BENTE PEDERSEN
OBLUBIENICA WÓJTA
1
Aha. Czerwiec 1728.
Był to chyba najpiękniejszy okres roku - czas długich, jasnych nocy i jedynych w swoim
rodzaju, ciepłych północnonorweskich letnich dni. Raija nie potrafiła już jednak się tym
cieszyć.
Przed trzema miesiącami poślubiła człowieka, który był prawą ręką wójta. Trzy
miesiące spędziła w złotej klatce.
Dóbr materialnych jej nie brakowało. Ole Edvard radował się jak dziecko, robiąc jej
niespodzianki w postaci pięknych ubrań i ozdób, których istnienia nawet nie podejrzewała.
Stroił ją, ponieważ czcił piękno. To, co stało się jego własnością, powinno być piękne.
Śliczna połowica miała być najcenniejszym klejnotem pośród innych pięknych rzeczy.
Był jej właścicielem.
Stawkę w transakcji, którą zawarli, stanowiło życie ludzkie. Raija płaciła za życie i
wolność Reijo, znosząc na co dzień bliskość, zachłanność i pożądanie Olego Edvarda.
Raija wprawdzie nigdy przedtem nie posiadała nic cennego, ale była wolna. Wolała
biedę i wolność niż bogactwo i wieczne poniżenie.
Wyglądała jednak coraz lepiej. Wiedziała o tym i bolała nad tym. Gdyby mogła
wybierać, ubrałaby się dla niego w worki i łachmany. Nie była już jednak panią swego losu. Ole
decydował za nią.
Do twarzy jej było w sukni z gorsetem i szeleszczącą spódnicą. Tkanina pochodziła z
Danii, z samej stolicy. Rzecz niespotykana w Finmarku. Nawet żonie gubernatora okręgowego
nie przysyłano sukien z zagranicy. Ole Edvard Hermansson uważał jednak, że jego połowica
zasługuje na wszystko, co najlepsze.
Tkanina była cieniutka i błyszcząca, usiana bukiecikami kwiatów. Mieniła się
odcieniami, które tak pięknie współgrały z ciemnymi oczami i włosami Raiji: złotem, żółcią i
ciepłą zielenią na czerwonym tle.
Ole kazał uszyć z niej suknię dla Raiji, ponieważ ona sama nie najlepiej radziła sobie z
igłą. Tworzyła w myślach, a nie rękami.
Cała wieś plotkowała. Wszyscy z politowaniem kiwali głowami nad człowiekiem, który
był prawą ręką wójta. Jego młoda żona to rzeczywiście niezwykła osoba, ale żadnemu
mężczyźnie jeszcze nie wyszło na zdrowie takie zaangażowanie w związek z kobietą.
Ole wrócił do domu bardzo późno, co rozzłościło Raiję nie na żarty. Jego towarzystwo
wnosiło mimo wszystko nieco urozmaicenia w monotonne, codzienne życie, choć starała się do
tego nie przyznawać. W jej życiu nie było nikogo innego. Zgodnie z życzeniem męża. Ole nie
pozwalał żonie po prostu na żadne kontakty z innymi ludźmi pod swoją nieobecność. Przecież
należała do niego.
- Spóźniłeś się - powiedziała ostro, choć chętnie odgryzłaby sobie język, gdy zobaczyła,
że Ole się uśmiecha. Pomyślał sobie oczywiście, że za nim tęskniła. Dodała więc szybko: -
Mnie to nie przeszkadza, ale jedzenie stygnie...
Śmiech męża zabrzmiał w jej uszach jak szyderstwo. Ostatnio często się śmiał. Nie
tylko Raija zauważała wówczas chłopięcy dołeczek w jego lewym policzku.
Olego ogarnął nagle wielki entuzjazm, objął żonę w talii i zatańczył z nią wokoło.
- Zawsze cieszy mnie twoje serdeczne powitanie! - uśmiechnął się szeroko, nie
zważając na jej zdawkowy uśmiech i twarde spojrzenie. Posadził żonę i zaczął przed nią
paradować.
Raija przygryzła wargę. Nie mogła się powstrzymać przed przyrównaniem go w
myślach do cietrzewia w okresie godowym: wyciągnięta szyja, wypięta pierś, spojrzenie
zwrócone ku niebu.
- Gdybym cię dobrze nie znała, mogłabym cię wziąć za króla, co najmniej za króla -
rzekła zjadliwie. - Zaczynasz przybierać iście królewską postawę...
- Nie królewską - odparł Ole niemal równie ironicznie. - Obawiam się, że królową nie
zostaniesz, ale zrobię z ciebie przynajmniej jedną z pierwszych dam w okolicy... - Tu przerwał.
- Doprawdy? Dowiem się chyba kiedyś, jak to zamierzasz osiągnąć...
Ole wetknął kciuki za kamizelkę. Uśmiechnął się od ucha do ucha i nieco przymrużył
promieniejące oczy.
Znów podjął nutę jej lekceważącego, sarkastycznego tonu:
- Wójt nie żyje, moja droga. Niech żyje wójt. Nowy wójt. Ole Edvard ukłonił się żonie.
Uśmiech zamarł na ustach Raiji. Wójt od dawna chorował. Ole Edvard od pewnego czasu
zastępował swego przełożonego. Raija wiedziała, że jej mąż jest uparty i ambitny. Najwyraźniej
dobrze wywiązywał się z obowiązków. I odziedziczył stanowisko. Został wójtem. A ona żoną
wójta. Raija najchętniej roześmiałaby się w głos, ale nie mogła z siebie wydobyć żadnego
dźwięku. Nie potrafiła nawet pogratulować Olemu, choć on najwyraźniej na to czekał.
Stalowoszare oczy pod jasną grzywką wypełniły się rozczarowaniem. Po raz kolejny
zepsuła mu humor. Po raz kolejny potraktowała go jak to, co zeskrobywała ze swych podeszew,
gdy wchodziła do domu, jak coś, czego nie chciała wnieść na dywan. A on oddałby za nią
wszystko...
- Nie cieszysz się? - zapytał wprost, kryjąc swój żal. I rozczarowanie. - Pani nie
pogratuluje nawet swemu mężowi? Dzięki mnie jesteś jedną z najważniejszych kobiet w Alcie.
Dorównujesz godnością żonie sędziego. I lensmana. Niewiele ci brakuje do żony samego
gubernatora okręgowego... A kim byłaś dawniej, zanim wyciągnąłem cię z tej zawszonej
chatynki? Jego gniew narastał. Głos mu drżał ze zdenerwowania.
- Zaraz ci powiem, kim byłaś, moja piękna żono, byłaś zwykłą dziwką. Która rozkłada
nogi za odrobinę jedzenia i dach nad głową. Byłaś niczym. Przybłędą z bandą dzieciaków,
których nie potrafiłaś wyżywić...
Raija znosiła jego obelgi z niewzruszoną twarzą.
- Wielkie dzięki za to, że wziąłeś to... nic... tę zwykłą dziwkę pod swoje skrzydła i
brutalnie ją zgwałciwszy, poślubiłeś. Wielkie dzięki za to, że uwolniłeś ją od tak haniebnego
ciężaru, jakim jest opieka nad własnymi dziećmi. Wszyscy mają się znacznie lepiej, od kiedy
rozdzieliłeś ladacznicę i jej dzieci, od kiedy ożeniłeś się z nią...
Policzki Raiji pobladły, ale w jej oczach rozgorzał ten sam żar, który widziało już wielu
ludzi przed Hermanssonem. Jej oczy potrafiły płonąć jak upalne letnie dni albo iskrzyć się jak
zimne białe noce. On doświadczał tylko chłodu tych gwieździstych oczu, które tak wielbił.
- Masz jadowity język, Raija - powiedział i odwrócił się do niej plecami. Nie takiego
powitania pragnął. Ona zresztą nigdy nie spełniała jego oczekiwań. Ole Edvard zastanawiał się,
kiedy ten płomień nienawiści przygaśnie. - Od tej pory trzymaj język za zębami, skarbie! - Jego
głos zabrzmiał niespodziewanie ostro.
Zazwyczaj próbował być dla niej czuły. Nie da się ukryć, że nie stwarzała mu zbyt
wielu okazji, by mógł pokazać się jej z lepszej strony, robił jednak wszystko, co w jego mocy.
Uwielbiał bezgranicznie swą żonę i chętnie dostałby coś w zamian. Do tej pory nie dostał nic za
darmo. Nawet uśmiechu. Raija była twarda jak kamień. Nie zastanawiała się nigdy nad tym, czy
mogłaby mu wybaczyć. A przecież wcale nie miała tak wiele do wybaczania. Zawdzięczała mu
wszystko, nieprawdaż?
- Jeśli narazisz na szwank moją pozycję, nie spodziewaj się łaski - zagroził.
- Czeka mnie piwniczny loch? - zapytała słodko. - Cieszyłbyś się, gdyby ci się udało
mnie tam ukryć, wójcie? - Raija roześmiała się, a on nie wiedział, co ją tak ubawiło: własna
myśl czy jego tytuł. - Nigdy nie będziesz niczym więcej - ciągnęła Raija z diabelskim błyskiem
w oku. - Chociaż lubisz bawić się w wielkiego pana, to jesteś prostym człowiekiem. Gdybyś był
kimś, nie potrzebowałbyś tu przychodzić. Nie, Ole, możesz być tylko lokajem wielkich panów.
Tacy jak ty czasami awansują na wójta czy sędziego. Ale to nic wielkiego. Tylko panom
przystoją zaszczyty. Tylko dystyngowanym panom. Żadne z nas do nich nie należy, Ole.
Hermansson nie odpowiedział. Wszystko w nim wrzało, ale zagryzł zęby i milczał. Oczywiście,
że potrafiłby jej zamknąć usta. Mógłby jej powiedzieć, że jego ojciec był wystarczająco
dystyngowanym człowiekiem, że mówił po duńsku, był dobrze urodzony, że nosił pudrowane
peruki. Ale to znaczyło niewiele. Bo przecież jego matką pracowała jako praczka w domu tego
człowieka - i wcale nie pochodziła z wyższych sfer. On, Ole Edvard Hermansson, choć syn
szlachcica, nie należał do kasty szlachetnie urodzonych. Był bękartem. Raija miała rację: nigdy
nie będzie niczym więcej, co najwyżej wójtem.
- Jaka szkoda, że jesteś żonaty. - Raija kontynuowała atak.
- Dla kogo? - zapytał odruchowo. Nie zawsze potrafił nadążyć za rozumowaniem swojej
żony, co go niezmiennie irytowało. Był przecież wykształcony, podczas gdy ona była niczym,
pięknym niczym, które on wyciągnął z łajna. Nie powinna się wywyższać.
- Dla żony wójta, oczywiście - odparła Raija z uśmiechem. I natychmiast wyjaśniła: -
Dla żony zmarłego wójta...
Ole znów dojrzał diabelski błysk w jej oczach. Wiedział dobrze, że rzadko mówiła coś
przypadkiem.
- Wydawało mi się, że panuje nienaruszalny obyczaj, piękny obyczaj, że nowy wójt żeni
się z wdową po swym poprzedniku.
- Z tą starą kuropatwą! - wyrwało się Olemu. - Wolałbym umrzeć!
- A z czego ona będzie żyła? - zagadnęła Raija. - Co za pech, że wybrano człowieka
żonatego. Choć ja oczywiście mogę się poświęcić. Jeśli tylko się postarasz, bez trudu się ze
mną rozwiedziesz. Wystarczy wspomnieć, że dawniej byłam byle dziwką...
- Zamknij się! - Ole podniósł rękę, by uderzyć żonę w twarz, ale się opanował. Było w
niej coś, co sprawiało, że czuł się cholernie mały, gdy uciekał się do przemocy. Bił ją z
poczuciem przegranej. Miała na niego iście piekielny wpływ.
- Będziemy mieć więcej pieniędzy - oświadczył.
- A co z domem wójta? Dostaniemy go? - zapytała Raija z prawdziwym
zainteresowaniem.
Tamten dom był większy. Znacznie większy. A skoro jest skazana na życie z tym
człowiekiem, to warto je uczynić wygodniejszym. Ole przeklął sam siebie w duchu: że też o to
nie zapytał, że też o tym nie pomyślał. Założył jednak, że dostanie i dom. Dom był przecież
przypisany do stanowiska. Gdy tylko wdowa po poprzednim wójcie pojedzie na południe, do
rodziny, nic nie powinno stanąć na przeszkodzie, by zajęli ten dom. Nikt nie stał przecież wyżej
niż on w hierarchii. Sędzia miał swój dom. Gubernator okręgowy - swój. A zatem dom wójta
stałby pusty.
- Tak - powiedział krótko z nadzieją, że się nie myli. Nie chciał, by go przyłapała na
niepewności. - Zorganizujemy przyjęcie, gdy się już wprowadzimy - dodał. Głównie po to, by
pokazać jej, że to on panuje nad sytuacją. Że jest ważny, choćby nie wiadomo jak z niego
drwiła.
- Nie boisz się, że mój ostry język może ci zaszkodzić? Obrzucił ją spojrzeniem równie
twardym jak metal, który użyczył barwy jego oczom.
W samym uśmiechu tego człowieka czaiło się tyle okrucieństwa, że nietrudno było się
domyślić, dlaczego został prawą ręką wójta.
- Nie ośmielisz się, Raija.
Raija od samego początku wiedziała, że on w końcu zemści się za jej brak entuzjazmu.
Że po raz kolejny udowodni, iż jest panem - że zmusi ją, by się ukorzyła, by zaczęła go
pragnąć. Doprowadzi do ostatecznego poniżenia, które przychodziło zawsze wówczas, gdy
kończyła się ekstaza. Gdy powracał rozum. Nikt oprócz niego nie potrafił sparaliżować jej
myśli, zagłuszyć jej rozumu... W takich chwilach naprawdę nią władał.
Usiłowała czuwać długo, aż do bólu powiek - to jednak nie miało znaczenia. Nie mogła
się wyślizgnąć. Mogła wywalczyć zaledwie odroczenie.
Raija przymuszała się do czuwania. Siedziała przy oknie wychodzącym na fiord.
Patrzyła na leniwy, czerwony plaster zorzy polarnej. Słońce toczyło się po wodzie i żarzyło na
tle błękitu, potem znów wdrapywało się na ląd i płynęło na wschód. Na spotkanie kolejnego
poranka. Raija długo wpatrywała się w słońce. Nie odwracała wzroku, chciała, by ją oślepiło.
Próbowała odnaleźć w nim sens wszystkiego, ale nawet ono nie znało odpowiedzi, których
szukała. Może te odpowiedzi w ogóle nie istnieją? Raija poczuła przypływ tęsknoty, gdy
dojrzała jakieś postaci poruszające się w oddali, po drugiej stronie fiordu. Tak daleko, że nie
potrafiła nawet odróżnić, czy to ludzie, czy zwierzęta. Ale nawet z tej odległości rozpoznała
ciemne trójkątne kształty. Lapońskie jurty były dla niej teraz symbolem młodości.
Raija wiedziała, że nie zna tych, którzy tego lata gonią stada na wschodni brzeg fiordu.
O tej porze roku Ravna i Pehr wypasali swe stada w głębi lądu. Dopiero zimą przenosili się na
nagie, wichrowe północno - wschodnie wybrzeże. Przez chwilę Raija zapragnęła znów dzielić z
nimi ich życie. Życie pełne trudu. Czasem bólu, czasem łez. Ociekające potem. Ale i
nabrzmiałe śmiechem. I wolnością, którą można napawać się w każdym oddechu.
Poczuła obecność męża w pokoju, zanim go usłyszała. Jej ciało drgnęło pod jego
spojrzeniem. Dopiero potem rozległy się jego kroki. I poczuła ciężar wielkich dłoni na swoich
ramionach.
- Już dawno zapadła noc. Nie mogła temu zaprzeczyć. Dłonie Olego pieściły jej szyję,
przeczesywały rozpuszczone włosy, muskały podbródek i rozpinały guziki, szukając drogi do
piersi.
- I ja też długo czekałem - szepnął wtulony w jej gładki policzek.
Usta pożądliwie całowały miękką jak puch brzoskwiniową skórę. Dłonie tonęły w
aksamicie skrytym pod dekoltem sukni. Powolnymi pieszczotami kusił pełną ognia kobietę,
która kryła się pod lodową maską. Potrafiła oprzeć się wszystkiemu: szyderstwom i groźbom,
komplementom i prezentom, hojności i zaszczytom. Nic nie potrafiło jej skruszyć. Trwała w
swym nieporuszeniu wtedy, gdy był dla niej okrutny, i wtedy, gdy był dla niej miły. Tylko w
ten jeden sposób potrafił wytrącić ją z obojętności. Tylko w ten sposób potrafił zbliżyć się do
istoty, którą uwielbiał i posiadał, w pewnym przynajmniej sensie.
- Łóżko jest puste bez ciebie, skarbie - szepnął namiętnie i poczuł, że w żyłach Raiji
szybciej pulsuje krew.
Zamknęła oczy pod wpływem jego pieszczot, ale choć nie chciała niczego zdradzić
spojrzeniem, to jej ciało powiedziało mu wszystko, co chciał wiedzieć.
Wziął ją na ręce; on, wielki, prawie dwumetrowy niedźwiedź, poniósł o pół metra niższą
kruszynę do pokoju, który tak długo znał tylko jego niewypowiedzianą samotność i tęsknotę.
Raija wypełniła nie tylko pustkę w jego łóżku. Wypełniła pustkę w jego życiu. Ale
nigdy się tego nie dowie. Nigdy tego nie usłyszy. Ole nigdy nie zdradzi, jaka słabość ogarnia
go, kiedy Raija jest blisko. Położył żonę ostrożnie na szerokim łóżku wysłanym skórą.
Oświetlały je dwie lampy. Ole chętnie postawiłby tu tysiąc lamp. Lubił patrzeć na Raiję. Nigdy
nie miał dość widoku tego jedwabistego, ciepłego ciała. Nie mógł się napatrzeć na jej ekstazę -
nie miał dość tych chwil, w których na pewno nic nie udawała. Chwil, w których z pewnością
należała do niego.
Osunął się na miękką skórę, układając się tuż obok żony. Gorące, mocne palce zdarły z
niej wszystkie części garderoby. Potem Ole pozbył się własnego ubrania i leżeli już nadzy w
swoich ramionach. Dopóki ten człowiek nie rozbudził jej namiętności, Raija nienawidziła go
każdym nerwem swego ciała. Ale jego ciało i dłonie potrafiły przyprawić ją o dreszcz
pożądania - i wtedy tęskniła za nim każdym włóknem tego samego ciała, które tak go
nienawidziło...
Ten zwalisty olbrzym dokonał tego, co obiecał już pierwszego dnia, a przy tym udało
mu się to w zawstydzająco krótkim czasie: poskromił w niej dziką kotkę. Nie próbowała już mu
wydrapać oczu, tak jak to czyniła w pierwszych dniach małżeństwa. Nie próbowała się opierać
ani zrobić mu krzywdy, tak jak na początku. Ole okiełznał ją - właśnie tu. Na tej skórze.
Raija udowadniała mu, że panuje tu nad nim tak samo, jak on nad nią. Ole nie dostawał
nic za darmo. Ich miłość nie przypominała jej poprzednich erotycznych doświadczeń - a
przecież każdy z trzech mężczyzn, których miała przed nim, coś dla niej znaczył. Każdy był dla
niej kimś szczególnym. Ole był pierwszym kochankiem, którego nienawidziła. Być może
właśnie dlatego wszystko pomiędzy nimi iskrzyło, wszystko było jak burza z błyskawicami i
piorunami.
- Piekło cię mi zesłało - szeptał Ole, muskając miękkimi wargami jej brzuch. Nie
zabrzmiało to wcale jak skarga; ona zaś wydała westchnienie rozkoszy, gdy jego usta zsunęły
się w stronę krągłych ud.
Czekała już na niego, była zresztą gotowa od pierwszego muśnięcia jego dłoni. Potrafił
rozpalić w niej namiętność jednym spojrzeniem. I na dodatek wiedział o tym, był bez reszty
świadom jej słabości.
Nie martwiła się tym jednak wówczas, gdy ją odnajdywał, najpierw językiem, potem
palcami i wreszcie... Raija z ochotą pozwalała się pochwycić w sidła płomiennej rozkoszy -
paliło ją pożądanie, gdy leżała w jego mocnych ramionach. Zalewał ją sobą jak fala - potem się
wycofywał, by po chwili znów szukać jej ciała, aż wreszcie czuła, że jest coraz bliżej, i słyszała
jego krzyk zaspokojenia. Potem ocean uciszał się powoli. Jego zwaliste, spocone ciało leżało na
niej. A gdy oszałamiająca zmysłowość pierzchała, następował moment, w którym nie mieli ze
sobą już nic wspólnego. Gdy wszystko stawało się nieprzyjemne i niepotrzebne. Gdy już nie
chciała z nim nic dzielić.
Odsuwali się od siebie. Ranił go jej chłód, który pojawiał się natychmiast po chwilach
ekstazy, postanowił jednak, że nigdy jej tego nie okaże. Potrafił być równie twardy jak ona.
Wolał, by trwała w przekonaniu, że chce tylko brać.
Raija zaczynała zaś czuć, jak wstyd wypiera odpływające pożądanie. Zamykała oczy i
przypominała sobie każdą chwilę tego zbliżenia. Nienawidziła siebie za każdą chwilę poddania.
Było w niej więcej pogardy wobec samej siebie niż nienawiści wobec niego. Był mężczyzną
najgorszego pokroju. Od niego nie mogła niczego oczekiwać. Pogardzała jednak własną
słabością. Każda chwila rozkoszy w jego ramionach później zamieniała się w godziny tortur.
Gdy nocami wsłuchiwała się w jego równy, spokojny oddech, jej myśli biegły ku
wszystkim, których straciła z powodu tego człowieka. Z nastaniem świtu czuła już tylko nie-
smak. Poddając mu się w ten sposób - oddając mu się bez reszty raz za razem, zdradzała tych,
których kochała najbardziej. Za każdym razem prześladowały ją te same myśli.
I wiedziała dobrze, że zdarzy się to jeszcze nie raz.
Odziana w czerń stała obok Olego, gdy starego wójta składano do grobu. Niewysoka
kobieta w otoczeniu ludzi, którzy cokolwiek znaczyli w tym miejscu na ziemi. Żona nowego
wójta, która jednak nie była jedną z nich. Obcy element tej niewielkiej, zwartej społeczności.
Była za młoda, za piękna, zbyt odmienna. Od tej chwili nikt nie ważył się jednak o tym
wspominać.
Wdowa po starym wójcie spakowała już swoje rzeczy. Zamierzała wyjechać zaraz po
rzuceniu grudki ziemi na trumnę człowieka, za którym przyjechała aż tu, prawie na biegun
północny. Spędziła siedemnaście lat na tym pustkowiu, nienawidząc szczerze każdej minuty.
Teraz mogła opuścić to miejsce. Gubernator okręgowy nie zatroszczył się wprawdzie o jej byt,
ale opłacił podróż na południe. To wystarczyło. Zmarnowała najlepsze lata swego życia na tym
pustkowiu i postanowiła, że za żadne skarby dłużej tu nie pozostanie.
Nader chętnie wyprowadziła się, by nowy wójt, razem ze swą uroczą żoną, mógł jak
najszybciej zająć jej dom. Zostawiła im nawet trochę swoich mebli, gdy się przekonała, że ich
rzeczy nie starczy, by wypełnić wielkie pokoje. Zrobiła to przede wszystkim ze względu na tę
drobną kobietę. W jej ciemnych oczach czaiła się pustka, która sprawiła, że starsza pani poczuła
ukłucie w sercu. Jeśli parę używanych mebli może rozświetlić trochę te oczy, to będzie to dobry
uczynek. A przy tym trudno wlec wszystko ze sobą wzdłuż wybrzeża. Wdowa po wójcie była
kobietą praktyczną.
Razem z meblami odziedziczyła Raija pozycję tamtej kobiety. N i e przejęła jednak
szacunku, jakim tamtą darzono. Sama zresztą wcale nie uważała, że ma jakiekolwiek
powinności względem mieszkańców Alty. Wiele osób podchodziło, by uściskać mocną dłoń
Olego i jej delikatną rękę, ale Raija nie zwracała na nich uwagi. Był to tylko nie kończący się
łańcuch nachalnych dłoni, a nie ludzie, którzy mogliby dla niej cokolwiek znaczyć. Wszyscy
orzekli, że jest dumna i wyniosła.
Zapomniała o nich, zanim znikli jej z oczu. Nie sądziła, by byli w stanie w jakikolwiek
sposób osłodzić jej życie. Nie rozumieli, że zrabowano jej wolność i poniżono boleśnie.
Widzieli tylko oślepiająco piękną twarz, kosztowne ubranie, dumną minę męża i jej nieobecne
spojrzenie.
Raija ze wszystkich sił pragnęła mieć przyjaciół, nie wiedziała już jednak, jak ich
zdobyć. Próbując dodać sobie otuchy, zamykała się przed innymi.
Tak wielu ludzi chciało porozmawiać z Ole Edvardem.
Wielu ważnych mężczyzn, którzy nie byli jednak na tyle ważni, by zlekceważyć
stosunki z wójtem. Warto było zjednać go sobie jak najszybciej.
Raija spostrzegła, że Ole oddala się w przeciwnym kierunku niż ona, i wcale się tym nie
zmartwiła. Niepostrzeżenie wyślizgnęła się z tłumu otaczającego grób. Szybkie spojrzenie
przez ramię potwierdziło to, co chciała wiedzieć: Ole nie zauważył, że żona nie stoi już u jego
boku. Zajmował się innymi. Raija uśmiechnęła się i zrzuciła z głowy idiotyczny kapelusz, który
kazał jej założyć. Kapelusz zawisł na tasiemce na jej szyi, ale nie zwróciła na to uwagi. Co za
głupota paradować w takim nakryciu głowy na skraju bezkresnego płaskowyżu! Ole uznał
jednak, że kapelusz jest ściśle związany z jej nową pozycją. Widział, że żona starego wójta nosi
kapelusz. Pomyśleć tylko - ona, trzydzieści lat starsza niż Raija!
Raija czuła się dziwnie w chustce na głowie, a co dopiero w tym śmiesznym czarnym
czymś, nasadzonym na włosy. Opuściła cmentarz i skierowała się w stronę lasu, otaczającego
osadę. Po raz pierwszy od trzech miesięcy poczuła się wolna. Po raz pierwszy od trzech
miesięcy wyszła sama na dwór. Na łono natury. Wciągnęła letnie powietrze w płuca i nie
troszczyła się o suknię, która mogła się ubrudzić w tym gęstym lesie. Nie wiedziała, że śledzą ją
czyjeś oczy i że ktoś podąża jej śladem.
Nie miała pojęcia, jak długo szła, gdy nagle usłyszała za sobą jakieś kroki.
Oszałamiające poczucie wolności zaślepiło ją i ogłuszyło. Dopiero gdy usłyszała trzask łamanej
gałązki, uzmysłowiła sobie, że tego hałasu nie mogło spowodować zwierzę ani ptak. Lata
spędzone pod gołym niebem, dzieciństwo przeżyte wśród ludzi znających przyrodę, która ich
żywiła i otaczała, sprawiły, że Raija nie miała żadnych wątpliwości.
Idzie już, żeby mnie znów zamknąć w klatce, pomyślała i obróciła się powoli,
przyjmując pozycję obronną, gotowa stanąć do walki z człowiekiem, z którym dzieliła stół i
łoże.
Na ścieżce, którą bezwiednie wybrała, stał jednak ktoś inny, nie Ole.
Raija chwyciła się kurczowo najbliższego pnia drzewa i wszystko dokoła niej
zawirowało, gdy próbowała znaleźć oparcie. Kolana się pod nią ugięły. Upadłaby z pewnością,
gdyby nie podtrzymały jej silne ramiona.
Pełna niedowierzania patrzyła w smutne zielone oczy. Widziała przebłyski błękitu
między listkami brzozy - przypominały jej skomplikowany lapoński wzór. A tuż przed sobą
widziała znajomą twarz Zaciśnięte usta drżały. Wiedziała, że te usta bezskutecznie próbują coś
powiedzieć. On zamknął oczy wypełnione łzami i przycisnął swe wargi do jej ust. Pocałunek
przekreślił czas, przekreślił ostatnie trzy miesiące. Raija zrozumiała, że Reijo Kesaniemi wciąż
ją kocha.
Gdy otworzyła oczy, znów znalazła się w Alcie. Szczęki człowieka, który był jej
przyjacielem, druhem, kochankiem i podporą, wciąż drżały. Przyciągnął ją do siebie z siłą, któ-
rą dobrze rozumiała, bo i ona przywarła do niego w podobny sposób.
- Byłeś tu przez cały czas? - zapytała w końcu. Wdychała jego zapach, jego ciepło,
wszystko, co tak dobrze pamiętała. Wszystko, co przypominało jej poprzedni rozdział życia.
Reijo skinął głową i pogłaskał ją po policzku. Na pozór w twarzy Raiji nie widać było
rozpaczy. Nie było jej nigdzie, jeśli nie liczyć spojrzenia. Trzeba było dobrze znać Raiję, by
dostrzec tę rozpacz w oczach.
To była niezwykła kobieta. Silniejsza niż większość znanych mu mężczyzn, choć tak
drobna i ładna. Jego usta wędrowały po jej policzku, a potem zaczął mówić:
- Poświęciłaś dla mnie wszystko. Teraz ja muszę spróbować zrobić coś dla ciebie.
Przynajmniej raz, na poważnie. Jesteśmy gotowi do drogi. Nie mogę siedzieć Mattemu na karku
przez resztę życia. Znajdę coś dla nas. Wszyscy słyszeli o pogrzebie wójta. Wszyscy, którzy
trzymają z panami, tu się wybierali. Wszyscy, którzy próbują udawać panów, będą zajęci.
Zrozumiałem, że tylko w tym dniu zdołam do ciebie dotrzeć. Miałem zamiar podejść do ciebie,
gdy odchodziłaś od grobu. Chciałem krzyczeć głośno z radości, ale się opanowałem. I
poszedłem za tobą. Chyba nikt mnie nie widział. Niewiele osób zwróciło na ciebie uwagę, moja
mała. Cała wieczność minie, zanim się zorientują, gdzie znikłaś, a wtedy będzie już za późno.
Reijo ucałował jej powieki, czując ulgę, choć dobrze wiedział, że jeszcze wcale nie są
bezpieczni. Im szybciej stąd odejdą, tym lepiej. Nie ma sensu czekać, aż ten łajdak,
Hermansson, zauważy, że Raija zniknęła.
- Co masz na myśli? - zapytała z dziecięcym zdziwieniem. Odsunęła się trochę od jego
skrytej pod skórzanym kaftanem piersi. Reijo wyczytał w jej ciemnych oczach, że ona
naprawdę nie wie, po co tu przyszedł.
- Uratowałaś mnie przed Hermanssonem - wyjaśnił spokojnie. - Teraz ja cię przed nim
uratuję. Dzieci czekają niedaleko. - Same? - zapytała ostro. - Nie zostawiłeś ich chyba samych,
Reijo Kesaniemi?
Reijo westchnął. Czyżby nie rozumiała, że w ten sposób tracą cenny czas?
- Są z Tarją - wyjaśnił, okazując anielską cierpliwość, przynajmniej w swoim własnym
mniemaniu. - Z Tarją i Johanem - dodał z uśmiechem.
Zanim Raija zdążyła zadać mu pytanie, rzekł:
- Polubili się. Stali się całkiem innymi ludźmi. Chociaż oboje są jeszcze bardzo młodzi,
wszystko wskazuje na to, że sprawy się jakoś ułożą. Tarja zostaje. Wyruszamy sami.
- A dzieci? - Wypowiedziała to słowo prawie bezgłośnie. Wyczytał je z jej ust. Ujrzał
tęsknotę malującą się w każdym rysie twarzy. Jej twarz stawała się coraz bardziej naga w jego
obecności. Warkocz zaczął się rozplatać, szyję Raiji opasywała czarna tasiemka. Dostrzegł to
wszystko, choć właściwie się nie przyglądał.
- Elise sądzi, że umarłaś - powiedział zdławionym głosem. - Maja nie chce w to
wierzyć. Knut jest coraz bardziej podobny do Kallego... - Głos mu się załamał. - Żadnemu z
nich nie mówiłem, dokąd się wybieram. Nie potrafiłem. Lepiej będzie, jeśli po prostu się
pojawisz...
W duszy Raiji rozpoczęła się walka tego, co możliwe, z tym, co niemożliwe. Miłość i
tęsknota przeciw trudnemu do nazwania obowiązkowi. Jakaś siła przerastająca wolę po-
dyktowała jej decyzję.
Spojrzenie młodej kobiety umknęło gdzieś w bok, na ścieżkę, pełne niepokoju, czy nie
ściga jej już Ole i jego ludzie.
W milczeniu pokręciła głową. Oczy płonęły ogniem czarniejszym niż kiedykolwiek za
pamięci Reijo.
- Nie pójdziesz?
- Nie - wypowiedziały jej usta. Zaskoczony mężczyzna trzymał ją teraz na wyciągnięcie
ręki. Raija spostrzegła, jak bardzo schudł. Jak zapadły mu się policzki. Jak się postarzał. Nie był
już młodzieńcem. Stał się mężczyzną. Mężczyzną, który wie, co to ból, a ona miała przydać mu
jeszcze więcej cierpienia.
- Błagam cię, byś ze mną poszła, Raiju - nalegał, a jego zielone oczy rozgorzały. -
Twoje dzieci czekają na ciebie niedaleko. Nie wiem nawet, ile razy zasnęły nieukojone w
płaczu z powodu twojej nieobecności. Proszę cię, byś wybrała wolność, a ty mi odmawiasz...
- Jestem jego żoną - szepnęła Raija martwiejącymi ustami. - Nie ma dla mnie żadnej
wolności...
- Nie ma, jeśli sama jej nie wybierzesz, mimo że możesz to zrobić!
- To niemożliwe!
- Pociągnę cię za sobą na siłę, kobieto - zagroził. - Nie wiesz już chyba, co jest dla
ciebie dobre. Nie powiesz chyba, że pokochałaś tego... człowieka? - Skurcz przerażenia
przebiegł mu przez twarz, gdy wreszcie wydusił z siebie te słowa.
Raija pokręciła głową i powiedziała:
- Nienawidzę go, Reijo. Nie będę jednak wolna, dopóki jestem jego żoną. On mnie
znajdzie nawet na końcu świata. Byłoby jeszcze gorzej, gdybym miała was stracić po raz
drugi...
- Nigdy nie byłaś tchórzem - rzucił Reijo. Wciąż nie mógł uwierzyć, że jego
przyjaciółka mówi poważnie, że dobrze ją rozumie.
Raija wiedziała, że wiąże ją nie tylko to, o czym mówi. Instynkt podpowiadał jej, by
uciekła razem z Reijo, ale to, co ją przed tym powstrzymywało, było znacznie silniejsze niż jej
własne myśli, własny rozum. Jakaś siła górowała nad jej wolą. Dlatego nie miała wyboru. Było
na to za wcześnie. Musiała zostać. Wciąż była tu potrzebna.
Raija nie mogła wyznać przyjacielowi, że to wszystko ma wiele wspólnego ze
skórzanym rzemieniem, który opasywał szyję dziecięcego trupa znalezionego na płaskowyżu...
- Co, u diabła, on z tobą zrobił? - zapytał Reijo z goryczą. Objął ją ramionami, ale Raija
poczuła, że to, co nad nią panuje, zaczyna ogarniać i jego. Nie obejmował jej już tak kurczowo.
Puści ją i pozwoli się odsunąć.
- Znajdzie się rozwiązanie - szepnęła, by go pocieszyć. - Wkrótce będę z wami...
- Mogłabyś już być z nami...
Raija ucałowała jego zapadnięte policzki. Ucałowała zarośnięty podbródek, drżące
mięśnie szyi i poczuła, że Reijo bardzo jej pragnie. Ale żona wójta nie może się kochać z
odzianym w skóry Finem tuż pod wsią. Powinna wciąż nosić swą maskę. W dalszym ciągu
potrzebuje swojej pozycji, co do tego nie miała wątpliwości.
- Dokąd wyruszacie?
Raija dostrzegła, że Reijo mocno zaciska zęby. Przemknęło jej przez myśl straszne
podejrzenie.
- Nieważne, co zrobisz, Reijo, ale nie zabieraj moich dzieci do Mikkala!
Reijo nie rozumiał, w jaki sposób mogła odgadnąć jego myśli, ale począł zaprzeczać jej
podejrzeniom, jak tylko potrafił.
- Nawet nie przyszło mi to do głowy. Dlaczego miałbym to zrobić? Potrafię się nimi
zaopiekować. Dlaczego miałbym je zostawić komuś innemu? Czy nie przyrzekłem ci? Czemu
tak nisko mnie cenisz?
Raija przyglądała mu się badawczo: trochę mu wierzyła, trochę nie, aż wreszcie
zdecydowała się uwierzyć. Reijo roztropnie przemilczał fakt, iż jego zdaniem Mikkal również
powinien poczuwać się do odpowiedzialności. Był wszak ojcem jednego z jej dzieci.
- Wrócę jeszcze po ciebie - obiecał. - A gdy się zjawię następnym razem, nie chcę
słyszeć o żadnych głupstwach. Rozumiesz, moja mała? Następnym razem zabiorę cię ze sobą,
choćbym miał cię związać. Może już teraz powinienem wziąć arkan Johana...
Raija uśmiechnęła się mimo całego bólu. Wyślizgnęła się z mocnych ramion
jasnowłosego, silnego Fina.
- Nic im o mnie nie mów - poprosiła szeptem. Odsunęła się od niego powoli. Nigdy nie
lubiła rozstań.
Reijo trzymał ją tak długo, jak się dało, ale ona po prostu wymknęła się z jego objęć. Na
końcu musnęła tylko jego dłonie. Więcej go nie dotknęła. Odwróciła się, by stanąć na ścieżce,
którą przedtem oboje podążali. Wyglądała tak obco w tej czarnej sukni z szeleszczącą spódnicą.
Kapelusz, rękawiczki - wszystko pochodziło z całkiem innego świata. Znów się zanurzyła w
tym świecie, do którego on nie miał dostępu. Widział jej białą twarz i rozplatający się gruby
warkocz. Zobaczył ten wyraz twarzy, którego nie potrafił zrozumieć...
Potem odwróciła się i uniósłszy trochę spódnicę, pobiegła w stronę swego więzienia.
Reijo przypomniał sobie rozmowy z Kallem. Prowadzone dawno, dawno temu, gdy
jeszcze obaj byli bardzo młodzi. Gdy obaj kochali Raiję równie namiętnie. Przypomniał sobie,
jak marzyli o skarbach i bogactwie, którymi sprawią jej radość.
Coś zakłuło go w piersiach. Obrazy i słowa z przeszłości przedarły się przez barierę
minionych lat: piękne suknie, wspaniały dom, wszystko, czego Raija mogłaby zapragnąć.
Teraz miała to wszystko.
Reijo nigdy nie sądził, że ona naprawdę o tym marzy. Zawsze uważał, że bardziej
obchodzą ją zupełnie inne sprawy. Czyżby się pomylił? Czyżby wolała suknie, dom i bogactwo
od wszystkiego, co miała przedtem?
Wątpliwości były bolesne i gorzkie.
Gdy jednak Reijo odwrócił się i ruszył w stronę tych, którzy na niego czekali, był już
pewien, że w postępowaniu Raiji kryje się coś głębszego. Ona nigdy nie sprzedałaby swoich
dzieci za kilka pięknych strojów. W tym było coś więcej. Wiedział też, że musi dotrzymać
słowa, że musi tu wrócić. Najpierw powinien jednak umieścić jej dzieci u kogoś, kto będzie
umiał się nimi zaopiekować. Chwalił się, że sam potrafi to zrobić, ale nie był już tego pewien.
Zbyt wiele miał w sobie niepokoją..
Serce Raiji biło mocno z przerażenia, gdy biegła w stronę swego nowego, wielkiego
domu, stojącego w stosownej odległości od zabudowań zwyczajnych śmiertelników. Dom leżał
na wzgórzu, otoczony pięknymi drzewami, tuż koło ogrodu wypełnionego kwiatami, jakich
Raija nigdy w życiu nie widziała. Poprzednia gospodyni dostała nasiona tych roślin od
przyjaciół z południa, ponieważ ogród był jej wielką pasją. Pomimo krótkiego lata przez
ostatnich siedemnaście lat ten ogród był jednym z najpiękniejszych tu, na północy.
Raija zastała dom pogrążony w ciszy. Rozejrzała się ostrożnie, ale nic nie wskazywało
na to, by Ole wrócił przed nią. Wiele zależało od tego, czy tak jest naprawdę.
Raija popchnęła drzwi. Zamknięte. Odetchnęła z ulgą i zdobyła się nawet na uśmiech.
Nie był to uśmiech radości, ale kąciki ust uniosły się ku górze.
Pospiesznie zrzuciła znienawidzony kapelusz i rękawiczki. Rozpuściła włosy i oczyściła
suknię z liści, które do niej przylgnęły. Ole nie powinien się domyślić, że gdziekolwiek się
oddalała. Nie powinien się nigdy dowiedzieć, że rozmawiała z Reijo.
Gdy po jakimś czasie wójt, pełen najczarniejszych podejrzeń, zbliżał się już długimi,
zdecydowanymi krokami do swego nowego domu (ze względu na nowe stanowisko nie
wypadało mu przecież biec) w poszukiwaniu żony, znalazł Raiję w ogrodzie. Klęczała między
krzakami róż, nie zważając na nową suknię. Z długimi, rozpuszczonymi włosami i ciemnymi
oczami, które mogłyby stopić kamień.
- Taki byłeś zajęty - usprawiedliwiła się tonem pełnym słodyczy. - Nie chciałam ci
przeszkadzać. A poza tym właściwie nie znałam tego starego człowieka. I nikogo innego...
Wyglądała pośród zieleni jak niewinne dziecko. Ole podniósł ją z ziemi, ucałował
dłonie pachnące chwastami - i wyrzucał sobie, że tak źle ją osądził. Raija nie kochała go
wprawdzie, ale była lojalna. Nie uciekłaby...
- Dziwne z ciebie dziecko - zaśmiał się i wziął ją na ręce. Nawet nie przypuszczasz,
jakie dziwne, pomyślała Raija.
Oparła jednak czoło o jego szyję, pewna, że zdołała go przekonać o swej niewinności.
Mogłaby, być już daleko, razem z Reijo i dziećmi. A jednak została. Wybrała los jego
połowicy.
2
Wietrzna wyspa leżąca na północny zachód od Finnmarku. Czerwiec 1728.
Obudził go jakiś sen. Gdy otworzył oczy, pamiętał wszystko dokładnie, ale gdy tylko
przeczesał jasne włosy dłonią, sen pierzchł.
Usiadł i mrużąc oczy patrzył na promienie porannego światła, które sączyły się przez
otwór w ścianie. Jego domem stała się kajuta. Za ścianą szumiało morze. Nic, tylko morze, jak
okiem sięgnąć. Na południowym wschodzie majaczyło jakieś ciemne pasemko: kontynent
leżący za innymi wyspami. Wiele razy stawał na najwyższym wzgórzu tej wyspy. Wytężał
wzrok, rozglądając się dokoła, i czuł swe pokrewieństwo z morzem. A jednak za czymś
tęsknił...
W tym śnie również czuł coś podobnego. Wiedział o tym. Dręczyła go jakaś
niewytłumaczalna tęsknota. Wydawało mu się, że śniła mu się jakaś twarz. Jakaś znana twarz.
Pogłaskał zagłębienie w poduszce tuż obok śladu, który zostawiła jego własna głowa.
Poduszka była jeszcze ciepła. A zatem ona odeszła stąd całkiem niedawno.
Jego usta ułożyły się w uśmiech, rysy twarzy złagodniały. W niebieskich oczach pojawił
się ciepły błysk. Dzięki Jenny od wielu nocy nie dręczyły go koszmary. Przytulała do niego swe
ciało, taka miękka i ciepła. Była jego kobietą: tyle mu poświęciła i tak niewiele oczekiwała w
zamian. Tylu nocy nie przespała ze zmartwienia, że nie chce się z nią ożenić. A ona tego
pragnęła. Podobnie jak i jej rodzina. Jenny go kochała - to nie było tajemnicą dla nikogo z
członków tej niewielkiej rybackiej społeczności.
Pewnego wiosennego dnia w ubiegłym roku Jenny znalazła młodzieńca, którego morze
wyrzuciło na brzeg. Pielęgnowała go, uratowała mu życie. Zakochała się w nim, zanim
odzyskał przytomność. Niewysoka, krępa Jenny o ciemnych, poważnych oczach i kręconych,
miękkich włosach. Zawdzięczał jej życie.
A teraz powinien się z nią ożenić. Zwłaszcza po tym, co mu wyznała szeptem minionej
nocy.
Wkrótce zażąda tego jej rodzina. W przeciwnym razie nie będzie mógł zostać na
wyspie.
Uśmiechnął się do nagich ścian. Czyżby miał stracić przyszłość, on, człowiek bez
przeszłości?
Zrzucił z siebie futrzane przykrycie i postawił stopy na zimnej podłodze. Deski
trzeszczały, gdy nago szedł w stronę okienka, by je otworzyć. Wciągnął do płuc poranne po-
wietrze. Niedziela. Święto dla tutejszych ludzi. Nie miał pojęcia, w jaki sposób chrześcijaństwo
dotarło na tę wyspę, ale wiara wyspiarzy była niewzruszona i głęboko zakorzeniona. Może
wiara pojawiła się tu tak jak i on, prosto z morza... Karl oparł głowę o krawędź okienka.
Na początku cała sprawa nie wyglądała tak źle. W sposób całkiem naturalny
przypomniał sobie swoje imię. Miał na imię Karl, bliscy nazywali go Kalle. Był pewien, że to
jego własne imię. A że przypomniał je sobie tak szybko, miał nadzieję, że z czasem i cała reszta
stanie się dla niego jasna. Po prostu nagle odnajdzie się w jego głowie.
Jenny starała się zaspokoić wszystkie jego potrzeby. Była mu rada, a przy tym tak
dziecinnie i ufnie zakochana, że nie pragnął niczego więcej. Byłoby cudownie tak żyć. On był
przecież młody, a Jenny wspaniała...
Tak się rzeczy miały, zanim ogarnęła go tęsknota. Zanim zaczął wędrować bez celu po
wyspie i wpatrywać się uważnie w horyzont, szukając nie wiadomo czego. Wypatrując czegoś,
czego nie mógł dojrzeć.
Tak było dopóty, dopóki nie zaczął czuć, że pogrąża się w ciemnościach. Uświadomił
sobie, że coś bardzo ważnego zniknęło z jego życia.
Zdarzało mu się spędzać całe noce na rozmyślaniu i rozpamiętywaniu, nie udało mu się
jednak osiągnąć nic poza bezsennością i porannym bólem głowy.
Później głowa zaczynała mu pękać, gdy tylko próbował poukładać strzępy wspomnień
w jakąś przeszłość. Czy może raczej odnaleźć jakiekolwiek fragmenty układanki, którą miało
być jego życie. Nie pamiętał nic poza swoim imieniem. Z nieznanych przyczyn był jednak
pewien, że w jego życiu istniała jakaś kobieta. Nie dziewczyna taka jak Jenny. Ale kobieta...
Mieszkańcy wyspy śmiali się z niego.
„Za młody jesteś, by cię już ktoś zdołał uwiązać. Nie ma co zawracać sobie tym głowy -
przekonywali. - Zostań z nami, chłopcze. Nie musimy wiedzieć nic więcej: nazywasz się Karl i
nie boisz się pracy. Zostań tu razem z Jenny. N i e myśl już o tym, czego nie pamiętasz...”
Łatwo im było mówić. Nie stracili wszystkich wspomnień, wszystkich myśli, nie stracili
dzieciństwa, uśmiechów i łez wylanych w wieku młodzieńczym i w wieku męskim. Wokół
siebie mieli zresztą ludzi, którzy przypomnieliby im wszystko, co trzeba. On zaś nie pamiętał
ani jednej znajomej twarzy, ani jednej twarzy z życia, które wiódł do chwili, gdy morze
wyrzuciło go, bardziej martwego niż żywego, na brzeg.
Gdy zaczynał myśleć, nachodziły go koszmary. Tonął. Czuł, że coś go rozdziera na
strzępy. Widział jakieś postaci, nigdy jednak ich twarzy...
Budził się zlany potem. Krzyczał... A Jenny była zawsze przy nim i pocieszała go.
Ocierała mu pot. Obejmowała go krągłymi udami i ciepłymi ramionami, oddawała mu spokój i
ciepło własnego ciała. Szeptała kojące słowa. Na jego niepokój, niepewność i rozpacz
odpowiadała niewyczerpaną miłością.
Potem zaczął się zastanawiać, czy te koszmary nie układają się w jakąś historię. Może
mogłyby być mniej przerażające? Może dzięki nim mógłby się dowiedzieć tego, czego nie
pamiętał?
Gdy kładł się do łóżka wieczorami, lękał się ich, a zarazem pragnął, by znów powróciły.
Tej nocy Jenny znikła. Oficjalnie nie sypiali ze sobą, ale dziewczyna wślizgnęła się do
jego łóżka już poprzedniej zimy, a on jej nie odepchnął. Miał zresztą tylko ją. Bez niej otaczały
go cienie bez twarzy...
Tej nocy pojawiła się jednak jakaś twarz. Był tego pewien, choć nie zdążył zapamiętać
jej rysów mimo wszelkich starań. Czuł już, że żelazna obręcz zaciska się wokół jego głowy, że
pot zalewa mu oczy, choć na dworze nie było szczególnie gorąco. Czuł, że za kimś tęskni, a
tym kimś nie była Jenny. Ona nie potrafiła ugasić tego szalejącego w nim płomienia. W jego
sercu były drzwi, przez które Jenny nie mogła się przedostać. Jenny była bardzo ważna, ale
przed nią był ktoś inny. Ktoś, kto znaczy! dla niego wszystko. Karl nie miał co do tego
wątpliwości. Z całej siły próbował rozpoznać kobiecą twarz.
Wyspa wciąż jeszcze spała. Było bardzo wcześnie. Nie skończyła się jeszcze noc.
Karl wiedział, że tu nigdy nie znajdzie odpowiedzi na swe pytania.
Od dawna to wiedział. Od dawna zastanawiał się, co powinien uczynić. Od dawna znał
odpowiedź. Brakowało mu tylko odwagi, by ją wcielić w życie.
Tej zaś nocy Jenny, drżąc z przerażenia i radości zarazem, wyznała mu, że spodziewa
się dziecka. Jego dziecka. On zaś powiedział jej, że się cieszy tak samo jak i ona. Że się
pobiorą. Że on zbuduje dla nich trojga dom...
W głębi duszy był jednak bezgranicznie przerażony. Wcale nie był pewien, czy ją
kocha.
Teraz, gdy oślepiło go poranne światło, uzmysłowił sobie, że cała sytuacja wydała mu
się dziwnie znajoma. Słowa Jenny wcale go nie zaskoczyły. Wiedział, co powinien
odpowiedzieć. Wiedział, w jaki sposób ją uspokoić. Słowa same cisnęły się na usta. Jakby
kiedyś już to przeżył...
W tym życiu, którego nie mógł sobie przypomnieć. W życiu, które kryło się gdzieś za
horyzontem.
Zamknął okienko. Nie było sensu wracać do łóżka. I tak by nie zasnął. Na próżno
siedziałby tu, wpatrując się w drewnianą ścianę i próbując przedrzeć się do przeszłości przez la-
birynt, który krył się w jego głowie. Trafiał na zbyt wiele ślepych zaułków. Nie zdołałby
posunąć się naprzód. Nie tutaj.
Myślał o tym już od dawna i tym razem szybko podjął decyzję. Włożył pospiesznie
proste ubranie, które mu podarowali. Wszystko, co posiadał, należało do wyspiarzy. Odzienie,
które miał na sobie, gdy go znaleźli, było podarte i zniszczone. Matka Jenny spaliła wszystko.
Karl nie obejrzał się za siebie, gdy już zamknął drzwi i z butami w ręku ruszył na
bosaka wzdłuż pomostu. Usiadł na krawędzi, by założyć buty. Jego spojrzenie ślizgało się po
morzu. Tak dobrze już poznał te wody. Potrafił przewidzieć pogodę, spoglądając na niebo.
Zastanawiał się, czy potrafił to i przedtem, tam gdzie był jego dom...
Wsiadł do najstarszej łodzi, jaką udało mu się znaleźć. Nie wziął ze sobą nic. Pomyślą
sobie, że wybrał się na poranną przejażdżkę łodzią, może na ryby. Myślami był już daleko.
Odpłynął już od wyspy, na której było mu tak dobrze przez cały rok.
Jenny będzie wierzyła w jego powrót. Będzie żyła nadzieją. A owoc ich wspólnego
życia stanie się widoczny. Jego nazwą tchórzem. Powiedzą, że uciekł przed odpowiedzialno-
ścią. Może tak rzeczywiście jest...
Karl zamierzał poprosić kogoś o zaopiekowanie się łodzią aż do chwili, gdy któryś z
mieszkańców wyspy ruszy na kontynent jego śladem. Nie zamierzał ich okradać. Nie mógł im
jednak zapłacić.
Nie potrafił oswoić się z myślą, że jego przeszłość jest całkowicie pogrążona w
ciemnościach. Nie potrafił zasypiać w ramionach Jenny, tęskniąc cały czas za kimś innym.
Gdzieś miał swoją kobietę. Musi ją odnaleźć. Musi odnaleźć samego siebie...
Człowiek, którego wyrzuciło morze, wypłynął znów na te same fale. W poszukiwaniu
samego siebie.
Bez jakiegokolwiek bagażu stanął na kontynencie. Przywiązał łódź i ruszył pieszo w
głąb lądu. Ku swemu zmartwieniu nie spotkał nikogo, kogo mógłby poprosić o opiekę nad
łodzią, nie tracił jednak czasu na poszukiwania.
Wyspiarze nazwą to ucieczką i poradzą Jenny, by nie płakała. Powiedzą, że on nie jest
wart jej łez.
Gdzieś w głębi duszy marzyło mu się chyba, że wszystko stanie się jasne, gdy poczuje
pod stopami kontynent, który przez cały rok majaczył w oddali jak ciemny pasek i przyciągał
jego wzrok. Karl nigdy tu nie był. W każdym razie nic sobie nie przypominał. Nie zdarzył się
cud. Oczywiście, że nic sobie nie przypomniał.
Nie miał pojęcia, dokąd skierować swoje kroki. Na wyspie wszystko wydawało się
proste, tam świat był taki mały. Teraz świat stał się nieskończony. A człowiek bez przeszłości
może tylko wędrować i liczyć na szczęście. Każdy kierunek jest równie dobry.
Słońce sunęło na południe. Spojrzał w jego stronę przymrużonymi oczami.
Czemu nie, pomyślał, wzruszając ramionami. Każde rozwiązanie jest równie dobre.
Może zacząć dzień, wędrując ku słońcu. Potem wybierze sobie jakikolwiek punkt na
niebie jako cel. Nie miał przecież żadnych korzeni. W każdym razie nic na ten temat nie
wiedział. Był to rodzaj wolności. Mógł wędrować z wiatrem. Karl powlókł się z rękami w
pustych kieszeniach. Nie był pewien, czy cieszy go ten rodzaj wolności.
Gdy dzień zamienił się już w jasnoczerwony wieczór, a pięty Karla stały się równie
czerwone jak słońce, które próbowało zatonąć w morzu, pożałował, że wyruszył z pustymi
rękami. Trwał przy swojej decyzji, uważał jednak, że za bardzo się pospieszył.
Łatwo zachłysnąć się odwagą, gdy człowiek ma jeszcze pełen żołądek po wczorajszej
kolacji.
Sprawy przybierają jednak gorszy obrót, gdy mięśnie drżą z wyczerpania, a kiszki grają
marsza.
Odpoczywał i nie mógł się opędzić od myśli o wyspie. Na pewno zaczęli go szukać.
Może Jenny zrozumiała już, że ją zawiódł. Że odszedł. Że ją zostawił. Po pewnym czasie
wszyscy zrozumieją, że nie był takim człowiekiem, za jakiego go brali.
Może zaczną żałować, że go uratowali, że tak troskliwie się nim zajęli.
Świadomość, że popełnił zdradę, zaczęła mu doskwierać. Lubił ich przecież. Gdy teraz
o nich myślał, wciąż czuł do nich sympatię. Przykro uświadomić sobie, że ktoś, kogo cenisz,
może cię nienawidzić.
Jenny...
Ciepła, mała Jenny o najniewinniejszych na świecie ciemnych oczach... Karl wolał się
nie zastanawiać, co Jenny sądzi o nim w tej chwili. Wolał nie myśleć o jej łzach. Wolał nie
myśleć o życiu, które w sobie nosi i o które będzie musiała zatroszczyć się sama. O życiu, za
które on także był odpowiedzialny. Wolał nie myśleć. Wolał nie...
Z niewzruszoną pewnością, że kiedyś znajdzie jakieś światło, wędrował więc na oślep i
czuł, że gdzieś coś na niego czeka. Coś, co do niego należy. Na skraju ciemności, które zalały
jego duszę, majaczył jakiś płomyczek.
Wiedział, że w jego życiu było coś więcej poza Jenny. Wiedział, że jest czymś więcej
niż tylko biednym ciałem, które morze wyrzuciło na kamienisty brzeg.
Nie ma wątpliwości co do tego, że zawiódł Jenny, pomyślał z goryczą. Musiał jednak
wybrać, czy woli zdradzić ją, czy swą duszę.
Szedł naprzód, choć pięty go piekły i bolały mięśnie. Na południe, cały czas na
południe. Jakby jakiś kompas w mózgu podpowiadał mu, że właśnie tam musi szukać odpowie-
dzi na wszystkie swoje pytania.
Widział, jak zmienia się przyroda wokół niego, nie zastanawiał się jednak nad tym
szczególnie.
Pejzaż był wciąż bezkresny, ale nie miał równie złotej barwy jak ten, który pamiętał z
wyspy.
Powietrze było wciąż świeże, straciło jednak swą rzeźwość i nikły posmak soli.
Trawa nie toczyła już zaciętej walki o przetrwanie z wiatrem i nieprzyjaznym gruntem.
Warstewka gleby była tu trochę grubsza. Nie za bardzo, ale wystarczająco, by więcej gatunków
roślin mogło w niej przetrwać. Wiatr nie wiał tu tak bezlitośnie jak nad samym oceanem.
Na wyspach nie było nawet jednego drzewa, na którym można by zatrzymać spojrzenie.
Tu zaś rosły gdzieniegdzie jakieś karłowate wierzby, wykoślawione przez wiatry, ale zarazem
pełne optymizmu. Swą zielenią i żywotnością oznajmiały całemu światu, że tu natura ma już
jakiś punkt oparcia.
Ludzi nie było widać. Trzymali się wybrzeża. O tym Karl wiedział. Wiedział też, że w
głębi lądu można spotkać Lapończyków i Finów.
Nigdy nie zastanawiał się nad tym, skąd to wszystko wie. Na wyspie żył przecież w
izolacji i nie docierały do niego żadne wieści ze świata. Nie uświadamiał sobie nawet, że tę
wiedzę musiał posiąść w swym poprzednim życiu.
Stawiał uparcie krok za krokiem i szedł dalej. Parł naprzód.
Tu i ówdzie natrafiał na karłowate krzewy, które jesienią dźwigałyby zdatne do jedzenia
jagody.
Ale był dopiero czerwiec i Karl wędrował dalej równie głodny jak przed godziną.
Utrzymywał się na nogach tylko za sprawą woli. Był sam, całkowicie zagubiony w świecie. Nie
miał nic własnego. Jedynie pragnienie odkrycia przeszłości powstrzymywało go przed
odwrotem.
Najpierw zobaczył tylko lekkie wzniesienie. Brunatnozielone wzniesienie po lewej
stronie jego szlaku. Gdy podszedł nieco bliżej, obudziły się w nim echa jakichś wspomnień.
Wspomnień nie potrafił uchwycić, ale ta chwila wystarczyła, by go podnieść na duchu. Jeszcze
mocniej uwierzył, że postąpił słusznie, opuszczając wyspę.
Jego przeszłość nie była martwa. Da się ją odnaleźć. Potrzeba mu jednak wskazówek,
by trafić na właściwy trop. Takie wskazówki nigdy nie pojawiłyby się na odciętej od świata
wyspie.
Wzniesienie nie było okrągłe, jak mu się początkowo zdawało. Miało kanciaste kształty
dzieła rąk ludzkich i daleko mu było do doskonałości tworów natury. Nic nie ucieszyłoby
Kallego bardziej niż ten widok. Żaden wschód słońca nie mógł się równać z widokiem tej
małej, darniowej chaty stojącej w samym środku nieurodzajnego pustkowia.
Wydawało mu się, że jest krańcowo wyczerpany. Mylił się jednak. Gdy uświadomił
sobie, co ma przed oczami, rzucił się biegiem w stronę chaty. W stronę tego samotnego domku,
stojącego na pustkowiu. W stronę zamieszkanej darniowej chatynki.
Odgadł to na podstawie wielu znaków, zwłaszcza smużki dymu unoszącej się z otworu
w dachu tej koślawej budowli z torfu i gałęzi.
Ktoś najwyraźniej go obserwował. Niewiele brakowało, a przewróciłby się przed
domkiem, ale w chwili, gdy do niego dotarł, uchyliła się zasłona w wejściu. Kalle nie wierzył
własnym oczom. Ujrzał kobietę. Kobieta. Tu. Na tym pustkowiu.
- Zdaje się, że jesteś w wielkiej potrzebie - zagadnęła go cynicznie. Mówiła jakoś
dziwnie, zdaniem Karla. Bardzo miękko. Jakby miała coś w ustach. - Nie wiedziałam, że wieści
rozchodzą się tak szybko - ciągnęła płowowłosa kobieta. - Chociaż przecież wiem, że każda
nowina roznosi się błyskawicznie™ - Wzruszyła ramionami i odsunęła się na bok. - Skoro już
tu jesteś, możesz wejść. Jeśli zadałeś sobie tyle trudu...
Karl nie pojmował, o czym ona mówi, rozumiał jednak błysk w jej oczach.
- Zdaje się, że popełniasz błąd - powiedział, zastanawiając się, czy ta kobieta mieszka tu
całkiem sama. Jej sposób mówienia na to właśnie wskazywał. Wydawało mu się, że wie, kim
jest ta kobieta, i to tylko potwierdzało jego przypuszczenie. - Jestem w drodze - wyjaśnił,
czując, że nogi się pod nim uginają. Jednocześnie zauważył pełne energii i żądne krwi owady.
Komary i muszki kąpały się w jego krwi.
- Tak jak my wszyscy - odrzekła i wskazała mu drogę w głąb pomieszczenia. Karl
powlókł się za nią, ona zaś odcięła drogę do wnętrza owadom, za co był jej ogromnie
wdzięczny.
Osunął się na podłogę i zauważył, że pokrywają ją skóry.
Blask dochodzący z paleniska był bardzo słaby, gdy jednak wzrok Karla oswoił się z
półmrokiem, mężczyzna poczuł się dziwnie swojsko pomiędzy tymi ścianami.
Wówczas ją dojrzał. Jasne włosy miały rudawy odcień. Dzięki temu jej wygląd nabierał
niezwykłych cech. Teraz uświadomił sobie coś, czego przedtem nie zauważył: kobieta nie była
taka młoda, jaka mu się wydała. Gdy stała na progu chaty, wyglądała na dwudziestoparoletnią
dziewczynę. Teraz wydawało mu się, że przekroczyła trzydziestkę. Była dość urodziwa. Coś
mu mówiło, że nieledwie parę lat temu była prawdziwą pięknością. Należała do grona kobiet,
które za młodu wyglądają jak boginie, ale tracą urodę błyskawicznie z biegiem lat.
Karl nie miał pojęcia, skąd wie to wszystko na temat kobiet.
Gospodyni miała jasne oczy. Chyba niebieskie, tak jak i on. Albo może zielonkawe.
Finowie mieli zazwyczaj jasne włosy i szare oczy, ale ona nie pochodziła z tamtych stron. Pojął
to bez chwili zastanowienia.
- Jestem Karl - powiedział, próbując pochwycić jej spojrzenie. Nie było to trudne.
Należała do kobiet, które patrzą mężczyznom prosto w oczy. Które bez trudu odgadują bez-
wstydne marzenia i dają do zrozumienia, że te marzenia mogą stać się rzeczywistością.
Karl wiedział, że ma przed sobą taką właśnie kobietę. Widywał je już przedtem. Nie
miał jednak pojęcia, gdzie.
- Catharina - przedstawiła się w czarujący, zabawny sposób. - Ludzie mówią na mnie
Trina... - W jej śmiechu pojawiła się twarda nutka: - Swego czasu mówili Cathy, ale to było
całe wieki temu. A przeszłość jest już w grobie.
- Nie mów tak - zaprotestował Karl, który szukał własnej przeszłości i nie chciał słuchać
podobnych słów. - Maszeruję od samego rana - dodał, nie wiedząc, czy gospodyni mu uwierzy.
Nie wiedział też, czy opowie jej swoją historię. - Wyruszyłem z wyspy. Dopłynąłem do lądu i
poszedłem dalej na piechotę. Powinienem był wziąć coś ze sobą, ale nie pomyślałem o tym.
Musiałem czym prędzej wyruszyć...
- To się nazywa ucieczka - stwierdziła Catharina, sadowiąc się wygodniej. - Chodziło o
dziewczynę? Zostawiłeś ją w ciąży?
Zdradzający poczucie winy wyraz twarzy Karla rozbawił gospodynię. Zaśmiała się
twardym śmiechem, w którym objawiała się jej olbrzymia wiedza o mężczyznach. Tego, co tak
dobrze znała, nie można było nazwać heroiczną stroną męskiej natury. Karl zawstydził się, ale
też nie chciał, by myślała o nim źle. Starała się wprawdzie zachowywać wulgarnie, ale było w
niej coś, co ją zdradzało. Niezależnie od tego, kim jest teraz, dawnymi czasy musiała być kimś
więcej. Nie urodziła się w tego rodzaju chatynce. Było w niej coś ponad to, co miał przed
oczami. Coś, co próbowała za wszelką cenę ukryć.
Opowiedział jej historię swego życia.
Słuchała go, powstrzymując się od komentarza...
Wzbudziła tym jego sympatię. Miała nieprzeniknioną twarz, choć Karl wolałby, żeby
zdradziła w jakiś sposób, co o tym wszystkim sądzi.
Inne kobiety wzdychałyby zapewne. Podobała mu się jej odmienność.
- Smutna historia - powiedziała, gdy gość umilkł. - Choć wielu ludzi mogłoby ci jej
pozazdrościć.
Karl nie rozumiał, co chciała przez to wyrazić. Twarz jej była tak poważna, że wiedział
dobrze, iż nie żartuje. Nie rozumiał jednak, o co jej chodzi. Aż do chwili, w której wyjawiła
mu:
- Wielu ludzi zazdrościłoby ci możliwości rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Bez
nieprzyjemnych wspomnień. Takich, które nas dręczą. Bez duchów z przeszłości, z którymi my
musimy walczyć. Gdybyś chciał, mógłbyś napisać od początku historię swego życia. My nie
mamy takiej szansy. Nigdy nie możemy zacząć od nowa. Zawsze znajdą się jakieś
wspomnienia. Cholernie dokuczliwe wspomnienia, jeśli chcesz znać moje zdanie, Karl.
Wypowiedziała jego imię w tak dziwny sposób, że niewiele brakowało, by wybuchnął
śmiechem. Uśmiechnął się, a ona pomyślała przez chwilę, że to z powodu jej słów. Spojrzeniem
zachęcała go, by się wytłumaczył, ale Karl milczał. Nie mógł przecież powiedzieć, że śmieje się
dlatego, że jego własne imię dźwięczy w jej ustach tak obco.
- To zabrzmiało jak początek twojej historii - rzucił odważnie, mając nadzieję, że
odwróci jej uwagę.
- Nie poczułbyś się lepiej, gdybyś dostał coś do jedzenia? Chciał już jej wytknąć, że to
typowa odpowiedź kobiety, która zawsze martwi się o jedzenie. Powstrzymał się tylko dlatego,
że rzeczywiście poczułby się lepiej, gdyby coś zjadł. Po pokrzepiającej zupie, którą, zdaniem
Karla, Catharina ugotowała z niczego, uznał, że mógłby iść znów przez cały dzień.
- Najadłem się - stwierdził. - No więc możesz mi opowiedzieć swoją historię. Ja
obnażyłem przed tobą moją duszę.
- Nie prosiłam cię o to. Opowiedziałeś to z własnej woli. Dobrowolnie. Słowa cisnęły ci
się na usta, mój drogi. Mogę cię tak nazywać? - Jej oczy pociemniały, a pod gęstymi rzęsami
pojawił się znów ten sam niepokój. Może dałby się uwieść tym oczom, ale poczuł, że za bardzo
ją lubi. A poza tym jest przecież Jenny... - Nie zajdę w ciążę - dodała sarkastycznie.
- Wcale się tego nie boję - uśmiechnął się. - Zrobiłem już chyba co nieco w celu
powiększenia zaludnienia wysp i wybrzeży fiordów...
- Dlaczego tak mówisz? Dlaczego wspomniałeś o wybrzeżu fiordów?
Karl pomyślał chwilę i uświadomił sobie, że rzeczywiście to powiedział. Nie potrafił
jednak wyjaśnić, dlaczego. Przestraszył się trochę, ale jednocześnie poczuł przypływ nadziei.
- Jakieś wspomnienie? - zapytała. Uzmysłowił sobie, że to inteligentna kobieta, i poczuł
jeszcze większą sympatię dla niej.
- Nie pytaj mnie o nic więcej - poprosił. Bolesne doświadczenia nauczyły go już, że
przyszpilanie niejasnego prześladującego go wspomnienia na nic się nie zda. Doprowadzi go
tylko do bólu głowy i obudzi wątpliwości związane z tysiącem wirujących pytań. Nowa
znajoma nie dopytywała się. Wydawało się, że go rozumie.
- Opowiem ci swoją historię - postanowiła. - Nie jest tak dziwna jak twoja, ale
interesująca. - Catharina wzięła głęboki oddech i zaczęła: - Cathy urodziła się w świecie, w
którym było wszystko, czego dusza zapragnie, a możesz mi wierzyć, że jej dusza pragnęła
niemało. Było tam wszystko, co najlepsze. Nikt jej niczego nie odmawiał. Wszystko jej się
należało. Tak przynajmniej sądziła. Nie znała żadnego innego świata. Nikt jej nigdy nie
opowiedział o innym. Nie była księżniczką, ale równie dobrze mogłaby nią być. Wiodła iście
książęce życie. Mogła mieć każdego ze swych licznych wielbicieli. I wybrała sobie na męża
tego, który najmniej się do tego nadawał. Ona zresztą również nie była doskonałą żoną.
Osiemnastolatka może być dojrzała kobietą albo rozpieszczonym dzieckiem. Trwało to trzy
lata. Wtedy odkryła jeden z jego małych romansów, a przyjrzawszy się uważniej, stwierdziła,
że jest ich znacznie więcej. Dumna i chroniona przed światem dziewczyna myślała odtąd tylko
o zemście. I postanowiła posłużyć się jego własną bronią. Zachować się dokładnie tak samo.
Romansować na prawo i lewo. Była przy tym równie mało dyskretna, jak i on. On się o
wszystkim dowiedział. Zresztą o to właśnie chodziło. Miał się dowiedzieć. Na tym polegała jej
zemsta. Inni też się dowiedzieli. Całe miasto wiedziało. O wszystkim. To również zaplanowała.
Nie pomyślała tylko o tym, że innym prawom podlegają mężczyźni, innym zaś kobiety. Cał-
kiem innym prawom. Mężczyźni mogą romansować. Mieć swoje kochanki. Wszyscy je mieli.
Wszyscy to akceptowali. Ale to nie dotyczyło kobiet. Stałam się... Cathy stała się hańbą dla
całego miasta. Mąż zatroszczył się o odpowiednią karę. Jej pozamałżeńskie przygody nie były
w dobrym tonie. Kobieta z towarzystwa powinna być dumą swego męża i rodzić mu dzieci.
Skoro go zawiodła, miał pełne prawo się jej pozbyć. W taki czy inny sposób. Ten człowiek
uważał, że jest litościwy. Wysłał ją na koniec świata. Na północ. Tutaj. Miałam się poprawić.
Albo zgnić...
Catharina wykrzywiła się. Po raz pierwszy zdradziła jakieś uczucie.
- Czy samotna kobieta ma na północy jakiś wybór? - zapytała, śmiejąc się gorzko. -
Bogowie wiedzą, że tu nie można się „poprawić”. Musiałam z czegoś żyć. Musiałam coś jeść.
Byłam obca, a na dodatek nic nie umiałam. Nie miałam wyboru. Zrobiłam to, co zrobić
musiałam. Żeby przeżyć. W końcu przestałam się tego wstydzić. Po roku ów człowiek, który
uważał, że nie wypada się rozwodzić, poprosił znajomego, by sprawdził, jak sobie radzę. Ten
znajomy był eleganckim, wysokim urzędnikiem. Sądzę, że tamten człowiek spodziewał się
wiadomości o mojej śmierci. To uprościłoby mu życie. A urzędnik był taki sam jak inni męż-
czyźni. Rzeczywiście zrobił wszystko, by sprawdzić, jak sobie radzę. Pod każdym względem.
Polubił mnie w każdym razie na tyle, że kupił mi dom. Stałam się jego kobietą. Kupił mnie. Nie
przychodził za często, bo musiał mieć na względzie swoją pozycję. Nie potrzebowałam w
każdym razie zajmować się innymi. To był jakiś sposób na życie. Próbowałam już wszystkiego.
Nie był to może sposób powszechnie akceptowany, ale w każdym razie miałam co na siebie
włożyć i nie brakowało mi jedzenia. Miałam też dach nad głową. Ale to się już skończyło.
- Co się stało? - zapytał Karl. Wzruszyła ramionami.
- A co się zdarza starym ludziom? Umierają. I on właśnie umarł ku mojej rozpaczy.
Straciłam wszystko. Nie mógł przecież zapisać niczego utrzymance. To popsułoby mu opinię,
prawda? Choć chyba nie potrzebował jej tak bardzo w grobie. Jeden z jego ludzi mi to
wytłumaczył. Miło z jego strony. Nie wiem, czego oczekiwał. Może spodziewał się, że rzucę
mu się w ramiona. Rozczarował się, biedaczysko. Wzięłam ze sobą tyle, ile dałam radę unieść, i
odeszłam. Nikt mnie nie widział, ale plotki zaczęły się roznosić. Ludzie dużo plotkują, gdy
jakiś wielki człowiek ląduje w grobie. A tutejsi ludzie mają ostre języki, sam tego doświadczy-
łeś. No i jestem w drodze, tak jak i ty. Uciekam, tak samo jak ty. Ale nie mam nadziei. Nie
mam nic. Jestem kobietą, która miała wszystko i wszystko straciła. Wspomnienia przyprawiają
mnie o ból głowy. Będą mnie prześladować do grobowej deski. Nigdy się nie dowiem, czy
zostałam wdową. Chociaż najprawdopodobniej on będzie żył dłużej. Cieszę się tylko, że on też
nie będzie miał pewności.
Kalle nie wiedział, co powiedzieć. Ta kobieta doświadczyła znacznie więcej niż on. Nie
pamiętał wprawdzie szczegółów swego życia, ale wiedział z całą pewnością, że nie jest
szlachcicem z kraju, w którym żyje sam król. Ta kobieta musi być Dunką - to by wyjaśniało
zarówno jej akcent, jak i losy.
- Nie zamierzasz mnie osądzić? - Jej oczy płonęły jak iskry ognia. - Ludzie zwykli to
robić. Nie tylko mężczyźni, ale to właśnie z nimi rozmawiałam tak dużo, że dobrze o tym
wiem. Kobiety ze mną nie rozmawiają. Porządne kobiety uważają, że są za wiele warte, by się
odzywać do takiej dziwki...
Zaśmiała się tak, że aż zadrżał jej gęsty, jasny warkocz.
- Parę lat temu ja też nie zniżyłabym się do tego, żeby porozmawiać z którąś z nich. Nie
zamierzasz mnie osądzać?
- zapytała ponownie. - Dalejże! Nie wahaj się. Dla mnie nie ma to już żadnego
znaczenia. Nie możesz mnie już zranić.
Karl pomyślał, że Catharina kłamie.
- A dlaczego my, ludzie, którzy wędrują przed siebie, mamy potępiać się nawzajem? -
zapytał. - Dlaczego mielibyśmy udawać, że któreś z nas jest lepsze niż to drugie? Dlaczego
miałbym cię... obrażać? Wcale nie myślę o tobie źle. Sądzę, że zrobiłaś to, co zrobić musiałaś.
Żeby przeżyć. Tu niełatwo być obcym...
Własne słowa obudziły w nim jakieś obrazy, nic z nich jednak nie wynikło. Może to
zresztą nic ważnego. I tak nie potrafił zmusić się do tego, by sobie przypomnieć. Ale te okruchy
wspomnień wzmocniły jego nadzieję, że zdoła odnaleźć przeszłość.
- Cieszę się, że właśnie ciebie spotkałem, Catharina. Nieświadomie użył pełnego
imienia. Nie nazwał jej Cathy - tak jak na nią mówiono w przeszłości. Nie powiedział też Trina,
to imię było wszak prawie symbolem jej upokorzenia.
Zarumieniona twarz, promienny uśmiech i błyszczące oczy - wszystko prawdziwe, nie
udawane - zdradziły Karlowi, że zdobył sobie przyjaciela.
- Od dawna tu jesteś?
- Niecały tydzień - odparła. - To był bardzo długi tydzień. Ten blondyn, który przyniósł
mi wiadomość, bardzo się spieszył. Coś mi mówiło, że spodziewa się odziedziczyć więcej po
moim... opiekunie. Nie tylko mnie. Z tego, co mi wiadomo, objął jego stanowisko.
- Co zamierzasz zrobić?
Wzruszyła ramionami. Karl zauważył, że miała dość szerokie ramiona jak na kobietę.
Była też wyższa od niego.
- Wyruszyć do następnej osady, w której przyda się dziwka z dobrego domu.
Dokądkolwiek. Po co mam żyć?
- Nie - powiedział Karl zdecydowanym tonem, wyrażając raczej nadzieję niż pewność. -
W innym miejscu ludzie nie muszą wiedzieć, kim jesteś. Możesz zacząć inne życie.
- Wiem dobrze, kim jestem. Czym jestem. - Słowa te zabrzmiały przeraźliwie smutno. -
Ludzie dobrze się na tym znają. Wystarczy, że na mnie spojrzą, a już wiedzą wszystko. To, co
chcą wiedzieć. Jakie kobiety podróżują same? Bez męża, bez dzieci, bez przyjaciół? Wiadomo,
jakie, Karl. Jesteś tak cudownie naiwny. Możesz być pewien, że każdy, kto na mnie spojrzy,
zgadnie, z kim ma do czynienia. Nie trzeba nas nawet znaczyć, i tak widać, kim jesteśmy.
- Możemy podróżować razem. Jeśli chcesz. Jej oczy widziały więcej niż jego. Przeżyła
więcej, żyła dłużej. Spojrzała na niego tak, jak cierpliwa matka patrzy na swoje dzieci.
- A jeśli odnajdziesz swoją przeszłość? Jeśli jest w niej jakaś żona, jakieś dzieci?
Słodka, stęskniona przyjaciółka? Myślisz, że się ucieszy, gdy zobaczy, że podróżujesz z
dziwką?
- Wiele wody upłynie, nim to się zdarzy. - Karl posmutniał. Chętnie wyruszyłby razem z
Cathariną. Samotność może zabić człowieka. Przekonał się o tym w ciągu minionego dnia. -
Jesteśmy równie samotni. Nie mamy określonego celu. Głupotą byłoby się rozdzielać...
- Potrzebna ci kobieta? - Cahtarina zbyt długo miała do czynienia z mężczyznami,
którzy chcieli ją wykorzystać. Z mężczyznami, którzy traktowali ją jak ciało i zapominali, że
jest także człowiekiem. Nic dziwnego, że nie bardzo mu wierzyła.
Karl pokręcił głową. Uśmiechnęła się blado.
- Nie jest to wprawdzie komplement, ale, prawdę mówiąc, już od dawna nie usłyszałam
czegoś równie miłego od mężczyzny.
Karl musiał się wytłumaczyć:
- Jesteś prawdziwą... damą. - Dla niego nie była dziwką, utrzymanką ani nawet kobietą
czy babą. Była damą. - Jesteś piękna. Jesteś jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie widziałem. -
Poprawił się natychmiast z uśmiechem: - Najpiękniejszą kobietą, jaką pamiętam. Ale czuję do
ciebie coś innego, niż myślisz. Nie chcę się z tobą przespać. Na razie nie - dodał uczciwie.
- Jesteś bardziej dojrzały, niż na to wyglądasz - orzekła z jakąś czułością w głosie. Coś
zabłysło w jej oczach i Karl zorientował się, że doprowadził ją do łez. Przestraszył się trochę,
uświadomiwszy sobie jednocześnie, że nie lubi patrzeć na płaczącą kobietę. - To z radości -
pociągnęła nosem, rozumiejąc najwyraźniej, o co mu chodzi. - Cała wieczność minęła od
chwili, w której ktoś traktował mnie jak człowieka. Jesteś pierwszą osobą, która to robi... -
śmiała się i płakała jednocześnie. - Szkoda, że nie mogą zobaczyć swojej Cathy, która siedzi w
brudnej sukni i wylewa wodospady łez z powodu tego, co jej powiedział jakiś niezręczny
chłopak, który przyszedł z pustymi rękami nie wiadomo skąd do chatynki stojącej w samym
środku jakiegoś „nie wiadomo gdzie”.
Karl również musiał się roześmiać, choć właściwie nie potrafił sobie wyobrazić, jak
absurdalna wydałaby się ta sytuacja ludziom, którzy kiedyś znali Catharinę. O jej przeszłości
wiedział równie mało, co o swojej.
- Poradzimy sobie jakoś - stwierdził optymistycznie. - Razem mamy większe szanse niż
osobno.
Jej również doskwierała samotność. Potrzebowali więc tego samego ratunku. Ona także
nie potrafiła poradzić sobie z własnym lękiem.
- Jako przyjaciele? - spytała na próbę. Jakby nie wierzyła, że kobieta i mężczyzna mogą
żyć tak blisko ze sobą w ten sposób.
Karl pokiwał głową.
- Razem. Bez udawania. I nie krzywdząc się nawzajem. Po prostu jak przyjaciele.
- Zgoda - zaakceptowała ofertę człowieka, który nie mógł jej zaproponować nic poza
swoim towarzystwem i parą rąk. Przyjęła jego przyjaźń.
Dalej poszli razem.
3
Reijo odetchnął z ulgą, gdy w oddali zamajaczyło stado zwierząt.
To były renifery. Setki reniferów. Tysiące.
Zwątpił już, że znajdzie drogę. Znal tylko opis Raiji, która opowiadała mu o tym
miejscu. A była tam wiele lat temu. Jej wspomnienia mogły się zabarwić uczuciami. Mówiła
jednak kiedyś, że koczujący Lapończycy zawsze wracają w te same miejsca. Czy też raczej:
robią to renifery. Musiał się na tym oprzeć. Musiał też wierzyć w to, że ludzie, których spotka,
znają tych, których szuka. Że pokażą mu drogę. Łatwo tu zabłądzić. Przegapić to, czego się
wypatruje. Ale to musiało być właściwe miejsce. Lapończycy, z którymi rozmawiał w zeszłym
tygodniu, wiedzieli dobrze, kim jest Pehr syn Andego. Zapewniali Reijo, że trafi, gdzie trzeba.
Reijo wątpił w to, ale teraz poczuł, jak kamień spada mu z serca. Choć najtrudniejsze
zadanie miał wciąż przed sobą.
Z Knutem przywiązanym do piersi, skórzanym workiem na plecach i dwiema małymi
dziewczynkami u boku szedł dalej. Gorączkowo zastanawiał się nad tym, co powie La-
pończykom. Nie był już taki pewien, czy Mikkal uwolni go od odpowiedzialności, która ciążyła
mu bardziej, niż mógł to znieść. Może jednak żąda za wiele. Mikkal nie wiedział, że Maja jest
jego córką. Kochał Raiję, ale może nie należy go prosić, by zajął się jej dziećmi. Jego żonie się
to pewnie nie spodoba. Reijo dopiero teraz o niej pomyślał.
Postanowił, że nie powie od razu, iż Mikkal ma jakieś obowiązki przynajmniej wobec
jednego z tych dzieci. Ufał, że to nie będzie potrzebne. Powinni sami zauważyć. Zdaniem Reijo
Mikkal i Maja byli podobni do siebie jak dwie krople wody. Tylko ślepiec mógłby tego nie
dostrzec.
Gdy dotarli na szczyt wzgórza, zobaczyli jurty. Reijo zatrzymał się. Wciąż mógł jeszcze
zawrócić. Albo pójść dalej. Nikt by się nie dowiedział, że tu był.
- Czy to tu idziemy? - zapytała ostrożnie Elise. Jej policzki zapadły się trochę. Podobnie
jak policzki Mai. Wędrowali już bardzo długo. Nie powinni iść dłużej. Nie powinien wlec ze
sobą małych dzieci. Reijo pokiwał głową.
- Czy jest tam Tarja? - chciała wiedzieć Maja. Przywiązała się do ludzi, z którymi
spędzili koniec zimy i wiosnę. Ludzi, u których została Tarja Parkkinen.
- Nie ma jej tutaj - odparł i zaczął schodzić w kierunku obozowiska. - Ale są tam inni
mili ludzie.
Gdyby była starsza, mógłby jej powiedzieć, że spotka tam swojego ojca. Swoją rodzinę.
Ale Maja miała zaledwie dwa i pół roku - niewiele potrafiła zrozumieć.
Przywitały ich zaciekawione spojrzenia. Wszyscy przywykli do wędrowców, którzy się
zatrzymywali u nich na trochę, a potem ruszali w swoją stronę. Rzadko jednak trafiał się
mężczyzna z trójką małych dzieci.
Jego zielone oczy wędrowały po ich twarzach. Spotkał rodziców Mikkala wtedy, przed
trzema laty. Powinien ich rozpoznać. Mikkala w każdym razie tu nie było.
Zatrzymał wzrok na okrąglutkiej, niewysokiej postaci. Była to jowialna kobieta, która
przekroczyła już półmetek życia.
Chyba widział kiedyś te przyjazne oczy? Znał ten niepewny uśmiech? Wyrażający
niekłamaną dobroć?
- Ravna? - zagadnął ostrożnie. Uśmiech się rozjaśnił, choć kobieta wciąż go nie
poznawała.
- Dawno się nie widzieliśmy - ciągnął Reijo, a rączka Mai zacisnęła się na jego palcu.
Elise obejmował drugą ręką. A Knut spał sobie spokojnie, niewzruszony sytuacją. - Byłem
zaledwie chłopcem i nie wiem nawet, czy zwróciłaś na mnie uwagę. To było w Lyngen...
Oczy kobiety się zaokrągliły. Jedna ręka powędrowała ku sercu. Usta wypowiedziały
jakieś słowa, których nie zrozumiał.
Z gromadki ludzi wystąpił mężczyzna. Niezbyt przystojny, krzywonogi, przygarbiony i
chudy. Czas nie obszedł się z nim łaskawie, ale Reijo rozpoznał go bez trudu. Ojciec Mikkala.
Zły duch w życiu Raiji.
Mężczyzna stanął naprzeciwko przybysza. Przyjrzał się dzieciom z surową miną i
pobladł mimo opalenizny, gdy zatrzymał wzrok na Mai. Dziecko odparło to badawcze spoj-
rzenie, nawet nie mrugnąwszy. Pehr zobaczył w tych dziecięcych oczach ducha z dawnych lat.
Spojrzenie tej małej Finki, która powiedziała, że go nienawidzi, skrzyżowane z żółtawym
błyskiem, który czaił się w jego własnych oczach i w oczach jego syna.
- A więc i tego nam nie oszczędzono - westchnął, dając wyraz czemuś pomiędzy
zwątpieniem a wściekłością. - Los bawi się nami nieprzyjemnie - dodał i spojrzał ostro na
Reijo. - Po co tu przyszedłeś? Umarła? Kim dla niej byłeś?
- To było jedyne miejsce, do którego mogłem przyjść. - Reijo wiedział doskonale, że
tego człowieka żadne usprawiedliwienia nie zadowolą.
Reijo zrozumiał błyskawicznie, że ojciec Mikkala w dalszym ciągu nienawidzi Raiji.
- Ona żyje, ale dzieci czują się tak, jakby umarła.. Pehr syn Andego odwrócił się do
niego plecami.
- Mam nadzieję, że umarła przynajmniej na tyle, na ile ja się czuję martwy - powiedział
i odszedł.
Dopiero gdy Pehr zniknął im z oczu, Ravna przegoniła gapiów i poprosiła, by Reijo
siadł koło jej jurty.
Reijo przyjął zaproszenie i ucieszył się, że ludzie się rozeszli. Jedna z kobiet patrzyła na
niego wzrokiem, z którego biła wrogość. Reijo poczuł się niepewnie, uświadomiwszy to sobie.
- Jesteś synem tego Fina? - Ravna zdołała tymczasem go rozpoznać.
Nie potrzebował nawet kiwać głową, żeby to potwierdzić.
- To są dzieci Raiji?
- Dwójka. Starsza dziewczynka straciła rodziców i Raija przyjęła ją jak córkę.
Twarz Ravny złagodniała. Szukała Mai spojrzeniem. Reijo widział, że kobieta nie może
uwierzyć własnym oczom, choć nie ma innego wyjścia. Musiała wszak rozpoznać rysy, rysy
swego własnego dziecka.
- Dlaczego Mikkal nam tego nie wyjawił? - zapytała z żalem. - Mógł mi przecież
powiedzieć...
- On o tym nie wie. - Głos Reija zabrzmiał obco nawet dla niego samego. - Raija nie
chciała. A Karl przyjął Maję jak swoją, choć znał prawdę. Jej mąż.
Na twarzy Ravny malowało się tysiąc pytań. Reijo odwiązał więc tłumoczek z
niemowlęciem, ułożył je sobie na kolanach i zaczął opowiadać pierwszej przybranej matce
Raiji, co się zdarzyło jej podopiecznej, z którą wiązała tyle nadziei i marzeń.
Ravna nie mogła powstrzymać się od łez, a gdy przybysz skończył, oznajmiła
najzwyczajniej w świecie, że zajmie się dziećmi. Niezależnie od tego, co powie Pehr czy
ktokolwiek inny. Prosiła kiedyś Raiję, by przyszła do niej, gdyby czegokolwiek potrzebowała, i
choć to nie Raija we własnej osobie się tu pojawiła, Ravna rozumiała świetnie, że jest jej
potrzebna.
- A Mikkal? - zapytał Reijo. Chętnie by z nim porozmawiał. Tylko z nim mógł podzielić
się swym niepokojem i bólem.
- Wypasa stado. Widziałeś je chyba po drodze. Pojawi się tu wieczorem. Może. Z nim
nigdy nic nie wiadomo. Mikkal nie radzi sobie sam ze sobą. To w dużej mierze wina Pehra. To
on przerwał całą tę historię...
- Zajmiesz się dziećmi, gdy ja będę szukał Mikkala? Ravna spojrzała na niego ze
zdziwieniem.
- Powinieneś chyba coś zjeść.
Reijo odparł, że nie jest głodny. Chce i musi porozmawiać z Mikkalem.
- Zdaje się, że nie o wszystkim mi powiedziałeś - stwierdziła Ravna.
Reijo skinął głową trochę zawstydzony.
- No cóż, nic nie sprawi mi więcej radości niż zaufanie tych maluchów - dodała.
Reijo wytłumaczy! dzieciom, że zajmie się nimi Ravna i że on niedługo wróci. Elise
zaakceptowała to, dla Knuta nic nie stanowiło na razie problemu, ale Maja zaprotestowała na
cały głos. Wrzeszczała co sił w płucach i uczepiła się swymi małymi rączkami włosów Reijo.
- Temperament matki - orzekła Ravna cierpko, podczas gdy Reijo próbował się jakoś
uwolnić i przemówić dziecku do rozsądku. - A przy tym taka podobna do ojca - dodała ze
smutkiem.
- Jest jeszcze jedna sprawa - wtrącił się Reijo. Maja wciąż płakała, ale już nie tak
głośno. - Nie mów o tym Mikkalowi. O ile to nie będzie konieczne. Raija by sobie tego nie
życzyła.
- Tego nikomu nie trzeba tłumaczyć - westchnęła Ravna. - Od razu widać. Nawet mój
syn będzie musiał zauważyć podobieństwo.
Wyciągnęła ramiona ku wierzgającemu tobołkowi, który był jej najstarszym
wnuczęciem. Skarbem, który udało się jej przytulić. I Maja ją zaakceptowała. Wciąż wprawdzie
łkała, ale nie tak przeraźliwie jak jeszcze przed chwilą. Reijo stwierdził, że jego ulubienica ma
się dobrze, i zniknął, zanim dzieci zdążyły się zorientować.
Jeśli Ravna i Pher przerazili się na jego widok, to trzeba przyznać, że Mikkal był równie
zaskoczony.
Stał samotnie na płaskowyżu, z kijem w ręku i arkanem przewieszonym przez ramię.
Miał na sobie proste ubranie z reniferowej skóry, o ton ciemniejsze niż jego opalona twarz. To
był naprawdę przystojny mężczyzna, niewysoki wprawdzie, ale świetnie zbudowany. Jego
wąska w biodrach i szeroka w ramionach sylwetka odcinała się na tle niebieskiego letniego
nieba opromienionego życiodajnym słońcem. Włosy sięgały mu ramion, a grzywka zakrywała
niemal oczy.
Nietrudno było pojąć, dlaczego Raija go kochała, choć przecież Reijo wiedział dobrze,
że nie chodziło tu tylko o jego wygląd. Łączyło ich pokrewieństwo dusz: tego mężczyznę z
płaskowyżu i kobietę, która została żoną wójta z Alty.
Gdy Mikkal rozpoznał przybysza, ruszył ku niemu z otwartymi ramionami i objął go
tak, jakby Reijo był wytęsknionym bratem.
- To się nazywa rzadki gość - zaśmiał się Mikkal. Obaj mężczyźni usiedli. Reijo
wiedział dobrze, że Mikkal chciałby już za wszelką cenę zapytać o nowiny - o nią.
- Zjawiłem się tu z powodu Raiji - wyjaśnił. Ci dwaj nie potrzebowali owijać spraw w
bawełnę. - Raija żyje - uspokoił Mikkala. W spłoszonym spojrzeniu słuchacza czaił się lęk
przed najgorszym.
Gdy Mikkal bawił się swym kijem, Reijo opowiedział mu o tym, co się zdarzyło
minionej jesieni, o podróży, o tym dziwnym miejscu na równinie, o martwym dziecku, o
niezwykłych snach czy widzeniach Raiji. O ludziach wójta i swym przymusowym pobycie w
Alcie. Potem opowiedział o tym, jak Raija okupiła jego wolność, i o ostatnim, dziwnym z nią
spotkaniu. Była to ta sama historia, którą przedtem usłyszała Ravna, tyle że tym razem nie
ukrywał bolesnych szczegółów.
Przemilczał tylko to, co łączyło Mikkala z Mają.
- Jakie życie potrafi być dziwne. - Mikkal spojrzał w górę na leniwe, popołudniowe
chmurki. - Stara Elle miała niestety rację, więcej mężczyzn niż dzieci, mówiła. Raija ma ich
tylko dwoje, prawda? Tę śliczną małą dziewczynkę i dziecko, które nosiła w łonie, gdy ją
ostatnio widziałem.
- Maję i Knuta - potwierdził Reijo. Miał ochotę powiedzieć prawdę, ale już złamał jedną
ze złożonych obietnic. I wystarczy.
Mikkal od razu odkrył największą tajemnicę Reijo:
- Kochasz ją ciągle? Nie robiłbyś tego dla niej, gdyby tak nie było.
Reijo nie musiał odpowiadać na to pytanie, Mikkal domagał się jednak odpowiedzi na
następne:
- Byłeś dla niej czymś więcej niż przyjacielem? Byłeś jej kochankiem?
Cisza zapadła na długo. Słychać było tylko słaby wiatr i tysiące tańczących i
bzyczących owadów. Pomiędzy przyjaciółmi nie może być jednak mowy o kłamstwie.
Reijo spojrzał w dziwne, żółtawe oczy Mikkala.
- Tak.
Mikkal westchnął ciężko, ale Reijo dojrzał na twarzy rywala również coś w rodzaju
szacunku dla swej otwartości.
- Nigdy jednak nie posiadłem jej tak jak ty - dodał Reijo cicho. - Ani ja, ani nikt inny.
Ona należy do ciebie. Ciebie kocha.
- Kiepska pociecha dla człowieka, który przegrał swoje życie - powiedział Mikkal z
goryczą. - Zdaje się, że zrzekłbym się tej pewności, byle tylko móc ją trzymać w ramionach. -
Mikkal zamilkł. Gdy się znów odezwał, głos mu drżał: - Chciałeś kiedykolwiek mieć z nią
dziecko?
Reijo wstrzymał oddech i zrozumiał, że tamten naprawdę nie wie o tym, co Raija
chciała zachować w tajemnicy. Uśmiechnął się niepewnie.
- To zbyt bolesne - wyznał szczerze. - Jej dzieci są w pewnym sensie moje. Ona je
urodziła. Ale ja je kocham. Kocham je, jakby były moimi własnymi dziećmi.
- Życie bym oddał, byle mieć z nią dziecko! - wykrzyknął Mikkal namiętnie.
Gorączkowe spojrzenie zdradzało, że to było jego najskrytsze pragnienie.
Wystarczyłoby parę słów, by zamienić tę tęsknotę w szczęście, ale lojalność wobec tej,
którą obaj kochali, kazała Reijo milczeć.
- Zajmę się nimi - obiecał Mikkal po chwili. - Nie żyję z Siggą od roku. Ona używa
naszego syna jako broni przeciwko mnie. - Dodał zaraz z niejakim zawstydzeniem: - Spodziewa
się następnego dziecka pod koniec roku. Dziecka, które zostało poczęte w gniewie i
wściekłości. - W głosie mężczyzny pojawiła się nuta oskarżenia wobec losu. - Trzymałem Raiję
w miłosnym objęciu i nie zebrałem owoców. Sigga, której nigdy nie kochałem, dała mi dwoje
dzieci... Czy możemy coś zrobić dla Raiji? - zapytał po chwili.
- Niewiele - odparł niechętnie Reijo. - Jest jego żoną. Tego nie możemy zmienić.
Pozostaje tylko ucieczka... - Reijo wzruszył ramionami. - Obiecałem jej, że wrócę. I dotrzymam
obietnicy.
- Będziecie wyjęci spod prawa - zauważył Mikkal nie bez nuty satysfakcji w głosie. - A
zresztą kto by się tym przejmował? - Mikkal znów westchnął. - Przykro mi to mówić, ale wolę,
żeby była twoja, niż żeby należała do innego. Moja nigdy nie będzie. Zaczynam się godzić ze
swym losem.
- Zostanę tu trochę, póki dzieci nie przyzwyczają się do nowej sytuacji - powiedział
Reijo. - Potem spróbuję jeszcze raz. Zbyt wiele jej zawdzięczam, żeby się wycofać.
- A jak ja się czuję twoim zdaniem? - spytał Mikkal zduszonym głosem.
Reijo nie zdradził się, że liczy na Mikkala. Nie miał przecież prawa wtrącać się w cudze
życie. Na tamtym ciążyły wszak inne obowiązki, nie tylko wobec Raiji.
On to co innego. Raija i dzieci to jego jedyna rodzina.
- Nie ma sensu pragnąć tego, co jest niedosiężne - mówił gorączkowo Mikkal. - Byłem
chłopcem wówczas, gdy powinienem był być mężczyzną. Nie ma sensu oskarżać innych. Sam
jestem wszystkiemu winien. I niczego nie można odwrócić. Marzenia mogą złamać mężczyznę.
Popatrz na mnie. Sam sobie to wszystko zawdzięczam.
Reijo popatrzył. Mikkal miał dwadzieścia parę lat. Wyglądał starzej. Nie nosił w sobie
radości życia. Reijo wciąż pamiętał młodzieńca z niebezpiecznie czarującym błyskiem w
oczach. Figlarny uśmiech i radosny głos. Pamiętał, że obaj się w niej tak bardzo kochali. Obaj
byli młodzi i pełni nadziei, choć wiedzieli, że to Karl ją dostanie.
Teraz Mikkal jest już całkiem inny, podobnie jak Reijo. Sam wiedział przecież, że nie
wygląda już jak beztroski młodzian.
- Zmieniliśmy się - powiedział Mikkal, śmiejąc się pod nosem. Nie zwracał uwagi na
stado reniferów, choć miał ich pilnować. W każdym razie nie patrzył w tamtą stronę w czasie
rozmowy z Reijo. - A ona się zmieniła?
Reijo uśmiechnął się ze smutkiem, przywołując obraz odzianej w czerń nimfy leśnej,
która uciekła przed nim w lesie koło Alty. Czy się zmieniła?
- Ma teraz stroje, których żaden z nas nie mógłby jej sprawić. Wydawała nam się taka
piękna w prostym odzieniu, a teraz wygląda jeszcze wspanialej. Serce boli na samą myśl o tym.
Gdy człowiek myśli, że przecież ona zasługuje na wszystko, co teraz ma, i jednocześnie pragnie
ją stamtąd wydostać jak najszybciej...
Oczy Mikkala również rozbłysły. Głos miał gardłowy:
- Bogactwo nic dla niej nie znaczy. Nie wypowiedział jej imienia. Zbyt go bolało.
Cierpiał, gdy o niej myślał. Gdyby wypowiedział jej imię na głos, wbiłby sobie nóż w otwartą
ranę - we własne serce.
Siedzieli obok siebie, spoglądając w kierunku ciągle przemieszczającego się,
skubiącego mech stada. Niezależnie od tematu, jaki poruszali, kończyli zawsze na jakimś
wątku, który dotyczył właśnie jej.
Zapadł zmierzch, a potem noc. Wciąż było jasno. Przyroda zabarwiła się czerwienią
niczym zarumieniona, zakochana dziewczyna. Mężczyźni jedli suszone mięso renifera. Mikkal
odkrawał cieniutkie plasterki, jeden dla siebie, drugi dla gościa. Łączyło ich coś, czego nie
potrafili wytłumaczyć. Mieli może dość powodów, by się nienawidzić, kochali wszak tę samą
kobietę. Oni jednak się szanowali. Ich przyjaźń trudno było wytłumaczyć, ale kto powiedział,
że trzeba tłumaczyć wszystko?
Miękkie kroki pośród wrzosów zwiastowały nadejście zmiennika. Przybysz poruszał się
zwinnie jak kot, a Reijo nie mógł oprzeć się wrażeniu, że już gdzieś widział jego twarz.
Najprawdopodobniej był w grupce, która go tu witała. O wiele później przypomniał sobie
kobietę, która patrzyła na niego z taką nienawiścią. Była do złudzenia podobna do tego
mężczyzny równego mu wiekiem. Mikkal podniósł się z ociąganiem.
- Czas nie pędzi tu na złamanie karku - zauważył Mikkal dość zgryźliwie. Jego
zmiennik nie był skory do żartów.
- Szukają twojego ojca - rzucił w stronę Mikkala. - Poszedł gdzieś bardzo wściekły
wcześnie rano. Nie pokazał się od tamtej pory. Ravna zaczęła się niepokoić...
Reijo poczuł się niepewnie. Mikkal odezwał się ostrożnie:
- Dlaczego się rozzłościł? Zmiennik odwrócił od niego wzrok. Spojrzał na Reijo.
- Rozzłościł się na mnie - powiedział Reijo. - Obawiam się, że twój ojciec nie był
zachwycony moim widokiem.
- Albo widokiem dzieciaka... dzieciaków - dodał tamten, wyraźnie zadowolony, że nie
musi przekazywać tych rewelacji zupełnie sam. - A Sigga wpadła w histerię - wyjaśnił.
Okazało się, że przybysz jest bratem Siggi i ma na imię Aslak. Wówczas Reijo
uświadomił sobie, że właśnie ta kobieta, która wcześniej patrzyła na niego tak ostro, była żoną
Mikkala.
Aslak mówił dalej bez ogródek:
- Sigga zerwała swoją jurtę i rozstawia ją właśnie daleko za obozem. Twierdzi, że
udusiłaby się, gdyby przyszło jej oddychać tym samym powietrzem, co dzieciaki tej, jak mówi,
„fińskiej dziwki”...
Mikkal pobladł i zesztywniał. Reijo zaczął rozumieć, co miała na myśli Ravna, mówiąc
o swoim synu.
- Sigga zrobi, co zechce - rzucił Mikkal. - Niezależnie od tego, co powiem. Ale stary...
pojęcia nie mam, czemu się tak zdenerwował. Dziecko nie może przecież nic poradzić na to,
jakich ma rodziców.
- Można tak powiedzieć - mruknął Aslak, unikając spojrzenia szwagra.
- Nie znosił wprawdzie Raiji, ale nie musiał w ten sposób reagować z powodu
niewinnych dzieci - dodał Mikkal.
Ani Aslak, ani Reijo nie skomentowali tych słów. Obaj z uwagą wpatrywali się w
chmury.
- Gdy stary człowiek zachowuje się jak dziecko, musi sam ponieść konsekwencje -
oświadczył twardo Mikkal. - Niech się błąka, póki mu się nie znudzi. Nie zamierzam go szukać.
Reijo poczuł, że Ravna wstrzymuje oddech, gdy jej syn wszedł do namiotu w
towarzystwie Reijo.
Dzieci spały. Nawet Reijo z trudem przełknął ślinę, widząc, jak Elise obejmuje Knuta z
niemal matczyną czułością. Maleństwo spało z kciukiem pocieszenia w buzi. Knut był wpraw-
dzie bardzo ufny, ale tego dnia wydarzyło się zbyt wiele.
W charakterystyczny dla siebie sposób Maja odsunęła się trochę od pozostałej dwójki.
Wyróżniała się nie tylko kolorem włosów, ale i temperamentem. Mała indywidualistka. Reijo
kochał ją, jakby była jego własnym dzieckiem.
Widok Mikkala klęczącego przed śpiącymi dziećmi był doprawdy wzruszający. Mikkal
z trudem hamował płomień, który w nim wybuchł. Bolesna powściągliwość kosztowała go
więcej, niż ktokolwiek przypuszczał.
Z wielką czułością głaskał palcem policzek Knuta. Głos mu pogrubiał i ledwo dał się
rozumieć:
- To mogłoby być moje dziecko. Gdybym się wcześniej zdobył na odwagę...
Mikkal pochylił głowę tak, że Reijo podejrzewał go o łzy. Słowa, które mogły ukoić ten
ból, miał na końcu języka. Tak łatwo byłoby je wypowiedzieć...
- Raija zniosła dość z twego powodu, Mikkal - rzekła Ravna zdecydowanym tonem.
Reijo był jej bezgranicznie wdzięczny. Nigdy przedtem nie był tak bliski złamania
przysięgi. Ulżyłoby mu, gdyby to zrobił. Ale Ravna postąpiła tak, jak i on powinien. Pozwoliła,
by Mikkal sam zauważył to, co tak łatwo dostrzec.
- Powinieneś być ostatnią osobą, która jej tak źle życzy - ciągnęła matka Mikkala. -
Sprowadziliście na siebie dość nieszczęścia. Ojciec nigdy ci nie przebaczy, synu.
- Zachowuje się jak dziecko - mruknął Mikkal, zaciskając wąskie wargi.
Reijo chciał krzyknąć, że przecież mówią o zupełnie różnych rzeczach. Ale się nie
odważył.
Obserwującym tę scenę wydawało się, że minęła cała wieczność między chwilą, w
której Mikkal usiadł przy śpiącej dwójce, a momentem, w którym odwrócił się do Mai. Reijo
miał wrażenie, że powietrze zgęstniało od napięcia, ale Mikkal tego nie zauważył. Mały Knut
najbardziej odpowiadał marzeniom, które Mikkal snuł w ramionach Raiji.
- Mała księżniczka - uśmiechnął się i delikatnie odgarnął z czoła Mai długą grzywkę. -
Gdy ją zobaczyłem po raz pierwszy, również spała... - Jego dłoń się zatrzymała w samym
środku ruchu. Zastygła na czole dziewczynki. Źrenice zwęziły się w przypływie wściekłości.
Palce wodziły po wyraźnych bliznach, które szpeciły pyzate policzki. - Jak to się stało? -
zapytał głosem zduszonym od gniewu i niedowierzania.
Maja jęknęła przez sen, więc Mikkal cofnął rękę, ale wciąż patrzył na zniekształcony
policzek.
- To nie mógł być wypadek - mruknął do siebie i odwrócił się w stronę Reijo. -
Opowiedz mi, jak to się stało?
Reijo przełknął ślinę. Wspomnienie śmierci ojca było dla niego bolesne, ale dla Mikkala
ta historia będzie jeszcze bardziej gorzka.
- To był ten człowiek, który obciął włosy Raiji. Ten, którego...
- ...którego zraniłem nożem - dokończył za niego Mikkal i znów spojrzał na maleńką
córkę Raiji. Przypomniał sobie jej miękkie, gładkie policzki. - Dlatego to zrobił?
- Możliwe - powiedział Reijo. - Zabrał ją ze sobą, wykorzystując naszą nieuwagę. Mój
ojciec go odnalazł. Obaj zginęli... Jeden Pan Bóg wie, jak Maja to przetrwała. Znalazłem ją w
chacie oddalonej o paręset metrów od tego miejsca. Policzki jej wciąż krwawiły. Sam bym go
poćwiartował, gdyby nie fakt, że już nie żył.
Mikkal odwrócił się od nich. Kucnął, wciskając głowę między kolana. Nie wyrzekł ani
słowa, ale widać było, że drżą mu ramiona.
- Zadałem jej tylko cierpienie - powiedział wreszcie. - Ból i cierpienie. Czy warto było?
Czy było warto?
Ze zwieszoną głową wyszedł na dwór. Nawet jednym słowem nie zdradził, że domyśla
się tego, co zrozumieli wszyscy inni.
Ravna pokiwała głową w zamyśleniu, gdy jej syn zamknął za sobą drzwi.
- Rozpoznałbyś swoją własną twarz w buzi dwuletniego dziecka? - zapytała Reijo.
Czy rozpoznałby? Jak często Reijo oglądał odbicie swojej twarzy? W spokojnej wodzie
latem. W błyszczących garnkach. Czy kiedykolwiek się jej przyjrzał?
Głos Ravny nabrzmiał wielką czułością:
- On tego nie zauważy, dopóki ktoś mu nie powie. Reijo nie potrzebował jej zapewniać,
że on tego nie zrobi.
- Mikkal mieszka na samym skraju obozu, po prawej stronie. Możesz tam spać, dopóki
będziesz u nas. Dzieci tu zostaną. Zobaczymy, co powie Pehr. On jest porywczy, ale nie
wścieka się zbyt długo...
W tonie jej głosu nie było tego optymizmu, który próbowała zawrzeć w słowach.
Nikt nie wiedział, co myśli albo czuje Pehr. Mogli tylko zgadywać.
Młodzieńcy, którzy wyruszyli na poszukiwanie, znaleźli go niedaleko obozu. Siedział
wsparty o tysiącletni kamień, z twarzą zwróconą ku niebu, jakby przeklinał boskie wyroki. Nikt
nie mógł powiedzieć, że Pehr zmarł z wyrazem spokoju na twarzy. Mikkal przyjął wieść o
śmierci ojca niemal obojętnie.
Reijo poczuł się winien. Nie wątpił, że to szok spowodowany widokiem Mai zabił
starego. Inni myśleli tak samo, ale nikt go wprost nie oskarżył. Nikt nie wypowiadał swych
myśli na głos.
Nikt z wyjątkiem jednej osoby.
Znalazła Mikkala i Reijo, gdy pilnowali reniferów. Mikkal zastąpił Aslaka, choć inni
ofiarowali się, że go wyręczą. Reijo poszedł z nim. Trochę dlatego, że dobrze mu było w
towarzystwie Mikkala. Trochę dlatego, że czuł się zupełnie niepotrzebny, bo Ravna próbowała
zagłuszyć swój ból krzątaniną wokół dzieci. Trochę zaś dlatego, że uważał się za winnego
nagłej śmierci Pehra. Prościej było patrzeć w oczy Mikkalowi, niż napotykać umykające
spojrzenia innych.
Gdyby Reijo nie porównywał jej z Raiją, uznałby pewnie, że to najpiękniejsza kobieta,
jaką widział. Jej wielkie migdałowe oczy i złocista cera mogły przyspieszyć krążenie krwi
niejednego mężczyzny.
Ale zarówno Mikkal, jak i Reijo mieli we krwi Raiję. Sigga była z góry skazana na
przegraną.
Mikkal obdarzył ją tylko jednym spojrzeniem. Potem demonstracyjnie odwrócił się od
niej plecami.
- Co tu robisz? Zdawało mi się, masz dość roboty ze stawianiem swej jurty.
- Chciałam pocieszyć mego bolejącego męża - odpowiedziała mu słodko. - Miejsce
żony jest u boku męża, Mikkal.
- Nie troszczyłaś się o to przedtem. Rozmowa małżonków była utrzymana w jadowitym,
ostrym tonie.
- Przedtem mój mąż nie bolał nad tym, że zabił własnego ojca.
Wtedy na nią spojrzał. Jego ciemne brwi uniosły się niepokojąco ku górze. Nozdrza
zadrżały gwałtownie.
- W jaki sposób, moja miła Siggo? Wieczne lody nie są chyba tak zimne jak spojrzenie
tej młodej, urażonej żony Mikkala.
- Sam chyba dobrze wiesz - zaśmiała się ostro, lecz Reijo usłyszał w jej śmiechu nutkę
rozpaczy. Ta kobieta nie budziła sympatii, ale Reijo przypuszczał, że nie zawsze była taka. -
Gdyby wszystko zostało zaplanowane, pomysł sprowadzenia tu jej bękartów trzeba by uznać za
genialny. Jeśli potraktujemy to jako przypadek, to trudno odmówić mu szczególnego
charakteru. Tak czy owak, jest w tym sporo twojej winy, Mikkal. Nie wyprzesz się tego. Jeśli
nawet kiedyś miałam wątpliwości, to teraz widzę wszystko czarno na białym.
- Ciężarne kobiety lubią histeryzować - mruknął Mikkal.
- Czy ty również jesteś jednym z jej kochanków? - teraz Sigga dosięgła swym
spojrzeniem i językiem Reijo. - Jak ona się miewa? Czy to tajemnica? Może ona rzeczywiście
potrafi to, o co ją podejrzewali Mikkal i Elle... Może naprawdę jest szamanką...
- Może powinnaś pójść sobie stąd, zanim ktoś cię stąd wyniesie - warknął Mikkal.
Udawała wprawdzie, że go zupełnie ignoruje, ale jednak zebrała się do drogi.
W pytaniu, które rzuciła w stronę Reijo, było prawdziwe zainteresowanie:
- A może jedno z nich jest twoje? To najmłodsze? Albo ta blondyneczka? Ten jej biedny
mąż miał chyba dość roboty z nadawaniem im imion. Wiedział, ile razy przyprawiła mu rogi?
- Dość tego, Sigga! Mikkal się podniósł, a ona usłyszała chyba w jego głosie jakiś ton,
który znała z przeszłości. Poszła sobie.
- Co ona miała na myśli? - zapytał Mikkal powoli, akcentując każdą sylabę. - Co ona, u
diabla, miała na myśli?
Gdzieś w najdalszym zakamarku jego świadomości zaczęło się chyba rodzić niejasne
podejrzenie.
Reijo widział, jak się zmienia twarz Mikkala, i mógł bez trudu wyczytać, co się dzieje w
jego głowie: wir chaotycznych, przeciwstawnych uczuć, niezrozumienie, słowa Siggi, które
powracały jedno po drugim, dwuznaczny sens innych, dawnych słów i gestów. Twarz Mikkala
była naga i bezbronna. Ukląkł na wrzosowisku, jakby zupełnie opadł z sił. Jego dłonie splatały
się i rozplatały. Wyrywały kępki trawy i wrzosów, choć Mikkal nie zdawał sobie z tego sprawy.
Napięte ciało spływało potem. Reijo spostrzegł mokre perełki na czole i policzku. Jasne
oczy pociemniały i stały się prawie czarne.
To, czego domyślił się przed chwilą, zaczęło docierać do jego świadomości. Uczucia
szarpały nim niczym orkan. Za każdym uderzeniem było mu łatwiej uwierzyć. Położył się na
plecach, zasłaniając twarz dłonią. Poddał się całkowicie. Załamany i szczęśliwy jednocześnie.
Gdyby chodziło o kogoś innego, Reijo uznałby, że to wszystko jest dość żałosne. Gdy
jednak patrzył, jak Mikkal obnaża przed nim własną duszę, poczuł się tak, jakby zobaczył
lustrzane odbicie swojej.
- Wiedziałeś o tym od zawsze? - zapytał Mikkal zduszonym głosem. Usiadł i zwrócił
wykrzywioną twarz ku młodemu Finowi. Tamtemu nie pozostało nic innego, jak pokiwać
głową. - Czy tylko ja jeden o niczym nie wiedziałem? Dlaczego nic mi nie powiedziała?
- Obaj znamy Raiję - odparł Reijo. - Jest dumna. A poza tym co mógłbyś zrobić, co
mogło się zmienić?
Mikkal milczał. Siedział tylko ze zwieszonymi ramionami, jakby zupełnie opadł z sił.
Rozczarowanie spowodowane tym, że Raija nie powiedziała mu prawdy, przyćmiło
radość z faktu, że nagle stał się ojcem dziecka, o którym tyle myślał.
- Musiała być taka samotna - mruknął Mikkal do siebie. Czule. Ze smutkiem. - Moja
mała Raija. Taka samotna i taka przestraszona...
Zapatrzył się w niebo i zaśmiał się sam do siebie. Zanurzył się w myślach i
wspomnieniach, którymi nie mógł się podzielić z Reijo.
- A więc była moja przez cały czas. Maja... - Po chwili zastanowienia dodał: - Czemu
się nie domyśliłem? Pragnęła, żebym sam zrozumiał. Dopiero teraz to widzę. Chciała, żebym
wiedział, ale była zbyt dumna, by mi to powiedzieć. Sam powinienem był zrozumieć. Ale
okazałem się ślepcem... Biedne maleństwo...
Mikkal zapłakał jak dziecko. On, silny mężczyzna, który nie dostał ukochanej kobiety i
nie mógł żyć tak, jak tego pragnął. Ale istnieje Maja. Maja jest jego dzieckiem.
Trudno mu było oswoić się z tą prawdą. Zbyt długo taka ewentualność była tylko
marzeniem.
Jakiś ptak przysiadł zgrabnie na wzgórzu nieopodal obu przyjaciół. Los chciał, że był to
kruk. Lśniąco czarny ptak siedział w słońcu i czyścił sobie pióra. Mikkal śledził go wzrokiem.
Twarz mu odmłodniała w ciągu kilku chwil. Napięte rysy się wygładziły. We wzroku pojawił
się błysk ożywienia.
- Dlaczego ludzie mówią, że kruk jest brzydki? - zapytał z zadziwieniem. - Żywi się
padliną, to prawda, ale przecież my też jemy martwe zwierzęta. Kruk wcale nie jest odrażający.
To dumny ptak. Wspaniały. Czarny jak noc. Sprytny...
Reijo pozwalał mu się wygadać. Mikkal powinien mówić, żeby otrząsnąć się z szoku.
Mikkal spostrzegł, że ptak znów odlatuje, śledził uderzenia jego skrzydeł, patrzył, jak
ślizga się na falach powietrza, słuchał jego krzyku ponad stadem reniferów.
- Pamiętam chwilę, w której zobaczyłem ją po raz pierwszy. Nie wiem, czego
oczekiwałem. Może jednej z tych bladych, jasnowłosych dziewcząt, których tyle widziałem w
twoim kraju. A ona była inna. Maciupeńka. Z nieprzeniknioną twarzą. Taka wyprostowana, że
aż trudno w to uwierzyć. Trzymała ojca za rękę. Nie wiem, które z nich czuło się gorzej. Nie
chciała płakać. Już wtedy była dumna jak diabli, chociaż miała zaledwie osiem lat. Nigdy w
życiu nie widziałem kogoś tak zrozpaczonego. Choć nie bezradnego... Raija nigdy nie bywa
bezradna. Ona przetrwa wszystko. Jest giętka jak wierzba. Wtedy jednak została sama i
wszystko wokół niej było takie obce. Jej czarne, mokre włosy powiewały bez ładu i składu na
wietrze. Wyglądała jak niezdarne małe kruczątko. Widziałem gniazdo z pisklętami kruka
poprzedniej wiosny. Wzruszyłem się wtedy. Widziałem, jak próbują latać. A ona wówczas
wydała mi się bardzo do nich podobna... - Mikkal zaśmiał się cicho. - Była kruczątkiem. Moim
Małym Krukiem. Uważam, że kruki są piękne. - Otrząsnął się ze wspomnień i gwałtownie
odwrócił w stronę Reijo. - To zmienia postać rzeczy, chyba wiesz o tym? Nie mogę pozwolić,
żebyś sam wyruszył do Alty, by jej pomóc. Jestem jej coś winien. Reijo miał na to nadzieję. Ale
nie czuł smaku zwycięstwa.
- Ona wcale nie chciała, żebym tu przyszedł z dziećmi. Prosiła mnie, żebym trzymał
wszystko w tajemnicy przed tobą. - Reijo z trudem o tym mówił. Słowa więzły mu w gardle, a
twarz Mikkala stała się tak boleśnie przejrzysta. - Gdy mnie wypuścili z lochu... błagała, bym ci
nie mówił, co się z nią stało. Kiedy widziałem ją ostatnio, musiałem nawet skłamać i zapewnić,
że wcale nie zamierzam cię szukać.
- Ale ona wiedziała, że mnie znajdziesz - uśmiechnął się Mikkal ciepło. - Na pewno
wiedziała, że to zrobisz. Ale moja Raija nigdy o nic nie prosi. Raija wie, że nigdy nie pozwo-
liłbym jej żyć w klatce. Tak samo jak kruki urodziła się po to, by fruwać na wolności.
- Wiesz przecież, że zrobię wszystko, żeby uwolnić ją od tego diabła - oświadczył Reijo
stanowczo.
Mikkal spojrzał w jego zielone oczy i uśmiechnął się nieznacznie:
- Wiem. I zabierzesz ją gdzieś, gdzie nie znajdzie jej ani mąż, ani ja.
Reijo zrozumiał.
- Dla mnie szczęście Raiji jest ważniejsze niż wszystko inne - powiedział z rezygnacją. -
Obaj wiemy dobrze, co to oznacza.
Mikkal milczał. Dla niego również jej szczęście znaczyło najwięcej. I tak niewiele mógł
jej dać.
4
Raija nie lubiła przyjęć. Nie pytała już jednak, czy naprawdę trzeba je organizować.
Zapytała o to jeden jedyny raz. Ole lodowatym głosem udzielił jej lekcji dobrych manier. Chłód
jego szarych oczu upewnił ją raz na zawsze, że nie warto mu się przeciwstawiać. Jego autorytet
wspierał teraz tytuł wójta. Ona zaś była niczym.
Nie pozwalał jej o tym zapomnieć.
„Wydobyłem cię z błota - mówił. - Nauczyłem cię zachowywać się w sposób
kulturalny. Wiem, czego ci potrzeba, Raiju, moja miła. Jesteś żywym dowodem na to, że nawet
na kupie gnoju mogą wyrosnąć najpiękniejsze róże. Ale nie ma potrzeby wciąż w tym gnoju
żyć. Cywilizacja, kochanie. Ku cywilizacji prowadzą nas wszystkie nasze wysiłki”.
Tym razem marsz ku cywilizacji miał polegać na zorganizowaniu przyjęcia, jakiego w
okolicy jeszcze nie było. Przyjęcia, jakie wydaje się tylko w wielkich miastach, w stolicy i za
granicą. Raija nie miała pojęcia, skąd Olemu przyszedł ten pomysł do głowy, miała jednak dość
rozumu, by o to nie pytać.
Oto jej mąż zamierzał urządzić bal maskowy. Wszyscy mieli się przebrać i założyć
maski. Tak, by nikt nikogo nie rozpoznał.
Zdaniem Raiji pomysł był śmieszny. Żadne maski nie zdołają ukryć tożsamości tych
pięćdziesięciu osób, które Ole uznał za godne zaproszenia. Raija nie miała wątpliwości, że w
ciągu dziesięciu minut rozpozna wszystkich gości.
Ole cieszył się niezmiernie. To właśnie on wybrał kostium dla żony. Wymyślił jej
przebranie.
Żart męża zranił ją boleśnie, nie skomentowała jednak jego decyzji. Służąca, którą Ole
zatrudnił niedawno wbrew woli Raiji, podzielała jego zdanie i utrzymywała, że Raija będzie
wyglądała cudownie.
Trine przyniosła kostium już dawno temu. Obrzuciła swą panią spojrzeniem, w którym
Raija odczytała coś w rodzaju pobłażania. Raija odesłała ją czym prędzej.
W tej służącej było coś, co zbijało Raiję z tropu. Wyglądała na osobę w wieku Olego i
wszystko wskazywało na to, że kiedyś żyła w znacznie lepszych warunkach. Trine była piękna i
tchnęła dumą, której nawet Ole nie potrafił zdławić.
Pojawiła się nagle, znikąd, a Ole natychmiast ją zatrudnił, choć wcale nie potrzebowali
służącej. Nie stać ich było na posiadanie służby. Ale Ole podjął decyzję. Zawsze wszystko
wiedział lepiej.
Raija zrzuciła suknię i stała bezradnie w samej bieliźnie. Z odrazą spojrzała na jaskrawy
kostium, który kazał dla niej uszyć. Kostium był prostacki. Wulgarny. Przez chwilę zapragnęła
mieć znowu skórzane bluzy, które kiedyś nosiła. To byłaby właściwa odpowiedź na jego
beznadziejny pomysł: przebrać się za Laponkę, ale nie za Laponkę z wyobrażeń Olego.
Skórzana bluza wyglądałaby na balu dziwnie. Gdyby Raija ją włożyła, wszyscy by ją
rozpoznali. A Ole przypomniałby sobie, gdzie ją znalazł.
Ole nie wiedział jednak, że Raija żyła kiedyś wśród koczujących Lapończyków. Wśród
nomadów.
W jego mniemaniu Lapończycy byli brudnymi, przygłupimi stworzeniami, prawie
zwierzętami. Nie wiedział, jak bardzo się myli. Nie wiedział, że jego żona kocha jednego z
nich.
Raija zacisnęła zęby i naciągnęła na siebie kostium. Wciąż była żoną Olego. Wciąż była
mu posłuszna. Jak niewolnica. Czasami żałowała, że nie uciekła razem z Reijo. Gdzie on teraz
jest? Chyba nie próbuje odnaleźć Mikkala. Nie wolno mu. Mikkal nie może się dowiedzieć o jej
poniżeniu. Pewnie by zrozumiał jej decyzję, ale Raija wolała nie ryzykować, nie chciała się
narazić na jego pogardę.
Pewien siebie i uśmiechnięty Ole wkroczył do ich wspólnego pokoju w chwili, gdy
Raija ponownie sznurowała gorset. Gdyby tylko wiedział, jak bardzo różni się ten kostium od
prawdziwego ubioru Lapończyków...
Szare oczy męża iskrzyły się ku niej. Uśmiech wyżłobił głęboki dołeczek w lewym
policzku. Mokra grzywka osłaniała czoło. Ole Edvard wyszedł właśnie z kąpieli. Raija mogła
bez trudu wyobrazić go sobie w łaźni. Był piękny. Uroda, której Raija nie potrafiła się oprzeć,
budziła w niej nienawiść do samej siebie. Nienawiść równie wielką jak ta, którą żywiła wobec
niego. Marzyła bezustannie o tym, by ukarać go za ten wpływ, który na nią wywierał.
- Moje słodkie dzieciątko natury już się przebrało w kostium - uśmiechnął się Ole,
obrzucając żonę pełnym uznania spojrzeniem i przysiadając na jej łóżku.
Raija czuła na sobie jego wzrok. Ten człowiek był zawsze tak namacalnie obecny.
Wyczuwała jego obecność, gdy tylko wchodził do pokoju, i nie znosiła tego uczucia. Powinno
przecież towarzyszyć miłości, a nie nienawiści.
- Wyglądasz zniewalająco, skarbie. Dokładnie tak, jak sobie wyobrażałem. - Ole
wyciągnął ku niej zapraszającą dłoń.
Raija chciała mu się wymknąć. Miała zamiar przywitać go słowami pełnymi
szyderstwa, ale jej ręka sama się wślizgnęła w jego rękę. Pozwoliła, by ją przyciągnął do swej
szerokiej, wilgotnej jeszcze piersi, widocznej spod rozpiętej na poły koszuli.
Zaśmiał się cicho, zamykając ją w niedźwiedzim uścisku. Jego wielka dłoń mogłaby
nieomal objąć ją w talii. Ona była maleńkim, słabym krzaczkiem, a on potężnym, zimowym
wichrem, który smagał karłowate roślinki i mógł ją w każdej chwili złamać. W jego
przerażającej sile była zarówno brutalność, jak i czułość. Ona, wątła krzewina, mogła tylko
pozwolić, by szalejący wicher decydował o jej ruchach i ich rytmie - albo dać się złamać.
Dlaczego te zimne oczy wypełniały się taką czułością przed każdym pocałunkiem?
Dlaczego ona nigdy nie potrafi zacisnąć powiek, nie zaglądać w te źrenice, które tchnęły
ciepłem i zdradzały istnienie duszy? Czy w głębi serca pragnęła go takim ujrzeć?
Raija nie wiedziała, jak to się dzieje, ale i tym razem nie zmrużyła powiek w porę.
Wyczytała w jego spojrzeniu to, czego jej nigdy nie mówił i czego nigdy nie miała usłyszeć.
Miał twarde dłonie, ale Raija mimowolnie przytuliła się do niego. Jej ramiona wcale go
nie odepchnęły. Jej palce nie wczepiły się w jego skórę z wściekłością. Objęły łagodnie jego
szyję i wsunęły się w wilgotną czuprynę. Usta Raiji napotkały jego wargi, zdradzając coś w
rodzaju głodu.
Powinna ugryźć te wargi aż do krwi, ale one wprawiły natychmiast jej własne usta w
drżenie. Potrafiły zalać ją oceanem czułości. Za każdym razem dziwiła się, że ten
najokrutniejszy i najzimniejszy człowiek, jakiego zna, ma w sobie tyle ciepła. W jej ramionach
objawiał swoje dwa oblicza: jedno lodowate, drugie zaś płomienne. Potrafił być wymagający i
przerażający, podczas gdy jego usta sprawiały, że pełna niepojętej tęsknoty Raija nie mogła mu
się oprzeć. Pełna pożądania, które chętnie by zdławiła, nawet gdyby przyszło jej oddać za to rok
życia.
Krew tętniła. Szumiało jej w uszach i czuła tylko jego ciało, równie gorące jak jej
własne. Ramiona Olego były zarazem takie silne i takie delikatne. Raija wtuliła twarz w jego
szyję i prawie zapomniała, z kim ma do czynienia.
Pragnęła zatrzymać te cudowne chwile. Czuć dotyk jego dłoni, przyprawiających ją o
dreszcze, czuć miękkie wargi na swoich policzkach, czuć ich pieszczoty na twarzy i na szyi.
Tego właśnie pragnęła... Te same dłonie, które potrafiły poruszyć w niej najczulszą strunę,
przerwały działanie czarów. Ole odepchnął ją od siebie równie nagle, jak przedtem wyciągał ku
niej dłoń.
Raija wzięła głęboki oddech - było to konieczne, by wszystkie zmysły zaczęły
normalnie funkcjonować. By ciało ochłonęło.
- Łatwo się rozpalasz, moja śliczna - uśmiechnął się, niewzruszony jak zawsze. Tylko
kilka perełek potu u nasady włosów zdradzało podniecenie, ale Raija udała, że tego nie widzi.
Ole chciał utrzymać ją w przekonaniu, że tylko ona poddała się namiętności. Nigdy by się nie
przyznał, że płonie i pragnie jej tak samo jak ona jego. Powiedziałby, że przecież przyszedł tu
prosto z łaźni, więc nic dziwnego, iż jego skóra wciąż paruje... - Oczywiście, że jesteś
pociągająca - dodał, opierając się o poduszki. - To zresztą mogłoby być interesujące i całkiem
nowe doświadczenie. Nigdy przedtem nie kochałem się z Laponką. Ludzie powiadają, że one są
namiętne i chętne. Nie sądzę, żebyś mnie rozczarowała.
Raija zaklęła po cichu i odwróciła się do niego plecami. Nie patrząc w jego stronę,
wstała i sięgnęła po grzebień. Gwałtownymi ruchami zaczęła czesać włosy.
- Zdaje się, że naprawdę jesteś rozczarowana - zaśmiał się. - Ale przecież nie mamy
czasu, moja mała. Za chwilę zjawią się pierwsi goście. Chciałbym, żebyś wyglądała najpiękniej,
jak potrafisz. Założyłbym się o własną duszę, że będziesz najpiękniejsza.
- Dla ciebie to nic trudnego - odparła Raija kąśliwie, wciąż odwrócona do niego
plecami. - Nie masz przecież duszy.
Ole nie odpowiedział jej. To ją zdziwiło.
- Zapleć włosy, Raiju. Raija uśmiechnęła się wymuszenie.
- Oczywiście. Mechanicznie wykonywała jego polecenia. Nie widziała zranionych oczu
tego olbrzyma, który był jej mężem. Nagiego spojrzenia, które mogłoby odmienić to, co było
między nimi. Ona odwróciła się plecami, a on był ostrożny i nie zwykł się przed nią zdradzać.
Chwila przeminęła.
Raija znowu spojrzała na męża.
- Zamierzasz iść w tym stroju? - zapytała lodowatym tonem, obrzucając lekceważącym
spojrzeniem jego sfatygowaną koszulę i codzienne spodnie. Nie był to z pewnością strój, jaki
należało wkładać na spotkanie z tak zwanymi cywilizowanymi ludźmi.
Ole nie ruszył się z miejsca.
- Wydawało mi się, że dobrze będzie, jeśli mój strój będzie pasował do kostiumu mej
uroczej żony, o ile tylko nie przyćmi jej blasku.
Raija nie mogła uwierzyć, że on rzeczywiście chce przebrać się za Lapończyka. Miał
chyba zbyt norweski wygląd: był wysoki i jasnowłosy. Prawdziwy olbrzym.
Eleganckim ruchem ułożył swe nogi obute w brudne kalosze na czystej pościeli. Raija
nie zwróciła na to uwagi tylko dlatego, że już nie musiała prać bielizny. Fakt, że zatrudnił
służącą, miał mimo wszystko jakieś dobre strony.
- Nie wystąpię jako Lapończyk z gór - oświadczył tonem, w którym brzmiała nutka
obrzydzenia. - Ale to będzie coś w tym rodzaju. Kamizelka, czapka... trochę przybrudzone
dłonie... - Ole zaśmiał się, błyskając białymi zębami. - Nikt się nie zorientuje, że nie jestem
prawdziwym fińskim Lapończykiem. Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby wyrzucono mnie za
drzwi mego własnego domu.
Raiji wcale nie było do śmiechu. Uznała, że Ole posunął się za daleko. To było
niesmaczne. Szydził z jej pochodzenia. Całkiem otwarcie. Żeby pokazać jej, z kim ma do czy-
nienia i jak niewiele znaczy w jego oczach.
- Może i ciebie ktoś zamknie w piwnicy - powiedziała zgryźliwie, kryjąc swój ból.
Nigdy nie będą się wzajemnie szanować. Ich małżeństwo nigdy nie będzie normalne.
Czasem pragnęła jednak go zrozumieć - choćby po to, żeby wiedzieć, co się kryje za
jego postępkami. Czasem chciała, by on ją rozumiał. Aby pojął wreszcie, że Raija wcale nie
wstydzi się swych korzeni. Na razie poniżał ją, bezustannie przypominając, że nie jest mu
równa. Byłoby to jej właściwie obojętne, gdyby nie fakt, że Ole rzeczywiście wstydził się,
ilekroć Raija w zapale albo gniewie wykrzykiwała coś po fińsku. Wstydził się jej akcentu, który
zdradzał obce pochodzenie. Kwenka. Znienawidzone słowo, którego Raija nie lubiła
wypowiadać. Równie dobrze mogłaby być wszą.
Ole wstydził się jej imienia. Wolałby, żeby brzmiało bardziej zwyczajnie, z norweska,
na przykład Ragna albo Ragnhild - jakkolwiek, byle nie Raija.
Nigdy jej tego nie mówił. A już tym bardziej nikomu się z tego nie zwierzał. Gdy
jednak, będąc w towarzystwie, Raija zbytnio się zapalała podczas rozmowy, dbał o to, by ostu-
dzić jej zapał. Inni sądzili prawdopodobnie, że nie chciał, by powiedziała za wiele. Raija znała
prawdziwą przyczynę: Ole nie życzył sobie, by mówiła łamaną norweszczyzną. Ale tego
wieczoru, gdy miała być gospodynią wyjątkowego przyjęcia, chciał, by wystąpiła w przebraniu
Laponki.
Raija znała go bardzo dobrze. Chciał ją upokorzyć, ale to mu się nie uda! Raija była
dumna ze swego fińskiego pochodzenia. Szczyciła się także tym, że żyła wśród Lapończyków.
Najwspanialszych ludzi, jakich zdarzyło jej się spotkać. Ole nigdy w życiu nie zdoła tego
zrozumieć. On postrzega wszystko w biało - czarnych barwach. Nie zna żadnych odcieni ani
bieli, ani czerni.
Poza tym mieszkańców Alty wcale nie obchodzą niczyje rodowody. Ten i ów nosił
czasem kumagi, widywała też inne znane jej przedmioty.
Spojrzała na swój strój. Daleko mu było do autentyzmu, ale mogłaby przecież uczynić
go nieco bardziej prawdziwym...
Ledwo widoczny uśmiech zagościł na jej twarzy. Ole tego nie zauważył. Raija nauczyła
się reagować tylko połową twarzy. Połową skrytą przed oczami męża. Druga połowa twarzy
pozostawała niewzruszona. Jeśli on chciał się zabawić jej kosztem - mogła mu odpłacić tym
samym. W pewnym sensie jest jej właścicielem, ale nie do końca.
Śledził ją wzrokiem, gdy siadała koło swej skrzyni, mężowskiego podarunku, który był
najbardziej wartościową rzeczą, jaką kiedykolwiek posiadała. Skrzynia nie znaczyłaby jednak
dla niej nic, gdyby nie skarby, które w sobie kryła.
Dłonie błądzące pośród ubrań napotkały wreszcie zawiniątko, które omal nie rozpadło
się pod naciskiem palców. Szary, jutowy woreczek, w którym kryła się najkosztowniejsza
biżuteria, jaką kiedykolwiek posiadała.
Z kamiennym wyrazem twarzy zaczęła rozpakowywać zawiniątko. Brosza nie
błyszczała już tak jak niegdyś. Nic nie szkodzi, uznała Raija, ta srebrna ozdoba nie potrzebo-
wała więcej blasku. Była prawdziwa. W przeciwieństwie do kostiumu Olego. Raija przypięła ją
do piersi. Z szerokim uśmiechem i dumą w oczach spojrzała na człowieka, któremu się
zdawało, że jest jej właścicielem.
- A więc miałem rację przez cały czas, prawda? - zaśmiał się Ole. To nie był życzliwy
śmiech. - Nie ma w tobie za wiele z Kwenki, moja piękna. Jak przyszło co do czego, okazało
się, że jesteś po prostu Laponką. Laponką z gór? Dobrze to ukrywałaś..
Raija nie widziała powodu, by mu odpowiadać. A więc chciał ją sprowokować?
Najchętniej roześmiałaby się w głos, ale nie zrobiła tego. Bawiła się jutowym woreczkiem.
Zwinęła go i chciała rzucić, ale jej palce natrafiły na coś jeszcze. Przeszył ją nagle lodowaty
dreszcz. Palce rozpoznały to, czego nie było widać. Skórzany rzemień znaleziony na
płaskowyżu. Przez chwilę znów ujrzała obraz z przeszłości: rzemień owinięty wokół szyi
dziecka.
Pospiesznie schowała woreczek do kieszeni z nadzieją, że Ole niczego nie zauważył.
Mogłaby wprawdzie bez trudu wymyślić na poczekaniu historyjkę, którą mąż uznałby za nic
nie znaczącą, nie była jednak pewna, czy zdoła skłamać na temat tego właśnie rzemienia. Może
to nie był przypadek, że znalazła go właśnie teraz. Raija wolała się nad tym nie zastanawiać.
Wolała nie myśleć o tym, czego nie rozumiała. O tym, nad czym nie mogła zapanować.
Ole miał swoje własne skrzynie. Jednej z nich nie wolno jej było ruszać. Zresztą oprócz
niego nikt nie mógł skrzyni dotykać. Raija była ciekawa, co się tam kryje. Owoc zakazany kusi
zawsze tak samo. Ole zamykał tę skrzynię na klucz, który nosił na szyi. Teraz ją otworzył. Raija
z trudem powstrzymała się, by nie zajrzeć do środka. Postanowiła jednak pokazać mu, że
niewiele ją to interesuje, i stała odwrócona doń plecami aż do chwili, gdy kluczyk znów
zazgrzytał w zamku.
- Co sądzisz o moim kostiumie? - W głosie Olego brzmiało dziwne oczekiwanie. Raija
zrozumiała ten ton, gdy tylko na niego spojrzała. Wolała nie zakładać, że jego uśmiech jest
złośliwy, ale spostrzegła pełen szyderstwa triumf na dnie jego stalowoszarych oczu.
Nie potrafiła ukryć swej reakcji, zdołała jednak choć trochę się opanować. Pobladła
wprawdzie, ale stłumiła w sobie krzyk.
Miał na sobie kamizelkę i czapkę, tak jak zapowiedział. Nawet Raija nigdy by nie
zgadła, że mówiąc o kostiumie, myślał o kamizelce i czapce, które należały do Reijo.
Pamiętała tę kamizelkę bardzo dobrze. Sama ją przecież uszyła. Pamiętała nawet
młodość owcy, z której skóry powstał ten ubiór. Kamizelka była trochę za szeroka na Reijo, ale
to mu nie przeszkadzało, bo zimą i tak wkładał ją na kilka warstw ubrania.
Na Olego kamizelka była natomiast za ciasna. I za krótka. Że też ważył się zrobić coś
takiego!
- Może będziesz teraz dla mnie trochę czulsza. Przecież mam na sobie jego strój -
wycedził i uśmiechnął się.
Raija nie zdobyła się na odpowiedź. Nie mogła wprost uwierzyć, że Ole jest w stanie
zachować się aż tak prostacko. Wydawało mu się najprawdopodobniej, że to Reijo króluje w jej
myślach. Nigdy zresztą nie dała mu powodu, by zaczął podejrzewać coś innego. On zaś nie dał
jej powodu, by zechciała mu się zwierzać. A więc tak miała wyglądać jego zemsta!
- Wiedziałeś, na co się decydujesz, gdy postanowiłeś mnie kupić - powiedziała cierpko.
Skoro ją to tyle kosztowało, mogła i jego zmusić, by cierpiał.
Jedzenie było pierwszorzędne. Niestety o kostiumach nie dało się tak powiedzieć.
Ludzie nie byli przyzwyczajeni do tego rodzaju przebieranek, więc niejeden z gości
uważał całe to przedsięwzięcie za dziecinadę. Zakładać kostium i maskę, gdy się idzie na przy-
jęcie? Tyle że samo zaproszenie na przyjęcie było czymś nadzwyczajnym. Ludzie spotykali się,
rzecz jasna, z okazji świąt rodzinnych, i nie tylko, ale nie w ten sposób. Teraz czuli się
niepewnie. Wszyscy się trochę denerwowali. Czy ktoś nie zamierza się zabawić ich kosztem?
Trudno byłoby jednak odmówić wójtowi, niezależnie od tego, o co prosił. To był potężny
człowiek, lepiej żyć z nim w zgodzie. Pochodził chyba z wyższych sfer... W przeciwnym razie
nie zdobyłby tego stanowiska. Skoro więc wójt życzył sobie masek, to niech będą...
Wszyscy mrużyli oczy za drapiącymi maskami i oceniali krytycznym wzrokiem stroje
innych gości. Gdy później dyskutowano na temat kostiumów, każdy pamiętał je dokładnie. Na
początku jednak zasiedli do stołów w sztywnych pozach.
W mało naturalny sposób rozmawiali z ludźmi, których rozpoznawali bez trudu mimo
przebrania. Podziwiali wspaniałe pokoje, zachwycali się niezwykłą urodą ogrodu i powolutku
się rozkręcali.
Ole znalazł kogoś, kto potrafił przygrywać do tańca. Nie były to rytmy tańczone w
salonach, które Ole pragnął naśladować, ale swojska muzyka. Ona mogła rozweselić miesz-
kańców Alty. Muzyka, w rytm której potrafili tańczyć.
Wszystko wskazywało na to, że przyjęcie będzie udane pomimo ciężkiej atmosfery, jaka
panowała na samym początku.
Raija krążyła między gośćmi z poczuciem, że jej to wszystko wcale nie dotyczy. Nie
odzywała się do nikogo. Rzucała tylko krótkie odpowiedzi. Uśmiechała się sztucznie. Tak jak
powinna się uśmiechać żona wójta. Zamieniła parę słów z Trine, która najwyraźniej traktowała
przyjęcie w ten sam sposób. Tyle że Raija nigdy nie przyznałaby się przed nią do swoich uczuć.
Wcale nie dlatego, że Trine była służącą, ona zaś panią w tym domu. Nie zdradziłaby swoich
myśli przed Trine, nawet gdyby było odwrotnie. Ta kobieta budziła w niej jakiś niepokój.
Coś w spojrzeniu służącej zdradziło Raiji, że całe to przyjęcie nie robiło na niej
szczególnego wrażenia. Jasne oczy dziewczyny spoglądały z niejaką wyższością, w której nie
było jednak złośliwości. Wszystko wskazywało na to, że tego rodzaju sytuacja nie jest dla Trine
nowa. Służąca nieźle się chyba bawiła za maską posłuszeństwa.
Raija również bawiła się nie najgorzej, zupełnie jednak inaczej, niż życzył sobie Ole.
Czyż nie komicznie wyglądała tłusta żona lensmana, paradująca po pokojach jak księżniczka?
Równie zabawnie wyglądał krzywonogi kupiec, który krążył między gośćmi, udając
czarującego młodzieniaszka, i podszczypywał młode panienki, sądząc, że nikt go nie rozpozna.
Raija odgadła szybko, że jedna z pań, siedząca sztywno na brzeżku krzesła, przebrana za młodą
dziewczynę z warkoczami, w stroju będącym istnym przeglądem jej garderoby, zatroszczy się o
to, by uwodziciel zapłacił nazajutrz za wszystkie swoje grzeszki.
Ole odgrywał nie tylko rolę Lapończyka. Był jednocześnie czarującym gospodarzem,
ale Raija wiedziała dobrze, że choć nie zaniedbuje swoich obowiązków, to cały czas ją
obserwuje.
Zatroszczył się przecież o to, by jaskrawy kostium wyróżniał ją spośród tłumu. Tak
jakby miała ochotę spróbować zniknąć z którymś z gości. Myśl była naprawdę idiotyczna. Choć
Ole miał chyba na ten temat inne zdanie.
Raija snuła się pomiędzy gośćmi. Zachowywała się uprzejmie, choć z trudem znosiła to
przedstawienie. Nienawidziła Olego. Chciała stąd uciec, ale dokąd może uciec więzień? Czuła
się jak ptak w klatce.
A farsa rozgrywała się dalej. Raija zachowywała dystans względem wszystkiego, co się
tu działo. Czuła się jak widz, choć przecież była jedną z aktorek przedstawienia. Aż do chwili,
gdy jej skryte za maską oczy wyłowiły kogoś, kogo nie potrafiły rozpoznać.
Człowiek ten stał w ogrodzie, oparty o drzewo, i nudził się najwyraźniej tak samo jak
ona. Skrzyżował ramiona na szerokiej piersi, wokół przegubów i szyi wiły się koronki. Spodnie
ciasno opinały wąskie biodra właściciela, a krój surduta zupełnie nie pasował do tej części
królestwa. Raija wyobrażała sobie, że właśnie tak ubierają się ludzie w wielkich miastach na
południu, może nawet w królewskiej stolicy, w Danii.
Nie miała pojęcia, kim może być gość, który przebrał się w ten sposób.
Nieświadomie i mimowolnie zaczęła zmierzać w jego kierunku jak ćma w stronę
światła.
Zapomniała o Olem, zapomniała o wszystkim. Jakaś obca siła otworzyła w niej
zatrzaśnięte od dawna drzwi. Raija Alatalo nie zrobiłaby tego, ale teraz decydowała za nią ta
druga.
Mężczyzna zauważył, jak wymknęła się na dwór. Spojrzał na nią i ku zdziwieniu Raiji
w jego spojrzeniu pojawiło się coś w rodzaju przerażenia. Wydało jej się, że dostrzegła w jego
oczach, które trudno było zresztą dojrzeć pod maską skrywającą pół twarzy, jakiś błysk,
zdradzający, że ten człowiek skądś ją zna. Najprawdopodobniej jednak się omyliła.
- Ty też nie mogłaś tam wytrzymać? - zaśmiał się nieznajomy, ukazując białe, mocne
zęby. Gdy ich oczy spotkały się na chwilę, Raija uzmysłowiła sobie, że jednak gdzieś już
widziała ten uśmiech. Poczuła chłodny dreszcz na plecach i ucisk w żołądku. Bez wątpienia coś
tu się nie zgadzało. - Żałosne przyjęcie - ciągnął nieznajomy. Mówił łagodnym głosem, ale
Raija czuła wyraźnie, że drzemie w nim wielka siła.
• - Nie cierpię takich przyjęć - powiedziała zgodnie z prawdą. - Nie znoszę tego
wszystkiego.
Zaśmiał się chłopięcym śmiechem, a ona mogła mu się przyjrzeć bez przeszkód.
Fragmenty twarzy, które widziała, zdradzały urodę jej właściciela. Zgrabnie zarysowana
szczęka, wąskie usta, szczupły nos, szerokie czoło. Wszystko zwieńczone gęstą, jasną czupryną.
- Wójt chce pokazać się z jak najlepszej strony - uśmiechnął się sarkastycznie. - Czyżby
tylko nam nie zdołał zaimponować?
- Możliwe - Raija wzruszyła ramionami. Wychwyciła teraz jego obcy akcent. Z wolna
zaczęło ją ogarniać jakieś niedobre przeczucie...
Nie chciała w to uwierzyć. Ale ten ton, te słowa, ten akcent były w jakiś sposób
znajome. To był język, którym mówili ludzie w okolicy, w której ona sama wyrosła. To nie był
norweski. To był szwedzki.
Jakaś obca siła, która ją opanowała już przedtem podczas tych kilku strasznych dni
spędzonych na płaskowyżu, znów zaczęła się w nią wkradać. Raija nie czuła strachu. Czuła siłę.
Nieogarnioną siłę woli i gorejącą nienawiść. Skórzany rzemień ukryty w kieszeni ocierał się o
jej udo. I to wcale nie w jej wyobraźni. I nie dlatego, że poruszyła suknią.
Raija złożyła kiedyś przysięgę. Nadeszła chwila, w której powinna jej dotrzymać.
- Małomówna jesteś - powiedział nieznajomy. Z każdym jego słowem rosła pewność
Raiji. Rozpoznała go. Wiedziała już, co się kryje pod maską. Wiedziała już, co się kryje w tym
człowieku.
- Przecież mężczyźni lubią narzucać ton w rozmowie - odparła, zwracając swe
spojrzenie ku niemu. Kokieteryjne spojrzenie. Dawno już nie zachowywała się w ten sposób.
Jako młoda dziewczyna lubiła wykorzystywać swą kobiecość, by sprawdzić, jak Karl i Reijo na
to zareagują. Bawiła się władzą, którą nagle zyskała nad swymi towarzyszami zabaw.
Potem przekonała się, że igranie cudzymi uczuciami bywa niebezpieczne. Ale ten
człowiek wcale nie miał serca. A kobiecość była tu jej jedyną bronią. Kobiecość i inteligencja. I
ta nieznana siła, o której wolała nie myśleć, choć akurat w tej chwili stanowiła jej największy
atut.
Mężczyzna uśmiechnął się do Raiji, ale w jego spojrzeniu pojawiła się szczypta
ostrożności. Otarł pot z czoła szybkim gestem, jakby chciał pozbyć się jakiegoś nieprzyjemnego
wspomnienia. Raija modliła się w duchu, by ten człowiek przypomniał sobie wszystko. Żeby
wspomnienia nie przestały go prześladować.
- Kto cię zaprosił? - zapytała. - Nigdy przedtem cię nie widziałam.
- Wójt - odparł nieznajomy pospiesznie. - Zdaje się, że to on jest tu gospodarzem.
- Potrafisz unikać nieprzyjemnych pytań - orzekła Raija. Musiała przechylić głowę w
tył, by spojrzeć mu w oczy, dokładnie tak, jak to było w przypadku Olego. - I kłamiesz -
dorzuciła bez ogródek. - Przyszedłeś tu nie zaproszony.
Mężczyzna znów się roześmiał, a Raija wiedziała dobrze, jak łatwo dać się uwieść jego
zaraźliwej wesołości i urokowi.
- A dlaczego nie mógłbym być starym znajomym wójta?
- Bo jesteś Szwedem - powiedziała Raija i zauważyła, że jej rozmówca stał się czujny. -
Wójt podlega norwesko - duńskiej władzy. Nie przepada za Szwedami, którzy się kręcą w
okolicy, za szpiegami i wysłannikami szwedzkiego króla.
- Ani za Szwedami, którzy mają dość swego starego kraju - wtrącił ostro. - Ty również
nie masz duńsko - norweskiego rodowodu, choć bardzo byś tego chciała, moja piękna
przyjaciółko. Czyżbyś nie wiedziała, że ta kraina jest jedynym azylem dla wszystkich tych,
którym się noga powinęła na południu: jeśli się spróbowało wszystkiego i wszystko poszło źle,
pozostaje tylko wyjechać do Norwegii.
- A co złego ty zrobiłeś? - zapytała Raija ze słodyczą w głosie. - Ukradłeś coś czy
zamordowałeś kogoś?
Nozdrza przybysza zadrgały, ale zmusił się do uśmiechu i, zniżając głos, wyznał:
- Jestem oczywiście szpiegiem szwedzkiego króla. Skąd mógłbym mieć taki kostium,
gdyby było inaczej? - Uniósł ręce, ukazując koronki u mankietów. - Możesz mi wierzyć albo
nie, ale masz przed oczami starą, codzienną koszulę Jego Wysokości.
Raiji się roześmiała, ale wcale nie miała ochoty zmieniać tematu. Ten człowiek potrafił
odwrócić kota ogonem. Ale ona nie zamierzała mu na to pozwolić.
- Nie potrzebujemy tu szwedzkich duchownych - rzuciła o wiele ostrzej, niż zamierzała.
- Lapończycy poradzą sobie doskonale bez was. Damy sobie radę sami.
- Nikt nie da sobie rady bez Boga.
- Mamy swoich własnych duchownych - powiedziała Raija. - Po co tu przyjechałeś?
- Gdzie? Do Finnmarku czy na to przyjęcie?
- I tu, i tu - Raija nie spuszczała z niego wzroku. - Nikt cię tu nie zapraszał.
- Czasami człowiek musi zrobić to, czego nie chce - odparł. Raija poczuła, że te słowa
zabrzmiały szczerze.
- Wcale nie chciałem tu przyjeżdżać - ciągnął nieznajomy. - Mój dom jest w
Sztokholmie, w naszej stolicy. Ale mężczyźni muszą słuchać rozkazów. A jeśli chodzi o przy-
jęcie... - zaśmiał się. - Dowiedziałem się o nim przypadkiem.
I pomyślałem, że może mógłbym trochę się zabawić na koszt wójta. Nie zorientuje się
przecież, że mnie nie zapraszał. I nie wyrzuci mnie. W każdym razie nie wyrzuciłby mnie po
tym, jak się przekonałem, kogo tu gości. O, weźmy na przykład tego obdartusa w skórzanej
kamizelce...
Raija uśmiechnęła się promiennie.
- To jest właśnie wójt.
- Naprawdę? Może on jednak ma poczucie humoru. Znasz go? Ty zostałaś chyba
zaproszona, jak sądzę?
Raija odrzuciła głowę do tyłu.
- Jestem jego żoną.
Obcy chyba jej nie uwierzył, co dla Raiji nie miało żadnego znaczenia. Może nie
wyglądała na żonę wójta. Nie wiedziała, co widzi ten obcy. Wiedziała natomiast, co powinien
zobaczyć. Wspomnienie z przeszłości - bolesne wspomnienie.
- Zatańczysz? - zapytał. Dźwięki muzyki płynęły w jasną letnią noc. Kuszące dźwięki
akordeonu, które sprawiały, że ziemia wirowała pod stopami Raiji. Raija lubiła tańczyć, choć
dawno tego nie robiła. W jej życiu nie było wiele okazji do pląsów.
- Owszem - Raija usłyszała swój własny głos. - Tutaj? Mężczyzna objął ją ramionami i
zaczęli tańczyć między krzewami w takt melodii dobiegającej z pokoju. Żona wójta w
ramionach jakiegoś obcego mężczyzny ze Szwecji.
- Czy taki taniec to nie grzech? - zapytała Raija, gdy nieznajomy przytulił policzek do
jej włosów. Jego silne ramiona próbowały nieco ją przyciągnąć, ale nie chciała znaleźć się
bliżej tego człowieka, niż to było konieczne. A jednak coś ją zmuszało, by igrała z ogniem. Ze
śmiercią. Bo właśnie to kryło się za tym człowiekiem.
- Czy to nie jest bezbożne zachowanie, zwłaszcza w przypadku duchownego?
Może uległa złudzeniu, ale wydało jej się, że przez chwilę mężczyzna zacieśnił uścisk.
Może uległa złudzeniu, ale miała poczucie, że skórzany rzemień ożył w jej kieszeni. Wirowała
przecież w tańcu, a spódnica dotykała jej nóg. Z pewnością wszystko jej się tylko wydawało.
To był na pewno całkiem zwyczajny mężczyzna.
- Nie poddajesz się - uśmiechnął się trochę nienaturalnie. - Kto powiedział, że jestem
duchownym?
- Ja to wiem - odparła Raija. Słowa nasunęły się same. Nie musiała się nad nimi
zastanawiać. Popłynęły same. Ale nie pochodziły od niej. Zrodziły się w jakimś obcym umyśle.
Mieszkały w jakiejś obcej duszy. Ktoś inny wypowiedział je za jej pośrednictwem.
Skórzany rzemień naprawdę ożył.
- Wiem o tobie dość dużo, Auguście... Raija nie miała pojęcia, skąd się wzięło to imię.
Ale było właściwe. Mężczyzna pobladł pod maską. Jego dłonie zamieniły się w zwierzęce
szpony i pociągnęły ją w najmroczniejszy zakątek ogrodu, otoczony gęstymi krzakami. Nie
było już mowy o tańcu. Mężczyzna przycisnął Raiję do ogrodzenia. Jakieś drzewo wbijało jej
się w plecy, ale Raija się nie bała. Wezbrała w niej fala triumfu.
Mężczyzna zerwał skórzaną maskę, która zasłaniała jej oczy.
- Kim ty jesteś, u diabła? - syknął. Jego urodziwa twarz wykrzywiła się w grymasie
gniewu. Wpijał w nią rozwścieczone spojrzenie. Mrugnął parę razy. A potem poruszył głową,
by strząsnąć grzywkę z czoła.
- Czyżby naszego duchownego dręczyły straszne wspomnienia?
- Zamilcz! - wrzasnął. Jego oczy widziały młodą kobietę, której wcześniej nie znał, ale
w uszach brzmiał głos kogoś, kogo nie potrafił zapomnieć, choć starał się ze wszystkich sił. -
Kim jesteś? - szepnął. - Kobieto, kim ty, do licha, jesteś?
- Żoną wójta - odparła ze spokojem Raija. Rzucił się na nią, ale nie mógł jej zrobić
krzywdy. - Sporo o tobie wiem. Więcej niż możesz sobie wyobrazić. Więcej niż się obawiasz.
- To niemożliwe. - Mężczyzna puścił ją i skrzyżował ręce na piersiach. Szok, w który
wprawił go dźwięk tego głosu, powoli mijał. To zupełnie przypadkowe podobieństwo,
tłumaczył sobie.
- Dobrze wiesz, że to możliwe - ciągnęła Raija, wciąż wypowiadając słowa, które ktoś
inny wkładał jej w usta. - To nie była zwyczajna dziewczyna, prawda? Obiecywałeś ją kochać.
Oddałaby życie za ciebie. Mógłbyś mieć wszystko, gdybyś ją kochał. Ale wydawało ci się, że
jesteś wielkim panem. Nie potrzebowałeś jej, prawda, Auguście? Powinieneś był wziąć pod
uwagę jej pochodzenie. Wspierały ją tajemne siły. Była przecież córką noaidy, prawda?
- Mylisz się - powiedział martwiejącym głosem. Nie wierzył swym własnym oczom.
Twarz mu zastygła w grymasie przerażenia. Nie potrafił już udawać. Tajemnica, którą usiłował
ukryć za wszelką cenę. Wymazał ją nawet ze swej świadomości. Nachodziła go niekiedy w
snach, ale w miarę upływu czasu coraz mniej go dręczyła. Przecież musiał to zrobić.
Dziewczyna była mu kamieniem u szyi. Dziecko było plamą na honorze, której nigdy by nie
zniósł. Laponka i jej bękart nie pomogłyby mu sięgnąć szczytów władzy.
- Oszalałaś, kobieto - syknął szeptem. - Nie wiem, kim jesteś. Nie wiem, co słyszałaś.
Nie wiem, kto cię prosił, żebyś to wszystko mówiła...
- Uwierzyłbyś mi, gdybym ci powiedziała, kto? - Raija zbliżyła się nieco do niego, ale
on się odsunął.
- Ty rzeczywiście oszalałaś. Na Boga, kto ci to kazał robić? Tym razem zaśmiała się
Raija.
- Nie mieszaj do tego Boga - rzuciła drwiąco. - Jeżeli jest coś, co nie ma nic wspólnego
z tą historią, to właśnie niebo i Bóg. Ona nie zaznała spokoju. Była córką szamana. Może nawet
nie miała żadnej mocy. Nic o tym nie wiedziała. Za życia. To ty wyzwoliłeś tę moc. Ty
uwolniłeś wszystko, co w niej drzemało. Powinieneś ją kochać, a nie zabić...
Olbrzym, który stał tuż przed nią, wyciągnął ku niej pięść, ale zaraz opuścił ramię.
Gdzieś w okolicy ust zadrżał mu jakiś mięsień. Koło tych wąskich ust, które odsłaniały jego
prawdziwą naturę. O ile tylko człowiek nie dał się zwieść temu, co się bardziej rzucało w oczy.
Mięśnie szyi napięły się za koronkami. Za pasującymi do kobiecego stroju koronkami,
które czyniły go jeszcze bardziej męskim. To właśnie w takiej postaci jej się śnił. Taki zjawiał
się w jej widzeniach na pustkowiu. Gdy zamykała oczy, widziała jego dłonie zaciskające się na
gardle jasnowłosej dziewczyny. Widziała, jak prężą się mięśnie ramion, jak pracują, by
pozbawić życia dziewczynę o łabędziej szyi.
- Popatrz no na mnie - powiedział rozjuszony olbrzym. - Popatrz na mnie, kobieto.
Nigdy przedtem się nie spotkaliśmy. Opowiadasz jakieś potworności. Fantazjujesz. Wcale nie
muszę cię słuchać.
- To dlaczego sobie nie pójdziesz? - zapytała Raija. - Dlaczego mnie słuchasz? Nic
łatwiejszego, jak stąd odejść...
Albo cię zabić, pomyślał. Bez trudu zdołałby chwycić ją za tę smukłą szyję. Bez trudu
mógłby zamknąć jej usta. Na zawsze. Nigdy nikomu nie powtórzyłaby tego, co ma do po-
wiedzenia. Nie mogłaby mu zagrozić. A wszystko wskazywało na to, że wie. Nie podobało mu
się to. Wcale mu się to nie podobało.
- Ktoś poza tobą wie o tym? - rzucił jakby mimochodem.
Może naprawdę chciał ją zabić. A może ktoś inny zmusił go do wypowiedzenia tych
słów, do wyznania tego, co tkwiło w zakamarkach jego pamięci.
Raija pomyślała o Reijo i pokręciła głową.
- Tylko ja. Mężczyzna poczuł wielką ulgę. A więc tylko ona o tym wie. Można się jej
pozbyć. To byłoby całkiem proste. Niewiele osób go tu widziało. Nikt go nie znał. Nikt poza tą
dziewczyną, która stała teraz przed nim w kostiumie przypominającym lapoński ubiór. Nie
spuszczał z oczu jej gardła. To byłoby takie proste... Jeszcze tylko jedna minuta, najwyżej dwie
i zostałby znowu sam z najstraszliwszą tajemnicą swego życia.
- Raija?
Jakiś męski głos przerwał pełną napięcia ciszę. Nieznajomy zauważył, że kobieta
próbuje skryć się za krzakami, zobaczył, jak przez jej piękną twarz przemyka cień przerażenia, i
poczuł, że mógłby mieć nad nią władzę. Jakiś głos szeptał mu coś o wiecznym potępieniu. Ale
w tej chwili zaczęła przypominać mu dziewczynę, której już pozbył się raz na zawsze. Udusił
własnymi rękami.
Przez chwilę stała się tamtą.
- Raija! - W głosie było coś rozkazującego, ale kobieta kuliła się coraz bardziej za
krzakami, zamiast dać się odnaleźć.
- Uciekaj - szepnęła w gniewie do nieznajomego. - On nie może cię zastać w moim
towarzystwie! Wynoś się!
Dlaczego ja to robię? pomyślała Raija, wślizgując się pomiędzy lekko już przywiędłe
liście, by nie było jej widać. Nie życzyła dobrze temu człowiekowi, a jednak pozwoliła, by się
wymknął z jej rąk, ponieważ nie zniosłaby gniewu i wściekłości, którą wybuchnąłby Ole,
gdyby ją zastał w towarzystwie obcego mężczyzny.
August Borga był rozbawiony. Rozum nakazywał mu zniknąć czym prędzej, ale nie
mógł się oprzeć pokusie, by to zobaczyć. Chciał ujrzeć ją w poniżeniu i słabości. Coś za-
szeleściło nieopodal i Raija wiedząc, że nie ma sensu dłużej się ukrywać, otrzepała się z liści i
wyprostowała plecy.
Oczy Olego pociemniały, usta się wykrzywiły.
- Nie możesz, u diabła, trzymać się z daleka od innych mężczyzn? - Ole prawie
krzyczał, szarpiąc Raiję. Przez chwilę wydawało się, że chce ją uderzyć, ale jakoś się opanował.
Nie poświęcił wiele uwagi mężczyźnie, który stał w cieniu. To żona go rozgniewała. - Jesteś
moja, Raiju. Będzie najlepiej, jeśli zawsze będziesz o tym pamiętać.
Brutalnie popchnął ją w stronę domu. August poczuł, że mógłby polubić tego
mężczyznę. On wiedział, jak postępować z kobietami!
Zanim Ole poszedł śladem żony, odwrócił się w stronę pogrążonej w mroku postaci.
- Moja żona nie będzie niczyją zabawką ani zdobyczą. Dbam o swoją własność. Każdy,
kto mi się narazi, skończy źle, tego możesz być pewien. Potrafię zabić, gdy w grę wchodzi to,
co do mnie należy.
Ja też, pomyślał August Borga, szwedzki misjonarz, skazany na życie w pogańskim
norweskim kraju. Ja też.
W zasadzie był całkiem zadowolony z obrotu wydarzeń. Kobieta w żaden sposób mu
nie zagrażała. Nazywała się Raija. To imię łaskotało w język każdego, kto je wypowiadał.
Kobieta, która potrafiłaby rzucić czar na mężczyznę...
Ale okoliczności mu nie sprzyjały. Postanowił stąd zniknąć. Nie czuł się najlepiej na
maskaradzie u wójta.
Ta kobieta posłała mu takie dziwne spojrzenie, zanim odeszła. Coś w rodzaju obietnicy
rychłego spotkania - tym razem na jej warunkach. August Borga zaśmiał się sam do siebie.
On, August Borga, ma zbyt wiele rozumu, by pozwolić kobiecie zniszczyć swoją
karierę. Może dostać stanowisko, jakie tylko mu się zamarzy. Kariera stoi przed nim otworem,
a on zamierza wspiąć się na sam szczyt. Niezależnie od tego, ile to będzie kosztować.
W miejscu, w którym siedziała ta kobieta, leżał jakiś kawałek tkaniny. August sięgnął
tam z uśmiechem. Całkiem zabawnie byłoby mieć pamiątkę po drugiej kobiecie, która mogłaby
mu zrujnować karierę. Po pierwszej został mu kosmyk włosów. Chusteczka tej drugiej za parę
lat mogłaby być źródłem rozrywki. Stać się częścią prywatnej kartoteki niebezpiecznych kobiet
z prymitywnej północnej Norwegii. Mógłby sklecić sporo zabawnych anegdotek o tej kobiecie i
bawić nimi gości pięknych sztokholmskich salonów.
Uśmiech zamarł mu na ustach, gdy zobaczył to, co było zawinięte w jej chusteczkę.
Skórzany rzemień.
Chciał go wyrzucić, ale rzemyk przykleił się w dziwny sposób do jego palców. W
wyobraźni ożyły obrazy z przeszłości. Słyszał znów ten straszny krzyk, który dźwięczał, gdy on
zaciskał rzemień na szyi dziecka. Widział gasnące oczy...
To nie mógł być ten sam rzemień. To niemożliwe. Chociaż?
August Borga patrzył na rzemyk z odrazą i po raz pierwszy od dawna poczuł przypływ
strachu. Skąd, u diabła, ta kobieta może to wszystko wiedzieć? Skąd wzięła ten rzemień?
Powinien zapomnieć o ucieczce. Nie powinien uciekać, zanim nie sprawdzi, co ona
naprawdę wie. I w jaki sposób poznała tę historię. Potem powinien ją zabić.
Niejaka Raija wiedziała o nim bardzo dużo. Mieszkała wprawdzie na pustkowiu, ale nie
mógł ryzykować, że go kiedyś wyda. Miał zbyt wiele do stracenia.
5
Wściekłość malowała się w każdym rysie twarzy Olego. W okolicy prawego oka
pojawił się tik. Zły znak. Usta pobielały i zwęziły się tak, jak nigdy dotąd za pamięci Raiji,
która przecież nie raz zirytowała go bezgranicznie.
To wzbudziło zainteresowanie gości. Niejeden spośród zebranych obrzucał parę
gospodarzy wcale nie ukradkowym spojrzeniem, ale Ole zdawał się tego nie widzieć. Raija
doprowadziła go do szaleństwa.
Była jego własnością. Zdaniem Olego, w jej życiu było miejsce tylko i wyłącznie dla
niego.
Raija chciała się wyrwać, ale jego dłonie zacisnęły się na jej przegubach jak żelazne
kajdanki. Nie zważając na zdumienie gości, wlókł ją za sobą przez bawialnię. Muzyka
przycichła, rozmowy także, wszystkie spojrzenia spoczęły na gospodarzach. Raija widziała
tylko mgłę utkaną z ludzi, las zadziwionych spojrzeń i półotwartych ust.
Mogłaby zachować twarz. Mogłaby iść za nim spokojnie i grzecznie, ale znów okazało
się, że jest ulepiona z innej gliny. Nie potrafiła ugiąć karku.
Ole powlókł ją za sobą do sypialni. Tam rzucił ją na łóżko, tak jak się rzuca coś zupełnie
bezwartościowego, coś obrzydliwego.
Raija nie bała się go nawet wówczas, gdy widziała, jak ciska kapelusz i ściąga
kamizelkę, nawet wówczas, gdy zaczął podwijać rękawy koszuli. Raija była wściekła.
- Nie masz prawa poniżać mnie w ten sposób! - syknęła.
Ole zaśmiał się szyderczo:
- Jeśli nie ja, to kto ma do tego prawo? A poza tym to ty mnie poniżyłaś, moja piękna.
To ja jestem poszkodowany.
Ole zaczął się do niej zbliżać. Oczy pociemniały mu od gniewu. Powolnym ruchem
wyciągnął do przodu silne, opalone ramię. Raija poczuła piekący ból u nasady włosów. Ole
uniósł ją w górę, trzymając za warkocz. Drugą pięścią uderzył ją kilkakrotnie w twarz. Nie
tylko skóra u nasady jej włosów gorzała z bólu.
- Dziwka - syknął i puścił warkocz. Zwinnie jak gronostaj wskoczył na łóżko i usiadł na
niej okrakiem.
Raija splunęła mu w twarz. Nie zamierzała się bronić. Nie zrobiła nic złego. Nie mógł
jej o nic oskarżyć. I przede wszystkim nie miał prawa się tak zachowywać.
On jednak wciąż ją bił. Nie otwartą dłonią, ale pięścią.
Raija czuła, jak jego uda uciskają jej brzuch, czuła wielki ciężar jego ciała i widziała
oczy spoglądające na nią z jakimś dziwnym błyskiem. Widziała też jego uśmiech. Oślepiająco
biały uśmiech, który nie znikał z jego twarzy, gdy ją maltretował. Panowała nad sobą, jak długo
mogła. Pierwsze ciosy nieco tłumił ból piekących wciąż policzków. A poza tym na początku
razy nie były tak mocne. Z sadystyczną dokładnością Ole przewidywał, ile Raija zdoła
wytrzymać i dopasowywał do tego siłę każdego uderzenia. Za każdym razem uderzał trochę
mocniej, tak aby ból wciąż rósł. Robił to świadomie. Wszystko wyliczył. Z naukową precyzją.
Nie potrafił kontrolować własnej wściekłości, cały czas potrafił jednak stopniować karę, jaką jej
wymierzał.
Katował ją w sposób systematyczny i napawał się każdą sekundą egzekucji. Gdy ciosy
zaczęły się zlewać w jedną całość, a ona nie potrafiła już zapanować nad krzykiem, miał wciąż
spokojną twarz. Był odprężony. I wciąż ją bił. Bez żadnej przerwy.
Dopiero wówczas, gdy jej oczy zaszły mgłą, podniósł się, roztarł obolałe pięści, po
czym włożył kostium i wyszedł z pokoju.
Żaden z gości jeszcze nie opuścił przyjęcia. Nikt nie miał na tyle odwagi, a przy tym
głód sensacji sprawiał, że mieli ochotę pozostać. Słyszeli krzyki. Goście obdarzeni nieco bar-
dziej wyczulonym słuchem twierdzili, że słyszeli również odgłos uderzeń. Nikt nie ośmielił się
jednak wtrącić. Wszyscy mieli swoje zdanie na temat tego, co jest dopuszczalne, ale gdy wójt
wyszedł z sypialni zupełnie zwyczajnie, jak gdyby nigdy nic, nikt nie chciał poruszać
drażliwego tematu. Byli przecież w jego domu. Chodziło o jego własną żonę. Nikt nie miał
zamiaru tłumaczyć takiemu człowiekowi, co powinien robić. Życie prywatne wójta to jego
osobista sprawa.
- Kobiety trzeba bić, żeby nas słuchały - uśmiechnął się Ole Edvard Hermansson do
swoich gości i do końca przyjęcia nie wspominał już o żonie.
Tylko służąca miała dość odwagi, by opuścić hałaśliwe towarzystwo i zajrzeć do
sypialni państwa. Krzyk Raiji przebił się przez mur, którym oddzieliła swoje życie od życia
ludzi, dla których pracowała. Przełknęła swoją dumę, gdy się tu zjawiła, by prosić o jakieś
zajęcie, o swego rodzaju bezpieczeństwo, choćby i na samym dnie społeczeństwa. Sprzedała
wójtowi swoje siły i swoje ciało. Nie żądał zresztą od niej zbyt wiele. Był zbyt zajęty młodą,
piękną, choć niezbyt dobrze ułożoną żoną. Catharina, zwana tu Trine, była mu za to wdzięczna.
Żona wójta poruszała w Trine jakąś dziwną strunę, którą służąca wolała zagłuszyć. Wolałaby
nie utrudniać sobie dodatkowo życia, troszcząc się o kogoś, lubiąc kogoś.
Ale Catharina dobrze wiedziała, co znaczy takie poniżenie. Jej ciało również wiele
wycierpiało. Mężczyźni wykorzystywali przeciwko niej siłę fizyczną. Nie potrafiła zagłuszyć w
sobie krzyku Raiji. Była przecież kobietą, a jeśli kobiety nie będą pomagać sobie nawzajem, to
kto to zrobi?
Gdy stanęła koło łóżka i ujrzała tę zmaltretowaną, nieprzytomną istotę, nie żałowała
swej decyzji.
Przykucnęła koło niej i zaczęła szukać oznak życia. Kobieta leżąca w kałuży krwi na
skórze przykrywającej łóżko wyglądała bowiem tak, jakby była martwa.
- Żyjesz - szepnęła Trine, dotykając zimnej skóry. Zwątpienie i bezradność mieszały się
z gniewem na człowieka, który to zrobił. Trine zauważyła ze zdziwieniem, że Raija jest bardzo
wątła. Sprawiała wprawdzie wrażenie bardziej postawnej, ale to nie była okoliczność
łagodząca. To nic trudnego zmaltretować kobietę do nieprzytomności. - Na pewno żyjesz -
powtórzyła Catharina, choć oczy Raiji nie dały żadnego znaku, który by potwierdził słowa
służącej. Poza tym nieprzytomna żona wójta była strasznie zimna i spocona.
Catharina musnęła szyję Raiji w tym miejscu, w którym znajduje się tętnica. Musiała
mocno zagłębić palce w fałdy skóry, by wyczuć słabiutki puls. Wstrzymała oddech i spróbowa-
ła wyczuć go nieco dokładniej. Słaby, słabiuteńki, powolny puls. Znak potwierdzający bicie
serca. Znak potwierdzający, że w tym wątłym ciele odzianym w jaskrawy kostium kołacze się
jeszcze życie.
Catharina nie potrzebowała wiele czasu na decyzję.
Udało jej się wprawdzie odzyskać tu coś w rodzaju spokoju. Odnaleźć coś w rodzaju
bezpieczeństwa. Ale trudno to nazwać życiem. Nie ufała poza tym wójtowi i nie wiedziała, co
jeszcze może on zrobić z Raiją. Zabił ją prawie i z uśmiechem odszedł, by zabawiać swoich
gości...
Takiemu człowiekowi nie wolno wierzyć. Trzeba zabrać stąd jego małą żonę, żeby nie
mógł jej więcej skrzywdzić. Catharina była przekonana, że wójt potrafiłby zabić człowieka, i
nie chciała, by Raija stała się tego dowodem.
Gdy Catharina otworzyła drzwi, usłyszała odgłosy zabawy. Wójt uspokoił najwyraźniej
swoich przyjaciół. Oni zresztą i tak bawiliby się dalej, nawet gdyby wiedzieli, w jakim stanie
jest Raija, pomyślała służąca, zaciskając wargi. Nie miała zbyt wysokiego mniemania o tych
ludziach, którzy rościli sobie pretensje do rządzenia innymi. Catharina zastanawiała się, w jaki
sposób zabrać stąd Raiję. Nieprzytomna kobieta była drobna i nie mogła ważyć zbyt wiele, ona
natomiast ostatnimi czasy stała się całkiem silna. Praca fizyczna wzmocniła jej mięśnie. Nie
uznano by jej wprawdzie za ideał urody kobiecej w towarzystwie, ale tu, na prowincji, siła
fizyczna dawała pewną przewagę. Catharina wsunęła jedną rękę pod szyję Raiji i chwyciła
nieprzytomną za ramię. Drugie ramię podłożyła pod kolana Raiji. Właśnie tak kochankowie
noszą swoje wybranki. Raija nie zareagowała i przez chwilę Catharina zwątpiła w to, czy ta
kobieta jeszcze żyje, ale nie chciała zostawić jej bez pomocy.
Gdy Catharina wychodziła z sypialni, ku jej przerażeniu zaskrzypiały deski podłogi.
Rozum podpowiedział jej jednak, że żaden z gości nie może tego usłyszeć. A gdyby nawet ktoś
usłyszał, to nie zwróciłby uwagi na te dźwięki. Ich wyobraźnia nie sięgnęłaby tak daleko.
Catharina miała swoją izdebkę koło kuchni. Z oddzielnym wejściem. Drzwi te leżały na
tyle daleko od sypialni, że wójt nie musiał czuć wyrzutów sumienia, gdy odwiedzał łóżko
służącej.
Catharinę oblewały zimne poty, gdy chwiejąc się na nogach niosła nieprzytomne ciało
po schodach. Raija leżała jak nieżywa i zdawała się znacznie cięższa niż w rzeczywistości.
Służąca zostawiła przedtem otwarte drzwi do kuchni, teraz bardzo się to przydało. Gdy mogła
już zatrzasnąć je za swoimi plecami, odetchnęła z ulgą. Ułożyła nie dającą znaku życia Raiję na
własnym łóżku. Przykryła ją czym prędzej tak, by na pierwszy rzut oka nie można było rozpo-
znać pod skórą ludzkich kształtów.
Z niepokojem stwierdziła, że Raija jest wciąż strasznie zimna. Blada jak trup i lodowata.
Służąca nigdy wcześniej nie widziała człowieka w takim stanie. Wiedziała przy tym, że musi
jakoś wynieść to ciało z domu. Gdy przyjęcie dobiegnie końca, wójt zatęskni za żoną. Wówczas
Raija powinna być już poza jego zasięgiem. Catharina znała tylko jednego człowieka, na
którego pomoc mogła liczyć. Nie była jednak pewna, czy zdoła go odnaleźć dostatecznie
szybko. Chadzał przecież własnymi drogami, miał swoje własne sny i namiętności. Umówili
się, że będą się spotykać zawsze pod koniec miesiąca. Ten dzień jeszcze nie nadszedł. Parę
godzin marszu od zabudowań Alty stała jednak darniowa chata. Tam Raija byłaby bezpieczna.
Może się zdarzyć, że Catharina będzie musiała zostawić ją tam samą, ale wszystko jest lepsze,
niż zostać tu i znosić szykany ze strony tego człowieka, który niewiele jest wart, choć piastuje
godność wójta. Tytuł nie czyni jednak człowieka lepszym, niż jest w rzeczywistości.
Catharina musiała jednak zaczekać, aż nie będzie potrzebna. Aż większość gości się
rozejdzie. Aż zrobi się tyle zamieszania, że nikt nie zauważy jej zniknięcia. Być może Raija do
tej chwili dojdzie do siebie. Catharina wolała nawet nie myśleć o tym, że będzie musiała nieść
nieprzytomną kobietę przez bezdroża. Zabrałoby to jej co najmniej jeden dzień, a wówczas wójt
bez wątpienia by się domyślił, kto pomógł jego żonie. Catharina musiałaby opuścić ten dom,
znów skazana na włóczęgę i niepewność. Westchnęła i przybrała tę obojętną i pokorną maskę,
która pasowała do jej pozycji w tym domu. Była służącą, Trine. Jeszcze jedna forma imienia,
którą będzie wspominać z odrazą. Ale może jest w tym jakiś sens. Wszystko zależy od tego,
czego ona sama zdoła dokonać w tej sytuacji.
Ból przeminął. Kołatał wprawdzie gdzieś głęboko, ale nie znaczył już prawie nic.
Podobnie jak to, co go spowodowało. Raija była silna i gotowa. Gotowa na to, do czego została
wybrana. Od dawna to przeczuwała. Nie bała się już. Wiedziała, że to konieczność. Serce jej
biło w innym rytmie, ale przecież należało wciąż do niej. Musiała to zrobić. Chciała to zrobić.
Nie mogła postąpić inaczej.
On na pewno tu wróci. To przeświadczenie jej nie opuszczało. Czuła niejasno, że potrafi
go zmusić do powrotu. Dotknęła tego fragmentu jego życia, który próbował za wszelką cenę
ukryć. Wyciągnęła na światło dzienne to, co zafałszował, to, z czego uczynił nic nie znaczący
epizod, egzotyczną przygodę, nic więcej. Ona sprawiła, że przeszłość stała się dla niego znów
niebezpieczna. Po raz kolejny. On tu na pewno wróci. Musi usłyszeć z jej własnych ust, skąd
dowiedziała się o tym, co kryje płaskowyż. O tym, co powinno zostać tajemnicą dla innych
ludzi.
Nie wiadomo skąd pochodzący uśmiech zrodził się w Raiji. Uczyniła go swym własnym
śmiechem. Teraz był już jej własny. A ona była silna. Była w stanie zrobić to, co zrobić
musiała.
August Borga nie pozbył się dręczących myśli. Nie uwolnił się od spojrzenia dziwnej
kobiety. Płonęło wciąż w jego wyobraźni ogniem, który był mu skądś znany. Choć nie powinno
przecież przypominać mu tamtej. Ciemne oczy Raiji były zupełnie inne niż błyszczące oczy...
tamtej. Tylko ich wyraz był uderzająco podobny.
Augusta oblewał pot. Dotarł do swej kwatery, ale nie był w stanie tam wejść i się
położyć. Wspomnienie jej magnetycznego spojrzenia kazało mu wrócić. Musiał tam pójść.
Okna były wciąż rozświetlone, za nimi panował gwar. August Borga zatrzymał się koło
bramy i zastanawiał się, za którym oknem kryje się Raija. Gdzie jej szukać. Coś mu mówiło, że
ona też chciałaby wiedzieć, jak go znaleźć. Nie był panem swojej woli. Coś go ciągnęło ku tej
sile, którą reprezentowała ta kobieta. Żona wójta. Z jakiegoś powodu myślał o niej jak o swojej
własności. Przepełniało go dziwne przekonanie, że naprawdę jest jej właścicielem.
To było przemożniejsze niż pożądanie. Ogarnęła go siła, która przewyższała wszystko,
co cielesne. Nagle znalazł się na tyłach domu. Spostrzegł, że warstwa farby na ścianie jest tu
cieńsza. Tylko front miał być reprezentacyjny. Tutaj spod farby prześwitywało drewno. Tutaj
sprawy nie wyglądały tak wspaniale, jak od frontu. Nawet podpory społeczeństwa muszą się
liczyć z groszem.
Może powinien stąd odejść? August oblizał szybko wysuszone wargi. Wargi suche jak
pergamin. W gardle coś go ściskało. Zazwyczaj potrafił zachować się w każdej sytuacji, zawsze
był górą, niezależnie od tego, co się działo. I nagle znalazł się na niepewnym gruncie, na
barbarzyńskim pustkowiu, wśród ludzi, których można by nazwać dzikusami. W każdym razie
część z nich.
Drzwi na tyle domu niespodziewanie się otworzyły. A może i nie? August przymrużył
oczy, by lepiej widzieć. Nie zauważył, by drzwi się zamknęły. Spostrzegł jednak, że zmierza ku
niemu jakaś postać. Jakaś kobieta kroczyła naprzód tak lekko, że wydawało się, iż jej stopy nie
dotykają ziemi.
August Borga przełknął ślinę i poczuł, że krople potu ściekają mu z czoła na oczy. To
chyba świt zabarwił te kruczoczarne włosy na biało. W odpowiednim oświetleniu czerń może
wyglądać jak biel. Srebrzyć się w blasku księżyca. Powiedział jej to kiedyś. Powiedział, że jej
włosy przypominają kute srebro. Zdarzyło się to w księżycową noc. Wtedy gdy wciąż szalał,
zaślepiony jej czarodziejską mocą. Było coś podniecająco grzesznego w tej sytuacji: trzymać w
ramionach córkę szamana.
Oczywiście, że to jest żona wójta. Kobiety przebierają się co chwila. Ich próżność nie
zna granic. Któż wie to lepiej niż on? On, uwielbiany przez kobiety i zawsze niedosiężny.
Rozum powinien podpowiedzieć mu, że żona wójta nie może nosić kaftana ze skóry.
Ale może wzrok mu szwankował? Miała przecież na sobie kostium przypominający lapońskie
odzienie. Tego samego kroju. Światło płatało mu wiele zaskakujących psikusów tej nocy.
Szła ku niemu. Płynęła ku niemu. Nie, nie wolno mu tak myśleć. Szła. Na własnych
nogach. Nic innego nie może się zdarzyć, a przecież on nie wierzył w to, co jest niemożliwe.
Nawet wówczas, gdy mieści się to w ramach wiary, którą reprezentuje. Włosy falowały nad
ramionami. Miękkie jak jedwab. Wiedział, że są miękkie jak jedwab. Ten uśmiech... O Boże...
Te usta. To niemożliwe.
August Borgi z trudem przełknął ślinę, ale nie zdołał zwilżyć ściśniętego gardła. Język
lepił mu się do podniebienia. Czuł się tak, jakby przebiegł wiele mil, nie wypiwszy ani kropli
wody. Serce waliło mu jak młotem. Instynkt kazał mu uciekać stąd jak najprędzej. Uciekać
czym prędzej od tego, czego nie rozumiał, czego nie chciał rozumieć.
Ale przecież był mężczyzną. Nie zwykł uciekać. Z wyjątkiem tego jednego jedynego
razu. Ale to było już pogrzebane w przeszłości. Nie istniało. Było ukryte. Gdyby tylko ta
przyciągająca go w przedziwny sposób kobieta nie upuściła skórzanego rzemienia u jego stóp,
gdyby nie odkopała tego, co on pogrzebał.
- Przyszedłem, by z tobą porozmawiać - powiedział, nie rozpoznając własnego głosu.
Czy to strach sprawia, że głos mu się załamuje? Bzdura. Przecież on się nigdy nie bał.
Czegóż miałby się lękać? Kobiety? On, który miał niewytłumaczalną moc nad wszystkimi
kobietami.
- Żeby podyskutować - dodał pospiesznie. Nie bał się. Wszystko było jak należy. Był
spokojny. Jak bryła lodu. Dlaczego ona tak stoi? Tak nieporuszenie, z tym uśmieszkiem na
twarzy? Mogłaby przecież coś powiedzieć? Cisza dławiła go. Nie znosił ciszy.
- Oczywiście możemy porozmawiać ze sobą jak dorośli. Sądzę, że z kimś mnie mylisz.
Mam dość przeciętną powierzchowność, niezależnie od tego, co ludzie sobie myślą - zaśmiał
się.
Ale śmiech nie przyszedł mu tak łatwo. Okropnie rozmawia się z kimś, kto nie
odpowiada. Kto zagląda do twego wnętrza. Nie, co za bzdura! Nikt tego nie potrafi. Nie za-
mierzał w każdym razie pokazać jej, że rejteruje. A poza tym wcale tak nie było. Kontrolował
sytuację. Całkowicie.
- Być może, że ty też kogoś mi przypominasz - zaryzykował i uśmiechnął się tym
uśmiechem, który zniewalał kobiety i którego nie lubili biskupi.
Przeniósł ciężar ciała na drugą nogę, skrzyżował ramiona na piersiach, by
zademonstrować, że wcale nie uważa jej za zagrożenie. Jej uśmiech w pewnym sensie mu
przeszkadzał. Był jakiś wszechwiedzący. Trochę szyderczy, jakby ta kobieta znała go na wylot,
lepiej niż on sam zdoła kiedykolwiek poznać samego siebie. I jeszcze to przeklęte światło, które
tak bardzo ją zmieniało... Światło i głos wewnętrzny, który próbował w sobie zagłuszyć,
sprawiły wreszcie, iż rozpoznał kobietę, którą prawie pokochał, choć wyparł się jej.
- Mylisz się - powiedział.
Serce w nim kołatało. Postąpił krok w jej kierunku i zapragnął okazać się tchórzem.
Wolałby nie mieć w sobie dość z mężczyzny, by spotkać się z nią oko w oko. Ale, niestety, nie
zwykł unikać problemów...
Kobieta uniosła twarz. Zbliżył się do niej już na tyle, że włosy powinny przybrać czarną
barwę. Przecież były czarne. Czarne jak węgiel. Widział je tego samego wieczoru. Światło
padało już pod innym kątem, więc powinny zmienić barwę. I zmieniły. Ale nie tak jak trzeba.
Nie mogły być czarne. Były płowe. Nigdy nie wyglądały inaczej. August napotkał triumfalne,
niewzruszone spojrzenie. Te oczy patrzyły na niego zza grobu. Kąciki ust uniosły się do góry i
na twarzy kobiety pojawił się szeroki uśmiech, który on sam po wielokroć przygważdżał
pocałunkami. Łuki brwi, nos, podbródek, który nadawał twarzy tak stanowczy wyraz, czoło
wznoszące się nad jasnymi oczami, oczami, które nigdy nie umykały.
August Borga, porażony trwogą, patrzył na tę twarz, na tę postać stojącą ledwie parę
metrów od niego, choć jej istnienie było całkiem niemożliwe. Mężczyźnie wyrwał się zduszony
na poły krzyk. Usta miał szeroko otwarte, ale nie był w stanie wypowiedzieć choćby jednej
sylaby.
To niemożliwe. To musi być żona wójta. Była tego samego wzrostu, tej samej budowy
ciała. Tylko światło mogło wywołać to przerażające podobieństwo. Nie może być inaczej. To
niemożliwe. Niewiarygodne. Czy też...
Zabiłem cię, pomyślał przerażony mężczyzna. Udusiłem cię własnymi rękami. Zgasiłem
w tobie iskrę życia. Byłaś sztywna, gdy rozluźniłem uścisk na twej smukłej szyi. Czyżbym
zaczynał wariować? Czy zaczynam mieć jakieś przywidzenia? Może przemęczałem się za
bardzo ostatnimi czasy. To niedobrze...
Kobieta poruszyła się. Zaczęła iść... August nie ośmielił się spojrzeć na ziemię. Nie
zdołałby ustać o własnych siłach, gdyby stwierdził, że jej stopy nie dotykają ziemi. To jest żona
wójta. To ona. To musi być ona. Boże drogi, jak blisko ona zamierza podejść? Zamierza przejść
przez niego na wskroś? To niemożliwe, niemożliwe... Ale te oczy...
Chyba zwariował... W tym pełnym nienawiści, triumfalnym spojrzeniu, w tej
nienawiści, która płynęła ku niemu fala za falą, nie było nic ludzkiego. Twarz”, która zbliżała
się ku niemu coraz bardziej i bardziej, była coraz większa i bardziej wyrazista, należała bez
wątpienia do żony wójta. Bez wątpienia. Jego własne oczy na moment go zawiodły. Raija w
jakiś dziwny sposób dowiedziała się o tym, co zrobił August Borg po to, by uchronić samego
siebie. Zrobił tylko to, co musiał.
- W tym była moja jedyna szansa - szepnął. Choćby bezdźwięcznym głosem musiał
przecież powiedzieć tej straszliwej kobiecie, jak to było. - Byłem duchownym. Odebraliby mi
wszystko, gdybym wrócił z kobietą, z taką kobietą. Dziką kobietą. I z dzieckiem. Nie mogłem
mieć dziecka. Zagrażało mi. Zagrażało i musiało zostać wyeliminowane. Zrobiłem to, co
musiałem. Każdy w mojej sytuacji postąpiłby tak samo. A poza tym, czy to ma jakieś
znaczenie? Przecież ona była tutejsza. Nie była nic warta....
Dlaczego pozwolił, by go opanowało to idiotyczne przekonanie, że mówi właśnie do
tamtej? Że nie warto się bronić, bo przez cały czas mówi do jedynej osoby, która o tym wie, do
tej, której się pozbył...
Czyżby miała siostrę? Nie, była przecież jedynaczką. Jedyną córką szamana. Skąd
wzięły się te przypuszczenia? Przecież to była zwyczajna, głupia dziewczyna...
Czy możliwe jest takie podobieństwo? Przecież tę właśnie twarz sam zasypał ziemią. Tę
twarz ukrył pod torfem i wrzosami na pustkowiu, na którym nikomu nie przyszłoby do głowy
czegokolwiek szukać. Podobieństwo było uderzające, ale przecież to niemożliwe...
- Nie patrz na mnie w ten sposób! - syknął. Nie wolno mu stracić głowy, choć ona
milczy i zmusza go do piętrzenia tych zwariowanych myśli. Ona prowokowała go do tych
myśli. Chciała wyprowadzić go z równowagi, chciała skłonić go, by powiedział za wiele. Wcale
nie musiał się na to zgadzać. Wystarczyłyby dwa kroki i mógłby odejść. Wystarczyłoby kilka
sekund, by zmusić ją do milczenia. Przez chwilę widział swe własne dłonie, zaciśnięte na jej
gardle, zobaczył, jak ją zabija. Znowu. Nie, wcale nie znowu. To przecież inna kobieta. Tylko
w jego wyobraźni, w jego skołowanej głowie, w skołowanej w tym momencie głowie, ta
kobieta przypominała tamtą. Może to jakiś znak? Znak, że tej również trzeba się pozbyć? To
całkiem prawdopodobne. Mężczyzna odetchnął.
- Nie pozwolę się złamać, rozumiesz - powiedział i poczuł, że znów jest górą.
Rozwiązał zagadkę tego przerażającego podobieństwa. Nie wolno mu się dać omotać kobiecie,
której się wydaje, że jest sprytna. Nie wolno dać się wystrychnąć na dudka. - Zdaje ci się może,
że masz mnie w ręku, mój skarbie - zaśmiał się ochryple i poruszył się nieco, by pochwycić ją
w odpowiedniej chwili. Ale jej oczy śledziły go niezależnie od tego, w którym miejscu stał.
Co go to zresztą obchodzi. Ona nie zdoła go pokonać. Głos wewnętrzny powiedział mu
to wyraźnie. Śmiał się sam z siebie. Pewien zwycięstwa.
- Nie chciałem cię zabić - rzekł. - Miałem nadzieję, że to nie będzie konieczne, ale sama
mnie do tego zmuszasz. Gdybyś była rozsądna, moglibyśmy osiągnąć porozumienie...
August lubił dźwięk własnego głosu. Za jakiś czas znów będzie czarował nim
mieszkańców stolicy, wygłaszając swoje kazania. Będą o tym mówić. A on zdobędzie należną
mu pozycję. Żadne głupstwa, które się dzieją tu, na pustkowiu, nie zdołają przekreślić
możliwości, jakie przed nim stoją. Trzeba mieć ambicję. Trzeba wykorzystywać możliwości.
Mężczyzna poruszył lekko palcami, by je rozruszać. Wiedział już, co musi zrobić. Nie
był złym człowiekiem. Nie podobało mu się to, do czego był zmuszany. Ale ona nie zostawiła
mu wyboru. August Borga wyprostował palce po raz ostatni przed tym, co nieuniknione, i
właśnie wtedy świat pociemniał mu w oczach, a w gardle poczuł palący ból. W tym ułamku
sekundy życia po swej własnej śmierci ujrzał prawdę w czystej postaci. Zobaczył ją w oczach
morderczyni. Rozpoznał ją. Zrozumiał, dlaczego.
Raija poczuła chłód nocnego powietrza na skórze. To wcale nie było nieprzyjemne
wrażenie. Poczuła, że unosi się w powietrzu. Widziała ogród, widziała niebo, które przybrało
czerwonawą barwę. Nie stało się krwiste, tylko różowe, jak te bladoróżowe kwiatki, które
delikatnie pachną. Jej ciało stało się lekkie.
Gdyby otworzyła oczy, mogłaby zobaczyć siebie, ale oczy miała wciąż zamknięte.
Wolała doświadczać tego we własnym ciele, czuć, że jest sobą - a nie kimś innym. To wyma-
gałoby skomplikowanych wyjaśnień. Z trudem akceptowała istnienie zagadkowej siły, która nią
kierowała. Otwierając oczy, musiałaby stanąć twarzą w twarz z czymś jeszcze trudniejszym.
Stchórzyła.
Słyszała głos, który mówił z obcym akcentem. W obcym języku, jednak słowa można
było zrozumieć. Słyszała usprawiedliwienia tchórzliwego mężczyzny. Mężczyzna pachniał
strachem. Nie chciał zaakceptować tego, co widział. Nie chciał zaakceptować tego, czego Raija
również nie rozumiała całkowicie, ale co przyjęła, nie troszcząc się o zrozumienie.
Nóż zjawił się nagle i niespodziewanie, nie wiadomo skąd. Nie pamiętała, by brała go.
Miała taki zamiar. Była na wszystko przygotowana. Ale nie spodziewała się, że to odbędzie się
właśnie w ten sposób. Bez udziału jej woli. Bez jakiejkolwiek kontroli. Nieoczekiwanie i nagle.
To się po prostu zdarzyło. Błyszczące ostrze rozbłysło na chwilę jak słaby, zimny płomień
zemsty. Potem wszystko zalała krew. Krew płynęła niczym czerwona, wezbrana od wiosennych
wód rzeka. Gęsta i czerwona. Wszystko zrobiło się czerwone. Mężczyzna upadł. Być może
chwiał się trochę na nogach, może potknął się o próg śmierci. Bez słowa. Bez modlitwy o
przebaczenie, ale za to z błyskiem zrozumienia w oczach, jakby w ostatniej chwili stanął twarzą
w twarz z prawdą. Raija patrzyła na obrazy, które przez nią płynęły. Zalewały ją, a ona nie
mogła się przed nimi obronić. Nie mogła się przed nimi zamknąć, niezależnie od tego, jak były
obrzydliwe. Krew wypływała z niego falami, rytmicznie. Leżał na zielonej trawie i poił ją ży-
ciem, życiem, które go właśnie opuszczało. Raija wolałaby go stąd zabrać. W ziemię wsiąkało
przecież zło. Korzenie piły nasączoną złem krew. Raija nie chciała, by ta krew zrosiła ogród tuż
pod jej drzwiami...
Nie mogła go jednak przenieść, nie otwierając oczu. Został więc tam, gdzie leżał. Raija
zacisnęła powieki i zobaczyła, że przez martwą twarz przebiegł jakiś cień. To był wyjątkowo
piękny mężczyzna. Dlaczego ktoś tak piękny był tak zły?
To nie była własna myśl Raiji, choć równie dobrze mogłaby nią być. Raiję przeszył
zimny dreszcz. Zadrżała lekko, ale wiedziała, że to wszystko wkrótce się skończy. Wszystko,
co tak długo służyło komuś innemu, będzie za chwilę znów należało tylko do niej. Nikt już tego
nie potrzebował.
Żonę wójta ogarnęło niezmierne zmęczenie. Zaczęło ją obezwładniać. Stępiło wszystkie
jej wyostrzone zmysły. Wszystko, co było do tej pory jasne, zaczynało się rozmywać jak
płynące po niebie letnie obłoki. Stawało się równie niepochwytne...
Serce zaczęło bić szybciej. Krew pulsowała w takt uderzeń serca, coraz szybciej i
szybciej... Oddech zaczął łaskotać usta. Coraz częściej. Niemal śmiertelna bladość znikła.
Policzki zaróżowiły się nieco, usta przybrały naturalną barwę. Raija przepłynęła ze stanu
nieświadomości w stan snu.
Catharina odetchnęła z ulgą i ucieszyła się, że na razie wszystko idzie dobrze. Zrobiła
już, co do niej należało. Wójt najwyraźniej nie zamierzał szukać Raiji. Był nad wyraz roz-
bawiony i najchętniej nie kończyłby wcale przyjęcia. W jego oczach stało się ono wielkim
sukcesem. Catharina nie podzielała jego opinii, ale miała dość rozumu, by zachować to dla
siebie. Poza tym nie interesowałoby to zapewne ani jego, ani jego gości. Któż się liczy ze
zdaniem prostej służącej.
Catharina sprzątała salon z nieprzeniknioną twarzą.
Sędzia skorzystał z okazji, by ją uszczypnąć w siedzenie, szepcząc przy tym jakieś
niedwuznaczne propozycje.
- Przykro mi - - mruknęła, zaciskając wargi. Lodowato, nie zaszczycając go nawet
spojrzeniem.
- Hermansson ma tu wyłączność, prawda? - rozzłościł się jeden z filarów społeczeństwa,
rozbierając ją spojrzeniem. Catharina powinna już do tego przywyknąć, ale za każdym razem
było to jednak równie nieprzyjemne. - Nieźle się urządził. Słodki cukiereczek we własnym
małżeńskim łóżku, a na deser karmelek w zasięgu ręki. Daj znać, gdyby mu się znudziło...
Catharina nie sądziła, by to miało nastąpić. Kiedyś mogłaby obydwu panów
skompromitować i zmusić do złożenia urzędu za tego rodzaju propozycję. Kiedyś. W innym
życiu. Teraz była deserowym karmelkiem wójta. Ogólnie dostępnym. Nie chronionym przez
nikogo. Jak dziwka.
Pospieszyła do kuchni. Dokładnie zamknęła drzwi, mając nadzieję, że nikt jej nie
zauważył. Wciąż słychać było głosy gości. Wójt nie zjawi się w kuchni w najbliższym czasie.
Nadszedł odpowiedni moment.
Catharina już przygotowała paczuszkę z jedzeniem, którą zamocowała sobie u pasa, pod
spódnicą, na wypadek gdyby musiała zniknąć w pośpiechu. Była przewidująca. Tuż za drzwia-
mi służbówki wisiał jej płaszcz. Wystarczyło więc zarzucić go na plecy i zabrać ze sobą Raiję,
w taki czy inny sposób.
Co pomyślała, to uczyniła.
Z ulgą stwierdziła, że Raija ma się lepiej. Jej twarz mieniła się kolorami, ale skóra
widoczna pomiędzy sińcami i zadrapaniami odzyskała zdrową barwę. Raija nie była już żywym
trupem. Catharina widziała i słyszała jej oddech. Raija po prostu spała.
Służąca pochyliła się nad swą panią i potrząsnęła nią delikatnie. Starała się dotykać jej
jak najostrożniej, bo po niedawnych przejściach Raija z pewnością miała obolałe ciało. Nie
mogła sobie jednak pozwolić na niepotrzebną stratę czasu.
- Raija - szepnęła. - Musisz się obudzić, Raija. Słyszysz mnie?
Oczy skryte pośród sińców i zadrapań zamrugały i otworzyły się z trudem. Skóra wokół
jednego oka była niebiesko - żółta. Za parę godzin opuchlizna skleije na dobre.
- Co się stało? Coś złego?
- I owszem, jeśli chcesz znać moje zdanie - opowiedziała oschle Catharina. - Obie
musimy uciekać z tego domu. Natychmiast. Spróbuj wstać. Sprawdź, czy możesz chodzić.
Raija usiadła, krzywiąc się z bólu, ale się nie poskarżyła. Catharina ściągnęła z niej
futrzane przykrycie, nasłuchując jednocześnie, co się dzieje w drugiej części domu. Wszystko
wskazywało na to, że nie dzieje się nic nadzwyczajnego.
- Już go znaleźli? - zapytała Raija.
Catharina mruknęła coś w odpowiedzi. Nie miała pojęcia, o co chodzi. Pewnie chora
bredzi. Kto wie, czy ta dziewczyna w ogóle pamięta, co się wydarzyło. Po takiej porcji razów,
jaką uraczył ją mąż, z pewnością czuje się fatalnie.
- Spróbuj stanąć. - Catharina podparła ją i Raija stanęła. Zrobiła parę kroków. Widać
było, że przychodzi jej to z trudem, ale Raija była silna. Zagryzła zęby i szła dalej.
Teraz Catharina zorientowała się, że chora jest w znacznie gorszym stanie, niż się jej
wydawało. Miała jedną ranę za uchem, drugą zaś na ramieniu. Ramię mocno krwawiło. Koszula
zabarwiła się krwią. Ten potwór popchnął ją najprawdopodobniej na jakiś sprzęt o ostrych
kantach.
- Dam sobie radę - powiedziała blada Raija słabym głosem. - Nie mam tu już nic do
roboty.
Catharina uznała, że to dość dziwne słowa, ale nie miała czasu się nad nimi zastanawiać.
W kolejnym przypływie współczucia otuliła ramiona chorej własnym płaszczem. Sama
naciągnęła na bluzkę gruby wełniany sweter. Jej to wystarczy. A Raija jest już wystarczająco
obolała i nie powinna marznąć. A poza tym kostium Raiji rzucał się w oczy. Na szczęście nie
widać go spod płaszcza i nikt nie powinien ich teraz rozpoznać.
Catharina otworzyła tylne drzwi, wiodące w letnią noc, ku wolności. Raija wyszła
pierwsza. Każdy mięsień w jej ciele był napięty do granic dla obrony przed bólem, który po-
jawiał się przy każdym najdrobniejszym ruchu.
Nie krzyknęła na widok tego, co leżało u jej stóp. Patrzyła obojętnie. Krew zakrzepła.
Zamieniła się w ciemne strupy. Ale na twarzy mężczyzny nie zagościł spokój. W każdym rysie
malowało się przerażenie i zrozumienie. Martwe oczy ujrzały za dużo.
Catharina z zaciekawieniem zajrzała Raiji przez ramię. Nie miała pojęcia, na co patrzy
jej pani z takim zainteresowaniem.
Ledwo zdołała stłumić krzyk. Wydała tylko słaby jęk, a gdy doszła do siebie,
zorientowała się, że ściska ramiona swej pani. Puściła ją czym prędzej i odwróciła się. Tego nie
było w planie, ale ona, Catharina, nie pozwoli, by cokolwiek im przeszkodziło. Muszą uciekać.
Raija musi uciekać.
Czy ktoś mógłby je podejrzewać? Zwłaszcza że zniknęły? Myśli kłębiły się w jej
głowie.
- To był zły człowiek. - Raija stała tuż obok i patrzyła na nią spokojnymi, ciemnymi
oczami.
Lodowata dłoń zacisnęła się na sercu Cathariny. Co Raija przed chwilą powiedziała?
„Już go znaleźli?” Przed paroma minutami te słowa nic nie znaczyły. Teraz wszystko ułożyło
się w całość. Był w nich jednak jakiś sens. I ta krew, której przedtem nie zauważyła...
Catharina wpatrywała się w Raiję, nienawidząc samej siebie za własne myśli.
Postanowiła jednak wierzyć swej podopiecznej. Tak czy inaczej, musi jej wierzyć. Raija nie jest
zła. Jest tylko zmaltretowanym dzieckiem. Niezależnie od tego, co zrobiła, Catharina stanie po
jej stronie. Będzie działać dla jej dobra.
- Musimy stąd uciekać - powtórzyła. - Musimy uciekać, zanim go znajdą.
Raija tylko pokiwała głową. Pod osłoną letniej nocy dwie kobiety pospiesznie
opuszczały osadę, w której popełniono morderstwo, nie zauważone do tej pory przez innych.
6
Zazwyczaj Catharina potrzebowała dwóch godzin, by dotrzeć do darniowej chaty. Teraz
zabrało jej to całą resztę nocy i ranek. Gdyby była sama, zdołałaby już niepostrzeżenie wrócić
do domu. Cudem udało im się dotrzeć na miejsce. Catharina czuła, że jej burczy w brzuchu, ale
całą żywność zostawiła Raiji.
- Zjem coś, gdy wrócę. Jeden Pan Bóg wie, kiedy ty dostaniesz coś do jedzenia. Przyjdę
tu tak szybko, jak tylko zdołam, ale muszę być ostrożna. To może potrwać. On nie powinien się
dowiedzieć, gdzie jesteś.
- Nie przejmuj się mną za bardzo - powiedziała Raija. - Dam sobie radę. Nigdy nie
miałam lekkiego życia.
Catharina spojrzała na młodszą kobietę z powątpiewaniem. Miała ochotę nazwać ją
dziewczynką, dzieckiem.
- Tę chatę postawił mój przyjaciel.
Uśmiechnęła się nieznacznie. Kalle był chyba czymś więcej niż przyjacielem. Gdyby
pozwoliła sobie pokochać go, byłby czymś więcej. Może kiedyś zaczną wspólne życie. Kiedyś,
w przyszłości, której lepiej nie przewidywać. Gdy on znajdzie już to, co najważniejsze. Gdy
znajdzie samego siebie. Mogła żyć z tym jego drugim marzeniem. Nie jemu jedynemu wydaje
się, że właśnie on znajdzie złoto. Wzbogaci się z dnia na dzień. Nie mogła jednak żyć z
człowiekiem, od którego dzielił go cały tłum cieni.
- On zjawia się zawsze pod koniec miesiąca - dodała. Raija uśmiechnęła się ze
zrozumieniem.
- Teraz już wiem, dlaczego bierzesz wolne zawsze pod koniec miesiąca. Czy on coś dla
ciebie znaczy?
- Pytasz, czy jesteśmy kochankami? - Raija nie zdołała zaskoczyć Cathariny. - Owszem.
On coś dla mnie znaczy. Sama nie wiem, jak wiele. I nie potrafię ci powiedzieć, kim ja jestem
dla niego. Nigdy o tym nie mówił. A ja nie pytałam. Trudno to zrozumieć? - Catharina zaczęła
mówić trochę wyzywającym tonem. Sama nie wiedziała, dlaczego tak przypiera do muru swą
towarzyszkę.
- Nie - odparła Raija. - Czasami zdarza się, że człowiek nie może przyjąć uczuć
drugiego człowieka. Albo braku tych uczuć. Czasami lepiej nie wiedzieć.
Catharina nie powiedziała tego, co miała na końcu języka. Do dzisiejszego dnia nie
myślała zbyt dobrze o Raiji. Prawdę mówiąc, uważała, że to prosta dziewczynina, którą Ole
Edvard Hermansson wybrał z powodów aż nadto widocznych w świetle dnia. Catharina nie
podejrzewała, że Raija może się pochwalić czymkolwiek poza swym pociągającym wyglądem.
Być może przegapiła inne zalety swojej pani, bo wolała nie poczuć ku niej niczego w rodzaju
sympatii.
- Czasami pojawia się tu wcześniej - powiedziała szybko. - Chyba zawsze tak robi. Lubi
być tu sam, lubi czuć, że to miejsce należy do niego. Potrzebuje mieć coś własnego...
Catharina nie uświadamiała sobie, że jej głos staje się cieplejszy i że za każdym razem,
gdy wspomina o przyjacielu, jej oczy wymownie błyszczą. Raija to zauważyła i wytłumaczyła
sobie na swój sposób. Do tej pory sądziła, że jej służąca jest zimna i wyniosła...
- On włóczy się sporo po okolicy - ciągnęła Catharina. - Jest młodszy ode mnie. -
Zabrzmiało to jak usprawiedliwienie. - Marzy o bogactwie. O czymś tak nierealnym jak złoto.
Nie sprzeciwiam mu się. Sam dojrzeje i zrozumie, że nigdy mu się to nie przytrafi. Że to tylko
marzenia...
- Mężczyźni miewają takie marzenia - powiedziała Raija, a jej spojrzenie odpłynęło
gdzieś w dal. - My marzymy najczęściej o czymś całkiem innym. Pragniemy tylko, by wszystko
się ułożyło...
Catharina nie skomentowała tych słów. Ta młoda dziewczyna ma chyba więcej
życiowego doświadczenia niż ona sama w jej wieku. Choć to oczywiście niesprawiedliwe
porównanie. Ona była przecież zepsutym i rozpieszczonym dzieckiem. Raija przeżyła swe
dzieciństwo zupełnie inaczej.
- No cóż, muszę cię tu zostawić - oznajmiła Catharina. - Wolałabym tego nie robić, ale
znajdziemy się w znacznie gorszym położeniu, jeśli nie odejdę. Mogą urządzić prawdziwe
polowanie na czarownice. Mogliby spalić nas obie na stosie, gdy już nas znajdą.
Catharina umilkła z nadzieją, że Raija powie zaraz, że jest niewinna, że nie zabiła tego
człowieka o białych włosach. Ale Raija milczała. W ogóle o nim nie wspomniała. Catharina nie
wiedziała już, co o tym sądzić. Nie miała pojęcia, jak ją zagadnie o tę sprawę, gdy już tu wróci.
- Powinnaś wyprać koszulę - rzuciła szybko na odchodnym. - Nieopodal płynie strumyk.
Wypierz ją dobrze.
Sporo czasu upłynęło, zanim do Raiji dotarło znaczenie słów Cathariny. A gdy
zrozumiała, co tamta miała na myśli, ogarnęło ją przerażenie. Nie zabiła przecież nikogo. To
niemożliwe. Spała. Wiedziała o tym, ponieważ to wszystko jej się śniło. Oddała komuś część
samej siebie. Swoją duszę. Ale nie ciało. To było niemożliwe. Nie, to nie mogło być możliwe.
Ale krwawe plamy na brzegu koszuli zasiały w niej zwątpienie. Pamiętała swój sen, ale to nie
mogło być nic innego...
Choć całe ciało ją bolało, zdarła z siebie ten śmieszny strój i doczołgała się do strumyka.
Prawie się położyła w zimnej, kojącej ból wodzie i prała koszulę tak długo, aż wreszcie znikły
wszelkie ślady krwi. Woda podziałała równie dobrze na nią samą. Złagodziła ból. Znieczuliła
trochę. Raija poczuła się lepiej, gdy zwilżyła trochę gardło i ugasiła pragnienie. Miała się
całkiem nieźle, gdy wracała do chaty w samej bieliźnie, z mokrym kostiumem pod pachą. Teraz
brakowało tylko, by poszukiwacz złota Cathariny pojawił się i zobaczył ją w tym skąpym
stroju. Zapomniała zresztą zapytać, jak ten człowiek wygląda i jak się nazywa. No cóż, to nie
ma takiego znaczenia. Tu chyba nie pojawia się zbyt wielu wędrowców. Nie znalazłaby tego
miejsca, nawet gdyby go szukała. Raija rozwiesiła kostium na zewnątrz i wczołgała się do
środka. Nie ruszyła jedzenia. Położyła się i wreszcie udało jej się zasnąć. Pomimo wszystkich
przerażających myśli i obrazów, które zatruwały jej wyobraźnię i kradły jej spokój.
Los chciał, że wójt osobiście dokonał tego nieprzyjemnego odkrycia, które miało
wstrząsnąć całą okolicą. Nie położył się spać, gdy wyszli ostatni goście. Usiadł na schodach
przed domem i zapatrzył się w noc, ślepy na wszystko, co go otaczało. Ogólnie rzecz biorąc,
było to ze wszech miar udane przyjęcie. Może nie tak, jak sobie wyobrażał, ale czegóż można
się spodziewać w takim miejscu. Ludzie nie przywykli tu do kultury.
Wolał nie myśleć o Raiji. Zastanawiał się tylko, kim był ten obcy. Nie przypominał
sobie, by go kiedykolwiek widział. Może był to kolejny mężczyzna z jej przeszłości. Ktoś, kogo
obdarzyła jakimiś uczuciami. Sytuacja, w jakiej ich zastał, była, jego zdaniem, całkowicie
jednoznaczna. Raija zasługiwała na manto, które jej sprawił. W zasadzie zachował się całkiem
powściągliwie. Każdy inny na jego miejscu zatroszczyłby się, by nie miała okazji zachować się
w podobny sposób. W o wiele większym stopniu niż on. Był zbyt miły. Zbyt cierpliwy. Zbyt
słaby.
Ole wiedział dobrze, że nie jest w stanie porozmawiać z Raiją. Nie teraz. Na samą myśl
o tym, czego się dopuściła, wrzała w nim krew. Częściowo dlatego, że pozwolił, by
gwałtowność wzięła w nim górę.
Zasłużyła sobie wprawdzie na to o wiele bardziej niż inne, ale Ole nie mógł znieść
myśli, że sam zachował się tak prymitywnie. Oczywiście złoił żonie skórę, ale coś mu mówiło,
że w tych jej przepastnych oczach pojawi się błysk triumfu. Błysk, jaki nigdy nie rozjaśni jego
własnych oczu.
Ciążyła mu cisza tej letniej nocy. Wszyscy mieszkańcy Alty na pewno teraz rozmawiali,
w każdym razie ci, którzy wrócili z maskarady u wójta. Ole potrafił bez trudu sobie wyobrazić,
o czym rozmawiają. Nie o jedzeniu, nie o muzyce, nie o jego wysiłkach, by wszystko udało się
jak najlepiej. Wiedział, o czym mówią. Z czego się śmieją. Ole podniósł się i uderzył pięścią w
drzwi. Niechże diabli porwą tę Raiję! Zawsze wystrychnie go na dudka, zawsze go ośmieszy.
Ona, dziewczyna, która była nikim, zanim on ją wybrał. Zawdzięcza mu wszystko, co ma, a
nigdy nie podziękowała nawet jednym słowem. Niech ją licho porwie!
Kobiety to diabelski pomiot. Ole z irytacją ściągnął z siebie znienawidzoną kamizelkę,
która zresztą była za ciasna. Założył ją tylko po to, by sprawdzić jej reakcję. Niepotrzebnie
skazał się na tortury. Ona nigdy nie zapomni o tamtym.
W kuchni jest jakoś podejrzanie cicho. Trine nie ma chyba zamiaru odkładać roboty,
pomyślał rozdrażniony Ole. Z krzywym uśmieszkiem otworzył drzwi prowadzące do kuchni
Jeśli Trine zamierza leniuchować, to on może jej zaproponować całkiem przyjemny sposób
spędzenia czasu. Ma ochotę na kobietę, a Raija... no cóż, w tej chwili Raija nie wchodzi w
rachubę.
Zaskoczył go widok ław i stołów stojących w wielkim nieporządku. Panowała tu
zupełna cisza. Ole gniewnie zmarszczył brwi. Dziwna historia. Być może Trine nie jest
przyzwyczajona do takiej pracy, ale przecież nie zatrudnił jej w charakterze damy do
towarzystwa. No i proszę, do czego to doszło. Leniuch poszedł sobie spokojnie spać albo -
jeszcze gorzej - zabawia się z którymś z jego przyjaciół. Ole zauważył pożądliwe spojrzenia,
jakimi ten i ów ją obrzucał. Rozwścieczony otworzył drzwi do służbówki i rozczarował się,
spostrzegłszy, że jest tam równie pusto jak i w kuchni.
- Trine! - wrzasnął. Wściekłość buchnęła w nim jak płomień, który niespodzianie
wznieca się w wygasłym prawie ognisku. W ciągu paru minut wywrócił izdebkę do góry no-
gami. Wyrzucił z szafy wszystkie ubrania, kopnął mały stolik tak, że leżące na nim papiery
zaczęły fruwać po pokoju. Po co tej kobiecie papiery i przyrządy do pisania? pomyślał pełen
nienawiści. Gdy zrzucał skóry z łóżka, spostrzegł plamy na drewnianej ramie. Od strony
pokoju. Dotknął plamy dłonią i był już pewien, że to krew. O co tu, u diabła, chodzi? Służąca
zniknęła, a w jej pokoju polała się krew?
Ole Edvard wiedział, że trochę przesadza, ale to wcale nie zmniejszyło jego gniewu i
zdziwienia. Kobiety go zdradziły. Najpierw Raija, a teraz Trine. Zdradziły go, chociaż kupił
obie za żywą gotówkę. No i dobrze.
Otworzył tylne drzwi prowadzące do ogrodu, żeby zażyć trochę świeżego powietrza.
Zaczął schodzić po wąskich schodkach. Deski skrzypiały pod jego ciężarem, ale Ole Edvard się
uśmiechnął. Dom trzeba odnowić. Nie ma co do tego wątpliwości, tylko pieniędzy brakuje.
Mógł wybrać pomiędzy godną podziwu żoną a dobrze się prezentującym domem.
Wybrał Raiję.
Spojrzenie skierowało się przypadkowo w prawą stronę. Ole zesztywniał. Zaczął działać
jak w malignie. Zanim uklęknął koło leżącej postaci, dobrze wiedział, że nie powinien tego
robić. Ze nikt nie powinien tego robić. Wójt zajmował się zawodowo trupami już od wielu lat.
Trudno mu było spamiętać wszystkich nieboszczyków, których widział, niewielu z nich było
jednak tak bez wątpienia martwych jak ten.
Trup z poderżniętym gardłem nie przedstawiał sobą miłego widoku. Ole zmusił się
jednak do szczegółowych oględzin nieboszczyka. Rozpoznał strój. Włosy. Widział je już tego
samego wieczoru. To był mężczyzna, którego zauważył w towarzystwie Raiji.
Coś na kształt przerażenia chwyciło Olego za gardło. Nie przejął się tym, że ten
człowiek nie żyje. Powodem jego zdenerwowania i tego drugiego uczucia, które rzadko go
nachodziło, był fakt, iż jego własny ogród był miejscem zgonu, który z całą pewnością nie
zdarzył się z naturalnych przyczyn.
Nie było sensu przenosić ciała. Ole Edvard błyskawicznie analizował sytuację, skądinąd
dzięki tej właśnie umiejętności zajmował swe stanowisko. Jeśli pominąć fakt, że był naturalnym
synem człowieka, który potrafił pociągać za właściwe sznurki. Krew mężczyzny zabarwiła
schody i pół trawnika za domem. Tylko głupiec sprowadziłby na siebie podejrzenia, przenosząc
gdzieś ciało. Co za pech, że właśnie on musiał znaleźć tego nieboszczyka. Chyba że...? Dziwne,
że jego służąca zniknęła w chwili, gdy zdarzyło się to morderstwo. Czyżby Trine odkryła ciało?
Albo jeszcze gorzej: Czyżby to ona popełniła zabójstwo?
Ole zostawił trupa w spokoju. Jego myśli krążyły wokół podejrzenia, że
odpowiedzialność za to, co tu się zdarzyło, musi ponosić ktoś, kogo on zna. Ktoś chce rzucić
podejrzenie na niego. Na jego dom.
Krew na łóżku Trine? Czy to przypadek? Ole był wójtem. W takich sytuacjach nie
zwykł wierzyć w przypadki. Był już za stary na takie bajeczki.
Do pokoju służącej wkroczył już jako opanowany urzędnik. Zapomniał o przyjęciu.
Teraz trzeba było uważnie patrzeć, obserwować, wiązać ze sobą wszystkie nitki. Może warto
coś ukryć... Ole Edvard otarł czoło. Było wilgotne. Wyjaśnić. Ukryć coś. Te myśli go nie
opuszczały, gdy przeszukiwał pokój kobiety, która u niego służyła. W której łóżku wylądował
parę razy. Wszystko, co odkrył, to jej niewątpliwa nieobecność. I krew na łóżku. Tylko kiedy
ona zdążyła się położyć?
Znów nawiedziły go te zdradzieckie myśli. Myśli, które krążyły wokół kogoś innego.
Widział ich przecież razem. Ona była jedyną osobą, która z całą pewnością widziała się z
nieznajomym. Rozmawiała z nim. Znała go. Raija...
Jeśli ona to zrobiła, trzeba ją osłaniać. Ona musi być czysta. Wciąż go nawiedzało
paraliżujące pytanie: Czy ona byłaby w stanie kogoś zabić? Poderżnąć gardło mężczyźnie? Ole
nie potrafił sobie na to odpowiedzieć. Nie znał jej dostatecznie dobrze.
Później nie był w stanie odtworzyć swych myśli. Pamiętał dokładnie wszystko, co
zrobił. Przebiegł przez kuchnię, pokonał schody kilkoma susami i otworzył drzwi do sypialni.
Poraził go widok pustego łóżka. Musiał oprzeć się o framugę, by jakoś utrzymać się na nogach.
Skóra leżała w nieładzie, dokładnie tak samo jak wówczas, gdy stąd wychodził. Jego oczy
lustrowały niespokojnie, z przerażeniem, każdy milimetr pokoju. Uderzenia serca przyspieszały
coraz bardziej obieg krwi.
Dla świętego spokoju potraktował sypialnię tak samo jak służbówkę Trine. Podniósł
każdy przedmiot, szukał czegoś... i nic nie znalazł. Zajęło mu to może pół godziny. Najwyżej
godzinę. Przeszukał wszystkie możliwe zakamarki. Wywrócił do góry nogami jej skrzynię.
Wsunął dłoń do każdej kieszeni. I nie udało mu się odkryć żadnej tajemnicy. Wcale nie poznał
Raiji lepiej. Z bezsilności usiadł więc na łóżku, które z nią dzielił. Oparł głowę na dłoniach. Był
niebezpiecznie bliski łez, ale nie zapłakał. Nawet w samotności nie był do tego zdolny. Nie
wiedział, co to łzy.
Przez parę minut wciągał głęboko powietrze i dopiero wtedy poczuł, jak opuszczają go
te uczucia. Zdołał się jakoś opanować. Pamięć podpowiadała mu, że sypialnia wygląda tak
samo jak w chwili, gdy do niej wchodził. Nikt by się nie zorientował, że Ole ją przeszukiwał.
Mógł teraz oddychać odrobinę lżej, bo nie znalazł żadnego śladu krwi. Raija zniknęła, ale
uświadomił to sobie w pełni dopiero później. Przed poniesieniem alarmu musiał jeszcze
zlikwidować plamę krwi na łóżku Trine.
Nieopodal mieszkali dwaj jego pracownicy. W domach mniej wspaniałych niż jego
własny, o wiele mniej wygodnie niż on sam w czasach, gdy był faworytem starego wójta. Byli
to ludzie, którzy nie mogli szczycić się swym pochodzeniem, podobnie jak i on. Mężczyźni o
zaciętych twarzach i spojrzeniach, które prawie nigdy nie uciekały na boki. Ole Edvard nie znał
ich przeszłości, ale im ufał. Jakob i Mattias byli ludźmi tego samego pokroju, co on. Rozumieli
się wzajemnie.
- Widzieliśmy go - oznajmił Mattias. Był to rosły mężczyzna przed czterdziestką. - No
więc teraz możemy go przenieść. Nie ma sensu trzymać trupa pod gołym niebem. Tylko kruki
się zlecą.
Zawlekli nieboszczyka do szopy wójta. Ole nie pokazał po sobie, jak bardzo mu ulżyło.
Najważniejsze, że nie on był autorem tego pomysłu. Nikt późnej nie będzie mógł go tym
obciążyć.
- Co robi tutaj to ciało? - zastanawiał się Jakob.
Ani on, ani Mattias nie byli na przyjęciu. Na gruncie towarzyskim nie dorównywali
bowiem swemu przełożonemu. Łączyły ich tylko obowiązki zawodowe.
- Przyszedł tu spotkać się z Raiją - powiedział Ole przez nos.
Jego ludzie wymienili spojrzenia. Pospiesznie. Wójt miał bzika na punkcie swojej żony.
Już dawno zauważyli, że nie warto żartować na jej temat ani też śledzić spojrzeniami jej
pociągającej postaci. Ole Edvard traktował ją jak świętość.
- Nie zabiłem go - ciągnął Ole. Załatał dziurę, którą pozostawiła sobie niezręczna i pełna
napięcia chwila ciszy. - Może i przyszłoby mi to do głowy, gdybym go później zobaczył, ale się
nie spotkaliśmy. Był martwy jak kamień, gdy go znalazłem. Potknąłem się o niego.
Wszyscy trzej zastanawiali się, czego też mógł szukać nieznajomy za tym domem.
Wszyscy trzej doszli do podobnych wniosków.
- To nie wszystko - powiedział Ole głosem, który mógłby rozciąć kamień.
Stalowoszare oczy spojrzały głęboko w źrenice tych dwóch mężczyzn, którym Ole ufał
najbardziej. Obaj wiedzieli, co się kryje za tym spojrzeniem. Obaj wiedzieli, co oznacza
zaufanie tego człowieka. Wiedzieli też, że jeśli zawiodą jego zaufanie, zapłacą za to nie tylko
swym honorem. Żaden z nich jednak nie lękał się niczego. Znieśli jego spojrzenie, nie
mrugnąwszy okiem.
- Ona zniknęła - rzekł po chwili. - Razem z moją służącą. Chcę, żeby obie znalazły się
tu jak najszybciej. Nie obchodzi mnie jak, ale chcę, żeby obie tu były. Zanim ktoś zacznie
zadawać nieprzyjemne pytania.
Catharina wiedziała, że powoli osiąga granicę swych możliwości. Nie zdoła wrócić do
domu nie zauważona. Wójt z całą pewnością już ją podejrzewa. Bez trudu mogła to sobie
wyobrazić. Hermansson potrafił doskonale zadbać o własną skórę. Nikt jej nie uwierzy, kiedy
zacznie opowiadać o tym, jak pobił swą żonę. A poza tym to nie ma znaczenia. Takie są
przywileje męża. Gdyby nawet powiedziała im, że ten małżonek zjawiał się w jej łóżku, by
dostać coś, co wcale mu się nie należało, nie wyszłaby na tym lepiej. Przede wszystkim
udowodniłaby w ten sposób, że jest kobietą określonego pokroju.
Wszystko ją bolało. Bolały ją ramiona, bo przecież niosła Raiję przez część drogi. Jej
pierś unosiła się i opadała w szybkim tempie. Oddech był ciężki. Gardło ją piekło od
zachłystywania się powietrzem. Smak krwi przyprawiał ją o mdłości, ale choć każdy mięsień w
jej ciele domagał się, by odpoczęła, usiadła i zamknęła oczy choć na chwilę, to przecież nie
mogła tego zrobić. To nie wchodziło w rachubę. Catharina wiedziała, że musi iść dalej tak
długo, jak długo będą ją niosły chwiejne nogi. Dalej. Dla dobra Raiji musi wrócić. Nikt nie
powinien się dowiedzieć o jej dziwnym zachowaniu. Nikt nie powinien znać myśli, które
kłębiły się w głowie Cathariny.
Wczesnym przedpołudniem ludzie wójta wrócili do domu na okrytych pianą koniach.
Ole Edvard przywitał ich bez słowa pytającym spojrzeniem spod zmarszczonego czoła. Usta
miał zaciśnięte. Wąskie jak cieniutka kreseczka.
- Nic - powiedział przygnębiony Jakob. Cienki głos, który wcale nie pasował do jego
potężnej sylwetki, zabrzmiał równie śmiesznie jak zawsze.
- Odprowadźcie konie do stajni i wróćcie tu, gdy już je oporządzicie.
Ole odwrócił się do nich plecami. Jakob i Mattias przywykli do wykonywania
rozkazów. Ale żaden z nich nie mógł się uwolnić od poczucia, że tym razem w słowach
przełożonego kryło się więcej lodowatego cynizmu. Więcej mrożącej krew w żyłach
obojętności. Żaden z nich nie wiedział, co to strach, ale nowy sposób zachowania przełożonego
ich zaniepokoił.
Zrozumieli go nieco lepiej, gdy weszli już do salonu. Stał na rozstawionych szeroko
nogach przed kanapą. Wąski w biodrach, w koszuli wsuniętej do spodni. Koszula marszczyła
się obficie, brązowy skórzany pasek jeszcze mocniej podkreślał szczupłość ciała kontrastującą z
szerokimi ramionami. Ole Edvard podwinął rękawy koszuli aż do łokci. Jego skóra wciąż
brązowiła się letnią opalenizną. To był imponujący mężczyzna. Był nim nawet wtedy, gdy
siedział w swym fotelu. Odprężony, dobrotliwy niedźwiedź.
Teraz jednak stał nad kobietą, która kuliła się na najbardziej drogocennym meblu w tym
salonie. Groźne, wielkie ciało o naprężonych mięśniach. Pięści zacisnął tak mocno, że pobielały
mu wszystkie kostki. Chłód, który zwykle bił od niego, stał się jeszcze bardziej wyrazisty. Brwi
połączyły się ze sobą niczym dwa gotowe do ataku węże. W oczach pod zmarszczonym czołem
nie było ani śladu współczucia. Nawet Mattias, który zazwyczaj myślał tak samo jak ten
człowiek, zadrżał. W tym, co zobaczył, nie było ani odrobiny człowieczeństwa. Przeraziło to
nawet jego, który nie słynął ze współczucia bliźnim.
Popękane wargi, spuchnięty policzek, płowe włosy skołtunione do niemożliwości -
wszystko to dowodziło, że Ole Edvard nie potraktował tej kobiety łagodnie.
Hermansson nie obdarzył swych podwładnych szczególnym zainteresowaniem. Mówił
do nich, nie patrząc wcale w ich kierunku.
- To jest ta sprytna dama, która wyprowadziła w pole dwóch moich najlepszych ludzi.
To tej dziwki nie mogliście znaleźć. Przez nią i przez waszą nierzetelność muszę teraz tracić
czas na rozmowę z tym...
- Szukaliśmy wszędzie - wtrącił Jakob jeszcze cieńszym głosem niż zwykle. Zabrzmiało
to prawie jak pisk. Catharina mimowolnie uśmiechnęła się. Jakob to zauważył. Zauważył i
natychmiast zapłonął wielką nienawiścią. Ta drobna ułomność doskwierała mu znacznie
bardziej, niż można się było spodziewać. Dziecinny głos zawsze był jego krzyżem. Powodem
drwin i szyderstw. A teraz ta kudłata wywłoka śmieje się z niego.
- Nasza dama nie chadza najwyraźniej zwykłymi drogami - powiedział wójt
jedwabistym głosem. - Problem w tym, że wcale nie ma ochoty opowiedzieć nam, gdzie była.
Po prostu nie chce mi tego powiedzieć. Mnie, choć jestem jej dobrodziejem. Beze mnie w
dalszym ciągu byłaby pospolitą dziwką. Zdaje się, że niestety nie ma pojęcia o wdzięczności...
Jakob nie spuszczał wzroku z Cathariny. Coś zmiękło w nim na jej widok. Była godna
pożądania. Piękna, choć trzeba by nazwać ją więdnącą pięknością. Ale pod ubraniem kryło się
wciąż krągłe i ponętne ciało. Ubranie było poszarpane i potargane, można było zobaczyć nawet
jej uda. Jakob poczuł grzeszne pożądanie. Uśmiechnął się, ukazując zęby. Wydaje się jej, że on,
Jakob, jest śmieszny. Nic nie sprawiało mu większej przyjemności niż pokazywanie ludziom,
którzy z niego szydzili, jaki jest naprawdę śmieszny.
- Może ja z nią porozmawiam? - zaproponował ochrypłym głosem.
Wójt odwrócił się powoli. Jego ogromne ciało było zaskakująco zwinne. Wójt to
mężczyzna, który posiadał wszystkie przymioty, o jakich marzył Jakob. A jednak Jakob wcale
nie zazdrościł swemu przełożonemu. Ole był dla niego czymś w rodzaju bóstwa. Zrobiłby dla
niego prawie wszystko. Ole znał zresztą szczególne uzdolnienia tego człowieka. Tym razem
Jakob miał ochotę zrobić coś nie tylko dla wójta. Tym razem chodziło o coś więcej niż
zawodowy obowiązek. O coś więcej niż usatysfakcjonowanie przełożonego. Chciał to zrobić
również dla siebie.
- Musimy uważać - rzekł Ole. - Ten człowiek został zamordowany tutaj. Jeśli będę miał
pecha, sprawa może się wyślizgnąć z moich rąk. Mogliby wpaść na pomysł, by mnie oskarżyć.
- Ja tego nie zrobiłam - powiedziała Catharina. Spuchnięte usta bolały ją przy każdym
poruszeniu. Rany pękły i Catharina poczuła spływającą po brodzie krew.
- A więc jednak potrafisz mówić? - zadrwił Ole. Zbliżył się do niej ponownie. -
Zacząłem już w to wątpić. Skoro wiesz aż tyle, to może powiesz mi, co zrobiłaś z moją żoną?
Catharina zamilkła. Spuściła wzrok i milczała.
- Może to ona zamordowała tego człowieka? Czy to chcesz mi wmówić? Albo może
inaczej: ona także nie żyje, ale jej ciało zniknęło?
Wszystko, co Catharina zamierzała powiedzieć, gdzieś umknęło. Przygotowała się
bardzo starannie, ale nic nie poszło po jej myśli. Wójt był znacznie bardziej rozsierdzony, niż
oczekiwała. Wcale nie chciał jej słuchać. Zanim zdołała otworzyć usta i wygłosić choćby jedno
dobrze przygotowane kłamstwo, zaciągnął ją do salonu i potraktował mniej więcej tak samo,
jak poprzedniego wieczoru potraktował Raiję.
Catharina czuła jego ciepły oddech na swej skórze. Widziała, jak nad nią się pochyla,
wiedziała, że nie podda się, dopóki nie zmusi jej do mówienia... Dlaczego ja to robię? po-
myślała. Dlaczego zgadzam się na to ze względu na kogoś innego? Do wczoraj nawet jej nie
lubiłam. A teraz ze względu na nią pozwalam, by tłukł mnie do nieprzytomności. Może ona
naprawdę zabiła tego mężczyznę? Co ja o tym wiem? Co ja wiem o niej? Czy ona zrobiłaby to
samo dla mnie?
Być może w Catharinie odezwałby się zdrowy rozsądek, ale ta kobieta wiedziała dobrze,
że są w życiu chwile, gdy nie można polegać jedynie na rozumie. Coś niewytłumaczalnego,
coś, co było w Raiji, zmuszało ją do tego. Ta dziewczyna nie mogłaby wprawdzie być jej córką,
ale mogłaby być jej młodszą siostrą. Catharina życzyła jej lepszego losu niż ten, który mógł jej
zapewnić Ole Edvard Hermansson.
- Gdzie jest Raija? - jego głos był prawie pieszczotliwy. - Powiesz mi, gdzie ona jest,
prawda, Trine?
Chwycił ją żelazną dłonią za brodę i siłą podniósł jej głowę. Catharina zamknęła oczy.
- Gdzie? - powiedział to szeptem, było w nim jednak tyle groźby, że przez plecy
Cathariny przebiegł zimny dreszcz. Ten człowiek zaczynał być prawdziwie przerażający
wówczas, gdy stawał się przyjacielski. Za pozorami zaufania kryło się więcej zła, niż można
sobie wyobrazić.
Catharina poczuła, że z czasem się o tym przekona.
- Spójrz na mnie! - rzucił tonem nie znoszącym sprzeciwu i Catharina posłuchała go.
Uśmiech, który przebiegł przez tę zaciętą, piękną twarz mógłby należeć do nieboszczyka.
Catharina dziwiła się, że ktoś może być tak piękny, a jednocześnie zupełnie pozbawiony tego,
co rodzi piękno. Dobra. Ciepła.
- O wiele lepiej, moja śliczna. Rozumiemy się już nieco lepiej, z tego co widzę... - Ole
skinął na dwóch mężczyzn, którzy stali za jego plecami. Na dwie mroczne, cieniste postaci.
Catharina wiedziała, kto to jest. Wiedziała, co się o nich mówi. - Jakob z przyjemnością zada ci
kilka pytań, Trine...
Catharina nie starała się ukryć przerażenia, które ten człowiek w niej budził. Słyszała co
nieco o metodach, których używał podczas przesłuchań ten rzeźnik.
Zawsze udawało mu się zmusić ludzi do mówienia. Plotka głosiła, że nawet niemi
odzyskują dar mowy, by się przyznać do wszystkiego w trakcie prowadzonych przez niego
przesłuchań.
Ole zauważył dreszcz trwogi, który ją przeszył. Uśmiechnął się jeszcze szerzej:
- Tylko ja dzielę cię na razie od niego, Trine. Nie chciałbym, żeby twoja piękna
twarzyczka zbrzydła. Nie chciałbym, żeby taki cukiereczek jak ty zmienił się w coś, czego boją
się dzieci, w coś, czym matki straszą swoje pociechy. Tylko ja stoję między nim a tobą... Gdzie
jest Raija?
Catharina milczała. I nie przestała milczeć.
Gdy zaświtał kolejny dzień, Jakob otarł pot z czoła. W piwnicy było zimno, ale on
wyglądał tak, jakby całą noc spędził w saunie. Nie spoczął nawet na sekundę.
- Jak ci idzie? - zagadnął go głos z góry. Jakob spojrzał w stronę okienka. Ku
kwadratowemu źródełku światła. Mattias poszedł sobie pierwszy. Blady jak ściana. Wójt
wytrzymał trochę dłużej. Chwiał się jednak na nogach, gdy się wspinał po drabinie. Jakobowi
wydawało się, że chwilę później usłyszał, jak ktoś wymiotuje.
- Powiedziała ci, gdzie jest Raija? Powiedziała ci, co się stało?
Jakob nabrał powietrza. Oddech świszczał mu między zębami. Jego pełne nienawiści
oczy spoczęły na tłumoku, który leżał w mroku na podłodze. W ciemnościach nikt by nie
rozpoznał, że to jest człowiek. Kobieta. Można by mieć co do tego wątpliwości nawet w świetle
dnia.
Jakob znów skierował wzrok w stronę okienka w suficie. Przełknął jakoś swą porażkę:
- Nic nie powiedziała. Ole Edvard Hermansson zasępił się i zmarszczył brwi.
Zmarszczka pogłębiła się jeszcze, gdy odwiedził go sędzia okręgowy.
- Chodzą słuchy - powiedział człowiek, który miał więcej władzy niż on sam - chodzą
słuchy, że znaleziono tu nieboszczyka. - Sędzia przerwał na chwilę i spojrzał uważnie na wójta,
zanim znów zaczął mówić tonem, który zdradzał, że przedmiot rozmowy jest drażliwy: - Ludzie
powiadają, że to nie była naturalna śmierć...
Ole nie mógł znieść miny sędziego. Wyciągnął się wygodnie na krześle.
- W rzeczy samej. Ktoś mu poderżnął gardło. Trudno to określić jako śmierć naturalną. -
Ole zachowywał się tak arogancko, że nawet sędzia musiał to zauważyć. Sędzia nie lubił
Hermanssona. Zdaniem poprzedniego wójta nie było jednak żadnego innego kandydata na to
stanowisko.
Sędzia przeciągał chwilę ciszy. Wychodziło mu to o wiele lepiej, niż temu chłystkowi,
który udaje mężczyznę. Znajomości, które Hermansson miał na południu, nie powinny
przynieść mu już więcej korzyści. Sędzia odczułby niekłamaną satysfakcję, gdyby zdołał utrzeć
nosa temu młodziakowi.
- Mój informator - powiedział starszy mężczyzna w wyważony sposób - wie, że chodzi
o kogoś, kto był tu obcy. W każdym razie obcy dla większości z nas...
Ole Edvard uniósł brwi i patrzył wyczekująco na sędziego. Serce biło mu szybciej niż
zwykle, ale o tym ten stary głupiec nie mógł mieć pojęcia. Mattias już dawno temu uprzedził
Jakoba. Podwładni staną za nim murem.
- Był tu pewien obcy całkiem niedawno - ciągnął sędzia. Zdążył już policzyć zmarszczki
na czole tamtego. Sam już nie wiedział, który raz to zrobił. Zapamiętał z dzieciństwa, że liczba
zmarszczek między brwiami ma podobno przepowiadać liczbę dzieci. Otrząsnął się czym
prędzej z tych myśli. - Był tu pewien obcy, Hermansson - powiedział urzędowo. Zazwyczaj
zwracał się do tego człowieka po imieniu. Tym razem chciał jednak podkreślić powagę sytuacji.
- Nawiązuję do wydarzenia, o którym z pewnością nie zapomniałeś. Twoja żona przebywała na
dworze w towarzystwie pewnego mężczyzny. W towarzystwie człowieka, którego nikt z nas nie
znał. Nawet ty, Hermansson. Nie spodobało ci się to. Powiedziałbym nawet, że wyprowadziło
cię to z równowagi...
- Pytasz mnie, czy przypadkiem nie był to ten sam człowiek, prawda? - przerwał mu Ole
ostrym tonem.
Sędzia poruszył się na swoim krześle.
- No cóż, skoro sam poruszyłeś ten temat, to przyznaję, że i owszem...
- To był ten sam człowiek. Sędzia nie zareagował w żaden sposób, więc Ole mówił
dalej:
- Ja go również nie znałem. W dalszym ciągu nie wiem, kto to był.
Sędzia wciąż milczał.
- Nie zabiłem go.
W końcu nastąpiła jakaś reakcja. Sędzia pochylił się i badawczo spojrzał tamtemu w
oczy.
- Nie ma większego znaczenia, czy go znałeś, czy też nie. Ty, Hermansson, miałeś
motyw. Pierwszorzędny motyw...
Jeden kącik ust Olego uniósł się w górę. W grymasie raczej niż w uśmiechu.
- Wielu ludzi pamięta, co się stało z twoją czarującą żoną po tym wydarzeniu. Ten dom
jest wspaniały, ale wszystko słychać nawet przez ściany. Słyszeliśmy, co z nią zrobiłeś. Na-
zywamy to zazdrością. Masz motyw, mój drogi. Będziesz potrzebował pomocy, żeby przekonać
innych, że tak nie jest.
- Nie zabiłem go - powtórzył Ole bezbarwnym głosem. Odpowiedział tamtemu
nieprzeniknionym spojrzeniem.
Trudno ocenić, czy sędzia uwierzył mu, czy też nie. Nie zdradził swych myśli nawet
jednym drgnieniem twarzy.
- Twierdzisz, że nie wiesz, kim był nieboszczyk - zaczął sędzia ostrożnie, z olbrzymim
wyczuciem szczegółu. - Wydaje mi się, że bez trudu mógłbyś się tego dowiedzieć. Twoja żona
rozmawiała z nim w sposób całkiem poufały. Nie przyszło ci do głowy, by ją o to zapytać?
Ole westchnął i zgrzytnął zębami. W jego spojrzeniu, które powędrowało w górę, było
coś rozpaczliwego i dzikiego. Uczucie, którego nie chciał ujawnić wobec innych. A więc
zaczęło się. To, czego się spodziewał, to, czego chciał uniknąć.
- Zapytałbym ją. Zapewniam cię, że zapytałbym. Ale możesz mi wierzyć, to nie było
możliwe... - Ole uśmiechnął się do swego rozmówcy niemal serdecznie. Miał nad nim pewną
przewagę, choć nie tego rodzaju, jaki byłby miły jego sercu. - Raija zniknęła. Zniknęła tej samej
nocy...
Sędzia otworzył usta ze zdziwienia. Tego się nie spodziewał. Na jego twarzy malowało
się zdumienie. Ole wiedział doskonale, co starszy pan sobie pomyślał.
- Ona nie mogła tego zrobić. Mężczyzna był od niej prawie dwukrotnie wyższy.
Musiałaby stanąć na palcach, żeby dosięgnąć jego gardła.
Sędzia zastanawiał się nad tą myślą. Przeżuwał ją. Wydała mu się całkiem rozsądna,
miał jednak pewne zastrzeżenia:
- Chyba że znajdowali się w intymnej sytuacji. Wówczas różnica wzrostu nie ma
znaczenia...
Ole zmusił się do czegoś w rodzaju uśmiechu. Zaczynało mu to już nieźle wychodzić.
- Sam wspomniałeś o tym, jak potraktowałem Raiję. Mogę cię zapewnić, że nie była w
stanie udzielać się w intymnych sytuacjach. - Ole prawie wypluł dwa ostatnie słowa. - Nie była
w stanie mieć ochoty na coś takiego - zapewnił rozmówcę zdecydowanym tonem. Tamten mu
uwierzył. W brutalność tego mężczyzny było o wiele łatwiej uwierzyć niż w jego życzliwość.
Sędzia stawał się z miejsca podejrzliwy, gdy głos Hermanssona miękł. - A poza tym Raija nie
jest taka głupia, by baraszkować z innym mężczyzną tuż za moim domem - dorzucił Ole.
Równie twardym tonem.
- A jednak była w stanie zniknąć? - zdziwił się sędzia.
- Razem z nią zniknęła służąca - oznajmił sucho Ole. Nie widział powodu, by
informować tego głupca, że Trine wróciła. Pamiętał dobrze pożądliwe spojrzenia, które ten
jegomość jej posyłał. Nie warto opowiadać mu, w jaki sposób została potraktowana. Ludzie,
którzy nie muszą na co dzień znosić gwałtu, potrafią być nadmiernie sentymentalni. Sędzia nie
zrozumiałby tego. Trine miała być asem w rękawie wójta. Wydobędzie z niej prawdę. W
każdym razie wszystko, co dziewczyna wie. Co do tego Ole nie miał wątpliwości. Jakob
każdego potrafi zmusić do mówienia. Trine nie będzie tu wyjątkiem. Ole był pewien, że zacznie
mówić. Wtedy dopiero sędzia się o niej dowie. Wtedy będzie o czym rozmawiać. A on znajdzie
Raiję.
- Moi ludzie zajmują się już tą sprawą - powiedział z większą pewnością w głosie, niż
zamierzał.
Sędzia długo się mu przyglądał. Myślał. Nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić.
- Chciałbym zobaczyć nieboszczyka - oznajmił w końcu. Ole zaprowadził go do szopy.
- Nie znaleźliśmy narzędzia zbrodni - wyjaśnił niefrasobliwie. - Ale szukamy go.
Rozwiążemy tę sprawę.
- Mogę ci dać tydzień - rzekł w końcu sędzia. - Siedem dni, Hermansson. To wszystko.
Przez tydzień mogę cię kryć. Nie wiem jednak, czy będę w stanie to zrobić, gdy potężniejsi ode
mnie zaczną zadawać pytania. Wówczas będę zmuszony odebrać ci sprawę.
Cisza była wystarczająco wymowna.
- Tydzień to mnóstwo czasu - zapewnił go Ole. Zabrzmiało to niezwykle przekonująco.
Sędzia zastanawiał się, czy miał rację, podejrzewając wójta o najgorsze.
- Jesteś bez wątpienia osobą, na którą padną pierwsze podejrzenia - powiedział,
wychodząc.
- Niech cię diabli porwą, Raija - rzucił wójt. - Niech cię diabli porwą! - Walnął pięścią
w ścianę szopy tak, że aż go ręka zabolała.
Jakob był czerwony jak burak, gdy meldował się swemu przełożonemu. Mattias i Ole
spędzili parę ostatnich godzin razem, wlewając w siebie spore ilości znakomitego piwa. Nie
zamienili nawet słowa o tym, co się działo pod ich stopami, w czarnej czeluści piwnicy. Ole
wolał o tym nie myśleć. Przede wszystkim dlatego, że działo się to w piwnicy. Straszne
wspomnienia z dzieciństwa tkwiły jak zadra w jego sercu.
Potężny Jakob opadł na krzesło. Wściekłość i poczucie bezsilności walczyły o
pierwszeństwo na jego twarzy.
Chwycił kubek, który mu podali. Kubek był pełen po brzegi i Jakob opróżnił go jednym
haustem.
O nic go nie pytali. Żaden z nich się nie ośmielił.
- Ani słowa - powiedział w końcu. Nie można było rozpoznać jego głosu. - Ta przeklęta
dziwka nie puściła pary z ust. Ani jednego słowa...
W jego głosie pobrzmiewało poczucie klęski, choć żaden z dwóch pozostałych
mężczyzn nie rozumiał głębi tej porażki. Pojęcia nie mięli o jego osobistej przegranej. To
wydarzenie z pewnością nie zaszkodzi jego reputacji, skoro Bóg wie ilu ludzi zmusił już do
mówienia. Nie powinno to także nadszarpnąć jego dumy zawodowej. Tamci nie wiedzieli
jednak nic o drwinie. O tym, jak okropnie z niego zadrwiła, jak boleśnie go dotknęła. Nie
wiedzieli, że była pierwszą osobą, która nie odwołała szyderstwa. Pierwszą, której nie pokonał.
Pierwszą, która z niego zadrwiła i nie cofnęła tego.
- Musimy się jej stąd pozbyć - zdecydował Ole beznamiętnie.
Nadzieja przepadła z kretesem. Rozprysła się na kawałki. Tydzień. Wciąż miał do
dyspozycji siedem dni. Siedem dni, zanim tamci oskarżą jego. Jeśli nic nie znajdzie, zrobią z
niego kozła ofiarnego. Wcale nie dlatego, by kozioł ofiarny był tu potrzebny - nieboszczyk był
tu przecież obcy, nikt o niego nie zapyta. Nie. Tylko dlatego, że sędzia go nie lubi.
- To żaden problem - zapewnił podpity Mattias. W głębi duszy podziwiał kobietę, która
nie powiedziała ani słowa mimo tortur. Mattias nie lubił patrzeć na robotę Jakoba. Nie mógł
tego znieść. A ta kobieta zdołała zachować milczenie. To było ponad ludzkie siły.
Ole pogrążył się w zadumie. Jego myśli krążyły wokół Trine. Pokładał w niej całą
nadzieję. Był przekonany, że służąca się podda. Że to tylko kwestia czasu. Nikt nie wytrzymy-
wał specjalnych metod Jakoba...
A ta przeklęta baba zabrała swoją tajemnicę do grobu.
- Niech cię diabli porwą, Raija! - mruknął, zaciskając zęby. Zimne piwo płynęło szybko
przez jego gardło. - Niech cię diabli porwą! Nie ugnę się z twojego powodu. Znajdę cię,
kobieto, i gorzko pożałujesz ucieczki. Gorzko pożałujesz wszystkich swoich tajemnic o
wszystkich twoich kochankach... pożałujesz, że spłatałaś mi tego figla z trupem... - Ole patrzył
ponuro w swój prawie pusty kubek. A potem przepłukał gardło resztką piwa.
7
W ciągu ostatnich miesięcy dowiedział się sporo o rzekach. Roślinność, porastająca ich
brzegi, zmieniała się. Ich wędrówka ku morzu miewała różny charakter. Ale w gruncie rzeczy
były do siebie podobne. Wieczne. Pełne nadziei, która się nigdy nie spełniała. Ich dna również
były podobne. Piaszczyste. Nic, tylko piasek.
Miał ochotę wyrzucić patelnię, ale była to jedyna rzecz, którą mógł nazwać swoją
własną. Przerobił na nią miedziany garnek, który Catharina przyniosła z Alty. Twierdziła, że go
kupiła, ale Karl podejrzewał, że raczej ukradła z gospodarstwa swych bogatych pracodawców.
To nie miało zresztą znaczenia. Prawdę mówiąc, nawet bawiło go trochę. Oczyma wyobraźni
widział już siebie, rozprawiającego, jak zdobył bogactwo. Słyszał swój własny głos,
opowiadający o tym, jak wypłukał złoto przy użyciu patelni, która niegdyś była garnkiem w
kuchni wójta z Alty. To będzie interesujące. Ale historia zdarzyła się tylko w jego wyobraźni.
Próbował mówić o niej płynącym leniwie letnim obłokom. Żeby wypracować właściwy sposób
wypowiedzi. Żeby uwypuklić nieoczekiwane zakończenie w najwłaściwszy, zaskakujący
sposób. Zbyt wiele opowieści spalało na panewce, gdy brakło w nich zaskakującego finału albo
gdy dowiadywano się o nim zbyt szybko, zanim wyjaśniły się wszystkie okoliczności. Kalle
cyzelował swoją historię. Przede wszystkim dlatego, że tęsknił za ludźmi. Za kimś, z kim
mógłby porozmawiać. Bał się, że przestanie umieć mówić. Zapomni, w jaki sposób prowadzi
się rozmowę. Rozmawiał więc sam ze sobą całymi godzinami. Gdy starczało mu czasu, by
trochę pomyśleć, zastanawiał się, czy wciąż jest przy zdrowych zmysłach.
Cała przeszłość była wciąż czarną otchłanią. Żaden błysk nie rozświetlił długich
minionych dni. Byłoby może lepiej, gdyby poszedł między ludzi, ale nie czuł się jeszcze gotów.
Catharina namawiała go, by pojawił się w Alcie. Kusiło go to. Ale najpierw musiał wypełnić
swe postanowienie. Szukał nie tylko własnej przeszłości. Opanowało go marzenie o bogactwie.
Nie potrafił się z niego wyzwolić. Opętało go bez reszty. Kalle wiedział, że nie wyruszy do
Alty, dopóki nie będzie miał czym się pochwalić. Nieświadomie podążał brzegiem rzeki w
stronę darniowej chaty. Choć jeszcze nie nadeszła właściwa pora. Catharina miała się pojawić
dopiero za jakiś czas, ale to było niezłe miejsce na czekanie. Kalle chciał z kimś porozmawiać.
Gdy wspomnienia dotyczą zaledwie jednego roku, każdy człowiek, którego się pamięta, jest
kimś wyjątkowym. Catharina była kimś wyjątkowym. W inny sposób niż mała Jenny, która
chciała nim zawładnąć. Która prosiła go o coś więcej, niż miał prawo jej ofiarować... Skąd
biorą się te myśli? Skąd biorą się te słowa?
Kalle wiedział, że coś w tym musi być, ale żelazna obręcz ściskająca czoło uwierała go
bardziej niż zwykle, gdy próbował wyrwać tajemnicę skrytą w mroku.
Ręce mu zdrętwiały. Letnie słońce wciąż grzało ziemię, ale rzeki były chłodne. Stopy i
dłonie Kallego były zawsze zimne. Czerwone i lodowate. Wydawało mu się, że już zawsze
będzie marzł. Ostatnimi czasy zaczął nawet kaszleć. Całodzienne wystawanie w wodzie
musiało się jakoś odbić na zdrowiu. Zdaje się, że znów nabawił się przeziębienia.
Dzień był bardzo długi. Kalle wstawał wcześnie, gdy słońce zaczynało przygrzewać, a
ptaki sprawdzały swe gardła przed nadchodzącym dniem. Kalle prawie cały czas chodził.
Rozmawiał sam ze sobą. Zatrzymywał się tu i ówdzie, by pogrzebać w rzecznym żwirze. Dla
rozrywki. W tej okolicy rozpoczął swego czasu poszukiwania. Prawdopodobieństwo
znalezienia tu czegoś było znikome. Rzeczny żwir był zaledwie rzecznym żwirem, niczym
więcej.
Kalle zatrzymał się przed niewielkim wodospadem. Zafascynowany przyglądał się
spienionym masom wodnym, które spadały w dół. Obudziło to w nim cień jakiegoś wspo-
mnienia, którego jednak nie potrafił ani pochwycić, ani umiejscowić - podobnie jak i wielu
innych obrazów. Kalle usiadł na brzegu i wyciągnął nogi. Kamienie, na których siedział, były
ciepłe. Przyjemne. Położył się więc i zatopił spojrzenie w chmurach. Jego myśli nie potrafiły
szybować tak swobodnie jak wełniane kłębki tam w górze. Jego umysł nie przypominał letniego
nieba. Krył przepaście, których myśli nie potrafiły sforsować. Doskwierało mu to z każdym
dniem coraz bardziej. Każdego ranka budził się z nadzieją, że wreszcie odzyska pamięć. Każdy
ranek był jednak równie wielkim rozczarowaniem. Każdego wieczoru odmawiał tę samą
modlitwę.
Gdy tak sobie leżał, jego wzrok wędrował po otoczeniu. Z dołu wszystko wyglądało
zupełnie inaczej. Całkiem inaczej. Krzaki zolbrzymiały. Kamienie sięgały prawie do nieba, a
niewielka wypustka czarnoszarej skały tuż za jego plecami wydawała się przeogromna.
Z początku wcale na to nie zareagował. Nie dotarło do niego to, co rejestrowało jego
spojrzenie. Karl Elvejord był zmęczony. Potwornie zmęczony. Koiło go nieco leżenie w tej
pozycji, słońce pieściło bowiem każdy nadwerężony mięsień, a ciepłe podłoże dawało mu
poczucie błogości. Kalle uświadomił sobie, że już dawno tego nie robił, że już dawno nie
odpoczywał.
Znów powiódł wzrokiem po otoczeniu. Jego spojrzenie znów zatrzymało się na tej
samej wypustce skały. Potem zaczęło piąć się w górę. Szukało czegoś ściśle określonego, choć
Kalle wcale nie był świadom tego, co robi, nie wiedział, czego wypatruje. Widział skałę,
brunatnoczarną, chropowatą. Uformowaną dawnymi czasy przez lodowiec, który wędrował ku
morzu. U podnóża skały piętrzyły się kamienie, od całkiem maleńkich począwszy, na
olbrzymich, równych wielkością człowiekowi, skończywszy. Mech porastał krawędź zwróconą
na południe. Dlatego niektóre bryły zazieleniły się. W pochmurny dzień mogły przypominać
skrawek morza. Mocna, karłowata wierzba znalazła dość gleby, by zapuścić korzenie gdzieś
między kamieniami, a nawet w głębszych szczelinach. Jej śmiała zieleń odcinała się od skały. A
wysoko ponad jego głową czerwienił się wrzos, kpiąc z kiepskich warunków wegetacji.
Roślinność musiała wczepiać się pazurami, by przetrwać w tej jałowej ziemi.
Kalle uśmiechnął się. Wystarczyłaby jakaś grota, a mógłby ukryć się tu przed światem
już na zawsze. Tylko że, skomentował to ironicznie sam dla siebie, wcale nie potrzebuje
kryjówki. Reszta świata sama się przed nim skryła, zapomniała o nim.
Grota... Kalle usiadł gwałtownie. Nawiedziły go jakieś przeczucia. Bez tchu zerwał się
na równe nogi. Nie śmiał oddychać, zbliżając się do skalnej ściany. Tajemnicza góra wznosiła
się tuż przed nim, przesłaniając mu cały widok. Kalle zaczął się wspinać. Pełzał, wspierając się
na rękach i kolanach, utknął nawet między dwoma blokami skalnymi, ale jakoś, mocą woli,
podciągnął się w górę. Serce waliło mu miarowo. Gałązki krzaków smagały go po twarzy, ale
nic sobie z tego nie robił. Prawie tego nie zauważył. Nie odrywał wzroku od pewnego miejsca.
Od błysku, który gdzieś tam dojrzał. I który wciąż trwał. Jakby słońce znalazło coś, w czym się
mogło odbijać...
Kalle zaczął już się przygotowywać na rozczarowanie, które go tam z pewnością
czekało. Taki szczęśliwy zbieg okoliczności był nie tylko mało prawdopodobny, ale wręcz
niemożliwy. Natura znała tysiące sposobów, żeby zadrwić sobie z takich poszukiwaczy przygód
jak on. Dał się oszukać już tyle razy, że trudno by to było zliczyć. To na pewno tylko mika. Ale
przecież i tak nie miał nic lepszego do roboty. Po to w końcu żył.
Ręce zaczęły grzebać pośród kamieni. Kalle nie mógł wyjść ze zdziwienia, gdy natrafił
na jakieś zagłębienie za krzewinami. Przestał myśleć i zaczął działać na oślep. Odchylił gałązki,
wpełznął pomiędzy nie i zniknął gdzieś w głębi. Okazało się, że to nie tylko szczelina. Kalle
uklęknął ostrożnie i wpatrywał się w czarny otwór, który wyłonił się przed nim. Niebieskie
niebo gdzieś przepadło. Mężczyzna próbował zmusić swój wzrok, by przyzwyczaił się do ciem-
ności, ale dopiero wtedy, gdy zaczął obmacywać rękami to, co leżało przed nim, zdołał wyrobić
sobie jakieś wyobrażenie o tej jamie.
Była na tyle duża, że mógł się do niej wślizgnąć. Nie sięgał ramionami do jej końca, a
jej ściany błyszczały...
Poczuł, że ogarnia go strach. Czy ma coś do stracenia? On, który na tym świecie nie
posiada zupełnie nic... Wczołgał się do dziury. Kolana i ręce stały się od razu wilgotne. Słońce
nie zdołało ogrzać tej skalnej groty nawet przez cały dzień. Otwór wejściowy był zbyt dobrze
ukryty, a poza tym zwracał się nieco w dół. Był osłonięty przed ciepłem i słońcem. Jedynie łut
szczęścia sprawił, że Kalle zauważył dochodzące stąd błyski. Słońce znalazło się właśnie w
szczególnym punkcie nieba, on zaś leżał pod właściwym kątem, a na dodatek otworzył oczy w
stosownej chwili...
Oczy Kallego przyzwyczajały się powoli do ciemności. Wydawało mu się, że minęła
cała wieczność, zanim zdołał dojrzeć coś więcej niż mrok i cienie.
Grota rozszerzała się tuż za wąskim wejściem. Zrobiła się na tyle wysoka, by mógł
swobodnie usiąść, choć przyznać trzeba, że nie należał do szczególnie postawnych mężczyzn.
Gdyby chciał, mógłby się nawet położyć, bo jaskinia była na dwa metry długa i przynajmniej na
metr szeroka. Trudno ją nazwać salą balową, ale dla Kallego stanowiła odmianę od
codzienności.
Przez dłuższą chwilę cieszył się myślą, że udało mu się znaleźć takie miejsce. Palił się
jednak coraz bardziej do tego, by sprawdzić, co właściwie przyciągnęło jego uwagę. Czekał tak
długo, aż wreszcie zobaczył jaśniejsze smugi na ścianach. Czekał tak długo, aż się przekonał, że
to nie są białe fragmenty wapiennej skały, ale coś całkiem innego. Nie wiedział jednak co...
Musnął palcami te tajemnicze pasy. Były zimne, równie zimne jak skała wokół, wydały
mu się jednak bardziej miękkie. Łatwiejsze do uformowania. Karl Elvejord zaczął oddychać
przez nos. Starał się zachować spokój. Wiedział wprawdzie niewiele, ale miał poczucie, że
właśnie tak powinno to wyglądać.
Pasy na czarnej skale. Błyszczące smugi pośród chropowatego kamienia. Metal, który
błyszczy w słońcu. Mika? Kalle zaczął skrobać te dziwne fragmenty - ale nie, to nie był
fałszywy blask. Nie udawało mu się nic zeskrobać. Dziwne fragmenty skały wcale się nie
łuszczyły. Srebro? A może nawet...? Kalle nie miał pewności, ale poczuł, że oto spełnia się jego
marzenie.
Na oślep obmacywał ścianę, na której znalazł te dziwne pasy. Czuł tę nieznaną, zimną
materię pod palcami i nie mógł opanować podniecenia. Pod ścianą leżał żwir, Kalle zaczął
grzebać w nim rękami, wyławiał kamyki i podnosił je do oczu, żeby sprawdzić, czy to zwykłe
szare kamienie, czy też coś innego. Znalazł cztery odłamki, które przypominały kolorem smugi
na ścianach. Takie same jak jaśniejsze partie skały. Kalle przyłożył kamyki do ściany, żeby je
porównać, i nie zauważył żadnej różnicy. Były zadziwiająco ciężkie. Cięższe niż zwykłe
kamyki. Ciężkie prawie jak ruda. Jakiś czas temu miał rudę w rękach. Była podobna. Zarówno
pod względem temperatury, jak i ciężaru. Świadczyło to o wartości kamieni.
Nadzieja i niewiara walczyły w nim o pierwszeństwo, gdy czołgał się w kierunku
światła dziennego z kieszeniami ciężkimi od żwiru, ściskając w dłoniach największe odłamki.
Miał ich pełne garście.
Ledwo znalazł się pod gołym niebem, podniósł kamienie ku światłu i zaczął się im
badawczo przyglądać. Były oklejone brudem i ziemią, ale bez wątpienia złote. Kalle potarł nimi
o spodnie. Potem znów podniósł je do oczu i poczuł, że coś go chwyta za gardło, gdy
spostrzegł, jak błyszczą.
Marzył o tym od wielu lat. Zrozumiał to w chwili, gdy wznosił ten kawałek metalu ku
słońcu. Marzył o tym, choć nie miał wiele nadziei. Nigdy się nie odważył. Nigdy. A teraz we
własnych dłoniach trzymał spełnienie swych fantazji. W zasięgu jego dłoni było ich jeszcze
więcej. Kalle zaśmiał się z twarzą zwróconą ku czystemu niebu. Ze śmiechem na ustach pobiegł
jak szalony w stronę brzegu rzeki. Przycisnął mocno do piersi drogocenny odłamek i wznosząc
okrzyki radości, wrzucił miedzianą patelnię w nurt rzeki. Widział, jak kołysze się na wodzie,
oddalając się od niego coraz bardziej. Podniecony usiadł na brzegu i zaczął pieścić dziwny
kamień. Znakomita anegdota o garnku wójta nie zostanie jednak opowiedziana. Prawda okazała
się znacznie bardziej atrakcyjna. Będzie mógł opowiadać, jak znalazł złoto podczas drzemki w
promieniach popołudniowego słońca.
Złoto...
Kalle pokręcił jasną głową i wciąż nie mógł ogarnąć swego szczęścia. Tym razem
przecież właściwie niczego nie szukał. A ono leżało sobie tam i czekało na niego. W takich ilo-
ściach, o jakich Kalle nigdy nawet nie marzył...
Do jego głowy zakradła się pewna myśl: Teraz nareszcie będę mógł dać Raiji wszystko,
czego pragnie.
Kalle znieruchomiał. Utkwił spojrzenie w nurcie strumienia, choć go w gruncie rzeczy
nie widział. Myśl przebiła się przez ciągle w nim tkwiącą mglistą ścianę. Wkradła się w jego
świadomość prosto z mroku. Kalle zacisnął powieki i próbował wydusić z pamięci coś poza
imieniem i tą niezwykłą kobiecą twarzą, która nagle stanęła mu przed oczami.
Raija...
Kalle rozkoszował się tym słowem, wypowiadał je głośno, by zabrzmiało gdzieś między
niebem a ziemią:
- Raija, Raija...
Słowo rodziło się na języku, potem baraszkowało swobodnie pod podniebieniem, by
wyfrunąć wreszcie przez półotwarte usta. Jak ptak - Raija.
Kalle wiedział już, że te oczy, które pojawiły się mu tak niespodziewanie, oczy wielkie i
ciemne, patrzyły na niego w niezliczonych snach, nawiedzających go w ciągu ostatniego roku.
Raija była skryta za cienistym murem. Nie rozumiał, jak mógł o niej zapomnieć. W ciągu tych
paru minut od chwili, w której ją sobie przypomniał, zdążył się już w niej ponownie zakochać.
W tym zamazanym nieco obrazie, który patrzył na niego z głębin jego własnej świadomości.
Ciemnowłosa, niezwykła piękność, o oczach, których nie można wymazać z pamięci, i o
niezwykle zmysłowych ustach. Kobieta o niezwykłym imieniu: Raija.
Jej imię nie brzmiało z norweska - tego był pewien. Nie jest też lapońskie, pomyślał
Kalle, rozpaczliwie próbując wykrzesać trochę więcej wspomnień. Na próżno. Nie pojawiło się
nic poza jej twarzą. I imieniem. I pragnieniem, by podarować jej wszystkie skarby świata. Kalle
pragnął spełnić każde jej najbłahsze życzenie.
Raija.
Na wyspach mówiło się o Finach, którzy się osiedlili tu, w tym kraju. O Finach, którzy
przybywali nad brzegi fiordów w poszukiwaniu ryb. Niektórzy z nich nie wracali do domu,
zostawali tu, gdzie ryb nie brakowało, i konkurowali z tymi, którzy tu już mieszkali. Było ich
coraz więcej. Wyspiarze obawiali się, że przybysze dotrą wkrótce i do nich. Nie chcieli, by
osiedlili się tam obcy - im samym ledwo starczało, by przeżyć.
Raija musiała być Finką. Kalle czuł się tak, jakby odzyskiwał grunt pod nogami.
Siedział już na małej maleńkiej wysepce pośród wzburzonego zielonoczarnego oceanu. Fale
obryzgiwały go pianą. Nacierały na niego groźnie. Pogoda się nie poprawiała. Nie mógł zrobić
nic, by zmienić pogodę. Nie mógł przymusić się do wspomnień. Słońce musi zaświecić samo z
siebie. Dobrowolnie. Teraz wydawało mu się, że ta wewnętrzna nawałnica zaczyna cichnąć.
Ocean, który go otaczał, nie był już tak przerażająco ciemny. Kalle poczuł, że wysepka się
trochę powiększyła. Poczuł twardszy grunt pod stopami. Zyskał jakiś punkt odniesienia. O ile
trafił na właściwy trop, to mógł już powiedzieć, że pochodzi z terenów położonych w głębi
lądu. Fińskie osady można było spotkać tylko w okolicy fiordów. Niedaleko granicy. To by
wyjaśniało nawet, w jaki sposób trafił na plażę tej północnej wyspy. Ludzie mieszkający na
wybrzeżach fiordów byli także rybakami. Morze stanowiło cząstkę ich życia. Nie było im obce.
Jej imię - to jedno jedyne słowo - to określiło obszar jego poszukiwań. Ten obszar był
wciąż nieogarniony, ale Kalle poczuł, że poczynił wyraźne postępy. Wkrótce będzie mógł
przystąpić do rzeczy. Jego marzenie, jedyne marzenie, które miał oprócz tego, które uznał za
prawie niemożliwe do spełnienia, spełniło się w sposób, który wciąż wydawał mu się niepojęty.
Kalle nie potrafił uwierzyć w swe bogactwo. W każdym razie nie w to niezmierne bogactwo,
które właśnie przypadło mu w udziale. Jego spojrzenie na świat stało się jednak znacznie
bardziej optymistyczne po tym niezwykłym odkryciu. Skoro to się spełniło, możliwe jest
prawie wszystko. Odnajdzie siebie. Swoją przeszłość. I kobietę o imieniu Raija. Był wciąż
człowiekiem, który szuka. Szuka swego innego, swego prawdziwego ja.
Kalle miał już niewiele jedzenia. Mięso i ryby potrafił zawsze jakoś zdobyć, poza tym
dokoła rosły jadalne zioła. Brakowało mu jednak chleba, zostało już bardzo niewiele z zapasów,
które Catharina przygotowała mu w ubiegłym miesiącu. Czasami radził sobie sam. Gdy nie
było Cathariny, musiał zaglądać do ludzkich osad. Choć jeszcze do tego nie dojrzał. Teraz
pomyślał o niej z wyrzutami sumienia. Tak samo jak o Jenny. Jego usprawiedliwienia były
coraz bardziej żałosne. Żywił względem obu tych kobiet pewne uczucia. Czuł coś w dalszym
ciągu. Ale obraz tamtej kobiety, Raiji, umniejszał stopniowo ich znaczenie. Obie pogrążały się
z wolna w gęstej jak kasza mgle. Tylko Raija pozostała, choć nie potrafił dojrzeć nic poza
twarzą. Postać i cała reszta wciąż kryły się za zasłoną. A on nie mógł zajrzeć za tę zasłonę. Na
razie nie.
Wszystkie te myśli nie dręczyły go tak bardzo, gdy miał coś do zrobienia. Kalle
pozwolił sobie na odrobinę snu, ukrywszy wprzódy dobrze pierwsze, magiczne metalowe
bryłeczki. Żaden przypadkowy wędrowiec nie powinien go zdemaskować. Kalle zasnął z
workiem pod głową i z wyostrzonymi zmysłami, gotów w każdej chwili bronić skarbu, który
tak nieoczekiwanie przypadł mu w udziale. Po równinie kręciło się wielu podobnych mu
poszukiwaczy szczęścia. Północna kraina nie miała chyba kresu. Dlatego można było wędrować
po pustkowiu, nie spotykając nikogo. Dlatego taki skarb mógł leżeć w ukryciu przez całe ty-
siąclecie, by zdradzić swe istnienie w błysku słońca komuś, kto może wcale nie jest tego wart.
Obudziwszy się o zmierzchu, Kalle przygotował sobie porcję suszonego mięsa i coś w
rodzaju herbaty z liści żurawiny. To rozgrzało jego zmarznięte ciało - uwięzione pomiędzy
dwoma wymiarami, pomiędzy zamkniętą przeszłością i nieznaną przyszłością, odcięte od
możliwości korzystania z uroków teraźniejszości.
Kalle stanął nad krawędzią wodospadu. Czuł się jak król. Wspiął się po to, by utrwalić
obraz tego miejsca w pamięci. Wspiął się, choć strach dławił mu gardło. Wolał nawet nie
rozglądać się po okolicy w obawie, że gdzieś w pobliżu kręcą się jacyś ludzie. Nie chciał, by
ktoś go zauważył. To było jego królestwo. To było jego szczęście. Nie miał zamiaru z nikim się
tym dzielić. Nie chciał, by ktokolwiek go zaskoczył, gdy będzie wydobywał z wnętrza czarnej
góry to, co należało już do niego.
Wieczór zgęstniał jeszcze bardziej. Skąpał wszystko w słabej, łagodnej poświacie,
poświacie prawie niezauważalnej. Ledwo wyczuwalnej. Leciutki, niebieskawy cień towarzyszył
nieco chłodniejszemu powiewowi powietrza. Cień nieokreślony jak barwa uczucia.
Nic się nie ruszało. Nic nie wskazywało na obecność ludzi. Kalle odczekał jeszcze parę
minut, lustrując przestrzeń, której słońce przyglądało się przez cały dzień.
Nikogo.
Nikt mu nie odbierze tego, co do niego należy.
Usta Kallego zawsze miały dziewczęcy kształt. Jego miękkie wargi zdradzały pewną
niedojrzałość - to się nie zmieniło. Uśmiech pozostał naiwny. Policzki zeszczuplały, ale Karl
wciąż wyglądał raczej na wyrośniętego chłopca niż na mężczyznę. Odgarnął grzywkę z czoła.
W każdym rysie jego twarzy odbijał się entuzjazm. W jego głowie pojawiła się zapomniana na
poły melodia. Zaczął ją gwizdać podczas wspinaczki. Jeszcze jeden fragment układanki trafił na
właściwe miejsce, chociaż Kalle tego nie odnotował. Znów odgiął gałęzie wierzbiny i wczołgał
się do wnętrza góry. Jedynym narzędziem, którym mógł sobie trochę pomóc, był nóż.
Wcale nie sądził, że zdobywanie skarbów będzie zabawą.
Wystarczyła ta jedna noc, by zrozumiał, że próby wydrapania złota za pomocą noża
spełzną na niczym. Przydałyby się inne narzędzia: graca, łopata... Nie potrafił ich jednak sam
zrobić. Odłamki, które udało mu się odłupać, były osadzone tak luźno, że nawet dziecko bez.
kłopotu by je wydobyło. Cała reszta tkwiła w skale niczym żyły, ich nie da się wyszarpnąć
gołymi rękami. Wszystko, co mu się udało zdobyć, mógł z powodzeniem zabrać ze sobą.
Przyda mu się to przy handlu wymiennym. Potrzebuje przecież więcej narzędzi.
Kalle wydostał się z groty. Wejście było ciasne. Wierzbina kryła je doskonale. Pieczara
była naprawdę trudno dostępna: nawet ktoś, kto by ją zauważył, nie miałby chyba ochoty jej
penetrować. Tylko te błyski wszystko zdradzały. Kalle myślał nad tym, grzejąc sobie dłonie nad
ogniskiem. W skórzanym worku, który leżał u jego stóp, krył się spory majątek. Nigdy w życiu
nie posiadał aż tyle.
On zauważył te błyski. Równie dobrze mógłby je zauważyć ktoś inny. Ktoś inny mógł
również się domyślić, co one oznaczają. Nie było to wielce prawdopodobne, ale możliwe.
Zdaniem Kallego w tej sprawie liczył się nawet cień prawdopodobieństwa. Jego przyszłość
zależała od bezpieczeństwa tej groty. Nie wolno zmarnotrawić czegoś, co może odmienić
człowiekowi życie.
Zanim zasnął, wiedział już, co należy zrobić. Bez wahania przystąpił do realizacji
swego planu. Zawinął koszulę, tak że utworzyło się coś w rodzaju wielkiej kieszeni, nasypał
tam popiołu i przeniósł go do pieczary. Pośród nocnej ciszy pomazał popiołem każdy złocisty
fragment skały. Na początku obawiał się trochę poparzeń, ale choć jakieś zabłąkane iskry
przepaliły koszulę i dotarły do skóry, to nie uczyniły wiele szkody. Kalle był wciąż cały i
zdrów, tyle tylko że uczernił się aż po łokcie. Wcale się tym nie przejął. Jego skarb był teraz
bezpieczny i przemyślnie skryty przed wzrokiem przypadkowych poszukiwaczy przygód.
Takich jak on sam. Mógł już zasnąć spokojnie.
Księżyc był w pełni. Zdaje się, że tym razem rozczaruję Catharinę, pomyślał. Znał ją
dobrze. Przychodziła często nieco wcześniej. O dzień albo o dwa. Coś mu mówiło, że stał się
dla niej kimś ważnym. Traktowała go jak cząstkę własnego życia, jego zaś na samą myśl o tym
ogarniał strach. Tęsknił za rozmową z Cathariną. A jednocześnie martwił się. Pewność, że
gdzieś na świecie jest jego kobieta, pogorszyła sprawę.
Dać sobie spokój z Cathariną - nie, to nie wchodziło w rachubę. Fakt, iż zrodziło się
pomiędzy nimi coś więcej niż przyjaźń, co do której się umówili na początku, nie oznaczał
wcale, że Cathariną stała się gorszą przyjaciółką. Wręcz przeciwnie. Teraz byłaby gotowa
umrzeć za niego. Była nitką wiążącą go z ludźmi. Z członkami społeczności, których wolał
jeszcze nie spotykać. Cathariną powinna pomóc mu zdobyć to, czego potrzebuje. Tylko czy w
ten sposób jej nie wykorzysta, czy nie wykorzysta jej uczuć? Kalle próbował przyciszyć trochę
swe przeczulone sumienie, mówiąc sobie, że przecież sowicie ją za to wynagrodzi. A zresztą
nie będzie od niej żądał nic za darmo. Teraz będzie mógł jej zapłacić.
Przypadkiem natknęli się na tę darniową chatę. Ostatniego wieczoru. Następnego dnia
Catharina miała wyruszyć do wsi, by znaleźć tam odrobinę bezpieczeństwa. Kalle wciąż pamię-
tał bolesne uczucia, które go wówczas ogarnęły. Oboje sądzili, że żegnają się na zawsze. Gdy ta
prymitywna i bez wątpienia nie zamieszkana chata stanęła na ich drodze, poczuli, że to
odpowiedź na ich ciche modlitwy. Wtedy posiadł Catharinę po raz pierwszy. Kalle nie potrafił
teraz powiedzieć, co sprawiło, że znaleźli się w swoich objęciach. Ze względu na nią wolał nie
nazywać tego w żaden sposób. Wolał tego nie analizować. Od tamtej pory, podczas każdych
odwiedzin w chacie, poprawiał tę budowlę. Zgromadził trochę torfu i załatał dziury, wyścielił
podłogę wrzosem i pachnącymi gałązkami wierzbiny. Skóry należące do Cathariny musieli
zostawić gdzieś po drodze. Były zbyt ciężkie, żeby je wlec ze sobą.
Chata stała się miejscem ich spotkań. Miejscem wolności. Stałym punktem w życiu
każdego z nich. Kalle miał poza tym tylko pustkowie. Bezkresnemu pustkowiu czegoś jednak
brakowało - tego, czego smak znajdował w chacie. Catharina miała swoje życie. Coś go
zakłuło, gdy poinformowała go o swych zamiarach. To bolesne uczucie powracało za każdym
razem, gdy Catharina opowiadała o swym życiu służącej. Kalle wiedział przecież dobrze, że ta
kobieta nie urodziła się po to, by szorować podłogi i gotować u jakiegoś niewydarzonego
urzędniczyny i jego leniwej żony. Catharina uspokajała go. Człowiek nie naje się przecież
oburzeniem. A ona chce przeżyć. I osiągnie to w domu wójta. Przez te wszystkie lata doznała
tylu upokorzeń, że nowa sytuacja wydawała się jej nieomalże rajem. Kalle wiedział, że
Catharina kłamie. Wcale nie lubiła żyć w zależności od innych. Niechętnie zginała kark. Kalle
pragnął wyzwolić ją z tego. Teraz dysponował środkami, które pozwolą mu ją wykupić.
Cieszył się na myśl, że ją ujrzy. Wiedział, że chata, która dla nich obojga była prawie
domem, leży nieopodal. Worek był ciężki od kamieni...
Kalle zaśmiał się sam do siebie i do swych myśli, które dodały mu sił. W ciągu ostatnich
dwóch dni jadł niewiele. Nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, że Catharina czeka
już na niego ze wszystkim, czego mu brakowało w ciągu minionego miesiąca. Teraz miał
jeszcze więcej powodów, by się spieszyć. Poderwał się więc do biegu.
Szczególne położenie chaty sprawiało, że człowiek zauważał ją w ostatniej chwili. Nikt
by jej nie znalazł, jeśli by nie wiedział, gdzie szukać. Kallemu jednak znalezienie drogi nie
sprawiało trudności. Nigdy nie miał z tym szczególnych problemów, a ostatnimi czasy zmysł
orientacji wyraźnie mu się wyostrzył. Może dlatego, że dopiero niedawno został wystawiony na
próbę. Wydawało mu się, że nigdy przedtem nie musiał się poruszać w tak rozległym
nieznanym terenie.
Nad chatą leniwie unosił się dym. Wąska smużka dymu, której prawie nie było widać z
większej odległości.
Kalle zatrzymał się i przeczesał włosy palcami. Wygładził ubranie, choć nie na wiele się
to zdało. Za każdym razem przeżywał to samo: był nieprawdopodobnie onieśmielony.
Catharina była wszak obyta ze światem, całymi tygodniami przebywała wśród ludzi. I choć nie
znaczyła dla Kallego aż tyle, ile by znaczyć pragnęła, to nie mógł ścierpieć myśli, że mogłaby
uznać, że jest beznadziejny, że mogłaby spotkać w wiosce kogoś, kto bardziej by ją pociągał.
Stosunek Kallego do Cathariny był bardzo szczególny. Stanowiła wszak jedyne ogniwo,
wiążące go ze społeczeństwem.
Przy niewielkim źródełku, które płynęło nieopodal, mógł poprawić swój wygląd.
Strawił tam nieco więcej czasu, niż było trzeba. Czynił to z niekłamaną radością. Tym razem
przyniósł jej naprawdę dobre nowiny. Ale postój koło źródełka był nieodzowny. Przeszedł już
do tradycji. Kalle musiał się tam zatrzymać. Nie mógł tak zwyczajnie wejść do chaty. Złamałby
w ten sposób zasady gry. Nie wspominał o tym przyjaciółce, ale wydawało mu się, że ona i tak
go rozumie. Catharina potrafiła wczuć się w sytuację drugiego człowieka. Kalle wiedział, że
przyjaciółka za każdym razem go wygląda. Widziała więc, że już się zbliża, ale nie odbierała
mu tych paru minut. Nigdy też ani jednym słowem nie skomentowała jego zachowania. To
również mu się w niej podobało.
Gdyby Kalle mógł wybierać, gdyby od niego zależała tego rodzaju decyzja... Wówczas
chyba zdecydowałby się ją pokochać. Ona tego pragnęła. Nie uszło jego uwagi spojrzenie
Cathariny, w którym było coś więcej niż przyjaźń. Wspomnienie tego spojrzenia utrudniało mu
odejście od źródełka i pójście ku niej.
Tym razem będzie musiał powiedzieć jej również, że mrok skrywający jego przeszłość
rozproszył się nieco. Catharina nie będzie szczęśliwa z tego powodu. Kalle uśmiechnął się do
swego własnego, nieco rozmytego odbicia w lśniącej wodzie. Catharina otoczy go ramionami i
będzie udawała radość. Dla niego.
A on spojrzy na nią, zobaczy jej umykające spojrzenie i będzie wiedział, że Catharina
płacze w głębi duszy. Nad sobą.
Coś stanie pomiędzy nimi. Coś, co było tam przez cały czas, ale dopiero teraz zaczęło
przybierać jakiś kształt, jakieś kontury. Twarz. Kalle mógł sobie mówić, że Catharina jest
przecież dorosła. Że wie o nim wszystko. Że nigdy jej do niczego nie zmuszał. Rzuciła mu się
w ramiona z szeroko otwartymi oczami, zrobiła to z własnej, nieprzymuszonej woli. Pierwszy
krok należał do niej...
Ale ty zbyt ochoczo przyjąłeś jej inicjatywę, zaatakowała go zdradziecka myśl. Kalle
wiedział, że to prawda. Pociągała go od pierwszej chwili. Oczywiście zamierzał zachować się
powściągliwie. Nie planował zostać kimś więcej niż przyjacielem tej kobiety. Uważał się za
człowieka szlachetnego i postanowił, że będzie kimś innym niż wszyscy mężczyźni, którzy jej
pożądali i nigdy nic dla niej nie znaczyli. Miał być tym jedynym mężczyzną, który potrafił
zaproponować jej czystą przyjaźń.
A jednak znalazł się w jej ramionach. Nawet teraz, gdy już wiedział, że jego przeszłość
należy do jakiejś kobiety, rumienił się na samą myśl o Catharinie.
Postanowił, że najpierw opowie jej o złocie. Od razu. Oboje będą się z tego cieszyć.
Chciał ujrzeć jej radość. O tej drugiej sprawie nie napomknie zaś ani słowem aż do chwili
poprzedzającej odejście przyjaciółki. Wolał bowiem nie oglądać wyrazu żalu na jej twarzy.
Była mu zbyt droga. Czekała na coś zupełnie innego. Na niego. Na kochanka.
Kalle nie zamierzał niweczyć jej nadziei, mówiąc od razu, że należy już do innej
kobiety. Że przypomniał sobie inną twarz i że zakochał się w tym wspomnieniu. Catharina była
człowiekiem z krwi i kości. Czymś więcej niż jego sen czy marzenie. Kalle wiedział doskonale,
że ta druga jest na razie tylko snem. Snem, w który można głęboko wierzyć. Za którym można
się skryć...
Kalle podniósł się gwałtownie. Chciał odegnać od siebie te myśli. Ona nie jest żadną
fantazją. Nie może być tylko marzeniem. Nie. Jej obraz jest zbyt żywy, pełen szczegółów. Kalle
nie mógł znieść przypuszczenia, że to nie jest realna kobieta.
Ona gdzieś jest. Była. Była jego kobietą. Jego Raiją. Kalle potrzebował pewności. Sens
jego życia zależał od tego, czy zdoła ją odnaleźć. Ona mogłaby sprawić, że znów będzie peł-
nym człowiekiem. Bo na razie jest nim tylko na poły.
Sześć dni. Minęło już sześć dni od chwili, gdy Trine zostawiła ją w tej chacie. Raija
skrupulatnie liczyła. Codziennie, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, patrzyła w stronę
północy. Oczy niespokojnie spoglądały w kierunku, w którym poszła służąca. Każda noc
przynosiła Raiji rozczarowanie. Trine najprawdopodobniej nie mogła się stamtąd wydostać.
Świadczyło to jednocześnie o czymś innym. Dziewczyna nie chciała z pewnością naprowadzić
nikogo na jej trop. Raija nie wierzyła, że służąca postępowała tak tylko ze względu na
zachowanie Olego.
Chodziło bez wątpienia o tego zabitego człowieka. O szwedzkiego duchownego. Trine
przypuszczała, że to ona go zabiła. Skoro zaś nie odważyła się tu przyjść, to zapewne wszyscy
inni byli tego samego zdania.
Ciarki przeszywały Raiję, gdy o tym myślała. Nie ma powrotu do Alty. Jeśli padły na
nią podejrzenia, Ole nie zdoła jej obronić.
Zresztą w Alcie nie miała nic do roboty. Wiedziała, że wypełniła swoje zadanie. Nic jej
tam już nie trzymało. Została uwolniona od swego posłannictwa. Tajemnicza siła, która w niej
mieszkała, zniknęła. Teraz była jedynie Raiją Alatalo. Niczym więcej. Gdyby Reijo zjawił się
teraz, gdyby stanął przed nią i błagał ją swym roziskrzonym, zielonym spojrzeniem i
wyciągniętymi dłońmi, nic by jej nie powstrzymało. Nie wahałaby się uciec. Pewność, że Ole
będzie jej szukał, nie wystraszyłaby jej. I tak nie zazna już spokoju. Nie może wrócić do Alty.
Nie zdoła uwolnić się od podejrzeń. Nie potrafi przecież wyzwolić się ze swych własnych
wątpliwości. Musi po prostu nauczyć się z nimi żyć.
Jedzenie skończyło się już dawno temu. Ale Raija, która rosła z głodem za pan brat,
potrafiła się z tym pogodzić. Nauczyła się sobie radzić. Dla obcych przyroda jest zapewne
niełaskawa. Obcy człowiek mógłby umrzeć z głodu nawet w najbogatszej spiżarni. Raija nie
siedziała z założonymi rękami przez te sześć dni. Źle zniosła bezruch, na który była skazana
pierwszego dnia i pierwszej nocy. Choć nie miała innego wyjścia. Nie była w stanie się ruszać.
Poturbowane ciało bolało przy każdym ruchu. Mięśnie ucierpiały swoje podczas długiej drogi
ze wsi. Raija potrzebowała odpoczynku. Jednak wątpliwości i kłębiące się myśli nie dawały jej
spokoju. Tamta doba była prawdziwym, nieprzerwanym koszmarem.
Sny i wyobrażenia, fakty i fantazja krążyły wokół jej znękanej głowy. Jak wir, który
wciągał ją coraz głębiej i głębiej... Aż przestała odróżniać wyobrażenia od rzeczywistości.
Gdy tylko zdołała podnieść się o własnych siłach, wymknęła się z chaty, by stanąć pod
otwartym, bezkresnym niebem. Godzinami włóczyła się wokół chaty. Było to coś w rodzaju
duchowego i cielesnego oczyszczenia. Raija zmuszała się do skupienia na czymś innym. Do
zajmowania myśli czymś innym niż to, co przeżyła. Czymś innym niż ostatnia doba spędzona w
Alcie. Czymś innym niż krwawa plama w ogrodzie tuż koło miejsca, które przez pewien czas
nazywała domem. W żaden sposób nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie, czy to naprawdę za
jej sprawą powstała ta plama.
Nie miała pojęcia, czyja ręka trzymała wówczas nóż.
Przechadzki po okolicy przywróciły rumieńce na jej policzkach. Na jej ciele wciąż
widniały ślady przeprawy z Olem. Twarz mieniła się wszelkimi odcieniami żółci i fioletu, ale
opuchlizna zniknęła. Ciało w każdym razie funkcjonowało jako tako. Raija zdołała też zdobyć
pożywienie. Na dobre jej wyszły lata spędzone na wschodzie z Mikkalem i jego rodziną. Raija
wiedziała doskonale, co nadaje się do jedzenia. Natura zwykła pomagać tym, którzy mają oczy
szeroko otwarte i dość rozumu, by przyjąć ofertę przyrody.
Jadalne rośliny, czarne jagody i moroszki, pardwy śniegułki... Raija nie bawiła się w
sentymenty. Zakładała sidła, bo nie miała innego wyjścia. Nie lubiła zabijać, ale byłoby
przecież wielkim nieporozumieniem patrzeć, jak jedzenie sobie odfruwa, gdy człowiek jest
głodny.
Raija szukała jakiejś większej rzeki albo jeziorka. Ryby urozmaiciłyby jej dietę, ale jak
na razie nie znalazła żadnej wody. Zapewne dlatego, że trzymała się wciąż dość blisko chaty.
Świadomość tego, że ktoś jej szuka, nakazywała jej zachować ostrożność. Mimo wszystko.
Każdy dzień przybliżał ją do chwili spotkania z przyjacielem Trine. Z człowiekiem bez
twarzy i beż imienia, chwalonym wszakże przez tę kobietę.
Ze względu na niego Raija nie oddalała się od chaty. Chciała zobaczyć go, zanim on
spostrzeże ją. Znała podwładnych swego męża. Nawet ze sporej odległości byłaby w stanie od-
różnić ludzi wójta od niegroźnego poszukiwacza przygód.
Gdy ten człowiek wreszcie się pojawił, Raija nie była jednak przygotowana na
spotkanie. Roznieciła właśnie ogień w palenisku. Chatę wypełniła woń jedzenia. Zapach
pieczonego ptaka. Pardwa brązowiała z wolna w żarze ogniska.
Męska postać przesłoniła otwór wejściowy i choć instynkt podpowiadał Raiji, że nie ma
się czego bać, to słowa zamarły jej na ustach. Oddychała nierówno. Wiedziała, że nie zdoła
wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Jej spojrzenie utkwiło w tej postaci. Wyłoniły się skądś na
poły zapomniane wspomnienia. Szczupła, niewysoka postać... szczególna postawa: szeroko
rozstawione nogi, ciężar ciała przeniesiony na lewą stronę, kształt głowy....
- Mój Boże! - Uświadomiła sobie, że się podnosi z miejsca. Jej ręce powędrowały ku
sercu. Ruszyła ku niemu. Podeszła do niego z boku, by światło dochodzące z zewnątrz nie
mogło jej omamić.
Mężczyzna stał nieruchomo i śledził ją wzrokiem. Niepojęte, dziwne zaskoczenie
całkiem go sparaliżowało. Oczu oderwać nie mógł od tej zapomnianej twarzy, twarzy skrytej w
mroku niepamięci przez cały rok jego życia. Twarzy, która jeszcze niedawno była tylko
rozmazanym wyobrażeniem, wspartym jedynie obco brzmiącym imieniem. Lękał się, że ta
twarz jest tylko tworem jego fantazji. Przygotował się na to, że będzie musiał poświęcić całe
lata na poszukiwania.
Raija zatrzymała się tak blisko, że jej oddech łaskotał jego policzki. Niebieskie oczy.
Figlarne usta. Miękkie policzki. Prosty nos, tak zabawnie zakończony. Niewielki podbródek.
Niesforna grzywka, której nie dało się ułożyć nawet po zmoczeniu. Szczególny odcień blond
włosów...
Poznałaby tę twarz nawet na końcu świata. Gdyby nie fakt, że nieboszczyk nie może
przecież wędrować po pustkowiu w charakterze poszukiwacza przygód.
Usta tego mężczyzny poruszyły się i ułożyły tak samo jak tysiąc razy przedtem.
Niepewnie wypowiedział jej imię:
- Raija?
Ten szept nie należał do nieboszczyka. Raija już go słyszała.
Z niedowierzaniem musnęła policzek mężczyzny i objęła go ramionami. Jego ciało stało
się mocniejsze i chudsze. Był też jakby wyższy. Bardziej kanciasty.
Ale żywy.
- Myślałam, że nie żyjesz - szepnęła. - Wielkie nieba, Kalle, przecież powiedzieli, że nie
żyjesz!
8
Gdy minęło oszałamiające zaskoczenie, Raija cofnęła się w głąb chaty. Jej dłonie
zacisnęły się na rękach Kallego, który podążył z wolna za nią. Bezwolnie. Pochłaniał ją oczami.
Raija dojrzała w jego spojrzeniu coś niepojętego. Jakiś rodzaj zdziwienia znacznie większego
niż szok, który mogło spowodować to spotkanie.
- Pachnie tu spalenizną - mruknął Kalle, budząc Raiję z transu.
Puściła jego rękę i zdołała uratować pardwę, która na szczęście nie zdążyła się zwęglić.
Odetchnęła z ulgą, mogąc skoncentrować się przez parę minut na sprawach codziennych. Nie
tak wiele kobiet odzyskało przecież męża, który był już martwy. No, może niezupełnie martwy,
poprawiła się Raija. Wszystko wskazywało na to, że jej mąż był najzupełniej żywy przez cały
czas, tyle tylko że uznano go za nieboszczyka.
- Pewnie zjadłbyś coś? - zagadnęła, nie patrząc na niego. Kątem oka spostrzegła, że
Kalle zrzuca worek z pleców.
Potem usiadł. Niedaleko niej, tak by widzieć ją przez cały czas. Wszystko to musiało
być dla niego równie zadziwiające jak i dla niej. Pytania tłoczyły się w jej głowie, goniły się
nawzajem, a ona nie potrafiła sformułować żadnego z nich. Serce waliło jej tak głośno, że Kalle
z pewnością je słyszał. Co o niej myśli? Nad czym się zastanawia? Ona sądziła, że mąż nie ży-
je. Kalle nie może jej o nic oskarżyć. Cały rok, który upłynął od jego zniknięcia, spędziła
przecież w przekonaniu, że jest wdową. Dla niej był martwy. Skąd mogła wiedzieć?
Ciało Raiji zesztywniało, gotowe do obrony. Ruchy miała szybkie i gwałtowne. Podała
mu pieczyste, nie dzieląc go. Kalle był z pewnością bardziej głodny niż ona. Szok sprawił, że
Raija straciła apetyt.
Palce, które odłamywały ptasie uda, obudziły w niej tyle słodko - gorzkich wspomnień.
Było jej łatwiej patrzeć na jego ręce niż na twarz. Wolała nie zdradzać uczuć kłębiących się w
jej sercu. Gdyby wiedziała, że on żyje, nie zrobiłaby z pewnością wielu rzeczy. Choć w
zasadzie niczego nie żałowała. Niczego. Kalle jadł w milczeniu, ale Raija przez cały czas czuła
na sobie jego spojrzenie.
Dopiero wówczas, gdy otarł palce o niezbyt czyste spodnie, odezwał się:
- To było dobre, Raija. Ptaki, które sam piekłem, nigdy nie smakowały mi tak bardzo.
Raija uśmiechnęła się nieznacznie. Rzeczywiście, przyprawiła pieczyste znalezionymi
ziołami. Kalle oblizał usta. Przygryzł dolną wargę. Zawsze .tak postępował, gdy nie wiedział,
co powiedzieć, gdy nie potrafił znaleźć właściwych słów. Ich spojrzenia się spotkały.
- Mów - uśmiechnęła się Raija, zakładając, że jej mąż czuje się co najmniej równie
niepewnie jak i ona. Zmienił się - tak samo jak i ona. Podczas minionego roku bywała w nie-
złych tarapatach. Mogła sobie wyobrazić, że i on nie miał przez ten rok łatwego życia. Był
chłopcem, gdy wyjeżdżał, nieźle zaopatrzony przez żonę. A teraz siedział koło niej mężczyzna.
- Zawsze potrafiliśmy przynajmniej szczerze ze sobą rozmawiać - dodała Raija, myśląc z
goryczą o tym, na czym opierało się ich małżeństwo.
Kalle wcale się nie uśmiechnął. Był śmiertelnie poważny.
- To trudne. Trudniejsze niż ci się wydaje. Sądziłem, że spotkanie z tobą mi pomoże. Że
wszystko powróci, gdy tylko cię zobaczę. Ale nie pomogło... - Kalle potrząsnął grzywką, która
pojaśniała mu w słońcu.
Pełen zaskoczenia i pytań wyraz oczu Raiji pogłębił poczucie porażki. Poraził go widok
tej twarzy, która mieszkała gdzieś głęboko w jego pamięci. Ale mur wcale nie runął. Wznosił
się równie solidny jak przedtem. Kalle chłonął każdy jej ruch, każde słowo, każdy ton jej
głosu... była co najmniej równie piękna jak postać z jego wyobraźni, co najmniej równie
pociągająca. Ale Kalle nie miał pojęcia, kim jest dla niego ta kobieta. Nie wiedział, kim ona
jest. Nie znał jej.
Przemówił ochrypłym głosem:
- Ja nie wiem, kim jestem, Raija. Nie sięgam pamięcią dalej niż do minionego lata.
Wszystko inne to czarna otchłań. Nie wiem, kim ty jesteś. Straciłem swoją przeszłość....
- Ale znasz moje imię? - Raija patrzyła na niego z osłupieniem. - Pamiętasz, jak się
nazywam?
Na jego twarzy pojawił się dobrze znany, przelotny uśmieszek Kallego Elvejorda.
- Twoje imię... twoja twarz... wszystko to się pojawiło skądś w mojej głowie. Parę dni
temu. I nic więcej. Wiem, że mam na imię Karl. Ale cała reszta... - tu rozłożył bezradnie ręce -
to ciemność.
- Wielkie nieba - mruknęła Raija. Wystarczyło spojrzeć na Kallego, żeby się przekonać,
że mówi prawdę. To nieobecne spojrzenie, jakaś przesłona gdzieś w głębi tak dobrze znanych
niebieskich oczu - wszystko to miało więc swoje wytłumaczenie. Wszystko miało jakieś
wytłumaczenie.
Kalle nic nie pamiętał.
Raija przełknęła ślinę i zamknęła oczy. Próbowała to jakoś przetrawić. Kalle żyje. Jest
tym samym człowiekiem, którego poślubiła niemal w dzieciństwie. Przeżyli razem wiele
radości i smutków. Zadali sobie wiele cierpień, nie raz się pokłócili. Ale brak pamięci nie jest
chyba błogosławieństwem. Raija wiele razy marzyła, by zapomnieć o wszystkim, co złe i co
utrudnia życie. O wszystkim, czego nie mogła zdobyć, niezależnie od tego, jak bardzo pragnęła.
Ale zapomnienie wcale nie łagodzi cierpienia.
Los z niej zadrwił. Zadrwił też z niego. Igrał z nimi przez okrągły, pechowy rok. Ten
sam los sprawił, że teraz znów się spotkali. Prawdziwa złośliwość losu. Żadne z nich nie było
już samo.
- Jesteś moim mężem - powiedziała Raija zdecydowanym tonem. Musiała zaczerpnąć
sporo powietrza, by głos jej nie zadrżał. - Nazywasz się Karl Kristiansen Elvejord. A ja jestem
twoją żoną. Mówili, że miałeś wypadek podczas połowów w Finnmarku. Łódź zatonęła.
Mówili, że utonąłeś. Myślałam, że nie żyjesz...
Tym razem westchnął Kalle. Twarze Jenny i Cathariny przemknęły przez jego
wyobraźnię. A więc to była przeszkoda, którą z taką łatwością przeoczył. Ciągnęło go ku
tamtym kobietom. Będzie nawet miał dziecko z Jenny. A przecież przez cały czas był żonaty...
- Morze wyrzuciło mnie na brzeg - wyjaśnił niskim głosem, nie patrząc na Raiję. - Na
zamieszkanej wyspie. Ludzie mnie znaleźli i odratowali. Bez nich z pewnością bym umarł. -
Twarz Kallego nie zdradzała żadnych uczuć. Nie chciał mówić o tym, kto go znalazł, kto go
pielęgnował... - Powiedziałem, jak się nazywam, gdy mnie o to zapytali, ale nic więcej nie
pamiętałem. - Przełknął ślinę i odchrząknął, zanim podjął wątek: - Wczesnym latem odszedłem
stamtąd. Coś ciągnęło mnie w stronę stałego lądu. Daleko od wyspy. Ale nie mogłem sobie nic
więcej przypomnieć, choćbym nie wiem jak się starał. Nic nie pamiętam. I nie mam na to
wpływu...
- A Trine? - zagadnęła Raija ostrożnie.
Kalle natychmiast na nią spojrzał. Szukał śladu oskarżenia czy zazdrości. Ale nic
takiego nie znalazł - ku swej radości, ale też i rozczarowaniu.
- Spotkaliśmy się po prostu, Catharina i ja - powiedział. Jakby się bronił.
- Catharina? - Raija uniosła brwi w zadziwieniu. - My nazywaliśmy ją po prostu Trine...
- My? - Teraz on uniósł brwi. Raija zacisnęła usta.
- Byłam przekonana, że nie żyjesz - powiedziała z naciskiem. - Trine, Catharina, była
służącą w domu... w którym mieszkałam.
- U wójta - uzupełnił Kalle pełen niedowierzania. - Mieszkałaś u wójta? Jako kto?
Trudno było rozpoznać jej głos, gdy odpowiadała:
- Jako jego żona.
Po paru minutach dręczącej ciszy Kalle odezwał się tonem, w którym była nutka
rozbawienia:
- Zdawało mi się, że twierdziłaś, że jesteś moją żoną?
- Wszyscy sądziliśmy, że nie żyjesz - wyjaśniła Raija zduszonym głosem i skryła głowę
na podciągniętych kolanach.
- Rozumiesz, Kalle? Dla mnie byłeś martwy!
- Aha. - Kalle zrezygnował z dociekań, patrząc na jej skulone ciało przez chwilę, która
wydawała mu się wiecznością.
- Kochasz go?
Raija zwróciła ku niemu wykrzywioną twarz.
- Niech mnie Bóg przed tym uchowa. Nigdy w życiu.
- Dlaczego?
- To długa historia. - Teraz była już w stanie spojrzeć na niego. - Tyle chciałabym ci
wytłumaczyć... ale nie teraz. Na wszystko przyjdzie czas. Powinieneś wiedzieć, że sprawy
między nami nie zawsze układały się najlepiej. Byliśmy niemal dziećmi, gdy wzięliśmy ślub.
Ale bywaliśmy szczęśliwi. Łączyło nas coś w rodzaju miłości...
W głosie Raiji pobrzmiewał smutek, ale mówiła szczerze. W ciągu minionego roku
zrozumiała, że istnieje mnóstwo rodzajów czułości. Mnóstwo rodzajów miłości. Jej serce
potrafiło pomieścić niejedną miłość. Choć tylko jeden mężczyzna posiadł jej serce bez reszty.
Dla innych zostało coś w rodzaju...
- Mamy dziecko, Kalle. - Twarz, która znajdowała się tak blisko jego głowy,
złagodniała, a serce Kallego zaczęło bić szybciej. Dziecko... Czy można zapomnieć o dziecku?
- Dałam mu imię Knut - ciągnęła Raija.' - Jest podobny do ciebie. Nigdy go nie widziałeś.
Wiadomość o twojej śmierci nadeszła przed rozwiązaniem...
A więc jednak o tym nie zapomniał. Nigdy nie wiedział o dziecku.
- Nie pamiętasz Mai?
Karl zmarszczył czoło, ale nic mu to nie pomogło. Tylko obudzone z nagła uczucie
irytacji zdradzało, że to imię coś dla niego znaczy.
- To moja córka - Raija uśmiechnęła się nieznacznie. - Uznałeś ją za swoje dziecko.
Byłam w ciąży, gdy się pobieraliśmy.
Kalle nie potrafił ukryć swego poruszenia:
- Jaką kobietą ty jesteś?
- Kobietą, z którą się ożeniłeś - odparła Raija. - Kobietą, którą chciałeś mieć, niezależnie
od tego, ile cię to miało kosztować.
- Gdzie są dzieci?
Raija musiała odpowiedzieć mu pytaniem, choć wiedziała, że Kalle nie będzie znał
odpowiedzi.
- Pewnie nie pamiętasz Reijo?
- Jeszcze jeden mężczyzna? - spytał z udręką w głosie. - Jeszcze jeden, któremu
okazałaś względy?
- Reijo to twój najlepszy przyjaciel. Zajął się nami, gdy zostałam sama.
- Aha - odparł Kalle sucho. Nie w ten sposób wyobrażał sobie spotkanie z kobietą
swego życia. - Pod każdym względem, o ile dobrze rozumiem.
Raija milczała.
- Nie sądzę, by ten Reijo był wójtem w Alcie - rzucił Kalle. - Zastanawiam się więc,
dlaczego za niego nie wyszłaś. Skoro się wami zaopiekował.
- Reijo został schwytany przez ludzi wójta - opowiadała Raija. - Wędrowaliśmy właśnie
na północ. Nie mieliśmy nic do roboty w Skibotn. Chcieliśmy znaleźć coś dla siebie. Podczas
podróży Reijo został oskarżony o morderstwo. A był niewinny. Ale tamci potrzebowali kozła
ofiarnego. Dogadałam się więc z człowiekiem, który go aresztował. Reijo odzyskał wolność, a
ja wyszłam za mąż za tego człowieka. Niedawno został wójtem w Alcie. A Reijo zabrał ze sobą
dzieci.
- Aha - Kalle nie wiedział, jak zareagować. - Pewnie jedno z nich było jego dzieckiem?
Ciemne loki Raiji zatańczyły wokół jej głowy.
- Oprócz tego... oprócz tego, co się zdarzyło, zanim się pobraliśmy, nigdy cię nie
zdradziłam, nigdy za... aż do chwili, w której uznałam cię za zmarłego.
Raija chciała powiedzieć: „za twego życia”, ale przecież Kalle przez cały czas był żywy.
Tylko nieobecny. Ledwo wypowiedziała te słowa, uświadomiła sobie, że kłamie. Był przecież
Mikkal. Zarówno przed, jak i w trakcie ich małżeństwa. Ale o nim nie myślała tak jak o innych.
Mikkal był połową jej duszy. Częścią jej samej.
- Nie będę cię sądził - rzekł Karl, zamykając oczy. Zacisnął pięści. - Nie będę. Nie mam
do tego prawa. Gdy opuszczałem wyspę, uciekałem od dziewczyny, z którą miałem mieć dziec-
ko. Możesz mnie potępić, jeśli chcesz. Jestem tchórzem.
Jego zgorzkniałość zraniła Raiję. Zabolała ją. Pamiętała wesołego chłopca i
zastanawiała się, czy kiedykolwiek ujrzy go takim.
- Dlaczego tu jesteś? - zapytał natychmiast Kalle. - Gdzie jest Catharina? Coś się jej
stało?
Raija wtuliła brodę w kolana.
- Miałam kłopoty. Trine... Catharina... - Dlaczego nigdy nie używała tego imienia? - To
ona mnie tu zabrała. - Raija uniosła dłoń ku twarzy i dopiero teraz Kalle zauważył wyraźne
ślady pobicia. - Ole... wójt... mój tak zwany mąż - Raija uśmiechnęła się krzywo, zanim dodała:
- pobił mnie. Chyba straciłam przytomność. Catharina - jak to pięknie brzmi - sądziła, że on
mnie zabije. A kiedy wyruszyłyśmy...
Raija zamilkła, ale po chwili znów zaczęła mówić lekko drżącym głosem:
- Znalazłyśmy mężczyznę za domem. Nieboszczyka. Ktoś go zabił. Boję się, że tamci
mnie o to podejrzewają.
- Wielkie nieba - mruknął Kalle. Bezradnie pokręcił głową, zachichotał, po czym ni
stąd, ni zowąd wybuchnął śmiechem. - Czy cały świat tak wygląda? - zapytał po chwili. - Czy
to ty przyciągasz do siebie wszelkie nieszczęścia?
Raija wzruszyła ramionami. Być może, że to nie był najlepszy moment na opowiadanie
Kallemu o przeszłości.
- Miałaś jakiś powód, by zabić tego człowieka? - zapytał Kalle.
Raija przytaknęła. Trzeba przyznać, że miała powód. Ale ludzie nie mogli nic o tym
wiedzieć. Mogli się jedynie domyślać. Przecież nikt go nie znał.
- Tylko ty jedna?
- Nie. Nawet mój szacowny mąż mógł to zrobić. Tańczyłam z tym mężczyzną, z
mężczyzną, który później został zabity. Wójtowi się to nie podobało.
- Czy dlatego tak wyglądasz? Raiji pozostało tylko przytaknąć.
Kalle wyraził swój gniew za pomocą kilku lepiej lub gorzej dobranych słów.
- Zabiłaś go?
Raija spuściła oczy. A więc padło to pytanie. Pytanie, które zadawała sobie dzień w
dzień od czasu tego przeklętego przyjęcia. Pytanie, na które nie potrafiła odpowiedzieć.
Kalle dotknął jej. Dobrze znana, szorstka dłoń ujęła ją pod brodę i zmusiła do
podniesienia wzroku. Jego oczy przypatrywały się jej badawczo i poważnie. Usta były ścią-
gnięte, ale Kalle nie zdołał im nadać prawdziwie poważnego wyrazu. Kąciki ust unosiły się
mimowolnie ku górze, niezależnie od tego, ile gniewu chciał okazać.
- Zabiłaś tego człowieka, Raija? Sny nabrały niebezpiecznej wyrazistości. Czy człowiek
może pamiętać swoje sny tak szczegółowo? Raija wiedziała, co się zdarzyło. Nie miała co do
tego cienia wątpliwości. Krew poplamiła jej ubranie...
Raija nie znała odpowiedzi na to pytanie. W pomieszaniu i rozpaczy chciała się schronić
w ramionach człowieka, który był dla niej martwy już od roku. Wtuliła głowę w jego brudną
koszulę, zarzuciła mu ręce na szyję i załkała.
Poczuła jego dłoń na swoich włosach. Na plecach. Kalle był wciąż zaskoczony. Raija
poczuła się tak, jakby czas się cofnął, choć wiedziała, że to tylko złudzenie.
Zbyt wiele zdarzyło się od chwili, gdy przytulała się do tej piersi. W świetle prawa ten
mężczyzna był jej mężem. Z nim miała przeżyć życie, na dobre i na złe. Aż do śmierci. Oboje
przysięgli to sobie, oboje złamali tę przysięgę.
Raija zrobiła w swym życiu bardzo wiele. Bardzo wiele złego. Nie sądziła jednak, że
potrafi kogoś zabić.
- Myślę, że nie - szepnęła. - Nic nie pamiętam. Ole starał się jak mógł dać mi nauczkę.
Pojęcia nie mam, jak długo byłam nieprzytomna. Pobił mnie aż do krwi. Byłam ranna. Na
moim ubraniu były ślady krwi. Catharina sądziła chyba, że ja zabiłam tego człowieka. A jednak
mi pomogła. Śniła mi się jego śmierć. Śniło mi się, że umarł właśnie w ten sposób. Że ktoś
poderżnął mu gardło... Ale nie sądzę, że ja to zrobiłam... - Ostatnie słowa Raija wypowiedziała
szeptem.
Usta drażnił szorstki materiał jego koszuli. Rodząca się panika przygasła pod wpływem
ciepła, które roztaczał Kalle. Kalle wciąż głaskał ją uspokajająco po plecach, tak jak dorosły
uspokaja dziecko. Raija słyszała, jak mruczy jakieś miłe słowa, które nie miały szczególnego
znaczenia, ale potrafiły ukoić wzburzoną duszę. Ciepło zaczynało ogarniać jej plecy. Przyjemne
ciepło. Jak w najlepszych chwilach, jakie przeżyli w przeszłości.
- Catharina cię kocha - szepnęła Raija. - Bardzo. Dłoń Kallego zatrzymała się w połowie
jej pleców.
- Wiem o tym - odparł sztywno. W jego głosie zabrzmiał jakiś cichy żal.
- Czy ty też ją kochasz?
- Jesteś zazdrosna? - spytał i ciągnął szyderczym tonem: - Ty, która mówisz mi, że
jesteś moją żoną i która tym samym tonem opowiadasz mi, że mnie zdradziłaś z moim
najlepszym przyjacielem, że masz dziecko z innym mężczyzną i wyszłaś za mąż za jeszcze
innego...
- Pytam dlatego, że lubię Catharinę.
- Lubię ją - przyznał Kalle niechętnie. - Ale jej nie kocham - dodał z żalem.
- A co z tą kobietą z wyspy? Z tą, od której uciekłeś? - Raija musiała zadać to pytanie.
Powinni wyjaśnić sobie wszystko jak najszybciej.
Kalle zaśmiał się nieszczerze:
- Uciekłem od niej, prawda? Uciekłem jak tchórz. Coś mnie powstrzymywało przed
związaniem się z nią. Coś mi mówiło, że już jestem żonaty.
- Wolałbyś tam zostać? Kalle zwlekał z odpowiedzią. Siedział cicho, trzymając w
ramionach tę drobną kobietę o niesamowitym uroku. Raiję. Swoją żonę.
- To nie było dla mnie - powiedział. - Ona nie była dla mnie. Ale przykro mi, że tak z
nią postąpiłem. To była miła dziewczyna. Najprawdopodobniej zrujnowałem jej życie. Nie
będzie jej lekko samej z dzieckiem.
- Wy, mężczyźni, macie takie łatwe życie - szepnęła Raija. Po czym dodała coś, co go
głęboko zraniło i obudziło w nim ciekawość i zazdrość. Zielonooki potwór ukłuł go i szeptał, że
Raija na pewno mówi o sobie, choć ma na myśli Jenny: - Może ona kocha cię tak bardzo, że nie
ma to dla niej żadnego znaczenia? Może nosi to dziecko z dumą. Ponieważ jest twoje. Może
jest to dla niej zarówno błogosławieństwo, jak i przekleństwo. A nawet więcej. Jakaś cząstka
ciebie, którą ona pragnie zachować. Człowiek może kochać w ten sposób, Kalle.
Te słowa go zabolały. Gwałtownie przygarnął Raiję do siebie, uświadomiwszy sobie, że
z nikim mu nie będzie tak jak z nią. Każda inna byłaby tylko namiastką. Ta chata była brzydka i
biedna, ale Kalle nie przypominał sobie, by w jakimkolwiek innym miejscu znalazł tyle ciepła i
bezpieczeństwa. Dzięki temu, że ona się do niego przytulała. Kalle nie pamiętał ich wspólnego
życia, ale Raija znów stawała się dla niego bardzo ważna. Zaczynała być kimś, kogo najgoręcej
pragnął. Odnalazł spokój w ramionach Jenny i Cathariny. Ale ta kobieta dawała mu coś więcej -
prawie nieziemskie, ogromne i oszałamiające poczucie wspólnoty. Potrzebował jej. Zaczynał
ponownie się w niej zakochiwać. Gdyby nawet stracił pamięć tysiąc razy, zawsze zdołałby ją
odnaleźć. Mógł wprawdzie zadurzyć się przelotnie w jakiejkolwiek innej kobiecie. Ale jego
serce będzie zawsze szukało tej jedynej. Ona jedna była jego prawdziwą miłością. Może nie
zawsze było im ze sobą dobrze, ale on nie pragnął niczego innego. Nikogo innego. Pragnął
tylko jej i tego, czym mogła być dla niego. Na dobre i na złe.
Kolejne godziny zaskoczyły i jego, i ją. W przeszłości, która ich łączyła, wiele spraw
przemilczali, choć i tak rozmawiali ze sobą więcej niż inni małżonkowie.
W ciągu kilku godzin mieli znaleźć coś, co ich łączyło. Kalle łaknął z całego serca
wszelkich szczegółów dotyczących jego dawnego życia - życia, które zwał swym poprzednim.
Nie tracił nadziei, że każde jej następne słowo okaże się słowem magicznym. Będzie jednym z
przedziwnych kamieni, które zamykają drogę jego wspomnień. A kiedy ten kamień zniknie,
cała reszta muru runie jak domek z kart.
Raija opowiadała. W pogrążonej w półmroku chacie przeżywała na nowo całą swą
młodość i to, co nazywała dorosłym życiem. Jej głos opowiadał o tym, co widziała, gdy tylko
zamykała oczy. To było bolesne. Trudne. Między nimi zdarzyło się tyle niedobrego. Od samego
początku było źle, choć Kalle nie był temu winien. I choć fakty stawiały ją samą w znacznie
gorszym świetle, choć trudno jej było o tym mówić, to Karl miał prawo dowiedzieć się prawdy.
Nie zyskałaby nic, okłamując go. Odsunęłaby tylko chwilę prawdy w czasie. Kallemu prędzej
czy później wróci przecież pamięć i wtedy, całkiem słusznie, zapyta ją, dlaczego nie
powiedziała mu wszystkiego. A poza tym... nie wiadomo, gdzie się kryje klucz do jego
ozdrowienia: czy w dobrych, czy w złych wspomnieniach.
Mieli za sobą miłe chwile. Opowiadała o nich z radością. Ciepło. Kalle czuł się niemal
kochany. Raija obdarzona była wyjątkowym talentem snuciem barwnych opowieści. Przeży-
wała swoje historie, posługiwała się całym ciałem, by podkreślić to i owo, by opisać to, czemu
słowa nie mogły sprostać.
Opowiedziała też o roku, który upłynął od chwili, gdy Kalle wyruszył na wody fiordu
Lyngen jako członek załogi na łódce swego ojca. O Anttim, którego zabił człowiek, nie-
nawidzący Raiji. O Mai, która omal nie straciła wówczas życia. Raija opowiedziała o
narodzinach młodszego dziecka, jego syna. W jej historii pojawili się także Tarja Parkkinen i
Taavi, człowiek, który wydawał się tak miły i godny zaufania. Dopiero potem, podczas podróży
na północ, poznali jego prawdziwe, zupełnie inne oblicze.
Raija opowiedziała o wyprawie na północ. Było jej trudno o tym mówić. Ponura
historia, której nikt nie potrafił wyjaśnić, wydawała się jeszcze dziwniejsza, gdy się o niej
mówiło głośno. Reijo nigdy nie akceptował tego, w co Raija wierzyła. Kalle nigdy nie miał
bujnej fantazji. Wierzył tylko w to, co mógł zobaczyć na własne oczy. Wyraz jego twarzy
uświadomił Raiji, że pod tym względem wcale się nie zmienił. Nie powiedział wprawdzie ani
słowa, ale najwyraźniej miał swoje zdanie na temat tej części jej relacji. Raija jakoś to
przełknęła. Nie oczekiwała, że jej uwierzy. Ulżyło jej jednak, że mogła o tym opowiedzieć.
I choć były to naprawdę niewiarygodne wydarzenia, to o wiele trudniej było jej mówić o
czym innym - o sprawach, w które Kalle mógł bez trudu uwierzyć, ale które bolały ich oboje o
wiele bardziej: o związku z Reijo.
Kalle nie pamiętał człowieka, który był jego najlepszym przyjacielem. Z opowieści
Raiji zrozumiał, że Reijo był kimś bardzo ważnym w jego własnym życiu. Nawet jednak na
podstawie dokładnego opisu nie zdołał wywołać jego obrazu w pamięci. Zastanawiał się raczej
nad tym, czy Raija potrafiłaby i jego opisać równie dokładnie... Przyziemna, niegodna zazdrość,
ale Kalle nie potrafił się od niej uwolnić.
Zabolała go również opowieść o życiu, które wiodła jako żona wójta. W trakcie
opowiadania Raiji doszedł do tego samego wniosku, który wysnuł jego przyjaciel: Raija miała
to, co on sam pragnął jej ofiarować. Ale żadna z tych rzeczy nie uczyniła jej szczęśliwą.
Raija powiedziała mu o wszystkim. Z jednym wyjątkiem - nie wymieniła imienia tego,
który znaczył dla niej więcej niż ktokolwiek inny. Nie kryła faktu, że w jej życiu był człowiek,
o którym nie potrafi zapomnieć, i że on jest ojcem Mai. Ale jego imię nie chciało jej przejść
przez gardło. A Karl nie zapytał.
O przyszłości wcale nie rozmawiali. Nie mówili o niczym poza przeszłością. To był
bezpieczny temat. Jedyna część ich życia, z którą nic już nie mogli zrobić. O tym, co miało
nastąpić w przyszłości, żadne z nich nie ośmieliło się napomknąć nawet słowem.
Gdy nadszedł wieczór, już od pewnego czasu trwała pomiędzy nimi cisza. Oboje z ulgą
pogrążyli się we własnych myślach - cieszyli się samotnością za zamkniętymi powiekami.
Oczywiście żadne z nich nie zasnęło natychmiast. Ale każde z nich potrzebowało zostać
sam na sam ze sobą.
Raija musiała się pilnować, by na niego nie patrzeć. By przestać upewniać się, że on tu
naprawdę jest. Ze to właśnie on. Kalle. Karl Kristiansen Elvejord. Jasnowłosy i niebieskooki -
mężczyzna, za którego wyszła za mąż. Mężczyzna, który, jak sądziła, uczynił ją wdową.
Wrócił. Wrócił. Żywy. W każdym calu żywy. Wrócił. Była jego żoną. On był wciąż jej mężem.
Pomimo wszelkich wydarzeń, jakie zaszły ostatniego roku, nie było co do tego wątpliwości.
Następna myśl przyniosła jej ulgę. Nie jest żoną Olego. Może sobie być wójtem, sędzią, a
nawet królem, ale ona nie jest już związana z nim małżeństwem. Ani w żaden inny sposób.
Życie z płowowłosym olbrzymem dobiegło końca. Nie była już żoną obcego.
Chociaż... Uzmysłowiła sobie, że właściwie jest żoną obcego. Znała go wprawdzie -
tego Karla, który wypłynął na morze. Ale dzieliło ich więcej niż jego utracona pamięć.
Przepaść, która ich dzieliła, poszerzyła się, bo Kalle, siłą rzeczy, się zmienił. Nowe cechy stały
się bardziej widoczne. Był innym człowiekiem niż ten, którego pamiętała z drewnianego domu
w Skibotn. Był inny. Obcy.
Kalle nie miał ochoty myśleć. Wolał nie dociekać. Nie chciał zmuszać się do niczego,
ale nie mógł się powstrzymać. Wola nie jest dość silna, by okiełznać myśli. Myśli mają swoją
własną moc, swoją siłę, która potrafi przenosić góry. Choć myśli Kallego wciąż nie potrafiły
naruszyć muru, który dzielił go od tego, co chciał wiedzieć.
Pogrążył się we wspomnieniach o Catharinie, o jej przyjaźni i szczodrobliwości.
Szkoda, że jej tu nie ma. Powinna już być. Nie miała pojęcia, kim jest dla niego Raija. Dla niej
Raija była żoną wójta. Skoro mąż zgotował jej taki los, Kalle rozumiał doskonale, dlaczego
Catharina przygarnęła ją pod swe opiekuńcze skrzydła. Wzięła odpowiedzialność za jej
przyszłość. Catharina potrafiła wiele poświęcić tym, których obdarzyła przywiązaniem.
Instynkt samozachowawczy nie był w niej silniejszy niż potrzeba bycia kimś ważnym dla
innych, potrzeba pomagania ludziom, niezależnie od tego, ile by to miało ją kosztować.
Kalle domyślał się, że jego przyjaciółka jest w tarapatach. Jeśli podejrzenia padły na
Raiję, to i służąca musi mieć kłopoty. Jako pomocnica. Współwinna morderstwu.
Wolał nie zastanawiać się nad tym, czy obie to zrobiły. Czy zrobiły to razem. Powinien
znać je obydwie, ale nie potrafił orzec z całym przekonaniem, że żadna z nich nie była do tego
zdolna. Raija. Jej obraz zabarwiły obudzone niedawno uczucia. Własnymi ustami opowiedziała
mu o zagmatwanym życiu. Może była w stanie kogoś zabić.
Catharina. Kobieta, która go kochała. Która również nie była zwyczajną kobietą. Która
również nie wiodła przeciętnego życia. Która mogła mieć więcej zimnej krwi, niż Kalle sobie
wyobrażał. Catharina z pewnością popadła w tarapaty, skoro nie pojawiła się tu, by go
zobaczyć. Kalle wiedział doskonale, że te spotkania były jej prawdziwym życiem. Dla niego
były ogniwem wiążącym z cywilizacją. Spotkaniem z kimś, z kim można porozmawiać. Z
człowiekiem, który go rozumiał. Dla niej wszystko to znaczyło jednak o wiele więcej.
Kalle czuł, że musi jej pomóc, jeśli rzeczywiście znalazła się w tarapatach. Raija była jej
winna to samo.
Gdy zaczął ogarniać go sen, przypomniał sobie, że nie powiedział Raiji o złocie.
Raija obudziła się z poczuciem, że zaszło coś nadzwyczajnego, ale jej myśli rozjaśniły
się dopiero wówczas, gdy wzrok padł na worek leżący nieopodal. Worek był na poły otwarty, a
na jego powierzchni odcisnął się ślad jego głowy. Kalle użył go w charakterze poduszki.
On.
Kalle.
Worek stanowił dowód na to, że cała ta historia nie była szalonym snem. Kalle żyje.
Raija podniosła z posłania zdrętwiałe ciało. Przez niezbyt szczelne ściany przenikały
promienie słońca i światło dnia. Raija nie miała pojęcia, kiedy Kalle wstał, rozumiała jednak,
dlaczego jej nie obudził. To nie było łatwe. Wczorajszy dzień był trudny dla nich obojga, choć
dotyczył tylko przeszłości. Przyszłość niosła w sobie jeszcze większą niepewność. Ale powinni
o niej porozmawiać.
Kalle siedział nad strumykiem. Z bosymi nogami i spodniami podciągniętymi aż do
kolan. Koszula i kurtka odbyły najwyraźniej niezgorszą kąpiel w lodowatej wodzie. Przelotny
uśmiech przemknął przez jej twarz. Pranie zupełnie nie pasowało do człowieka, z którym
niegdyś żyła. Kobiece zajęcie... Nikt nie odnosił się z większą pogardą do kobiecych zajęć niż
właśnie Kalle.
- Wcześnie wstałeś - powiedziała. Nie usiadła od razu koło niego. To byłby zbyt
intymny gest. Fałszywy gest.
- Tak.
Jego plecy rozrosły się nieco. Stały się mocniejsze i bardziej muskularne niż mogło się
wydawać. Spojrzenie Raiji spoczęło na jego ramionach. Jej paznokcie zostawiły na nich kiedyś
ślady. Przytulała się kiedyś do tej piersi, przyciskała swe wargi do tych ust. Na tej twarzy były
teraz linie, których pochodzenia ona, Raija, nigdy już nie pozna. Słowo, które wkradło się w jej
myśli tuż przed zaśnięciem, wciąż krążyło po jej głowie: obcy. Obcy. Obcy.
- Możesz wyruszyć w drogę? - zapytał Kalle, nie patrząc w jej stronę. Mięśnie napięły
się pod skórą. Miło było na niego spojrzeć. Ten prosty chłopak naprawdę zamienił się w
prawdziwego mężczyznę.
Raija otrząsnęła się z własnych myśli.
- W drogę? Dokąd? - zapytała, rozpinając ubranie. Przez chwilę zastanawiała się, czy
wypada jej myć się w jego obecności, ale natychmiast uzmysłowiła sobie, że to idiotyczna
myśl. Kalle widywał ją znacznie bardziej obnażoną. Mieli przecież dziecko. I niewiele znaczył
fakt, że on tego wszystkiego nie pamiętał.
- Musimy pójść do wsi. Raija wyprostowała się. Klęczała właśnie nad strumieniem i
ochlapywała twarz kilkoma garściami wody. Z zadziwieniem patrzyła na niego, a w jej
spojrzeniu Kalle spostrzegł lęk. Małe strużki wody spływały po jej szyi. Kalle śledził ich bieg,
zafascynowany. Płynęły w stronę tajemniczego miejsca na jej ciele, miejsca, które powinien
pamiętać... Raija chciała zaprotestować, ale nie zrobiła tego.
- Catharina - powiedziała cicho i pokiwała głową. Rozumiała go. Ona również martwiła
się o dziewczynę, która tak wiele dla niej ryzykowała.
W zamyśleniu otarła sobie szyję rozpiętym stanikiem.
W następnej chwili poczuła uścisk jego dłoni na swym przegubie. Żelazny uścisk.
Oczy Kallego były szeroko otwarte, usta rozchylone. Twarz stała się znienacka
zadziwiająco bezbronna. Kalle zaczął przypominać siebie samego z dawnych lat.
Wolną ręką sięgnął za jej dekolt, nie dotykając nagiej skóry. Palce wydobyły stamtąd
coś, co błysnęło mu przez ułamek sekundy. Coś, co było jej tak drogie, że nosiła to pod koszulą.
Usta Kallego poruszały się jak we śnie. Sformowały słowa kilka razy, zanim sięgnęły jej
uszu.
- Lapońska broszka - szeptał Kalle. - Broszka Mikkala.
Potem puścił Raiję i broszkę, jakby obie parzyły go w palce. Jasna grzywka opadła na
kolana, ramiona otoczyły skulone nogi. Raija spostrzegła, że Kalle drży, usłyszała jego łkanie,
widziała, jak napina się każdy mięsień jego ciała. Nie mogła jednak nic dla niego zrobić.
Kalle nie dopuszczał jej do siebie.
Musiał sprostać temu sam.
To się zaczęło w chwili, gdy promień słońca odbił się od broszki. Przypadkowe
spojrzenie uczyniło go bogatym. Pieszczotliwy promień słońca musnął skalną ścianę, na której
żyły złota przetykały zwykłe kamienie.
Tym razem podobny promień słońca otworzył w nim wszystkie zapory.
Broszka, która zawsze była symbolem jego upokorzenia, która zawsze mu
przypominała, że nigdy nie będzie dla Raiji tym jedynym.
Właśnie to świecidełko okazało się kluczem do jego pamięci. Do zatrzaśniętej do tej
pory przeszłości.
Przeszłość zaczęła go zalewać. Fala za falą. Jak przypływy morza, które tak często
oglądał na wyspach, daleko na północy.
Wrażenia z dawnego życia napierały na niego. Migały mu przed oczami obrazy i
wydarzenia. Widział ludzi, przypominał sobie ich imiona. Tysiące drobnych zdarzeń, które
wiązały go z tymi ludźmi. Przypominał sobie rozmaite miejsca. Ścieżki, którymi chadzał.
Widział na nich każdy kamień, każde zagłębienie, każdy zakręt...
Obrazy go pochwyciły, porwały go ze stałego gruntu i zatopiły. Kalle przypominał sobie
swe marzenia. Rozpoznawał swe własne marzenia, dziecinne, niedojrzałe, ale własne. Mógł
niemal dotknąć swych myśli, tak wyraźnie je widział. Przypomniał sobie własne zwycięstwa i
porażki. Rozczarowania. Ale również całkiem zwyczajne okruchy szczęścia.
Ożyła w nim głęboka miłość dla tej kobiety, która teraz siedziała tuż koło niego i którą
mógł wziąć w ramiona, gdyby tylko zechciał.
Przypomniał sobie tę przeklętą broszkę. Jej skarb. Rzecz jej najdroższą. Przypomniał
sobie szczególną twarz mężczyzny, który podarował jej tę ozdobę.
Mikkal. Zawsze Mikkal. To jedno jedyne imię. Mikkal. Imię, znienawidzone bardziej
niż jakiekolwiek inne. Mężczyzna, którego próbował bezskutecznie pokonać przez tyle lat.
Złoto....
Gdzieś na dnie tych wspomnień była myśl o złocie. Chciał zdobyć Raiję bogactwem.
Złotem. Dostatkiem. Czymś, czego tamten z pewnością nigdy nie osiągnie, czymś, czemu ona
się nie oprze. Zaczęło go ogarniać poczucie niemocy. W pewnym sensie narodził się na nowo.
Z tą jednak różnicą, że tym razem mógł oprzeć się na doświadczeniach ze swych dwóch
poprzednich żywotów.
Kalle Elvejord, który przez parę minut patrzył nieruchomo we własne kolana, nie
widząc nic poza obrazami, które przesuwały się w jego głowie, stał się kimś zupełnie innym niż
chłopiec, którym był w Lyngen. Stał się kimś innym niż Kalle, który tchórzliwie uciekł z
wyspy.
Odzyskana pamięć sprawiła, że dojrzał znacznie szybciej, niż mogłoby się to zdarzyć w
inny sposób. Wypleniła na zawszę naiwność z jego oczu i umysłu. Karl Elvejord nigdy nie
będzie surowym mężczyzną, ale przestał być już niebieskookim chłopcem.
Raija widziała walkę, która się w nim toczyła. W myślach tysiące razy wyciągała ku
niemu ręce, by pogłaskać go łagodnie po niesfornej grzywce, ale w rzeczywistości było to nad-
zwyczaj trudne. Siedziała przez cały czas w tej samej niewygodnej pozycji i patrzyła po prostu,
jak przeszłość go porywa.
Kalle wciąż krył twarz w kolanach, gdy odezwał się do niej drżącym głosem:
- Rozjaśniło się. Dzięki tej przeklętej broszce. Przypomnij mi, że już nigdy więcej nie
powinienem powiedzieć złego słowa ani o nim, ani o tej broszce.
- On jest częścią całkiem innego życia. - Raija zasznurowała stanik sztywnymi palcami.
- Naprawdę sobie przypomniałeś? Wszystko?
Kalle wyprostował się i popatrzył na nią. Zupełnie innym spojrzeniem. Pełnym czegoś
innego, niż ta bezradna pustka, którą do niedawna widziała w jego oczach. Teraz była w nich
pewność. Wspomnienia. Zdecydowanie. Życie.
- Wystarczająco wiele - powiedział obcym głosem. Musiał uwolnić się jakoś spod
strumienia wrażeń. Najchętniej snułby przez jakiś czas wspomnienia, żeby ożywić to, co tak
długo było przed nim skryte. Ale na to przyjdzie jeszcze pora. Teraz czekają na niego inne
obowiązki. - Musimy ruszać do wsi, Raija. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Catharina
zrobiła bardzo wiele dla nas obojga. Musimy ją odnaleźć. - Kalle uśmiechnął się blado.
Uśmiechem, który ogarnął tylko usta i nie dotarł do oczu. - Musimy też powiedzieć wójtowi, że
niestety nie jest twoim mężem. Zdawało mi się, że tobie też na tym zależy...
- To niebezpieczny człowiek - powiedziała Raija zesztywniałymi wargami. - Może być
niebezpieczny dla ciebie.
Znów obrzucił ją tym przedziwnym spojrzeniem.
- Cieszę się, że się o mnie martwisz, Raiju. Ale ja nie jestem głupcem. Domyślam się, że
wójt jest niebezpiecznym człowiekiem. Inaczej nie zostałby wójtem. Ale nawet tacy mężczyźni
są ludźmi, a ludzi można kupić.
Zapadła cisza. Kalle, nie odrywając wzroku od jej oczu, chwycił coś, co koło niego
przez cały czas leżało. Raija przypomniała sobie, że gdy tu się pojawiła, trzymał coś w rękach.
Teraz zauważyła, że był to kamień. Błyszczący kamień. Brudny, ale zarazem połyskliwy. Nigdy
takiego nie widziała. Kalle podniósł go do jej oczu.
- Tym, Raija, tym można kupić każdego - jego głos brzmiał nader uroczyście. - Nawet
wójt się temu nie oprze, moim zdaniem. To złoto.
9
Ole krążył po swojej obszernej bawialni, nieszczęśliwy. Minął tydzień. Tydzień i jeden
dzień. Jego termin upłynął.
Zarówno on osobiście, jak i jego pomocnicy zjeździli cały okręg. Przeczesali okolicę.
Rozmawiali z napotkanymi ludźmi - groźbami wymusili z nich znacznie więcej niż udało się to
innym.
Raiji wciąż jednak nie znaleźli. A służąca, którą pochowali po kryjomu, zabrała swą
tajemnicę do grobu. Jakob tym razem za bardzo przyłożył się do roboty.
Niech ją diabli porwą! myślał Ole, zaciskając pięści. Był prawdziwie zagniewany.
Samotny tydzień zostawił ślad na tej surowej twarzy, której lękało się tylu ludzi. Ole Edvard
przywykł do samotności. Dawniej. Zanim ona pojawiła się w jego życiu. Pamiętał czasy, kiedy
samotność była mu przyjacielem. Towarzyszem ucieczki. Dopiero jej obecność wszystko
odmieniła.
- Raija - mruczał Ole, wpijając paznokcie w skórę dłoni. Nawet wtedy, gdy z całej siły
zaciskał powieki, nie potrafił wymazać spod nich jej obrazu. Jej zdrada powinna otrzeźwić mu
umysł. Powinna przywołać go do rozsądku. Ale Raija towarzyszyła mu dniem i nocą. Zarówno
na jawie, jak i we śnie.
Dziś miał się tu zjawić sędzia. Ole spodziewał się go już wczoraj. Zaplanował
dokładnie, co powie. Czekał. I dobrze wiedział, dlaczego tamten się nie zjawił. Wolał trzymać
Olego w niepewności. Sędzia nigdy nie był zachwycony tym, że Ole objął urząd wójta. Ole
podejrzewał, że tamten miał w zanadrzu własnych kandydatów. I teraz ten staruch się cieszy, że
może przyprzeć Olego do muru. Pognębić parweniusza, jak go nazywał.
Ole zastanawiał się, jak zareagowałby sędzia, gdyby się dowiedział, że wójt znacznie
mniej obawia się jego gróźb niż groźby utraty Raiji.
Ole Edvard nigdy nie przyznawał się do swych uczuć. Równie głębokiego jak teraz bólu
nie doznał od chwili, w której własna matka tak haniebnie go zdradziła. Rozczarowała go,
przystając na warunki, które postawił im jej wysoko postawiony kochanek.
Ole Edvard odmawiał sobie prawa do jakichkolwiek uczuć i nieźle mu to wychodziło.
Rozsiewał wokół strach i przerażenie, sycąc się poczuciem własnej potęgi. Brał to, na co miał
ochotę. Parł naprzód. I nigdy nie dręczyły go wyrzuty sumienia.
Nie powinien był jej bić. Nie powinien. Ale w oczach mu się zamgliło na czerwono, gdy
zobaczył ją w ramionach tego obcego. Świadomość, że Raija miała cokolwiek wspólnego z
innym mężczyzną, wprawiała krew w jego żyłach w szalony taniec. Krew w skroniach mu
wrzała na samą myśl o tym...
Jednakowoż nie powinien był jej bić.
Nie wiedzieć, gdzie ona może się podziewać... Z kim... Nie był w stanie o niczym
innym myśleć ani śnić. Podczas minionego tygodnia ograniczył zresztą sen do minimum. Po-
trafił sprostać myślom na jawie. We śnie był zaś bezbronny.
Ciemne kręgi pod oczami świadczyły o braku odpoczynku. Z sarkastycznym
uśmiechem myślał sobie, że widok jego ściągniętej, zmęczonej twarzy ucieszy człowieka, który
ma się tu zjawić. Sędzia uzna, że zdołał obudzić niepokój w najtwardszym mieszkańcu Alty.
Raija...
Ileż muzyki jest w tym obco brzmiącym imieniu. Ole wiele przecierpiał z jej powodu.
Drwił z jej pochodzenia, choć niewiele o nim wiedział. Bardzo chciał coś o tym usłyszeć, ale
ona nigdy nie miała ochoty mu opowiedzieć. Był jej mężem. Jej kochankiem. Nigdy jednak -
powiernikiem.
Zaufanie. Jakie to dziwne słowo. Widniało na niektórych dokumentach, które
przechodziły przez jego ręce. „Poufne”. Brzmiało to jakoś urzędowo. Sucho jak szelest papieru.
To samo słowo miało jednak również głęboko ludzkie znaczenie, nad którym nigdy wcześniej
się nie zastanawiał. Nigdy czegoś takiego nie doświadczył.
Jakże chętnie doświadczyłby tego razem z nią. Raija. Słowo sumujące jego marzenia.
Mieściło się w nim również owo nie znane mu zaufanie.
Imię, które oznaczało jednocześnie ten piekący ból w piersiach, jakiego doznawał pod
jej nieobecność. Niepewność, wątpliwości, na granicy szaleństwa. Ole wolał nawet nie myśleć,
że to wszystko mu się przytrafiło. Niemożliwe, by on cierpiał w ten sposób. Niemożliwe, by on
podskakiwał jak przerażony zając na każdy nieoczekiwany dźwięk. Niemożliwe, żeby on, Ole
Edvard Hermansson, szeptał ciągle to samo imię suchymi wargami. Niemożliwe, by przy-
woływał wciąż obrazy i wspomnienia jak tonący, który chwyta się brzytwy. Niemożliwe...
Wójt z Alty nie potrafił nigdy do końca okłamywać siebie. Otoczenie z pewnością go o
to podejrzewało. Ale jego samoświadomość była ostra jak nóż. Potrafił przejrzeć się na wskroś.
Szczerze.
Wszystkie uczucia miały gorzki posmak. Co za przekleństwo być mężczyzną i wiedzieć,
że jedyna kobieta, która może nadać sens twemu życiu, gotowa jest zabić albo umrzeć, byle
tylko się od ciebie uwolnić!
Nie powinien był jej bić.
Ta gorzka świadomość na nic się teraz nie zdała. Może to wcale nie miało takiego
znaczenia, czy ją pobił, czy nie.
Wszystko było dla niego tak niezwykłe. Nie umiał sobie z tym poradzić. Nie przywykł
do miłości. Nigdy wcześniej nikogo nie kochał.
Uczynił jej wiele złego. Często sam wzdragał się na myśl o tym, co jej uczynił, a jednak
robił to, byle tylko umocnić wykreowany przez siebie własny wizerunek. Wizerunek naj-
mocniejszego człowieka w całej północnej kolonii Danii. W Finnmarku. Ale niezależnie od
tego, jak postępował, zalążek tego wszystkiego, co z taką mocą czuł teraz, kiełkował w nim od
zawsze. Od tamtej chwili, gdy ją po raz pierwszy ujrzał w zapomnianej przez Boga i ludzi
drewnianej chacie.
Ole Edvard pragnął Raiji i zdobył ją. Wydawało mu się, że zdoła ją kupić i zatrzymać.
Była przecież tylko kobietą, a kobiety powinny zginać kark i służyć swym mężom.
Może inne kobiety to potrafiły. Raija jednak była Raiją Nieugiętą, niezłomną, hardą i
bystrą. Zawsze stawiała mu ostre pytania i bezlitośnie ripostowała w każdej kłótni. We
wszystkim, co robiła, była taka pasja. Ole tęsknił za tym. Tęsknił nawet za najgorszymi
wspólnie przeżytymi chwilami. Tęsknił za bystrym umysłem, za jej inteligencją, która go
denerwowała, która napawała go lękiem na samym początku, ale z czasem stała się bodźcem.
A Raija nie wraca. Nie zamierza zniszczyć starannie przygotowanej ucieczki głupim
posunięciem. Skierowała na niego podejrzenia o morderstwo. Morderstwo, które teraz
prawdopodobnie na nim zaciąży, o które jego oskarżą. Pośrednio już został oskarżony. Kasta,
do której chciał należeć, już się przed nim zamknęła. Drzwi uchyliły się tylko na chwilę. Mógł
przez nie popatrzeć na lepsze towarzystwo. Spodobało mu się to, co zobaczył. A teraz musiał
się pogodzić z tym, że zostanie uznany za łajdaka. Zdolnego do wszystkiego, co pachnie
brutalnością czy gwałtem. Niezdatnego jednak do piastowania swego stanowiska. Hermansson
wiedział doskonale, co tamci sobie myślą. Może uważają, że zabił również Raiję. Nawet sędzia
spoglądał na niego podejrzliwie, gdy słyszał, że Ole nie ma pojęcia, w jaki sposób i w jakich
okolicznościach zniknęła Raija.
Gdy Ole myślał o planie, który przygotowała, i o pułapce, którą na niego zastawiła,
budziło się w nim coś na kształt zawodowego podziwu. Obmyślona przez nią zemsta okazała
się skuteczna.
Ole zastanawiał się, czy Raija wie, co zabolało go najbardziej. Zastanawiał się, czy
spodziewa się, iż najbardziej boli go świadomość, że nigdy więcej jej nie zobaczy.
Ole miał jednak ją zobaczyć. Kalle i Raija nocą zbliżyli się do wsi. Pamięć zawiodła
Raiję kilka razy, stracili więc parę godzin, idąc w niewłaściwym kierunku, ale ostatecznie
dotarli do cywilizacji.
Raija wskazała jeden z bardziej okazałych białych domów. Większość zabudowań nie
była pomalowana. Szare i ubożuchne, odcinały się od letniego nieba. Kalle spojrzał w tym
samym kierunku. Przełknął ślinę: marzenia, które snuł razem z Reijo, ziściły się. Za późno
znalazł złoto. Raija posmakowała już tego, co chciał jej ofiarować. Właśnie taki dom chciał dla
niej zbudować.
- Mieszkałaś tam? - zapytał martwym głosem. - Właśnie w tym domu?
Raija odpowiedziała mu sucho tonem zdradzającym doświadczenie:
- Wójt nie mieszka tak jak zwykli ludzie. Jego pensja nie jest może szczególnie wielka,
ale poza nią ma inne źródła dochodów. Nie wszystkie podatki płacone przez ludzi trafiają do
królewskiego skarbca. Niektóre trafiają do szkatułki wójta.
Kalle westchnął.
Tak wspaniale to obmyślił. Miał zamiar wtargnąć tam i pokazać królewskiemu
urzędnikowi jego miejsce. On, ubogi rybak znad fiordu. To jednak, co mówiła Raija, zaskoczy-
ło go. Mówiła o prawach, których nie zawsze przestrzegano. O mężczyznach, którzy tworzyli
swe własne prawa. O wyzyskiwaniu zwykłych ludzi, takich jak on sam.
Po raz pierwszy podczas tej podróży zaczął wątpić w powodzenie przedsięwzięcia. Coś
mu zaczęło ciążyć na żołądku i budzić jego niepokój. Przerażenie.
Kaszel, który prześladował go od czasu do czasu, zaatakował ponownie. Kalle odwrócił
się tyłem do Raiji i zasłonił usta dłonią.
Oby tylko tym razem nie pojawiła się krew, błagał w duchu. Nie chciał przerazić Raiji.
To zresztą z pewnością nic poważnego. Po prostu się przemęczył.
- Kalle, ty jesteś chory. Nie powinieneś się tak forsować.
Zmartwiona Raija przykucnęła koło niego. Nie mógł ukryć się przed bacznym
spojrzeniem jej brązowych oczu. Gdy atak kaszlu minął, Kalle przełknął ślinę i ewentualną
krew. Wydawało mu się, że czuje smak krwi, nie ośmielił się jednak splunąć i zdradzić się
przed nią czy przed samym sobą.
Choć coś przez cały czas piekło go w piersiach, przybrał dziarską minę i męskim
ruchem wytarł dłonie o spodnie.
- Jestem trochę przeziębiony - zlekceważył sprawę. - Brodziłem w zbyt wielu rzekach,
moja droga. Zimne stopy i zimne dłonie. Przejdzie mi, nie ma się czym martwić. Nie jestem z
porcelany. Targały mną gorsze wichry niż w poprzednim życiu. O wiele gorsze. Po katastrofie
łodzi długo byłem chory. Woda nie da mi rady. W przeciwnym razie byłoby już po mnie.
W spojrzeniu Raiji była wciąż troska.
Kalle usiadł. Nie dlatego, że męczył go kaszel, ale dlatego, że myślał o człowieku, z
którym zamierzał się spotkać. W zamyśleniu zdjął worek z pleców. Opróżnił go. Wywrócił na
drugą stronę. Wnętrze worka było chropowate i poplamione.
Raija śledziła go wzrokiem. Nie rozumiała, co on właściwie robi. Piegowate, ciemne
palce odłamały brzozowy konar. Potem oderwały od niego kilka gałązek. Kalle na próbę potarł
skórzany worek brzozowym patykiem. Pomiędzy plamami powstała niewyraźna rysa. Raija nie
spostrzegłaby jej pewnie, gdyby nie wiedziała, czego wypatrywać. Kalle uśmiechnął się. Zaczął
pracowicie kreślić coś na skórze. Kreski, które się łączyły. Znaczki, które wyznaczały punkty
orientacyjne. Raija zrozumiała, co to ma być. Mapa. Dobrze wiedziała, jaka to mapa.
Kalle nie spojrzał na nią przed skończeniem rysunku. Nie przerwał nawet na moment.
Serce Raiji zadrżało. Kalle czegoś się bał. W przeciwnym razie nie byłby tak
zapobiegliwy. Gdyby coś mu się zdarzyło... Raija wolała o tym nie myśleć. Patrzyła tylko, jak
wywraca worek na właściwą stronę i znów go napełnia, tak by nie było widać nawet śladu
rysunku. Na twarzy, którą ku niej zwrócił, malowała się powaga.
- Dzięki tobie zrozumiałem, że będziemy rozmawiać z dorosłym mężczyzną -
powiedział twardym tonem. - Być może oboje jesteśmy marzycielami. Ale jeśli człowiek chce
przeżyć, to od czasu do czasu musi myśleć tak jak oni. To, co się przytrafiło Reijo, może się
zdarzyć i mnie. Dla tego człowieka jestem nikim. A gdyby coś mi się stało... - Kalle wzruszył
ramionami i wstał. - Prędzej czy później znajdziesz jakiś sposób, by to wydostać. Gdy
znajdziesz to miejsce, nie będziesz musiała o nic prosić do końca twego życia. Czuję się znacz-
nie lepiej, wiedząc, że zatroszczyłem się o ciebie i o dzieci.
Twarz Raiji spoważniała. Rysy wyostrzyły się. Oczy umknęły przed niebieskim
spojrzeniem Karla. Nie chciała o tym rozmawiać. Bolało jato o wiele bardziej, niż mogło mu się
wydawać. Wierzyła jednak, że zjawi się Reijo. Obiecał jej to, a jak do tej pory, nigdy nie złamał
żadnej obietnicy.
- Jesteś gotów tam wejść? - zapytała, patrząc na dom, który był jej domem przez kilka
miesięcy.
- Jestem gotów - powiedział zdecydowanym tonem i ruszył przodem w stronę domu
wójta.
Sędzia nie spieszył się. Ole Edvard uśmiechał się, gdy krągły jegomość sadowił się na
fotelu stojącym przed jego biurkiem.
Gość patrzył na Olego wąskimi oczami, a kąciki jego ust uniosły się lekko w górę, choć
ich właściciel wcale nie chciał okazać, jak bardzo raduje go ta sytuacja.
- Słyszałem, że twoim ludziom się nie powiodło, Hermansson. Wieść niesie, że
pozwalają sobie na bardzo wiele, ale wszystko na nic. Na nic się nie zda szantażowanie do-
mniemanych przestępców, skoro nie ma prawdziwych. Powinieneś mieć już pewne
doświadczenie w tym względzie, nieprawdaż?
Ole zdołał się opanować. Musiał włożyć sporo wysiłku w to, by nie zerwać się z krzesła
i nie złapać za gardło tego zadowolonego z siebie bladego i tłustego idioty, który siedział tuż
przed nim. Wystarczyłoby kiwnąć małym palcem, tyle tylko że nie poprawiłoby to sytuacji
Olego. Wręcz przeciwnie, potwierdziłby w ten sposób swą złą sławę i już nigdy nie pozbyłby
się etykietki brutalnego i gwałtownego rzeźnika.
- Nie miałem za wiele czasu - powiedział. Sędzia zaśmiał się krótko i chrapliwie:
- Wiesz równie dobrze jak ja, że dostałeś o jeden dzień więcej, niż się umawialiśmy. Nie
jestem człowiekiem pozbawionym rozsądku. Ani ja, ani pastor, ani nasi przełożeni...
Efektowna pauza była nawet dłuższa niż trzeba. Ole spodziewał się czegoś w tym stylu.
Ten człowiek zwykł wykorzystywać wszelkie możliwości, jakie się przed nim otwierały. Zyska
przecież w pewien sposób, jeśli Ole straci posadę. Sędzia nie był człowiekiem sentymentalnym.
Rozgrywał te karty, które miał w ręku, a grać potrafił niezgorzej.
- Wiemy już, kto to był - oznajmił Ole.
Doszli do tego znacznie szybciej, niż się spodziewali. Znaleźli ludzi, u których mieszkał
przez jakiś czas, i młodych chłopców, z którymi podróżował. Strach zajrzał im w oczy, gdy
Mattias i Ole ich przesłuchiwali. Przysięgali wprawdzie, że do głowy by im nie przyszło
wspieranie tego rodzaju człowieka. Nigdy o tym nie myśleli. Ale potrzebowali trochę grosza.
Zbiory w ostatnich kilku latach nie były zbyt udane. Ojciec rodziny, o którą chodziło, poruszał
się z trudem. Nie mógł więc wyprawiać się na ryby ani na polowanie. Potrzebowali pieniędzy.
Wszystko jest przecież takie drogie, ceny ziarna znów poszły w górę. A szwedzkie pieniądze są
równie dobre jak każde inne.
- To był duchowny - rzekł Ole. - Szwedzki pastor na wyprawie misyjnej, podczas której
miał zdobyć nowych wiernych dla swego kościoła I swego króla - dorzucił zgryźliwie. -
Pomagało mu kilka młodych owieczek. Znaleźliśmy ich, ale nie powiedzieliśmy im nic o losie,
jaki spotkał ich wodza. Zostaną poinformowani drogą bezpośrednią - zaśmiał się Ole cynicznie.
Sędzia nie uniósł nawet brwi.
- Znakomicie, znakomicie - oświadczył tonem, w którym niebezpiecznie zgrzytały
drobiny lodu. - Ale to nam niczego nie rozwiązuje. To nie rozwiązuje twojego problemu,
Hermansson. Dostałeś tydzień na znalezienie swej zbiegłej żony. I człowieka, który zabił
tamtego tuż pod twoim progiem. Wydawać by się mogło, że to dla ciebie ważne. Ale nie. Nasz
dzielny wójt wolał zająć się odgrzebywaniem życiorysu nieboszczyka. Nie interesują nas tego
rodzaju historie. Nieboszczyk nie interesuje nas, żyjących.
- Martwy szwedzki pastorzyna nie powinien być żadnym problemem - odparł Ole. Jego
stalowe spojrzenie mogłoby przeciąć kamień. - Szwedzi są naszymi wrogami. Można by
przypuścić, że zacząłeś służyć obcym interesom, jeśli się przyjrzeć twemu postępowaniu w tej
sprawie.
Twarz sędziego była zacięta. Ton jego głosu nie wróżył Olemu nic dobrego:
- Ta sprawa mnie interesuje, Hermansson, ponieważ ty jesteś w nią zamieszany. Mnie
nie obchodzi, kto został zabity, mógłby to sobie być nawet obdarty Lapończyk. I tak
urządziłbym ci piekło, Hermanssen. Bo to się stało pod twoimi drzwiami i dlatego jesteś w to
zamieszany...
Sędzia zniżył głos, tak jakby chciał coś powiedzieć w zaufaniu, i pochylił się w stronę
Olego:
- Gdyby to się wydarzyło w innym miejscu, wcale nie zwróciłbym na to uwagi.
Moglibyście pogrzebać trupa i szukać sobie mordercy albo udawać, że go szukacie, jak długo
byście chcieli. Przymknąłbym na to oko i zapomniał. Ale ten człowiek umarł tu. Koło twoich
schodów. - Sędzia uśmiechnął się z zadowoleniem jak kot, który złapał tłustą mysz.
- Chcesz mnie pozbawić stołka - dokończył Ole cierpkim tonem. - Wielkie dzięki,
dobrze o tym wiem. Co z tego będziesz miał? Jakie korzyści ty sam osiągniesz? Nie mów mi,
że po prostu nie podoba ci się moja twarz.
- Mój zięć powinien był dostać tę posadę. Wysunąłem jego kandydaturę. Ale stary
zaproponował ciebie w ostatniej chwili. Jego słowo znaczyło wiele. Nie rozważali nawet kan-
dydatury męża Brity. Ale jeszcze nie jest za późno.
Ole westchnął. A więc tak się sprawy miały. Ten tłuścioch znad fiordu był bardziej
przebiegły, niż mogło się wydawać. Mąż jego córki miał zrobić karierę.
- Jeśli dostanę więcej czasu, rozwiążę sprawę. Sędzia roześmiał się cicho.
- Błąd, mój drogi. Błąd. Nie będziesz już kontynuować śledztwa. Wkrótce opuścisz ten
dom, już na zawsze. Jeśli zamierzasz szukać na własną rękę, to oczywiście możesz to zrobić.
Ale nie będziesz miał po swojej stronie żadnego autorytetu. Będziesz po prostu zwykłą,
prywatną osobą, Ole Edvard Hermansson. Nie będziesz urzędnikiem królewskim.
- Tego nie możesz zrobić!
Sędzia zaśmiał się na widok niedowierzania, które odmalowało się na twarzy Olego.
Poklepał się po piersi. W miejscu, w którym miał wewnętrzną kieszeń.
- Tutaj mam dokument, dzięki któremu mogę podjąć taką decyzję - powiedział
aksamitnym tonem. - Dostałem pełnomocnictwa od ludzi postawionych o wiele wyżej niż ty
czy ja. Poinformowałem ich o morderstwie, w które zamieszany jest wójt. Kto wie, może to
nawet on sam jest głównym podejrzanym. Nie powiedziałem tego wprost. Ale postarałem się,
by każdy mógł wysnuć taki wniosek. Powiedziałem także, że zmarły był bogatym kupcem z
dobrej rodziny. Z rodziny, której może przyjść do głowy pomysł, by zbadać tę sprawę
szczegółowo.
- Do diabła - mruknął Ole. Jego wielkie dłonie zacisnęły się na krawędzi stołu. Ten stary
wyga podszedł go. Podczas gdy on sądził, że stary ma dobre intencje i że postanowił dać mu
szansę, tamten spożytkował czas na to, by wbić mu nóż w plecy.
- Twoje sprawy nie wyglądają najlepiej, mój drogi. Sędzia wyciągnął się wygodnie na
krześle, które nie było jednak chyba zbyt komfortowe, zważywszy choćby na rozmiary
siedzącego.
- Powinienem był wiedzieć, że znajdziesz jakiś sposób. - Ole zgrzytnął zębami. - Co
możesz mi zaproponować?
Sędzia uśmiechnął się krzywo i powiedział zwycięskim tonem:
- No proszę, to już jest inna rozmowa. Wiedziałem, że nie jesteś głupi. Wiesz dobrze, że
zostałeś pokonany. Cenię to u mężczyzny. Tylko jelenie rzucają się na oślep na wszelkie
przeszkody.
- Do rzeczy - przerwał mu Ole. Zachowanie pozornego spokoju podczas tej rozmowy
wiele go kosztowało. Zastanawiał się nawet, ile straci, jeśli pokaże temu grubasowi, jak bardzo
się przeliczył, uznając go za najbardziej opanowanego człowieka w Alcie. Nie osiągnąłby
jednak nic poza własną satysfakcją. Musiał więc trzymać się w ryzach.
- Masz niezły temperament - z jawną złośliwością stwierdził przeciwnik siedzący po
drugiej stronie stołu. - Powinieneś się nauczyć panować nad sobą.
Ole cieszył się, że dzieli ich stół. Palce go bardzo swędziały. Sędzia zauważył chyba
niebezpieczne błyski w jego lodowatym spojrzeniu. Przeszedł więc do sedna sprawy:
- Możesz opuścić ten dom i tę wioskę. Możesz stąd odejść jako wolny człowiek pod
warunkiem, że wyjdę stąd z twoją pisemną rezygnacją w kieszeni. I z męską obietnicą, że twoja
noga już tu nigdy nie postanie. Nie obchodzi mnie, dokąd się udasz, ale nie chcę cię już więcej
widzieć. I zabierzesz ze sobą swych zaufanych rzezimieszków. Dostaniecie pensje za dwa
tygodnie z góry.
- Cóż za hojność - powiedział Ole z ironią. - Spodziewam się, że mógłbyś nas stąd
odesłać bez złamanego grosza.
Sędzia uśmiechnął się chłodno.
- Mógłbym zrobić coś o wiele gorszego. Alternatywa jest chyba oczywista. Mógłbym
oskarżyć cię przed sądem o zabójstwo tego kupca. Możesz sobie twierdzić, że to był pastor ze
Szwecji, to będzie tylko twoja wersja. Ja przedstawię świadków, którzy potwierdzą, że to był
kupiec z dobrej norweskiej rodziny. Sam sobie odpowiedz na pytanie, komu uwierzy sąd:
wójtowi podejrzanego pochodzenia, znanemu z gwałtowności, czy wyższemu urzędnikowi,
który przez całe swoje życie zachowywał się nienagannie i służył swemu królowi ku
zadowoleniu wszystkich dokoła...
Ole wiedział, komu uwierzy sąd.
- A poza tym - ciągnął sędzia, zaczerpnąwszy powietrza. Okrągłe policzki
poczerwieniały mu jeszcze bardziej. - A poza tym powiem, że maczałeś palce w zaginięciu
swojej żony. Opowiem, jak zaszlachtowałeś ją na śmierć, co wszyscy zresztą słyszeliśmy. Nie
omieszkam także napomknąć o równie tajemniczym zaginięciu twojej służącej. Rozumiesz
zatem, Hermansson, że wiele zyskasz, korzystając z mojej oferty. Z mojej szczodrej oferty.
Nieźle musiał się bawić, planując sobie to wszystko, pomyślał Ole z nienawiścią. Ten
mały człowieczek, wyglądający tak poczciwie, miał w sobie całkiem sporo sadyzmu. W tej
chwili wyłożył wszystkie karty na stół.
- Życie albo śmierć - powiedział Ole, szukając jednocześnie intensywnie jakiegoś
lepszego rozwiązania. - Sąd zapewne mnie skaże, a to zaszkodzi memu dobremu imieniu.
- A miałeś kiedyś takie? - zapytał tamten zgryźliwie. - Zdaje się, że wybór nie jest
trudny. Człowiek, który ma trzy morderstwa na sumieniu, powinien wiedzieć, że musi być
szczególnie ostrożny.
- Nie zabiłem nikogo z tej trójki - oświadczył Ole. - Ani tego obcego, ani Trine, ani
swojej żony.
Sędzia odpowiedział mu serdecznym uśmiechem.
- To nie ma żadnego znaczenia. Ważne jest to, co się zdarzyło. I co ja powiem. Co
wybierasz?
Drzwi za plecami sędziego rozwarły się nagle. Ole otworzył szeroko oczy. Z
niedowierzaniem. Podniósł się i stanął jak wryty, niezdolny do uczynienia jakiegokolwiek
gestu.
Sędzia również zorientował się, że coś dziwnego zdarzyło się za jego plecami i, choć
sprawiło mu to trochę trudności, obrócił się na tyle, by rzucić okiem na to, co wprawiło wójta w
takie pomieszanie.
W pierwszej chwili pomyślał, że to para zwyczajnych obdartusów, którzy wtargnęli do
domu Olego. Przybysze nie wnieśli ze sobą ani powiewu świeżego powietrza, ani zapachu
zwykłych środków higienicznych. Wiszące na nich ubrania aż się prosiły o pranie. Taki sam
kontakt z wodą przydałby się osobom, które te ubrania nosiły. Sędzia nawet ze sporej
odległości widział obwódki brudu na ich szyjach i przegubach. Pomijając potargane włosy.
Starszy pan miał już zamiar odwrócić się, gdy wójt otworzył usta i powiedział z
sarkazmem:
- No cóż. Wygląda na to, że nie będzie tak łatwo oskarżyć mnie o potrójne morderstwo.
Raija wygląda bowiem na osobę żywą.
Sędzia zerwał się z krzesła ze zwinnością, o jaką nikt by go nie podejrzewał. Z szeroko
otwartymi oczami podszedł do dziwnej pary stojącej koło drzwi. Teraz spostrzegł to, czego nie
zauważył przedtem. Przed nim stała wszak - wprawdzie brudna i obdarta - żona wójta. Na
dodatek miała na sobie ten sam strój, który nosiła na pechowym przyjęciu. Powinien był
rozpoznać przynajmniej ten jaskrawy i niegustowny kostium, ale brud zmienił go nie do
poznania.
Sędzia położył dłonie na jej ramionach i spoglądał ze zdziwieniem na tę zniekształconą,
ale piękną twarz. Na obliczu Raiji wciąż było widać ślady pobicia.
- Kobieto, gdzie ty się podziewałaś? - zapytał. - Dlaczego zniknęłaś?
Raija dotknęła swojej twarzy. Spojrzenie, które posłała Olemu, było niedwuznaczne.
- Czy to nie oczywiste? - odrzekła cienkim głosem. Sędzia zawsze lubił uchodzić za
przyjaciela i obrońcę skrzywdzonych. Na dodatek miał do Raiji słabość. Ona zaś wykazała się
wielką trzeźwością umysłu.
- Trine mnie stąd zabrała - powiedziała szybko. - Obawiam się, że sama niewiele
pamiętam. Byłam właściwie nieprzytomna. Zdaje się, że Trine nieźle się ze mną namęczyła.
Zabrała mnie do miejsca, w, którym byłam bezpieczna...
Sędzia puścił ją i posłał Olemu wymowne spojrzenie.
- Wygląda na to, że tak właśnie było. Ten pies myśliwski szukał cię bezskutecznie przez
cały tydzień.
- Gdzie jest Trine? - wypaliła Raija.
Ze spojrzenia Olego nie można było nic wyczytać. Zadrżał mu lekko jeden kącik ust, ale
był to jedyny ślad jakichkolwiek ludzkich uczuć. Sędzia natomiast uśmiechał się od ucha do
ucha.
- Obawiam się, że twoja służąca zniknęła. Nie wróciła tu. Tak w każdym razie twierdzi
twój mąż.
Raija i Karl wymienili spojrzenia. Karl wyglądał bardzo obco w tym otoczeniu. Jak
wróbel między kolorowymi pawiami. Nawet Raija, która bez wątpienia była równie obdarta jak
on, wtopiła się w naturalny sposób w ten pokój, o którym on mógł tylko marzyć. A więc tu
mieszkała jego Raija. Raija, dla której zbudował prosty domek z bali...
Ole szukał odpowiedzi na jej twarzy, ale ona była znów nieprzenikniona. Kim jest, u
licha, ten mężczyzna?
- Zabiłaś go? - zapytał zachrypniętym głosem. Szukał oczami jej wzroku, ona zaś wcale
nie unikała spotkania spojrzeń. - Zabiłaś tego człowieka, Raija?
- Mogłam to zrobić? - rzuciła. - Pamiętasz może, w jaki sposób mnie potraktowałeś?
Czy ty naprawdę sądzisz, że w takim stanie byłabym zdolna kogokolwiek zabić?
- Ale wiedziałaś o tym? - Ole rzucił to pytanie znienacka, okrążając stół. Jak wielki
niedźwiedź górował nad drobną kobietą. Twarz Raiji była całkowicie wyzuta z wyrazu.
- Widziałyśmy go, odchodząc. To było... przerażające...
Sędzia przyglądał się jej równie bacznie jak wójt. Wszystko wskazywało na to, że Raija
mówi szczerze. Bladła wtedy, kiedy blednąc powinna. Głos jej drżał wtedy, kiedy drżeć
powinien. Nie sposób jej nie wierzyć. A poza tym sędzia dawno już uznał, że winien jest
Hermansson. Wszelkie inne wyznania winy, nie mieszczące się w jego planie, wprowadziłyby
niepotrzebne zamieszanie.
- A więc postanowiłaś mnie opuścić? - glos Olego pękł. Wójt naprawdę wypadł ze swej
roli. Nikt nigdy nie widział słynnego wójta z Alty w takim stanie.
Raija nic nie odpowiedziała. O to rzeczywiście chodziło. Mieli zamiar powiedzieć mu
prawdę. Ale Kalle milczał i stał z tyłu. Przytłoczony wszystkim nowym i obcym. Na chwilę
sparaliżował go strach przed wielkimi tego świata. Zawsze był zwyczajnym człowiekiem. Bez
znaczenia. A teraz przebywał w tym samym pomieszczeniu z dwoma bardzo ważnymi
mężczyznami. Prostemu chłopcu niełatwo było otworzyć usta w takim towarzystwie, nawet
jeśli miał do powiedzenia coś bardzo istotnego.
- Trine sądziła, że mnie zabijesz - powiedziała Raija szczerze.
Prawda nie mogła już zaszkodzić służącej, skoro tu rzeczywiście nie wróciła. Raija
odsuwała od siebie myśli o Catharinie. Złe przeczucia na temat jej losu zaczynały wytrącać ją
powoli z równowagi. A przecież potrzebowała swej bystrości i inteligencji. Ona i Kalle stali
przed obliczem inteligentnych ludzi.
- Dlaczego więc wróciłaś? - niemal krzyknął Ole. Twarz mu pobielała, a w lodowatym
spojrzeniu czaił się płomień. Gdyby stal mogła się palić, płonęłaby z pewnością takim właśnie
żarem, pomyślała Raija.
- Powinieneś być jej wdzięczny - powiedział sędzia. Odwrócił się demonstracyjnie
plecami do tego o wiele potężniejszego mężczyzny i spojrzał na Raiję i jej towarzysza z
naukowym niemal zainteresowaniem: - Dzięki niej oszczędzone ci będzie nieprzyjemne
doświadczenie bycia oskarżonym o trzy morderstwa. Teraz odpowiesz tylko za dwa. O ile nie
przyjmiesz mej łaskawej oferty...
- A co z Raiją? - zapytał Ole gwałtownie, wyrzucając ramiona. - Nie pomyślałeś o tym,
na co ją narażasz? Sądzisz, że taka kobieta może żyć w niepewności na pustkowiu?
Sędzia zmierzył piękną kobietę spojrzeniem od stóp do głów.
- Z całym szacunkiem wobec damy: czy to nie przypadkiem tam właśnie ją znalazłeś?
Trudno też zaprzeczyć, że przez miniony tydzień ona radziła sobie znacznie lepiej na pustkowiu
niż ty tu, w czterech ścianach. A poza tym już raz cię opuściła. Sądzisz, że pójdzie za tobą w
tych okolicznościach? Sądzisz może, że ten mężczyzna jest jej bratem?
Ole chwycił Raiję za ramiona i przyciągnął ją do siebie. Trzymał ją przed sobą jak
tarczę. Oczy mu się roziskrzyły, a na jego twarzy pojawił się wyraz desperacji. Wielkie ręce
zacisnęły się na ramionach Raiji.
- Kobieta ma podążać za swym mężem - powiedział rozpaczliwym głosem. - Jasne, że
Raija pójdzie za mną. Każde inne rozwiązanie byłoby wbrew naturze. Wszyscy mają jakieś
kłopoty. Nasze problemy nie były większe niż problemy innych. Jasne, że Raija pójdzie ze mną.
Jest moją żoną.
Wówczas tamten zakasłał. Chłopaczyna, rybak z wioski nad fiordem. I zanim się
zorientował, już ściągnął na siebie spojrzenia wójta i sędziego. Panowie zobaczyli niedomytego
mężczyznę w zniszczonym ubraniu. Barchanowe spodnie, które już kilka kobiet cerowało tu i
ówdzie. Bardzo znoszona koszula, której brakowało jednego guzika, i poplamiona kurtka,
pasująca do reszty garderoby.
Ten skromnie ubrany mężczyzna miał jednak w sobie coś, czym nie mógłby się
pochwalić żaden z dwóch pozostałych. Za miękkimi rysami i niewinnymi niebieskimi oczami
kryło się ludzkie ciepło, jakiego nie miał w sobie żaden z tamtych.
- Kim, u diabła, jest ten młokos, Raija? - zadrwił Ole Hermansson. Wójt czuł
najwyraźniej swoją wyższość nad tym młodzikiem, który stał nieśmiało koło drzwi niczym
jeden z żebraków, którzy naprzykrzali mu się od czasu do czasu.
Raija wyślizgnęła się pospiesznie z niedźwiedziego uścisku. Błyskawicznie umknęła z
objęć Olego. Wyprostowana stanęła obok Kallego. Wsunęła rękę pod jego ramię i uniosła
głowę. Triumfalnie spojrzała w oczy Olego.
- Młokos nazywa się Karl Elvejord - oświadczyła stanowczym głosem. - I jest moim
mężem.
W pokoju zapadła śmiertelna cisza.
Raija i Kalle trzymali się blisko siebie. Dwie niewielkie postaci, które nie chcą się
rozdzielić. Nie patrzyli wcale na siebie, ale obdarzali się wzajemnie siłą dzięki temu, że się po
prostu trzymali.
Sędzia usiadł ponownie. Patrzył kolejno na wszystkich bohaterów tego dramatu. Jeden
kącik ust drżał mu leciutko. Ole zachwiał się. Przypominał teraz potężne drzewo kołyszące się
na wietrze. Drzewo, którego nie można ugiąć, można je tylko złamać lub wyrwać z korzeniami.
I spostrzegł to. Coś w rodzaju wspólnoty dwojga ludzi, której on nigdy nie doświadczył.
Postawa tamtego mężczyzny świadczyła, że troszczy się o nią. Co najmniej tak jak on, Ole.
Ole słyszał wszystko, ale nie potrafił tego zrozumieć. Gdybyż to był przynajmniej
tamten Lapończyk. Ale oto stał przed nim jasnowłosy młodzieniec, o którym Raija nigdy nie
wspomniała nawet słowem.
Gulgoczący śmiech sędziego przywrócił mu przytomność. Wydobył go z szoku.
- Wygląda na to, że twoja żona ma w zanadrzu same niespodzianki. Muszę przyznać,
Ole, że to wszystko przechodzi moje najśmielsze wyobrażenia... - Sędzia obrócił się w stronę
Raiji i Kallego: - Nie wydaje ci się, moja droga, że powinnaś nam to i owo wyjaśnić? Sądzę, że
najlepiej będzie, jeśli tu zostanę. Oboje wiemy dobrze, że Ole potrafi zachowywać się
gwałtownie. A poza tym ja wciąż czekam na jego odpowiedź na moje pytanie.
Raija pokiwała głową. Szczęście im sprzyjało. Gdyby sędziego tu nie było, sytuacja
byłaby o wiele trudniejsza.
- Wszyscy sądzili, że Kalle nie żyje - wyjaśniła. - Jego łódź zatonęła. Spaliłam za sobą
mosty i powędrowałam na północ. Tymczasem Kalle został uratowany. Do niedawna nie
pamiętał ani jednej chwilki ze swego poprzedniego życia. W minionym tygodniu, przez
przypadek, znów się spotkaliśmy. - Raija nabrała powietrza i dorzuciła na własną rękę,
specjalnie dla sędziego: - Jesteśmy ze sobą związani.
- Innymi słowy, wcale nie jesteś żoną naszego czarującego przyjaciela - podsumował
urzędnik królewski, wskazując Olego. - Spodziewam się, że potrafisz to w jakiś sposób
udowodnić?
- Nie mam żadnych dokumentów - oświadczyła Raija. - Ole wie dobrze, dlaczego -
dodała lodowatym tonem.
- Pobraliśmy się w listopadzie tysiąc siedemset dwudziestego piątego roku - powiedział
Kalle. Po raz pierwszy w tym gronie otworzył usta. - Podczas jesiennego jarmarku w Skibotn.
Ślubu udzielił nam pastor z Karlsoya. Mogę opisać jej suknię, jeśli trzeba.
Sędzia machnął lekceważąco jedną ręką.
- Nie trzeba. Wierzę wam. Muszę przyznać, że to szalenie zabawna historia.
Ole również im wierzył. Opadł na krzesło i oparł głowę na rękach. W ciągu paru minut
stracił wszystko, co w jego życiu miało jakiekolwiek znaczenie. Posadę. I Raiję.
- Rozumiem, że ta piękna pani, która nie jest żoną żadnego z nas, chce zabrać stąd swoje
rzeczy - orzekł sędzia. - Chętnie zaczekam, aż Raija zabierze wszystko, czego potrzebuje.
Raija zrobiła to. Zostawiła mężczyzn pogrążonych w milczeniu i patrzących na siebie
nawzajem, sama zaś po raz ostatni weszła do pokoju, który dzieliła z Olem w czasie ich
krótkiego i mrocznego małżeństwa. Nie było to miłe jej miejsce. Ostatnie wspomnienia z nim
związane w najmniejszym stopniu nie były przyjemne. Nie chciała pamiętać o tym człowieku.
Nie chciała mieć po nim żadnych pamiątek. Była jednak kobietą trzeźwo myślącą. Nie powinna
bawić się w sentymenty. Wybrała więc najpraktyczniejsze ubrania. Piękne suknie zostały na
wieszakach. Raija nie potrzebowała wszak pięknych sukni w życiu, które ją czekało.
Powstał z tego całkiem spory tobołek. Ole i tak nie będzie miał pożytku z tych ubrań,
tłumaczyła sobie. Zrzuciła z siebie idiotyczny strój, który kazał jej przywdziać na maskaradę, i
założyła coś bardziej praktycznego. Codzienną spódnicę i prostą bluzkę. Nie znalazła swego
szala. Szala, który towarzyszył jej przez całe niemal życie. Przykro by jej było stracić go tutaj.
Nie chciała tego robić, ale uniosła jednak wieko skrzyni Olego. W jej rogu leżał
znajomy fragment garderoby - kamizelka Reijo. Raija pochwyciła ją pospiesznie i wcisnęła w
głąb swego tobołka. Czapki, którą Ole odebrał Reijo, nie znalazła. Może wójt pozbył się jej.
Kamizelka była jednak czymś bardzo szczególnym dla niej i dla jej przyjaciela. Sama mu ją
uszyła. I choć nie miała zdolności do igły, to jednak kamizelka nadawała się do użytku. Była
poza tym bardzo droga Reijo. Może nadejdzie dzień, w którym będzie mogła wręczyć mu ją
ponownie.
Karl odetchnął z ulgą i wyszedł na korytarz, gdy Raija wróciła do obszernej bawialni.
Po raz ostatni.
Nie podała ręki żadnemu z nich. Tylko im się przyglądała. Popatrzyła na Olego z czymś
w rodzaju smutku. Sędziemu skinęła głową.
- Musimy załatwić tu parę spraw - powiedziała. - Potem nigdy już nie wrócimy do Alty.
Jeśli pojawi się Trine, to niech ktoś jej powie, że znajdzie nas tam, gdzie zawsze. O tej samej
porze.
Starszy pan kiwnął głową. Ole milczał. Nie widział powodu, by poinformować Raiję, że
nigdy już nie zobaczy swojej służącej.
Obaj panowie usłyszeli drzwi zamykające się za wychodzącą parą. Przez dłuższą chwilę
trwała cisza, po czym sędzia zaczerpnął powietrza.
- Wciąż czekam na odpowiedź, Hermansson - rzekł. - Jestem cierpliwym człowiekiem,
ale zaczynasz grać mi na nerwach.
- Odchodzę - oznajmił Ole zrezygnowanym głosem. - Nie mam tu już nic do roboty.
Dasz mi parę minut na pakowanie?
Sędzia kiwnął głową. Całe szczęście, że pojawiła się ta kobieta. Obawiał się już
bowiem, że sprawy przybiorą całkiem inny obrót. Dzięki niej Alta pozbyła się człowieka, który
nie był dla okolicy błogosławieństwem.
Na tyle współczucia stać było sędziego. Żadnej nagrody dla Raiji nie przewidywał. W
gruncie rzeczy zapomniał o niej, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi domu wójta. Starszy pan
widział tylko plecy potężnego człowieka, który do niedawna mieszkał w tym domu.
Moja córka się ucieszy, pomyślał, a na jego okrąglutkim obliczu zakwitł wielki
uśmiech. Zawsze wiązała ogromne nadzieje z karierą swego męża. A on przecież chętnie pomo-
że swojej małej dziewczynce...
10
Z ulgą opuszczali Altę. Gdy pojawili się w składzie, rozmowy ucichły. Ludzie słali im
niemal obraźliwe spojrzenia. Przed paru miesiącami Raija stała się wszak lokalną sensacją.
Piękną zagadką. Żoną jednego z najpotężniejszych ludzi w okolicy. W ciągu minionego
tygodnia jej pozycja wyraźnie się zmieniła. Ludzie zastanawiali się, czy Raija jeszcze żyje, czy
też może nie żyje tylko ten, który ją napastował.
Jej powrót w towarzystwie mężczyzny, którego nikt nigdy nie widział, stanowił kolejną
sensację. Ludzie byli jednak zbyt dobrze ułożeni, by ją o to pytać. Albo za bardzo się bali Ole-
go. Wieści o jego losie nie obiegły jeszcze wsi. Równie wielką sensacją był fakt, iż mężczyzna,
z którym się pojawiła, płacił złotem. Sklepikarz pobladł, ale przypomniało mu się, że widział
już coś podobnego. W czasach jego młodości ktoś w ten sam sposób zapłacił jego ojcu. Kupiec
przyjął grudkę i choć rzucił jakąś resztę na ladę, to nie było wątpliwości co do tego, kto zarobił
najwięcej na tej transakcji.
Kalle i Raija nie zniknęli niepostrzeżenie. Śledziło ich wiele par oczu - i zanim zdołali
dotrzeć do niewielkiego zagajnika na skraju rozległej wsi, wielu mieszkańców wiedziało, że
odchodzący mają złoto. W niejednej duszy obudził się głód przygody, ten i ów zapamiętał
dobrze kierunek, w którym poszli.
Zatrzymali się dopiero po paru godzinach. Na tyle daleko od wsi, by poczuć powiew
wolności na łonie natury, która otworzyła już przed nimi swe potężne królestwo. Niebieskawe
góry i rozległe, otwarte równiny. Zielone lasy i wijące się rzeki. Okolica przypominała miejsce,
które opuścili już dawno temu, a jednocześnie była od niego bardzo odmienna. Tutejszy
krajobraz był bardziej otwarty, a jednocześnie bardziej majestatyczny. Człowiek czuł więcej
swobody w tym otwartym krajobrazie niż pośród wielu wysokich i spiętrzonych gór, które były
cechą charakterystyczną Lyngen.
Raija położyła się na plecach, przesłaniając oczy dłońmi, tak by móc patrzeć na mknące
po niebie wieczorne obłoki.
- Czy wiesz, jakie to cudowne uczucie czuć się wolnym człowiekiem? - zapytała
Kallego.
Kalle nie zdążył nawet zastanowić się nad odpowiedzią, bo rozmarzona Raija mówiła
dalej:
- Wolność jest jak lot. Jakby człowiek płynął tam wysoko po niebie niczym wielki ptak
albo chmura. Tak właśnie się czuję, Kalle. Płynę...
Karl uśmiechnął się do niej. Raija wyrzuciła ramiona, jakby chciała objąć cały świat
wokół. Jej oczy się roziskrzyły - Karl nie mógł jej rozpoznać.
Zapytał ostrożnie:
- Nie tęsknisz za niczym? To był wielki dom. Miałaś wspaniałe ubrania... Piękne
rzeczy...
Raija usiadła. Odgarnęła włosy z czoła i zarzuciła je do tyłu.
- Nigdy w życiu nie będę tęsknić za tym miejscem. Piękne rzeczy nic nie znaczą. Nic.
Jeśli ludzie, z którymi żyjesz, nie mają pięknego wnętrza, to cała reszta się nie liczy. W końcu
człowiek sam nawet zapomina, że powinien być dobry.
Karl zmienił temat rozmowy. Na razie nie był w stanie mówić o tak poważnych
sprawach.
- Czy ten Reijo nie powiedział, kiedy się zjawi?
Raija pokręciła głową. Twarz jej pociemniała. Instynktownie spojrzała na wschód,
wiedziała bowiem, że tam właśnie odszedł Reijo.
- On przyjdzie do Alty - oświadczyła bez cienia wątpliwości. - Przyjdzie. Sądzę, że
niedługo się pojawi. Usłyszy o tym, co się wydarzyło. A że nie jest głupi, to znajdzie nas na
pewno.
Kalle nie był tego taki pewien. Najchętniej wróciłby do swego tajemnego miejsca. Od
razu. Wolałby, żeby złoto nie leżało tam zbyt długo. Mimo wszelkich zabezpieczeń, jakie
poczynił, ktoś mógłby je znaleźć tak samo jak on. Ktoś mógłby ukraść jego złoto.
- Zamieszkamy w chacie na jakiś czas - zdecydował. - Leży na tyle blisko, że będziemy
mogli wrócić do wsi, jeśli czegoś nam zabraknie.
- Miejsce jest wystarczająco bezpieczne - dodała Raija z nutką goryczy w głosie. - Ole i
jego draby nie znaleźli nas wcześniej. Możemy liczyć na to, że i tym razem nie będą mieli
więcej szczęścia.
Nad tym Karl się nie zastanawiał.
- Sądzisz, że on będzie cię szukał? Kalle przypomniał sobie tego jasnowłosego
olbrzyma. Nie miał żadnej broni poza nożem. A to nie wystarczy, by sobie poradzić z tym
człowiekiem, gdyby zamierzał coś złego.
- Kto wie - odpowiedź Raiji była wymijająca. - Może. Trudno cokolwiek przewidzieć,
jeśli chodzi o niego... Nikt go nie zna. Sądzę, że nawet on sam siebie nie zna.
Był to jeden z tematów, których Kalle wolałby nie poruszać. Choć to nierozsądne i
niesprawiedliwe wobec Raiji, doskwierała mu zazdrość. Serce go bolało, gdy wyobrażał ją
sobie w ramionach tego człowieka o stalowych, zimnych oczach...
Nie wspomniał o tym nawet słowem. Obezwładnił go nowy atak kaszlu i Raija
natychmiast zapomniała, o czym rozmawiali. Stała u boku Kallego jak zmartwiona kwoka, ale
nie bardzo mogła mu pomóc.
- Nie podoba mi się ten twój kaszel - oświadczyła, a jej twarz zdradzała niepokój. - To
nie jest zwykłe przeziębienie.
Kalle próbował zlekceważyć jej przypuszczenia, choć prawdę powiedziawszy, były one
niebezpiecznie bliskie jego własnym myślom.
- Nie ma o czym mówić. Za długo brodziłem w zimnej wodzie. Lato ma się już ku
końcowi. Nie jest już tak gorąco, rzeki są zimne. Skąd mogłem wiedzieć, że te kąpiele wcale
nie są potrzebne? Nikt mnie nie uprzedził, że bogactwo znajdę we wnętrzu góry. Wszyscy
mówili, że złoto wypłukuje się z piasku rzecznego...
Raija pokręciła głową. Nie ma sensu z nim dyskutować. Zaczął przypominać dawnego
Karla. Uparł się myśleć, że to nic poważnego. Żadna siła nie zdoła przekonać go do zmiany sta-
nowiska. Postanowiła nie poruszać już tego tematu, o ile stan Karla się nie pogorszy.
Postanowiła jednak go obserwować.
Coraz częstsze i gwałtowniejsze ataki kaszlu sprawiły, że szli znacznie wolniej, niż się
spodziewali. Musieli spędzić noc pod gołym niebem. Nocą zaczęła się mżawka, nie było więc
przyjemnie. Nie przemokli jednak do suchej nitki, bo znaleźli krzaki, na tyle gęste, że
zapewniły im jakie takie schronienie. Odnaleźli również coś w rodzaju wspólnoty, której nie
zdążyli jeszcze doświadczyć w ciągu tych paru dni, które minęły od nieoczekiwanego
spotkania.
Raija obudziła się przepełniona czułością. Jej prawe ramię było uwięzione i pobolewało
ją. Z początku nie mogła zrozumieć dlaczego. Aż do chwili, w której usłyszała równy oddech
Kallego u swego boku. Równy, ale i pobrzmiewający jakoś dziwnie.
Coś piszczało w jego piersi. Nie przez cały czas, ale wtedy, gdy brał szczególnie głęboki
oddech. Jej ramię było uwięzione pod jego plecami. Garnęli się ku sobie minionej nocy. By
poczuć trochę ciepła, by poczuć bliskość. Oboje tego pragnęli i potrzebowali.
Raija oswobodziła swoje ramię, nie budząc Kallego. Miło było spojrzeć na niego, bo był
odprężony i wyglądał jak chłopiec, którego pamiętała. Często karciła go za porywczość i jego
dziecinne wyskoki, ale teraz wolałaby nawet, by znów miał w sobie więcej swobody i chęci do
zabawy. Ten Kalle był zbyt poważny. Zbyt dorosły. Raija czuła dobrodziejstwo odzyskanej
wolności. Życia. Odzyskała też Kallego. A jednak nie potrafiła się cieszyć. Niezależnie od
wszelkich wysiłków opanowała ją bezradność. Nie pomagało nawet to, że Kalle ustrzelił swego
złotego ptaka. Posmakowała już życia w luksusie i wcale nie była dzięki temu szczęśliwsza. Nie
ośmieliła się jednak okazać mu, że nie jest nastawiona szczególnie entuzjastycznie do jego
odkrycia. Marzył o tym i śnił od dawna. Zbyt wielką wagę przykładał do znalezionego złota,
nie powinna więc mącić jego radości.
Kalle nigdy nie widział Knuta. Nie można od niego żądać, by tęsknił za synem, którego
nigdy nie trzymał w ramionach. Maja zawsze była jej córką, jej dzieckiem. Kalle nigdy nie
zapomniał, kto jest ojcem dziewczynki. To miało wpływ na jego stosunki z małą córeczką
Raiji.
Raija bardzo tęskniła za dziećmi. Całymi tygodniami nie pozwalała sobie na myślenie o
nich. Coś innego, coś przemożnego, pomagało jej odsunąć od siebie niepokój. Teraz sytuacja
się zmieniła. To, co ją trzymało w Alcie, było już tylko zamazanym cieniem, nieprzyjemnym
wspomnieniem, czymś niewytłumaczalnym, w co wolałaby nie wierzyć. Mogła winić tylko
siebie. Mogła przecież odejść razem z Reijo...
Zdradziła bliskich z całą świadomością.
Gdyby jednak zachowała się wówczas inaczej, nie spotkałaby Kallego. Prawda nigdy
nie wyszłaby na jaw. Powiedziałaby synowi, że jego ojciec zatonął gdzieś na północy. A byłoby
to kłamstwo, choć nie ona byłaby temu winna. To trudna sprawa.
Reijo nigdy w życiu ich nie znajdzie. Alta to jedyne miejsce, w którym będzie szukał.
Chata leży na uboczu i trzeba by zejść z głównego szlaku, by na nią natrafić. Najlepsza kry-
jówka. Raija się bała. Bała się, że nie zobaczy już tych, których kocha najbardziej, tych, za
których jest odpowiedzialna, choć ostatnimi czasy powierzyła tę odpowiedzialność komu
innemu. To były przecież jej dzieci. Jej odpowiedzialność.
Strząsnęła z siebie obawy. A w każdym razie zdołała jakoś wcisnąć je w najdalszy
zakamarek świadomości. Po cichutku wydobyła jedzenie z tobołków. Większość zapasów była
na szczęście sucha. Raija niepokoiła się trochę o mąkę, ale okazało się, że wszystko jest w
porządku.
- Powracają do mnie wciąż nowe obrazy z dawnych lat. - Kalle oparł się na łokciach i
zaczął się przyglądać Raiji. W jego głosie pobrzmiewało zdziwienie. - Wszystko, co robisz,
przypomina mi o jakichś wydarzeniach z przeszłości, o sprawach, o których zapomniałem. To
dziwne. O wiele dziwniejsze, niż sobie wyobrażasz. Z każdym dniem odzyskuję coraz więcej
samego siebie. Znaczysz dla mnie coraz więcej. Nie wiem, jak mam wyrazić wszystko, co się
we mnie dzieje... - Kalle zaśmiał się krótko i wzruszył ramionami. - Chyba nie jestem najlepszy
w dobieraniu właściwych słów.
Raija mrugnęła do niego prowokacyjnie.
- Nigdy nie byłeś w tym najlepszy, Karl. Bardzo bym się zmartwiła, gdybyś nagle stał
się dobrym mówcą Zaczęłabym się zastanawiać, czy naprawdę jesteś sobą...
Zaczęli jeść, gawędząc przy tym o tym i o owym. Choć rozmawiali już o wiele bardziej
poufale, wciąż dzieliły ich stanowczo zbyt wysokie mury.
Kalle przepraszał, że tak wolno się posuwają. Wiedział, że to on jest przyczyną
opóźnienia, i nie dodawało mu to animuszu. Dostrzegł też jej niepokój. Nie był wprawdzie na to
szczególnie wrażliwy, ale niepokój Raiji był na tyle wyraźny, że każdy, kto znalazł się blisko
niej, musiał to zauważyć. Kalle rozumiał, o co w tym chodzi. Sam nie potrafił wykrzesać z
siebie podobnych uczuć. Oczywiście i on się niepokoił. Wiedział równie dobrze jak i ona, że tu,
na płaskowyżu, są ogromne przestrzenie. Wiedział, jak łatwo się zgubić. Jak trudno trafić do
celu. Może się zdarzyć, że Reijo da sobie spokój. Że nie znajdzie ich. Ale prędzej czy później
jakoś się spotkają.
Kalle pamiętał Maję. Tępy ból przepełniał jego pierś, gdy wyobrażał sobie dziecięcą
twarz o brązowych oczach z miodową obwódką wokół źrenicy. Z miodową obwódką, która
zawsze będzie mu przypominać, za czyją sprawą to dziecko zostało poczęte. Córka Raiji.
Dziecko Mikkala. Dziecko miłości. Dziecko bólu. Kalle był świadom, że w jakiś sposób zależy
mu na tym dziecku. Dlatego, że jest częścią Raiji. Nie sposób ich rozdzielić. Ale teraz, mając
Raiję tylko dla siebie, nie mógł opędzić się od myśli, że to wspaniała sytuacja. Pragnął, by tak
pozostało. Tylko on i ona. Jeszcze długo. Knut... Knut był dla niego tylko imieniem. Kalle nie
pamiętał Mai z okresu niemowlęctwa. Bał się niemowląt. Są takie małe. Kruche. Przypominał
sobie tylko, jak wielki i niezgrabny się czuł, dotykając dziecka. A tymczasem na świecie
istnieje maleństwo, które jest jego synem. Raija powiedziała, że Knut odziedziczył jasne włosy
po nim i brązowe oczy po niej. Kalle nie potrafił sobie tego wyobrazić. Gdy zamykał oczy,
widział dziecko, o którym sądził, że jest jego dzieckiem. Pamiętał ból, który poczuł, gdy patrząc
w szeroko otwarte oczy niemowlęcia, dowiedział się prawdy szokującej jak niespodziewany
cios między oczy. Wszystkie marzenia. Tyle nadziei. I nagle się okazało, że ma z nią dziecko,
choć nic o tym nie wiedział. Ominęło go coś ważnego i teraz nie potrafił wykrzesać z siebie ani
tęsknoty, ani radości, żadnych oczekiwań względem tego syna, którym gdzieś daleko stąd
opiekował się Reijo.
Ruszyli w drogę zaraz po posiłku. Oboje byli przemarznięci i zesztywniali po noclegu w
przypadkowym obozowisku. Przemoczone ubrania przynaglały ich do ruchu. Sen dobrze im
obojgu zrobił. W ciągu tej nocy oddaliła się jakaś cząstka złych doświadczeń. Nie wszystko
jednak dawało odsunąć się tak łatwo.
- Jak sądzisz, co się stało z Cathariną? - Kalle potrzebował trochę czasu, by wyrazić to,
co go niepokoiło. Dręczyło. Nękało w myślach i snach.
Raija myślała o tym samym. Dużo. Nie miała zbyt wiele wątpliwości na temat losu, jaki
przypadł w udziale jej miłej i pięknej służącej.
- Ona z pewnością wróciła - orzekła ponuro. - Tylko że Ole nie chciał o tym mówić. I
tak był w kiepskiej sytuacji. Byłoby jeszcze gorzej, gdyby powiedział prawdę.
- Chcesz powiedzieć, że Catharina nie żyje? Raija pokiwała głową.
- I to jest w pewnym sensie moja wina. Na pewno. Przecież dobrze znam Olego. Gdyby
powiedziała, gdzie jestem, znalazłby mnie. To nie byłoby trudne. A Ole nie jest głupi. Z
pewnością pytał o to Catharinę, stosując swoje metody. Dobrze znam te metody. Pamiętam, co
zrobił z Reijo. Jej nie okazałby więcej litości. Na pewno wypytywał Catharinę, a ona milczała..
To moja wina, Kalle, moja wina.
Karl nic nie odpowiedział. Nie pocieszył jej. Miał przed oczami twarz Cathariny, słyszał
jej śmiech - i musiał przyznać Raiji rację. Już nie usłyszy tego śmiechu. Nigdy nie podziękuje
Catharinie za wszystko, co dla niego zrobiła. Ale jednocześnie nie będzie musiał jej mówić, że
nie spełni się to, na co w głębi ducha liczyła. Nie będzie musiał jej rozczarować, mówiąc, że
nigdy w życiu nie pokocha nikogo poza jej panią, żoną wójta...
To były bolesne myśli. Wolałby przejść przez to wszystko, czego uniknął, byle
Catharina żyła. Taka wspaniała kobieta.
- Catharina była dorosła - odezwał się wreszcie drżącym głosem. Z trudem przychodziło
mu ukrywanie uczuć. - Wiedziała, co robi. Sama to wybrała. Pewnego dnia opowiem ci jej
historię. Była kimś więcej niż twoją służącą, Raiju. Mogłyście odgrywać całkiem odmienne
role. Urodziła się, by być kimś znacznie więcej. Nieskończenie więcej. I wszystko poszło na
marne. Nie powinna była tu umrzeć. Tak daleko. Zapomniana...
Raija pogłaskała go delikatnie po policzku.
- Nie przez wszystkich - rzekła miękko. - Ty jej nie zapomnisz. Ani ja. Nigdy.
Oboje mieli poczucie winy. Oboje czuli się odpowiedzialni. Oszczędzona im została
prawda o jej śmierci. Ale rzeczywiście nigdy nie mieli o niej zapomnieć.
Kalle zauważył dym. Nie były to wąskie smużki dymu unoszącego się nad ogniskiem
wędrowca. Ku niebu wznosiły się szaroczarne kłęby. Gęste jak jesienna, wieczorna mgła.
- Chata - wyrwało się Kallemu.
- Ole - powiedziała Raija tak, jakby wypowiadała najgorsze przekleństwo, które z
trudem przechodziło jej przez gardło.
Możliwie najostrożniej przeszli jeszcze kilkaset metrów, by dostać się na jedno ze
wzgórz, które otaczały ich niewielki domek na dzikiej równinie. Zostawili tam swoje rzeczy.
Wszystko oprócz skórzanego worka, z którym Kalle się nie rozstawał. Z wielką niechęcią
zdejmował go z siebie na noc, tylko po to, by użyć go w charakterze niewygodnej poduszki.
Chata zniknęła. Została spalona. Deszcz zwilżył wprawdzie suchy przedtem torf, ale
chata i tak padła ofiarą płomieni. Wcale nieprzypadkowo. Pożary rzadko powstają same z sie-
bie. Czasem powoduje je piorun, najczęściej jednak - ludzie.
Raija miała rację. Bez trudu rozpoznała trzy postaci, które obserwowały potężne
ognisko.
- Ole i jego dwaj zausznicy - powiedziała cicho. - Nie mógł się powstrzymać...
- Jak, u diabła, znalazł to miejsce? - dziwił się Kalle, zagryzając wargi.
Patrzył na wysoką, potężną postać stojącą na pograniczu dymu. Ten człowiek ponosi
odpowiedzialność za tyle nieszczęść, które dotknęły ludzi, których Kalle kochał. A on, Kalle,
stoi tu całkiem bezradny. Nie może przedsięwziąć nic, by zgotować temu draniowi los, na jaki
zasługuje. Zamiast działać, stoi w krzakach i patrzy na kolejne zniszczenia. Kalle z trudem
opanował swój gniew, ale nie postąpiłby mądrze, rzucając się na człowieka, który do niedawna
był wójtem w Alcie. Ten człowiek nie był sam. A kurczowy uścisk Raiji dowodził wyraźniej
niż słowa, że Ole Hermansson nie wybrał sobie aniołów na zauszników.
- On nie jest głupi - mruknęła Raija. - Już przedtem szukali bardzo dokładnie. A gdy się
pojawiliśmy, doszli do wniosku, że nasza kryjówka leży gdzieś niedaleko. Rachunek był
prosty...
Kalle westchnął. Nie mogli trzymać się swego planu. Tamci najwyraźniej postanowili
na nich czekać. Kalle przeczuwał najgorsze. Ci trzej nie mają najlepszych zamiarów względem
niego i Raiji. Przeczuwał, że jego chcą zabić, a ją jeszcze bardziej upokorzyć.
- Musimy uciekać.
Raija podzielała zdanie Karla. Popatrzyła na niego w zamyśleniu.
- Jedynym miejscem w okolicy, w którym nie ośmielą się pojawić, jest osada. Sędzia
podkreślał to wyraźnie.
- Tak, on wygnał ich z Alty. - Kalle spojrzał na Raiję niemal z rozbawieniem. Choć
sytuacja była poważna, mieli jednak niewielką przewagę. - Zdaje się, że wpadłaś na najlepszy
trop. Musimy wracać...
Raija i Kalle szli piechotą. Ich trzej wrogowie dysponowali końmi. Pozostawało im
tylko mieć nadzieję, że Ole i jego kompani będą wciąż wierzyć, że są górą. Żeby zdobyć
pewność, Kalle i Raija musieli dostać się do osady - czekała ich długa droga w otwartym
krajobrazie. Nie mieli czasu do stracenia.
Mniej więcej jednocześnie inna niewielka grupka zmierzała z uporem do tego samego
celu. Dwaj niewysocy mężczyźni o zawziętych twarzach i coraz uważniejszych spojrzeniach. W
towarzystwie trojga dzieci, które były przez cały czas zmęczone. Żadne z trojga dzieci nie
pamiętało innego życia niż życie w drodze - zawsze w drodze.
Reijo wskazał dom wójta. Twarz Mikkala napięła się jeszcze bardziej, o ile to w ogóle
możliwe. Usta zmieniły się w jedną bladą kreseczkę. Nienawiść, która iskrzyła się na dnie jego
niezwykłych żółtych oczu, mogłaby rozpalić ogień swym żarem.
Reijo rozumiał go. Sam z radością udusiłby własnymi rękami tego człowieka, który krył
się gdzieś tam, pośród czterech białych ścian, posiadłszy wszystko, czego Reijo i Mikkal
pragnęli.
- Sprawa nie będzie łatwa - powiedział Reijo. - On trzyma wszystkie atuty w ręku. Nie
mam pojęcia, czy mogę w ogóle pokazać się we wsi.
Mikkal niechętnie spuścił wzrok z celu, ku któremu tak długo wędrowali.
- Musisz to zrobić Reijo. Nie sądzisz chyba, że ktokolwiek będzie chciał rozmawiać, z
Lapończykiem o żonie wójta.
Doczekali jakoś następnego ranka. Z trudem. Spragnieni nowin. Lękali się wprawdzie o
los Raiji, ale w gruncie rzeczy obaj byli przekonani, że ona jakoś sobie poradzi. Była chyba
silniejsza niż oni.
Mikkal wolałby robić coś innego, niż pilnować dzieci, ale rozumiał dobrze, że nie może
narażać maluchów na niebezpieczeństwo, zabierając je ze sobą do wsi. On i Reijo szukali
przecież nie byle kogo. Status Raiji zmienił się radykalnie od chwili, w której on, Mikkal,
otoczył ramieniem spłakaną dziewczynkę daleko na południu w Tornedalen.
Godziny dłużyły mu się w nieskończoność, gdy czekał na powrót towarzysza. Chcąc nie
chcąc, Mikkal irytował się i niecierpliwił. Złapał się nawet na tym, że pokrzykuje na marudzące
dzieci. Ze wstydem próbował to naprawić zachowaniem łagodniejszym niż zwykle.
W rezultacie dzieciaki były jeszcze bardziej zagubione. Jasne zasady, których trzymali
się zazwyczaj Reijo i Mikkal, rozmyły się w jednej chwili. Najstarsza dwójka od razu to
zauważyła. Zarówno Maja, jak i Elise stały się niepewne. Nie wiedziały, czego mogą się
spodziewać. Były zmęczone - i choć na co dzień nie żyły w szczególnej przyjaźni, to tym razem
zjednoczyły się przeciwko człowiekowi, który był przyczyną tych niepokojących zmian.
Mikkal nie zdołał zdobyć na nowo ich zaufania, niezależnie od tego, ile łagodności i ciepła im
okazywał. Tylko Knut przestał protestować.
Mały przyzwyczaił się już do tego, że opiekują się nim coraz to nowi ludzie. Okazywał
sympatię wszystkim, którzy brali go na ręce. Mikkal pragnął, żeby to właśnie było jego dziecko
- a nie ta mała istota, która obrzucała go mrocznym spojrzeniem, gdy tylko za bardzo się do niej
zbliżał.
Wydawać by się mogło, że minęła wieczność, zanim niewysoka, zwinna postać Reijo
pojawiła się na skraju prowizorycznego obozowiska. Mikkal dziwił się tempu, które Reijo sobie
narzucił. Reijo bowiem raczej biegł, niż szedł. I nawet ze sporej odległości można było poznać,
że wcale nie przynosi złych wieści.
Zadyszany Reijo wyciągnął się koło ogniska. Czoło ociekało mu potem, ale zielone
oczy błyskały radosnymi iskrami pod jasną grzywką. Kąciki ust unosiły się ku górze, od-
słaniając białe zęby.
Mikkal się niecierpliwił.
- Mówże, człowieku - popędzał go opryskliwie. - Zdaje się, że nie przynosisz złych
wieści. Co się stało? Raija go wykończyła?
- Niezupełnie, staruszku. Niezupełnie. Ale po wsi krąży przedziwna plotka. Bardzo
dziwna historia, Mikkal.
- Do rzeczy. Reijo przystąpił więc do rzeczy. Krótko a treściwie:
- Wójt został wylany. Wyrzucili go ze wsi. Jest podejrzany o morderstwo. Na jakimś
cudzoziemcu. Raija także zniknęła. Nie sama. Razem z innym obcym. Blondynem. Drobnym i
niebieskookim. Ten człowiek płacił w składzie złotem. Mówią, że jest mężem Raiji. I że nigdy
w zasadzie nie była żoną tego przeklętego wójta...
- Mówiłeś przecież, że on nie żyje! - Mikkal pobladł jak kreda.
Reijo kiwnął głową kilka razy.
- To prawda. To znaczy, wszyscy tak sądziliśmy. Łódź zatonęła. To pewne. Nikt tego
nie przeżył. Nikogo nie znaleźliśmy. Nikogo. Żadnego ciała. Nikogo żywego. A więc to nie jest
zupełnie niemożliwe. Słyszałem już o rzeczach równie nieprawdopodobnych...
Mikkal się nie uśmiechnął. A zatem Raija uwolniła się od tego, którego uważali za
głównego wroga. Uwolniła się, a jednocześnie wciąż jest ptakiem w klatce. Myślał już o niej
jak o swojej Raiji. On, który nie miał przecież prawa tak myśleć. On, który miał brzemienną
żonę i syna. Moja Raija, myślał sobie.
Pobożne życzenia.
- No to obaj przegraliśmy - powiedział cicho. Z nieobecnym spojrzeniem głaskał swą
silną dłonią jasną główkę dziecka, które nie było jego potomkiem. - Jak ją teraz znajdziemy?
- Nie trać ducha, Mikkal - pocieszył go Reijo. Reijo zachowywał się dziwnie beztrosko.
A Mikkal tego nie rozumiał. Czyżby Reijo nie pojmował, że obaj stracili Raiję?
- To się zdarzyło parę dni temu. Raija wie, że ja się pojawię. Nie wie kiedy, ale wie, że
jej nie zawiodę. Nigdy w życiu nie zostawiłaby dzieci. Postara się więc trzymać tej okolicy.
Znajdziemy ich.
- Może powinienem odejść - powiedział przygnębiony Mikkal. Jego spojrzenie śledziło
ptaka szybującego po niebie. Ptaka o lśniących czarnych piórach. - Tak będzie najlepiej dla
wszystkich. Powinienem oszczędzić wszystkim tego nieprzyjemnego spotkania...
Reijo uśmiechnął się ciepło:
- Nie sądziłem, że jesteś tchórzem, przyjacielu. To do ciebie niepodobne. Może
zaczynasz się starzeć? Chcesz teraz odejść? Mógłbyś to zrobić teraz, gdy wiesz, że Raija jest
gdzieś niedaleko? Mógłbyś odmówić sobie tego, o czym marzyłeś przez całą drogę? Myślałem,
że przynajmniej ty jesteś prawdziwym mężczyzną. - Reijo spojrzał poważnie na opaloną twarz
Mikkala. Pokręcił głową. - Sądzisz, że z radością czekam na chwilę, w której zobaczę, jak jej
oczy się rozjaśniają, gdy na ciebie patrzy? Wydaje ci się może, że dobrze się czuję ze
świadomością, że ktoś inny wywołuje na jej twarzy ten szczególny uśmiech? Ale ponieważ
właśnie ty możesz uczynić ją tak szczęśliwą choćby na chwilę, to będę cię tu trzymał zębami i
pazurami. Zatrzymam cię siłą. Chociaż nie przyjdzie mi to łatwo. Jeśli rzeczywiście jest z nią
Kalle, to i jego zapiecze wtedy w piersi. Ty również przeżyjesz piekło, gdy będziesz odchodzić.
Podobnie jak i ona. Ale dopiero później. Przeżyje jednak chwilę szczęścia, która przeważy cały
ból. Zasługuje na to. Przeszła drogę przez mękę. - Reijo rozpogodził się i roześmiał zaraźliwym
śmiechem. - A ja tymczasem zdołam wypytać Kallego - daj Boże, żeby to był on - gdzie znalazł
złoto. Nawiasem mówiąc, pół wsi próbuje ich wytropić. Plotki o złocie sprawiły, że wszyscy
szukają śladów. Między innymi dlatego nie sądzę, byśmy mieli wielkie kłopoty ze znalezieniem
Raiji. Pójdziemy po prostu śladem innych. Taki tłum nie może się mylić.
Mikkal nic nie odpowiedział. Nie miał w zanadrzu sensownych kontrargumentów.
Jasne, że nie może wrócić, dopóki nie weźmie jej w ramiona. Nie porozmawiawszy z nią o tej
prawdzie, która wyszła na jaw pod postacią dziecka. Nie może odejść, nim nie usłyszy, co Raija
ma mu do powiedzenia.
Ruszyli w drogę, nie zwlekając. Byli już tak blisko celu. Krew pulsowała w żyłach obu
mężczyzn coraz żywiej. Nawet dzieci wyczuły, że zapowiada się coś niezwykłego, choć ani
Reijo, ani Mikkal nie powiedzieli im, dlaczego tak się spieszą. Żaden z nich nie chciał podsycać
nadziei, która mogła się rozwiać. Byli blisko celu. Niezwykle blisko. Ale nie mieli pewności, że
rzeczywiście znajdą Raiję i Kallego.
Nie mogli się pokazać we wsi. Nie tylko Ole i jego kamraci ich szukali. Kalle i Raija nie
próbowali rozmawiać z żadnym z wędrowców, którzy ciągnęli znanymi i nieznanymi szlakami.
Oboje wyczuli jednak niecodzienność tej sytuacji. Raija odgadła powód tych wędrówek.
- Kalle, ależ z nas głupcy. Zapłaciłeś jednym z kamieni, prawda?
Kalle długo patrzył jej w oczy. Przypominał sobie epizod w składzie. Nie byli tam sami.
To, czego dowiedział się jeden człowiek, wiedzieli teraz wszyscy.
- Złoto - zaśmiał się z goryczą. - Złoto. Każdy mieszkaniec Alty szuka teraz mojego
złota...
Obezwładnił go atak kaszlu - tym razem nie zdołał ukryć, że pluje krwią. Raija
pobladła. Lodowata dłoń zacisnęła się na jej sercu. Kallemu nie służyły zapewne noclegi pod
gołym niebem, byli jednak zmuszeni trzymać się z dala od ludzi. Obosieczny miecz wisiał tuż
nad ich głowami.
- Całe szczęście, że zauważyliśmy amatorów złota, zanim doprowadziliśmy ich do
właściwego miejsca - zaśmiał się ochryple.
Raija musiała go uciszać. Śmiech bowiem prowadził często do nowych ataków kaszlu.
Coraz gorszego.
Raiji wcale nie było do śmiechu. Wszyscy mieszkańcy wsi doskonale ją znali, gdyby
więc ktoś się na nich natknął, nie odczepiłby się już na pewno. Musieli trzymać się blisko Alty,
jeśli chcieli spotkać Reijo. Zarazem jednak musieli się ukrywać. A ona musiała opiekować się
Kallem. Kalle nie jest zdrowy. Niezależnie od tego, co mówi, to nie jest zdrowy.
W przeciwieństwie do całej reszty wędrowców zmierzali ku wsi. Na szczęście znaleźli
niewielką polankę w lesie nieopodal osady - miejsce znakomicie nadające się na kryjówkę.
Brzozowy lasek był gęsty i choć liście zaczynały już żółknąć, wciąż było ich na tyle dużo, by
się pośród nich zaszyć. Korony drzew dawały im schronienie przed wiatrem i deszczem.
Między liśćmi zniknie też dym z ogniska, którego będą potrzebować nocą. Polanka leżała na
uboczu, z dala od przetartych ścieżek. Las był wystarczająco gęsty, by trudno było się przezeń
przedostać. Nieprzejezdny dla jeźdźców. Nieprzyjemny dla pieszych. Miejsce miało jeszcze
jedną zaletę. Raija dostrzegła ją dopiero wówczas, gdy już rozłożyli obozowisko i zrozumiała,
że przywiodło ją tu przeczucie. Na tej właśnie polanie spotkała Reijo. Właśnie tu odrzuciła jego
propozycję ucieczki. Nie wspomniała o tym Kallemu, ale w głębi serca miała nadzieję, że Reijo
zachowa się w ten sam sposób co ona. Jeśli ona miała powody, by wrócić w to miejsce, on po-
winien odczuwać to samo. Jeśli jej nie znajdzie we wsi, zacznie szukać i może dotrze właśnie
tutaj. Musi tu dotrzeć.
Zanim zapadł zmierzch, Kalle dostał gorączki. Leżał mokry od potu, rozpalony i
czerwony. Raija otuliła go, jak potrafiła najlepiej. Przykryła go swoim płaszczem, ubraniami
wydobytymi ze skrzyni w domu wójta, odzieniem, które Kalle kupił w składzie. Oczy męża nie
odzyskały jednak blasku. Osłabiony i zmęczony, nie był w stanie się podnieść, nie potrafił
sensownie rozmawiać. Fantazjował w gorączce, nie poznawał jej, mamrotał coś na temat złota,
rozmawiał z nieznanymi cieniami, z ludźmi z wyspy. Z jego gorączkowych majaczeń Raija
poznała Jenny. Dowiedziała się, jak bardzo się spieszył, opuszczając wyspę...
Zasnął dopiero po przeprowadzeniu długiej, nieskładnej rozmowy z tą dziewczyną.
Wziąwszy Raiję za Jenny. Wpatrywał się w nią, czepiał się jej rąk i błagał o przebaczenie. Nie
chciał jej skrzywdzić. Nigdy nie chciał nikogo skrzywdzić. Nie chciał nawet uciekać przed
odpowiedzialnością, ale nie miał prawa zostać z Jenny. Miał obowiązki. Miał żonę. Kochał
kogoś innego - a o Jenny troszczył się w zupełnie inny sposób...
Na rękach Raiji pozostały siniaki po jego kurczowych uściskach podczas błagań i
modłów o przebaczenie.
Raija wybaczyła mu w imieniu tamtej. Kalle zasnął z uśmiechem na ociekającej potem
twarzy. Raija otarła pot, a w czułym spojrzeniu, którym go ogarnęła, więcej było zrozumienia
niż kiedykolwiek wcześniej podczas ich małżeństwa. Nie znała dziewczyny, którą Kalle
opuścił. Potrafiła jednak wczuć się w jej sytuację. Przypadł im w udziale podobny los i ten sam
mężczyzna. Raija również nie dostała tego jedynego, ukochanego. Zawiódł ją, tak samo jak
Kalle zawiódł Jenny. Z innych wprawdzie powodów, ale sytuacja była równie bolesna w obu
przypadkach. Dla kobiety, która czuje rozwijające się w niej życie. Raija wybaczyła Mikkalowi.
Jeśli Jenny kochała Kallego, to również była gotowa mu wybaczyć.
Może Raija powinna poczuć ukłucie zazdrości. Ale nie poczuła. Ktoś ofiarował
Kallemu to, czego ona nie mogła mu dać. Może obudziło się w niej poczucie upokorzenia. Miło
było żyć w przeświadczeniu, że jest się jedyną kobietą w życiu mężczyzny. Z faktem, że nie
mogła mu dać tego, na co zasługiwał, wiązał się jednak również pewien ból. Pragnęła, by Kalle
mógł odwzajemnić uczucia tamtej dziewczyny. Raija przypuszczała, że Kalle był rozdarty
pomiędzy uczuciem względem dziewczyny, która nie kryła, że należy tylko do niego, a
uczuciem wobec Raiji, znacznie trudniejszej do zdobycia. A przecież owoc zakazany zawsze
kusi najbardziej.
Chory spał coraz spokojniej. Raija usadowiła się przy ognisku. Żeby podsycać ogień,
żeby czuć ciepło ogarniające przemarznięte zakamarki ciała. Żeby pomyśleć. Uwolnić się od
natrętnych, złych wspomnień. Ostatnie dni przyniosły stanowczo za wiele zmian w jej życiu.
Myśli tłoczyły się nadmiernie. Były zbyt poplątane. Raija była zbyt zmęczona. Zasnęła
przy dogasającym ognisku. Zwinięta w kłębek, osłonięta przed chłodem nocy tylko cienkim
szalem.
Serce Reijo waliło jak szalone. Wszyscy byli zmęczeni, a jego prowadził raczej instynkt
niż rozsądek. Milczenie Mikkala zaczynało działać mu już na nerwy. Zastanawiał się, ile
prawdy jest w tym, o czym Raija mówiła wielokrotnie: że rzekomo ona i Mikkal mają ze sobą
coś w rodzaju magicznego kontaktu. Może dlatego towarzysz podróży jest taki milczący. Reijo
nie pytał o to. Teraz trzeba znaleźć miejsce, w którym można rozłożyć obóz, zanim zapadnie
noc. Jakiś impuls kazał mu szukać miejsca, w którym widział Raiję po raz ostatni. Może tam
przyśnią mu się piękne sny. Niebiosa wiedzą dobrze, jak bardzo ich potrzebuje. Serce zabiło mu
jeszcze żywiej, gdy Mikkal stanął i zatrzymał go, węsząc w powietrzu:
- Dym, Reijo, to pachnie dym...
Wędrowali za dymem, zataczając się jak pijani. Nawet Reijo poczuł zapach, gdy zbliżyli
się do miejsca, które tak dobrze pamiętał, choć widział je tylko w wiosennej szacie.
Kłębiły się w nim nadzieja, zwątpienie i wiara. Trzymał Maję na plecach, a Elise za
rączkę. Dziewczynka słaniała się na nogach, ale jakoś szła. Serce mu się radowało z powodu jej
dzielności. Mikkal trzymał w ramionach Knuta. Reijo wiedział, że jego towarzysz podróży
wcale nie ma się lepiej niż on sam. Dzielili ten sam los.
Z ogniska został tylko żar, nad którym wciąż unosił się dym. I pomimo ciemności bez
trudu spostrzegli dwie śpiące postaci.
- A więc te jest Kalle. - Reijo zapatrzył się w jasną głowę, bo nic innego nie było widać
pod stertą ubrań.
Mikkal upadł na kolana obok śpiącej kobiety. Jej syn był jedyną przeszkodą, która
powstrzymywała go przed wzięciem jej w ramiona. Serce wypełniło mu się ciepłem. Ta chwila
była jedną z niewielu chwil, w których czuł się w pełni szczęśliwy.
Elise padła na ziemię ze zmęczenia, nie zauważywszy nawet, że tuż koło niej śpi Raija.
Zasnęła natychmiast. Reijo zdjął Maję z pleców i położył ją koło Elise. Jego kurtka przykryła z
powodzeniem obie dziewczynki. Knut leżał na skórze, w której niósł go Mikkal. Obaj
mężczyźni mieli wkrótce wolne ręce.
Reijo pozwolił Mikkalowi obudzić Raiję. Płonął wprawdzie z pragnienia, by jej
dotknąć, ale przecież tamten tęsknił do tego jeszcze bardziej. Odwrócił się więc do nich
plecami, udając, że zajmuje się dokładaniem drew do ogniska. Nie chciał skazywać ich na
widownię, chciał oszczędzić siebie samego.
Raija poczuła dotyk rąk głaszczących ją po włosach. Na poły świadomie odgadła, do
kogo należą te dłonie pełne czułości i ciepła, dłonie, które potrafiły powiedzieć więcej niż
jakiekolwiek słowa. Uśmiechnęła się i zapragnęła pogrążyć się jeszcze głębiej w tym
cudownym śnie. Nie chciała się z niego budzić.
- Raiju, mój Mały Kruku - powiedział głos miękki jak aksamit. Nabrzmiały uczuciami.
Dłonie wciąż głaskały jej włosy. Raija słyszała wiatr szeleszczący w koronach drzew, czuła
zapach dymu... sen tak bliski jawie przytrafił się jej po raz pierwszy.
- Mały Kruku, musisz się obudzić. - To był wciąż jego głos. Jego dłonie. Raija nie
otworzyła oczu, ale pozwoliła, by stopniowo ogarnęła ją świadomość. Panowała nad swym
ciałem. Słyszała dźwięki, które ją otaczały. Wiedziała, że otacza ją wiele osób. Słyszała ich
oddechy. Znany, drogi sercu głos wciąż szeptał jej do ucha pełne uczucia słowa. Raija pragnęła
zatrzymać tę chwilę na zawsze. Otworzyła oczy. Nie potrafiła się już dłużej opierać pokusie.
Jego piękne oczy zabarwił płomień, który znów buchnął na ognisku. Oczy stały się złote jak
zachód słońca.
Wystarczyła chwila, by Raija przywarła do szerokiej piersi ukochanego. Mikkal otoczył
ramionami jej kibić, ona zaś przylgnęła do niego z całej siły.
Oboje płakali i śmiali się na przemian. Pragnęli jak najintensywniej czuć bliskość swych
ciał.
Raija radośnie zaczerpnęła powietrza, a potrzebowała go tyle, ile zdołały pomieścić jej
płuca, bo on zasypywał jej usta deszczem pocałunków. Dopiero jakiś czas później dojrzała całą
resztę szczęścia. Ponad ramieniem Mikkala napotkała bolesne, zielone spojrzenie Reijo. Jego
twarz zmieniła się w szarą maskę.
- Nareszcie znów się spotykamy, Raija - powiedział z wysiłkiem.
11
Oszołomiona uczuciami brała ich kolejno w ramiona. Maja zamrugała oczami i
mruknęła przez sen „mama”, podczas gdy Elise i Knutowi nie drgnęła nawet powieka. Dzień
był dla nich zbyt długi i męczący.
Raija wzruszyła się głęboko, przekonawszy się, że Maja wciąż ją pamięta. Dawno się
nie widziały. Dzieci tak szybko zapominają. A to najukochańsze dziecko nigdy nie okazywało
matce dość przywiązania. Nawet matka nie ma jednak wpływu na to, co czuje jej córka.
Raija ułożyła dzieci jak najbliżej siebie, tak by móc dotknąć każdego z nich ze swego
miejsca. Elise była jej równie droga jak własne dzieci. Cieszyła się z odzyskania całej trójki.
Reijo i Mikkal z wdzięcznością przyjęli jedzenie, które Raija dla nich przygotowała. Obaj
śledzili ją spojrzeniami, chłonęli każdy jej ruch, nie spuszczali z niej oka nawet na sekundę.
Raija zaś była w pełni świadoma tego zainteresowania. Serce biło jej znacznie szybciej, niż
powinno, choć usiłowała zachowywać się normalnie, nie zwracać uwagi na absurdalność całej
tej sytuacji. W pewnym sensie wciąż musiała uciekać. A teraz koło jej maleńkiego ogniska
zgromadzili się trzej mężczyźni, którzy znaczyli najwięcej w jej życiu. Trzej kochankowie:
jeden mąż, jeden przyjaciel i jeden...
Podczas posiłku opowiedziała zwięźle o tym, co się zdarzyło. Niczego nie kryła. Nawet
wówczas, gdy mówiła o zabitym mężczyźnie. Reijo oczywiście się z niej śmiał.
- To fantazja, Raiju. Spotkałaś człowieka, który przypominał ci postać z twoich snów.
Ale to wcale nie znaczy, że twoje fantazje są prawdziwe.
- Poznałam go - upierała się Raija. - A on dobrze wiedział, o czym mówię. Pobladł,
kiedy o niej wspomniałam...
Reijo wzruszył ramionami. Mikkal się nie odezwał. Siedział ze zmarszczonymi brwiami
i słuchał. Z biegiem lat stał się człowiekiem, który nie nadużywa słów.
Raija opowiedziała im o swym spotkaniu z Kallem, a obaj mężczyźni wymienili
znaczące spojrzenia. Los im nie sprzyjał. Jakaś złowroga siła sterowała ich życiem z niezwykłą
dokładnością.
- Kalle ma gorączkę od chwili, w której rozbiliśmy tu obóz. - Raija martwiła się
bardziej, niż dawała to po sobie poznać.
- Słyszałem coś na temat złota... - zaczął Reijo niby przypadkowo.
- Podobnie jak wszyscy mieszkańcy Alty - roześmiała się Raija. - Byliśmy na tyle głupi,
że zapłaciliśmy złotem. Nie mieliśmy nic innego. Kalle rzeczywiście znalazł złoto. Nie wiem,
gdzie. Tylko on wie... - Raija nie wspomniała o mapie. Nie dlatego, że nie miała zaufania do
Reijo, ale dlatego, że to Kalle powinien zadecydować, czy chce o tym powiedzieć
przyjacielowi.
- To ja go zaraziłem tym pomysłem - zaśmiał się Reijo. - Pamiętam, jak fantazjowałem
na ten temat i jak sceptycznie on się do tego odnosił. Kalle nie wierzył w takie cuda. Ale jednak
się zaraził... No i znalazł...
- I zachorował - dokończyła Raija z goryczą. - Jest z nim znacznie gorzej, niż mu się
wydaje. Kaszle krwią. A ja nie mogę nic zrobić...
Reijo przestał mówić o złocie. Nie musiał nawet patrzeć na Raiję i Mikkala, by czuć, że
ich spojrzenia bez przerwy szukają się nawzajem. Gdy tylko spoglądał w inną stronę, zapadała
cisza. Powietrze gęstniało od spojrzeń czułych jak pieszczoty.
Reijo słyszał podniecenie w głosie Raiji, nawet gdy mówiła właściwie o niczym. Wiele
go kosztował każdy oddech. Wiele go kosztowało oddanie jej w ramiona Mikkala.
- Zostanę tu - rzekł bezbarwnie. - Jesteśmy bezpieczni. Wiem, że macie sobie wiele do
powiedzenia. Może załatwicie to teraz? Gdzie indziej...
Nie musiał ich ponaglać. Nie spojrzeli nawet na siebie, ale podnieśli się jednocześnie.
Ich ręce od razu się odnalazły. Więzi, które ich łączyły, nigdy nie zostały naruszone.
Niemal na oślep oddalali się od ogniska. Daleko od światła, daleko od całej reszty.
Zmierzch zmienił barwę z sinoniebieskiej na delikatnie czarną.
- Miałem nadzieję, że będziesz sama, gdy cię odnajdziemy - wyznał Mikkal, gdy
przysiedli na ławeczce utworzonej przez pień brzozy. Jego ręka mimowolnie powędrowała na
jej ramiona.
- Nikt z nas nie przypuszczał, że Kalle żyje. Los nie zawsze jest łaskaw. Gdyby jednak
nie Karl, byłabym w znacznie gorszej sytuacji.
Raija oparła głowę na ramieniu Mikkala. Zmęczenie, które zaczynało ją ogarniać, nagle
gdzieś zniknęło. Mogłaby siedzieć tu z nim przez całą wieczność. Pragnęła przedłużyć tę
czarowną chwilę, która minie, choć żadne z nich tego nie chce, pragnęła ozłocić ją, zatrzymać
w sobie na całą resztę życia. Wszystko, ku czemu dążyli, było tak ulotne. Wszystko, czym żyli.
Kradzione chwile. Minuty, których powinni się wstydzić. Chwile, którymi zasmucali innych,
zdradzali...
- Reijo nie powinien cię w to wciągać - mruknęła. Mikkal szybko na nią spojrzał.
Chwycił ją mocniej.
- Nie powinien?
- Prosiłam, żeby tego nie robił. Nie sądziłam, że złamie obietnicę. Kto wie, czy nie
oszukiwał też w innych sprawach...
Mikkal oparł głowę o jej włosy. Oddychał spokojnie, równie bezgłośnie jak nocny
wietrzyk. Nawet wiatr wstrzymał oddech.
- Reijo postąpił słusznie. Powinnaś była go o to poprosić, moja mała...
Teraz i Raija wstrzymała oddech. W głosie Mikkala pojawił się jakiś nowy ton. Słowa
były dziwnie dwuznaczne. Takie świadome.
Mikkal zrozumiał, dlaczego Raija milczy. Delikatnie ujął jej twarz w dłonie. Policzki
Raiji zapłonęły zdradziecko pod dotykiem jego rąk. Bolesny błysk jej oczu w ciemnościach
powiedział mu wszystko. Ogarnął ich dziwny, smutny nastrój. Usta Raiji drżały, jakby chciały
wypowiedzieć słowa, które trudno było znaleźć.
Mikkal pieścił drogą sercu twarz. Delikatnymi muśnięciami opuszków palców wodził
po znanych rysach. Wspominał wszystkie bolesne i cudowne chwile, które spędzili razem. Miał
taką wielką nadzieję, że tych chwil będzie więcej. Wiedział jednak, że sytuacja jest
beznadziejna. Wiedział, że los używa wszelkich niedozwolonych chwytów, byle tylko trzymać
ich z dala od siebie. Wiedział też, że ta chwila należy do nich. Przyszła pora na szczerość.
Mikkal przytulił Raiję. Objął ją w talii, czuł ciepło jej drobnego ciała. Stopił się z nią w
jedno. Przynajmniej na moment. Nie mogli żądać za wiele.
- On nie żyje - zaczął niezgrabnie. - Ojciec. Umarł ze złości. Sigga twierdzi, że to ja go
zabiłem. Że to moja wina. Moja i twoja...
Raija z trudem łapała oddech. Mikkal to słyszał. Wiedział, że zrozumiała.
- Reijo nie miał prawa tego mówić. Mikkal ucałował delikatnie jej czoło.
- Reijo nie rzekł ani słowa, póki go nie zmusiłem, by potwierdził to, co wszyscy poza
mną widzieli. Wówczas ja także zrozumiałem. A do tej chwili wszyscy milczeli. To ja byłem
zupełnie ślepy, moja miła.
Raija milczała. Sytuacja ją przytłoczyła. Gdy się widzieli ostatnim razem, chciała
powiedzieć mu o wszystkim. Gdyby tylko zdradził się choćby jednym słowem, że coś podej-
rzewa, wyznałaby mu prawdę. Ale on był ślepy. Jakże bolało ją to, że nie rozpoznał samego
siebie w tym dziecku. Ona przecież widziała tysiące podobieństw między nim a Mają.
Wszystko było widać jak na dłoni, a on nic nie zauważył.
Jego usta parzyły jej skroń. Przemówił cichym głosem, przepełnionym bólem. Taki sam
ból czuła kiedyś i ona.
- Dlaczego nigdy nic mi nie powiedziałaś, Raiju? Nie wspomniałaś nawet słowem? Nie
sądziłaś, że mam prawo wiedzieć? Ona jest również moja. Jest moim dzieckiem. Wiedziałaś, że
niczego nie pragnąłem bardziej. Dziecka, które jest moje i twoje. Nasze. Dlaczego mi nie
powiedziałaś?
- Zapominasz, że wspomniałeś o tym pragnieniu wówczas, gdy już mieliśmy dziecko -
odparła Raija, nie kryjąc odrobiny goryczy. - Widziałeś ją i nic nie zrozumiałeś. Tak bardzo
chciałam, żebyś zrozumiał. W każdej minucie byłam bliska wybuchu. Słowa same „cisnęły mi
się na usta. Ale gdzieś w głębi serca pragnęłam, by to nie było potrzebne. Być może żądałam od
ciebie za wiele. Pragnęłam, by stało się to w sposób magiczny. Żeby słowa nie były potrzebne.
Wyobrażałam sobie, że potrafimy porozumiewać się bez słów. Sądziłam może, że moje myśli ci
o tym opowiedzą. Ale ty patrzyłeś na nią i nie widziałeś w niej siebie. Więc słowa nie
przechodziły mi przez gardło...
Mikkal westchnął. Jego usta powtarzały bezgłośnie gorzkie przekleństwa. Gdyby tylko
nie był tak zaślepiony i uparty...
- A przedtem?
- Byłeś tak daleko - odrzekła Raija. - A ja byłam sama. Wszystko działo się tak szybko.
Ułożyli moje małżeństwo z Kallem. Wszyscy sądzili, że to on jest ojcem. Że to jego dziecko.
Tylko ja wiedziałam. Próbowałam przyciągnąć cię do siebie myślami, ale to również nie
podziałało... - Raija zaśmiała się gorzko. - A ty miałeś ożenić się z Siggą. Pamiętam wizytę
Aslaka. Powiedział, że ty i Sigga będziecie mieli dziecko. No a ja byłam brzemienna. Nosiłam
twoje dziecko pod sercem.
Mikkal nie odpowiedział. Pamiętał swój ból i zazdrość, gdy Aslak przyniósł nowiny z
Lyngen.
- Co o niej myślisz? - Głos Raiji był pełen oczekiwania. Mikkal uścisnął ją jeszcze
mocniej. Zwlekał chwilę z odpowiedzią.
- Co ja sądzę? Co sądzę? Mój Boże! Mały Kruku, jeszcze się pytasz? Od kiedy to sobie
uświadomiłem, od kiedy zyskałem pewność, czuję, że mógłbym umrzeć dla niej. To takie
cudowne i bolesne zarazem uczucie... Widzieć, jak ona nas przypomina. Jak moje rysy i moje
cechy mieszają się z twoimi. Doborowa mieszanka. Gdy na nią patrzę, wiem od razu, że się
poczęła z miłości. I kocham ją. Kocham. Ale ona nie chce mnie znać.
Jego rozpacz była bezgraniczna. Raija, chcąc nie chcąc, roześmiała się:
- Maja robi to, czego chce. Ja też się obawiałam, że mnie nie lubi. Kocham ją tak
bardzo, a ona na mnie fuka. Strasznie mnie to bolało. Dopiero Reijo wytłumaczył mi, że to ro-
dzaj samoobrony. Maja jest wrażliwa. Łatwo ją zranić. I już teraz wie, jak tego uniknąć. Nie
oddaje się do końca. Taka jest jeszcze mała i taka dojrzała. To mnie przeraża, Mikkal. Ale może
z czasem nauczy się tego, czego i my powinniśmy się nauczyć. Może nie będzie jej tak źle, jak
nam.
- Reijo powiedział mi o wszystkim. - Mikkal chciał porozmawiać również o tym. - O
twoich snach. O fantazjach. Czy to naprawdę było miejsce, gdzie tańczą huldry?
Z Mikkalem Raija mogła o tym rozmawiać. Mikkal widział to samo, co i ona.
- Coś więcej. Chodziło o dziewczynę. Sądzę, że miała w sobie tajemną moc.
Niebezpieczną moc, która została uwolniona wraz z jej śmiercią. Została pogrzebana w tym
miejscu. Miałam z nią kontakt. Wiedziałam o niej wszystko. Byłam nią. Cała jej moc wstąpiła
we mnie. To było przerażające, Mikkal. W pewnej chwili nie mogłam tego znieść. Wtedy
zapragnęłam rozpaczliwie pomówić o tym z kimś, kto mógłby mnie zrozumieć, ale nie wolno
mi było. Mogłam używać tej mocy do pewnej granicy. Potem wszystko się zmieniało. Moc
zaczęła decydować za mnie. To było okropne, Mikkal. Okropne.
- Byłaś u mnie, prawda? I u Elle?
- Nie wiem. Sądziłam, że to był sen. A może i nie. Wszystko to było przedziwnym,
złym snem. Chcę o tym zapomnieć. Mieć to za sobą.
- Potrafisz? - zapytał ostro. - To się skończyło całkiem niedawno, prawda? Skończyło
się dopiero, gdy ten człowiek umarł. Mężczyzna, który skrzywdził tę dziewczynę. Wiesz o tym.
Nawet Reijo to wie, choć on nie potrafi zaakceptować czegoś, czego nie rozumie. My to
akceptujemy. Widzieliśmy już takie rzeczy. Nie potrafimy tego nazwać. Ale wierzymy w to.
- To był ten sam człowiek - powiedziała Raija głucho. - I dostał to, na co zasługiwał.
- Ty to zrobiłaś?
Cisza była trudna do zniesienia. Raija wykazała się wielkim opanowaniem. Mikkal
widział, jak napina się każdy mięsień jej ciała.
- To ona, Mikkal - szepnęła. - Ona. Tylko że ona nie żyje... Nie wiem... Mnie tam nie
było... Nic nie pamiętam.
- Pamiętasz chwilę, w której próbowałaś do mnie dotrzeć? Raija pokiwała głową.
- Jak sen. Coś, nad czym nie panowałam. - Raija umilkła na moment. - Ale to też mi się
śniło. Jakbym stała na zewnątrz. Nie w ten sam sposób. Ale też mi się śniło. Wiedziałam o tym,
zanim zobaczyłam trupa...
Jego dłonie dawały jej ukojenie. Były ciepłe i otwarte. Mikkal obejmował ją tak, jak
powinien. Był blisko. Jedyny człowiek, który w pełni ją rozumiał.
- Dla mnie to nie ma znaczenia, Raija. Nie sądzę, że to zrobiłaś. Ale nawet gdyby tak
było, to nie ma żadnego znaczenia. Wierzę ci, gdy mówisz, że to był zły człowiek. Sądzę, że
jest w tym coś więcej...
- Naprawdę się zmieniłeś - wykrzyknęła zadziwiona Raija, zwracając ku niemu twarz. -
Czyżby Elle zdołała cię przekonać?
- Wielu spraw nie potrafiłem wyjaśnić - Mikkal uśmiechnął się sztywno. - Na przykład
tego, że czułem twoją obecność tak wyraźnie, ale nie mogłem cię dotknąć. Bałem się
przeraźliwie. Ale jednocześnie spokorniałem. Łatwiej przyszło mi uwierzyć w to, co było
niewiarygodne. Człowiek się starzeje. Akceptuje coraz więcej...
- Zawsze się będę zastanawiać, czy to zrobiłam - rzekła cicho Raija. - Może to coś
podobnego do mroku, w którym musiał żyć Kalle? Tylko że ja nigdy nie poznam odpowiedzi.
Ta siła, ta dziewczyna... wszystko zniknęło właśnie wtedy. Wszystko, co było spoza mnie. Nie
pozostały mi żadne wspomnienia. Niezależnie od tego, jak bardzo się staram, nic nie pamiętam.
Nie ma tu zresztą nic do pamiętania. Mogę się tylko zastanawiać, czy zabiłam człowieka. Czy...
poderżnęłam gardło temu mężczyźnie... - Raija mówiła zduszonym głosem. Nie potrafiła nawet
o tym myśleć. Obrazy, które się pojawiały w jej wyobraźni, były przerażające.
- Ty tego nie zrobiłaś. Nieważne, czy to była twoja ręka, czy też nie. Ty tego nie
zrobiłaś.
- Dziękuję ci, że mnie rozumiesz. - Raija obróciła się, ale nie wyślizgnęła się z jego
objęć. Jej ręce objęły silne ramiona Mikkala. - Pocałuj mnie, pocałuj.
Oczy Raiji zawisły na ustach Mikkala. Na tych delikatnych, drżących ustach, które
potrafiły wzniecić w niej płomień. A nawet coś więcej. Coś więcej niż namiętność. Jedyne usta,
które potrafiły wypełnić tę przeraźliwą pustkę, która się w niej czaiła. Pocałowała go dziko i
bez pamięci, szukając poczucia bezpieczeństwa, które on jeden mógł jej zapewnić. W tym
pocałunku znalazła ujście cała nagromadzona w niej rozpaczliwa tęsknota. Ale nic nie stało się
łatwiejsze, gdy ich usta już się rozdzieliły.
- Zawsze za mało - szepnął Mikkal z żalem. Dwa czoła przykryte ciemnymi grzywkami
wsparły się o siebie. Raija i Mikkal odzyskali panowanie nad sobą. Pokonali siłę, która już
zaczęła się wyzwalać. Prawie zrezygnowali z tego, czego oboje pragnęli najbardziej. Z tego,
czego oboje potrzebowali najbardziej, co jednak mimo wszystko byłoby niewłaściwe. Nie byli
jeszcze na to gotowi. Żadne z nich. Przytłoczyłoby ich poczucie winy.
- Wszystko albo nic - rzekła Raija równie smutnym tonem. - Na razie nic. Chodzi tu
również o szacunek. Źle by się stało, skoro Kalle jest tak blisko...
Mikkal pokiwał głową. Zrozumiał.
- Reijo powiedział mi jeszcze więcej - odezwał się Mikkal po chwili.
Raija podniosła wzrok. Napotkawszy jego płonące spojrzenie, ze wstydem odwróciła
oczy.
- Rozumiesz chyba, jakie to wszystko trudne? - zapytała zduszonym głosem. - Jak ml
źle?
- Zdaje się, że cię rozumiem. Czasami na pewno cię rozumiem. To wszystko jest
straszne, ale moja w tym wina. Wiem, że mogłaś być moja. Ale byłem młody i tchórzliwy. A
teraz jest już za późno dla nas obojga. Nie należysz do mnie w ten sposób. Nie mogę niczego od
ciebie żądać. Nie mogę ci nakazać, jak masz żyć. Czuję się jak w klatce, choć to ty ucierpiałaś
najwięcej. Skrzywdziłem cię, choć jedyne, czego pragnąłem, to cię kochać. Pali mnie
świadomość, że są w twoim życiu inni. Czasami zdaje mi się, że się rozpadam na kawałeczki z
zazdrości. Mógłbym wtedy zabić każdego z nich własnymi rękami. Mógłbym zabić nawet
ciebie. Gdyby któreś z was było w pobliżu. Ale gdy zaczynam myśleć rozsądnie... to rozumiem.
To mimo wszystko boli. Wszyscy gdzieś w głębi serca pragną bezwzględnej wierności.
Każdego pali wyobrażenie cudzych rąk na ciele, które samemu chciałoby się trzymać w
ramionach nawet za cenę śmierci. Ja również obejmowałem inne ciała - i przez chwilę było mi z
tym dobrze. Cieszyłem się chwilą i zaraz o niej zapominałem. Potrzebowałem tego. Ale potem
czułem tylko pustkę. Chyba cię rozumiem, skarbie.
- A jednak nie powinnam potraktować Reijo w ten sposób. - W głosie Raiji zabrzmiała
głęboka gorycz. - Reijo jest moim najlepszym przyjacielem. Ciebie nie liczę. Reijo natomiast
zna mnie lepiej niż Kalle. Byłoby mi łatwiej, gdyby to on był moim mężem..
- Ale mnie byłoby trudniej - uśmiechnął się Mikkal ze smutkiem. - Mogłabyś go może
pokochać. To najpoważniejszy rywal, jakiego kiedykolwiek miałem. Zdaje się, że on kocha cię
prawie tak samo jak ja. A może i bardziej. Nie wiem, czy pozwoliłbym ci z nim odejść dziś
wieczorem, gdyby nasze role się odwróciły... Chciałem odejść, nie spotkawszy się z tobą. To on
mnie zmusił, bym mu towarzyszył. Reijo to niezwykły człowiek. Lubię go. Jest również moim
najlepszym przyjacielem. To wielki człowiek. Boję się panicznie, gdy tylko pomyślę, że twój
mąż umrze, a ty zostaniesz żoną Reijo. Lękam się tego ogromnie...
- Kalle jest prawdopodobnie bardzo chory. Jej słowa zawisły w powietrzu między nimi.
Jak groźne chmury. Wreszcie Raija odezwała się ponownie:
- Ale tak nie będzie. Nigdy więcej, Mikkal. Nie mogę mu tego zrobić. Reijo zbyt dużo
dla mnie znaczy. Nigdy nie będzie mi naprawdę dobrze z kimś innym niż ty. Może przez
chwilę... Gdy ciało ci płonie i niemal szalejesz z tęsknoty, łatwo pomylić bliskość i ciepło z
tym, co naprawdę chcesz poczuć. Ale to nie jest prawdziwa miłość. Ty pierwszy wznieciłeś we
mnie płomień, Mikkal. Jestem z tobą nierozerwalnie związana. Tak to jest. Niezależnie od tego,
czy to możliwe, czy nie. Należę do jednego mężczyzny, choćby moje życie wskazywało na coś
innego.
Wyraz jego twarzy zdradzał, że miło mu to słyszeć. Cicho powiedział:
- Czuję to samo. Mam takie same nadzieje, jak i ty. Marzę o tym samym, co i ty. Już na
początku lata czułem wyraźnie, że między nami było coś naprawdę wielkiego. Nasza
dziewczynka istnieje, bo się kochaliśmy. To coś wielkiego, Raiju. Naprawdę wielkiego. Nasza
mała dziewczynka wynagrodziła mi ból i cierpienie. Od kiedy wiem, że ona jest twoja i moja, to
nawet gdybym miał umrzeć, wiedziałbym, że nie zmarnowałem życia. Bo twoje dziecko jest
także moim dzieckiem. Naszym...
Stali w ciemnościach, objąwszy się ramionami. W milczeniu. Cicho. Pożyczone chwile.
Chwile szczęścia. Drogo okupione, gorzkie, jedyne im dostępne.
- Ile czasu minie do następnego spotkania? - zapytała Raija po nieskończenie długiej
chwili. - Teraz minęło półtora roku. Sądziłam, że już nigdy się nie spotkamy. Dopóki byłam w
Skibotn, wiedziałeś przynajmniej, gdzie mnie szukać. Gdy odeszliśmy, spaliłam za sobą
wszystkie mosty. Tylko to mogłam zrobić: udowodnić sobie, że widzieliśmy się po raz ostatni...
- Wiesz, gdzie mnie szukać - rzekł ciepło Mikkal. - O tej samej porze roku, w tych
samych miejscach. Znasz je równie dobrze jak ja. Ojciec już nie żyje. A matka zawsze cię
lubiła. Historia z Mają na początku ją zmartwiła, ale w końcu pokochała małą tak samo jak ja.
Matka chciałaby cię zobaczyć jeszcze teraz. Nie jest już taka młoda, a przecież ty również byłaś
jej dzieckiem...
- Wiem także, że Sigga jest twoją żoną - przypomniała Raija. - Nie mogłabym chodzić
za tobą, nie mogłabym jej tego zrobić.
Mikkal westchnął głęboko i przygarnął Raiję jeszcze mocniej. Jego usta pieściły jej
skroń, gdy mówił te słowa:
- Największy błąd mojego życia! Wiem, że prosiłaś mnie, bym się o nią troszczył, ale
czy człowiek może lubić kogoś, kto go spotyka zawsze na ścieżce wojennej? Kogoś, kto z
ciebie drwi i nie waha się użyć własnego dziecka, twojego dziecka przeciwko tobie? Może za
mało się starałem, ale, szczerze mówiąc, nie mam już ochoty na kolejne próby.
Sigga się wyprowadziła. Trzyma Ailo z daleka ode mnie. Szczuje go przeciwko mnie... -
Głos Mikkala się załamał: - Ze złości rzuciłem się kiedyś na nią. I... mój Boże, Raija, ona
znowu jest w ciąży...
- W takim razie tym bardziej nie mogę przyjść - powiedziała Raija głosem bez wyrazu.
Nie mogła go o nic oskarżać. Nie miała siły walczyć z nim w ten sposób. Te krótkie chwile,
które spędzali razem, były zbyt drogocenne, by je tracić. Sigga musi sama walczyć o swoje.
Raija nie miała już siły bronić przed Mikkalem jego własnej żony. Nie miała zamiaru zabiegać
o jego miłość w imieniu kobiety, wobec której nigdy nie żywiła ciepłych uczuć.
- Co teraz z tobą będzie? Co z nami będzie? - zastanawiał się Mikkal.
Oboje bezradnie patrzyli w ciemność. Znikąd odpowiedzi. Nawet stara Elle nie
umiałaby jej udzielić, gdyby żyła.
Raija śmiała się przez łzy, gdy uwolniła się z jego objęć i popatrzyła na tę twarz, która
była jej droższa niż wszystkie inne.
- Jeszcze jedno rozstanie, Mikkal. Te same słowa. Równie bolesne. Równie
nieuniknione. Ten sam ból. Niepewność, z którą jakoś musimy żyć. A jednak... choć za każdym
razem czuję się tak, jakbym wkładała nóż do żywej rany, to za nic w świecie nie
zrezygnowałabym z żadnego z naszych spotkań. Rozstanie to dla mnie piekło, ale te chwile...
Warte są każdego bólu.
Mikkal pokiwał głową. Coś go ścisnęło w gardle. Byli do siebie tak bardzo podobni.
Myśleli tak samo. Czuli to samo.
- Odejdę dziś w nocy - powiedział zdecydowanie. Wprawdzie pragnąłby przedłużać te
cudowne chwile w nieskończoność, ale potrafił też być silny. Był przecież mężczyzną, którego
kochała. - Nie zamierzam się wtrącać w twoje nowe życie. On także cię kocha. Twój mąż.
Sprawiłem mu już dość bólu. Tym razem nie będzie nic o mnie wiedział. Jesteśmy inni, choć
jednocześnie tak bardzo do siebie podobni, moja mała. Możesz być szczęśliwa w inny sposób.
Ja znam tylko jeden rodzaj szczęścia, którego sobie odmawiam... którego odmawiam nam...
- Elle nie to miała na myśli, gdy mówiła o szczęściu. - Oczy Raiji stały się ciemniejsze i
twardsze niż zazwyczaj. W jej życiu było wiele spraw, o których nie miał pojęcia.
Mikkal bez szczególnego powodzenia spróbował się zaśmiać. Nie zdołał jednak rozwiać
ponurego nastroju, który ich ogarnął.
- Wciąż żyję tym, co ci przepowiedziała stara Elle - zwierzył się Raiji. - Ja, który nie
wierzyłem w takie bzdury, uczepiłem się nadziei, że Elle jednak miała rację. W sprawie tego
szczęścia, które ci przepowiedziała...
Jego wąskie oczy czułym spojrzeniem pieściły każdy rys jej twarzy. Za każdym razem
gdy ją widział, wydawała mu się piękniejsza. Zastanawiał się, czy ona czuje to samo, patrząc na
niego. Raz w życiu chciałby popatrzeć na siebie jej oczami. Nigdy przedtem tak nie myślał. Te
myśli pojawiły się dopiero wtedy, gdy musiał szukać własnych rysów w twarzy małego
dziecka.
- Taka jesteś piękna - powiedział rozmarzony. Raija lekko pokręciła głową. Usta
uśmiechnęły się, wyrażając coś pomiędzy szczęściem i żalem. Oczy błyszczały w mroku. - Je-
steś nieprawdopodobnie piękna, mój Mały Kruku. A to przecież nie wszystko. Kocham w tobie
jeszcze mnóstwo innych rzeczy. Przyjdzie dzień, gdy będziemy mogli o tym porozmawiać.
Reijo ma rację. Mamy sobie wiele do powiedzenia. Pewnego dnia będziemy mieć wszystko, o
czym teraz możemy tyko marzyć. Pewnego dnia...
- Cieszę się, że nigdy nie widziałeś mnie w tych pięknych sukniach - uśmiechnęła się
Raija.
Mikkal odwzajemnił uśmiech.
- Reijo czuł się tak niepewnie, gdy mi opowiadał, jaka jesteś piękna. Jaka wystrojona...
Raija odetchnęła z ulgą na myśl, że Mikkal potrafi śmiać się z bogactwa w taki sam
sposób. Reijo i Kalle byli tacy przewrażliwieni na tle pieniędzy i wszystkiego, co się z nimi
wiązało.
- To była próba. Chyba nie będę tęsknić za sukniami. Nie jestem przyzwyczajona, by
tak bardzo na wszystko uważać...
Mikkal odgarnął jej kosmyk z czoła. Jak najdelikatniej.
- Najlepiej wyglądasz w skórzanych kaftanach, moja miła. Nic nie wygląda piękniej na
tobie. Jakaś plama tu czy tam nie ma żadnego znaczenia... - Ze śmiechem na ustach rzucili się
sobie w objęcia na pożegnanie. Ciałami i płonącymi ustami wyznali sobie miłość. Szaloną,
potężną, ognistą. Połączeni po raz ostatni na długi, długi czas...
Raija została jeszcze przez chwilę na uboczu, gdy Mikkal poszedł pożegnać się z Reijo.
I pogłaskać córkę po policzku. Przeżyli już zbyt wiele rozstań. Za każdym razem było im coraz
trudniej. Raija patrzyła na jego muskularne, męskie ciało o wąskich biodrach i na trochę
przykrótkie nogi. Na kołyszący się, koci chód... Na włosy, które sięgały niemal do ramion,
zmierzwione i czarne. Mikkal był piękny. Piękny i odważny. Tylko nie należał do niej. To było
przyczyną kolejnych rozstań. Dlatego tak bardzo przywykli do pożegnań.
Gdy Raija powróciła na maleńką polanę, tylko Reijo czuwał. Podtrzymywał płomień.
Rzeczy Mikkala zniknęły. On również. Raija dała mu sporo czasu.
- Kalle się nie obudził. Obawiam się, że śpi niezbyt spokojnie. Dużo mówi przez sen.
Kim jest Jenny?
- Dziewczyna z wyspy. - Raija usiadła koło przyjaciela. Zaczynało ogarniać ją
zmęczenie. W środku zaś czuła przeraźliwą pustkę.
- Co za piekielna historia. - Reijo uścisnął dłoń Raiji swą silną dłonią. -
Przywędrowaliśmy tu w nadziei na znalezienie spokojnego zakątka. Zakątka, w którym
moglibyśmy się osiedlić. Żyć spokojnie. - Reijo zaśmiał się. - Zdaje się, że nie urodziłaś się po
to, by żyć spokojnie, moja droga. Na twoim miejscu nie oczekiwałbym, że teraz nastanie czas
spokoju. Pół Alty was szuka. Wszyscy mają chrapkę na złoto Kallego.
- A ty? - To nie była uczciwa gra, ale Raija musiała zadać to pytanie.
Rozczarowanie, które odmalowało się tak wyraźnie na jego twarzy, starczyło za
odpowiedź.
- Nie wykorzystuję moich przyjaciół - odrzekł niespodziewanie ostrym tonem. Uścisk
jego dłoni osłabł. Reijo cofnął rękę, jakby skóra Raiji zaczęła go parzyć. - Chcę tylko, żeby
Kalle wyzdrowiał. Będę z wami tylko do tego momentu. Gdy Kalle będzie już dość silny, by
przejąć odpowiedzialność, odejdę. Gdybyś poszła ze mną tego lata, byłbym już daleko stąd.
Nozdrza Raiji drżały. Była zmęczona i skruszona. Reijo przypomniał jej, że
wykorzystywała jego przyjacielskie uczucia.
- Wybacz mi, Reijo. Nigdy” ci się nie wywdzięczę. Błagam, wybacz mi to głupie
pytanie. Znam cię o wiele lepiej. - I nieoczekiwanie Raija wybuchła po kobiecemu: - Jestem
tylko tak piekielnie zmęczona, Reijo...
Już nieco mniej po bratersku, ale równie opiekuńczo usadził ją sobie na kolanach. Jej
protesty zdławił nieco opryskliwie:
- Wcale nie próbuję cię uwieść. Myślisz, że całkiem zwariowałem? Twój mąż leży tak
blisko, że mógłbym go dotknąć. Aż tak cyniczny nie jestem. Teraz powinnaś się przespać. Nie
przejmuj się swoimi zmartwieniami. Nie myśl o tym. Nie zastanawiaj się, jak się wszystko
potoczy. Teraz ja tu jestem. Zajmę się wszystkim. Ty masz spać.
- Tyle już dla mnie zrobiłeś, Reijo - zaprotestowała słabo. Pozwoliła się otulić jego
grubą kurtką. Miło było poczuć, jak ktoś zdejmuje z niej ciężar. Przynajmniej na chwilę. Reijo
zatroszczy się o wszystkich. Reijo trzymał ją tak, jakby była jego dzieckiem. Nie miała się
czego obawiać z jego strony. Był przyjacielem. - Gdy Kalle się ocknie... - mruknęła prawie
przez sen - obudzisz mnie, prawda?
Reijo pokiwał głową. Raija przestała walczyć z obezwładniającym zmęczeniem. Tak
przyjemnie było pogrążyć się w błogim odpoczynku. Na miękkich obłoczkach, które ją
kołysały...
Obudził ją krzyk Knuta. Zatonęła w nim kłótnia między Mają a Elise. Próby uciszenia
dzieci spełzły na niczym. Z ciężką jeszcze od snu głową Raija przetarła oczy i zanim zdążyła
usiąść, poczuła dwie pary dziecięcych ramion na swojej szyi. Elise przytulała do jej twarzy
mokry od łez policzek, Maja zaś dyszała niczym wyjęta z wody ryba, by przyciągnąć uwagę do
siebie.
- Moja mama! - wrzeszczała raz za razem. Jej upór został wynagrodzony. Onieśmielona,
świadoma swojej pozycji w tej rodzinie, Elise cofnęła się. Nie spuszczała jednak oczu z Raiji.
Maja zawłaszczyła matczyne wyrazy miłości i czułości. Serce Reijo krwawiło z powodu Elise.
To dziecko mogło tyle z siebie dać. Raija była szalenie ważna w jej życiu. Reijo kochał Maję,
ale dostrzegał też niezbyt pozytywne cechy jej charakteru, które mogły zadecydować o jej
rozwoju.
- Raija...
Wszyscy obrócili się w kierunku, z którego dobiegał słaby głos. Kalle zamrugał oczami.
Uniósł się na łokciach i z niedowierzaniem spoglądał na otaczającą go grupkę.
Raija uwolniła się z objęć Mai, a dziewczynka tym razem nie zaprotestowała. Z
uroczystym uśmiechem uniosła Knuta i uklękła koło Kallego. On zaś z wielkim wysiłkiem
usiadł. Spotkały się ich ciepłe spojrzenia. Spojrzenie Kallego było pytające, na twarzy malował
się szacunek. Raija odwinęła nieco futerko i podała chłopca mężowi.
- To jest Knut - powiedziała miękko. - Reijo zjawił się dziś w nocy. Nie chcieliśmy cię
budzić. To jest twój syn, Kalle. Czyż nie wspaniały?
Kalle ostrożnie wziął dziecko. Zajrzał w ciemne oczy, które przypatrywały się z
zaciekawieniem jeszcze jednej obcej twarzy. Malutkie rączki machały koło kuszącego nosa,
który jednak był zbyt odległym celem.
- Knut - powtórzył niepewnie Kalle. Głos mu zazgrzytał. Jego usta nie nawykły jeszcze
do tego imienia. Oczywiście szeptał je sam do siebie, ale było to coś zupełnie innego, niż
trzymać maleńkiego człowieczka w ramionach i wymawiać imię, które mu nadała. Knut...
Kalle kołysał małego delikatnie, nie chcąc go znowu stracić. Syn. Jego syn. Knut.
- Oczywiście, że jest wspaniały - rzekł radośnie, nie odrywając oczu od dziecka. -
Wspaniały chłopiec, Raiju. Cudowny chłopiec.
Bardzo niechętnie oddal synka żonie. Mógłby trzymać go w ramionach całymi
godzinami, napatrzeć się na niego nie mógł, nasłuchać jego gaworzenia. Nawet donośny krzyk,
który dobył się z silnych i dobrze rozwiniętych płuc małego, brzmiał w uszach Kallego jak
muzyka.
Reijo czuł się przytłoczony uczuciami, które się zrodziły podczas tego spotkania.
Wyciągnął prawicę do Kallego i uścisnął mu dłoń, nie będąc w stanie powiedzieć nic sen-
sownego.
- I pomyśleć tylko, że mogłem cię zapomnieć. - Kalle pokręcił głową. - Znalazłem złoto.
Raija ci powiedziała?
Reijo pokiwał głową.
- Owszem, ale twoja żona jest niezwykle taktowna. Nie powiedziała gdzie...
Oczy Kallego błyszczały. Policzki płonęły z podniecenia. Nawet z kilkudniowym
zarostem wyglądał jak chłopiec. Wciąż bardzo młody.
- Jak tylko stanę na nogi po tym przeziębieniu, ruszam w drogę. Jesteś moim
przyjacielem, Reijo. Pójdziesz ze mną. Długo tego szukaliśmy, pamiętasz? No jasne, to przecież
nie ty straciłeś pamięć. Razem wyrąbiemy złoto z wnętrza skały. Podzielimy się.
Nie było to zgodne z planami Reijo, ale nie sprzeciwiał się przyjacielowi. Człowiek nie
zaczyna gwałtownych dyskusji z druhem, który właśnie wrócił z zaświatów, który już rzekomo
nie żył. Zwłaszcza zaś w sytuacji, gdy ten przyjaciel jest znacznie bardziej chory, niż mu się
wydaje. I gdy człowiek się zastanawia, czy ten przyjaciel wie, że się było kochankiem jego
żony.
Reijo uśmiechnął się na tyle serdecznie, na ile zdołał:
- Zajmiemy się tym razem, Kalle, staruszku. Ale przede wszystkim musisz odpocząć.
Musimy jeszcze zaczekać, aż ci wszyscy poszukiwacze szczęścia zrezygnują z planów
szybkiego wzbogacenia się. Wszyscy łajdacy z okolicy czyhają na twoje złoto. Ale my nie
oddamy go żadnemu z nich, prawda?
- Mowy nie ma! - Atak kaszlu definitywnie zakończył tę dyskusję. Kalle nie zdołał
ukryć krwi, a Reijo posłał Raiji pełne przerażenia spojrzenie, próbując jednocześnie pomóc
jakoś przyjacielowi. - Co za piekielne przeziębienie - westchnął Kalle, gdy najgorsze minęło. -
Zdaje się, że nie pozostaje mi nic innego, jak to przeczekać. Może powinienem pospać.
Reijo czekał, aż Kalle zaśnie. Wtedy odciągnął Raiję na stronę. Jego dłonie zacisnęły się
na jej ramionach.
- Niech nam Bóg dopomoże, Raiju. Musimy trzymać dzieci z daleka od niego.
- Myślisz, że to coś poważnego?
- Poważnego? - Reijo zacisnął zęby. - Oczywiście, że to coś poważnego. Widziałem to
już kiedyś. On ma gruźlicę!
12
Musieli porzucić wszelkie plany na temat dalszej podróży. Z rosnącym poczuciem
bezradności Raija zrozumiała, że Reijo miał rację. Błahe przeziębienie było przerażającą cho-
robą. Chorobą, o której ludzie tylko szeptali między sobą. Z której nie można było wyzdrowieć.
Z której wyjść można było tylko w jeden sposób.
Reijo wykazywał absolutne zdecydowanie. Nie zważał na głośne protesty Kallego i
nieme protesty Raiji. Stan chorego był zbyt poważny, by mogli się gdziekolwiek ruszyć. Reijo
zbudował więc dwie chatki. Jedną dla siebie i Kallego. Drugą dla Raiji i dzieci.
- To niebezpieczna sprawa - wyjaśniał cały czas Kallemu i Raiji.
- Przeziębienie - parskał Kalle i wykasływał zielony śluz z krwią. - Paskudne
przeziębienie...
Raija jednak uważnie słuchała słów Reijo.
- To straszliwa zaraza - tłumaczył jej Reijo z kamiennym spokojem. - Można się zarazić
przez oddech. Musimy trzymać dzieci z dala od niego. Ty również nie powinnaś się zbliżać. -
Siedzieli przy niewielkim ognisku w środku jesiennej nocy.
Liście przybrały już wszystkie barwy słońca i krwi. Rok miał się ku końcowi. Oboje
wiedzieli, że pora przygotować się do zimy, ale żadne nie odezwało się nawet słowem na ten
temat. Raija ofuknęła go. Jej oczy sypały iskry prosto w dym z ogniska:
- Możesz sobie próbować trzymać mnie z daleka. To jest mój mąż, zapomniałeś o tym?
Reijo pogłaskał ją spojrzeniem. W ciągu tygodni, które tu spędzili, ani razu nie
zachował się wobec niej niewłaściwie. Ani jednym słowem nie nawiązał do tego, co ich łączy-
ło. Był bratem i przyjacielem, którego potrzebowała. Nikt nie miał się dowiedzieć prawdy o
uczuciach, które musiał w sobie tłumić.
- Nie zapominam o tym, Raija - odrzekł z rozżaleniem. Przez krótką bolesną chwilę ich
spojrzenia się spotkały i Raija zrozumiała. Zrozumiała i zawstydziła się. Spuściła wzrok.
- Nie proś mnie o to, Reijo - powiedziała cicho. Trudno jej było dobyć z siebie słowa.
Powietrze między nimi stało się dokuczliwie gorące. - Jestem jego dłużniczką. Wiesz o tym,
Reijo. I ja o tym wiem. Moje sumienie jest jeszcze mroczniejsze, niż możesz sobie wyobrazić.
Mogę przynajmniej być u jego boku, gdy tego potrzebuje. Jeśli to jest ta choroba... o której
myślimy... - Raija podniosła wzrok. Dziki. Przepełniony bólem i bezradnością. - To może być
moja ostatnia szansa, by coś dla niego zrobić.
- Chciałem cię tylko ochronić. - Spojrzenie Reijo było nieobecne i pełne bólu. W
dłoniach trzymał jakąś gałązkę. Giął ją, wykręcał. - Chciałem ci tego oszczędzić. Dzieci będą
bez szans, gdyby coś ci się przytrafiło.
- A ty, Reijo Kesaniemi? - Raija uśmiechnęła się. - Sądzisz, że mamy wiele możliwości
bez ciebie?
- Ty zawsze dasz sobie radę. - Reijo był pewny swego. - Wyjdziesz zwycięsko z każdej
sytuacji. Kalle potrzebuje kogoś. Ja mogę się poświęcić. Chętnie to zrobię. A poza tym... -
Reijo uśmiechnął się krzywo i zaczepnie, tak jak wtedy, gdy śmiali się razem i bawili pomiędzy
sosnami na dalekim wybrzeżu fiordu - ja to już widziałem. Chorował na to jeden z rybaków.
Umarł on i prawie wszyscy, którzy z nim płynęli. W końcu nikt nie chciał zbliżyć się do tego
miejsca. Ja uważałem, że mimo wszystko potrzeba im trochę jedzenia i opieki. Nawet
umierających nie można zostawiać w ten sposób. I nie zachorowałem. Może mnie to nie bierze?
- Nie opowiadałeś o tym nigdy.
- O wielu rzeczach nie opowiadałem. - Reijo wzruszył ramionami. - I może tak jest
lepiej dla nas obojga.
Raija poczuła się urażona. Przykro jej było, że zbywa ją w ten sposób. Uważała tego
człowieka za swego najlepszego przyjaciela. Sądziła, że tak dobrze go zna, ale zrozumiała, że
są jeszcze tajemnice, których nie zwierzy nawet jej. On, który wie o niej wszystko. Wszystko,
co dobre i co złe. Zna wszystkie stany jej umysłu. I ciągle ją kocha.
Długim westchnieniem przerwał dziwny nastrój, który między nimi zapanował.
- Bądź ostrożna, Raiju. Myj ręce. Nie pozwól dzieciom używać tych samych naczyń i
łyżek. Nie pozwól im do niego przychodzić...
- Kalle znienawidzi nas za to. I tak już jest wściekły. Twierdzi, że to ze złośliwości
trzymamy Knuta z daleka od niego. Jest mu źle, Reijo.
- Sądzisz, że chciałby skazać na śmierć swojego małego chłopca? - zapytał Reijo głosem
pozbawionym wyrazu. - Porozmawiam z nim. On wie, że jest chory. Ale za nic w świecie się do
tego nie przyzna. Powiedz mi... - Reijo urwał.
Przez chwilę Raiji wydawało się, że widzi słaby rumieniec na jego policzkach. Reijo
dorzucił do ognia. Wziął głęboki oddech i przełknął ślinę:
- A niech to licho. Muszę cię o to zapytać. Spałaś z nim ostatnio?
Raija nie mogła wydobyć z siebie ani słowa. Spojrzała w jego pełne rozgoryczenia,
wąskie oczy. O co mu chodzi? Czyżby był zazdrosny?
- Nie pytam z ciekawości - wycedził Reijo przez zaciśnięte zęby. - Dla twojego dobra.
Całe jego ciało nosi w sobie chorobę. Może się zdarzyć, że się zarazisz przez...
- Nie spaliśmy ze sobą - powiedziała Raija. - Nie kłamię. Wydaje mi się, że wystarczyło
mu spotkanie ze mną. To go przytłoczyło. Ja również byłam oszołomiona. Wszystkie inne
sprawy...
Reijo odetchnął z ulgą.
- Zdaje się, że miałaś szczęście. Reijo podniósł się nagle. Podał jej dłoń i pomógł jej
wstać.
Raija przytrzymała jego dłoń sekundę czy dwie dłużej, niż było trzeba. Poczuła
przypływ wdzięczności. Dopiero dziś zdradził się z tym, że wciąż ją kocha. Raija pragnęła
zrewanżować mu się tym samym, ale teraz było to równie niemożliwe jak wcześniej. Reijo
cofnął dłoń. Wyraz jego twarzy zdradzał, że chce coś powiedzieć, ale opanował się.
- Dziś moja kolej. Ty się połóż. Obudzę się, gdyby coś się działo.
- Czy to ty, Reijo? - Głos Kallego zabrzmiał zadziwiająco trzeźwo z wnętrza chatki.
Ostatnio nie było z nim najlepiej. Gorączka pustoszyła jego organizm. - Usiądź tu koło mnie!
Reijo chciał zapalić lampkę olejną, ale Kalle go powstrzymał.
- Niech będzie ciemno. W mroku mogę przynajmniej zachować resztki godności.
Reijo usiadł ciężko koło posłania przyjaciela. Słowa, które sobie przygotowywał, nie
przechodziły mu przez gardło. Wszystko było o wiele prostsze w myślach.
- To jest ta sama choroba, na którą zachorowali tamci rybacy? - W głosie Kallego był
nietajony strach.
- Świętowaliśmy po tej wspaniałej wyprawie - powiedział Reijo powoli. - Wtedy, gdy
wszyscy mieli taki znakomity połów. Piliśmy z tych samych kufli. Z tych samych butelek. Nie
przecieraliśmy szyjek. Spaliśmy z tymi samymi kobietami...
Z ciemności dochodził ciężki oddech. Reijo słyszał poświstywanie w piersi przyjaciela.
- W jaki sposób ty się wywinąłeś? Do diabla, Reijo, byłeś przecież równie pijany jak ja.
Spaliśmy z tą samą dziewczyną. Tylko ty odwiedziłeś ich na łodzi, gdy już byli chorzy...
- Nie wiem - westchnął Reijo, czując ból przy każdym słowie. - Nie wiem. Chorowałeś
zimą?
- Nie chorowałem, od kiedy odzyskałem przytomność. - Głos Kallego kipiał goryczą. -
Nikt tam nie umarł w ten sposób. W każdym razie do mojego odejścia.
- Choroba była pewnie w tobie przez cały czas.
- Ale dlaczego teraz? - Kalle stracił panowanie nad sobą. - Dlaczego teraz? Teraz, gdy
wszystko zaczęło się układać. Złoto, Raija. Dzieciak. Dlaczego teraz?
- Nie wolno ci ich zarazić. Nie mogę zabronić Raiji przychodzić do ciebie, ale dzieci
będę trzymał z daleka.
Kalle załkał. Jego głos był trudny do rozpoznania:
- Czasami cię nienawidzę. Miałem wszystko. A teraz ty mi wszystko zabierasz.
- Wiesz, że to nieprawda. Chcesz ich skazać na śmierć?
- A jak ja, twoim zdaniem, się czuję, leżąc tu i licząc uciekające godziny? - zapytał
Kalle z goryczą. - Jak ci się wydaje, o czym sobie myślę? Wiem, że robisz to, co trzeba, Reijo.
Nigdy nie byłeś łajdakiem. Ale jak tak sobie leżę, to przypomina mi się coraz więcej. Nie mam
nic innego do roboty: mogę tylko myśleć. Zawsze chciałeś ją mieć. Ale zawsze byłeś cholernie
szlachetny. Ja sięgnąłbym po wszelkie sposoby, byle tylko ją zdobyć. A ty pozwoliłeś, by się
dostała mnie. Przyjąłeś to. Trzymałeś się w cieniu. Ale kochałeś ją przez cały czas, prawda?
- Owszem - odparł ciężko Reijo. - Kochałem. A to, co się między nami zdarzyło, gdy
myśleliśmy, że nie żyjesz... no cóż, nie trap się tym. Nic by się nie zdarzyło, gdybyśmy
wiedzieli, że żyjesz. Nie byłbym do tego zdolny, ona też nie. Nawet mi się nie śni, by ją teraz
dotknąć. Jest twoją żoną.
- Nie, skądże, nigdy nie skorzystałbyś z sytuacji - zaśmiał się Kalle głucho. - Święty jak
zawsze. Ale co będzie, jak już umrę? Co wtedy? Sądzisz, że nie myślałem o tym, Reijo? Nic
innego nie robię. Kiedy ona już naprawdę będzie wolna, co się wtedy stanie? Czy wtedy
będziesz równie święty i porządny?
Cisza, która zapadła, była pełna napięcia.
Strapiony Reijo próbował znaleźć słowa, by wyrazić to, co czuje.
- Ja też o tym myślę, Kalle. Nie wiem. Wiem tylko, że pragnę jej dobra. A ja nigdy nie
byłem dla niej najlepszym wyjściem.
- Ani ja - rzekł Karl ze smutkiem.
- On nie może nic zrobić. - Reijo poczuł, że Kalle powinien to usłyszeć. - Ma swoją
rodzinę. Jest związany.
- Widziałeś go ostatnio? Reijo opowiedział więc. Prawie wszystko.
- A więc z nim jest tak samo jak przedtem? - zdziwił się Karl. - Nigdy go nie
rozumiałem. Ona go chciała. On mógł ją mieć, a przecież ją kocha. Ale zrezygnował. Nigdy nie
zrozumiem tego człowieka.
- Ma widać swoje powody. Sporo czasu minęło, zanim Karl znów się odezwał:
- Zdaje się, że jestem w stanie znieść myśl, że będziecie razem, Reijo. Nie dostaniesz
więcej niż ja. - Karl zaśmiał się cicho. - Odchodziłem od zmysłów, gdy rozmawialiście ze sobą
po fińsku. Gdy rozmawialiście o swoim dzieciństwie. Macie tyle wspólnego. Tyle spraw,
których nie potrafiłem zrozumieć. Zawsze mi się wydawało, że łączy was znacznie więcej niż
mnie z nią. Ale i my przeżyliśmy sporo pięknych chwil. Dzieciak też nie jest bez znaczenia.
Cieszę się, że go zobaczyłem. Jest podobny do mnie... - Głos chorego złagodniał, stał się ciepły
i pełen miłości. - Niedługo już pociągnę. Kiedy mnie zabraknie, zajmij się nią. Robiłeś to już
wcześniej. Oddałbyś za nią życie. Knut powinien dostać złoto. To jedyne dziedzictwo, jakie mu
mogę zostawić. Naszkicowałem mapę. Wewnątrz mojego worka. Znajdziesz tę jaskinię, Reijo.
Weźcie tyle, ile będziecie potrzebowali, żeby przeżyć. A Knut ma dostać resztę, gdy będzie już
dostatecznie duży. Złoto należy do niego. Jesteś tak uczciwy, że na pewno go nie oszukasz. Nie
oszukasz jej syna. - Kalle nabrał powietrza i dodał łagodniej: - Tam, na wyspie, byłem z
dziewczyną. Jenny. Ona spodziewa się mojego dziecka... Nie mogę sobie darować, że tak ją
urządziłem. Kiedy mnie już nie będzie... - głos chorego się załamał.
- Powiedz mi, jak się mam dostać na tę wyspę, Kalle!
Gdy Karl opisał już drogę, którą przebył od czasu opuszczenia wyspy, na tyle dokładnie,
na ile pamiętał, powiedział, co mu leży na sercu.
- Złota z jaskini starczy dla wszystkich. Daj jej tyle, żeby jakoś sobie poradziła. Ona i
dziecko... nie chcę, żeby uważała mnie za łajdaka. To była dobra dziewczyna, chociaż nie
można jej porównywać z Raiją. Nie da się. Raija jest wyjątkowa. Możesz w moim imieniu
zadbać o Jenny i dziecko?
- Zostawiasz mi obie swoje kobiety? - zapytał Reijo z krzywym uśmieszkiem. - Będę
miał sporo roboty.
Przez chwilę śmiali się obaj tak, jak za czasów dzieciństwa i wczesnej młodości.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
Mocny uścisk dłoni. Ich przyjaźń przetrwała wszystkie próby. Bardzo się od siebie
różnili, ale tylko śmierć mogła położyć kres tej przyjaźni.
Raija spała kiepsko i gdy Reijo ją obudził, poczuła, że oto potwierdzają się jej
najmroczniejsze sny.
- On gorączkuje - szepnął Reijo ponuro. - Od czasu do czasu odzyskuje przytomność.
Kaszle krwią. To nie wygląda dobrze.
Gdy bosa Raija przyklękła koło posłania męża, w pełni zrozumiała obawy Reijo. Kalle
leżał w malignie, pot perlił się na jego rozgorączkowanym czole. Usta wypowiadały na poły
niezrozumiałe słowa, co chwila przygważdżały go ataki krwawego kaszlu. Chłodne kompresy,
które przykładali mu do czoła, nie przynosiły specjalnej ulgi, ale oprócz usuwania plwocin nic
innego nie mogli dla niego zrobić.
Ranek przyniósł światło. Raija wolałaby wprawdzie, by wciąż było ciemno. Serce jej
pękało, gdy patrzyła na bezradność męża.
Po ataku, który trwał chyba całą wieczność, Karl wypowiedział jej imię. Przytomne
niebieskie oczy szukały jej twarzy.
- Jestem tu, Kalle. - Raija przygarnęła go, pozwoliła mu się oprzeć o siebie. Nie zważała
na ryzyko zarażenia. Przynajmniej tyle była mu winna. - Jestem przy tobie.
Karl westchnął ciężko i opadł na jej pierś. Jego rozpalone ciało ociekało potem.
- Kocham cię, Raija - wyszeptał. - Tak bardzo cię kocham. Reijo będzie z tobą. Obiecał
mi to. Dbaj o mojego chłopca...
Znów westchnął. Objął ramionami jej smukłą kibić. Spokojnie i radośnie objął kobietę,
którą kochał. Ból gdzieś zniknął. Nie było mu już zimno. Nic mu już nie ciążyło. Był wolny.
Łzy potoczyły się po policzkach Raiji. Zapłakała bezgłośnie. Kołysała go jak niemowlę,
choć wiedziała, że on już nic nie czuje. Jego ciało było wciąż gorące, ale leżało bezwładnie i
martwo. Nie czuła już jego palącego oddechu. Kalle przestał oddychać.
- Umarł szczęśliwy. - Reijo zabrał martwe ciało z jej ramion. Skrzyżował ramiona na
piersiach zmarłego i przykrył go skórą. Nie musiał zamykać mu oczu. Twarz rozpogodziła się
w spokojnym uśmiechu. Nie wszystkim jest dane zasypiać na zawsze w ten sposób.
Raija i Reijo stali obok siebie, razem, a jednak osobno, każde na swej planecie,
odmawiając cichą modlitwę za przyjaciela i męża - chłopca, który był drogi im obojgu. Zalała
ich fala wspomnień. Reijo był przytłoczony żalem. Musiał przywoływać się do porządku.
Wszystkie mięśnie mu drżały, bo tak trudno było mu znieść cierpienie.
Twarz Raiji pobladła. Była bledsza niż twarz zmarłego. W zapłakanych oczach wciąż
szkliły się łzy. Reijo widział, jak jego przyjaciółka zaciska usta, by nie krzyczeć głośno. Oczy
utkwiły w twarzy Kallego. Tyle w nim było życia. Nie kochała go wprawdzie, ale przeżyli
wspólnie tyle najróżniejszych chwil. Próbowała. Zrobiła swoje. I naprawdę pragnęła, by żył.
Reijo uspokoił się na tyle, że naciągnął skórę na całe ciało nieboszczyka.
W milczeniu objął Raiję i wyprowadził ją na dwór, na chłód poranka. Niebo było szare i
ciężkie od chmur. Podobnie jak ich dusze.
Raija płakała wtulona w ramię Reijo, a jego łzy wsiąkały w jej włosy. Nie musieli przed
sobą niczego udawać. Nawet cierpieć mogli razem.
Trzeba było się wypłakać. Po to, by potem stanąć obok siebie i zebrać siły. Teraz
powinni się jednak wypłakać.
Reijo przyłapał się na tym, że czule głaszcze ją po włosach. Gestem nie tylko
braterskim. Prawie niezauważalnie odsunął Raiję od siebie. Stanąwszy na wyciągnięcie ręki,
przyglądał się jej. Serce mu się ścisnęło. Jej twarz ściągnęła się od cierpienia, bezradności,
wyrzutów sumienia i strachu.
- Musisz teraz zdjąć z siebie wszystkie ubrania - powiedział Reijo, zdobywając się na
maksimum zimnej krwi i rozsądku. Zaczerwienione oczy patrzyły na niego bez śladu zro-
zumienia. - Musimy je spalić - wyjaśnił. - A ty musisz się dokładnie wykąpać. Mam nadzieję,
że strumyk wystarczy.
- A co z tobą? - zadrżała Raija. Reijo szukał wymijającej odpowiedzi.
- Nie wstydzisz się mnie chyba? Boję się śmiertelnie. Zwariuję, jeśli zostawisz mnie
samą. Żadnemu z nas nic nieprzystojnego nie przyjdzie teraz do głowy. A kiedy dzieci się
obudzą, będą potrzebowały ciebie tak samo, jak i mnie. Razem musimy temu sprostać.
Reijo westchnął. Wiedział, że ona ma rację. Był jednak świadom, że nie przyjdzie mu
łatwo znieść tak intymną sytuację.
- Znajdź jakieś ubranie dla mnie - powiedział lakonicznie. - Połóż je koło ogniska.
Lepiej będzie, jeśli nie będziemy ich za wiele dotykać, zanim się nie umyjemy.
Raija wykonała jego polecenie. Nie miała pojęcia, skąd on to wszystko wie. Reijo
wiedział bardzo dużo. Potrafił bardzo dużo. Ufała mu. Dzieci jeszcze spały. Raija wymknęła się
po cichu z chaty. Reijo podsycił ogień. J u ż zdjął z siebie spodnie i koszulę i rzucił je w
płomienie. Raija westchnęła. Nie czuła się najlepiej, paląc takie dobre ubranie, ale skoro Reijo
nalegał...
Sztywnymi palcami rozebrała się. Z ciężkim sercem rzuciła wszystko w ogień. Języczki
płomieni natychmiast ogarnęły garderobę. Rozdygotani stali koło ogniska. Ukradkiem
spoglądali na siebie nawzajem. Obrzucali spojrzeniami dobrze znane ciała. Spojrzeniami
wolnymi od pożądania.
- Nieźle się przeziębimy, jeśli szybko się nie ubierzemy. - Reijo zerknął na Raiję,
chwycił ją za rękę i czym prędzej pobiegli w stronę szemrzącego strumienia.
Kąpiel była iście lodowata, ale umyli się najdokładniej jak zdołali. Oboje trupio bladzi i
od stóp do głów pokryci gęsią skórką wynurzyli się z wody. Otrząsnęli się i otarli, ale wciąż
byli wilgotni, gdy pędzili w stronę polany i ogniska. Wciągnęli suche i cieple ubrania. Szczękali
zębami. Reijo nie odważył się spojrzeć na Raiję, zanim sam nie stanął jako tako przyzwoicie
odziany w spodnie. Bluzka Raiji ukazywała więcej, niż ukrywała. Cienka tkanina przylepiła się
do jej ciała. Reijo był jej wdzięczny, gdy narzuciła kurtkę na ramiona.
- Masz jeszcze siły? - zapytał. Raija stała bardzo blisko ogniska i suszyła swe długie
włosy. Potrząsała smoliście czarnymi lokami nad żółtoczerwonymi płomieniami.
- Co masz na myśli?
- Powinniśmy jak najszybciej go pochować. Raija się wyprostowała. Wilgotne jeszcze
włosy zarzuciła na plecy.
- Mamy...?
- To byłoby najprostsze, ale... - Reijo urwał. - Jeśli zabierzemy się do tego tak jak
trzeba, to może za jednym zamachem pozbędziemy się wszystkich łowców szczęścia, którzy ci
depczą po piętach. Rozpuścimy plotkę, że Kalle zabrał tajemnicę do grobu. A on będzie miał
grób. To chyba dobry pomysł. Jeden z jego kamieni powinien wystarczyć na opłacenie
pogrzebu. Jak najszybciej. Raija się zamyśliła.
- Sędzia mi chyba pomoże - powiedziała powoli. - Zrobię to.
Reijo z wdzięczności objął ją ramionami. Delikatnie ucałował ją w czoło.
- Wiedziałem, że zrozumiesz. Niezwykła z ciebie kobieta.
Raija sięgnęła po wszystkie swoje aktorskie talenty i dar przekonywania. Sędzia był zaś
tylko mężczyzną. Od razu stopniał i pozwolił się oczarować. Jej opowieść zafascynowała go
niemal tak bardzo jak i sama jej osoba. Przekonał nawet pastora. Wbrew wszelkim przyjętym
zasadom siedem osób zebrało się już tego samego dnia po południu wokół świeżo usypanego
grobu. Kalle został pochowany należycie. Miał dostać drewniany krzyż ze swoim imieniem.
Reijo zajął się tym pod nieobecność Raiji. Sam wbił go na krawędzi grobu. Karl Kristiansen
Elvejord. Urodzony w 1708. Zmarł w 1728. Miał zaledwie dwadzieścia lat.
Stanowili niezwykły kondukt pogrzebowy. Raija w czarnej sukni. Tej samej, którą miała
na sobie w dzień pogrzebu starego wójta. Przypadkiem zapakowała ją do tobołka. Reijo w
swym najlepszym ubraniu, które w świetle dziennym wyglądało na często używane i
naprawiane. Trójka dzieci, które nie zdawały sobie sprawy z powagi sytuacji. Dla nich było to
kolejne doświadczenie w szkole życia. Jeszcze jedno doświadczenie w czasie wędrówki. Sędzia
w swym najlepszym ubraniu wyglądał jak schludna kuleczka. W porównaniu z całą resztą był
przesadnie wystrojony. Tylko pastor, surowy, ale nie pozbawiony ludzkich cech, pasował do
tego obrazka. Nie szafował słowami nad miejscem ostatniego odpoczynku biedaka, którego nie
widział na oczy. Ale tak czy inaczej Kalle miał godne pożegnanie.
Sędzia nie dorósł do sytuacji. W pewnym sensie był coś winien tej dziewczynie. Bez
niej byłoby mu znacznie trudniej pozbyć się Hermanssona. Ale nie potrafił przyznać się do
swego długu wobec innych ludzi. Łatwiej przychodziło mu odgrywanie roli dobroczyńcy.
- Nie będzie wam teraz łatwo - huknął jowialnie. - Szkoda, że mąż nie powiedział ci,
gdzie znalazł złoto. Nie macie go już chyba za wiele? .
- Jakoś damy sobie radę. - Raija wyprostowała się, uniosła głowę, a jej oczy błyszczały
w bladej twarzy zdecydowaniem.
To nie była najlepsza droga. Sędzia oblizał wargi i rozłożył ramiona.
- Pozwól jednak staremu przyjacielowi, by wam trochę pomógł. Rozumiem, że nie masz
ochoty osiedlić się tu we wsi. Za wiele przykrych wspomnień. Ale trudno ci będzie podróżować
z małymi dziećmi o tej porze roku. Mam jednego wolnego konia. Byłoby mi miło, gdybyś go
przyjęła. Konia i wóz.
- Nie mogę tego wziąć! - wykrzyknęła zaskoczona Raija. Reijo posłał jej ostrzegawcze
spojrzenie i powiedział:
- Przeżycia wytrąciły Raiję z równowagi. Kiedy się zastanowi, z wdzięcznością
przyjmie tę hojną propozycję.
Sędzia pokiwał głową i uśmiechnął się po ojcowsku:
- Twój brat ma rację, Raiju. Chodźcie ze mną coś zjeść. Potem możecie ruszyć w drogę.
Sama rozumiesz, że to rozsądne rozwiązanie.
Raija pokiwała głową. Reijo położył rękę na jej ramieniu. Ustalili, że przedstawią go
jako jej brata. W ten sposób oszczędzili sobie natrętnych pytań i podejrzeń, którym nie
potrafiliby teraz sprostać.
- To bardzo miły gest - powiedziała śmiertelnie zmęczona Raija.
Sędzia uśmiechnął się serdecznie. Zadbał o swoją reputację. A przy okazji szybciej się
jej pozbył.
13
Tak więc znów byli w drodze. Reijo siedział na przedzie i powoził. Ruszyli na północny
zachód.
Raija przygotowała miękkie posłania dla dzieci. Mogły się tam bawić i przyglądać
okolicy. Przyklękając, wyglądały z wozu. Mogły się też położyć i pospać. Raija wiedziała, że są
bezpieczne, i choć tak trudno było jej przyjąć cokolwiek, to cieszyła się z tego małego karego
konia, który powoli ciągnął wóz. Cudownie, że nie muszą iść. Wspaniale, że dzieci mogą
odpocząć. Wędrowali już stanowczo zbyt długo. Z całego serca pragnęła, by wreszcie znaleźli
miejsce, o którym kiedyś marzyła, otwartą, przyjazną i piękną przestrzeń.
Spostrzegła, że Elise trzyma Knuta w ramionach. Ta mała miała już w sobie coś z matki.
To nie była zabawa. Na dziecięcej twarzyczce malowała się powaga. Kiedy pozwalano jej grać
rolę dorosłej, była najszczęśliwsza. Raiji było znacznie lżej ze świadomością, że ma kogoś, kto
może jej pomóc, ale codziennie odczuwała wyrzuty sumienia. Wydawało jej się, że w pewnym
stopniu pozbawia Elise dzieciństwa. Czegoś ważnego, czegoś, czego dziewczynka powinna
doświadczyć.
Maja spała. Jej wielkie, niezwykłe oczy nasiąkły przez cały dzień widokiem
niecodziennych wydarzeń. Zachłanna na życie Maja łapczywie chłonęła wszelkie wrażenia.
Raiję czasami napawała lękiem nieposkromiona ciekawość córeczki. Mała chciała spróbować
wszystkiego. Wyciągała swoje pulchne rączki i wszystkiego dotykała, wszystko wkładała do
buzi, by dokładnie to zbadać... Otwartość na to, co nowe, może być zaletą, ale może też być
niebezpieczna.
Raija odsuwała od siebie wszelkie niepokoje. Stwierdziła, że najwyraźniej stała się
prawdziwą kwoką, że nadmiernie chroni tych, których kocha.
Jeszcze jedna sprawa leżała jej na sercu. Reijo zadbał wprawdzie o zachowanie
wszelkich środków ostrożności, ale ona lękała się, że to jednak nie wystarczy. Że może któreś z
nich jest chore. Nie bała się o siebie. Troskała się przede wszystkim o dzieci. Reijo przekonał
ją, że jemu nic się nie może przydarzyć. Był teraz gwarantem jej bytu. Trudno wyrazić, jak się
cieszyła z jego obecności. Raija przemieściła się na czworakach na przód wozu i przycupnęła
koło przyjaciela. Wóz terkotał i kołysał się.
- Czuję się prawie tak jak na łodzi na fiordzie Lyngen - zauważyła, trzymając się
krawędzi. Reijo siedział na skrzynce przybitej gwoździami do dennicy. Posunął się trochę, by
zrobić jej miejsce. Kołysząc się niepewnie, usadowiła się koło niego. Ręce Reijo spoczywały na
jego kolanach. Trzymał lejce tylko jedną dłonią. Mocną, szeroką dłonią...
- Rozmawiałeś z Kallem - zaczęła Raija. - Chciałabym wiedzieć, co mówił.
Reijo spojrzał na nią z ukosa. Uśmiechnął się nieznacznie:
- Rozmawialiśmy o tobie. O złocie. O małym. I o pewnej dziewczynie.
- Jenny - powiedziała ze zrozumieniem Raija. Jej spojrzenie było pełne ciepła. - Czy
dlatego jedziemy na północny zachód? Zdaje się, że to gdzieś tam leży jego wyspa. Ja również
myślałam o tej dziewczynie. Ona go chyba kochała. Zasługiwał na kogoś takiego jak ona.
- Pragnął ją także jakoś zabezpieczyć. Musimy znaleźć jego jaskinię, zanim wyruszymy
do Jenny. Prosił mnie, bym się wami zajął. Tobą.
Raija nic nie odrzekła. Nie wiedziała, co powiedzieć. Sytuacja była co najmniej dziwna.
Ziemia na grobie Kallego jeszcze nie osiadła. A ona, która nieczęsto przejmowała się tym, co
ludzie gadają, zaczęła nagle myśleć o tym, co wypada.
- Prosił mnie o to - ciągnął Reijo niepewnie. - Kalle wiedział doskonale, co do ciebie
czuję. Znał mnie lepiej niż inni. Biliśmy się o ciebie w dzieciństwie. Opowiadałem ci o tym?
Kalle wygrał. On zawsze wygrywał. Ale nie mogłem go przecież za to znienawidzić, prawda?
Oboje byliście moimi przyjaciółmi. A poza tym znajdowaliśmy się w gruncie rzeczy w takiej
samej sytuacji. Kalle i ja. Chyba dlatego prosił, bym się tobą zajął. Bał się, że pójdziesz do
Mikkala.
- Nie powinien się tego bać - westchnęła Raija. - Powinien wiedzieć, że poradzę sobie
sama.
Reijo skrzywił się. Wiatr igrał jego jasnymi włosami.
- Miałem zamiar odejść za wszelką cenę. Odejść od ciebie. W drodze na północ tysiące
razy powtarzałem sobie, że skoro jestem mężczyzną, to zdołam się uwolnić. Chciałem tylko
zostawić cię w bezpiecznym miejscu. Tysiące spraw stawało mi na drodze. Poprzysiągłem
sobie, że nie będę się żywił okruchami. I tyle samo razy przyjmowałem każdą okruszynkę,
szczęśliwy tak długo, jak długo ją miałem. Gotów czekać na następną. I na jeszcze następną. I
jeszcze...
Raija czuła, że ogarnia ją zwątpienie. Wsunęła rękę pod jego ramię i oparła się o niego.
Czuła się przy nim bezpieczna.
- Zdaje się, że oczekiwałam od ciebie zbyt wiele, Reijo. Wyrządziłam ci wiele złego.
Ale nigdy nie chciałam cię zranić. Wszystko, co się między nami zdarzyło, zrobiłam świa-
domie. Chciałam tego.
- Właśnie tego nie rozumiem. I to mnie boli.
- Czy Kalle chciał, byśmy się pobrali? - zapytała cienkim głosem.
- Nie wyraził się tak. Ale sądzę, że to miał na myśli.
- Chcesz tego? - zapytała zdezorientowana Raija.
- Nie pytaj mnie o to! - poprosił udręczony Reijo. - Nie wymuszaj odpowiedzi, Raija!
- To w zasadzie była wystarczająca odpowiedź - uśmiechnęła się ciepło.
Przez dłuższą chwilę słychać było tylko tętent końskich kopyt na drodze. Postukiwanie
kół. Skrzypienie wozu, kołyszącego się na wertepach.
- To nie jest żadne rozwiązanie - oznajmiła Raija po chwili. Spojrzała na przyjaciela ze
spokojem. Po raz kolejny uderzyła Reijo moc bijąca z jej ciemnych oczu i zdecydowanej
twarzy.
- Nie - zgodził się. - To nie jest żadne rozwiązanie. Zamęczylibyśmy się wzajemnie.
Kalle chciał dobrze. Ale nie pozwolimy, by umarli układali nam życie.
- No to wiemy, czego możemy się po sobie spodziewać - powiedziała Raija ze
wzrokiem utkwionym w wijącą się przed nimi drogę. Wciąż dalej i dalej. - Gdy opuszczaliśmy
Lyngen, sądziłam, że zawsze będziesz nam towarzyszył. Myślałam, że z nami zostaniesz. -
Spojrzała na niego badawczo.
- Dlaczego nie mówiłeś, jak się rzeczy mają? Reijo wzruszył ramionami. Odgarnął
grzywkę z czoła.
Spojrzał całkiem bezbronnie:
- Zabrakło mi śmiałości. A może miałem za dużo nadziei. Nie wiedziałem, co ty sądzisz.
Wierzyłem w cud...
Raija rozumiała go. Coś ją ścisnęło w piersiach, gdy sobie uzmysłowiła, jak bardzo on
pragnął, by wydarzyło się między nimi to, co niemożliwe. Ten człowiek był szalenie bliski jej
sercu. Jej duszę wypełniły ciepło i łagodność. Ale to nie wystarczało.
- Znajdziemy złoto Kallego? - zapytała beztrosko, próbując odnaleźć lekki ton, który
kiedyś gościł między nimi.
Spochmurniały Reijo pokiwał głową.
- Zdaje się, że jedziemy we właściwym kierunku. Lepiej przez jakiś czas trzymać się
zwykłych dróg. Byle tylko przekonać zainteresowanych, że nie mamy zielonego pojęcia o
skarbach Kallego. Nigdy dość ostrożności.
Raija obejrzała się odruchowo przez ramię. Nikt ich nie śledził. Ale Reijo ma z
pewnością rację. Na pewno ktoś ich obserwuje. Ostrożności nigdy za wiele.
Raija miała wielką ochotę na nocleg w wozie. Jej zdaniem to by znacznie uprościło
sprawę. Reijo był innego zdania. Jechał tak długo, aż dotarli do niewielkiego źródełka koło
pagórka otoczonego kilkoma drzewami.
- Będzie gdzie się schronić, gdyby zaczęło padać - stwierdził i poprosił, by Raija
przygotowała posłania za pagórkiem. Raija nie rozumiała jego intencji. Stamtąd nie będą mogli
dojrzeć ani wozu, ani konia. Reijo wyczyścił karego i przywiązał go do jednego z największych
drzew. Wszystko, z wyjątkiem rzeczy najbardziej potrzebnych, zostawili na wozie.
- O co ci właściwie chodzi? - zapytała Raija ostro. Zorientowała się, że Reijo coś knuje.
Nieprzypadkowo wybrał właśnie to miejsce. Żaden jego wybór nie był przypadkowy.
Reijo nic nie odpowiedział. Siedział jak gdyby nigdy nic. Zajął się dziećmi. A nawet
pomógł jej umyć garnki.
Gdy padająca z nóg Raija ułożyła się pod swym płaszczem, by dać odpocząć
zmęczonemu ciału, Reijo wciąż siedział. Ona zaś wiedziała, że ostatnie dni były dla niego co
najmniej równie trudne jak i dla niej. On się wszystkim zajmował. Musiał być tak samo
wyczerpany jak ona. Miała zamiar zapytać, czego się obawia, ale oczy same się jej zamknęły, a
słowa zamarły w gardle.
Raija zasnęła.
Wiatr wzmógł się w ciągu nocy. Raija zauważyła to przez sen. Szemranie liści w
koronach drzew zamieniło się w ostry świst. Nie tyle nieprzyjemny, co zagłuszający wszelkie
inne nocne dźwięki. A jednak coś ją obudziło. Jakiś dźwięk, którego nie powinna słyszeć.
Raija usiadła ociężale i niepewnie, czekając, aż oczy przyzwyczają się do mroku, i
próbując się dobudzić. Nie rozumiała tego wszystkiego. Nastawiała ucha, ale nie potrafiła
określić dźwięku, który ją wyrwał ze snu. Aż do chwili, w której pojawił się Reijo.
Bezszelestnie jak kot stanął nagle u jej boku i położył palec na ustach. Głową skinął w stronę
pagórka, za którym stal koń i wóz.
Oboje zachowywali absolutne milczenie, natężając wszystkie zmysły. Wiatr sporo
zagłuszał, ale dały się słyszeć jakieś strzępy słów i hałasy.
Reijo uspokajającym gestem zacisnął rękę na ramieniu Raiji. Spojrzeniem prosił ją, by
milczała, dawał do zrozumienia, że dzieje się coś, z czym się liczył.
- Cholera... - przyniosła kolejna fala wiatru. Po chwili dały się słyszeć następne podobne
i mocniejsze przekleństwa. Głosy kilku mówiących jednocześnie osób. - ...nie mylę się... -
usłyszeli - muszą wiedzieć... żadnej kartki... przeszukałem ten cholerny wóz... nic... - Po nieco
dłuższej chwili ciszy dotarły do nich urywki kolejnych zdań: - ...musimy się trzymać.,
zaprowadzą nas... na pewno wiedzą...
Raija i Reijo długo jeszcze stali, wytężając wszystkie zmysły. Ale słyszeli już tylko
normalne w takiej sytuacji dźwięki. Nieproszeni goście ulotnili się.
- Co to było? - zapytała Raija szeptem, niepewna, czy ktoś jej nie usłyszy. Czuła
przerażenie. Serce biło jej niespokojnie i nerwowo.
- Poszukiwacze szczęścia - odparł Reijo najzwyczajniej w świecie i ruszył w stronę
pagórka. Raija nie miała zamiaru go tak łatwo wypuścić. Uniosła spódnicę i skoczyła za nim.
- Czy nie powinniśmy dzielić wszystkich niepokojów i odpowiedzialności? - zapytała
ostro. - Chyba mam prawo wiedzieć.
Reijo zatrzymał się dopiero, gdy dotarli do wozu. Ludzie, którzy tu byli, przyłożyli się
do roboty. Wszystkie rzeczy były wywrócone do góry nogami. Nieznajomi nie zatroszczyli się
oczywiście o przywrócenie porządku. Raija oparła się o wóz. Nie miała siły patrzeć na ten
bałagan.
Reijo zaczął przeglądać ładunek. Bez słowa.
Po chwili zeskoczył z wozu i stanął koło niej. Otrzepał ręce i kolana z zadowoloną
miną, która rozwścieczyła Raiję nie na żarty.
- Wydaje ci się może, że to jest zabawne? No cóż, powiem ci coś, Reijo Kesaniemi: ja
tak wcale nie uważam. Zarówno twoja osoba, jak i cała ta historia działają mi na nerwy. Sam
sobie szukaj tego przeklętego złota. Mnie to nie interesuje. Słyszysz? Zupełnie mnie to nie
interesuje. Chcę mieć spokój. Tyko spokój. Mam tego dość. Mam cię dość... - Raija rozpłakała
się ze złości. Bez łez. Nie miała już łez. Załkała tylko z bólu. Łkała i zawodziła ze zmęczenia.
Reijo patrzył na nią przez parę minut. Przygniotła go bezsilność. On również był już
zmęczony. Nagły przypływ cierpienia i miłości targnął jego sercem. Nie mógł już wytrzymać.
Wziął ją w ramiona. A ona się nie broniła. Otoczyła rękoma jego kark. Wtuliła twarz w szyję.
Trzymał ją mocno. Stali tak w mroku i kołysali się. Obejmowali się, dodając sobie nawzajem
sił, podtrzymując się na duchu. Dwoje ludzi, których połączył los. Wiele wysiłku wkładali w
walkę z losem. Było to strasznie męczące.
- Jak długo będą nam deptać po piętach? - wyjąkała. - Od kiedy nas śledzili?
- Od samego wyjazdu - odpowiedział jej po cichu. - Szybko ich zauważyłem. Ale nie
chciałem cię niepokoić jeszcze bardziej. Twoja wytrzymałość już i tak była prawie na wy-
czerpaniu. Może zachowałem się głupio. Ale zrobiłem to tylko po to, by cię oszczędzić...
Pogłaskał ją z uwielbieniem po włosach, ale nie wykorzystał sytuacji w żaden inny
sposób.
- Wiedziałem, że się pojawią. Musiałem podjąć ryzyko, wiedząc, że będą szukać jakiejś
wskazówki, która ich doprowadzi do złota. Na szczęście już więcej nas nie odwiedzą.
- Ale nie zabrałeś stąd worka Kallego? Reijo się uśmiechnął.
- Nie, trzeba sporo wyobraźni i rozumu, żeby się domyślić, że w nim jest rozwiązanie tej
wielkiej zagadki. Założyłem, że tym panom brakuje jednego i drugiego.
- A więc worek wciąż tu jest? - Popatrzyła na niego wielkimi oczami.
- Właśnie. A oni czekają, aż my ich doprowadzimy do złota.
- W takim razie nie mamy wyboru - orzekła Raija po krótkiej pauzie.
- Od wysp dzieli nas jeszcze kilka dni drogi - powiedział Reijo łagodnie. - Musimy
sprzedać konia, zanim tam wyruszymy. Kalle wytłumaczył mi dość dokładnie, jak tam trafić.
Reijo bawił się jej włosami. Pieścił je w dłoniach. Nieobecnym gestem. Nie do końca
świadom tego, co robi.
- Nie chciałabym jej zranić... - Raija mówiła powoli i z namysłem. - Wiem, co ona
czuje. On był dla niej tym, kim dla mnie... - Raija zamilkła. - Nie chcę jej skrzywdzić. Nie
mogę tam przyjść i poprosić o przezimowanie. Mówiąc jej jednocześnie prosto w twarz, że był
moim mężem. Pozwolić, by Knut jej o tym przypominał... nie mogę.
- Ona powinna się dowiedzieć, co się z nim stało. Zależało mu na niej.
Raija przełknęła ślinę. Reijo spostrzegł, że walczy ze sobą. Podjęła decyzję i oznajmiła
mu spokojnym i zdecydowanym tonem:
- Nic o Karlu nie wiedzieli. Jesteśmy dorośli. Może tym razem na mnie kolej... - Raija
nie odwróciła wzroku nawet na chwilę. - Nie jesteś co prawda łudząco podobny do Kallego, ale
można by was wziąć za braci. Ja jestem twoją żoną.
- Zdaje się, że nie uwolnimy się od siebie, choćbyśmy nie wiem ile próbowali -
westchnął Reijo.
Raija pokręciła głową.
- Jutro ruszamy dalej na północ - powiedziała. - Zima na wyspie to będzie coś nowego...
- Masz coś przeciwko temu? - zapytał cicho Reijo. Głos drżał mu odrobinę. Ciemne,
brązowe oczy popatrzyły w oczy zielone.
- Czy ja kiedykolwiek zmieniam zdanie? Chcę tam jechać.
- Nie o to cię pytałem, Raiju.
Drewniana rama wozu uwierała ją w plecy. Sworzeń wbijał się w ramię Raiji. Szum
wiatru mieszał się z szumem, który wypełniał jej uszy.
Jego ręce spoczęły na jej ramionach. Ręce, które miały w sobie taką siłę, a jednocześnie
potrafiły muskać tak delikatnie jak skrzydła motyla. Ręce mężczyzny, który był dla niej za
dobry.
- Tyle razy prosiłeś, bym cię więcej nie pytała - szepnęła Raija, przełykając ślinę. - Tym
razem ja cię o to proszę. Nie pytaj. Znasz już odpowiedź.
Reijo pokiwał głową i puścił ją. Jakby dotykał rozżarzonego żelaza. Odszedł od niej i
kopnął wrzosy, wyrażając w ten sposób złość i bezradność. Jego szerokie plecy lekko drżały.
Ona nie mogła mu pomóc. Zacisnęła dłonie na kole i czekała. Musiał stoczyć tę walkę
samotnie.
Gdy obrócił się ku niej ponownie, zobaczyła, że coś błyszczy pod jego powiekami. Jego
głos zabrzmiał obco:
- Zrobimy to, co będziemy musieli zrobić. Zobaczymy, co przyniesie następny dzień.
Zobaczymy, co się wydarzy. Zgoda?
Raija skinęła głową. Zbyt poruszona, by coś powiedzieć. Chwyciła dłoń, którą ku niej
wyciągnął. Ręka w rękę wrócili do obozowiska.
Oblubienica wójta należała już do przeszłości. Przed nimi rozciągało się nie zaorane
pole zwane przyszłością. Mogli kształtować ją własnymi rękami. Dwoje małych ludzieńków.
Reijo Kesaniemi i Raija Alatalo. Związani przyjaźnią, przeszłością i nadzieją.
Czekała ich długa zima.