicydów. Powołani autorzy
podają jeszcze trzeci potok meteorytowy α-Lynxidów, który pozostaje w związku z kometą z 1533
roku - jednakże ten rój jest już jedynie fotograficznym i jego świetność dawno przeminęła, ale być
może na pożegnanie przesłał nam on fajerwerk!...
„Wydarzenie Jerzmanowickie” - bo tak nazwali je astronomowie - idealnie wpisuje się w schemat
„gwiezdnych wojen bogów”, o których pisali m.in. Aleksander Mora, dr Miloš Jesenský czy Jan
Krzyściak w swych pracach. Jest oczywistym, że teoria ta - potwornego w swych skutkach
konfliktu zbrojnego w łonie Supercywilizacji, która nas poprzedzała 12.000 lat temu - tłumaczy
wiele, jeżeli nie wszystko. Wydarzenie to jest podobne do spadku Tunguskiego Ciała Kosmicznego
w dniu 30 czerwca 1908 roku. Mieszkańcy Jerzmanowic mieli szczęście - dużo szczęścia!
Wróćmy jednak do Beskidów i Tatr. Chciałbym teraz zapoznać Czytelników z tym, co
zaobserwowano nad naszymi górami w ciągu ostatnich kilku lat, jednakże zacznę od wydarzenia,
które miało miejsce wiele lat temu...
106
... a którego bohaterem jest mój australijski kuzyn, lek. med. dr B.M. (dane personalne
zastrzeżone) i nasz wspólny kolega szkolny M. Ch. z Toporzyska k./Jordanowa. Obaj - wtedy
jeszcze nastoletni chłopcy - przebywali na letnisku w Toporzysku w lipcu i sierpniu 1966 roku.
Pewnego sierpniowego wieczoru obaj chłopcy paśli krowy na łące przy rzece Skawie, tuż przy
torach kolejowych. Miejsce to ma otwarty widok na południe, na masyw Góry Ludwiki i na
przysiółek Targoszówka. Słońce chowało się już za Cioska i Hyćkową Górą, a zatem była godzina
około 18:30, kiedy nad Targoszówką pojawiło się t o . T o było pomarańczowo-czerwoną kulą
wiszącą nad Targoszówką i „świecącą jak Słońce na zachodzie” przez około 30 minut. Po zachodzie
Słońca, ta dziwna kula też znikła...
Wydarzenie to utkwiło obu świadkom w pamięci z tego względu, że wyraźnie odróżniali
zachodzące Słońce od „fałszywego słońca”, które wisiało w zupełnie innym kierunku.
NB, z Targoszówką wiążą się dwie inne obserwacje BOL w latach 1996 i 1997, dokonane przez tam
zamieszkałych pp. J. i F. B., którzy przeżyli tam CE5 w trakcie którego otrzymali oni telepatyczny
przekaz dotyczący losów Polski i świata. To CE5 miało miejsce w nocy i były to czarne, trójkątne
obiekty z jaskrawobłękitnymi światłami, skierowanymi bezpośrednio w dół. Ich lot był bezgłośny i
z ludźmi ich załogi porozumiewały się telepatycznie.
107
Następna obserwacja typu NL została zarejestrowana przez naszego kolegę z MCBUFOiZA
Marcina Mioduszewskiego z Krakowa. Wydarzenie to miało miejsce w sierpniu 1995 roku, w
miejscowości Poręba Wielka k./Mszany Dolnej, na terenie Gorców.
Około godziny 22:00 Marcin zauważył na wysokości około 60
o
nad SW horyzontem formację
trzech pomarańczowych świateł w kształcie trójkątów równobocznych, które poruszały się wysoko
na niebie ku górze, i po około 10 sekundach znikły za chmurami. Nie były to samoloty, balony,
rakiety czy inne produkty naszej cywilizacji. Formacja NOL-i miała kształt klucza. Pogoda w
czasie obserwacji była dobra. Nie zaobserwowano żadnych działań ubocznych NOL-i na
środowisko. Lot sprawiał wrażenie lotu pod orbitalnego, w atmosferze Ziemi. Świadek nie słyszał
żadnego odgłosu pracy silników czy sonics boomu dobiegającego z kierunku lotu tych NOL-i.
108
Teraz przenieśmy się do Sieprawia, skąd w 1996 roku napłynął do JORDANOL-a meldunek o
obserwacji „tańczących światełek” czy jak kto woli „iluminacji laserowej”.
Było to w czerwcu 1996 roku, wieczorem, pomiędzy godziną 23:45 a 23:50. świadkowie pp. A. i K.
S. (dane zastrzeżone), przez kilka minut obserwowali niezwykły „taniec” kwadratowych światełek
koloru białego na czystym, lekko tylko przymglonym niebie, na AZ = 180-210
o
i H = 30-60
o
.
Obracające się światła przemierzały kilka razy wahadłowo z S na SW i z powrotem, a za którymś
razem już nie wróciły - całość przypominała pracę urządzenia „Sky Rose” do iluminowania
dyskotek, stacji benzynowych czy restauracji. Rzecz jednak w tym, że w pobliskich knajpach i
dyskotekach takich urządzeń po prostu ... nie było! Całość przypomina to, o czym pisał swego
czasu szef legnickiego „Kontaktu” Jarosław „Fox Mulder” Krzyżanowski w swym Projekcie
Sudety. Podobne światła obserwowano w okolicach Śnieżki i wszyscy byli przekonani, że są to
światła z dyskoteki w czeskim Harrahovie, zaś Czesi sądzili, że to były światła z Karpacza!...
Prawda leżała pośrodku i okazało się, że „Sky Rose” nie mają ani polskie, ani czeskie dyskoteki w
tej okolicy. NB, to właśnie obserwacje tych fenomenów dały nam podstawę do przypuszczenia, że
Obcy prowadzili pomiary w środowisku naturalnym Polski i Republiki Czeskiej przed
Megapowodzią w lipcu 1997 roku - co potem potwierdziły fakty. Ale czy tylko ta Megapowódź a.
D. 1997 była powodem pojawienia się tych dziwnych świateł na niebie? Nie obserwowano kręgów
na niebie w okresie poprzedzającym Megapowódź a. D. 2001, ale za to zaobserwowano nad
Małopolską zmasowana aktywność NOO - o czym dalej.
A może te światła miały jakiś związek z wydarzeniami w Kosowie i Afganistanie?...
109
Następna obserwacja „tańczących świateł” miała miejsce w okolicach wsi Szymbark-Polanki
k./Gorlic, gdzie w dniu 12 sierpnia 1996 roku, w godzinach 20:50-23:00 troje świadków: pani mgr
J. K. oraz jej dzieci - córka M. K. i syn J. K. z Nowego Sącza oraz ich krewna M. K. (wszystkie
dane personalne zastrzeżone) obserwowali ewolucje obiektu z 6-7 świetlistymi kulami na
obwodzie, który poruszał się wahadłowo - to się zbliżał, to oddalał od świadków biwakujących nad
jeziorkiem Morskie Oko (w Beskidzie Sądeckim), przez niemal trzy godziny. Po ich upływie, NL
oddaliło się i już nie powróciło.
Kule pochodziły być może z urządzenia „Sky Rose”, ale... problem w tym, że w okolicy nie było
lokalu, który dysponowałby takim urządzeniem do iluminacji laserowej!
110
Nowe Brzesko. Chociaż miejscowość ta nie leży w górach, a na przedprożu Płaskowyżu
Proszowickiego, to zainteresowałem się nią ze względu na obiekty, które tam widziano, bo maja
swe odpowiedniki w tych, które obserwowano nad naszymi górami - a zatem potwierdzaja tezę, że
TATRY NIE SĄ W JAKIŚ SPOSÓB WYRÓŻNIONE... - wbrew temu, co sugerował TVN-owski
duet pp. Müller-Trojanowski w programie Nie do wiary.
Świadek - pan Adam M. zaobserwował w dniu 22 grudnia 1996 roku, w godzinach 20:00-20:10 w
ciągu około 10 sekund przelot pomarańczowego BOL-a, ciągnącego za sobą długi ogon - tak, że
całość była podobna do komety koloru pomarańczowego, lecącej ze wschodu na zachód, o H = 20
o
nad horyzontem. Nie było żadnych efektów akustycznych czy wizualnych poza tutaj opisanymi.
Być może był to meteor, ale gdyby tak było, to musiałby się on zamanifestować jeszcze innymi
efektami, a tych nie było - ergo - to nie był meteor. A skoro tak, to mogło być właśnie UFO...
Jest jeszcze jedna możliwość - rakieta kosmiczna czy międzykontynentalna. Ale znów -
wystrzelenie takiej rakiety w kierunku ze wschodu na zachód wymaga najpierw zniwelowania
ruchu obrotowego Ziemi wokół własnej osi, a potem rozpędzenia jej do prędkości V
I
- a to
technicznie jest bardzo trudne i właściwie nie stosowane w kosmonautyce rosyjskiej.
111
Rok 1997 przyniósł nastepne obserwacje „tańczących światełek” na niebie - i tak w nocy 20/21
maja 1997 roku, w godzinach 21:30-22:30 owe tajemnicze światła polatywały nad drogą nr 28 na
odcinku Jordanów - Rabka Zdrój.
Ewolucje tych świateł podziwiali mieszkańcy ul. Zakopiańskiej w Jordanowie i Naprawy: rodzina
G., rodzina M. i pan M. M. oraz małżeństwo K. i J. M. oraz także pan Z. C. - razem 11 osób.
Obiekt(y) latający w chmurach deszczowych był ciemny i jakby koloru granatowego, zaś światła
były biało-żółte. Poruszał się wahadłowo nad drogą - powoli dryfując w kierunku Rabki. Sprawa
została opisana przeze mnie na łamach Naszych Stron i dzięki temu zgłosili się następni świadkowie
z terenu Jordanowa, którzy widzieli te światła. Rozmowy z nimi utwierdziły mnie w przekonaniu,
że jednak może tutaj chodzić o światła z jakiejś dyskoteki w rejonie Raby Wyżnej - gdzie takie
urządzenie zostało zamontowane. Pewność tego szacuję na 90%.
A teraz będzie o niezwykłych meteorach i meteorytach:
112a
Kolejnym NL przypominającym meteor czy meteoryt był obiekt zaobserwowany przez 14-letniego
Damiana Wichra i jego ojca Stanisława Wichra w dniu 9 sierpnia 1997 roku, około godziny
21:13-21:14. W ciągu około 15 sekund obaj świadkowie ujrzeli najpierw silny rozbłysk, a następnie
obiekt ciągnący za sobą czerwony warkocz, który zatoczywszy szeroki łuk znikł za górami na
zachodnim horyzontem.
Pierwszy kontakt wzrokowy z tym NOL-em nastąpił na AZ = 315
o
i H = 30
o
. Analiza zdarzenia
pozwala stwierdzić, że mógł to być meteor z roju ι-Akwaryd Południowych, promieniujących z
miejsca o współrzędnych: RA = 22
h
13
m
12
s
i DEC = -14
o
47’ z częstotliwością 15/h i z Vg = 33,8
km/s. Możliwe zatem, że to był taki meteor...
112b
Prawdopodobnym meteorem był obiekt widziany w dniu 6 maja 2000 roku. A oto opis zdarzenia
zamieszczony w Echu Jordanowa:
W dniu 13 maja 2000 roku, zostaliśmy powiadomieni przez mieszkańców m. Osielec (49
0
41’N i
19
0
42’E) o tym, że w dniu 6 maja 2000 roku, pomiędzy godziną 11:00 - 12:00 GMT zaobserwowali
oni przelot dziwnego, świecącego, nieznanego obiektu latającego.
W dniach 16 i 17 maja 2000 roku, przeprowadziliśmy z mieszkańcami m. Osielec wywiad-ustalenie
na tą okoliczność, w trakcie którego ustalono, co następuje:
v NOL miał kształt kuli o średnicy nieco mniejszej od Księżyca w pełni. Za kulą ciągnęła się
smuga gazów o długości około 3 średnic Księżyca w pełni;
v NOL poruszał się ruchem jednostajnym z prędkością, którą świadkowie ocenili na nieco
większą, niż prędkość przesuwania się po niebie samolotu pasażerskiego z napędem odrzutowym;
v Wysokość lotu NOL-a świadkowie ocenili na H = 45
0
nad horyzontem;
v NOL wydzielał silne białe - lub jak określiły to dzieci - tęczowe światło. Świadkowie, którzy
widzieli NOL-a z większej odległości określili jego światło na jasnożółte;
v W czasie lotu NOL-a świadkowie nie słyszeli żadnych nietypowych dźwięków, także po
przelocie nie słyszeli żadnych odgłosów. Jeden z mężczyzn o przytłumionym słuchu twierdził, że w
czasie lotu tego NOL-a słyszał w głowie potężny huk - czyżby było to zjawisko bolidu
elektrofonicznego???...
w NOL pojawił się na AZ = 0
0
i zniknął na AZ = 180
0
, za stokiem góry Łysa Góra Kamieniołom, w
kierunku wsi Bystra i Sidzina;
wCałe zjawisko nie trwało dłużej, niż 10 sekund.
W dniu 17 maja 2000 roku, przeprowadziliśmy dodatkowe rozpytanie 2 świadków, którzy widzieli
tego samego NOL-a z Rynku w Jordanowie (49
0
39’N i 19
0
50’E). Ich relacje potwierdzają
spostrzeżenia Świadków z m. Osielec.
Wszyscy świadkowie wykluczają możliwość zaobserwowania samolotu czy innego ziemskiego
pojazdu powietrznego.
WNIOSKI:
W świetle znanych nam faktów można przypuszczać, że ów NOL był meteorytem z jednego z
aktualnie promieniujących rojów: Skorpidów, Akwarydów, Lirydów, Wirginidów czy Bootydów,
który wpadł w atmosferę Ziemi i spadł lub eksplodował nad Republiką Czeską. Wnioskujemy o
uznanie tego obiektu za IFO, a także za przekazaniem powyższej informacji astronomom z
Uniwersytetu Wrocławskiego.
Dr Stanisław Buda
i
nż. Robert K. Leśniakiewicz
34-746 Osielec 221
ul. Mickiewicza 53
34-240 Jordanów
Meldunek ten został wysłany do Instytutu Astronomii Uniwersytetu Wrocławskiego.
Tak myśleliśmy wtedy, bo teraz nie jesteśmy tego tacy pewni, bowiem okazało się, że ów „bolid”
leciał co najmniej w dwóch kierunkach - z zachodu na wschód - jak widziano go nad Dolnym
Śląskiem i Opolszczyzną, i z północy na południe, jak widziano go nad Górnym Śląskiem i
Małopolską... A zatem, jak twierdzi Bronisław Rzepecki - który badał wszystkie dostępne relacje o
tym zjawisku - albo były tam d w a bolidy, albo j e d e n , który zmienił trajektorię skręcając
gwałtownie o 90
o
w prawo - na południe - i wleciał nad Republikę Czeską, gdzie eksplodował...
Trzecim wyjściem jest tylko UFO w klasycznym tego słowa znaczeniu!
Następny tego rodzaju przypadek zdarzył się w rok później:
112c
... a stało się to w rocznicę spadku Meteorytu Tunguskiego, 30 czerwca 2001 roku, we wczesnych
godzinach rannych. A oto relacja dla Nieznanego Świata:
Czasami zdarzają się takie dni, w których w nasze życie wtargnie coś niezwykłego, co zmienia je na
czas dłuższy, albo nawet do jego końca. Dzień, w którym zjawia się żyrafa, a my patrząc na nią
mówimy do siebie: „Nie, przecież to jest niemożliwe!”
Taki „dzień żyrafy” wydarzył się w te wakacje. 30 czerwca 2001 roku, o godzinie 05:30 CW (03:30
GMT), kiedy to 19-letni mieszkaniec miejscowości Skomielna Biała - pan Andrzej B. wybrał się do
lasu porastającego zachodnie stoki Lubonia na grzyby. Kiedy był już w lesie, usłyszał nad głową
dziwny gwizd - jakby przelatującego odrzutowca - i po chwili coś, tnąc po drodze gałęzie świerków,
wbiło się w ściołę w odległości 15-20 metrów od struchlałego młodzieńca. Andrzej podszedł bliżej i
ku swemu niebotycznemu zdumieniu ujrzał wbity w ziemię niemal 6-kilogramowy blok lodu o
dziwnym, czerwonawym zabarwieniu. Stało się to w okolicy punktu opisanego współrzędnymi:
49
o
39’ N i 19
o
57’ E - patrz mapka. Oczywiście zapakował znalezisko do plecaka i przyniósł do
domu.
Oczywiście powiadomiono o wszystkim redakcję tygodnika „Nasze Strony” i krakowski OTV. Bryła
została sfilmowana przez ekipę z TVP Kraków i migawki zostały wyemitowane w dniu 1 lipca 2001
roku w dwóch wydaniach „Kroniki” krakowskiej TV. Informacja o spadku niezwykłego meteorytu
była wyemitowana na stronach telegazety TVP Kraków przez cały dzień 2 lipca br. Rezultatem tego
był reportaż pt. „Prosto z nieba” zamieszczony w numerze 27(377),2001 z dnia 8 lipca 2001 roku,
autorstwa Roberta Miśkowca i Pawła Góreckiego. Autorzy opisali perypetie, jakich doznali
próbując odpowiedzieć na pytanie, co to właściwie było i skąd się wzięła bryła zmrożonej solanki w
środku lata w beskidzkim lesie?! Pozwolę sobie streścić ich przygody i zacytować niektóre
wypowiedzi, bo są tego warte!
Redaktorzy „Naszych Stron” zrazu zadzwonili do zakopiańskiego IMGW do Michała Furmanka,
który orzekł, że niemożliwe jest, by lodowe gradziny osiągały tak ogromne rozmiary. Wysunął on
przypuszczenie, ze najprawdopodobniej bryła lodu pochodzi z... samolotowej lodówki, którą ktoś
czyścił lecąc nad Beskidem Wyspowym.
Kolejny telefon redaktorzy „Naszych Stron” wykonali do Instytutu Astronomii Obserwatorium
Astronomicznego UJ w Krakowie. Telefon odebrał... portier, który stwierdził w rozmowie, że nie
połączy ich z żadnym z naukowców, bo nikt nie będzie kładł na szalę swego autorytetu,
wypowiadając się na temat takiego zjawiska, którego nikt nie zbadał, ani nie dotknął. (!!!) I dalej -
cytuję po literkach - Mamy sporo takich dziwnych telefonów. O UFO i tym podobnych zjawiskach.
Instytut nie zajmuje się takimi sprawami. Poza tym lód by na Ziemię nie doleciał, bo by się spalił w
atmosferze - zapewnił ich portier, osoba uważająca siebie za nader kompetentną.
Adiunkt Nadleśnictwa Nowy Targ mgr inż. Andrzej Głodkiewicz stwierdził, że nie jest możliwe
utrzymanie się na drzewie takiej bryły lodu z zimy, nawet gdyby znajdował się on w jakiejś dziupli.
Bryłę lodu można w lesie znaleźć, ale tylko i wyłącznie pod grubą warstwą trocin w lodowni, w
której przechowuje się siewki, nasiona, owoce leśne, itp.
Następną osobą był dyrektor Obserwatorium Astronomicznego na Suchorze w Gorcach, prof. dr
hab. Jerzy M. Kreiner z Katedry Astronomii WSP Kraków. Oto jego wypowiedź dla „Naszych
Stron”:
W pobliżu Ziemi krąży wiele bolidów, w tym również lodowych. Jest jednak bardzo mała szansa,
żeby taki obiekt - jak ten spod Lubonia - dotarł na powierzchnię Ziemi z Kosmosu. Przelatując
przez kilkadziesiąt co najmniej kilometrów atmosfery, stopiłby się wskutek gorąca wywołanego
tarciem. A jaka była temperatura bryły w chwili jej znalezienia? Była chłodna - to macie
odpowiedź: kosmiczne pochodzenie jest wykluczone. Poza tym, czy lód w bryle zmieszany był z
kawałkami skał? - Nie - To też wyklucza przypuszczenie, że mógł to być bolid, meteor. Lodowe
bolidy, które znamy, są zbite z lodu i kawałków skał.
W porcie lotniczym im. Jana Pawła II w Krakowie-Balicach wykluczono hipotezę o tym, że mógł to
być lód z samolotu.
Krakowski meteorolog pracujący onegdaj dla LOT-u, pan Jan Adamski stwierdził, że to są jednak
ogromne gradziny:
To normalne zjawisko spotykane w Europie południowej, we Włoszech, w Hiszpanii, we Francji. W
chmurach burzowych dochodzi do kumulacji cząsteczek wody wokół jąder [kondensacji]. Tworzą
się gradziny, które znamy jako grad. Oczywiście grad w porównaniu z bryłą spod Lubonia, to
drobnica. Proszę jednak pamiętać, że już w samej chmurze burzowej gradziny ulegają rozbiciu,
obijają się przecież. Wszystko się tam kotłuje. Opady kilkukilogramowych brył lodu, znane z
południowej Europy, to 10-20 brył o wadze 5-7 kg. Dlaczego w ogóle dochodzi do tego, że bryły
lecące z wysokości 10.000 m dolatują, skoro powinny się rozpadać w drobne gradziny - tego nie
wiemy. O tym, co się dzieje we wnętrzu chmur burzowych praktycznie nic nie wiemy - z prostego
powodu: każdy, kto próbował wlecieć i obserwować chmurę burzową od środka, kończył na
cmentarzu.
Oczywiście, że z samolotów zrzuca się substancje ciekłe - nie z lodówek, tylko z toalet. Mało jednak
prawdopodobne, by doszło do zestalenia się takiego „aerozolu” w masywną bryłę. No i pasy dróg
lotniczych biegną bliżej Babiej Góry, w okolicach Policy i Jabłonki.
Artykuł kończy się ubolewaniem, że nikt nie potraktował serio tego niezwykłego znaleziska i pan
Jan B. schował je w zamrażarce. Być może ktoś poprowadzi badania dalej...
I tyle mądrości objawionej specjalistów. Piszę te słowa nie bez przekąsu, bo zrozumiałem to,
dlaczego w naszym kraju jest taki bałagan, skoro to cieć decyduje o tym, kogo ma z kim połączyć, a
kogo nie! Po przeczytaniu tego akapitu w relacji reporterów „Naszych Stron” ogarnęła mnie
zgroza. Uważam to za skandal i winni tego skandalu powinni pożegnać się z profesurami i
stopniami naukowymi, bo dla mnie reprezentują oni poziom intelektu dokładnie równym z
poziomem owego „kompetentnego” ciecia... Teraz nie dziwię się, że polscy naukowcy odnoszą
sukcesy tylko za granicą, w kraju nie mają najmniejszych szans rozwinąć skrzydeł, bo im są one
skutecznie podcinane przez zmamuciałych i sprykowaciałych kolegów, którzy już dawno powinni
być na emeryturze!
Prof. Kreiner zachowuje się tak, jakby w życiu nie słyszał o zjawisku ablacji - dzięki któremu
możliwe są powroty ziemskich statków kosmicznych na Ziemię, nie mówiąc już o tzw. „korytarzach
wejścia” w ziemską atmosferę, które zawierają się w przedziale 10-20
o
. Co oznacza, że ciało, które
wejdzie w atmosferę pod kątem mniejszym od 10
o
zostanie odbite od niej w przestrzeń kosmiczną,
zaś pod kątem większym od 20
o
- spłonie w atmosferze. Dla mnie jest to oczywiste, że duży meteoryt
lodowy z zawiesinami z pyły kosmicznego wszedł w atmosferę pod kątem zawartym w przedziale
<10
o
-20
o
>. Wskutek zjawiska ablacji część lodu odparowała i uchroniła tym sposobem niewielki
ułamek masy meteorytu - około 10% - który spadł Andrzejowi B. niemal pod nogi... Dlatego też
jego pierwotną masę możemy ocenić na jakieś 60-100 kg.
Spadek lodowych brył miał istotnie miejsce w styczniu 2000 roku i jak podawały media w dniu 12
stycznia 2000 roku na belgijskie Liége spadła lodowa kula, cuchnąca amoniakiem. Oczywiście
posądzono o to jakiś samolot, który pozbył się nieczystości z WC...
20 stycznia na okolice Toledo, w miejscowościach Tocina, Alcudia i Aunion z jasnego nieba spadło
około 60 brył lodu. Największa z nich miała masę 10 kg.
25 stycznia dwa lodowe pociski spadły na włoskie Treviso.
27 stycznia na Treviso, Bolonię, Mediolan, Wenecję i inne miejscowości północnych i środkowych
Włoch spada lawina lodowych brył, z których największe mają masę 5-7 kg! Wydarzenia te
wiązałem wtedy z przejściem w pobliżu Ziemi Komety Milenijnej - C/1999S4(LINEAR), która
sprawiła nam taki zawód, jak sławetna kometa C/1973E1(Kohoutek) w 1974 roku... Teraz przez
Układ Słoneczny przechodziła kolejna kometa oznaczona jako C/2001A2(LINEAR), więc
wydarzenie ze Skomielnej Białej można było skojarzyć z jej pojawieniem się na niebie. Można ją
było obserwować w pierwszej dekadzie lipca w konstelacjach Wieloryba, Ryb i Pegaza, gdzie jej
jasność była na granicy widzialności okiem nieuzbrojonym. Nawiasem mówiąc wstrząsająca
tragedia rosyjskiego samolotu pasażerskiego Tu-154, który w dniu 3 lipca 2001 roku rozbił się pod
Irkuckiem, wskutek czego 150 osób poniosło śmierć na miejscu mogła tez być spowodowana
uderzeniem takiej lodowej „piguły”, o czym już pisałem na łamach „Nieznanego Świata”...
Nie bez znaczenia jest jeszcze jeden przedziwny fakt - otóż meteoryt Skomielna Biała spadł
dokładnie w... 93 rocznicę spadku słynnego Meteorytu Tunguskiego, którego pochodzenie, skład
chemiczny i mechanizm potwornej eksplozji, z jaką skończył swój żywot nad tajgą są kompletną
tajemnicą!
Tyle wiedziałem do dnia 5 lipca.
6 lipca 2001 roku, pojechałem wraz z Majką i Danielem Wójtowiczami do Skomielnej Białej, by
dowiedzieć się czegoś więcej u samego źródła. Dwa dni wcześniej rozpytywałem ludzi
zamieszkałych w pobliżu miejsca impaktu, ale niczego konkretnego się nie dowiedziałem, nawet nie
potrafiono wskazać mi jego miejsca. Mówiono o tym, że meteoryt uderzył nie w stok Lubonia, ale
Zbójeckiej Góry, tuż przy drodze numer 7 - „zakopiance”, niedaleko motelu i przekaźnika telefonii
komórkowej. Udało mi się w końcu dotrzeć do pana Andrzeja B., który potwierdził wersję
wypadków podaną już w prasie i TV. Wykonałem kilka zdjęć i zapis wideo - widać na nich wyraźnie,
że meteoryt ma kształt aerodynamiczny - jakby kropli wody, a jego boki są wygładzone pędem
powietrza. Jednolita barwa meteoru w pewnym miejscu staje się ciemniejsza - jakby znajdował się
tam jakiś wrostek z czarniawego osadu czy innego barwnika. Wykonałem także pomiary
radioaktywności - bo tego obawiali się p. B. - i stwierdziłem, że meteoryt wypromieniowywał tylko
0,014 µSv/h, podczas, kiedy tło radioaktywne gruntu trzymało się w granicach 0,016 - 0,018 µSv/h
promieniowania β i γ. W rozmowie ze świadkiem udało mi się tylko uściślić miejsce impaktu, które
wskazałem strzałką na mapce. Najgorsze było w tym wszystkim to, że ci ludzie nie wiedzieli, co
począć z tym fantem. Mówiło się o wysłaniu tego meteorytu do AGH w Krakowie, bądź na UJ, gdzie
ktoś wykonałby analizę. Najgorsze także było to, że ktoś z Krakowa postraszył tych ludzi, że to oni
będą musieli zapłacić niebagatelne pieniądze za wykonanie analizy!!! - co uważam (i nie tylko ja)
za przejaw kompletnej paranoi. W ten sposób można było stracić cenny dla nauki meteoryt.
Wyglądało na to, że w Krakowie nikt tym nie chciał się zająć na poważnie, a mnie diabli brali, bo
najchętniej zatelefonowałbym do mojego znajomego z tokijskiej telewizji NHK. Dla Japończyków
zrobić reportaż z Polski o kawałku głowy komety, to pestka. I z całą pewnością wyłożyliby każde
pieniądze na analizy... W takich przypadkach NHK jest sponsorowana przez NASDA
, a wszystkie
tego rodzaju artefakty są przewożone do Ośrodka Badań Kosmicznych NASDA w Kagoshima.
W rozterce i nie wiedząc, co robić zatelefonowałem do Roberta Bernatowicza i powiadomiłem go o
tej sprawie. Niestety - był dokładnie w takiej samej sytuacji, jak ja i niczego mi nie mógł poradzić.
Potem wykonałem telefon do Andrzeja Kotowieckiego znanego cieszyńskiego meteorytologa. On
także nic nie mógł poradzić - a problemem było wykonanie analizy, do czego potrzebne jest
laboratorium... Napisałem list do następnego meteorytologa-amatora pana Romana Rzepki z
Giżycka, w którym przesłałem mu materiały prasowe dotyczące tego incydentu. Dopiero udało mi
się przełamać impas w telefonicznej rozmowie z prof. dr hab. Bogdanem Rompoltem z Instytutu
Astronomii Uniwersytetu Wrocławskiego, którego bardzo zainteresowała ta sprawa. Jego opinia, po
zreferowaniu mu faktów, była jednoznaczna - mamy do czynienia z głęboko zamrożonym lodem
kometarnym, pochodzącym z jądra głowy komety lub z mikro-komety, która rozpadła się gdzieś w
atmosferze nad Beskidami... To właśnie dzięki takim mikro-kometom powstają tajemnicze „pearl
clouds” - perłowe obłoki, które są skutkami eksplozji tego rodzaju ciał niebieskich na wysokości 25
km nad Ziemią. Próbki tego dziwnego, czerwonawo-pomarańczowego czy też brzoskwiniowego w
kolorze, lodu zostaną zbadane w laboratorium IAUW. Ta instytucja była mi znana z ubiegłego roku,
kiedy to Małopolskie Centrum Badań UFO i Zjawisk Anomalnych przesłało jej materiały dotyczące
obserwacji spadku Meteorytu Beskidy - patrz zdjęcie - w dniu 6 maja 2000 roku, a który to meteoryt
był widziany w pasie województw południowych, jak leciał nad Polską i eksplodował nad Republiką
Czeską, siejąc wokół odłamkami, jak szrapnel.
Czy takie rzeczy, jak rozpad jąder kometarnych są możliwe? Oczywiście, że tak. Doskonale ilustruje
to załączona sekwencja zdjęć otrzymanych ze Słowacji, a które przedstawiają częściowy rozpad
głowy komety P/Hale-Boppa. Te dwa obiekty oznaczone na zdjęciach jako UNK-1 i UNK-2 to
właśnie są one takimi odłamkami. To właśnie one spowodowały członków sekty „Heaven’s Gate”
do popełnienia zbiorowego samobójstwa, bowiem jej członkowie wzięli je za UFO...
W dniu 7 lipca zatelefonował do mnie Andrzej Kotowiecki, który powiadomił mnie, że wysłał e-
maile do uczonych z Krakowa i Warszawy, którzy zainteresują się tym meteorytem i dokonają
odpowiednich badań.
Mnie natomiast zainteresowała dziwna zbieżność czasoprzestrzenna dwóch - tak na pozór
odległych od siebie - wydarzeń. No bo spójrz Czytelniku: w dniu 30 czerwca, tyle, że 1908 roku - na
tajgę syberyjską spadł Meteoryt Tunguski, który spustoszył ją straszliwie. Miało to miejsce o
godzinie 00
h
17
m
11
s
GMT. Meteoryt Skomielna Biała spadł około godziny 03
h
30
m
GMT - a zatem
różnica wynosi tylko trzy godziny z kilkoma minutami. I dalej: Meteoryt Tunguski spadł na 60
o
55’
szerokości geograficznej północnej, zaś Meteoryt Skomielna Biała spadł na 49
o
39’ szerokości
geograficznej północnej - co stanowi różnicę tylko około jedenastu stopni. To nie jest dużo - biorąc
pod uwagę dzielący te wydarzenia dystans 93 lat!... Wydaje się zatem, że hipoteza stawiająca na
kometarne pochodzenie Meteorytu Tunguskiego zyskała kolejny punkt!
Jak widać, to nie było UFO, lecz rzadkie bo rzadkie, ale naturalne zjawisko przyrody, które w
naszym świecie stanowi pewną anomalię. Czy zmienia to w jakiś sposób atrakcyjność i
sensacyjność tego wydarzenia? Bynajmniej! Jest to 42 meteoryt, którego lot ku ziemi obserwowano
w naszym kraju.
Pozostaje nam tylko czekać na wyniki badań Meteorytu Skomielna Biała. Mam nadzieję, że jeżeli
nawet okaże się on „tylko” zamarzniętym fragmentem głowy kometarnej, to i tak pomoże on nam
dowiedzieć się więcej na temat pochodzenia komet w Układzie Słonecznym i o jego historii. Patrząc
i dotykając ten kawał dziwnej materii odczułem zdziwienie - że to jest takie ładne, niedowierzanie i
zarazem fascynację - że to przybyło z Kosmosu, tak jak kiedyś, w mym dzieciństwie, kiedy to po raz
pierwszy pokazano w naszej czarno-białej TV film zrobiony z przekazanych przez Rangera 9 zdjęć
Srebrnego Globu w rejonie krateru Alphonse... Ktoś w TV wpadł na cudowny - moim zdaniem -
pomysł, by jako podkład dźwiękowy wstawić „Symfonię z Nowego Świata” Antonina Dvořaka. Nie
mógł trafić lepiej. A teraz, po tylu latach trzymałem w ręku słony i zimny okruch spoza tego świata,
który znam, i znów w uszach zabrzmiała mi niepokojąca muzyka arcydzieła czeskiego
kompozytora... I pomimo trzydziestostopniowego upału poczułem nagły wiew chłodu czarnej pustki,
w której ten kawał zamrożonej solanki przemierzał miliardy miliardów kilometrów w chłodzie
niemal Zera Absolutnego aphelium i żarze palących promieni słonecznych w peryhelium, przez
setki czy nawet setki tysięcy cykli, kiedy jeszcze Wszechświat był młody, a Ziemia dopiero
formowała się z dysku akrecyjnego Słońca... I to była mocna rzecz!
W następnym wydaniu „Naszych Stron” z dnia 12 lipca 2001 roku, jego reporter w artykule „Bryła
z... soli?” sugeruje, że nie był to żaden meteoryt, a tzw. lizawka dla zwierząt. Pisze on tak:
Tymczasem rozwiązanie zagadki pochodzenia bryły jest być może bardzo proste i bardzo... bliskie.
Do naszej redakcji zadzwonili właściciele hurtowni soli kłodawskiej „Magia” z Nowego targu -
Andrzej Sięka i Marcin Gołębiowski: Przyjeżdżajcie do nas, chyba wiemy, co to jest - zapewniali
nas przez telefon.
Nasz reporter udał się do hurtowni by to sprawdzić. - Po przeczytaniu artykułu byliśmy bardzo
ciekawi, co to mogło być. Gdy dokładniej przypatrzyliśmy się bryle na zdjęciu byliśmy niemal
pewni, że to kryształ soli - mówi Marcin Gołębiowski.
Rzeczywiście, bryła znaleziona w Skomielnej Białej, po dokładnym obejrzeniu okazała się
kilkukilogramowym kryształem soli, tzw. „lizawką”. Zimny i mokry od deszczu kryształ soli do
złudzenia przypomina bryłę lodu. Od właścicieli hurtowni dowiedzieliśmy się, że solne kryształy
kupują m.in. bacowie wyrabiający oscypki, ale najczęściej zaopatrują się w niego myśliwi.
Postanowiliśmy pójść tym tropem i dowiedzieć się, czy rzeczywiście myśliwi
rozmieścili lizawki w lesie pod Luboniem Wielkim w okolicach Skomielnej
Białej. Skontaktowaliśmy się z działającym na tym terenie kołem łowieckim
„Knieja” ze Skawy.
- Rzeczywiście, pod koniec maja kupiliśmy dużą ilość tych kryształów , które rozmieściliśmy także w
lasach koło Skomielnej Białej [...] - wyjaśnił nam Michał Zapała z Raby Niżnej, łowczy koła
„Knieja”.
Ale myśliwi zostawiają lizawki na zwalonych pniach drzew i na ziemi, nigdy nie na wysokościach
- Jestem pewien, że słyszałem huk uderzenia o ziemię - zapewnia Andrzej B. - nie widziałem
jednak, jak ta bryła spadała. [...]
Właściciele nowotarskiej hurtowni twierdzą, że ten rodzaj lizawki jest na Podhalu nowością.
- Spotykana do tej pory lizawka dla zwierząt była mniejsza i miała czarny kolor. Ta kolor ma lekko
pomarańczowy i jest naturalnym kryształem soli. Ludzie tego jeszcze nie znają. Rozprowadzamy go
na tym terenie dopiero od niedawna - twierdzi Andrzej Sięka.
Faktycznie, sól z Kłodawy ma lekko pomarańczowe zabarwienie i zawiera domieszkę soli
potasowych - stąd lekko gorzki smak. Podobnego zdania jest także prof. Bogdan Rompolt.
Czekajmy zatem na wyniki analizy...
Trochę szkoda, że nie było to UFO, czy tylko „anomalne
zjawisko” - a lizawka (czy aby?), ale tak czy inaczej znowu dane mi było posmakować Nieznanego,
poznać nowych ludzi nie bojących się szukać odpowiedzi na pytania i - niejako przy okazji -
powrócić sercem do czasów, kiedy mój świat nie był tak skomplikowany, a problemem było tylko
napisanie wypracowania czy rozwiązanie słupka równań pierwszego stopnia jako zadanie
domowe...
A sprawa pozostaje nadal otwarta i bynajmniej nie jest wyjaśniona do końca. W dalszym ciągu n i
e m a odpowiedzi na kluczowe pytanie, co właściwie wystraszyło Andrzeja B. tak, że wziął za
meteoryt pierwszy lepszy niezwykle wyglądający kamień, który najprawdopodobniej jednak był
zawleczoną tam przez kogoś lizawką? Co to było? Samolot odrzutowy? - ale w takim razie dlaczego
nikt nie słyszał go poza świadkiem? Meteoryt, który spadł gdzieś w pobliżu świadka? - tego też się
nie da wykluczyć i prof. Rompolt sugeruje taką możliwość - w takim przypadku należałoby poszukać
go w tym rejonie. A może to był jednak Nieznany Obiekt Latający? Odpowiedź być może znajdziemy
w przyszłości.
To, że znaleziskiem zainteresowali się wrocławscy astronomowie pozwala mi żywić nadzieję, że są
w Polsce ludzie, którzy nie boją się wyzwania i są nade wszystko o t w a r c i n a n o w o ś ć N
i e z n a n e g o - są gotowi badać nieznane fenomeny i nadstawić karku dla swych racji, nawet
wtedy, kiedy ciemny i sprzedajny motłoch jest odmiennego zdania. I chwała im za to!...
Jordanów, dn. 2001-07-12
KONIEC
No właśnie, badania wykonane w Instytucie Geologii Uniwersytetu Wrocławskiego wykazały, że
jednak była to tylko... lizawka solna z soli kłodawskiej. Ale wbrew pozorom to wcale nie stanowi
żadnego rozwiązania zagadki, bowiem coś leciało i coś wydzielało dziwny świszczący huk, jak
silniki samolotu odrzutowego. Jak twierdzi prof. dr hab. Bogdan Rompolt - to „coś” tam wciąż
jeszcze jest... - „i rośnie, i rośnie!...” - jak złowróżbnie dodaje moja siostra.
Tymczasem ciekawe wyjaśnienie podał astronom - amator z Giżycka mgr inż. Roman Rzepka,
który stwierdził, że istnieje pewien rodzaj meteorów, który zachowuje się w nietypowy sposób, co
objawia się m.in. wykonywaniem dziwnych ruchów w atmosferze, a co może wynikać z ich
odmiennego od znanych nam meteorytów, składu chemicznego i budowy fizycznej. Hipoteza ta jest
jak dotąd nie do zweryfikowania, bo żaden taki jeszcze nie wpadł uczonym w ręce - a jeżeli nawet,
to i tak się o tym nie dowiemy, a to dlatego, że zmieniłoby to obraz świata lansowany przez
współczesną naukę...
113
O ile poprzednie obiekty mogły być meteorami i meteorytami, o tyle ten obiekt, który obserwowała
pani Irena W. z Jordanowa na pewno nie był żadnym bolidem.
W dniu 30 maja 1998 roku, pomiędzy godziną 23:00 a 23:30 świadek obserwowała z okna swego
domu przelot obiektu w kształcie trójkąta równoramiennego nad masywem Przykca, którego
powierzchnia mieniła się kolorami żółtym, czerwonym i niebieskim. W jego rogach płonęły
niebieskie, czerwone i żółte światła, z tym, że żółte świeciło się bez przerwy w dolnym rogu
trójkąta.
Pani W. nie chciała budzić domowników, i powiadomiła ich o wszystkim dopiero w następnym
dniu.
114
Obserwacja tego NOL-a i jego dziwnych ewolucji miała miejsce w Sieprawiu, a świadkiem była
artystka-malarz mgr inż. architekt Ewa Masłowska. Wydarzenie to miało miejsce 17 września
1998 roku, w godzinach 21:00-21:20, przy czystym niebie i dobrze widocznych gwiazdach.
NL ukazał się na AZ = 315
o
i powoli przesuwał się na wschód, lecąc na H = 45
o
- zrazu było to
białe światło o jasności -4
m
. W drugiej fazie tuż przy świetle ukazał się popielaty trójkąt, który był
powoli „wsysany” do światła. Naraz przy białym świetle pojawiło się mniejsze koloru czerwonego i
obydwa światła z ogromną prędkością - jak odrzutowce - oddaliły się na wschód.
Obserwacja jak obserwacja - słyszeliśmy o ciekawszych - ale ma ona swój smaczek, a to dlatego, że
tego samego dnia w okolicach Myślenic toczyła się akcja poszukiwawczo - ratownicza za
śmigłowcem Pogotowia ratunkowego z Krakowa. Poszukiwania trwały do dnia 22 września 1998
roku i uczestniczyły w nich helikoptery z JW. WOPK w Krakowie-Balicach. Nie znaleziono ani
szczątków helikoptera, ani żartownisiów - bo rychło okazało się, że ów helikopter cały czas
spoczywał w hangarze. Być może ów fałszywy alarm był czymś podobnym do incydentu z dnia 7-9
września 1985 roku, ze statkiem bandery szwedzkiej m/v „Cona” na Morzu Bałtyckim?
Istnieje możliwość, że był to eksperyment (???) Obcych przeprowadzony w celu np. rozpoznania
naszej sieci informacyjnej w sytuacjach kryzysowych czy katastrofalnych...
115
To wydarzenie miało miejsce w Pobiedniku Wielkim, niedaleko Aeroklubu Krakowskiego. Świadek
- pan Adam M. zaobserwował dziwne czerwone i zielone światła, które wisiały w powietrzu
wirując wokół wspólnej osi. Było to coś podobnego do iluminacji laserowej, ale z drugiej strony
świadek czuł, że światełka należą do jakiegoś solidnego, ciemnego obiektu, który wisi gdzieś nad
Krakowem. Było to wieczorem, dnia 27 października 1998 roku, około godziny 18:35. Na niebie
lśniły ostro jesienne gwiazdy, a NOL leciał z zachodu na wschód powoli „wirując” światłami. Pan
M. obserwował je przez czas dłuższy i jest stuprocentowo pewien, że nie był to samolot, balon czy
helikopter.
116
I to już ostatni incydent z serii obserwacji NL, który wydarzył się na terenach PROJEKTU TATRY.
W nocy 21/22 stycznia 1999 roku, w Jordanowie, około godziny 02:30 pan A. L. i jego córka mgr
W. L. przez 10 sekund obserwowali przelot 4 NL w kształcie kul świecących pomarańczowym
światłem.
Te BOL-e przeleciały nad zachodnimi rejonami Jordanowa na H = 30
o
i na AZ = 45
o
-270
o
, z
lekkim odchyleniem na południe - w kierunku (znowu!!!) Targoszówki!
BOL-e świeciły pomarańczowym światłem, ale ich krawędzie były - według relacji świadków -
„tęczowe”. Poruszały się stosunkowo wolno. Świadkowie sądzili, że były to po prostu samoloty
komunikacyjne, które wystartowały z lotnisk krajowych ze względu na opadnięcie gęstych mgieł,
które w tych dniach blokowały ruch lotniczy na terenie całego kraju, ale przeczył temu brak
odgłosu pracujących silników i kulisty kształt świateł, zupełnie innych niż światła samolotów
pasażerskich.
---oooOooo---
Odetchnijmy na chwilę od Nocnych Świateł i zajmijmy się przez chwilę innymi obiektami, które
zaobserwowano nad terenami PROJEKTU TATRY, a których nie ma zbyt wiele. Zacznę od...
117
... obserwacji niezwykłego obiektu, który przez analogię do NL mógłby być nazwany Dziennym
Światłem. Było to w dniu 30 czerwca 1958 roku, o godzinie 13:00 w Mszanie Dolnej.
Bohaterami tego wydarzenia są inż. lotnictwa R. R. i jego ojciec pan A. R., którzy przez 20 minut
obserwowali na bezchmurnym niebie intensywnie świecący punkt o jasności powyżej -5
m
, a który
wykonywał dziwaczne ewolucje niemal w zenicie Mszany Dolnej. Polegały one na okrążaniu w
linii łamanej punktu zenitu. Prędkość NOL-a była niewielka, ale zwroty NOL-a były bardzo ostre,
bez wyhamowania prędkości, z przyspieszeniem wynoszącym kilkaset g.
118
Klasyczny DD zaobserwował w dniu 2 maja 1994 roku szef Krakowskiego Oddziału MCBUFOiZA
Marcin Mioduszewski. Miało to miejsce pomiędzy godziną 13:00 a 13:06 w Trzemeśni, przy
doskonałej pogodzie i w obecności 2 świadków.
NOL w kształcie dwuwypukłego dysku z kopułką (model „klasyczny”) nadleciał z północnego-
zachodu i poleciał w kierunku południowego-wschodu, na H = 40
o
nad horyzontem. Miał on
wielkość Księżyca w pełni i miał kolor srebrzysto-aluminiowy. Ów DD leciał z niedużą prędkością
i po 6 minutach znikł za horyzontem.
Godzi się tutaj wspomnieć, że niedaleko Trzemeśni znajduje się Diabli Kamień w Smykalni
k./Szczyrzyca, z którym są związane legendy o diabłach, które harcują tam w bezksiężycowe noce i
które w połowie XI wieku chciały zburzyć nim klasztor oo. Benedyktynów, a potem oo.
Cystersów... W okolicach Diablego Kamienia znajdują się jeszcze dwa miejsca mieszkalno-
sakralne: Klasztorzysko i Grodzisko, które zostały zniszczone przez Tatarów w 1225 roku, a które
zostały założone już w 2000 roku przed Chrystusem przez ludność pomorsko-łużycką i celtycką.
Jest to ogromne cmentarzysko kultowe i miejsce mocy, przez które przebiega linia Ley’a - co
pokazałem w jednym z programów TVN z cyklu „Nie do wiary...”
Z miejscem tym są związane nie tylko legendy, ale także opowiada się tam o obserwacjach NOL-i
ale - niestety - niczego ciekawego nie udało się dowiedzieć od miejscowych.
119
Obserwacja typu DD z Tatr, której dokonał mieszkaniec Gdyni - pan Piotr Siwek w dniu 16
września 1996 roku, miała miejsce na Czerwonych Wierchach z V piętra WDW „Kościelisko” w
Kościelisku. Niebo było czyste i pogoda wspaniała. Około godziny 18:22, zza Przełęczy Mułowej -
czyli pomiędzy Krzesanicą a Ciemniakiem, wypłynął owalny obiekt lśniący fluoryzującą żółcią.
Świadek początkowo sądził, że to obłok, ale był on zbyt regularny, jak na obłok, i jego kolor był
niezwykły. Poza tym ów „obłok” uniósł się nad szczyt Ciemniaka za wysokość około 30
o
nad
horyzont, i po jakichś 8 minutach delikatnie spłynął w Dolinę Tomanową...
NOL pozostawił po sobie jasny - „świecący jak aureola” ślad - który rozwiał się w powietrzu.
Świadek sądził, że wylądował on w Dolinie Tomanowej, ale nie ma co do tego absolutnej pewności.
120
Ten sam świadek cztery dni wcześniej - tj. 12 września 1997 roku - wybrał się klasycznym szlakiem
wycieczkowym z Morskiego Oka do Doliny Pięciu Stawów Polskich via Świstówka i w godzinach
13:30-16:24 wykonał on serię zdjęć - w załączeniu - na których można zauważyć dziwne „efekty
świetlne” - niektóre z nich można wytłumaczyć od biedy efektami katadioptrycznymi -
wielokrotnymi załamaniami i odbiciami światła w soczewkach układu optycznego jego
kompaktowego aparatu fotograficznego, aliści nie na wszystkich, bo kilka z nich przedstawia
zagadkową „mgiełkę”, która jest nad wyraz podobna do tajemniczych, mglistych postaci
fotografowanych niejednokrotnie w okolicach cmentarzy czy w czasie eksperymentów
spirytystycznych.
Zdjęcia wykonane w Tatrach przez pana Piotra Siwka w dniu 12 września 1997 roku maja błąd
katadioptryczny w postaci jasnego kręgu w narożnikach kadru - patrz zdj. nr 1-4.
Zdjęcie nr 5 jest kompletną zagadką, boż kim czy też czym jest zagadkowy mglisty słup
przesłaniający częściowo próg stawiarski Doliny Roztoki i wodospad Siklawa?
Trudno właściwie powiedzieć, co właściwie uchwycono na tym zdjęciu. Może to emanacja energii
życiowej tych, którzy stracili życie w okolicy tego miejsca, albo to Obcy, którzy w niewidzialnej
postaci obserwują Tatry i wszystkie żywe istoty w nich żyjące?... A może to oni przygotowali
operację porwania czterech turystów z Pułtuska, która to operacja zakończyła się pełnym sukcesem
w dwa lata później? Takiej możliwości też nie możemy odrzucić...
---oooOooo---
I wreszcie dochodzimy do ostatniej kategorii obiektów zaobserwowanych nad terenami
PROJEKTU TATRY - są to Nieznane Obiekty Orbitalne - NOO albo w międzynarodowej
nomenklaturze - Unknown Orbiting Objects - UOOs. Jak już pisałem, NOO są pozostałościami po
wielkim konflikcie bogów, który rozegrał się jakieś 15-12 tysięcy lat temu, co stało się m.in.
przyczyną zatopienia kontynentu Atlantydy, Lanki i Mu... Teraz, kiedy mamy już dość materiału
obserwacyjnego - wszak NOO są statystycznie najczęściej obserwowanymi UFO - pozwolę sobie
stwierdzić, że nie wszystkie NOO są tymi pozostałościami - co więcej - te NOO wykonują na
wokółziemskich orbitach jakieś ściśle określone misje - już to zwiadowcze, już to naukowo-
badawcze, co doskonale tłumaczyłoby ich aktywność na kilka lat przed otwartą wojną pomiędzy
NATO a Jugosławią i II Wojną Asasynów pomiędzy USA a talibańskimi terrorystami Usamy ben-
Ladena w 2001 roku.
Stawiając sprawę ze strony statystyki, to opisane w tej pracy UFO możemy podzielić na:
Kategoria
UFO
Ilość Dysk
Kula Gwia
z
da
Inne
DD/Obiekt
Dzienny
3
2
1
RV
1
1
RV/NOO
1
1
NL
9
9
NL/BOL
2
2
NL/NOO
10
10
Razem
26
2
2
12
10
Te 11 przypadków obserwacji NOO podaję poniżej:
121
W dniu 1 kwietnia 1997 roku, o godzinie 19:49 CW (17:49 GMT) w Jordanowie udało mi się
sfilmować głowę komety Hale-Boppa. W pewnym momencie w wizjerze ujrzałem przelatujący
obiekt, który kilka razy rozbłysnął i zniknął z pola widzenia. Używałem kamery Panasonic typu
NV-RX7EN z zoomem 20x. Wszystko trwało około 2 sekund. NOO migotał z częstotliwością
około 1 Hz białym lub biało-żółtym światłem, i był on nieco ciemniejszy od odwzorowania głowy
komety H-B, której sumaryczna jasność wynosiła wtedy około -1
m
. Jasność NOO musiała wynosić
około +3
m
, przy zoomie 7x.
Nie mógł to być ptak czy inne nocne latające zwierzę. Nie był to także ani samolot, balon czy
helikopter - byłoby widać więcej świateł. Osobiście podejrzewam, że ów NOO znajdował się na
LEO, a zatem na wysokości >120 km nad Ziemią.
Film został pokazany w czasie IV Ogólnopolskiego Kongresu Ufologicznego w Gdyni, w czerwcu
1998 roku. W dyskusji nikt nie potrafił mi podać jakiegoś wyjaśnienia, mimo tego, że był tam kwiat
ufologii polskiej!...
122
Następny incydent z NOO miał miejsce w nocy 22/23 sierpnia 1997 roku, pomiędzy godzinami 22
a 23:30 w Mszanie Dolnej. Bohaterką jest pani mgr A. B. (wszelkie dane zastrzeżone), która
zaobserwowała przelot jakiegoś bardzo szybkiego ciała w kolorze pomarańczowym, które ciągnęło
za sobą smugę znikającą po około 2 sekundach. Całość zjawiska trwała około 5 sekund, więc mógł
to być jakiś meteor. Ów NL przemieszczał się z NE na SE na H = 70
o
- prostoliniowo.
Analiza zdarzenia wskazuje na to, że mógł to być meteor z roju ι-Akwarydów Południowych
promieniujących w dniach od 14 lipca do 29 sierpnia z radiantu o współrzędnych RA = 22
h
36
m
i
DEC = -5
o
lub ι-Akwarydów Północnych promieniujących z miejsca o koordynatach RA =
22
h
27
m
36
s
i DEC = -15
o
30
’
z różnymi Vg zawierającymi się w przedziale od 22,8 do 42,3 km/s, z
częstotliwością 20 błysków na godzinę. Mogły to być także meteory z rojów: δ-Akwarydy i α-
Kaprikornidy.
Istnieje także możliwość, że był to jeden ze sztucznych satelitów Ziemi - zbudowany i wystrzelony
na orbitę niekoniecznie po 1957 roku...
123
Powróćmy do Jordanowa. 16 października 1997 roku, 13-letnia uczennica z Jordanowa Małgorzata
M. wraz z jej dwoma koleżankami - Ulą B. i Angeliką W. zaobserwowały w godzinach 18:36-
18:27 NL w kształcie „gwiazdy z nieregularnym krzyżem”, która szybko przemieszczała się po
niebie z SW na NE na H = 60
o
. Po chwili NL znikł, a w chwilę później na jego miejscu pojawiły się
trzy gwiazdy, ustawione w formację trójkąta równobocznego. Całe zjawisko zakończyło się po
minucie.
Trudno wyjaśnić, co to być mogło... Na pewno nie były to:
v Meteory - bo obraz spadku czy przelotu przez atmosferę meteorów jest zupełnie inny od
opisanego powyżej;
v Samoloty czy inne pojazdy powietrzne, bo Małgosia M. jest bystrą i inteligentną obserwatorką
i doskonale rozróżnia ziemskie statki powietrzne;
v Latające zwierzęta
v Latawce, lotnie, itp. itd.
Jedynym wyjściem z sytuacji są albo NOO, albo samoloty podorbitalnego zwiadu fotograficznego i
radio-elektronicznego typu Aurora czy Uragan - ale to nie wyjaśnia zakończenia obserwowanego
zjawiska...
124
Wieczorem, dnia 4 lutego 1998 roku, wraz z jednym świadkiem - panią Małgorzatą W. z
Jordanowa - około godziny 19:04 zaobserwowaliśmy na tle konstelacji Smoka silny błysk biało-
niebieskiego światła o jasności około -2
m
,00 - którą porównaliśmy w jasnością gwiazdy Syriusz (α
Wielkiego Psa), -1
m
,4 - który to rozbłysk trwał 1-3 sekund. Wydawało nam się, że za tą „gwiazdą”
ciągnęła się jasna smuga o długości jakichś 10 średnic NOL-a, ale nie jestem tego absolutnie
pewny.
Być może był to meteor z roju Virginidów, promieniujących z punktu o współrzędnych: RA =
12
h
24
m
i DEC = 0
o
z Vg = 35 km/s, ale przeczy temu kierunek ruchu tego „bolidu” - z
gwiazdozbioru Smoka, który jest jednym z gwiazdozbiorów wokół biegunowych, a błysk ów
pojawił się mniej więcej na pozycji RA = 11
h
i DEC = +70
o
, a zatem nie mógł to być taki meteor.
Ani samolot czy inny balon - może to był jakiś sztuczny satelita Ziemi, który wszedł w atmosferę i
spłonął.
125
Ta obserwacja była dokonana aż z czterech punktów naszego kraju! Widziało ten NL wielu
świadków i nie ma mowy o jakimkolwiek złudzeniu, czy planecie Wenus...
24 lipca 1998 roku, w godzinach 21:44-21:46, przy wygwieżdżonym niebie i lekkich cirrusach,
zaobserwowano w Jordanowie, Krakowie, Miechowie i Warszawie przelot świecącego
pomarańczowym światłem obiektu o jasności co najmniej -5
m
,00 (NOL był jaśniejszy od Wenus -
-4
m
,2 w maksimum blasku) i przesuwał się powoli od gwiazdozbioru Wężownika poprzez Orła,
Tarczę Sobieskiego i Źrebię ku Wodnikowi, gdzie znikł. W ciągu 2 minut pokonał on 90
o
na niebie
w azymucie i około 15
o
w elewacji.
Zrazu wydało mi się, że była to stacja orbitalna Mir, ale moje wątpliwości rozproszył pan
Kazimierz Bzowski - któremu wysłałem kopię Karty zgłoszenia obserwacji NOL-a - w swym liście
z dnia 5 sierpnia 1998 roku, który pozwalam sobie zacytować:
Panie Robercie!
Odpowiadając na Pana list z dnia 28 lipca br. załączam dwie strony >>Załącznika...<<. Członek
GB UFO z Warszawy - pan T. F. (...) ma na 11 piętrze budynku usytuowane obserwatorium do
permanentnej obserwacji przestrzeni powietrznej obejmującej sektor od AZ = 0
o
do 180
o
i H = 0
o
do 90
o
. (...)
W dniu 4 sierpnia 1998 roku skonfrontowano podane przez Pana dane obserwacyjne z nagraniem
video w nocy 27.07.1998 r. - dzięki temu ustalono, co następuje:
- Na kierunku 180
o
wynurzył się w podanym czasie zza strefy obserwacji świetlisty obiekt -
jaśniejszy niż Jowisz w maksimum blasku. NOL ten mógł nadlecieć z południowego-zachodu.
Pierwsza obserwacja: około 48-50
o
nad horyzontem i zniżał się do około 20
o
nad horyzontem.
Trajektoria wschodnia. Łączny czas obserwacji około 3 minut - od godziny 21:43 do 21:46. (...)
W dniu 4 sierpnia 1998 roku usiłowałem połączyć się telefonicznie z prof. Budkiewiczem, który jest
ekspertem ds. stacji Mir, ale nie zastałem go w domu. Tego dnia nie udało się - jak twierdzi pan T.
F. zaobserwować stacji Mir, mimo intensywnych poszukiwań gołym okiem i teleskopem. (...)
Warszawa, 5 sierpnia 1998 r.
Kazimierz Bzowski
Kierownik GBUFO Warszawa
Tyle pan Kazimierz Bzowski - człowiek, który zjadł zęby na obserwacjach Mira, a także innych
satelitów udających NOL-e. A potem obserwacje sypnęły się, jak z wora:
126
Znów Jordanów. 30 sierpnia 1998 roku, o godzinie 21:30, troje świadków obserwowało przelot
dziwnego obiektu, który pojawił się na tle konstelacji Orła, gdzie świecił jako obiekt o jasności
+0
m
,8 i przesuwał się w kierunku gwiazdy Altair - α Orła, po minięciu której rozbłysnął do jasności
ponad -1
m
, a następnie przygasł do poprzedniej jasności, kierując się w stronę gwiazd: Deneb - α
Łabędzia i Polaris - α Małej Niedźwiedzicy. Po minięciu Polarnej znów rozbłysnął do -1
m
i po
chwili znikł pomiędzy gwiazdami Kohab (β UMi) i Megrez (δ UMa)...
Na pewno nie był to Mir czy inny satelita Ziemi. Żaden satelita tak się nie zachowuje, jak ten NL.
Nie ma też takiego satelity, który pojawia się znikąd i znika jak Kot z Cheshire...
127
Jordanów, 9 października 1998 roku, w godzinach 19:29-19:30 dwoje świadków obserwowało
przelot świecącego jasnożółtym światłem NOL-a, który szybko przemieszczał się z okolicy
gwiazdy Deneb i znikł na południe od gwiazdy Makrab (α Pegaza). Jego jasność wynosiła około
-2
m
,9 - co było porównywalne z jasnością Jowisza. Obydwa te obiekty miały identyczną jasność...
Być może był to Mir, ale rzecz w tym, że obiekt ten był widoczny w 2
h
35
m
p o zachodzie Słońca,
a zatem nie mógł to być Mir czy inny sztuczny satelita Ziemi krążący po LEO. Ogólny czas
obserwacji - około 15 sekund. Nie stwierdzono żadnych zmian jasności tego NOO, co oznaczałoby,
że emitował on własne światło i znajdował się w stożku cienia Ziemi, lub - zakładając, że świecił
on światłem odbitym - znajdował się w bardzo dużej odległości od naszej planety, poza stożkami jej
cienia i półcienia.
128
Ponownie Jordanów, dnia 18 października 1998 roku, o godzinie 06:03, przez około 5 sekund
dwoje świadków: Adam J., jego córka Katarzyna J. i ja, obserwowaliśmy nad wschodnim
horyzontem przelot jakiegoś świetlistego punktu zmierzającego ku południowi.
W 5 minut później, jadąc samochodem po drodze nr 28 z Jordanowa do Skomielnej Białej i dalej do
Krakowa drogą nr 7 - zauważyliśmy wiszące przez 2-3 minuty nad łańcuchem Tatr Bielskich
dziwne światła koloru jaskrawo-pomarańczowego.
Pierwsze światło było koloru białawego, a te nad Tatrami - pomarańczowego. Te ostatnie nie
poruszały się - wisiały na niebie i ich jasność wynosiła jakieś -1
m
, zaś jasność białego światła - 0
m
.
Nie mogły to być meteory czy meteoryty - prędzej jakieś sztuczne satelity lub - dotyczy to obiektu
znad Tatr Bielskich - balon meteorologiczny.
129
Następna obserwacja NOO miała miejsce też w Jordanowie, wieczorem, dnia 25 grudnia 1998 roku,
około godziny 17:35 i trwała około 5 sekund.
NOO wyglądał jak ruchoma niebieska gwiazda, która przemieszczała się powoli z północy na
południe na tle konstelacji Byka. Jasność tego obiektu wynosiła około +4
m
,5 - co ustalono
porównując go z gwiazdami doskonale widocznych Plejad.
Być może był to sztuczny satelita Ziemi, ale biorąc pod uwagę fakt, że Słońce zaszło o godzinie
15:28 ów satelita powinien znaleźć się już w stożku cienia Ziemi. W przypadku, gdyby znajdował
się poza nim, to powinien świecić światłem białym lub jasnożółtym, a nie niebieskim.
A zatem nie mógł to być satelita Ziemi zbudowany przez ludzi...
130
8 lutego 1999 roku, w Jordanowie - pięcioro świadków: Anna Leśniakiewicz, Marzena W.,
Ewelina W., Wioletta W. i ja - zaobserwowaliśmy o godzinie 19:25 przelot świecącego
pomarańczowym światłem, gwiazdopodobnego NOL-a, o jasności widomej -1
m
- co ustaliliśmy
porównując jego jasność z jasnością gwiazd: Betelgeuse - α Oriona, Syriusza i planet: Jowisza i
Saturna - który przemierzył niebo w ciągu 10 sekund z punktu na AZ = 270
o
na AZ = 180
o
i stałej
H = 40
o
.
I tutaj rzecz ciekawa - po przemierzeniu jakichś 40-45
o
wzdłuż azymutu, nad pomarańczowym
NOL-em pojawiła się migająca biała „gwiazdka” o jasności +3
m
, a następnie oba NOL-e, czy jeden
NOL z dwoma światłami, poleciały dalej.
Nie mógł to być żaden samolot czy helikopter. W ciszy zimowego wieczoru nie słyszeliśmy
żadnego dźwięku pracującego silnika tłokowego czy odrzutowego, ani wizgu turbin. Nie
stwierdzono żadnego wpływu NOL-a na otoczenia, a to dowodzi tego, że ów NOL poruszał się
bardzo wysoko. Nie mógł to być żaden satelita - bo Słońce zaszło niemal 3 godziny wcześniej - czy
stacja Mir dokonująca eksperymentu w rodzaju „Пятно 2½”, które to eksperymenty mogłyby być
od biedy wyjaśnieniem pojawienia się świecącego punktu obok NOL-a.
wyobrazić sobie zwierciadło kosmiczne, którego położenie zmieniałoby się z częstotliwością 2 Hz -
nie mówiąc już o tym, że eksperyment „Piatno 2½” nie wypalił. Czy był to tylko przypadek? Być
może, ale nie zapominajmy, że takie kosmiczne zwierciadła mogą odbijać nie tylko promienie
Słońca, ale także promienie lasera bojowego. Wyglądałoby zatem na to, że to Ufici przerwali
Rosjanom ten niebezpieczny eksperyment, który mógł stanowić zagrożenie dla światowego pokoju,
bowiem przy pomocy takiego lasera i systemu zwierciadeł można razić cele na Ziemi, w jej
atmosferze i w Kosmosie...
Tak czy inaczej - nie ma wyjaśnienia dla zaobserwowanego przez nas fenomenu!
131
Jordanów, 24 marca 1999 roku, godzina 18:32-18:34. na bezchmurnym niebie zaobserwowano
przelot świecącego żółtym światłem NOL-a, który ukazał się na AZ = 180
o
i H = 40
o
, a potem
poleciał lekkim łukiem i znikł na AZ = 135
o
i H = 15
o
. NOL znikł równie gwałtownie, jak się
pojawił - jego jasność wynosiła początkowo -3
m
a pod koniec obserwacji spadła do 0
m
, co
porównano z jasnością planet: Wenus, Jowisza i Saturna oraz gwiazd: Syriusza, Regulusa - α Lwa,
Betelgeuse oraz Procjona - α Małego Psa.
Prawdopodobnie był to jakiś duży sztuczny satelita, albo Mir, ale... Ale żaden z tych obiektów nie
pojawia się naraz i naraz znika. Być może był to jakiś samolot zwiadowczy typu Aurora czy
Uragan znajdujący się na wysokości podorbitalnej - około 70.000 m, czy nawet na LEO,
dokonujący zwiadu na terytorium Jugosławii...
O godzinie 19:55 CŚE lotnictwo NATO uderzyło na pozycje serbskie i serbskie bazy wojskowe w
Kosowie. Zaczęła się kampania USA i NATO przeciwko Slobodanowi Miloszewiczowi i jego
zbrodniczym generałom, istnieje zatem prawdopodobieństwo, że był to właśnie taki zwiadowczy
samolot USA! Zakładając, że samolot taki leciał nad Jugosławią - czyli w odległości około 720-750
km w linii prostej od południowych granic Polski, na wysokości 70 km nad Ziemią, to teoretycznie
powinien być widoczny w kole o promieniu wynoszącym 945 km, a nawet większym biorąc pod
uwagę refrakcję atmosferyczną, a zatem rzecz jest całkowicie możliwa.
Z drugiej zaś strony, co to za samolot szpiegowski, którego widać jak na dłoni z odległości prawie
tysiąca kilometrów? Nie mówiąc już o tym, że samolot odbijający nawet 100% światła słonecznego
byłby widoczny z tej odległości jako gwiazdeczka o jasności poniżej +6
m
, natomiast jasność tego
obiektu wynosiła tyle, co jasność Wenus, a zatem musiałby to być ogromny balon, poruszający się z
prędkością co najmniej 5 Ma i na wysokości podorbitalnej! A zatem, co do było? Tego nie wiem... A
jednak to c o ś pojawiło się na kilkanaście minut przed uderzeniem NATO na serbskie instalacje
wojskowe w Jugosławii.
Wniosek jest jeden: Obcy prowadzący stałą obserwację Ziemi i jej mieszkańców usiłowali nas
przestrzec przed kolejnym konfliktem zbrojnym na Bałkanach, nadając nam komunikaty i
podpisując się pod nimi jako Matka Boska z Medjugorie. Niestety, stało się to najgorsze i
Serbowie z Albańczykami (z UÇK) wciągnęli 26 państw na trzech kontynentach w działania
wojenne III Wojny Światowej! Obcych nie interesują ludzie, ale to, co stanie się ze
środowiskiem naturalnym Ziemi w okolicach Gór Dynarskich. I nie myliłem się. Oni
rzeczywiście byli zaniepokojeni tym, co tam się działo, bowiem Amerykanie użyli w Jugosławii
40.000 pocisków ppanc. DU zawierających zubożony uran-238!
Jak straszną krzywdę wyrządzili tym przyrodzie Ziemi - przekonamy się wkrótce. W 2000 roku
ruszyła kampania prowadzona przez sprzedajnych naukowców w celu zanegowania szkodliwości
pocisków DU, w której haniebny udział wzięli także nasi atomiści!
30.000 pocisków DU użyto również w wojnie w Zatoce Perskiej przeciwko wojskom Husajna
Saddama - co spowodowało trwałe skażenia uranem tamtejszych pustyń. Sławetny „syndrom
Zatoki Perskiej” jest spowodowany najprawdopodobniej właśnie skażeniem ludzi rozpylonym
uranem-238! Przecież wiadomo powszechnie, że wszystkie bez wyjątki izotopy i związki tego
pierwiastka są toksyczne i w najwyższym stopniu szkodliwe dla zdrowia! Pozostaje pytanie: ile ton
uranu pozostawili Rosjanie na polskich poligonach na Ziemiach Odzyskanych???...
132
Wieczorem dnia 6 maja 1999 roku, o godzinie 21:00 w Jordanowie, dwoje świadków
zaobserwowało przelot gwiazdopodobnego obiektu zmierzającego z N-NW na S-SE. NOO przebył
w czasie 30 sekund około 35
o
. nie była to - rzecz jasna - żadna gwiazda czy planeta, bo te ostatnie
były doskonale widoczne na nocnym nieboskłonie: Wenus o jasności -4
m
i złocisto-białym kolorze,
oraz czerwony Mars o jasności -2
m
. NOO miał kolor niebieskawo-biały. Jego jasność była
porównywalna z jasnością Arktura - α Wolarza - czyli +0
m
,1 - z tym, ze kolor jego światła był
podobny do koloru gwiazd o klasie widmowej B.
Mam całkowitą pewność, że nie był to Mir, bo ten ostatni świeciłby światłem słonecznym odbitym
od jego korpusu, a w pobliżu terminatora to światło powinno czerwienieć, czego nie
zaobserwowano. W opisywanym przypadku światło słabło do wartości +2
m
, ale nie zmieniło barwy,
a zatem nie mógł to być Mir.
Żeby zakończyć już kwestię obserwacji NOO, to do tego chciałbym jeszcze dodać, że w latach
następnych także stwierdzano pojawianie się tych obiektów - które tylko tu przekazuję z
kronikarskiego obowiązku, bo spowszedniały one do tego stopnia, że tylko odnotowywano fakt ich
pojawienia się, co obrazuje następująca tabelka:
Typ
UFO
Rok
2000
Rok
2001
Raze
m
NOO 6
6
12
NOO/
RV
1
-
1
Raze
m
7
6
13
Są to obserwacje dokonane przez Jordanowski Oddział MCBUFOiZA do 31 października 2001
roku. W skali całego Centrum te wielkości są większe o niemal 50%, co uzmysławia nam skalę
zjawiska.
18. KAMIENIE NIGDY NIE KŁAMIĄ!
Wydarzenie w Iwięcinie - Znikające kamienie ze Stawisk Małych - O diablich kamieniach raz
jeszcze - Kamienne kule ze Słowacji i... Wieliczki - Dlaczego powstawały sanktuaria z kamieni?
Zejdźmy z Kosmosu na Ziemię i zajmijmy się teraz kamieniami., ale nie zwyczajnymi otoczakami,
lecz głazami eratycznymi, które zaścielają Niż Polski i wychodniami albo ławicami kamiennymi,
które można spotkać tam, gdzie nie sięgnął ich lodowiec. Lodowiec sprzed 10.000 lat.
Mimo tego, że wioska Iwięcino leży koło Suchej Koszalińskiej w województwie
zachodniopomorskim, to zainteresowały mnie wydarzenia, które tam się rozegrały w dniu 18 lutego
1998 roku, około godziny 04:00. Opisał je najpierw tygodnik Chwila dla Ciebie i pozwolę sobie
zacytować fragmenty tego raportu:
Z KOSMOSU DO IWIĘCINA
Coś takiego może zdarzyć się raz w życiu! - Zdarzyło się to 18 lutego br. około 4 nad ranem - mówi
pani Beata z Iwięcina.
- Wstałam, by nakarmić dziecko. Nagle w oknie ukazało się światło! Żółtawe, podobne do światła
żarówki, ale bardzo ostre. Podeszłam do okna. Zobaczyłam świecący półksiężyc. Spadał z nieba z
dużą prędkością. Najpierw szybko, p o t e m w o l n i e j. Nad ziemią 3 razy światło zapaliło się i
zgasło.(!!!) Jak twierdzą inni świadkowie - zjawisko było znakomicie widoczne także w Darłowie,
około 15 km od Iwięcina.
Nastepnego dnia pani Beata opowiedziała o wszystkim matce. Obie postanowiły poszukać tego, co
spadło z nieba. Wkrótce znalazły spory, ciepły, błyszczący w dotyku kamień. Mama pani Beaty
pracujaca w miejscowej szkole zaniosła znalezisko do dyrektora szkoły - jednocześnie nauczyciela
fizyki.
- Zastanawialiśmy się, co to jest - mówi dyr. Zimnowłodzki - rozważałem, czy nie jest to fragment
meteorytu? (...)
Dyrektor mgr inż. Włodzimierz Zimnowłodzki posłał „meteoryt” do mgr Andrzeja S. Pilskiego
z Fromborka, który orzekł, że to jest zwyczajny z i e m s k i k a m i e ń, a nie meteoryt. No cóż -
dyrektor Zimnowłodzki zaciął się jednak i obiecał, że będzie szukał tego meteorytu...
Poprzez redakcję Chwili dla Ciebie skontaktowałem się z dyrektorem Zimnowłodzkim i w czerwcu
2001 roku otrzymałem od niego list z informacjami uzupełniającymi relacje zamieszczone w tym
czasopiśmie. Potwierdzało to moje przypuszczenia - na terenie Polski Obcy zaczynali jakieś
tajemnicze działania, w których kamienie odgrywają czołową rolę!... i to już od 1991 roku.
W 1991 roku, na terenie województwa pomorskiego miał miejsce podobny wypadek, o którym
dowiedziałem się z referatu Zofii „Eleonory” Piepiórki pt. Sieć diabelskich kamieni, który
wygłosiła ona w czasie Konferencji Radiestezyjno - Ufologicznej w dniu 12 grudnia 1998 roku w
Morskim Instytucie Rybołówstwa w Gdyni. Na stronach 5 i 6 powołanego dokumentu czytamy:
... Kamień w Małych Stawiskach zwrócił mą uwagę swoim nagłym pojawieniem się w okolicy, w
maju 1991 roku, w czasie około 14 dni, w dodatku bez jakichkolwiek śladów środka transportu, np.
śladów kół, śladów ciągnięcia, itp. Przechodzę tą drogą w pobliżu miejsca, gdzie stał i wiem, że
nigdy tam nie było tak dużego głazu. Nikt spośród miejscowych rolników nie przyznawał się do
niego. Miał on około 1 m wysokości, obwód około 5 m i masę około 3 ton. Mogłam powiedzieć tylko
tyle, że był on z granitu, a od strony południowej miał przyklejoną jakby łatkę, która wyglądała jak
plama sosu na ścianie. (...)
W latach 1992 i 1993 wokół tego kamienia stały jeszcze trzy mniejsze. Rozłożone symetrycznie w
kształcie trójkąta w odległości około 0,5 m od kamienia i 2 m od siebie - jakby wskazywały dwa
kierunki. Tworzyły coś jakby strzałkę czy ogon komety. Początkowo wydawało mi się to bez
znaczenia, ale potem stwierdziłam, że jeden z nich wskazuje na wyspę Ostrów na jeziorze Wdzydze,
a drugi na kamienne kręgi w Odrach. (!!!)Na Ostrowiu pokazywały się często NOL-e w kształcie
ognistych kul. Dwa tygodnie wcześniej, zanim ten kamień się pojawił, ukazała się tam olbrzymia
pomarańczowa kula światła o średnicy 30 m.
Ślicznie - tylko rzecz w tym, że kamienie owe z n i k ł y w roku 1994 - równie tajemniczo, jak się
pojawiły!
Rok 1999. W nocy 24/25 lutego 1999 roku, na pole pomiędzy Żabnem a Niecieczą w
województwie małopolskim spadł głaz - kamienna kula ze złocistego granitu o średnicy 1 m i masie
około 5 ton. Ludzie okrzyknęli to znalezisko meteorytem i z zapałem zaczęli odłupywać jego
kawałki, które uchodziły za panaceum. W kilka dni później wywieziono go do Tarnowa, gdzie
zrobiono z niego pomnik przyrody.
Oczywiście uczeni stwierdzili, że jest to najnormalniejszy na świecie głaz narzutowy, cała otoczkę
towarzyszącą jego pojawieniu się - wszystkie efekty audiowizualne uznano za halucynacje
ciemnych i rozgorączkowanych chłopów z Niecieczy i całej sprawie ukręcono łeb...
Następny nietypowy głaz narzutowy - meteoryt został znaleziony we Florynce k./Grybowa w
powiecie nowosądeckim, w dniu 22 lipca 1999 roku. Miał on kształt niemal regularnego dysku o
średnicy prawie metra i masie pół tony. Do dziś dnia nie ustalono jego pochodzenia i jedno jest
pewne - nie jest to głaz z miejscowego materiału skalnego, a z skądinąd... Czy postąpiono słusznie
nie zwracając większej uwagi na te fakty?
Uważam, że niesłusznie!
„Diabelskie kamienie” tworzą wraz z wychodniami kamiennymi sieć na terenie naszego kraju (i
innych krajów świata też). Podejrzewamy, że tworzą one sieć informacjozbiorczą, zbudowaną na
przełomie Średniowiecz i Renesansu, czyli w XVI wieku. Być może Obcy ja odbudowują bądź
modernizują, a to dlatego, że znaczna jej część uległa zniszczeniu w czasie prawie 500 lat
nieprzerwanego funkcjonowania. Tak zatem ta aktywność NOL-i ma związek z tą restauracją sieci
informacyjnej na terenie Polski.
O ile „diabelskie kamienie” potraktujemy jako swoiste „znaki drogowe” czy nawigacyjne dla NOL-
i, to znalezisko na Słowacji - które odkrył dla świata dr Miloš Jesenský wymyka się - jak na razie,
wszelkiej klasyfikacji. Chodzi tutaj o kamienne kule na pograniczu słowacko-czeskim w
Javornikach. Są to bryły kamienne w kształcie kul, z których największa mierzy aż 300 cm średnicy
i jest największą ze znanych na świecie! Znajdują się one w kamieniołomie w okolicach
miejscowości Klokočov. Podobne struktury znajdują się także na stronie czeskiej granicy.
Byliśmy tam po drodze na II Międzynarodowy Kongres Ufologiczny PYRAMIDA’98 w Pradze, w
ostatnim dniu kwietnia 1998 roku, i muszę przyznać, że te kule wywarły na mnie kolosalne
wrażenie. Zwiedziliśmy klokoczowski kamieniołom, w którym mieści się owa kula piaskowcowa o
średnicy 3 metrów, a następnie dwa inne przysiółki, gdzie ze skały wyzierały kule i idealnie kuliste
wgłębienia. Niektóre negatywy mierzyły nawet do 6 metrów! Kto i kiedy je tak idealnie obrobił, a
nade wszystko j a k ? - tego nie wiemy...
Owszem, świat nauki - a jakże - sformułował kilka hipotez. Najpierw była mowa o wietrzeniu
kulistym, aliści to wietrzenie ma miejsce w granitach - jak twierdzą w swych pracach geolodzy:
prof. dr hab. Walery Goetel i prof. dr hab. Kazimierz Maślankiewicz - i na pustyniach.
Ostatnimi czasy uczeni stwierdzili, że wietrzenie kuliste może mieć miejsce także w piaskowcach -
to opinia dr Krzysztofa Racielskiego z Uniwersytetu Warszawskiego - rzecz jednak w tym, że
podobne struktury musiałyby występować także po polskiej stronie granicy: w Beskidzie Śląskim,
Żywieckim i Małym. Nie ma tam a n i j e d n e j kuli kamiennej, co sprawdziliśmy w maju 1998
roku w ramach prac JORDANOL-a, ale... - coś podobnego znaleźliśmy w Smykalni k./Szczyrzyca
w województwie małopolskim. Mowa tu oczywiście o Diablim Kamieniu.
No właśnie - Diabli Kamień. Stanowi on kompletną zagadkę Beskidu Wyspowego. Po raz pierwszy
zetknąłem się z nim w 1997 roku, kiedy rozpracowywałem siatkę diabelskich kamieni Pająka-
Wilka-Rzepeckiego. Słyszałem o nim jeszcze wcześniej, ale nie brałem tego wszystkiego na serio,
co o nim mówiono. Najpierw zwiedziłem z żoną kamień (NB, też diabelski) w Rudniku, kamień
Kopytko w Sieprawiu k./Świątnik i kamień Zimna Woda na grzbiecie góry Chełm k./Zembrzyc. Ten
ostatni najlepiej pasował do legendy o diabłach bombardujących nowopowstałe kościoły i klasztory,
a jego celem miało być w 1610 roku sanktuarium maryjne w Kalwarii Zebrzydowskiej. Inny
piekielnik obrał za cel uderzenia ogromnym głazem Bazylikę Mariacką w Krakowie i swój ładunek
rzucił w okolicach Rudnika. Legendy także mówią, że celem diabelskiego rajdu miał być klasztor w
Tyńcu.
Troszeczkę inaczej było w Sieprawiu, gdzie w czerwcu 1998 roku udaliśmy się specjalnie z
miejscowymi znawczyniami przedmiotu, paniami Michaliną Dyrdą i Aretą Królówną. Od nich
właśnie dowiedzieliśmy się, że ten głaz - a właściwie wychodnia ciężkowickiego piaskowca -
zwana Kopytko, swoją nazwę zawdzięcza odciskowi jakby końskiego kopyta na swej powierzchni.
Ów odcisk ma rozmiary około 20-25 cm średnicy i jest wgłębiony na około 10 cm. Legenda głosi,
że odcisk tego kopyta wziął się z tego, że kiedyś jechała tam do Krakowa królowa Polski - św.
Jadwiga Andegawenka - której koń wspinając się na ten głaz pozostawił odcisk swego kopyta. W
części pierwszej Raportu... przedstawiłem pierwszy wariant tej legendy, w którym chodziło o konia
królowej Bony Sforza d’Aragona, dzięki czemu ustalono datę na dni 15-18 kwietnia 1518 roku. W
tym układzie, skoro to był koń św. Jadwigi Andegawenki, drugiej żony Władysława Jagiełły, to
cały incydent należy cofnąć w czasie do roku Pańskiego 1384, kiedy to św. Jadwiga po raz pierwszy
zasiadła na Wawelu.
I teraz najciekawsze: na powierzchni wychodni Diabelskiego Kamienia w Smykalni k./Szczyrzyca
znaleźliśmy negatywy kuliste i d e n t y c z n e z tymi, jakie widzieliśmy w Javornikach na
Słowacji i w Czechach, zaś w najwyższych partiach wychodni - odciski końskich kopyt identyczny
z tym na wychodni Kopytko w Sieprawiu!
Trzeba nam wiedzieć, że Diabli Kamień wraz z dwoma osadami: Klasztorzysko i Grodzisko na
zboczach Ciecienia tworzą c e n t r u m k u l t o w e kultury celtyckiej i pomorsko-łużyckiej i to
co najmniej od roku 2000 przed Chrystusem!!! Biorąc wszelkie poprawki na pozostałości po
atomowych wojnach Atlantydów, to śmiało można cofnąć powstanie tego centrum o dalsze 2000
lat... Obrzędy pogańskie trwały tam aż do połowy XII wieku, do czasu sprowadzenia się w te
okolice oo. Benedyktynów i Cystersów - które to zakony stanowiły do czasu powstania
Towarzystwa Jezusowego - swego rodzaju „komandosów Kościoła katolickiego” w Średniowieczu.
Dziś Diabli Kamień obstawiono krzyżami i figurkami Jezusa oraz Maryi, postawiono kapliczkę u
wejścia na wychodnię i szlak łącznikowy na Ciecienia, a tuż przy głazie wartę objęli pustelnicy.
Ostatni pustelnik zmarł w połowie lat 60. XX wieku.
Prawdziwe kamienne kule znaleźliśmy jednak nie w tym rejonie naszego kraju, ale kilkanaście
kilometrów na północ od Szczyrzyca - w kopalni soli w Wieliczce, w 2001 roku! A oto relacja na
ten temat, którą zamieściliśmy w Internecie:
ŚLADY OBCYCH W MAGNUM SAL?
27 lutego 2001 roku, po raz trzeci w życiu miałem okazję wraz z moją siostrą Wiktorią
Leśniakiewicz i dziesięciorgiem jej uczniów klasy I dG z Wysokiej k./Jordanowa, odwiedzić jeden z
cudów naszego kraju, wpisany na listę dziedzictwa kulturowego świata UNESCO, unikat w skali
kosmicznej - kopalnię soli w Wieliczce - Magnum Sal. Wcześniej zwiedzaliśmy Wieliczkę jeszcze w
latach 70. ubiegłego wieku, zaś w maju 1989 - dzięki uprzejmości i znajomościom komendanta
GPK Łysa Polana - mjr SG Mariana Toty udało się nam zwiedzić kopalnię soli w Bochni. Teraz w
Wieliczce przebycie niemal sześciokilometrowej trasy wycieczkowej było dla nas wyprawą w dziwny
świat pozbawiony światła, świat szarości, czerni i zieleni przełamanej ostrą bielą wykwitów
solnych, świat ciszy łona Ziemi... To była także wyprawa w przeszłość naszego kraju i naszej
planety.
Najpierw jednak zwiedziliśmy Muzeum Żup Solnych w Zamku Żupnym, gdzie miły pan przewodnik
zapoznał nas z historią regionu - Pogórza Wielickiego - od epoki kamienia łupanego, aż do czasów
współczesnych. Następnie z piwnic przeszliśmy na parter, gdzie eksponowano historię miasta
Wieliczki i powiatu wielickiego. Najbardziej zajmująca była kolekcja solniczek ze wszystkich
kontynentów i krajów świata. Najładniejsze były solniczki miśnieńskie z saskiej porcelany z czasów
króla Augusta II Mocnego. Prześliczne farfurki sielankowych pasterek i pasterzy, warte miliony...
Najciekawszą jednak była ekspozycja geologiczna i paleontologiczna na drugim piętrze Muzeum.
Zaraz przy wejściu wita gości niewielki dinozaur stojący przy gnieździe pełnym jaj, z których każde
na oko ma objętość 3-4 jaj kurzych. W gablotkach znajdują się muszle ogromnych amonitów i
belemnitów, kości mamutów i ich ogromne ciosy, obok podobnych do makaronu nitki
nietoperzowych kosteczek, tworzących całe brekcje. Tutaj także znajdują się próbki różnych odmian
soli, węgli i bursztynów z zatopionymi w nich okazami roślin i zwierząt.
Po dwóch godzinach opuszczamy Muzeum, by wejść w świat podziemi gwarków, koboldów, krasnali
i ducha Skarbnika. Nasz przewodnik jest elegancko ubranym w czarny górniczy mundur starszym
panem - jak później się dowiadujemy - byłym górnikiem z 30-letnim stażem pracy. Trasa
wycieczkowa wiedzie przez kilkanaście komór i liczy sobie prawie 6 kilometrów. Mamy
międzynarodowe towarzystwo: jacyś Belgowie i Niemcy, w przejściu mijamy się z grupką
Murzynów... Po drodze podziwiamy wspaniałe rzeźby wycięte w zielonej soli przez rzeźbiarzy -
amatorów. Zaskakują nas widowiska „światło-dźwięk”, których nie powstydziłoby się żadne
europejskie muzeum czy kompleks architektoniczny, ale to wszystko jest w dole, 135 m pod
powierzchnią ziemi i 50 mln lat wstecz, i to stanowi o unikalności tego wielickiego cudu świata...
Oglądamy tedy legendę o pierścieniu św. Kingi zmaterializowaną w nadnaturalnej wielkości
rzeźbach, wypalających metan „pokutników” - najdoświadczeńszych górników, którzy ryzykując
swym życiem, wypalali zastoiny metanowe przy pomocy pochodni na długich drągach -
przedstawienia pracy w kopalni soli od najdawniejszych czasów przy pomocy naturalnej wielkości
manekinów ludzi i... koni. W muzeum oglądamy narzędzia pracy, pamiątki po sławnych ludziach,
którzy odwiedzali tą kopalnię - od króla Kazimierza Wielkiego do Ojca Świętego Jana Pawła II i
prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego oraz naszych noblistów. Jest tam także kolejka konna,
w której obwożono po kopalni cesarza Franciszka Józefa i drewniane sprzęty obrośnięte
decymetrowymi kryształami białej i przeźroczystej soli.
Najciekawszą jest jednak ekspozycja geologiczno-mineralogiczna, gdzie czekała nas największa
niespodzianka. Pokazano na niej sól wszelkich odmian z kopali w Wieliczce, Bochni, Wapna,
Kłodawy i Inowrocławia. Niby zwyczajna NaCl, a ile jej odmian! Są tam ogromne, ponad 100-
kilogramowe monokryształy halitu białego, czerwonego, zielonkawo-czarnego, szarego i
brązowego koloru, a także niemal zupełnie przeźroczystego, z niebiesko-fioletowymi
przebarwieniami spowodowanymi obecnością radioaktywnego potasu-40. Skąd się on tam wziął? Z
Kosmosu? Z wnętrza Ziemi? Poza solą można zobaczyć tam kryształy gipsu, apatytów, siarki,
getytu i innych minerałów, które występują wraz z solami. Poza tym obejrzeliśmy tam jeszcze
utwory typowe dla jaskiń krasowych: stalaktyty, stalagmity i stalagnaty solne. I wreszcie
najbardziej tajemniczy obiekt - duża, lekko spłaszczona kula kamienna, której wiek wynosi około
22,5 mln lat. Druga, ale mniej regularna leżała opodal - vide zdjęcia. Tylko dwa razy widziałem
takie dziwne kule - w kamieniołomach słowackich Javorników, odkrytych w 1996 roku przez dr
Miloša Jesenský’ego - i na Diablim Kamieniu w Smykalni k./Szczyrzyca, gdzie znalazła je ekipa
Marcina Mioduszewskiego z MCBUFOiZA Kraków. Moi koledzy z MCBUFOiZA Ropczyce:
Arkadiusz Miazga i Marcin Mierzwa odkryli je także na Diabelskim Kamieniu koło Ryglic w
województwie podkarpackim. Jak dotąd nie ma zadowalającego wyjaśnienia, co do powstania tych
niezwykłych obiektów! Ponoć są one dowodem na to, że w Miocenie w naszym rejonie Małopolski
była tu pustynia...
Zastanawiamy się nad tymi dwoma dziwnymi faktami. Obecność radioaktywnego potasu-40 można
od biedy wytłumaczyć tym, że w okolicach Inowrocławia, Wapna i Kłodawy - skąd rzeczone próbki
zostały przywiezione - znajdują się także pokłady sylwinu - soli potasowej KCl - a więc może to
dlatego? Potas-40 rozpada się wydzielając promieniowanie beta minus w ciągu 1,25 x 10
9
lat, więc
mógł się tam zachować od 270 mln lat. A może promieniował tam nie tylko potas-40, a jeszcze inne
pierwiastki promieniotwórcze, np. uran, tor i pierwiastki ziem rzadkich? Kto wie, czy znalazły się
tam w wyniku rozumnego i celowego działania Obcych? - przecież Oni też mogli używać energii
jądrowej - jak my teraz - i pozbywając się odpadów promieniotwórczych wyrzucając je wprost do
permskiej solanki, z której potem powstały pokłady soli pod Kujawami. A może - co jest równie
prawdopodobne - statek kosmiczny Obcych rozbił się nad Kujawami 270 mln lat temu, a do nas
dotarło jedynie echo tej katastrofy w postaci przebarwionych na fioletowo-niebieski kolor
kryształów halitu... Kamienne kule mogłyby być rezultatem „wietrzenia kulistego” czy osadzania
się masy skalnej wokół jądra krystalizacji - konkrecji. Przyszedł mi do głowy jeszcze jeden pomysł -
otóż ich obecność dziwnie zbiega się w czasie z powstaniem pól rozrzutu tektytów Mołdawitów-
Vltavitów w Czechach i na Słowacji - 14,7 mln lat temu i Epizodem Wielkiego Wymierania. Czyżby
więc były to namacalne ślady jakiejś kosmicznej katastrofy z Miocenu? Może te ogromne stacje i
statki kosmiczne, o których pisze w swych pracach mgr Andrzej Kotowiecki zostały zniszczone
przez meteory w kształcie kamiennych kul, które teraz zalegają w złożach Wieliczki i Bochni? Te
kamienne kule to meteoryty, które doleciały do powierzchni Ziemi dlatego, że „wśliznęły” się do
atmosfery pod odpowiednim kątem i niemal nienaruszone dotarły do mioceńskiej solanki, która
potem stała się złożem soli... - a także w piaski na lądzie, które potem stały się piaskowcami
magurskimi. Już na Słowacji uderzyło mnie to, że są one zupełnie gładkie, jakby polerowane - to
pęd rozcinanego w czasie spadku na Ziemię powietrza tak je wygładził!
No właśnie, z tego, co wiem na temat poszukiwań meteorytów, to nikt nie starał się ich szukać w
warstwach i pokładach kopalin. A przecież to właśnie tam powinno ich być najwięcej - im starsza
warstwa geologiczna, tym większa ilość meteorytów powinna się w niej znajdować! Powód? -
bardzo prosty: dawniej było więcej „kosmicznych odpadów” po akcie kreacji Układu Słonecznego,
innymi słowy mówiąc - Ziemia krążąc wokół Słońca „pochłaniała” jak wielki odkurzacz wszystkie
te „kosmiczne śmieci”, które powinny znajdować się teraz w pokładach skalnych pod naszymi
stopami. Ciekawy jestem, ile takich okazów meteorytów zostało bezpowrotnie straconych w czasie
eksploatacji naszych kopalni? Ile artefaktów po naszej Protocywilizacji (czy nawet
Protocywilizacjach) albo pobycie Obcych zostało zniszczonych, lub po prostu wyrzuconych na
hałdy?
Wydaje mi się, że jeżeli mamy szukać artefaktów paleoufologicznych, to szukajmy ich właśnie w
naszych kopalinach: solach, węglach i rudach metali - a zwłaszcza w okolicach złóż tych
ostatnich, bo metale były potrzebne każdej cywilizacji!...
Potem już tylko krótki odpoczynek, zakupienie pamiątek i wyjazd windą na górę... Po wycieczce
pozostaje nam wspomnienie piękna, tajemnicy i przygody, pamiątki oraz zdjęcia z tego niezwykłego
świata ciemności i ciszy, a także miłej i fachowej obsługi na światowym poziomie.
Ta wycieczka dała mi przeświadczenie o tym, że jeszcze mamy szanse dokonać niejednego odkrycia
nie tylko na drodze do innych planet - a w perspektywie do innych gwiazd - ale nade wszystko we
wnętrzu naszej własnej planety, która jest jednym ogromnym archiwum z księgami zapisanymi w
innych językach i rzecz w tym, by umieć te księgi przeczytać...
Pod koniec marca 2001 roku spotkałem się z kilkoma inżynierami-górnikami w Jaworznie, którzy
podzielili mój punkt widzenia, a zatem rzecz jest całkowicie możliwa do przeprowadzenia i
rokowania są jak najpomyślniejsze. Dobrze byłoby przeszukać kopalniane hałdy w poszukiwaniu
„reliktowych” meteorytów, które mogły się tam znaleźć w trakcie sortowania węgla kamiennego,
jako kamienie. Możemy znaleźć tam jedynie meteoryty kamienne, bowiem żelazno-niklowe dawno
uległy utlenieniu i zmieniły się w tlenki żelaza i niklu. Trwałość przystoi kamieniom, a zatem to one
powinny ostać się w pokopalnianych hałdach...
Osobiście uważam, że takie wycieczki edukacyjne dają dzieciom (i dorosłym) więcej, niż
wielogodzinne ględzenie i wkuwanie z nudnych podręczników, co daję do rozważenia naszym
pedagogom i wychowawcom młodzieży.
KONIEC
Diabelskie moce dają znać o sobie, na co przykładem są obserwacje NOL-i lub fenomenów z NOL-
ami kojarzonych w okolicach Szczyrzyca.
I tak jest we wszystkich przypadkach tych diabelskich kamieni! Zawsze w ich pobliżu czy tez przy
nich odbywały się obrzędy pogańskie i kontr-obrzędy chrześcijańskie. I dziwnym przypadkiem w
s z y s t k i e te głazy i wychodnie wpisują się w siatkę linii Ley’a na terenie naszego kraju, a to już
jest coś więcej, niż tylko przypadek...
Uczeni prostacy wyjaśniają to tym, że ludzi fascynował ogrom głazów i ich tajemnicze kształty, ale
to tylko pół prawdy, bo dlaczego czczono je również tu - w górach, gdzie kamieni i wychodni pod
dostatkiem? Proszę odpowiedzieć na to pytanie, a to już jest wyższa szkoła jazdy - i nie da się zbyć
tego pytania prostym wyjaśnieniem godnym dziecka z podstawówki...
Najgorszym jednak w tym wszystkim jest to, że opisane tutaj kule na Słowacji i niektóre artefakty
w Polsce zostały zniszczone częściowo przez okoliczną ludność, której wmówiono, że kawałki tych
kul są panaceum na bezpłodność... W moim Memorandum nr 1/1999 podałem tą informację do
wiadomości wszystkich liczących się ufologów w Polsce.
Podejrzewam, że za zniszczeniem
tych artefaktów stoją „ludzie w czerni” - niewiele jednak mający wspólnego z pozaziemskimi czy
agartyjskimi MiB-ami, ale z najbardziej reakcyjnymi i zachowawczymi odłamami Kościoła
katolickiego lub twardołbymi, dogmatycznymi uczonymi, przed działalnością których ostrzegają
nas badacze przeszłości Ludzkości w rodzaju Michaela Cremo... Obydwu tego rodzaju oszołomom
artefakty te są nader niewygodne ze względu na to, że prawda, którą niosą - bije w ich osobiste
przekonania i wyznawane dogmaty naukowe czy religijne. Dlatego też niszczą oni wszystko, co
może mieć związek z Obcymi, ziemskimi Precywilizacjami, dowodami na Ich istnienie i
działalność na naszej planecie.
I tak należałoby patrzeć na ten problem.
Sprawa sanktuariów kamiennych została wyjaśniona - to te kamienie pozostały po Wielkim
Konflikcie Bogów-Astronautów w roku 10.000 przed Chrystusem - o czym przetrwała pamięć w
postaci mitów, legend i podań czy wierzeń. Być może 12.000 lat temu na tych miejscach
znajdowały się lotniska, miasta i kosmodromy? Takim kosmodromem mógłby być z powodzeniem
płaskowyż Tybetu czy Marcahuasi. W Jerzmanowicach mogła istnieć jakaś stacja radarowa systemu
obronnego Atlantydów czy ich przeciwników, którzy mieli w nią wycelowana głowicę oślepiającą.
Spełniła ona swe zadanie, tyle że po upływie 12.000 lat od końca konfliktu... Podobnie mogło być
w Tatrach Wysokich i Zachodnich. Pozostałością po nich mogą być tunele pod górami i jaskinie
wyłożone nieznanymi aliażami metali...
Tak czy owak, Atlantydzi i współcześni Ufici posługują się tajemniczym rodzajem energii, który
przenika cały Wszechświat i pozwala na tworzenie takich rzeczy, o których się nawet komputerom
nie śniło, a które nas tak zdumiewają w ufozjawisku. I o tym traktuje następny rozdział.
19. ASTRALNE BLISKIE SPOTKANIA
Tajemnicze radiosygnały - O bezsensie SETI - Kręgi zbożowe w Małopolsce - Duchy
niepołomickiego cmentarza - Sypialniane téte-à-téte - Co wiedzą Aborygeni? - Teoria Jerzego
Łataka
Ta historia wydarzyła się w 1967 czy 1968 roku, w zimie. Nie pamiętam dokładnej daty poza tym,
że był to dzień imienin którejś z moich ciotek. I było to na krótko po przeczytaniu przeze mnie
książki Marii Kann pt. Błękitna planeta, moralitetu fantastyczno-naukowego, którego bohaterowie
- harcerze z Warszawy - spotykają w uroczych plenerach Bieszczadów kosmonautę pochodzącego z
planety krążącej wokół słońca Tau Ceti. Jun Atlan - bo tak zwał się ów kosmonauta - był
potomkiem Atlantydów i powrócił na Ziemię, by odnaleźć pozostałości po kulturze swych
przodków.
Imieniny mojej cioci były standardowe: dorośli jedli, pili, palili i gadali, gadali i jeszcze raz gadali o
milionach nieważnych spraw. Miałem wtedy 11 czy 12 lat, i takie imprezy mnie szalenie nudziły.
Wyniosłem się tedy do drugiego pokoju, gdzie było wielozakresowe radio i zacząłem - wzorem
bohaterów Błękitnej planety - „czesać” skalę radioodbiornika na falach średnich i krótkich. Głosy w
radio syczały cos nienawistnie, bełkotały, przemawiały napuszenie w kilkudziesięciu językach. Od
czasu do czasu dolatywały do mnie strzępy muzyki i ćwierkliwy głos pracy radiodalekopisów.
Lubiłem słuchać tej muzyki - bo telex przekazywał szybciej wiadomości od antycznego aparatu
nadawczego Morse’a. tutaj emisja pięciobitowych znaków tchnęła dla mnie urzekającą prostotą:
znak /....o/ oznaczał „a”, znak /...oo/ to „b”, /..o.o/ to „c”, /..ooo/ to „d”, itd. itp. - a alfabet Morse’a
wydawał mi się w porównaniu z tym szybkim kodowaniem i przekazywaniem informacji czymś
żałośnie prymitywnym...
Kręciłem pokrętłem strojenia wsłuchując się w dźwięki otaczającego mnie Wszechświata, patrząc
jednocześnie przez okno na nabiegające granatem niebo, na którym wybijały się srebrzyste ćwieki
gwiazd wśród nagich koron drzew, jak na obrazach Siódmaka... Słyszałem ćwierkanie
radiodalekopisów - po latach dowiedziałem się, że były to głównie stacje szyfrowe MON, MSW i
MSZ, pracujące w ramach Układu Warszawskiego. I naraz złapałem Morse - ktoś nadawał tak
wolno, że mogłem wyłapać niewprawnym uchem nadawany znak: kropka, kropka, kropka, kreska,
kropka - czyli /...-./ - chwila przerwy i znów ti, ti, ti, ta, ti. Już po imprezie, w domu spojrzałem do
którejś z encyklopedii mojego dziadka i wyczytałem, że kombinacja /...-./ oznacza
ZROZUMIAŁEM. Hmmm... - za to ja nie rozumiałem jednego - dlaczego ktoś przez niemal dwie
godziny tłukł kluczem w eter na fali o długości około 31 metrów (9,5 MHz) jeden i ten sam sygnał:
ZROZUMIAŁEM?...
Zaintrygowało mnie to i przez kilka następnych dni „czesałem” fale krótkie we wszystkich
dostępnych mi pasmach: 16,8 m, 19 m, 25 m, 31 m, 41 m i 49 m - czyli od 17 do 6 MHz.
Wyłapałem kilka takich dziwnych „audycji”, w czasie których przez kilka nawet godzin ktoś
puszczał w eter: /..-/ czyli „u”, /..-./ czyli „f”, /-/ czyli „t” oraz /..../ czyli „h”... Nie wiedziałem, co o
tym wszystkim myśleć. Teraz myślę, że to któraś z central szpiegowskich wysyłała dla swych
agentów sygnały na HF i VHF. Trwała przecież Zimna Wojna i radiostacje szpiegowskie po obu
stronach Żelaznej Kurtyny grały jej ponurego walca...
Nie liczyłem na to, że wychwycę w tym zgiełku Znak z Kosmosu i wreszcie spasowałem, ale...
jednak pewnego dnia udało mi się wychwycić coś niezwykłego. Brzmiało to tak, jak melodyjka
złożona z trzech rodzajów tonów: krótkiego /./, średniego - /-/ i długiego /__/. Przelewało się to-to
gdzieś na skraju pasma 49 metrów, pomiędzy 5,8 a 6,0 MHz i brzmiało to mniej więcej tak:
.__-.--__-__. .__-. ---.__ __- ..__ __ __ ... ---.__.--. __..-..__ __.-- __..-__ __ itd.
Co to było? Nie wiem. Brzmiało to chwilami melodyjnie, jak pozdrowienie ze świata, którego już
nie ma... Być może to był jakiś nowy rodzaj kodu albo szyfru stosowanego przez którąś ze służb
specjalnych albo agencję kosmonautyki? A może to była próba Kontaktu? Mogę to tylko zgadywać.
W jakiś czas potem wpadła mi w ręce książka SF jakiegoś francuskiego pisarza pt. Planeta Kalgar -
w której ów autor także pisał o takich sygnałach, a zatem mógł to być jakiś żart radioamatora? A
może to autor słyszał to samo, co ja i to zainspirowało go do napisanie tej książki?
W szkole średniej zainteresowała mnie także radioastronomia, jako potencjalne narzędzie
zdobywania wiedzy o Obcych Cywilizacjach i ewentualnego Kontaktu z Nimi. Jeszcze wtedy
naiwnie wyobrażałem sobie, że odbędzie się to przy pomocy fal radiowych. W prasie technicznej
czytałem o programach OZMA, CYCLOPS, CETI - szczególnie to ostatnie działało mi na
wyobraźnię: Communication with Extra Terrestial Intelligence! Później zrobiono z tego SETI -
Searching for Extra Terrestial Intelligence - poszukiwanie pozaziemskich cywilizacji - a wszystko
to opierało się na nasłuchiwaniu Kosmosu na pewnych zakresach fal radiowych. Brzmiało to
wszystko obiecująco i przekonywująco. Mamy nasłuchiwać Kosmosu na fali 21 cm, bo to fala
rozgłośni „Radio Kosmos 1”, a że częstotliwość 1420 MHz to pasmo wolnego wodoru (H), którego
jest najwięcej w Kosmosie, to bez ochyby wszystkie rozumne istoty całego Wszechświata muszą
się na niej porozumiewać! Rychło do tej częstotliwości doszło „Radio Kosmos 2” - czyli pasmo
hydroksylowe - OH o częstotliwości 1661 MHz i długości fali 18 cm, „Radio Kosmos 3” to pasmo
wodne - H
2
O o częstotliwości 22,23522 GHz i długości fali 1,35 cm. A jeszcze pasma o
długościach fal 18,2 cm, 12,6 cm czy 31,4 m...
I co? I nic. Znaku z Kosmosu jak nie było, tak nie ma - jeżeli nie liczyć zagadkowych radioech van
der Pola - Störmera. To ochłodziło mój entuzjazm, ale go nie podkopało. Doszedłem bowiem do
wniosku, że nasłuchiwanie Kosmosu traci sens ze względu na to, że - zważywszy kosmiczne
odległości - fala radiowa obrzydliwie „wlecze się’ z prędkością tylko tych 300.000 km/s i
komunikacja z najbliższą gwiazdą zajęłaby nam 10 lat!
Zdałem sobie z tego sprawę po przeczytaniu zdumiewającej swym rozmachem wizji, powieści
Krzysztofa Borunia i Andrzeja Trepki Zagubiona przyszłość, Proxima i Kosmiczni bracia - w
której to „trylogii proximiańskiej” autorzy z drobiazgową dokładnością rozpracowują techniczne
aspekty wyprawy Ziemian do układu Tolimana, którego trzy składniki są odległe od Ziemi o 4,3 ly.
Ich statek kosmiczny - Astrobolid pokonał trasę Słońce - Proxima Centaura (Toliman C) w czasie
132 lat, lecąc z prędkością podróżną 50.000 km/s. Bohaterowie korzystali z napędu jonowego, a
dokładniej z jonowo-magnetycznego. W drugiej części podróży, pomiędzy Proximą a układem
Tolimana A i B, posługiwali się już rakietą o napędzie fotonowym, która osiągała prędkość
relatywistyczną równą około ½c - czyli około 150.000 km/s, a i wtedy przebycie odległości
wynoszącej 10.400 AU (czyli 2 miesięcy biegu światła) zajęło im dwa miesiące - wskutek
interwencji mieszkańców układu Tolimana... Mimo wręcz czasami nachalnej komunistycznej
łopatologii ideologicznej - bez której ta powieść nie miałaby szans ukazać się przed 1956 rokiem -
czyta się to wszystko interesująco, nawet dziś - w XXI wieku. Autorzy wylewają potężny kubeł
zimnej wody na głowy nie tyle zwolenników podróży międzygwiezdnych, ile zwolenników
łączności radiowej z Obcymi w Kosmosie. Meldunki na Ziemię były przekazywane z niemal cztero
i pół-letnim opóźnieniem, co oczywiście czyniło ekspedycję skazaną wyłącznie na samą siebie, i
życzliwość Obcych. I co najciekawsze - stojący od nas wyżej technicznie Urpianie (zamieszkujący
Układ Tolimana) posiadali jednak sposób łączności ponadprogowej... Autorzy nie napisali tego
wprost, ale dali delikatnie do zrozumienia, bowiem dla marksizmu-leninizmu tych czasów było to
bluźnierstwem! Wysłannicy pyłowi Urpian mido mogły operować w Układzie Słonecznym,
Układzie Procjona i Układzie Proximy w c z a s i e r e a l n y m ! A zatem m u s i a ł y mieć
jakiś sposób na łączność ponadświetlną, której nośnik przemieszczał się z v >> c!
Oczywiście nie mówi się tego wprost, a tylko napomyka aluzyjnie... - np. promieniowania sisimi i
fadoremi są jedynie promieniowaniami towarzyszącymi właściwemu przekazowi dodomi energii i
informacji dla mido. Aby jednak mogły one funkcjonować należycie i w c z a s i e r e a l n y m
- m u s i a ł y one być instruowane i ładowanie energetycznie z v >> c i w T = 0. Inaczej po
prostu b y ć n i e m o g ł o! Bez tego Urpianie nie mogli prowadzić efektywnej kontroli nad
załogami Astrobolidu i RER w Układzie Proximy i budować agregatów Pamięci Wieczystej -
superkomputera zawierającego wszelką wiedzę Urpian - na planecie Tolimana B. na tym polega
urok tej „trylogii proximiańskiej” - poza jej aspektami stricte technicznymi , autorzy rozpatrują tam
aspekty czysto filozoficzne Kontaktu: ludzi z XX wieku ze sztucznej planetki Celestia z ludźmi z
XXVI wieku, dla których ci drudzy stanowią cos w rodzaju bogów dzięki przewadze technicznej;
ludzi z Temidami - którzy są na poziomie kamienia jeszcze nie rozłupanego; ludzi z Urpianami z
planety Juventa - którzy to Urpianie przerastają nas cywilizacyjnie o kilka stuleci; i wreszcie ludzi
w cywilizacją Silihomidów, która niemal opanowała układ Ziemia - Księżyc niekonwencjonalnymi
metodami walki. I tutaj kolejna ciekawa uwaga: i Urpianie i Silihomidzi posługują się t e l e p a t i
ą ! Tym środkiem łączności, który został wyklęty przez wszystkich racjonalistów! - a który był
najprawdopodobniej w powszechnym użyciu na Ziemi z a n i m w y k s z t a ł c i ł a s i e m o
w a ! Polecam tą ciekawą powieść choćby dlatego, że jest ona dla mnie źródłem inspiracji.
A może było tak, że po Wielkim Konflikcie Bogów-Astronautów sprymitywizowana Ludzkość
przestała używać telepatii, więc rozwinęła mowę?... To dokładnie tłumaczy, dlaczego ludzki mózg
pracuje zaledwie 10% swej objętości! I dlaczego Neandertalczyk miał większy o 400 g mózg od
Homo sapiens sapiens... Po prostu Neandertalczyk porozumiewał się telepatycznie z innymi
osobnikami i być może niektórymi gatunkami zwierząt, NB co stało się być może przyczyną jego
zguby, a dzisiaj tylko resztki przedstawicieli jego cywilizacji straszy ludzi jako Ałmas, Yeti, Bigfoot
czy Sasquatch...
Jaka z tego płynęła nauka dla mnie? Wyciągnąłem wniosek, że te wszystkie programy w rodzaju
CETI, SETI i im podobne są jedynie wyciąganiem pieniędzy z kieszeni podatnika przez uczonych
bez elementarnej wyobraźni! Dlaczego? A dlatego, że ż a d n a istota nosząca szczytne miano
istoty rozumnej n i e b ę d z i e posługiwać się n a j m n i e j efektywnym środkiem
komunikacji, jakim jest wykorzystanie fal elektromagnetycznych. Fala radiowa na potwornie
wielkich dystansach kosmicznych mierzonych okresem biegu światła, które w czasie 1 roku
przebiega dystans zaledwie 9,46053 x 10
12
km wlecze się i nie może być efektywnym narzędziem
wymiany informacji, a zatem musi to być coś innego - tym czymś wydaje się być zjawisko
łączności biologicznej - właśnie telepatii.
Telepatia istnieje, i wykazał to m.in. eksperyment przeprowadzony przez Nieznany Świat i Nautilius
Radia Zet w 1998 roku, kiedy to obraz nadany przez medium w studio radiowym, odebrało wielu
ludzi, którzy nawet niczego o tym eksperymencie nie wiedzieli!!! Ale to jeszcze nic, w porównaniu
z sensacją, która wyszła już po ukończeniu eksperymentu, kiedy w czerwcu 1998 roku
omawialiśmy go w gronie przyjaciół w czasie odwiedzin naczelnego Nieznanego Świata w
Jordanowie. Redaktor Marek Rymuszko pokazał mi rysunek, który został nadany telepatycznie
ze studia Nautiliusa Radia Zet. Przedstawiał on żółto-pomarańczowe Słońce na niebieskim tle i z
wydłużonym, żółtym kleksem pod jego płomienistą grzywą. Namalowała go dziewczynka z jednej
z warszawskich szkół. Zaintrygował mnie on, bo odnosiłem niejasne wrażenie, że gdzieś już
widziałem taki obraz. I w przebłysku natchnienia pamięć podrzuciła mi rozwiązanie - rysunek ów
był niemal identyczny ze zdjęciem komety Ikeya-Seki zbliżającej się do Słońca, w dniu 21
października 1965 roku, o godzinie 03:35 GMT! Ciekawe - kto „nadał” ten komunikat autorce
rysunku, która zapewne w życiu nawet nie słyszała o tej komecie?!
W jednym z moich artykułów dla Nieznanego Świata rzuciłem projekt wysłania w Kosmos, na
orbitę wokółsłoneczną o promieniu 150 AU - a zatem poza zasięgiem wpływów grawitacyjnych
planet Układu Słonecznego - stacji kosmicznej Radiozwiadowcy Ziemi, której to misji celem
byłoby wychwycenie wszelkich emisji w zakresach fal VHF i UHF z modulacja AM i FM
pochodzących z gwiazd położonych w odległości do 20 ly od Słońca. W zasięgu anten RZZ
znalazłyby się wszystkie podejrzane gwiazdy o posiadanie układów planetarnych z potencjalnymi
CNT - jeżeli owe CNT posługują się radiem, to bardzo szybko dałoby się je zlokalizować i
spróbować się z nimi dogadać. Nasz RZZ w pierwszym rzędzie podsłuchałby: Tolimana A, B i C
(Proxima); Procjona A i B; Syriusza A, B i ewentualnego Syriusza C oraz inne gwiazdy w naszym
najbliższym sąsiedztwie.
Rzecz ta byłaby do zrobienia nawet dzisiaj - w listopadzie 2001 roku - gdyby przeznaczyć na to
środki wydawane przez Ludzkość na zbrojenia przeciwko sobie samej i grzęznącej w durnych i
niepotrzebnych konfliktach, które jej nie przyniosły niczego dobrego... Jeżeli wyliczenia niektórych
egzobiologów są prawidłowe, to RZZ powinien wychwycić kilkadziesiąt CNT w Galaktyce.
Ktoś mógłby zapytać, że skoro CNT i SCNT posługują się masowo telepatią, to dlaczego my nie
odbieramy Ich telepatem? Odpowiedzi może być kilka:
v Gatunek Homo sapiens sapiens p o s i a d a ł te właściwości, ale utracił je po Wielkim
Konflikcie Bogów-Astronautów 12.000 lat temu. Tych, którzy byli w stanie je odbierać mimo
regresu ogółu, wymordowała w przeszłości Święta Inkwizycja jako czarownice i czarowników
kontaktujących się z diabłem - szacuje się, że ogółem zamordowano 10 mln ludzi za rzekome czary.
Hipoteza o najwyższym stopniu prawdopodobieństwa.
v Ludzie nie są w stanie odbierać telepatem, bo ich mózgi nie są w stanie ich przyjmować i
funkcja ta rozwinie się dopiero z biegiem czasu - hipoteza najmniej prawdopodobna.
v Telepatemy te są nadawane na kanałach łączności telepatycznej, których nasze mózgi nie
odbierają.
v Ludzkie mózgi odbierają telepatemy, ale nie jesteśmy w stanie ich rozumieć, gdyż są kodowane
i przez to niedostępne dla prymitywnych psychozoów - którymi w końcu jesteśmy.
v Nie odbieramy żadnych telepatem, gdyż ich odbiór jest celowo blokowany przez Obcych, z
powodów jak wyżej.
v Mózg człowieka jest w stanie odbierać telepatemy Obcych CNT i SCNT tylko w stanach
odmiennych świadomości: sen, trans, OOBE, itp. - a czego nie zdajemy sobie świadomie sprawy i
bierzemy te informacje za twory własnej imaginacji, a nie za realne przesłania...
Starczy...
Osobiście podejrzewam, że Obcy kontaktują się z nami nie tylko na płaszczyźnie fizycznej, ale
przede wszystkim na płaszczyźnie tzw. astralu.
Czy mamy na to dowody? Oczywiście. Są nimi osławione kręgi i piktogramy zbożowe pojawiające
się na polach uprawnych całego świata.
Wbrew temu, co pisze się pod koniec lat 90. XX wieku i początku lat 10. XXI wieku, te tajemnicze
rysunki na polach nie są hitem ostatnich lat bo jak pisze w swej pracy UFO-mysteriet: från
flygande tefat till cirklar i sädesfälten szwedzki ufolog Clas Svahn oraz Colin Andrews i Pat
Delgado w pracy Circular Evidence (w dostępnej mi włoskiej edycji L’Enigma delle trace
circolari) - pierwsze kręgi zbożowe pojawiły się już w 1590 roku w rejonie miasta Assen w
Holandii, zaś pierwsze wzmianki o kręgach pochodzą z angielskich kronik z 1499 roku! Już w
XV wieku! - a zatem nie może być mowy o nowej formie kontaktu, bowiem zjawisko to
towarzyszyło Ludzkości od zarania jej dziejów, tylko relacje o nim zatarł czas, zniszczyły liczne
wojny i działania Kościoła - nie tylko katolickiego...
W Polsce - o ile wierzyć różnym relacjom - kręgi i piktogramy zbożowe obserwowano od dawna,
ale media i ufolodzy zainteresowali się nimi od sierpnia 1998 roku, kiedy to mieszkańcy
miejscowości Polanka k./Myślenic po raz pierwszy zgłosili pojawienie się czterech kręgów
zbożowych w jej okolicy. Od tej pory do roku 2001, w kraju odnotowano następujące przypadki
pojawienia się kręgów i piktogramów zbożowych:
Kategoria
czas i
miejsce
zjawiska
Data
powstania
Rodzaj
zboża
Ilość
ele-
mentów
KZ Polanka
1998
Koniec
lipca 1998
pszenżyt
o
4
KZ Stróża
1998
Sierpień
1998
pszenica
1(?)
KZ Pigża
1999
27.07.1999 pszenżyt
o
4
PZ
Kielanówka
2000
1.07.2000
pszenica
4
PZ Nosówka
2000
Lipiec
2000
2
PZ
Wylatowo
2000
22.07.2000
5
KZ
Wylatowo
2000
VI/VII.200
0
żyto
5(?)
KZ Drawień
2000-I
22.07.2000
pszenica
1
KZ Drawień
2000-II
24.07.2000
1
PZ
Kruklanki
2000
VII/VIII.20
00
5 w 1
PZ
Wylatowo
2001-I
26/27.VI.2
001
9
PZ Jugowa
2001
11/12.VII.2
001
6
PZ
Wylatowo
2001-II
2
PZ Łąka
2001
6
PZ
Wylatowo
2001-III-A,B
24/25.VII.2
001
3+3
Polscy badacze skupieni w organizacji nazwanej Polską Siecią Obserwatorów Kręgów Zbożowych
przebadali te tajemnicze formacje i okazało się, że powstały one w miejscach, gdzie w przeszłości
miały miejsce tragiczne czy znaczące wydarzenia dla życia naszego narodu. I tak np. w przypadku
KZ Polanka 1998 mamy do czynienia formacjami, które powstały w okolicach dwóch cmentarzy:
żydowskiego kirkutu i miejsca pochówku ofiar epidemii cholery. Jak twierdzi red. Jerzy Pałosz z
Gazety Krakowskiej - kręgi te pojawiły się na tym terenie już w połowie sierpnia 1998 roku.
Przedstawiony tam był krąg o średnicy 8 m z pierścieniem. Wychodząc z założenia, że każdy krąg
jest jakimś przesłaniem - doszliśmy do wniosku, że jest to Ich ostrzeżenie przed spadkiem stacji
orbitalnej Mir. Mogło równie dobrze chodzić Im o zwrócenie naszej uwagi na latające nam wtedy
nad głowami NOO!
Wraz z Bronisławem Rzepeckim dokonałem pomiarów i udokumentowania jedynego ocalałego
wtedy KZ - wyniki tego przekazaliśmy do publicznej wiadomości na łamach Czasu UFO. Pozostałe
przypadki mają już bogatą literaturę, więc nie będę rozwijał tego tematu. Dodam tylko, że poza
kręgami i piktogramami zbożowymi istnieją również Kręgi Trawiaste (KT), które obserwowano
niejednokrotnie w różnych miejscach naszego kraju - także w zasięgu działania PROJEKTU
TATRY, o czym później.
Zimą 1998 roku mieliśmy kolejną przesłankę po temu, by sądzić, że Obcy i ciała astralne ludzi
potrafią manifestować się w przedziwny sposób. Było to w listopadzie i grudniu, w Niepołomicach,
gdzie na miejscowym cmentarzu ukazywały się jakieś dziwne światła, a które ludzie utożsamiali ze
zjawami swych bliskich zmarłych. Sprawie nadała bieg TVN i Superexpress. Nieszczęście chciało,
że za wyjaśnienie tego fenomenu zabrało się dwóch krakowskich uczonych z Uniwersytetu
Jagiellońskiego. Ci uczeni „zaciemniacze” po badaniach doszli do wniosku, że - cytuję po literkach
- Światła na niepołomickim cmentarzu spowodowane są przez... fosfor wydobywający się z kości
pochowanych tam zmarłych ludzi... No cóż - głupota tego stwierdzenia jest szokująca i zarazem
ewidentna, jako że gdyby było tak, jak postulują to „zaciemniacze” z UJ, to takie fenomeny można
by zobaczyć na każdym cmentarzu! Ale tego już „zaciemniacze” nie próbowali wyjaśnić, bo to nie
pasuje do ich wymądrzonej teorii.
Pies z tym tańcował, niechże im będzie Wojtek - pardon - fosfor! A co uczeni „zaciemniacze”
powiedzą na wizyty nieznanych Istot Nie Z Tego Świata w naszych sypialniach? Bo wizyty te mają
miejsce i są na to świadkowie. A chodzi mi tutaj nie tyle o Bedroom Visitors, ale chodzi o Bliskie
Spotkania z Nimi... we śnie!
Pierwszy raz spotkałem się z tym problemem w Karkonoszach, gdzie w 1993 roku zarejestrowałem
CE5 w Dolinie Sowiej. Jego bohaterami była pani mgr Ewa Katarzyna T. i jej kolega, którzy tam
obserwowali NOL-a, który splanował im nad głowy zupełnie bezgłośnie, świecąc białymi i
czerwonymi światełkami po bokach. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że w następne
noce pani T. Śniła dziwny sen, w którym Obcy kazali się jej zainteresować Ziemia i naukami o niej,
co wpłynęło na nią tak inspirująco, że zainteresowała się krystaloterapią...
Następny przypadek dziwnych snów przeżyłem wraz z moją żoną w lecie 1998 roku, a mianowicie
oboje śniliśmy identyczny w detalach sen, a było w nim lądowanie NOL-a w okolicach Majerzówki
pomiędzy Jordanowem a Bystrą Podhalańską. Jeżeli był to tylko przypadek - to nadzwyczaj
interesujący!...
Podobne przypadki opisywał w swej książce Alien Meetings amerykański ufolog Brad Steiger. Nie
wyciągnął on jednak takich wniosków, które nasunęły się nam niemal automatycznie. Jest on nader
prosty i przejrzysty - w czasie snu łatwiej jest nawiązać kontakt z naszą podświadomością - z ID -
która jest bankiem pamięci każdego człowieka, bowiem zawiera informacje o tym, co człowiek
widział i przeżył od swych narodzin do chwili obecnej. Co więcej - ID n i e k ł a m i e ! - i
dlatego Obcy mają wgląd w nasze dusze, które nie są zakłamane przez Ego i Superego... Myślę, że
Obcy w ten sposób dają nam znać: JESTEŚMY!!! I dlatego te wszystkie programy w rodzaju CETI
i SETI oraz ich najnowsze mutacje są jedynie sztuką dla sztuki, bo Oni porozumiewają się
telepatycznie, ergo wszelkie urządzenia radiokomunikacyjne są Im po prostu zbędne! Dlatego
właśnie SETI jest marnotrawieniem pieniędzy podatników, które powinny być skierowane na
badania nad możliwościami ludzkiego mózgu i ich rozwijaniem, co dałoby nam większy pożytek,
niż wsłuchiwanie się w Silentium Universii...
Tak zatem s n y s ą w a ż n i e j s z e o d j a w y ! O tym dokładnie wiedzą australijscy
Aborygeni, dla których sny są bardziej oczywiste od jawy, a cały świat zaczął się od skończenia się
Czasy Snu - czasu istnienia i działalności poprzedniej CNT na Ziemi. I to właśnie parapsychiczne
widzenie problematyki ufologicznej i Kontaktu z Obcymi jest centralnym punktem sposobu
myślenia - zwanego Polską Szkołą Ufologii, a której podwaliny dał artykuł znanego zakopiańskiego
mistyka, psychotronika, ufologa i badacza cayce’owskich readings - inż. Jerzego Łataka, a z
którego tezami zgadzam się w całej rozciągłości. Uważamy mianowicie, że s e n j e s t k l u c z
e m do tajemnicy Ich działalności na Ziemi.
W Czasie Snu ludzie byli w stałym kontakcie bilateralnym z bogami. A potem stało się coś, co ten
kontakt przerwało na wieki. Czy była to - już tutaj postulowana - wojna na skale całej cywilizacji,
czy może agresja z Kosmosu - tego jeszcze nie wiemy. Patrząc na to z tego punktu widzenia mogę
powiedzieć, że Obcy dążą do ponownego nawiązania z nami kontaktu telepatycznego - stąd te
wszystkie niesamowite przygody związane z zetknięciem z Nimi: wszczepy, telepatyczne przekazy,
widzenia Matki Boskiej i świętych Pańskich, duchy i widma ludzi dawno zmarłych, itd. itp. Oni nie
ingerują w nasze sprawy wewnętrzne, ale przez cały czas sprawują nad nami niewidzialną kontrolę,
a wszystko to w czasie snu.
Pierwszy raz tego rodzaju myśl wyraził polski pisarz SF Adam Wiśniowski-Snerg w swej
znakomitej i z tego punktu widzenia genialnej powieści Robot. Ta powieść jest czymś więcej, niż
tylko opowiadaniem o ludziach, którzy znaleźli się w niecodziennej sytuacji - jest to konkretna
wskazówka, gdzie należy szukać drugiego klucza do naszej Rzeczywistości...
20. ZAKOŃCZENIE
Jeszcze o Wielkiej Wojnie - Co ukrywają Dogoni? - Meteoryty i wieczne lody - Tropy wiodą w
Kosmos - Znów wojna światów? - Wizje i rewizje lokalne - Złudzenia alchemików kolejnym
dowodem.
Powróćmy jeszcze do hipotezy wielkiej wojny bogów. Wielu autorów zajmujących się zakazana
archeologią, astrologia, atlantologią i naukami pokrewnymi zauważa, że rodzaj ludzki miał swe
wzloty i upadki, i na dodatek jest o wiele starszy, niż się to ortodoksyjnym uczonym wydaje. Takie
poglądy reprezentuje m.in. sir Brinsley le Poer-Trench lord of Clancarty, Aleksander Mora, dr
Miloš Jesenský, Richard Mooney, Hans Bellamy, Jan Krzyściak, Klaus Aschenbrenner,
Johannes von Buttlar, Michael Cremo, Alec MacCellan i wielu, wielu innych - w tym niżej
podpisany.
Osobiście podejrzewam, że człowiek ma za sobą nie 3 mln lat rozwoju - jak głosi oficjalna nauka -
a co najmniej 50 mln lat, i że pierwsze hominidy pojawiły się w czasie pierwszej eksplozji
populacyjnej ssaków po tragicznym dla gadów impakcie asteroidy sprzed 65 mln lat, dzięki której
powstała na Jukatanie poimpaktowa formacja Chicxulub. Wyjaśnia to m.in. wszystkie odciski
ludzkich stóp w kredowych skałach z poziomu wczesnego Trzeciorzędu - Tr
e-f
na granicy
paleocenu i eocenu, które znaleziono w okolicach Martina na Słowacji. Innym podejrzanym
okresem w historii naszej planety są zlodowacenia - znane pod nazwą Epok Lodowych. Nie trafia
do mnie to, że Ziemia przechodziła poprzez ciemne mgławice czy zmieniała się stała słoneczna, bo
nie ma na to dowodów astronomicznych. Nie prościej byłoby założyć, że zlodowacenia są
wynikiem działania na Ziemi kilku cywilizacji przedludzkich, i że każda z nich doprowadziła się do
samozagłady swoją działalnością - za każdym razem wywołując efekt cieplarniany środowiska, a
potem zlodowacenie. NB, nas czeka dokładnie taki sam los, jak pozostałe cztery cywilizacje
przedludzkie.
Spójrzmy na Kenozoik: dzieli się on na dwie nierówne części: Trzeciorzęd - Tr i Czwartorzęd - Q.
Trzeciorzęd zaś dzieli się na: Paleogen i Neogen. Człowiek powstał zatem już na początku
Paleogenu - gdzieś na granicy Paleocenu i Eocenu - jakieś 55-50 mln lat temu. Poprzez pozostałe
podokresy: Oligocen, Miocen i Pliocen ludzie rozwijali swoją cywilizację, aż doszło do pierwszego
Wielkiego Kryzysu, który wyznaczył granicę Tr/Q
1
od której zaczął się epizod lodowcowy
Pleistocenu, zwany Günz-Menap, który zaczął się 1,7 mln lat temu i skończył się 600.000 lat temu.
Interglacjał Kromer trwał około 100.000 lat, a po nim przyszedł drugi glacjał: Elster-Mindel -
trwający 200.000 lat. W interglacjale Holstein nasza planeta odpoczęła sobie na kolejne 100.000 lat
od lodów, które następnie zaatakowały Europę w czasie glacjału Sal-Ris na kolejne 100.000 lat.
Potem się ociepliło na 50.000 lat w interglacjale Em, by w roku 50.000 przed Chrystusem nastało
ostatnie - czwarte zlodowacenie Vislan-Würm, które skończyło się najprawdopodobniej katastrofą
Atlantydy, Mu i Lanki w roku 10.000 przed Chrystusem. Obecnie żyjemy w kolejnym interglacjale
i Ziemia dzięki naszym wysiłkom zmierza ku kolejnemu efektowi szklarniowemu i... następnemu
zlodowaceniu, które zakończy dzieje naszej cywilizacji za kilka tysięcy lat, o ile sami nie
wykończymy się wcześniej.
Ale nie tylko w Czwartorzędzie atakowały nas lody, bo zlodowacenia następowały także w
następujących okresach: Prekambr (Wend) - 570 mln lat temu, Karbon - 362 mln lat temu i Perm -
290 mln lat temu. I co najciekawsze - w warstwach należących do tych okresów geologicznych
znajdowano dziwne ślady i niezwykłe artefakty, wskazujące na istnienie w tych czasach jakiejś
cywilizacji. Takim dziwnym śladem są np. ozokeryty, które nijak nie pasują do teorii o powstaniu
złóż węgla kamiennego. Pisze się, że powstały one dzięki ropie naftowej, która powoli ulegała
przemianom w warunkach wysokiego ciśnienia, temperatury i braku dostępu tlenu. OK., ale czy na
pewno? Bardziej przemawia do mnie to, że ozokeryty, to są po prostu masy plastyczne, które
zostały kiedyś po prostu zakopane i uległy metamorfozie w wyżej wspomnianych warunkach, co
jest nie do przyjęcia przez ortodoksyjną naukę...
Zainteresowanych odsyłam do lektury książek Michaela Cremo i Thomasa de Jeana. Wychodzi
zatem na to, że nie jesteśmy tutaj pierwsi! - jak dotąd sądziliśmy to z naiwnością dzieci
Wszechświata!
Najbardziej szokującym jest to, że około 600 mln lat temu Ziemia przeszła rewolucyjną zmianę
życia. Znikła flora i fauna ediakariańska i ewolucja wystartowała niemal od zera! Niektórzy
przypuszczają, ze stało się to za przyczyną planety Luna, która stała się naszym Księżycem i odtąd
wiernie nam towarzyszy. Do tego jeszcze wrócimy, wszystko wskazuje na to, że Księżyc ma
niejedną tajemnicę!
Podsumowując można powiedzieć, że życie na Ziemi rozwijało się swoją drogą, ale od czasu do
czasu, wskutek kosmicznych bitew między cywilizacjami dochodziło do zagłady wielu gatunków i
wymrożenia planety. Tak właśnie można wyjaśnić tajemnicę Wielkich Wymierań, jako rezultatów
upadku Cywilizacji Przedludzkich. Ostatni Epizod miał miejsce 12.000 lat temu, kiedy to wskutek
planetarnego konfliktu doszło do zalania kontynentów (no, bez przesady - po prostu archipelagów
dużych wysp) Atlantydy, Lanki i Mu. Każda taka kosmiczna bitwa czy kosmiczna katastrofa
ekologiczna - co na jedno wychodzi - spowodowana działalnością Ziemian i Obcych powodowała
wymieranie gros gatunków na naszej planecie, ale jednocześnie dawała „ewolucyjnego kopa”, co
powodowało błyskawiczny rozwój i opanowywanie opuszczonych nisz ekologicznych. W
planetarnych wojnach bogów-astronautów używano wszelkich znanych nam i nieznanych broni
masowego rażenia z użyciem asteroidów spychanych na planetę włącznie - co kończyło się
Wielkimi Wymieraniami. Być może 65 mln lat temu jacyś Najeźdźcy z Kosmosu wykończyli
dobrze zapowiadającą się cywilizację Dinozauroidów? Taka hipoteza jest równie dobra, jak każda
inna. A że nie ma na to materialnych dowodów? Ależ są, tylko trzeba je dobrze poszukać! Kamienie
nie kłamią! I tylko one mogą stanowić dowód. Metale korodują - z wyjątkiem tych szlachetnych,
ale jest ich mało. Plastyki utleniają się bądź przeobrażają się w ozokeryty. Drewno butwieje, utlenia
się i bardzo rzadko kamienieje. Kamienie zostają. Tylko one. I tylko one mogłyby być dowodem.
Szukając tych śladów trzeba przeszukać kontynenty i dna Wszechoceanu Ziemi - choć te ostatnie
wskutek subdukcji nie dają zapisu paleontologicznego starszego, niż 250 mln lat, a i to jedynie w
kilku rejonach Wszechoceanu. Historię Ziemi i własnego gatunku znamy w oparciu o prace na
kilkuset zaledwie odkrywkach i kilku tysiącach kopalni, które to dają obraz zamglony i niepewny.
Nawet wspaniałe rekonstrukcje niektórych dinozaurów są zlepkiem kości kilku czy kilkunastu
osobników! Podziwiam odwagę uczonych, którzy tak autorytatywnie stwierdzają, że historia Ziemi
jest taka, jaką oni widzą i nam przekazują. Ja nie byłbym tego taki pewien ferując ten wyrok. Bo w
końcu na czym opieramy naszą wiedzę o czasie, który upłynął od danego wydarzenia? Na
stratygrafii, czyli ułożeniu poszczególnych warstw osadów względem siebie, tworzących zapis
geologiczny i zawarty w nich zapis kopalny. Kataklizmy towarzyszące np. zlodowaceniom,
impaktom asteroidów czy tworzeniu się trapów wulkanicznych zmieniaja całkowicie zapis na okres
miliona lat, jak nie lepiej. W przypadku impaktu K/Tr po cywilizacji Dinozauroidów nie miał prawa
pozostać kamień na kamieniu, bo trzęsienia ziemi, megapowodzie i wzmożony wulkanizm
dokonały straszliwych spustoszeń w kartach księgi Matki Ziemi i tak drobny epizod, jak cywilizacja
Dinozauroidów został z niej dokładnie wymazany, i trzeba będzie dużej dozy szczęścia, by natrafić
na artefakt z tej epoki.
Mamy jeszcze jeden sposób datowania - datowanie radionuklidami, czyli radioizotopami niektórych
pierwiastków chemicznych, która to metoda oparta jest o znajomość czasu półrozpadu czy
półzaniku - T
1/2
jąder atomowych. Poniższa tabela uzmysławia nam, jak wielkie interwały czasowe
jesteśmy w stanie mierzyć tą metodą:
Niestety, zawodność tej metody została wykazana już niejednokrotnie -
ot, choćby w przypadku Całunu Turyńskiego... Zakładając, że wojna z
użyciem broni jądrowych czy impaktu asteroidy wzbogaca sedymenty
w pierwiastki radioaktywne, a zatem odmładza daną warstwę o pewien
czas. Można ustalić wiek danej warstwy poprzez porównanie jej z
analogicznymi warstwami w innym miejscu, ale czy taka metoda jest
stuprocentowo pewna? Poważnie w to wątpię...
A teraz z innej beczki.
Kiedy Ziemia została wyposażona w Księżyc? Pytanie to brzmi
dziwnie tylko na pierwszy rzut oka, bowiem staje się ono istotne w
porównaniu czasu pojawienia się Księżyca i Epizodu Ediakariańskiego
- patrz wykres. Oficjalnie przyjmuje się, że Księżyc powstał w wyniku
„wychlapnięcia” ziemskiej materii w wyniku kolizji Protoziemi z
planetą o wielkości Marsa 2-3 mld lat temu - w czasie formowania się
Układu Słonecznego. Hipoteza, jak hipoteza - teraz nie do
udowodnienia.
Najsensowniejszym - moim skromnym zdaniem - jest wytłumaczenie,
że Księżyc został „zakotwiczony” na swej orbicie jakieś 2,67 mld lat
temu, kiedy zbliżył się do Ziemi na odległość 166.400 km, kiedy to
doszło do grawitacyjnego wychwytu Luny i przekształceniu jej w nasz
ziemski Księżyc. Luna podeszła niejako „z ukosa” - bo pod kątem
148
o
,6 względem płaszczyzny równika Ziemi. Kiedy doszło już do
wychwytu, to w ciągu następnych 170 mln lat jego orbita zaczęła się
stabilizować i jakieś 2,5 mld lat temu osiągnęła ona trwały mimośród
orbity e = 0, i nachylenie w stosunku do równika Ziemi = 45
o
,7. Tyle,
że Księżyc obiegał Ziemię w fantastycznie krótkim czasie - tylko
6
h
20
m
,64, ale jego odległość od naszej planety wynosiła jedynie
18.490 km! Efekty tego można sobie wyobrazić: potworne fale
pływowe, wybuchy wulkanów i straszliwe trzęsienia ziemi. Dalsza
stabilizacja orbity polegała na powolnym oddalaniu się Księżyca od Ziemi i dzisiaj Srebrny Glob
krąży w odległości średniej 384.400 km, pod kątem 23
o
,8 i w czasie 27
d
7
h
,2. Za 300 mln lat
Księżyc „zawiśnie” nieruchomo nad jedną hemisferą Ziemi... Tak widzi to astronom prof. H.
Gesternkorn.
A może było zupełnie inaczej? Luna przypałętała się w okolice Ziemi nie około 2,67 mld lat temu, a
zaledwie 50.000 lat temu? Prawie na początku IV Zlodowacenia Vislan-Würm. A to mogło być tak:
Luna wcale nie była planetką z Układu Słonecznego, ale gigantycznym statkiem kosmicznym z
Układu Tolimana C - Proximy Centaura. Proxima jest gwiazdą karłowatą o klasie widmowej dM5e,
aperiodycznie zmienną, o temperaturze fotosfery zaledwie 3.000 K - czyli o połowę niższej od
Reakcja
rozpadu
T
1/2
(lata)
C-14 → C-
12
5.730
K-40 → Ar-
40
1,25 mld
Rb-87 →
Sr-87
48,8 mld
La-138 →
Ce-138
106 mld
Sm-147 →
Nd-143
108 mld
Lu-176 →
Hf-176
24 mld
Hf-182 →
W-182
9 mln
Re-187 →
Os-187
166,6 mld
Th-232 →
Pb-208
3,9 mld
U-235 →
Pb-207
704 mln
U-238 →
Pb-206
4,46 mld
Słońca. Proxima jest karzełkiem gwiezdnym, ale przecież nie zawsze tak było i miała ona swoje
wielkie pięć minut w historii Wszechświata. Być może miała ona swój akt planetotwórczy i któraś z
tych planet była biogeniczna, na której rozkwitło rozumne życie. Proximianie zorientowali się, że
ich macierzyste słoneczko nie pogrzeje ich zbyt długo, więc chcąc nie chcąc zwrócili swe receptory
radiowo-optyczne ku innym gwiazdom. Oczywiście na pierwszy ogień poszedł podwójny układ
Tolimana A i B, których promieniowanie jest przyjazne życiu. Toliman A jest gwiazdą niemal
identyczną ze Słońcem - jego masa wynosi 1,1 masy słonecznej, zaś klasa spektralna jest
identyczna - dG2V. Toliman B jest mniejszy od Słońca o 0,1 masy słonecznej i ma typ widmowy
dK5V, co oznacza, że jest chłodniejszy od Słońca, ale o całe niebo jaśniejszy i cieplejszy od
przygasającej Proximy. Obawiam się, że ten układ nie ma planet, bowiem jest on ciasny - jego dwa
składniki oddzielone są od siebie tylko przestrzenią 23,6 AU - dla porównania rozległość Układu
Słonecznego od Słońca do Plutona wynosi średnio 39,3 AU, co należy jeszcze pomnożyć przez
dwa... A zatem każda hipotetyczna planeta musiałaby spaść na któryś ze składników, które na
dobitkę okrążają wspólne barycentrum w czasie 90
d
2
h
,4 - więc co z tego?
Stwierdziwszy, że nie ma planet w Układzie Tolimana A i B, Proximianie zdecydowali się na
zbadanie możliwości osiedlenia się na planetach jedynego istniejącego w ich sąsiedztwie układu
planetarnego - Układu Słonecznego. Wyprawy zwiadowcze doniosły, że znajdują się tam cztery
planety możliwe do zamieszkania: Merkury, Wenus, Ziemia i Mars, a także jeden z księżyców
największej planety Układu - który zda się być cały pokryty lodowatym oceanem - Europa...
Decyzja mogła być tylko jedna - Proximianie opuścili swój układ i dogasające słoneczko i
posługując się niedużą planetą, jako statkiem kosmicznym - puścili się w drogę w kierunku Słońca i
jego planet. Jak długo lecieli - nie wiem. Może 132 lata z prędkością 50.000 km/s, a może aż
19.600 lat z prędkością 50 km/s... - nie wiem, mogę na razie tylko to zgadywać. Dość na tym, że
Luna znalazła się w Układzie Słonecznym. I na nią czekał już komitet powitalny Ziemian. Co było
dalej - wiemy. Konflikt lub cała ich seria, która skończyła się upadkiem cywilizacji, epoki lodowe i
regres do epoki kamienia łupanego, budowanie od zera. Zaś Obcy, którzy nas odwiedzają, to nic
innego, tylko zbiologizowane maszyny - roboty ocalałe z konfliktów, które zaczęły - z braku
kierujących nimi ludzi - ewoluować same. Efekty widzimy od czasu do czasu w czasie CE.
Co do tego mają Dogonowie? Ano to, że zapamiętali przylot Proximidów - a wtedy jeszcze nie
Syriusz, ale α Centaura była najjaśniejszą gwiazdą naszego nieba - i to jej oddawali cześć. Opis
Syriusza i „baletu” jego składników doskonale pasuje do układu Tolimanów - co udowodniłem w
moim referacie praskim. A co do użycia planety do podróży z jednego układu planetarnego do
drugiego? Znamy takie „bezpańskie” planety - ot, choćby tą oznaczoną symbolem TMR-1C w
gwiazdozbiorze Byka, który to obiekt jest właśnie taką planetą...
Przyznam się szczerze, że kiedy przeczytałem po raz pierwszy o odkryciu obiektu TMR-1C, to od
razu pomyślałem o Plejadianach - wszak Plejady są oddalone od nas wprawdzie o 390 ly, zaś TMR-
1C o 450-500 ly (rozbieżne dane) i ma masę dwukrotnie większą od Jowisza - czyli około 3,815 x
10
27
ton, ale porusza się swobodnie w Kosmosie i co najciekawsze - widać z niej Plejady tak, jak to
przedstawiono na sztucznym głazowisku w Odrach na Pomorzu!
Wkrótce dowiedziałem się o innej planecie, którą odkryli Amerykanie w gwiazdozbiorze Centaura,
gdzie na tle Drogi Mlecznej porusza się ogromny blok węgla o średnicy 13.000 km i w odległości
tylko 17 ly od Układu Słonecznego! Masa tego największego znanego diamentu oznaczonego jako
BPM-37093 wynosi niewiele mniej, niż masa Ziemi, czyli 4,05 x 10
21
ton!
karatów brylantów???... Ciekawe, bo coś takiego przewidział w latach 70. słynny pisarz SF Arthur
C. Clarke w trzeciej części swej tetralogii kosmicznej 2061: Odyseja kosmiczna, w której pisze on
o diamentach ogromnej wielkości, które mogłyby być odpryskami jąder gazowych gigantów, jak
Jowisz czy Saturn. Czyżby BPM-37093 był takim jądrem planety pierwotnie wielkości Jowisza, z
której wybuch np. Supernovej zdarł wodorowo-metanową powłokę i zostało tylko gołe jądro z
ogromnego diamentu wielkości Ziemi? Astronomia zna podobne przypadki - bo obserwowano
planety odzierane ze swych atmosfer przez odrzucane po wybuchach Supernovych otoczki gazowe
w mgławicach powybuchowych, a zatem mielibyśmy do czynienia z jednym z nich w naszym
gwiezdnym sąsiedztwie?
Niestety, na razie nie mamy czym tam dolecieć, by zbadać rzecz in situ. Nasze sondy Pioneer-10 i
Pioneer-11 oddaliły się od Ziemi na odległość 66,6 AU (10 mld km) czyli około 9
h
15
m
biegu
światła, a zatem wyszły już poza orbitę Plutona i zmierzają w kierunku konstelacji Byka. Obie
sondy wystartowały w swą podróż niemal 30 lat temu...
Powróćmy jednak do Obcych i Ich aktywności na Ziemi. Niektórzy ufolodzy z „nowej fali”
zarzucają mi, że nie wierzę w kilka rzeczy, m.in. w to, że Oni są zaangażowani w nasze sprawy i
traktują nas obojętnie. Oczywiście, że tak! Oni traktują nas tak, jak my traktujemy mrowisko. Czy
badacz życia mrówek będzie burzył całe mrowisko, by uratować pojedynczą mrówkę? - rzecz jasna
nie. Gdyby Oni chcieli ingerować w nasze sprawy tu na Ziemi, to proszę Czytelniku pomyśl, ileż
musieliby spełnić naszych życzeń? Sto miliardów? Więcej? A każde z nich zmienia
Rzeczywistość... Dlatego całkowicie rozumiem Ich i Ich nastawienie do nas, bo sam zrobiłbym
dokładnie tak samo.
I co z tego wynika? Jeden wniosek pesymistyczny: NIE DOROSLIŚMY JESZCZE DO
KONTAKTU NA SKALĘ KOSMICZNĄ W OGÓLE.
Uzasadnienie:
Człowiek rozumny (tylko z nazwy) w ciągu swego pochodu cywilizacyjnego potrafił tylko niszczyć
wszystko, co miał wokół siebie, nie tworząc niczego, co pozwoliłoby mu na odtworzenie
zniszczonych naturalnych zasobów planety - to jest aspekt ekologiczny. W aspekcie etycznym -
człowiek obraca wszystkie stworzone przez siebie dobra na zgubę własnego gatunku - wszak giną
wciąż ludzie w bezsensownych wojnach etnicznych, ekonomicznych, religijnych i innych - a jego
działalność na polu inwentyki obraca się zawsze przeciwko niemu i środowisku w którym żyje.
Jest jednak jeszcze drugi wniosek - optymistyczny: MY, LUDZIE Z PLANETY ZIEMIA,
JESTEŚMY JEDYNIE CZĄSTKĄ OGROMNEJ RZESZY RAS GWIEZDNYCH, KTÓRE
ZAMIESZKUJĄ WSZECHŚWIAT.
Uzasadnienie:
Skoro Obcy traktują nas z wyrozumiałym spokojem i obojętnością badaczy, to oznaczałoby, iż
takich przedmiotów badań jak my sami musi być we Wszechświecie ogromna ilość. Mieliśmy po
prostu pecha - wynikającego z rachunku prawdopodobieństwa - zbyt późno się narodzić i jesteśmy
tym samym „zasietniałą” cywilizacją, która dopiero - jak noworodek - drze się na cały
Wszechświat: PATRZCIE! JESTEM TUTAJ!!!
Silentium Universii zatem, to jeno pozór - ono nie istnieje!
No, a teraz wizje, rewizje i remanenty.
Jerzy Łatak podał za Czasem UFO bulwersującą wiadomość na temat oddziaływania NOL-i na
efekty awarii reaktora jądrowego w Czarnobylu. W największym skrócie wygląda to tak, że przy
każdym pojawieniu się NOL-a, spadała radiacja nawet o 2,2 R/h! Nie zapominajmy, że katastrofa w
CzEJ była źródłem największego w historii świata skażenia promienistego. Okolice fatalnego
reaktora numer 4 skażone były wszelkimi produktami rozpadu uranu w wysokości 14,5 MBg/m
2
-
czyli dziesięć razy więcej niż po wybuchach w Hiroszimie i Nagasaki!!! No tak, ale tam
zdetonowano kilka kilogramów izotopów uranu:
235
U +
233
U stabilizowanych przez
238
U i plutonu
-
239
Pu stabilizowanego przez
240
Pu, zaś w CzEJ było aż 260 ton uranu i produktów jego rozpadu, a
czego 99,99% silnie radioaktywne. I to świństwo poszło w atmosferę, a wyniki tego znamy.
W czym rzecz? Ano w tym, że Ufici przewidzieli to, co się stanie w Czarnobylu i to na dłuższy
okres naprzód. Rosjanie wybudowali CzEJ na aktywnym sejsmicznie uskoku tektonicznym i że w
momencie katastrofy doszło do 7-minutowego trzęsienia ziemi, dokładnie pod „czwórką”. Skok
reaktywności stosu atomowego przypadł dokładnie na moment pierwszego wstrząsu, który był
przyczyną „rozhulania się” reaktora. Wstrząs uszkodził obieg pierwotny chłodzenia reaktora i to
właśnie spowodowało jego przegrzanie, skok reaktywności i w rezultacie ostatecznym
„rozsmarowany” w czasie wybuch jądrowy...
Ufici byli świadomi niebezpieczeństwa i - jak sądzę - seria CE4 w latach 70. i na początkach lat 80.
miała na celu zbadanie odporności ludzi na działanie promieniowań α, β i γ - a szczególnie tych
dwóch ostatnich - które wydzielają radionuklidy
131
I,
136
Cs i
137
Cs, spadające fall-out’em po
wybuchu na nasz kraj. Można zatem przyjąć, że CE4 w Golinie i Emilcinie były elementami tej
akcji, tego programu badawczego.
Nawiasem mówiąc, to wydaje mi się, że katastrofa w CzEJ została spowodowana przez trzęsienie
ziemi, które wywołane zostało podziemnym testem jądrowym przeprowadzonym przez Armię
radziecką gdzieś na stepach Ukrainy - lub co jest bardziej prawdopodobne - na stepach pomiędzy
Orenburgiem a Orskiem, gdzie znajdował się radziecki poligon atomowy. Zamieszkali w Orenburgu
Rosjanie i Polacy niejednokrotnie opowiadali mi, jak w stepie widziano potężne błyski, potem czuli
drgania ziemi, huk eksplozji i na horyzoncie wyrastała ogromna chmura w kształcie grzyba czy
kalafiora... A potem ludzie zaczynali chorować na dziwne choroby i niektórzy już nie wracali do
zdrowia.
Eksplozja jądrowa spowodowała uaktywnienie się uskoków - a w okolicach CzEJ zbiegają się ich
aż trzy! - i w rezultacie trzęsienie ziemi o sile 7-8
o
MSK w epicentrum i 2-3
o
MSK na obrzeżach - co
odczuli mieszkańcy Czarnobyla. Hipoteza ta wyjaśnia, dlaczego KGB „wyciszyło” (mimo trwającej
„pierestrojki”! - sic!) wszystkich fizyków, którzy mówili o trzęsieniu ziemi w obawie, by nie
wyszedł na jaw test jądrowy przeprowadzany w Europie i obecność w rejonie CzEJ trzech
supertajnych stacji sejsmicznych, których zadaniem było podsłuchiwanie geofonami krajów NATO
i USA - a dokładnie prób jądrowych i testów ciężkich rakiet wielogłowicowych MIRV. Podobnie
rzecz może się mieć w przypadku Ignalina EJ na Litwie, która jest równie głupio i niebezpiecznie
usytuowana na zbiegu dwóch uskoków tektonicznych...
Taką aktywność NOL-i zaobserwowali nasi koledzy ze Słowacji, gdzie w okolicach Bohunickiej EJ
w Bohunicach także obserwowano częste przeloty NOL-i.
Nieco inaczej było w ówczesnej Niemieckiej Republice Demokratycznej
, gdzie na jej
bałtyckim wybrzeżu znajdowała się elektrownia jądrowa „Nord IV” w Lubminie k./Greifswaldu.
Elektrownia ta miała reaktory typu RBMK-1000 - takie same, jak w CzEJ - zaś jej awaryjność -
wedle osób, które w niej pracowały - była niesamowita - 1191 awarii w czasie zaledwie 2 lat, z
czego 7 było BARDZO POWAŻNYCH, co oznacza, że o stopień wyżej było to, co w CzEJ...
„Nord IV” EJ była pilnowaną przez poza tajnymi służbami enerdowskimi STASI, także przez
radziecką KGB. No i - jak się okazuje - także przez Obcych. Służąc w GPK Świnoujście słyszałem
niejednokrotnie od ludzi morza historie o obserwacjach dziwnych obiektów latających i
pływających nad i na oraz w wodach Zatoki Gdańskiej, Pomorskiej i Greifswalder Bodden.
Szczytem wszystkiego było rzekome ostrzelanie polskiego promu pasażersko-samochodowego m/f
Wawel w dniu 19 marca 1986 roku. Tak naprawdę, to chodziło tam być może o zrzut aparatury
kontrolno pomiarowej w wody Zatoki Pomorskiej przez Ufitów na 40 dni przed eksplozją w CzEJ i
w warunkach ciągłego zagrożenia identyczną katastrofą ze strony „Nord IV” EJ. W latach 1992-94
„Nord IV” EJ została rozebrana i właśnie w tym czasie nad Greifswalder Bodden i Zatoką
Pomorską pojawiły się czarne latające trójkąty z białymi i czerwonymi światełkami konturowymi -
co filmowali Polacy, Rosjanie, Japończycy i Niemcy... Wyglądało na to, że Obcy chcieli się
upewnić, czy rzeczywiście Niemcy i Rosjanie rozbrajają tą bombę ekologiczną!
Czarne trójkąty pojawiły się także w latach 90. właśnie nad krajami, które znacznie rozwinęły
swoją energetykę jądrową: kraje UE i NAFTA. Wydaje się, że Ich monitoring naszego przemysłu
jądrowego wszedł w nową fazę i zamiast dyskoidalnych NOL-i pojawiły się na niebie czarne
latające trójkąty ze światełkami. Najczęściej widywano je właśnie w pobliżu instalacji jądrowych -
tutaj znamienne są dwa przykłady: francuskiej Le Hauge EJ nad Kanałem La Manche i Irvine EJ
nad Morzem Irlandzkim.
W przypadku Le Hauge EJ chodzi o skażenie wód Kanału radioizotopem superciężkiego wodoru
3
H albo T (od słowa Tryt) w ilości 155 MBq/l wody morskiej! Tło radioaktywne morza wynosi 10-
20 Bq/l, zaś norma WHO przewiduje maksymalne skażenie w wysokości 7 kBg/l. W opisywanym
przypadku doszło zatem do skażenia przekraczającego normę o 22.143 razy! Nie dziwota więc, że
co trzecie dziecko nad francuskimi brzegami Kanału ma białaczkę radiogenną, a nad Francją i
Belgią przelatują stada czarnych trójkątnych UFO...
Wyjątkowo „gorące” „popioły” pozostałe po paliwie jądrowym z Irvine EJ zatopiono wraz z
kilkoma tonami bojowych środków trujących i zapalających w okolicach Mull of Kintyre - onegdaj
opiewanego przez Beatlesów - a dziś czekającego na to, by Pandora uwolniła się ze swej puszki na
dnie Morza Irlandzkiego. Uroczy prezencik dla potomnych!... Od tego czasu nad Szkocją i Irlandią
widuje się czarne trójkąty, a ufolodzy brytyjscy zachodzą w głowy, co je tam ściąga? Już wiadomo -
efekty głupoty i bezmyślności brytyjskich atomistów i wojskowych...
I jeszcze jeden przykład z Europy. Sama tylko awaria elektrofiltrów kominowych huty żelaza w
Algeciras w Hiszpanii spowodowała skok promieniowania, które wykryto najpierw we Francji,
gdzie promieniowanie tła podskoczyło o 17 μBq/m
3
powietrza radionuklidu
137
Cs, zaś w
południowych kantonach Szwajcarii skażenie to wynosiło już 150 μBq/m
3
. Włochom też dostało
się za swoje - było tam 20 μBq/m
3
powietrza. I co najciekawsze - nad skażonymi miejscami
pojawiły się czarne trójkąty! A przecież nie była to awaria reaktora atomowego, a jedynie
konwencjonalnego zakładu przemysłowego! I znów muszę powtórzyć, że Oni pilnują nas jak oka w
głowie - a szczególnie naszej techniki jądrowej. Zbierając materiały do tego rozdziału przestałem
się Im dziwić i Ich poczynaniom, choć z drugiej strony czyż szaleńca nie ratuje się wbrew jego
woli???...
Sprawa piktogramów zbożowych i ich związku z ciałami astralnymi zmarłych ludzi.
Nie tak dawno na łamach Nieznanego Świata przeczytałem niesamowitą relację pewnej pani, która
na własne oczy zobaczyła proces tworzenia się kręgu zbożowego. Wyglądało to następująco:
Niedaleko wioski, gdzie mieszkała pani M. T. znajdowała się mogiła radzieckiego żołnierza.
Pewnego dnia pani T. wraz z koleżankami wracała z potańcówki czy majowej zabawy i przechodziły
nieopodal mogiły, kiedy ujrzały przed sobą młodego mężczyznę w rosyjskim mundurze, który zbliżał
się do nich. I naraz:
>>Nieoczekiwanie jednak uwagę dziewcząt przykuło niezwykłe zjawisko. Oto bowiem w rosnący
tuż przy drodze zagon zboża uderzył - dosłownie znikąd! - gwałtowny podmuch wiatru. Podmuch, to
dosłownie mało powiedziane - przypominało to minitrąbę powietrzną, ograniczoną tylko do tego
jednego pola, a wokół było nadal cicho i pogodnie. Tymczasem tuż przy nich zboże zostało
dosłownie w g n i e c i o n e p a s a m i w z i e m i ę - po czym nagle wszystko ucichło.<<
Dziewczęta zdezorientowane rozglądały się i stwierdziły, że nieznajomy literalnie rozpłynął się w
powietrzu...
A skąd my to znamy? Przecież to proces powstawania piktogramów! Ta trąba powietrzna nie wzięła
się znikąd, a powstała pod wpływem działania silników czy też jak woli prof. Jan Pająk - pędników
NNOL-a, który zawisł nad polem i nie dość, że na chwilę pokazał ciało astralne radzieckiego
żołnierza, to zamanifestował się piktogramem, którego sensu młodziutkie dziewczyny nie były w
stanie umysłem ogarnąć... Osobiście sądzę, że w okolicy każdego cmentarzyska czy pobojowiska
tworzyły się piktogramy, a my nie potrafiliśmy ich zinterpretować. Niedawno dowiedziałem się, że
w Jordanowie powstały kręgi trawiaste w okolicach Hyćkowej góry w lecie 1992 roku i w lipcu
2000 roku na stokach Hajdówki - a przecież tam właśnie znajduje się zapomniany cmentarz ofiar
„hiszpanki” z 1919/20 roku. Jakże elegancko wpisuje się to w teorię o kontaktach Obcych z
naszymi Drogimi Nieobecnymi...
Od pewnego czasu koresponduję z najbardziej znanym polskim ufologiem Krzysztofem Piechotą
na temat „tajne stowarzyszenia, a sprawa UFO”. nie wdając się w szczegóły naszej dyskusji mogę
powiedzieć tylko w największym skrócie, że wszystkie tajne ruchy opierały swe działania o
alchemię. Stowarzyszenia te miały na celu stworzenie idealnego państwa wolności, równości i
braterstwa - coś, co przyświecało rewolucji francuskiej w 1789 roku i rewolucji październikowej w
Rosji w 1917 roku, a stało się jedynie straszliwym memento dla pokoleń ludzi i przestrogą, że
każda próba stworzenia raju na Ziemi nieuchronnie kończy się piekłem... - i ponadto:
v Uzyskanie kamienia filozoficznego, opanowanie sztuki transmutacji pierwiastków jednych w
drugie - ze szczególnym uwzględnieniem robienia złota i srebra;
v Uzyskanie wszechstronnego uniwersalnego rozpuszczalnika - alkathestu;
v Uzyskanie eliksiru nieśmiertelności, które umożliwiłoby życie nieograniczone niczym, a
przynajmniej długowieczność liczoną w tysiącach lat;
v Wyprodukowanie sztucznego człowieka - homunkulusa.
Wszystkie te cztery cele miały służyć zbudowaniu pastwa idealnego i powszechnej szczęśliwości.
Marzenie tak stare, jak sama Ludzkość i nieziszczalne, jak kwadratura koła.
Naprawdę może chodzić tutaj o przywrócenie stanu sprzed Wielkiego Konfliktu Bogów sprzed
12.000 lat, kiedy to przy pomocy atomowych syntetyzatorów można było produkować dowolne
ilości dowolnych pierwiastków chemicznych z dowolnej materii czy energii w oparciu o
odwrotność einsteinowskiego wzoru na równoważność energii i materii. To stąd to uporczywe
poszukiwania archeusza, kamienia filozoficznego czy piątego żywiołu - quinta essentia -
realizowane przy pomocy ognia. Tyle, że był to ogień nie zwykły, ale termojądrowych przemian
które zachodzą wewnątrz jąder gwiazd i których efekty rozlatują się potem w chwili eksplozji
gwiazdy Supernovej.
Wynalezienie alkathestu miało zapewnić otrzymanie kamienia filozoficznego na drodze
rozpuszczania i sublimowania materii aż do uzyskania jej najczystszej postaci - lapis
philosophorum.
Eliksir długowieczności miał zapewnić wybranym długowieczność - tak, jak biblijnym patriarchom,
których długość życia wahała się pomiędzy 700 a 1.000 lat. Współcześnie takim patriarchą był
ponoć hrabia de Saint Germain...
No i sprawa homunculusa. Wyprodukowanie sztucznego człowieka przypomina mi dość dokładnie
klonowanie istot żywych.
Czy to nam coś przypomina? A jużci! - przecież o tym wszystkim opowiadają ofiary Bliskich
Spotkań Trzeciego, Czwartego i Piątego Rodzaju. To wszystko o czym tutaj piszę, Obcy opanowali
do perfekcji, tyle że nie są to żadne istoty, ale biocybernetyczne maszyny pozostałe po Wielkim
Konflikcie, a które - zbiologizowane - potrzebowały wszystkich tutaj wyżej wypunktowanych
umiejętności do przetrwania. To właśnie dlatego Oni tak interesują się naszą genetyką i potrzebne
Im są nasze gamety. To właśnie dlatego potrzebują niektórych narządów i tkanek człowieka i
zwierząt - to jest materiał podkładowy do organów modyfikowanych do potrzeb Obcych. Maszyn
biologicznych. Neuromatów.
Istnieje jeszcze pewna furtka. Załóżmy, że Obcy - tj. autentyczni Kosmici, przedstawiciele CNT czy
SCNT rzeczywiście istnieją, ale z tylko Im znanych powodów nie mogą czy nie chcą się z nami
skontaktować osobiście, więc czynią to za pomocą neuromatów wysłanych do nas z jakiejś
bracewellowskiej sondy skierowanej do nas kilka tysięcy lat temu. I to właśnie te neuromaty
prowadzą tą działalność, którą my nazywamy aktywnością UFO.
Reasumując - można powiedzieć, że Masoneria i Różokrzyżowcy mogą być jedynie
kontynuatorami organizacji, które działając tajnie przekazywały z pokolenia na pokolenie
starożytna wiedzę Atlantów, stanowiąc coś w rodzaju zakonu św. Leibovitza z powieści Waltera M.
Millera Jn. Są na to dowody. Wiedza ta ma nas doprowadzić z powrotem do Złotego Wieku sprzed
Wielkiego Konfliktu. I o to w tym wszystkim chodzi.
Koniec remanentów. Czytelniku - wnioski wyciągnij sobie sam. Kiedy dobrze się rozejrzysz wokół
siebie, to zobaczysz, że ten znany Ci i jak Ci się wydaje - ostatecznie poukładany świat ma swe
drugie dno. I trzecie. I nawet czwarte... I znacznie różni się od tego, czego uczy się w szkołach,
słucha się w kościele czy zna z własnego doświadczenia. Największe bowiem zagadki i tajemnice
zawsze znajdują się najbliżej nas, tylko że my nie zawsze chcemy je dojrzeć...
Dziękuję za odwagę wszystkim ufologom, mistykom i psychotronikom oraz innym badaczom
Nieznanego. Dziękuję wszystkim pisarzom fantastyki naukowej. Bez Was ten świat byłby o całe
piekło nudniejszy i nie do zniesienia. Dziękuję Wam wszystkim...
KONIEC
Jordanów, 6 listopada 2001 roku, godzina 08:43.
21. LITERATURA
1. K. Aschenbrenner - Antylida, Gdynia 1998
2. - Astronomia popularna, Warszawa 1973
3. H. Bellamy - Kiedy na niebie nie było Księżyca, Łódź 1996
4. K. Boruń i A. Trepka - Zagubiona przyszłość, Proxima, Kosmiczni bracia, Warszawa 1956, 1987
5. P. Delgado, C. Andrews - L’Enigma delle trace circolari, Mediolan 1990
6. F. Drake i D. Sobel - Czy jest tam kto?, Warszawa 1995
7. Eleonora - Z pamiętnika jasnowidzącej, Katowice 1998
8. - Encyklopedia astronómie, Bratysława 1987
9. - Encyklopedia Zeme, Bratysława 1983
10. St. Figiel i J. Swajdo - Beskidy 3, Bielsko-Biała 1998
11. J. Gadomski - Łuna, Księżyc, Moon, warszawa 1969
12. J. Grzywok (Ruch Zwolenników Istnienia Obcych) - korespondencja prywatna autora z lat
1998-2001
13. M. Hope - Atlantyda - mit czy rzeczywistość, Warszawa 1994
14. J. Allen Hynek - The UFO Experience: A Scientific Inquiry, Chicago 1982
15. M. Jesenský - Korespondencja prywatna autora z lat 1993-2001
16. M. Jesenský - Bohové atomových válek, Ústi nad Labem 1998
17. M. Jesenský i R. K. Leśniakiewicz - WUNDERLAND: Pozaziemskie technologie w Trzeciej
Rzeszy, Ústi nad Labem 1998, Warszawa 2001
18. J. Krzysiak - Däniken, Kosmici i Atlantydzi, Katowice 1997
19. J. Krzyżanowski (Legnicki Klub Badań i Popularyzacji UFO „Kontakt”) - Korespondencja
prywatna autora z lat 1996-2000
20. St. Lem - Obłok Magellana, Warszawa 1953
21. St. Lem - Niezwyciężony, Kraków 1967
22. St. Lem - Cyberiada, Kraków 1972
23. R. K. Leśniakiewicz - UFO nad granicą, Kraków 2000
24. J. Łatak (Zakopiańskie Towarzystwo Psychotroniczne) - List do autora z dn. 5 maja 1999 roku
25. - Materiały robocze i archiwalne Małopolskiego centrum Badań UFO i Zjawisk Anomalnych z
lat 1998-2001.
26. A. MacCellan - Zaginiony świat Agarti, Warszawa 1997
27. J. D. MacDougall - Krótka historia Ziemi, Warszawa 1998
28. - Nieznany Świat, nr 5-12,1998 i 1-5,1999
29. P. Novák -Vskazy odnikud, Pilzno 1997
30. J. Nyka - Beskidy, t. 2, Warszawa 1974
31. F. A. Ossendowski - Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów, Warszawa 1923
32. J. Pająk i K. Pańszczyk - Tunele NOL spod Babiej Góry, Dunedin 1998 (skrypt)
33. K. Piechota (Czas UFO) - Korespondencja prywatna autora z lat 1988-2001
34. P. P. Read - Czarnobyl - zapis faktów, Warszawa 1997
35. B. Rzepecki (GB NOL Kraków, Czas UFO, UFO) - Korespondencja prywatna autora z lat
1988-2001
36. B. Soczówka (Małopolskie Centrum Badań UFO i Zjawisk Anomalnych) - Przegląd obserwacji
NOO, Miechów 1999 (skrypt)
37. C. Svahn - UFO-mysteriet: från flygande tefat till cirklar i sädesfällen, Nyköping 1998
38. T. Ściężor i J. Płeszka - Zdarzenie w Jerzmanowicach, Kraków 1993 (skrypt)
39. A. Tollmann i E. Tollmann - A jednak był Potop, Warszawa 1998
40. P. Ward - Kres ewolucji, Warszawa 1995
41. L. Zajdler - Atlantyda, Warszawa 1980
42. - Ziemia, Warszawa 1975
43. L. Znicz-Sawicki - Goście z Kosmosu - NOL, t. 3, Gdańsk 1986
44. L. Znicz-Sawicki - Podbój globu ziemskiego, t. 1-2, Kraków 1997
45. - Z powrotem na Ziemię, Warszawa 1980
46. J. Żuławski - Na Srebrnym Globie, Zwycięzca, Stara Ziemie, Kraków 1979
MATERIAŁY PRASOWE:
1. Gazeta Krakowska lata 1996-1999
2. Nasze Strony lata 1996-1997
3. Tygodnik Podhalański lata 1996-1999
4. Wizje Peryferyjne lata 1996-1997
5. Czas UFO lata 1997-2001
PROGRAMY RADIOWE I TV:
1. Nie do wiary, TVN w latach 1998-1999
2. Nautilius Radia Zet, w latach 1997-2000
Przypisy
Szerzej na ten temat napisałem w opracowaniu „Ufologia a polityka”.
Negatywne nastawienie Rosji co do sprawy rozszerzenia UE i NATO zmieniło się nieco na
mniej sztywne po wydarzeniach 11 września 2001 roku, kiedy to Rosja przystąpiła do koalicji
antyterorystycznej.
W oryginale Jarosław Krzyżanowski używa pojęcia „warstwa tarciowa”.
Aluzja to amerykańskich eksperymentów z systemem HAARP i radzieckim/rosyjskim
ELIPTON-em.
Autor, podobnie jak J. Krzyżanowski domniemywa, że w lipcu 1997 i lipcu 2001 roku przeciwko
Polsce użyto broni meteorologicznej, co spowodowało gigantyczne powodzie.
W dalszych partiach tekstu opracowania używam następujących skrótów: AZ = azymut, H =
elewacja, RA = rektascensja i DEC = deklinacja.
Zainteresowanych Czytelników odsyłam do antologii pt. Bolid Syberyjski pod moją redakcją,
zamieszczoną w Internecie na stronie
National Space Development Agency - Japońska Narodowa Agencja Kosmiczna.
Zainteresowanych odsyłam do „Nieznanego Świata” nr 8,2000 i stronę internetową
- gdzie w artykule pt. „Kometa Milenijna i lodowe kule” podałem listę tych
obserwacji bez Meteorytu Beskidy z 6 maja 2000 r. i Meteorytu Skomielna Biała.
Analiza wykonana przez Laboratorium Instytutu Geologii Uniwersytetu Wrocławskiego w
sierpniu 2001 roku wykazała, że niestety mamy do czynienia tylko z kawałem soli kłodawskiej...
Wydarzenie to zostało opisane i zanalizowane przeze mnie w opracowaniu UFO nad granicą
(Kraków 2000).
Eksperyment „Piatno 2½” polegał na rozwinięciu dużego na 25 m średnicy zwierciadła i
oświetlenie odbitym odeń „zajączkiem” świetlnym Ziemi na obszarze około 10 km
2
. Pierwszy
eksperyment się nie powiódł dlatego, że zwierciadło nie rozłożyło się do przewidzianej średnicy.
Memorandum to jest dostępne w Internecie na stronie MCBUFOiZA.
Masa Ziemi wynosi ok. 5,97 x 10
21
ton.
Inż. Miroslav Karlik - UFO nad elektrownią jądrową - referat na IV Środkowo-Europejski
Kongres Ufologiczny, Košice 1995.
Dzisiaj są to trzy landy wschodnie Niemiec oraz miasto Berlin.
______________________________________________
Słowniczek terminów ufologicznych i astronomicznych
Obserwacje Dalekie:
DD - (Daylight Disc) - Dzienny Dysk/Obiekt - Nieznany Obiekt Latający w kształcie dysku lub
inny obiekt zaobserwowany w świetle dziennym.
RV - (Radar-Visual) - Obiekt Radarowo-Wizualny - Nieznany Obiekt Latający zaobserwowany
przy pomocy urządzeń technicznych: radiolokacji, kamer fotograficznych, filmowych, wideo,
lornetek, teleskopów, itd.
NL - (Nocturnal Lights) - Nocne Światła - wszelkiego rodzaju Nieznane Obiekty Latające w nocy,
demonstrujące swą obecność przy pomocy efektów świetlnych.
BOL - (Ball of Light) - Kule Świetlne - rodzaj Nocnych Świateł w kształcie kul.