1
Shepard Sara
3/852
Pretty Little Liars 02
4/852
Bez skazy
NIE CIESZ SIĘ ZA WCZEŚNIE. TO
JESZCZE NIE
KONIEC.
Śledztwo w sprawie zniknięcia Alison przybi-
era nieoczekiwany
obrót. Do Rosewood powraca Toby, który
jest jak czarny kot –
zawsze zwiastuje kłopoty. Aria, Emily, Spen-
cer i Hanna tracą
grunt pod nogami.
Dziewczyny muszą połączyć siły, ale czy po-
trafią sobie zaufać?
2
5/852
- Myślicie, że naprawdę to zrobi? —
wyszeptała Emily.
Przejeżdżające auto oświetliło na moment
domek
To by'ego.
— Nie — powiedziała Spencer, nerwowo
obracając w palcach
brylantowy kolczyk. — Blefuje.
Aria włożyła do ust kosmyk czarnych
włosów.
- Też tak myślę.
— Poza tym nie wiadomo, czy Toby w ogóle
tam jest —
dodała Hanna.
6/852
Zapadło pełne napięcia milczenie. Widziały
już nieje den
numer, jaki wykręciła Ali, ale większość z
nich była zupełnie
niewinna. Kiedyś zakradła się do luk-
susowego salonu spa, żeby
poleżeć sobie w jacuzzi z morską wodą.
Innym razem dolała
trochę czarnej farby do włosów do szamponu
Melissy, siostry
Spencer. Ale teraz wszystkie czuły się jakoś...
nieswojo.
B u u u m!
3
Dla M.D.S. i UNS.
7/852
„Oko za oko, aż wszyscy oślepną.
8/852
Gandhi
4
TAK TO SIĘ ZACZĘŁO
Znasz tego chłopaka, który mieszka kilka
domów dalej i
wygląda jak największy psychopata na
świecie? Stoisz ze swoim
chłopakiem na werandzie i już masz go po-
całować na dobranoc,
kiedy nagle widzisz tego debila, jak sto i i się
g ap i. Czasem dostrzegasz go kątem oka,
kiedy plotkujesz w najlepsze z
przyjaciółkami. Na pewno nie pojawia się
przypadkowo. On jest
9/852
jak czarny kot, który doskonale wie, którą
wybierzesz drogę. Gdy przejeżdża na rowerze
obok twojego domu, natychmiast myślisz
sobie: „To znak, że obleję egzamin z biologii".
Gdy krzywo na ciebie popatrzy, miej się na
baczności.
W każdym mieście jest taki chłopak, chłopak
jak czarny kot.
Ten
z
Rosewood
nazywał
się
Toby
Cavanaugh.
5
— Jeszcze trochę różu — Spencer Hastings
odchyliła się do
tyłu i przyjrzała badawczo twarzy swojej
przyjaciółki Emily
Fields. — Wciąż widać piegi.
10/852
— Mam korektor Clinique — poderwała się
Alison
DiLaurentis i pobiegła po swoją sztruksową
kosmetyczkę.
Emily spojrzała do lusterka stojącego na sto-
liku w salonie
Alison. Przekrzywiła głowę w jedną, potem w
drugą stronę i
wydęła usta.
— Gdyby mama mnie teraz zobaczyła, toby
mnie zabiła.
— A my cię zabijemy, jeżeli to zmyjesz - os-
trzegła ją Aria
Montgomery, która z sobie tylko wiadomych
powodów hasała po
11/852
pokoju niemal goła od pasa w górę, tylko w
biustonoszu z
włóczki,
własnoręcznie
zrobionym
na
drutach.
— Tak, Em, wyglądasz bosko — potwierdziła
Hanna Marin.
Siedziała po turecku na podłodze i cały czas
sprawdzała, czy
trochę za ciasne dżinsy biodrówki nie wpijają
jej się w krok.
Był kwietniowy, piątkowy wieczór. Ali, Aria,
Emiiy, Spencer
i Hanna chodziły do szóstej klasy i właśnie
odbywały jedno ze
swoich
cotygodniowych
całonocnych
spotkań. Robiły sobie
12/852
wtedy nawzajem zbyt wyzywające makijaże,
zjadały tonę
chipsów i jednym okiem oglądały MTV na
telewizorze
plazmowym Ali. Dziś na dywanie leżały stosy
ciuchów, bo
chciały wymienić się ubraniami do końca
roku szkolnego.
Spencer
przymierzyła
cytrynowożółty
sweterek z kaszmiru do
swojego szczupłego torsu.
— Weź — zachęcała Ali. - Słodko w nim wy-
glądasz. Hanna
przyłożyła do bioder oliwkową sztruksową
spódnicę Ali i
przybrała pozę modelki.
13/852
6
— Jak myślisz? - zwróciła się do Ali. —
Seanowi by się
podobało?
Ali jęknęła i rzuciła w Hannę poduszką. Od
kiedy za-
przyjaźniły się z sobą we wrześniu, Hanna
gadała tylko i
wyłącznie o tym, jak bardzo k o o o c h a
Seaiia Ackarda,
chłopaka ze swojej klasy. Znali się od przed-
szkola, a potem
chodzili do tej samej szkoły. W piątej klasie
Sean był
zwyczajnym
niewysokim
i
piegowatym
dzieciakiem, ale w
14/852
wakacje urósł kilkanaście centymetrów i
wyszczuplał. Teraz
wszystkie dziewczyny chciały się z nim
całować.
Niesamowite, jak wiele mogło się zmienić w
ciągu roku.
Wszystkie dziewczyny — może poza Ali — aż
za dobrze
zdawały sobie z tego sprawę. W ubiegłym
roku były szarymi
myszkami. Spencer, najlepsza uczennica w
klasie, zawsze
siedziała w pierwszej ławce i zawsze zgłaszała
się do
odpowiedzi. Aria, trochę oderwana od
rzeczywistości, ćwiczyła
15/852
figury baletowe, zamiast grać w piłkę jak
inni. Nieśmiała Emily należała do czołówki
pływaczek w stanie. Ci, którzy lepiej ją
poznali,
wiedzieli,
jak
skomplikowany
charakter kryje się pod
maską spokoju. Hanna, choć niezdar na i
ofermowata, z zapałem
studiowała każdy nowy numer „Vogue'a" i
„Teen VogueV. Od
czasu do czasu palnęła jakiś komentarz na
temat najnowszych
trendów w modzie, o których nikt nie słyszał.
Oczywiście każda z nich była na swój sposób
wyjątkowa.
Jednak mieszkały w Rosewood w stanie
Pensylwania — w
16/852
miasteczku oddalonym o czterdzieści kilo-
metrów od Filadelfii, a tu ws z yst ko było na
swój sposób wyjątkowe. Kwiaty piękniej
pachniały, woda miała lepszy smak, a domy
były większe.
Mieszkańcy żartowali, że
7
nocą wiewiórki zbierają śmieci i pielą uliczne
klomby, żeby
Rosewood mogło sprostać oczekiwaniom
swoich wymagających
mieszkańców. W miejscu bez skazy trudno
się było czymś
wyróżniać.
Udawało się to tylko Ali. Miała długie blond
włosy, idealnie
17/852
owalną twarz i wielkie niebieskie oczy. Żadna
dziewczyna nie
mogła się z nią równać. Kiedy zjednoczyła je
wszystkie —
czasem czuły się tak, jakby je o dkr ył a —
przestały być szarymi myszkami. Nagle
dostały przepustkę na tereny, na które
wcześniej nigdy by się nie zapuściły. Mogły,
na przykład, zaraz po wyjściu ze szkolnego
autobusu przebierać się w
minispódniczki w szkolnej łazience. Albo
posyłać chłopakom
liściki przypieczętowane pocałunkiem ust
pomalowanych
błyszczykiem. Albo dumnie paradować w
jednym szeregu po
18/852
szkolnym korytarzu, siejąc postrach wśród
wszystkich
frajerów,
których
i
tak
ignorowały.
Ali chwyciła tubkę z fioletowym błyszczykiem
i
rozsmarowała go na ustach.
— Kim jestem?
Dziewczyny parsknęły śmiechem. Ali parodi-
owała Imogen
Smith, dziewczynę z ich klasy, która trochę
za bardzo lubiła
swoją szminkę.
— Nie, czekaj — Spencer wydęła wąskie usta i
wręczyła Ali
poduszkę. — Włóż to pod koszulkę.
19/852
Fajne.
Ali
wcisnęła
poduszkę
pod
różowy
podkoszulek polo i znowu
rozległ się chichot. Plotka głosiła, że Imogen
poszła kiedyś na całość z Jeffreyem Kleinem
z dziesiątej klasy i zaszła z nim w ciążę.
— Jesteście paskudne — zaczerwieniła się
Emily.
8
Była najlepiej ułożona z całej grupy, być
może z powodu
bardzo surowych rodziców, którzy wychowali
ją w poczuciu, że
dobra zabawa to dzieło szatana.
— Co, Em? — Ali wzięła Emily pod ramię. —
Imogen
20/852
wygląda jak wieloryb. Niech się cieszy, jeśli
to tylko ciąża.
Dziewczyny zaśmiały się znowu, ale tym
razem nieco
nerwowo. Ali potrafiła bezbłędnie rozpoznać
słaby punkt każdej z nich. Nawet jeśli nie
myliła się co do Imogen, zastanawiały się, czy
i im obrabiała tyłki, gdy nie stały w pobliżu.
Czasem tak im się wydawało.
Znowu zaczęły przeglądać ubrania. Aria za-
kochała się w
szykownej sukience od Kreda Perry'ego,
należącej do Spencer.
Emily włożyła bardzo krótką skórzaną spód-
niczkę, odsłaniającą
jej chude nogi, i zapytała, czy nie sądzą, że
jest za krótka. Ali uznała, że dżinsy Hanny
21/852
mają za szerokie nogawki i natychmiast je
zdjęła, pokazując różowe, atłasowe męskie
bokserki. Kiedy
przechodziła wzdłuż okna do wieży stereo,
nagle zamarła.
— O Boże! — wrzasnęła, chowając się za
pluszową kanapą w
kolorze jagodowym.
Dziewczyny zerwały się na równe nogi. Za
oknem stał Toby
Cavanaugh. Po prostu... stał. I gapił się na
nie.
— Oj, oj, oj! — Aria zakryła piersi, bo przed
chwilą zdjęła
sukienkę Spencer i teraz znowu stała tylko
we włóczkowym
22/852
staniku.
Spencer, w pełni ubrana, podbiegła do okna.
— Spadaj stąd, zboczeńcu! — krzyknęła.
Toby uśmiechnął się złośliwie, odwrócił się i
szybko oddalił.
Większość
ludzi
na
widok
Toby'ego
przechodziła na drugą
stronę ulicy. Był starszy od dziewczyn, blady,
wysoki
9
i chudy. Zawsze błąkał się sam po okolicy,
jakby wszystkich
szpiegował. Krążyło o nim wiele plotek. Że
ktoś go przyłapał, jak całował się z
języczkiem z własnym psem. Że świetnie pły-
wał, bo miał skrzela zamiast płuc. Że sypiał w
23/852
trumnie stojącej w domku na drzewie ros-
nącym na podwórku jego domu.
loby rozmawiał tylko z jedną osobą - swoją
przyrodnią siostrą
Jenną, która chodziła z nimi do klasy. Jenna
też była beznadziejną wieśniarą, jednak nie
aż tak przerażającą. Przynajmniej potrafiła
zbudować pełne zdanie, i w pewien irytujący
sposób była ładna.
Miała gęste ciemne włosy, wielkie, szczere
zielone oczy i
wydatne czerwone usta.
- Czuję się, jakby mnie ktoś zg w ałc ił - Aria
otrząsnęła się, jakby jej chude ciało pokryły
bakterie E. coli. Niedawno uczyli się o nich
na biologii. — Jak on śmie nas straszyć?
Ali poczerwieniała z gniewu.
24/852
- Dostanie za swoje — powiedziała.
- Jak? - Hanna otworzyła szeroko jas-
nobrązowe oczy. Ali
myślała przez chwilę.
- Odpłacimy' mu pięknym za nadobne.
Wyjaśniła
im,
że
trzeba
Toby'ego
przestraszyć. Jeśli nie
szwendał się po okolicy, szpiegując sąsiadów,
na pewno był w
swoim domku na drzewie. Siedział tam od
rana do nocy, grając w elektroniczną grę, a
może budował gigantycznego robota, który
miał zrównać z ziemią ich szkołę. Niestety,
jak sama nazwa
25/852
wskazuje, domek na drzewie znajdował się
na drzewie, a Toby za każdym razem wciągał
do środka sznurową drabinkę, żeby nikt
go nie śledził. Nie mogły tak po prostu wejść
do środka i
krzyknąć: „Uhuuuu!".
10
— Musimy zdobyć petardy. Na szczęście
wiemy, skąd je
wziąć — Ali uśmiechnęła się szeroko.
Toby miał bzika na punkcie sztucznych ogni.
U stóp drzewa
zawsze mocował w ziemi petardy, które
często odpala] przez
okno w domku.
26/852
— Zakradniemy się tam, weźmiemy jedną i
zapalimy mu pod
oknem — wyjaśniła Ali. — Narobi w majtki ze
strachu.
Dziewczyny
popatrzyły
na
dom
Cavanaughów po drugiej
stronie ulicy. Nie było jeszcze późno, ledwo
wpół do jedenastej, ale prawie wszystkie świ-
atła już zgaszono.
— No nie wiem — powiedziała Spencer.
— Właśnie — zgodziła się z nią Aria. — A jak
coś się nie uda?
Ali westchnęła teatralnie:
— Ej, dziewczyny.
Zapadła cisza. Hanna chrząknęła.
27/852
— Jak dla mnie to fajny plan — powiedziała.
— No dobra - uległa Spencer.
Emily i Aria tylko wzruszyły ramionami na
znak zgody. Ali
klasnęła i gestem przywołała wszystkie na
kanapę stojącą pod
oknem.
— Ja pójdę to zrobić. Obserwujcie mnie stąd.
Dziewczyny usiadły przy wielkim oknie w
salonie i patrzyły,
jak Ali przechodzi przez ulicę. Dom Toby'ego
był usytuowany
pod
kątem
w
stosunku
do
domu
DiLaurentisów. Zbudowano go
28/852
w stylu wiktoriańskim, tak jak dom Ali, jed-
nak ani jeden, ani
drugi nie mógł się równać rozmiarami z
farmą Spencer,
sąsiadującą z domem Ali. Na terenie swojej
posiadłości
Hastingsowie mieli własny młyn, dom z
ośmioma sypialniami,
garaż na pięć samochodów,
11
basen okolony skalami i stodołę przebudow-
aną na domek
gościnny.
AU wbiegła na teren posesji Cavanaughów, a
potem podeszła
29/852
do domku na drzewie. Przysłaniały go wyso-
kie wiązy i sosny, ale światła ulicznych
latarni rzucały dość światła, by dziewczyny
mogły dostrzec jego zarys. Minutę później
zobaczyły, jak Ali
trzyma w dłoni petardę i cofa się o jakieś
dwadzieścia kroków, żeby zajrzeć do środka
domku przez okno, w którym widać było
niebieską poświatę.
— Myślicie, że naprawdę to zrobi? —
wyszeptała Emily.
Przejeżdżające auto oświetliło na moment
domek
Toby'ego.
— Nie — powiedziała Spencer, nerwowo
obracaj ąc w
30/852
palcach jeden z brylantowych kolczyków,
które podarowali jej
rodzice w nagrodę za same piątki na
świadectwie. — Rlefuje.
Aria włożyła do ust kosmyk czarnych
włosów.
— Też tak myślę.
— Poza tym nie wiadomo, czy Toby w ogóle
tarn jest —
dodała Hanna.
Zapadło pełne napięcia milczenie. Widziały
już niejeden
numer, jaki wykręciła Ali, ale większość z
nich była zupełnie
niewinna. Kiedyś zakradła się do luk-
susowego salonu spa, żeby
31/852
poleżeć sobie w jacuzzi z morską wodą.
Innym razem dolała
trochę czarnej farby do włosów do szamponu
Melissy, siostry
Spencer. Wysyłała do Mony Vanderwaal,
klasowego
pośmiewiska, listy miłosne pisane niby przez
dyrektora
Appletona. Ale teraz wszystkie czuły się
jakoś... nieswojo.
B u u u m!
12
Emily i Aria aż podskoczyły. Spencer i Hanna
przycis nęły
twarze do szyby. Po drugiej stronie ulicy
panowała ciemność.
32/852
Tylko z okna domku na drzewie sączyło się
blade światło.
— Może to nie była petarda — Hanna spojrz-
ała z ukosa.
— A niby co? — zapytała sarkastycznie Spen-
cer. — Pistolet?
Naraz dobiegło je szczekanie wilczura
Cavanaughów.
Dziewczyny chwyciły się za ręce. Na wer-
andzie zapaliło się
światło. Rozległy się głosy, a pan Cavanaugh
wybiegi przez
boczne drzwi. Nagle w oknie domku na drze-
wrie po jawiły się
języki ognia. Pożar zaczął się rozprzestrzeni-
ać. Wyglądało to jak na filmie wideo, który
rodzice co roku kazali oglądać Emily.
33/852
Rozległo się wycie syren.
Aria spojrzała na przyjaciółki.
— Co się dzieje? — spytała.
— Myślicie, że...? — wyszeptała Spencer.
— A jeśli Ali... — zaczęła Hanna.
— Dziewczyny — usłyszały głos za plecami.
Ali stała w drzwiach salonu. Chwyciła się pod
boki. Nigdy
wcześniej nie widziały jej tak bladej.
— Co się stało? — zapytały jednym głosem,
Ali miała
zmartwioną minę.
— Nie wiem. Ale to nie moja wina.
34/852
Syreny zbliżały się, aż wreszcie pod domem
Cava-naughów
zatrzymała
się
karetka.
Sanitariusze
wyskoczyli i popędzili w
stronę domku na drzewie. Sznurowa dra-
binka była spuszczona.
— Ali, co się stało? — Spencer spojrzała na
nią. — Musisz
nam powiedzieć! — zawołała i pobiegła do
drzwi.
Ali ruszyła za nią.
13
- Spence, zostań!
Hanna i Aria popatrzyły po sobie. Za bardzo
się bały, żeby
35/852
wyjść. Ktoś mógłby je zobaczyć.
Spencer schowała się za krzewem i patrzyła
na drugą stronę
ulicy. Wtedy zobaczyła wielką dziurę o nier-
ównej krawędzi w
miejscu okna w domku Toby'ego. Usłyszała,
że ktoś skrada się z tyłu.
- To ja — szepnęła Ali.
- Co...
Spencer nie zdążyła zadać pytania, bo jeden z
pielęgniarzy,
który wspiął się do domku, teraz kogoś z
niego wynosił. Czy
Toby'emu co ś si ę st ało? Nie ż yje?
36/852
Dziewczyny, i te w domu, i te na zewnątrz,
wyciągnęły szyje,
żeby coś zobaczyć. Serca biły im szybciej.
Nagle zamarły.
To nie był Toby. To była Jenna.
Kilka minut później Ali i Spencer wróciły do
środka. Ali z
niesamowitym spokojem opowiedziała im, co
się stało. Petarda
wpadła do domku i uderzyła Jennę. Nikt nie
widział, jak Ali ją zapalała, więc były
bezpieczne, jeśli tylko żadna nie puści pary z
gęby. W końcu petarda należała do Toby'ego.
Jeśli gliny kogoś o to oskarżą, to właśnie
jego.
Przez całą noc płakały i tuliły się do siebie,
zasypiały i znowu się budziły. Spencer była w
37/852
takim szoku, że przez kilka godzin leżała sku-
lona przed telewizorem i tylko przerzucała
kanały, od Cartoon Network do Animal
14
Planet i z powrotem. Kiedy obudziły się
następnego dnia, cała
okolica huczała od plotek. Ktoś się przyznał.
Toby.
Dziewczyny myślały, że to jakiś żart, ale
lokalna gazeta
potwierdziła, że Toby przyznał się, że pod-
czas zabawy fa-
jerwerkami w domku na drzewie przypadko-
wo rzucił jeden
prosto w twarz swojej siostrze. Wybuch ją
oślep i ł. Ali
38/852
przeczytała to na głos. Siedziały w kuchni
przy stole, trzymając się za ręce. Wiedziały,
że mogą odetchnąć z ulgą, ale przecież...
znały prawdę.
Jcnna podczas kilkudniowego pobytu w
szpitalu była w stanie
histerii. Wszyscy pytali ją, co się stało, ona
zaś, zupełnie
zdezorientowana, nie umiała odpowiedzieć.
Nie mogła też sobie
przypomnieć, co się działo bezpośrednio
przed wypadkiem.
Lekarze orzekli, że to najprawdopodobniej
wynik wstrząsu
pourazowego.
39/852
W szkole zorganizowano szkolenie przeciw-
pożarowe, a
potem imprezę charytatywną i kiermasz
wypieków. Dziewczyny,
szczególnie Spencer, z niezwykłym zapałem
brały udział w tych
imprezach, choć oczywiście udawały, że nie
mają zielonego
pojęcia, co się stało. Jeśli ktoś pytał,
odpowiadały, że Jenna to taka słodka dziew-
czyna i jedna z ich najlepszych kumpelek.
Inne dziewczyny, które nie zamieniły z nią
nawet słowa, teraz
twierdziły podobnie. Jenna nigdy już nie
wróciła do szkoły w
Rosewood. Zaczęła się uczyć w specjalnej
szkole dla
40/852
niewidomych w Filadelfii i od tamtego
wieczoru jej nie widziano.
Te tragiczne wydarzenia stopniowo zami-
atano pod dywan, a
Toby nie próbował wyjawić prawdy. Do
końca roku uczył się w
domu, pod kierunkiem rodziców. Kiedy
15
minęło lato, przeniósł się do poprawczaka w
Maine. Wyjechał
po cichu pewnego pięknego sierpniowego
dnia. Ojciec odwiózł
go na stację kolejową, skąd już sam pojechał
pociągiem na
41/852
lotnisko. Tego samego popołudnia dziew-
czyny widziały, jak jego rodzice rozebrali
domek na drzewie. Jakby chcieli wymazać
wszystkie ślady istnienia Toby'ego.
Dwa dni po wyjeździe Toby'ego rodzice AU
zabrali ją i jej
przyjaciółki na biwak w góry Poconos. W
piątkę pływały tratwą i wspinały się na
skałki. Opalały się na brzegu jeziora. Pewnej
nocy, kiedy zaczęły rozmawiać o Jennie i
Tobym — co często
zdarzało im się tego lata — Ali przypomniała
im, że nigdy,
p rzen i gd y nie wolno im zdradzić tajem-
nicy. Milczenie aż po grób miało na
wieczność przypieczętować ich przyjaźń. Tej
42/852
nocy, kiedy zasunęły już wejście do swojego
namiotu i włożyły na
głowę kaptury kaszmirowych bluz J. Crew,
Ali dała każdej
bransoletkę ze sznurka w jaskrawych kolor-
ach, co miało sym-
bolizować łączącą je więź. Zawiązała branso-
letki na ich
nadgarstkach i każdej kazała powtórzyć:
„Obiecuję milczeć aż po grób".
Każda z nich wypowiedziała słowa przysięgi.
N a koniec Ali
sama zawiązała sobie bransoletkę.
- Aż po grób — wyszeptała, kiedy zawiązała
węzełek, i
położyła dłoń na sercu.
43/852
Chwyciły się za ręce. Mimo tej strasznej sytu-
acji cieszyły się, że mają siebie nawzajem.
Nie zdejmowały bransoletek nawet pod
prysznicem. Nosiły je
w czasie wycieczek szkolnych do Waszyng-
tonu i do skansenu
historycznego w Williamshurgu (Spencer
wyjechała wtedy na
Bermudy). Nie ściągały ich w czasie tren-
ingów hokeja ani nawet w czasie grypy. Ali
udawało
16
się zachować swoją bransoletkę w najwięk-
szej czystości,
jakby brud mógł zniweczyć cały sens jej
noszenia. Czasem
44/852
dotykały bransoletek palcami i szeptały: —
Aż po grób.
Dzięki temu przypominały sobie, jak blisko
się przyjaźnią.
Wypowiadały te słowa niczym tajemne za-
klęcie. Tylko one znały
ich prawdziwe znaczenie. Ali nawet kiedyś to
powiedziała,
prawie rok później, ostatniego dnia siódmej
klasy, kiedy zebrały się na kolejną całonocną
imprezę, inaugurującą sezon letni. Nie przy-
puszczały wtedy, że za kilka godzin Ali
zaginie.
I że tego dnia umrze.
17
1
45/852
A MYŚLAŁYŚMY, ŻE SIĘ PRZYJAŹNIMY
Spencer Hastings stała na soczyście zielonym
trawniku przed
kościołem w Rosewood razem z trzema
dawnymi
przyjaciółkami: Hanną Marin, Arią Mont-
gomery i Emily Fields.
Od czasu tajemniczego zniknięcia Alison
DiLau-rentis nie
zamieniły z sobą ani słowa. Spotkały się
ponownie po trzech
latach, w czasie mszy za duszę Alison. Dwa
dni wcześniej
robotnicy znaleźli ciało Ali pod betonową
płytą, za jej dawnym domem.
46/852
Spencer ponownie spojrzała na treść SMS-a,
którego właśnie
dostała.
Wciąż tu jestem, suki. I wiem o wszystkim.
A.
— O Boże — wyszeptała 1 lanna.
Na ekranie jej telefonu pojawił się ten sam
tekst. Aria i Emily też dostały identyczną
wiadomość. Przez cały
18
poprzedni tydzień każda z nich dostawała
maile, SMS-y i
wiadomości na komunikatorach od kogoś,
kto podpisywał się
47/852
literą A. Przypominał im o wydarzeniach z
siódmej klasy, z
okresu, kiedy zniknęła Ali, ale także o kilku
nowych
tajemnicach... o tym, co działo się tera z.
Spencer przez jakiś czas myślała, że A. to Al-
ison, która
wróciła, teraz jednak należało taką możli-
wość zdecydowanie
wykluczyć, prawda? Ciało Ali zgniło pod
betonową płytą. Nie
żyła... i to od dawna.
— Myślicie, że chodzi o... o sprawę Jenny? —
wyszeptała
Aria, przesuwając dłonią po kwadratowym
podbródku.
48/852
Spencer wsunęła telefon z powrotem do
tweedowej torebki od
Kate Spade.
— Nie powinnyśmy o tym tutaj rozmawiać.
Ktoś może
usłyszeć — powiedziała.
Spojrzała nerwowo na schody do kościoła.
Przed chwilą stali
tam Toby i Jen na Cavanaugh. Spencer nie
spotkała Toby'ego, od kiedy Ali zniknęła, a
Jennę widziała po raz ostatni w noc
wypadku, w ramionach pielęgniarza, który
wynosił ją z domku.
— Przy huśtawkach? - wyszeptała Aria.
Miała na myśli plac zabaw należący do
przedszkola w
49/852
Rosewood, gdzie niegdyś regularnie się
spotykały.
— Idealnie — powiedziała Spencer, prze-
ciskając się przez
tłum żałobników. — Tam się spotkamy.
Było późne popołudnie pięknego jesiennego
dnia. Powietrze
pachniało jabłkami i drzewnym dymem. N a
niebie unosił się
balon. Doskonały dzień na nabożeństwo
żałobne za duszę jednej
z najpiękniejszych dziewczyn w Rosewood.
19
„Wiem o wszystkim".
50/852
Spencer przeszył zimny dreszcz. To pewnie
blef. Niezależnie
od tego, kim jest A,,, na pewno nie wie
wszystkiego. Na pewno
nie wie o sprawie Jenny... a już na pewno nie
zna tajemnicy, którą Spencer dzieliła tylko z
Ali. W noc wypadku Jenny Spencer była
świadkiem czegoś, czego nie widziały po-
zostałe dziewczyny. Ali zabroniła jej o tym
mówić nawet przyjaciółkom. Spencer chciała
im wyjawić sekret, ale skoro nie mogła,
zepchnęła go na dno
świadomości, jakby nigdy nie istniał.
Ale jednak... istniał.
Po tym jak Ali wystrzeliła petardą prosto w
okno domku na
51/852
drzewie, Spencer wybiegła na zewnątrz, na
świeże wiosenne,
kwietniowe powietrze. Wokół rozchodził się
zapach spalonych
włosów. Zobaczyła, jak po rozkołysanej dra-
bince jakiś
pielęgniarz wynosi Jennę z domku na drzew-
ie. Ali stała obok
niej.
— Specjalnie to zrobiłaś? — zapytała Spen-
cer, sparaliżowana
strachem.
— Nie! — Ali ścisnęła jej ramię. — To był...
Przez kilka lat Spencer próbowała wyprzeć z
pamięci to, co
52/852
stało się potem. Nagle podbiegł do nich Toby
Cavanaugh. Pot
skleił mu włosy, a jego blada zazwyczaj twarz
była teraz
czerwona. Podszedł do Ali.
— Wid zi ał e m ci ę. — Toby trząsł się z
gniewu. Spojrzał na
swój dom, przed którym stał wóz policyjny.
— Powiem im.
Spencer westchnęła. Drzwi karetki zamknęły
się z trzaskiem i
dźwięk syren oddalał się od domu. Ali
milczała.
20
— Tak, ale ja t eż cię widziałam, Toby — pow-
iedziała po
53/852
chwili. — I jak piśniesz choć słówko, powiem
twoim
ro dzi co m.
Toby cofnął się o krok. -Nie.
— Tak — odparła Ali. Choć miała ledwie metr
sześćdziesiąt
pięć, nagle wydała się wyższa od niego. — Ty
odpaliłeś petardę.
Ty zraniłeś siostrę.
Spencer chwyciła ją za ramię. Co ona
wyprawia? Ali wyrwała
się.
— Przyrodnią siostrę — mruknął Toby prawie
bezgłośnie.
54/852
Spojrzał na domek na drzewie, a potem na
koniec ulicy. Pod
dom Cavanaughów podjeżdżał kolejny sam-
ochód policyjny.
— Jeszcze cię dopadnę — warknął. —
Poczekaj tylko. I
zniknął.
Spencer wzięła Ali za rękę.
— Co teraz zrobimy?
— Nic — powiedziała Ali beztrosko. —
Wszystko gra.
— Alison... — Spencer nie wierzyła własnym
uszom. — Nie
słyszałaś, co powiedział? Widział cię. Teraz
pójdzie na policję.
55/852
— Nie sądzę — uśmiechnęła się Ali. — Mam
na niego haka.
Potem nachyliła się i powiedziała Spencer na
ucho, na czym
przyłapała Toby'ego. Było to tak obrzydliwe,
że Ali zapomniała, że ma w ręku petardę,
która przypadkowo wystrzeliła w stronę
domku na drzewie.
Ali kazała Spencer przysiąc, że nie powie nic
pozostałym
dziewczynom. Ostrzegła ją, że jeśli Spencer
puści
21
farbę, to już ona wymyśli sposób, żeby zrzu-
cić na nią całą
56/852
winę. Więc milczała ze strachu przed tym, co
może zrobić Ali.
Bała się, że Jenna coś powie, bo na pewno
pamiętała, że to nie była sprawka Toby'ego.
Tymczasem Jenna miała mętlik w głowie
i twierdziła, że nie pamięta tamtej nocy. A
rok później Ali
zaginęła.
Policja przesłuchała wszystkich, Spencer też.
Pytali, czy ktoś chciał skrzywdzić Ali. Spencer
od razu przyszedł na myśl Toby.
Nie mogła zapomnieć tego, jak powiedział, że
ją dopadnie. Tylko że doniesienie policji na
Toby'ego wiązało się z wyjawieniem
całej prawdy o wypadku Jenny i wzięciem na
siebie części
57/852
odpowiedzialności. Przecież przez cały czas
znała prawdę i
nikomu nic nie powiedziała. Musiałaby też
wyjawić
przyjaciółkom tajemnicę, którą skrywała od
ponad roku.
Postanowiła nadal milczeć.
Spencer zapaliła kolejnego papierosa i
wyjechała z przy-
kościelnego parkingu. Więc j ed n ak. Wbrew
temu, co głosiła
ostatnia wiadomość, wiedza A. była ogran-
iczona. Chyba że A. to Toby Cavanaugh...
Nie, to bez sensu. Wiadomości od A.
dotyczyły tajemnicy, o której wiedziała tylko
Ali. W siódmej
58/852
klasie Spencer całowała się z łanem, chło-
pakiem swojej siostry Melissy. Spencer pow-
iedziała o tym tylko jednej osobie — Ali.
Poza tym jedna wiadomość od A. dotyczyła
Wrena, byłego
chłopaka jej siostry, z którym Spencer nie
tylko się całowała w zeszłym tygodniu.
Ale Cavanaughowie nad al mieszkali przy tej
samej ulicy, co
Spencer. Toby mógł z łatwością obserwować
ją przez lornetkę.
Poza tym b y ł w Rosewood, choć wrzesień
już się zaczął i już
dawno powinien pojechać do swojej szkoły z
internatem.
22
59/852
Spencer zatrzymała samochód na brukow-
anym podjeździe
pod szkołą. Przyjaciółki już na nią czekały na
placu przed
przedszkolem. Stał na nim piękny drewniany
zamek, z
wieżyczkami, chorągiewkami i zjeżdżalnią w
kształcie smoka.
Na parkingu nie było ani jednego auta, nikt
nie spacerował po
brukowanych ścieżkach, a na boiskach nic
odbywał się żaden
trening. Dzień pogrzebu Ali ogłoszono dniem
wolnym od zajęć.
— Więc wszystkie dostałyśmy wiadomość od
A.? — zapytała
60/852
Hanna, kiedy Spencer do nich podeszła.
Wyjęły telefony i wlepiły wzrok w otrzymaną
wcześniej
wiadomość.
— Ja dostałam jeszcze dwie inne — powiedzi-
ała ostrożnie
Emily. — Myślałam, że to od Ali.
— Ja też! — rzuciła Hanna, uderzając dłonią
o ścianę do
wspinaczki.
Aria i Spencer kiwnęły głowami. Spoglądały
na siebie
nerwowo szeroko otwartymi oczami.
— Na jaki temat? — Spencer spojrzała na
Emily. Emily
61/852
odgarnęła z oczu kosmyk jasnych włosów.
- Osobisty.
Spencer była tak zaskoczona, że roześmiała
się głośno.
— Przecież ty nigdy nie masz tajemnic, Em!
Emily była najlepszą, najsłodszą dziewczyną
pod słońcem.
Teraz jednak wyglądała na urażoną.
— Owszem, mam.
— Och — Spencer zeskoczyła ze schodów
prowadzących na
zjeżdżalnię. Wzięła głęboki oddech. Myślała,
że poczuje zapach błota i kurzu. Zamiast tego
doszedł ją swąd spalonych włosów,
62/852
jak tej nocy, kiedy zdarzył się wypadek
Jenny. — A ty, Hanno?
23
Hanna zmarszczyła swój mały zadarty nos.
— Skoro Emily nie mówi, to ja też nie. To
było coś, o czym
wiedziała tylko Ali.
— To tak jak w wiadomościach do mnie -
powiedziała szybko
Aria i spuściła wzrok.
Spencer poczuła, że ściska się jej żołądek.
— Więc każda z nas ma tajemnice, o których
wiedziała tylko
Ali?
63/852
Wszystkie
pokiwały
głową.
Spencer
parsknęła z pogardą.
— Myślałam, że się przyjaźnimy.
Aria spojrzała na Spencer spod uniesionych
brwi.
— A czego dotyczyły twoje wiadomości? —
spytała. Spencer
wcale nie uważała, że sekret dotyczący lana
był
aż tak pikantny. Nie mógł się równać z tym,
co wiedziała o
sprawie Jenny. Ale była zbyt dumna, by go
wyjawić.
— To sekret, o którym tak jak w waszym
wypadku wiedziała
64/852
tylko Ali. — Założyła włosy za uszy. — Ale
mail od A. dotyczył
też tego, co się dzieje teraz. Poczułam się,
jakby ktoś mnie
szp i ego wa ł.
Aria otworzyła szerzej swoje zimne, błękitne
oczy.
— U mnie też tak było.
— Więc ktoś śledzi nas wszystkie — pow-
iedziała Emily. Na
jej ramieniu wylądowała biedronka. Emily
strząsnęła ją, jakby to był przerażający robal.
Spencer wstała.
— Myślicie, że to może... Toby? Wyglądały na
zdumione.
— Dlaczego akurat on? — zapytała Aria.
65/852
- Miał swój udział w sprawie Jenny — pow-
iedziała Spencer
ostrożnie. — Co jeśli zna prawdę? Aria
wskazała na swój telefon.
24
— Myślisz, że to dotyczy... sprawy Jenny?
Spencer oblizała
usta. „Powiedz im".
— Nadal nie wiemy, czemu Toby wziął na
siebie winę —
zaczęła ostrożnie, chcąc się przekonać, co na
to odpowiedzą.
Hanna myślała przez chwilę.
— Toby mógł się dowiedzieć o tym tylko od
którejś z nas. —
66/852
Spojrzała na pozostałe podejrzliwie. — Ja
nikomu nie
powiedziałam.
— Ja też nie! — jednocześnie wykrzyknęły
Aria i Emily.
— A jeśli Toby dowiedział się w inny sposób?
- zapytała
Spencer.
— Myślisz, że ktoś inny zobaczył Ali tamtej
nocy i powiedział
mu? — spytała Aria. — A może on ją widział?
— Nie... Chodzi mi o to, że... Zresztą sama
nie wiem
-powiedziała Spencer. — Tak się tylko
zastanawiam.
67/852
„Powiedz im", powtórzyła sobie w myślach,
ale nie mogła się na to zdobyć. Każda z nich
patrzyła na pozostałe z rezerwą jak wtedy, za-
raz po zaginięciu Ali, kiedy ich przyjaźń nagle
runęła.
Gdyby Spencer powiedziała im teraz prawdę
o Tobym,
znienawidziłyby ją za to, że ukryła tę inform-
ację przed policją.
Może nawet obwiniłyby ją o śmierć Ali.
I może miałyby rację. A jeśli Toby...
naprawdę to zrobił?
— Tak tylko się zastanawiam — Spencer
usłyszała nagle
własny głos. — Pewnie się mylę.
— Ali mówiła, że wiemy tylko my - Emily mi-
ała mokre oczy.
68/852
- Kazała nam prz ys i ą c. Pamiętacie?
— Poza tym — dodała Hanna — skąd Toby
mógłby tyle o nas
wiedzieć? To już prędzej jakaś przyjaciółka A
li z drużyny
hokejowej albo jej brat, albo ktoś, komu mo-
gła o tym powiedzieć.
Toby'ego nienawidziła z całego serca. Zresztą
tak jak my
wszystkie.
25
Spencer wzruszyła ramionami.
— Pewnie masz rację.
Kiedy tylko to powiedziała, ogarnął ją spokój.
Robiła z igły
69/852
widły.
Zapadła cisza, która trwała trochę za długo.
W pobliżu
strzeliła gałąź i Spencer odwróciła się
gwałtownie. Wiatr
poruszał konarami, tak jakby ktoś był na
drzewie. Na dachu
przedszkola usiadł brązowy ptak i patrzył na
nie uporczywie,
jakby coś wiedział.
— Ktoś się z nami po prostu brzydko bawi —
wyszeptała
Aria.
— Tak — zgodziła się Emily, ale bez
przekonania.
70/852
— A jeśli dostaniemy kolejną wiadomość? —
Hanna wy-
gładziła krótką czarną sukienkę opinającą
szczupłe uda. Może
przynajmniej uda nam się dowiedzieć, kto je
przysyła? "
- Może powinnyśmy się natychmiast skon-
taktować, kiedy
tylko dostaniemy kolejny list — zapro-
ponowała Spencer. —
Może jakoś poskładamy wszystkie elementy
układanki. Byle
tylko nie wpadać w panikę. I nie ma się czym
martwić.
— Wcale się nie martwię — rzuciła Hanna.
71/852
— Ja też nie — dodały jednocześnie Aria i
Emily. Mimo to
wszystkie podskoczyły, kiedy na drodze
rozległ się klakson.
— Hanna! — Mona Vanderwaal, najlepsza
przyjaciółka
Hanny wystawiła głowę przez okno żółtego
hummera H3. Wiatr
rozwiewał jej blond włosy. Miała na nosie
wielkie różowe
okulary lotnicze.
Hanna spojrzała na przyjaciółki bez cienia
zażenowania.
— Muszę iść — mruknęła i pobiegła w stronę
drogi.
26
72/852
Przez ostatnie kilka lat Hanna tworzyła swój
nowy wizerunek
tak skutecznie, że stała się jedną z
najatrakcyjniejszych
dziewczyn w szkole. Schudła, ufarbowała
włosy na seksowny,
ciemnorudy kolor, wymieniła wszystkie ub-
rania na znacznie
modniejsze, a teraz razem z Moną Vander-
waal — również
brzydkim kaczątkiem po transformacji —
paradowały po szkole i
zadzierały nosa. Spencer zastanawiała się,
jakiż to wielki sekret skrywała Hanna.
— Ja też już powinnam iść — Aria poprawiła
przewieszony
73/852
przez ramię pasek fioletowej workowatej
torebki. — No to...
zdzwonimy się. — Ruszyła w stronę swojego
subaru.
Spencer
jeszcze
chwilę
stała
przy
huśtawkach. Emily,
zazwyczaj radosna, a teraz zmęczona i smut-
na, też została.
Spencer położyła dłoń na pokrytym piegami
ramieniu Emily.
— Wszystko w porządku? Emily potrząsnęła
głową. -Ali.
Ona...
— Wiem.
Objęły się niezdarnie, a potem Emily wyr-
wała się z objęć
74/852
Spencer i ruszyła w stronę lasu, twierdząc, że
wróci do domu na skróty. Spencer, Emily,
Aria i Hanna nie rozmawiały od lat,
nawet jeśli siedziały w sąsiednich ławkach na
historii albo
wrpadały na siebie w szkolnej łazience. Ale
przecież Spencer
wiedziała o nich wiele, znała ich skomp-
likowane osobowości tak dobrze, jak znać je
może tylko najlepsza przyjaciółka.
Oczywiście wiedziała, że śmierć Ali będzie
największym ciosem
dla Emily. Kiedyś mówiły na nią „morderca",
bo broniła Ali jak zazdrosny pitbul.
Spencer wsiadła do samochodu, zagłębiła się
w skórzanym
75/852
fotelu i włączyła radio. Znalazła stację z
Filadelfii
27
nadającą relacje sportowe. Uspokoiła się,
słysząc, jak dwaj
faceci
z
nadmiarem
testosteronu
wyszczekują wyniki ostatnich
meczów lokalnych drużyn futbolowych. Mi-
ała nadzieję, że
rozmowa z dawnymi przyjaciółkami coś
wyjaśni, tymczasem
teraz wszystko wydawało się... hm. Choć
Spencer uczyła się
nowych, trudnych słów do egzaminu, żadne z
nich nie opisywało
adekwatnie ich sytuacji.
76/852
Kiedy w kieszeni zadzwonił jej telefon,
wyciągnęła go,
myśląc, że to SMS od Emily albo Arii. A może
nawet od Manny.
Jednak gdy otworzyła skrzynkę odbiorczą,
uniosła brwi.
Spence, nie obwiniam cię za to, że nie
zdradziłaś im naszego
małego sekretu na temat loby'ego. Prawda
może okazać się
niebezpieczna, a ty nie chcesz, żeby im się
coś stało, prawda?
A.
28
2
77/852
HANNA 2.0
Mona Vanderwaal zatrzymała należącego do
jej rodziców
hummera, ale nie wyłączyła silnika. Wrzuciła
telefon do
olbrzymiej torby od Lauren Merkin w ko-
lorze koniakowym i
posłała swojej najlepszej przyjaciółce Hannie
Marin szeroki
uśmiech.
— Próbowałam się do ciebie dodzwonić.
Hanna stanęła na
chodniku i zapytała ostrożnie:
— Czemu przyjechałaś?
— O co ci chodzi?
78/852
— Przecież nie prosiłam cię o podwiezienie —
Hanna trzęsącą
się dłonią pokazała na swoją toyotę prius sto-
jącą nieopodal na parkingu. — Przyjechałam
tu autem. Ktoś ci powiedział, gdzie
mnie szukać, czy...?
Mona owinęła długi kosmyk blond włosów
wokół palca.
— Wracam z kościoła do domu, wariatko.
Zauważyłam cię i
podjechałam. — Zachichotała. — Ukradłaś
mamie Valium?
Wyglądasz, jakby cię czołg przejechał.
29
Hanna wyjęła camela ultra light z czarnej
torby od Prądy i
79/852
zapaliła. Tak właśnie się czuła: jakby prze-
jechał ją czołg.
Zamordowano jej dawną przyjaciółkę i przez
cały tydzień
dostawała przerażające wiadomości od ko-
goś, kto podpisywał się tylko literą A. Przez
cały dzisiejszy dzień — kiedy ubierała się na
pogrzeb Ali, kupowała dietetyczną colę w su-
permarkecie i
jechała do kościoła - czuła się tak, jakby ktoś
ją obserwował.
— Nie widziałam cię w kościele —
wyszeptała.
Mona zdjęła okulary i spojrzała na nią
wielkimi niebieskimi
oczami.
80/852
— Spojrzałaś na mnie. A ja do ciebie
pomachałam. Przy-
pominasz sobie?
I łanna wzruszyła ramionami.
— Nie pamiętam.
— Pewnie świetnie się bawiłaś ze starymi
przyjaciółkami -
rzuciła Mona.
Hanna zamarła. Jej dawne przyjaźnie
stanowiły dość śliski
temat. Kiedyś, milion lat temu, Mona
należała do grona
dziewczyn, z których Ali, Hanna i pozostałe
przyjaciółki
81/852
niemiłosiernie drwiły. Po wypadku Jenny to
na Monie najczęściej się wyładowywały.
— Przepraszam, był tłum ludzi.
— Nie ukrywałam się — w głosie Mony
słychać było skargę.
— Siedziałam za Seanem.
Hanna wzięła głęboki oddech. S e a n.
Sean Ackard. Właśnie się z nim rozstała. Ich
związek rozpadł
się na drobne kawałki w czasie inaugurującej
nowy rok szkolny
imprezy u Noela Kahna w piątkowy wieczór.
Hanna postanowiła,
że właśnie w ten wieczór straci wreszcie
dziewictwo, ale kiedy zaczęła podchody do
82/852
30
Seana, on ją odepchnął i poczęstował
kazaniem na temat
szacunku do siebie. W rewanżu Hanna
ukradła BMW należące do
taty Seana, wzięła Monę na przejażdżkę i
rozbiła
auto
na
słupie
telefonicznym
niedaleko
sklepu
z
materiałami
budowlanymi.
Mona przycisnęła pedał gazu, a silnik o mocy
miliarda koni
mechanicznych warknął.
— Słuchaj. Sytuacja robi się podbramkowa.
Jeszcze nie
znalazłyśmy chłopaków.
— Do czego? — Hanna zamrugała.
83/852
Mona uniosła jasną, idealnie wyregulowaną
brew.
— Ziemia do Hanny! Na Bal Lisa! To w ten
weekend. Skoro
rzuciłaś Seana, to może czas zaprosić kogoś
naprawdę fajnego.
Hanna patrzyła na malutkie mlecze rosnące
między płytami
chodnikowymi. Charytatywny Bal Lisa odby-
wał się co roku i
brali w nim udział „młodzi członkowie
społeczności Kosewood".
Organizowała go lokalna liga Łowczych
Lisów. Datek w
wysokości dwustu pięćdziesięciu dolarów na
wybrany cel
84/852
zapewniał kolację, tańce i szansę na
zobaczenie swojego zdjęcia w lokalnej
gazecie
albo
na
opisującym wszystkie ważne wydarzenia w
okolicy. Bal dostarczał również
znakomitej okazji do tego, żeby się wystroić,
upić i poderwać
czyjegoś chłopaka. Hanna zapłaciła za wstęp
już w lipcu, myśląc, że pójdzie z Seanem.
— Nawet nie wiem, czy w ogóle pójdę —
wymamrotała
ponurym tonem.
— Oczywiście, że pójdziesz — Mona przewró-
ciła niebieskimi
oczami i westchnęła. — Słuchaj, zadzwoń, jak
już przeszczepią ci z powrotem mózg.
31
85/852
A. potem nacisnęła pedał gazu i odjechała.
Hanna powolnym krokiem wracała do swojej
toyoty.
Przyjaciółki odjechały, a jej srebrny sam-
ochód wyglądał tak
samotnie na pustym parkingu. Poczuła się
nieswojo. Mona była
jej najlepszą przyjaciółką, ale przecież teraz
Hanna nie mogła jej powiedzieć o tylu
rzeczach. Na przykład o wiadomościach od
A.
Ani o tym, jak aresztowano ją w sobotę za
kradzież auta pana
Ackarda. Ani o tym, że to Sean ją rzucił, a nie
ona jego. Sean załatwił sprawę naprawdę
dyplomatycznie i powiedział
86/852
przyjaciołom,
że
„postanowili
rozluźnić
relacje'1. Hanna
pomyślała, że mogłaby rozpowszechnić swoją
wersję tej historii, tak żeby nikt nigdy nie
dowiedział się prawdy.
Gdyby jednak powiedziała o wszystkim
Monie, musiałaby się
przyznać, że życie wymknęło jej się spod kon-
troli. A przecież
gdy razem wymyślały siebie na nowo,
ustaliły, że jako dwie
główne diwy w szkole muszą być idealne.
Były szczupłe, jako
pierwsze nosiły wąskie dżinsy marki Paige i
nigdy, przenigdy nie traciły nad niczym kon-
troli. Jedna rysa na zbroi mogła oznaczać dla
87/852
każdej powrót do dawnego wieśniactwa, a do
tego nie
zamierzały
dopuścić.
Nigdy.
Hanna
postanowiła więc udawać, że
zeszły tydzień w ogóle się nie wydarzył, choć
przecież miała na to niezbite dowody.
Nigdy wcześniej nie umarł żaden bliski
Hanny, a już na pewno
nikogo nie zamordowano. To, że zamordowa
no Ali, w
połączeniu z listami od A., było jeszcze
bardziej przerażające.
Jeśli ktoś naprawdę wiedział coś o sprawie
Jenny... i mógł to
wyjawić... i jeśli ten ktoś miał cokolwiek
wspólnego ze śmiercią Ali, to oznaczało, że
Hanna na pewno straciła kontrolę nad
88/852
własnym życiem.
32
Hanna zatrzymała się pod domem, wielką
georgiańską brytą,
której okna wychodziły na pobliskie wzgórza.
Kiedy spojrzała w lusterko wsteczne, z przer-
ażeniem odkryła, że ma przetłuszczoną cerę,
pełną plam i... gigan t yc z n ych pryszczy.
Zbliżyła się do lusterka i nagle... jej cera
znowu zrobiła się czysta. Hanna wzięła kilka
głębszych oddechów i wysiadła z samochodu.
Ostatnio
często przydarzały jej się takie halucynacje.
Roztrzęsiona weszła do domu i poszła do
kuchni. Kiedy
stanęła w drzwiach, zamarła.
89/852
Jej mama siedziała przy stole z talerzem
krakersów i sera.
Ciemnorude włosy spięła w kok, a jej
wysadzany diamentami
zegarek od Chopard połyskiwał w popołud-
niowym słońcu. Na
uchu miała bezprzewodową słuchawkę od
telefonu.
A obok niej siedział... tata Hanny.
— Czekaliśmy na ciebie — powiedział tata.
Hanna cofnęła się o krok. Miał trochę więcej
siwych włosów,
nowe okulary w drucianych oprawkach, ale
poza tym wyglądał
tak samo: był wysoki, miał zmarszczki wokół
oczu i niebieskie
90/852
polo. Jego głos też się nie zmienił. Był
głęboki i spokojny jak u spikera z dziennika.
Hanna nie zamieniła z nim słowa od czterech
lat.
— Co ty tu robisz? — wypaliła.
— Miałem coś do załatwienia w Filadelfii —
powiedział pan
Marin, a jego głos zadrżał nerwowo, gdy
wypowiadał słowa „coś
do załatwienia".
Podniósł swój kubek do kawy z podobizną
dobermana. Kiedy
z nimi mieszkał, pił tylko z niego. Hanna za-
stanawiała się, jak długo przetrząsał kredens,
żeby go znaleźć.
33
91/852
— Mama zadzwoniła i powiedziała mi o Alis-
on. Tak mi
przykro, Hanno.
— Tak - powiedziała Hanna niepewnym
tonem. Kręciło jej się
w głowie.
— Chcesz o tym porozmawiać? — Mama
włożyła sobie do ust
kawałek cheddara.
Hanna odchyliła głowę. Nie mogła pozbierać
myśli. Jej relacja
z mamą przypominała raczej stosunki sze-
fowej i stażystki niż
matki i córki. Ashley Marin robiła karierę w
filadelfijskiej agencji reklamowej McManus
& Tate, idąc po trupach, i wszystkich
92/852
traktowała jak swoich pracowników. Hanna
nie pamiętała nawet,
kiedy mama zadała jej jakieś osobiste pytan-
ie. Najpewniej nigdy.
— Hm, wszystko w porządku. Dzięki —
powiedziała
wreszcie, pociągając nosem.
Czy można ją było winić za to, że jest trochę
rozgoryczona?
Po rozwodzie tata przeprowadził się do An-
napolis, zaczął
umawiać się z kobietą o imieniu Isabel i
zyskał wspaniałą
przyszłą pasierbicę Kate. Hanna nie czuła się
mile widziana w
93/852
jego nowym życiu i odwiedziła go tylko raz.
Tata od lat nie
próbował nawet do niej zadzwonić, napisać
maila czy w
jakikolwiek sposób się z nią skontaktować.
Nie przysyłał jej już nawet prezentów
urodzinowych, tylko czeki.
Tata westchnął.
— To pewnie nie najlepszy dzień na
omówienie wszystkich
spraw.
Hanna wlepiła w niego oczy.
— Jakich spraw?
Pan Marin chrząknął.
94/852
— Mama zadzwoniła do mnie także z innego
powodu spuścił
wzrok. — Z powodu samochodu.
34
Hanna uniosła brwi. Samochodu? Jakiego
samochodu? Och .
— Już to, że ukradłaś samochód pana Ackar-
da, zasługuje na
naganę — powiedział tata. — Ale na dodatek
uciekłaś z miejsca
wypadku.
Hanna popatrzyła na mamę.
— Myślałam, że to załatwiłaś.
— Niczego nie załatwiłam — pani Marin rzu-
ciła jej gniewne
95/852
spojrzenie.
Hanna miała na końcu języka: „Prawie się
nabrałam". Kiedy policja wypuściła ją w so-
botę, marna tajemniczo oświadczyła, że
wszystkim się zajmie i wybawi Hannę z kło-
potów. Tajemnica się
wyjaśniła, kiedy Hanna następnego wieczoru
nakryła mamę z
młodym
oficerem
policji
Darrenem
Wildenem, jak zabawiali się
na stole w kuchni.
— Mówię poważnie — powiedziała pani Mar-
in, a łobuzerski
uśmieszek od razu zniknął z twarzy Hanny.
— Policja
zdecydowała zamknąć sprawę, owszem, ale
to nie zmienia faktu,
96/852
że dzieje się z tobą coś niedobrego. Najpierw
kradzież
bransoletki, teraz to. Nie wiedziałam, co
robić. Zadzwoniłam po ojca.
Hanna wlepiła wzrok w talerz z serem. Czuła
się zbyt
skołowana, żeby spojrzeć rodzicom w oczy.
Mama powiedziała
też tacie, że Hannę złapano na kradzieży w
sklepie Tiffany'ego?
Pani Marin chrząknęła.
— Policja zamknęła sprawę, ale pan Ackard
chce prywatnej
rekompensaty, inaczej pójdzie do sądu.
Hanna przygryzła wnętrze policzka.
97/852
— A ubezpieczenie nie pokrywa takich
kosztów? — spytała.
35
— Nie o to chodzi — odezwał się pan Marin.
— Pan Ackard
złożył mamie propozycję.
— Tata Seana jest chirurgiem plastycznym —
wyjaśniła
mama — ale jego najnowsze dzieło to klinika
rehabilitacyjna dla ofiar poparzeń. Chce,
żebyś się tam zjawiła jutro o wpół do
czwartej.
Hanna zmarszczyła nos.
— Czemu nie możemy mu po prostu zapła-
cić? Malutki telefon
98/852
komórkowy pani Marin zaczął dzwonić.
— Myślę, że to cię czegoś nauczy. Przysłużysz
się naszej
społeczności. I może zrozumiesz, co zrobiłaś.
— Ale ja to rozumiem!
Hanna Marin nie miała zamiaru marnować
prywatne" go
czasu w jakiejś klinice dla poparzonych. Jeśli
już musiała
pracować społecznie, to wolałaby bardziej el-
eganckie miejsce.
Na przykład ONZ, gdzie pracowały Nicole i
Angelina.
— To już postanowione — powiedziała pani
Marin sta-
99/852
nowczo. A potem krzyknęła do słuchawki: —
Carson? Przy-
gotowałeś symulację?
Hanna
usiadła,
zaciskając
pięści,
aż
paznokcie wabiły się jej w dłonie. Tak
naprawdę miała ochotę iść na górę, zdjąć
czarną
sukienkę — faktycznie tak pogrubiała jej uda
czy to tylko odbicie w drzwiach balkonow-
ych? — zmyć makijaż, schudnąć pięć kilo i
napić się wódki. Potem mogłaby zejść na dół
i zacząć od
początku.
Kiedy spojrzała na ojca, uśmiechnął się do
niej lekko. Serce
Hanny szybciej zabiło. Otworzył usta, jakby
zamierzał coś
100/852
powiedzieć, gdy nagle zadzwonił jego telefon.
Podniósł palec na znak, że zaraz wróci do
rozmowy z Hanną.
— Kate? - powiedział do słuchawki.
36
Hanna poczuła głęboki zawód. Kate. Fant-
astyczna, idealna
pasierbica.
Tata trzymał telefon między uchem a
ramieniem.
— Hej! Jak ci poszło w przełajach? - zawiesił
głos, a potem
jego twarz się rozjaśniła. — Mniej niż osiem-
naście minut?
Niesa mo wite.
101/852
Hanna wzięła ogromny kawał sera z talerza.
Kiedy odwiedziła
ojca w Annapolis, Kate nawet na nią nie
spojrzała. Za to
natychmiast zawarła pakt „pięknych dziew-
czyn" z Ali, która towarzyszyła Hannie, żeby
dodać jej otuchy. Dzięki temu
skutecznie wyeliminowały Hannę. Dlatego
Hanna pożarła
natychmiast wszystkie chipsy w promieniu
dwóch kilometrów.
Wtedy była jeszcze grubą brzydulą, która nie
mogła przestać jeść.
Kiedy złapała się za rozdęty' brzuch, tata
ścisnął jej mały palec u nogi i powiedział:
— Mała świnka nie czuje się dobrze?
102/852
Przy ws z yst ki ch . Wtedy Hanna pobiegła
do łazienki i
włożyła sobie do gardła szczoteczkę do
zębów.
Kawałek cheddara zatrzymał się w ustach
Hanny. Wypluła go
na serwetkę i wrzuciła do kosza. To wszystko
wy darzyło się tak dawno temu... Wtedy była
kimś zupełnie innym. Kimś, kogo
znała tylko Ali i kogo Hanna pogrzebała
dawno temu.
37
3
CZY MOGĘ ZOSTAĆ AMISZKĄ?
Ernily Fields stała przed Zajazdem pod Sz-
arym Koniem,
103/852
kamiennym budynkiem, w którym w czasie
wojny secesyjnej był
szpital. Obecny właściciel zmienił pom-
ieszczenia na piętrze w
hotel dla bogatych gości spoza miasta, w
salonie zaś prowadził
kawiarnię z produktami organicznymi. Emily
zajrzała do środka.
Zauważyła kilka osób z klasy z rodzinami,
jedzących bajgle z
wędzonym łososiem, włoskie zapiekane
kanapki i olbrzymie
porcje sałatki. Jakby wszystkich po pogrzebie
dopadł wilczy
głód.
— Udało ci się.
104/852
Emily odwróciła się i zobaczyła Mayę St. Ger-
main, która
opierała się o wielką terakotową donicę z pe-
oniami. Maya
zadzwoniła do Emily, kiedy ta ruszyła do
domu z placu zabaw, i poprosiła ją o
spotkanie właśnie tutaj. Nadal miała na sobie
ubranie z pogrzebu: krótką plisowaną spód-
niczkę ze sztruksu,
wysokie czarne buty i czarny wełniany
bezrękawnik z koronką
wokół dekoltu. Chyba
38
tak jak Emily znalazła te ponure czarne
ciuchy na samym dnie
szafy.
105/852
Emily uśmiechnęła się smutno. Państwo St.
Germain
przeprowadzili się do dawnego domu Ali.
Kiedy robotnicy
zaczęli rozkopywać teren pod nieukończoną
altaną, żeby
przygotować grunt pod budowę kortu ten-
isowego, znaleźli
szczątki Ali pod betonową płytą. Od tego mo-
mentu stały tu
furgonetki telewizyjne i samochody poli-
cyjne, a tłum gapiów
przez dwadzieścia cztery godziny na dobę ob-
legał dom. Rodzina
Mai schroniła się w zajeździe na czas tej
zawieruchy.
106/852
— Cześć - Emily rozejrzała się. — Jecie obi-
ad? Maya
potrząsnęła
gęstymi
brązowoczarnymi
lokami.
— Rodzice pojechali do Lancaster. Żeby wró-
cić do natury czy
coś w tym stylu. Prawdę mówiąc, chyba
doznali szoku, więc
dobrze im zrobi, jak przez chwilę pożyją
prostym życiem.
Emily uśmiechnęła się, bo wyobraziła sobie,
jak rodzice Mai
wchodzą w kontakt z amiszami w małym mi-
asteczku na zachód
od Rosewood.
107/852
— Chcesz pójść do mnie do pokoju? — zapy-
tała Maya,
unosząc brew.
Emily w milczeniu obciągnęła spódniczkę.
Jej nogi zrobiły się
takie muskularne od pływania. Jeśli rodz-
iców Mai nie było, to
znaczy, że zostały same. I miały do dys-
pozycji pokój. Z łóżkiem.
Maya od samego początku rzuciła czar na
Emily od dawna
czekającą na przyjaciółkę, która mogłaby jej
zastąpić Ali. Ali i Maya miały wiele wspól-
nych cech. Niczego się nie bały,
potrafiły się świetnie bawić i jako jedyne na
świecie rozumiały prawdziwą Emily. Łączyło
108/852
39
je coś jeszcze: w ich towarzystwie Emiły czuła
się jakoś
inaczej.
— No chodź — Maya ruszyła w stronę wejś-
cia. Emily nie
wiedziała, co robić, więc poszła za nią.
Wspięły się na skrzypiące kręte schody. Wys-
trój pokoju
nawiązywał do roku 1776. Pachniało mokrą
wełną. Podłoga
była z sosnowych desek, a pośrodku stało ol-
brzymie chybotliwe
łoże z baldachimem, przykryte niesamowitą
pikowaną narzutą.
109/852
WT kącie stało jakieś dziwaczne urządzenie
przypominające
maselnicę.
— Rodzice wynajęli dla mnie i dla brata os-
obne pokoje —
Maya usiadła na łóżku, które zaskrzypiało.
To miło — odparła Emily, siadając na brzegu
roz-
chwierutanego krzesła, które kiedyś pewnie
należało do Jerzego Waszyngtona.
— Trzymasz się? — Maya nachyliła się do
niej. — Boże.
widziałam cię na pogrzebie. Wyglądałaś na...
zdruzgotaną.
Orzechowe oczy Emily wypełniły się łzami.
Śmierć Ali
110/852
naprawdę ją zdruzgotała. Przez ostatnie trzy i
pól roku cały czas miała nadzieję, że któregoś
dnia Ali zjawi się na werandzie jej domu,
zdrowa i promienna jak zawsze. A kiedy za-
częła dostawać
wiadomości od A., była pewna, że Ali wróciła.
Kto inny mógł
wiedzieć? Teraz jednak miała już pewność, że
Ali odeszła. Na
zawsze. Na dodatek ktoś poznał jej najwięk-
szy sekret — że
zakochała się w Ali i że to samo czuła do Mai.
I pewnie ten ktoś wiedział też, co zrobiły
Jennie.
Emily miała wyrzuty sumienia, że nie pow-
iedziała dawnym
111/852
przyjaciółkom, czego dotyczyły SMS-y od A.
Po prostu... nie
mogła. Jedną z wiadomości dostała na
odwrocie starego listu
miłosnego do Ali. Ironia losu polegała na
40
tym, że mogła powiedzieć Mai, czego
dotyczyła wiadomość,
ale bała się jej powiedzieć o A.
— Chyba nadal jestem wstrząśnięta —
odezwała się wreszcie,
czując, że zaraz rozboli ją głowa. — Ale też...
zmęczona.
Maya zsunęła buty.
112/852
— Prześpij się. Na pewno nie poczujesz się
lepiej, siedząc na
tym narzędziu tortur udającym krzesło.
Emily splotła ręce oparte na podłokietnikach.
-Ja...
Maya poklepała łóżko.
— Chyba ktoś powinien cię przytulić.
Tak, Emily bardzo chciała, żeby ktoś ją
przytulił. Odgarnęła z twarzy rudoblond
włosy i usiadła na łóżku obok Mai. Ich ciała
stopiły się w jedno. Emily czuła żebra Mai
pod materiałem
koszuli. Była taka drobniutka, że Emily mo-
głaby pewnie wziąć ją w ramiona i kołysać.
Rozluźniły uścisk. Ich twarze oddaliły się o
kilka
113/852
centymetrów. Maya miała rzęsy czarne jak
węgiel, a w jej tęczówkach pojawiały się złote
rozbłyski. Powoli wzięła Emily
pod brodę. Pocałowała ją. Najpierw delikat-
nie, potem namiętnie.
Emily poczuła znajomą falę podniecenia,
kiedy Maya
dotknęła skraju jej sukienki. Potem nagle
położyła jej chłodną dłoń na udzie. Emily ot-
worzyła oczy.
Falbaniastc zasłony w pokoju Mai były
odsunięte. Na
parkingu stały chevrolety, mercedesy kombi i
lexusy. Sarah
Isling i Taryn Orr, dwie dziewczyny z klasy
Emily, wyszły z
114/852
rodzicami z kawiarni. Emily odsunęła się.
Maya usiadła na łóżku.
— Co się dzieje?
41
— Co ty wyprawiasz? - Ernily owinęła się
rozpiętą sukienką.
— A jak ci się wydaje? - Maya uśmiechnęła
się szeroko.
Ernily znowu spojrzała przez okno. Sarah i
Taryn już
odjechały.
Maya kołysała się na skrzypiącym łóżku.
— Wiesz, że w sobotę jest charytatywna im-
preza, Bal Lisa?
— Tak — całe ciało Ernily wibrowało.
115/852
— Powinnyśmy pójść — mówiła dalej Maya.
— Chyba
będzie fajnie,
Ernily uniosła brwi.
— Bilet kosztuje dwieście pięćdziesiąt
dolarów. Trzeba mieć
zaproszenie.
— Mój brat zdobył kilka wejściówek. Wystar-
czy dla nas obu.
- Maya zbliżyła się do Ernily. - Pójdziesz ze
mną?
Ernily wstała nagle z łóżka.
— Ja...
Cofnęła się o krok i potknęła o ręcznie tkany
dywanik. Na ten
116/852
bal wybierało się wiele osób ze szkoły.
Wszystkie
najpopularniejsze dziewczyny i najprzysto-
jniejsi chłopcy... po prostu wszyscy.
— Muszę iść do łazienki. Maya wyglądała na
zmieszaną.
— To tam.
Emily zaryglowała drzwi. Usiadła na sedesie i
wpatrywała się
w obrazek na ścianie przedstawiający ar-
niszkę w czepcu i
sukience do kostek. Może to znak. Emily za-
wsze wypatrywała
znaków, które miały jej pomóc podjąć
decyzję. Czytała
horoskopy, wróżby z chińskich ciasteczek
117/852
42
i analizowała zbiegi okoliczności takie jak
ten. Może ten
obrazek mówił jej: „Bądź jak amiszka". Oni
chyba ślubowali czystość na całe życie? I żyli
w niezwykle prosty sposób? I chyba palili na
stosie dziewczyny, które kochały inne
dziewczyny?
Nagle zadźwięczała jej nokia.
Emily wyciągnęła telefon. Myślała, że to
mama chce zapytać,
gdzie jest. Pani Fields nie była najszczęśli-
wszą osobą na świecie, gdy dowiedziała się,
że Emily zaprzyjaźniła się z Mayą, z bardzo
niepokojących, najprawdopodobniej rasist-
owskich powodów.
118/852
Ciekawe, co by powiedziała, gdyby je teraz
zobaczyła.
„Masz nową wiadomość". Otworzyła ją.
Em! Widzę, że nadal lubisz te same
*zabawy* ze swoimi
najlepszymi przyjaciółkami. Miło wiedzieć,
że choć większość z nas się zmieniła, ty
jesteś taka sama! Powiesz wszystkim o swo-
jej nowej miłości? Czy ja mam to zrobić?
A.
- O nie - wyszeptała Emily.
Nagle usłyszała za sobą szum. Podskoczyła,
uderzając
biodrem o umywalkę. To tylko ktoś z sąsied-
niego pokoju spuścił
119/852
wodę w toalecie. Potem usłyszała szepty i
chichot. Dochodziły jakby z rury pod
umywalką.
— Emily! — zawołała Maya. — Wszystko gra?
— Hmm... tak - odpowiedziała z nutą histerii
w głosie.
Spojrzała do lustra. Miała szeroko otwarte,
puste oczy
i rozczochrane włosy. Kiedy wreszcie wyszła
z łazienki, w
pokoju nie paliło się światło, a zasłony były
zaciągnięte.
43
— Pssst! — zawołała Maya z łóżka. Leżała w
uwodzicielskiej
pozie.
120/852
Ernily rozejrzała się. Była pewna, że Maya
nawet nie
zamknęła drzwi na klucz. A. na dole przy
obiedzie siedziało
mnóstwo jej kolegów ze szkoły:..
— Nie mogę - wymamrotała Emily.
— Co? — Śnieżnobiałe zęby Mai błysnęły w
ciemności.
—
Jesteśmy
przyjaciółkami.
—
Emily
przylgnęła plecami do
ściany. — Lubię cię.
— Ja też cię lubię. — Maya przesunęła dłonią
po nagim
ramieniu.
121/852
— I to musi nam wystarczyć. Będziemy
przyjaciółkami.
Uśmiech Mai zniknął w ciemności.
— Przepraszam — Emily szybko wsunęła
buty, prawy na
lewą nogę.
— To nie znaczy, że musisz już iść — pow-
iedziała cicho
Maya.
Emily spojrzała na nią, kiedy chwyciła za
klamkę. Jej wzrok
przyzwyczaił się do ciemności i dostrzegła, że
Maya jest
zawiedziona i zdezorientowana. Wyglądała
zachwycająco.
122/852
— Muszę już iść - szepnęła Eanily. — Spóźnię
się.
— Na co?
Emily nie odpowiedziała. Otworzyła drzwi.
Tak jak
przypuszczała, Maya nie zamknęła ich na
klucz.
44
4
PRAWDA MA SMAK PIWA
Kiedy Aria Montgomery wróciła do swojego
przypominającego pudełko, awangardowego
domu, który
wyróżniał się na tle neoklasycznych, wiktori-
ańskich domów na
123/852
ich ulicy, usłyszała, jak rodzice rozmawiają
cicho w kuchni.
— Nie rozumiem — mówiła Ella, jej mama,
która wolała,
żeby dzieci zwracały się do niej po imieniu. —
Mówiłeś, że uda ci się pójść na kolację z
artystami. To ważne. Wydaje mi się, że Jason
chce kupić kilka obrazów, które nama-
lowałam w
Rejkiawiku.
— Mam potworne zaległości w pracy —
odpowiedział Byron.
— Wyszedłem z wprawy w oceniania.
Ella westchnęła.
— Jak to możliwe, że po dwóch dniach nauki
już oddają prace
124/852
do oceny?
— Zadałem im pierwsze zadanie jeszcze
przed rozpoczęciem
semestru — odrzekł Byron roztargnionym
tonem. -
45
Jakoś ci to wynagrodzę. Może pójdziemy do
Otto? W sobotę
wieczorem?
Aria cofnęła się o krok. Jej rodzina właśnie
wróciła po dwóch
latach z Rejkiawiku. Wyjechali tam, bo tata,
historyk sztuki,
dostał urlop na swojej uczelni. Dla wszys-
tkich wyjazd okazał się błogosławieństwem.
Aria chciała uciec po zaginięciu Ali, Mike, jej
125/852
brat, potrzebował trochę kultury i dys-
cypliny, a Ella i Byron, którzy oddalili się od
siebie, na Islandii zakochali się w sobie na
nowo. Niestety, po powrocie wszystko
wracało do dawnego
stanu.
Aria przeszła przez kuchnię. Taty już nie
było, a mama stała
przy stole, przyciskając palcami skronie. Na
widok Arii
uśmiechnęła się.
— Jak się masz, kochanie? — zapytała trosk-
liwie, pokazując
ozdobną kartkę z informacją o pogrzebie Ali.
— W porządku — odparła Aria.
— Chcesz pogadać? Aria potrząsnęła głową.
126/852
— Może później.
Poszła do salonu. Nie mogła sobie znaleźć
miejsca, jakby
wypiła sześć puszek red bulla. Nie tylko z po-
wodu pogrzebu.
W zeszłym tygodniu A. w jednej z wiado-
mości przypomniał
Arii o jednym z jej najmroczniejszych
sekretów. W siódmej
klasie Aria przyłapała tatę, jak całował się ze
swoją studentką Meredith. Byron poprosił
Arię, żeby nie mówiła mamie, i Aria go
posłuchała, choć zawsze czuła się z tego po-
wodu winna. Kiedy
A. zagroził, że powie Elli całą prawdę, doszła
do wniosku, że A.
127/852
to Alison. To Ali była przy tym, jak Aria
przyłapała tatę z
Meredith. Nikt inny o tym nie wiedział.
46
Teraz Aria wiedziała, że A. to nie Alison, ale
groźba nadal nad nią wisiała. I nad całą jej
rodziną. Wiedziała, że musi wyjawić wszys-
tko Elli, zanim zrobi to A., jednak nie po-
trafiła się na to zdobyć.
Aria poszła na werandę na tyłach domu,
przeczesując palcami
długie czarne włosy. Przed oczami mignął jej
jakiś biały kształt.
To jej brat Mike gonił po podwórku z kijem
do lacrosse'a.
— Hej - zawołała, bo właśnie wpadła na pew-
ien pomysł.
128/852
Kiedy nie odpowiedział, weszła na trawnik i
zastąpiła mu drogę.
— Jadę do centrum. Chcesz jechać ze mną?
Miko skrzywił się.
— W centrum kręci się mnóstwo brudnych
hipisów. Poza tym
trenuję.
Aria przewróciła oczami. Mike miał takiego
świra na punkcie
lacrosse'a, że zaczął trening w czarnym
garniturze, w którym był
na pogrzebie. Jej brat niczym się nie różnił
od chłopaków z
Rosewood. Nosił przybrudzoną białą cza-
peczkę bejsbolową, miał
129/852
bzika na punkcie PlayStation i od kiedy
skończył szesnaście lat, zbierał na jeepa cher-
okee w kolorze wojskowej zieleni. Niestety,
na pierwszy rzut oka widać było, że mają ten
sam zestaw genów
— byli wysocy, mieli granatowoczarne włosy i
charaktery-
styczne twarze o ostrych rysach.
— Ja tam idę się nawalić - oznajmiła. — Na
pewno chcesz
trenować?
Mike spojrzał na nią, mrużąc szaroniebieskie
oczy, jakby
intensywnie się namyślał.
— Nie próbujesz podstępem zaciągnąć mnie
na wieczorek
130/852
poetycki?
47
Pokręciła głową. - Pójdziemy do najobskur-
niejszego baru dla
studentów, jaki w życiu widziałeś.
Mike wzruszył ramionami i odłożył kij do
lacrosse'a.
— No to chodźmy.
Mike usiadł przy stoliku.
— Niezła miejscówka.
Byli w Gorzelni Zwycięstwa, naprawdę ob-
skurnym barze.
Mieścił się między salonem piercingu i
sklepem Cygan Hipis, w
131/852
którym sprzedawano, hm, „nasiona do hy-
droponiki". Ścianę
frontową ozdabiała plama wymiocin. Na
wpół niewidomy,
ważący sto pięćdziesiąt kilo bramkarz mach-
nął tylko ręką, kiedy wchodzili, zbyt zajęty
lekturą czasopisma o samochodach.
W barze było ciemno i brudno. W tylnej
części stał stół do
ping-ponga. To miejsce przypominało inny
bar dla studentów z
Hollis, ale Aria przysięgła sobie, że jej noga
nigdy tam nie
postanie. Dwa tygodnie temu poznała tam
przystojnego chłopaka
o imieniu Ezra, ale potem okazało się, że ten
chłopak to
132/852
nauczyciel literatury angielskiej. I to właśnie
j e j nauczyciel.
Aria dostała od A. kilka wyprowadzających z
równowagi
SMS-ów o Kzrze. A on przez przypadek
przeczytał jeden z nich i oskarżył Arię o to, że
rozpowiada o nich po całej szkole. Taki
właśnie
był
koniec
romansu
Arii
z
nauczycielem.
Kelnerka z wielkim biustem i warkoczykami
Heidi podeszła
do ich stolika i spojrzała podejrzliwie na
Mike'a.
— Masz dwadzieścia jeden lat?
48
— No jasne — powiedział Mike, składając
dłonie na stoliku.
133/852
— Właściwie dwadzieścia pięć.
— Poproszę dużego amstela — wtrąciła się
Aria, kopiąc
Mike'a pod stołem.
— A dla mnie mały jaeger — dodał Mike.
Heidi z warkoczykami przybrała zbolały
wyraz twarzy, ale
wróciła z kuflem i szklanką. Mike wypił
duszkiem szklankę
jaegera i wydął usta jak dziewczynka.
Uderzył pustą szklanką o porysowanyr
drewniany stół i spojrzał na Arię.
— Już chyba wiem, dlaczego ostatnio tak ci
odbija.
W zeszłym tygodniu Mike ogłosił, że Aria
zachowuje się
134/852
jeszcze dziwniej niż zwykle, i postanowił
dowiedzieć się
dlaczego.
— Umieram z ciekawości - powiedziała Aria
cierpko. Mike
złożył dłonie w profesorskim geście pod-
patrzonym u ojca.
— Myślę, że w tajemnicy tańczysz w Tur-
buLencji. Aria
zaśmiała się tak gwałtownie, że piwo wylało
jej
się nosem. Turbulencja była klubem ze
striptizem w pobliskim
mieście, niedaleko małego lotniska.
— Kilku facetów mówiło, że widzieli tam
dziewczynę
135/852
dokładnie taką jak ty. Nie musisz tego przede
mną ukrywać. Nie mam nic przeciwko.
Aria dyskretnie poprawiła ramiączko stanika.
Sama go
zrobiła, podobnymi stanikami obdarowała
też Al i i pozostałe
przyjaciółki z szóstej klasy. Włożyła go na po-
grzeb Ali. Niestety, w szóstej klasie nosiła
stanik o numer mniejszy, a wełna drapała ją
jak diabli.
— To znaczy, że nie uważasz, że zachowuję
się dziwnie, bo a:
wróciliśmy do Rosewood, którego nie znoszę,
i b: umarła moja
najlepsza przyjaciółka?
49
136/852
Mikę wzruszył ramionami.
— Myślałem, że jej nie lubisz.
Aria odwróciła wzrok. To prawda, chwilami
szczerze
nienawidziła Ali. Szczególnie, kiedy ta nie
traktowała jej
poważnie albo kiedy wypytywała o szczegóły
relacji między jej
rodzicami.
— Nieprawda — skłamała.
Mike nalał sobie piwa do szklanki.
— Czy to nie chore, że ktoś ją zakopał? I zalał
betonem? Arię
przeszył dreszcz. Zamknęła oczy. Jej brat nie
grzeszył taktem.
137/852
— Myślisz, że ktoś ją zabił? — zapytał Mike.
Aria wzruszyła ramionami. To pytanie
dręczyło ją od jakiegoś
czasu, choć nikt nie zadał go na głos. W cza-
sie pogrzebu nikt nie powiedział, że Al i
została za mo rd o wan a. Mówiono tylko, że
ją zn al ezio n o . Ale to musiało być
morderstwo- Siedziały
wszystkie w domku u Spencer i nagle Ali
zniknęła. Trzy lata
później jej ciało odnaleziono w dziurze koło
domu.
Aria zastanawiała się, czy A. ma coś wspólne-
go z zabójcą Ali.
A może to wszystko łączyło się ze sprawą
Jenny? Kiedy
138/852
wydarzył się tamten wypadek, Arii wydawało
się, że widzi kogoś jeszcze oprócz Ali u stóp
drzewa Toby'ego. Potem tego samego
wieczoru znowu miała wrażenie, że coś widzi,
i tak się
przestraszyła, że musiała zapytać o to Ali.
Słyszała, jak razem ze Spencer szepczą w
łazience za zamkniętymi drzwiami, ale kiedy
prosiła, żeby ją wpuściły, Ali kazała jej
wracać do łóżka.
Rankiem Toby przyznał się do winy.
— Założę się, że morderca to ktoś, kto nie
rzuca się w oczy —
powiedział Mike. — Nikt by nie zgadł, że to
on,
50
139/852
nawet za milion lat. - Jego oczy rozbłysły. -
Może to pani
Craycroft?
Pani Craycroft była ich sąsiadką. Mieszkała w
dornu po lewej.
Kiedyś uzbierała pięć tysięcy dolarów w
monetach, które
wrzucała do butelek po wodzie mineralnej, a
potem próbowała je zamienić na banknoty w
specjalnym automacie. Lokalna stacja
telewizyjna nakręciła o tym reportaż.
- Pięknie, rozwiązałeś sprawę — powiedziała
Aria ironicznym
tonem.
- Albo ktoś w tym stylu — Mike zabębnił w
blat swoimi
140/852
kościstymi palcami. — Teraz, kiedy już wiem,
co się dzieje z
tobą, mogę skupić całą uwagę na Ali D.
- Powodzenia.
Skoro policja nie była w stanie znaleźć ciała
Ali w jej
własnym ogródku, to równie dobrze Mike
może poprowadzić
śledztwo.
- Powinniśmy zagrać w piwnego ping-ponga
— powiedział
Mike i zanim Aria zdążyła otworzyć usta,
wziął piłeczkę i pusty kufel. - To ulubiona gra
Noela Kahna.
Aria uśmiechnęła się z przymusem. Noel
Kann pochodził z
141/852
jednej z najbogatszych tutejszych rodzin i był
typowym
chłopakiem z Rosewood, więc nic dziwnego,
że Mike traktował
go jak idola. Jak na ironię Noel chyba bujał
się w Arii, a ona z całych sił próbowała go do
siebie zniechęcić.
- Życz mi szczęścia - powiedział Mike i
podrzucił piłeczkę.
Nie trafił nią do kufla i piłeczka spadła na
podłogę.
- Do dna - powiedziała śpiewnie Aria, a jej
brat wziął w obie
dłonie swój kufel i wlał całe piwo do gardła.
51
142/852
Mikę spróbował drugi raz wrzucić piłeczkę
pingpongową do
kufla Arii, lecz znowu chybił.
— Ale z ciebie oferma! - drażniła się z nim
Aria, bo poczuła,
jak piwo szurni jej w głowie.
— Niby jesteś lepsza? - warknął Mike.
— Założysz się? Mike parsknął.
— Jak przegrasz, to musisz mi załatwić we-
jście do Tur-
bulencji. Mnie i Noelowi. Oczywiście nic w
czasie
twoich
godzin
pracy
—
dodał
pospiesznie.
— ?,a to jak ja wygram, będziesz mi służył jak
niewolnik
143/852
przez tydzień. W szkole też.
— Umowa stoi — zgodził się Mike. — I tak
nie wygrasz.
Przesunęła
kufel
na
stronę
Mike'a
i
wycelowała. Piłka
odbiła się od jednej ze szczerb w blacie stołu i
wylądowała
prosto w kuflu.
— Ha! — zawołała Aria. — Jednak przegrałeś!
Mike'owi
zrzedła mina.
— Po prostu ci się udało.
— No i co z tego! - powiedziała Aria radośnie.
- Tak się
144/852
właśnie zastanawiam... Czy mam ci kazać
chodzić za mną w
szkole na czworakach? A może w faldurze
mamy?
Zachichotała. Faldur to tradycyjne islandzkie
nakrycie głowy
zakończone czymś w rodzaju rożka - każdy
wyglądał w nim jak
elf, któremu odbiło.
— Wal się — Mike wyciągnął piłkę z kufla.
Wypadła mu z
ręki i gdzieś się potoczyła.
— Ja znajdę - zaproponowała Aria.
Czuła się przyjemnie podchmielona. Piłka
potoczyła się aż do
145/852
samego baru i Aria schyliła się po nią. Jakaś
para przeszła obok niej, zajmując dyskretnie
osłonięty
52
stolik w rogu. Aria zauważyła, że kobieta ma
długie ciemne
włosy i pajęczą sieć wytatuowaną na
nadgarstku.
Tatuaż wyglądał znajomo. Bardzo znajomo.
Kobieta szepnęła
coś do mężczyzny, a on dostał ataku kaszlu.
Aria wyprostowała
się.
To był jej ojciec. I Meredith.
Aria pędem wróciła do Mike'a.
146/852
— Musimy już iść. Mike wywrócił oczami.
— Ale właśnie zamówiłem drugiego jaegera.
— Tym gorzej dla ciebie — Aria chwyciła kur-
tkę. - Wy-
chodzimy. Natychmiast.
Rzuciła na stół czterdzieści dolarów i po-
ciągnęła Mike'a za
ramię tak mocno, że od razu wstał. Zachwiał
się, ale Arii udało się go przepchnąć do
wyjścia.
Niestety, właśnie w tym momencie Byron
wydał jeden ze
swoich charakterystycznych chichotów, o
których Aria mówiła,
że
brzmią
jak
dźwięki
umierającego
wieloryba. Mike zamarł, bo
147/852
też rozpoznał śmiech ojca. Ojciec siedział
bokiem do nich, pod stolikiem trzymając
Meredith za rękę.
Aria widziała, że Mike rozpoznał Byrona.
Zmarszczył brwi.
— Czekaj - powiedział piskliwie i zdezori-
entowany spojrzał
na Arię.
Próbowała przybrać obojętny wyraz twarzy,
ale czuła, że
kąciki jej ust opadają. Wiedziała, że robi
dokładnie talią samą minę jak Ella, kiedy
próbowała ochronić ją i jej brata przed
czymś, co mogłoby ich zaboleć.
Mike zmrużył oczy i spojrzał na nią, a potem
znowu na ojca i
148/852
Meredith. Otworzył usta, żeby coś pow-
iedzieć, potem zamknął je i zrobił krok w ich
kierunku. Aria
53
wyciągnęła rękę, żeby go zatrzymać — nie
chciała, żeby to
stało się właśnie teraz. Nie chciała, żeby to
się ki ed yko l wi ek stało. Mike zacisnął zęby,
odwrócił się i wybiegł z baru,
wpadając po drodze na ich kelnerkę.
Aria wyszła za nim. W jasnym popołudniow-
ym świetle
rozglądała się za bratem. Nigdzie go nie było.
54
5
149/852
PODZIELONY DOM
Spencer obudziła się na posadzce w łazience
na piętrze. Nie
miała pojęcia, jak się tu znalazła. Zegar sto-
jący na półce
pokazywał, że jest za piętnaście siódma, a za
oknem zachodzące słońce rzucało długie
cienie na ich podwórko. Nadal był
poniedziałek, dzień pogrzebu Ali. Pewnie za-
snęła... i
lunatykowała. Kiedyś robiła to notorycznie.
W siódmej klasie
zdarzało jej się to tak często, że musiała
spędzić jedną noc w Klinice Badań nad Snem
na Uniwersytecie Pensylwanii, z
mózgiem podłączonym do elektrod. Lekarze
powiedzieli, że to
150/852
wynik stresu.
Wstała i zwilżyła twarz zimną wodą. Przejrz-
ała się w lustrze.
Miała długie blond włosy, szmaragdowe
oczy, ostry podbródek,
czystą cerę i promiennie białe zęby. Dlaczego
nie wyglądała tak koszmarnie, jak się czuła?
Jeszcze raz próbowała poukładać w głowie
wszystkie fakty. W
wiadomości od A. mowa była o Tobym i
sprawie Jenny. Toby
wrócił. Zatem A. to Toby. I na dodatek mówił
55
Spencer, że ma trzymać gębę na kłódkę.
Poczuła się jak na
151/852
torturach, jakby wróciła do szóstej klasy
Poszła do swojego pokoju i przycisnęła czoło
do okna. Po
lewej stronic stał ich młyn. Nie działał już od
lat, ale rodzicom podobało się, że nadaje ich
posiadłości taki rustykalny,
autentyczny wygląd. Po prawej stronie widzi-
ała dom DiLaurent
isów, nadal odgrodzony od ulicy żółtą poli-
cyjną taśmą. Ołtarzyk dla Ali, z kwiatów,
świec, zdjęć i innych pamiątek, rozrósł się i
wypełniał właściwie całą ślepą uliczkę.
Naprzeciwko
tego
domu
był
dom
Cavanaughów, Na
podjeździe stały dwa samochody, przy garażu
wisiał kosz do
152/852
koszykówki, a na skrzynce na listy była mała
czerwona
chorągiewka. Z zewnątrz wszystko wyglądało
tak zwyczajnie. Za
to w śr o d ku . . .
Spencer przymknęła oczy i wróciła pamięcią
do tamte go maja
w siódmej klasie, w rok po sprawie Jenny.
Właśnie wsiadła do
pociągu do Filadelfii, gdzie umówiła się z Ali
na zakupy. Była tak zajęta esemesowaniem z
Ali przez nowy telefon, że dopiero po
pięciu czy sześciu stacjach zauważyła, że ktoś
siedzi po drugiej stronie przejścia. To był
Toby. Patrzył na nią.
Zaczęły jej się trząść ręce. Toby spędził cały
rok w szkole z
153/852
internatem, więc Spencer nie widziała go od
kilku miesięcy. Jak zwykle włosy spadały mu
na oczy i miał olbrzymie słuchawki,
ale tego dnia było w nim coś... dzi wn iej sz e
go . Bardziej
przerażającego.
Całe poczucie winy i strach spowodowane
sprawą Jenny,
które Spencer próbowała od siebie odepch-
nąć, nagle zalały ją
niczym powódź. Do r wę ci ę. Nie chciała
siedzieć w tym samym
wagonie co on. Już miała wstać i zmienić
miejsce, gdy nagle
wyrósł przed nią konduktor.
56
154/852
— Wysiadasz na Trzydziestej Ulicy czy na
Market East? -
zapytał.
Spencer zdrętwiała.
— Na Trzydziestej — odparła.
Kiedy konduktor odszedł, spojrzała znowu na
Toby'ego. Na
jego twarzy pojawił się na okamgnienie szer-
oki, złośliwy
uśmiech. Jego oczy mówiły: „Poczekaj tylko".
Spencer wstała i przeszła do innego wagonu.
Ali czekała na
nią na peronie na Trzydziestej Ulicy i kiedy
spojrzały na pociąg, Toby gapił się na nie.
155/852
— Widzę, że kogoś wypuścili z więzienia —
powiedziała Ali
z pogardliwym uśmiechem.
Tak — Spencer próbowała się zaśmiać. —
Jednak to nadal
frajer przez duże F.
Ale kilka tygodni później Ali zaginęła. 1
wtedy nikomu nie
było do śmiechu.
Z komputera dobiegł świszczący dźwięk syg-
nalizujący, że
przyszedł nowy e-mail. Podeszła do biurka i
otworzyła
wiadomość.
Cześć, kochanie.
156/852
Nie rozmawialiśmy od dwóch dni i tęsknię
za tobą jak wariat.
Wren
Spencer westchnęła i poczuła, jak dreszcze
przebiegają przez
całe jej ciało. Kiedy tylko spojrzała na Wrena
- siostra
przyprowadziła go na kolację z rodzicami —
coś w nią wstąpiło.
Czuła się tak... jakby rzucił na nią urok, gdy
tylko usiadł przy stoliku w restauracji, napił
się wina i spojrzał jej w oczy. Był
Anglikiem, był egzotyczny, dowcipny i inteli-
gentny, a na
dodatek lubił te same zespoły co
57
157/852
Spencer. Był o wiele za dobry dla jej nudnej,
zawsze
perfekcyjnej siostry Melissy. Ale w sam raz
dla Spencer. Wie-
działa o tym... I jak się okazało, on też tak
uważał.
Przeżyli
swoje
dwadzieścia
minut
niewiarygodnej
namiętności, ale Melissa przyłapała ich na
tym, jak się całowali.
Jej siostra wszystko wygadała, a rodzice,
którzy z a wsz e brali jej stronę, zabronili
Spencer widywać się z Wrenem. Też za nim
tęskniła jak wariatka, ale co niby miała
zrobić.
Niespokojna i skołowana zeszła po schodach.
Jej matka
158/852
rozwiesiła nad nimi landszafty Thomasa
Cole'a, które
odziedziczyła po swoim dziadku. Weszła do
olbrzymiej kuchni.
Rodzice przerobili ją, żeby wyglądała jak
dawniej, w
dziewiętnastym wieku, ale wstawili do niej
nowy stół i
najnowocześniejsze urządzenia. Cała rodzina
siedziała przy stole i jadła tajskie jedzenie.
Spencer stanęła w progu. Nie rozmawiała z
nimi od pogrzebu
Ali. Pojechała sama i nie zamieniła z nimi
słowa przed
kościołem. Właściwie nie rozmawiała z nimi,
od kiedy dwa dni
159/852
temu zrobili jej awanturę o Wrena. A teraz
unikali jej i nie
zaprosili na kolację. Mieli gościa. Jej miejsce
zajmował łan
Thomas, dawny chłopak Melissy i pierwszy
były chłopak
Melissy, z którym Spencer się całowała.
— Och! — wyrwało jej się. Tylko łan podniósł
wzrok.
— Cześć, Spence, jak się masz? — zapytał,
jakby codziennie
jadał z państwem Hastings w ich kuchni.
Spencer czuła się skrępowana już wtedy, gdy
okazało się, że
160/852
łan został trenerem jej szkolnej drużyny
hokeja na trawie, ale ta sytuacja była po
prostu dziwaczna.
58
— W porządku — powiedziała, spoglądając
na resztę rodziny,
ale nikt na nią nie patrzył... i nie wyjaśnił jej,
czemu łan wyżera tajskie jedzenie w ich
kuchni.
Spencer przysunęła sobie krzesło do rogu
stołu i nabrała na
talerz trochę kurczaka z trawą cytrynową.
— Więc jesz sobie z nami kolację? — spytała.
Pani Hastings wbiła w nią wzrok. Spencer
zamknęła usta i
przeszyło ją gorące, nieprzyjemne uczucie...
161/852
— Wpadliśmy na siebie w czasie, hm, po-
grzebu — wyjaśnił
łan.
Nagle zawyła syrena i łan upuścił widelec.
Hałas dochodził
chyba z domu DiLaurentisów. Samochody
policyjne
przyjeżdżały tam cały czas.
— To szaleństwo, prawda? — powiedział Ian,
przeczesując
dłonią jasne loki. — Nie sądziłem, że będzie
tu jeszcze tyle aut policyjnych.
Melissa szturchnęła go lekko łokciem.
— W niebezpiecznej Kalifornii widziałeś
chyba niejedno
162/852
przestępstwo?
Melissa rozstała się z łanem, kiedy ten prze-
prowadził się na
drugi koniec Stanów, żeby studiować w
Berkeley.
— Nie - powiedział łan.
Zanim
jednak
zdążył
rozwinąć
temat,
Melissa w typowy dla
siebie sposób zaczęła mówić o czymś innym.
A konkretnie o
sobie.
— Mamo, kwiaty na trumnie miały dokładnie
taki kolor, na
jaki chcę pomalować ściany w salonie —
zwróciła się do pani
163/852
Hastings.
Melissa sięgnęła po czasopismo o wnętrzach
i otworzyła na
zaznaczonej stronie. Bezustannie gadała o re-
moncie, bo właśnie urządzała dom w Fil-
adelfii, który rodzice
59
kupili jej za to, że dostała się do Wharton,
szkoły biznesu przy Uniwersytecie Pensyl-
wanii. Nigdy nie zrobiliby czegoś takiego
dla Spencer.
Pani Hastings nachyliła się nad zdjęciem.
— Cudne.
- Naprawdę ładne — zgodził się łan. Spencer
zaśmiała się
164/852
mimo woli. Dziś odbyła się msza za Alison
DiLaurentis, a oni
mieli w głowie tylko kolor farby?
Melissa odwróciła się do Spencer.
— Co to miało znaczyć?
— To znaczy... ja... — jąkała się Spencer, bo
Melissa miała
urażony wyraz twarzy, jakby Spencer pow-
iedziała coś naprawdę
obraźliwego. Nerwowo ściskała widelec. -
Nieważne.
Znowu zapadła cisza. Teraz nawet łan dzi-
wnie na nią patrzył.
Tata napił się wina.
— Yeronico, widziałaś może Liz?
165/852
— Tak, rozmawiałam z nią przez chwilę pow-
iedziała mama
Spencer. — Moim zdaniem wyglądała fant-
astycznie... biorąc pod
uwagę okoliczności.
Spencer przypuszczała, że mama mówu o
Elizabeth
DiLaurentis, młodej ciotce Ali, mieszkającej
w sąsiedztwie.
— Musi czuć się okropnie — powiedziała
Melissa poważnym
tonem. - Nawet nie umiem sobie tego
wyobrazić.
Ian przytaknął ze współczuciem. Spencer
czuła, jak trzęsie jej się broda. Miała ochotę
krzyknąć: „Hej, a co ze mną?
166/852
Zapomnieliście, że Ali była moją najlepszą
przyjaciółką?".
60
Z każdą minutą ciszy Spencer coraz bardziej
czuła się jak
nieproszony gość. Czekała, żeby ktoś zapytał,
jak sobie radzi, zaproponował kawałek tem-
pury albo przynajmniej powiedział
„Na zdrowie", gdy sobie kichnie. Ale nadal
karali ją za
pocałowanie Wrena. Choć dziś był... ta ki
dzień.
Poczuła, jak coś ściska ją w gardle. Zawsze
była ulubienicą
wszystkich: nauczycieli, trenerów hokeja,
wydawców albumu
167/852
szkolnego. Nawet Uri, jej fryzjer, powiedział,
że Spencer jest jego ulubioną klientką, bo jej
włosy tak ładnie chwytają kolor.
Dostała w szkole mnóstwo nagród i miała na
MySpace trzystu
siedemdziesięciu
znajomych,
nie
licząc
zespołów muzycznych. 1
nawet jeśli nigdy nie będzie ulubienicą rodz-
iców — trudno było przyćmić Melissę — nie
mogła znieść myśli, że jej nienawidzą.
Szczegół nie teraz, kiedy wszystko w jej życiu
było takie
niestabilne.
Kiedy Jan wstał i przeprosił, mówiąc, że musi
zadzwonić,
Spencer wzięła głęboki oddech.
168/852
— Melissa? — głos jej się załamał.
Melissa podniosła wzrok i natychmiast wró-
ciła do jedzenia.
Spencer chrząknęła.
— Porozmawiasz ze mną?
Melissa lekko wzruszyła ramionami.
— Przecież... nie zniosę tego, jeśli będziesz
mnie nienawidzić.
Miałaś rację. Wiesz... o tym.
Ręce tak jej się trzęsły, że musiała je wsunąć
pod uda. Zawsze się tak denerwowała, kiedy
musiała kogoś przeprosić. Melissa
złożyła dłonie na czasopismach.
— Przykro mi — powiedziała. — Nie ma
mowy. Wstała i
169/852
zaniosła talerz do zlewu.
61
— Ale... — Spencer była w szoku. Spojrzała
na rodziców. -
Naprawdę żałuję... — czuła napływające do
oczu łzy.
Przez Lwarz ojca przebiegł cień współczucia,
ale szybko
odwrócił wzrok. Mama przełożyła resztę ryżu
do hermetycznie
zamykanego
pojemnika.
Wzruszyła
ramionami.
— Sama jesteś sobie winna — powiedziała.
Wstała i zaniosła resztki kolacji do wielkiej
lodówki ze
170/852
stalowymi drzwiami. -Ale...
— Spencer — pani Hastings przerwała jej,
dając tonem głosu
znać, że rozmowa skończona.
Spencer zamknęła usta. Do pokoju wrócił
łan, uśmiechając się
szeroko i głupio. Wyczuł napięcie i uśmiech
zniknął z jego
twarzy.
— Chodź — Melissa wstała i wzięła go pod
rękę. — Zjemy
deser.
— Jasne. — łan położył dłoń na ramieniu
Melissy. — Spence?
Chcesz iść z nami?
171/852
Spencer nie miała na to najmniejszej ochoty.
Z resztą Melissa
szturchnęła lana, bo też nie życzyła sobie to-
warzystwa siostry.
Ale Spencer nie zdążyła nawet odpowiedzieć.
— Nie, Ian, Spencer nie d o staje deseru —
powiedziała
szybko pani Hastings tonem, jakiego uży-
wała, kiedy karciła psy.
— Dzięki za zaproszenie — powiedziała Spen-
cer, po-
wstrzymując łzy.
Żeby się nie rozpłakać, włożyła do ust wielki
kawałek
172/852
kurczaka. Ale zsunął się jej do gardła, zanim
zdążyła go dobrze pogryźć. Tłusty sos palił ją
w gardle. Po serii
62
okropnych dźwięków wypluła mięso na ser-
wetkę. A kiedy łzy
w jej oczach wyschły, zauważyła, że żadne z
rodziców nie
podeszło, żeby sprawdzić, czy nic się jej nie
stało. Po prostu wyszli z kuchni.
Spencer wytarła oczy i patrzyła na to, co
właśnie wypluła, na
przeżuty kawałek mięsa. Tak właśnie się
czuła.
63
6
173/852
DOBROĆ WCALE NIE POPŁACA
We wtorek po południu Hanna wróciła ze
szkoły do domu,
przebrała się w kremową kamizelkę i ob-
szerny kardigan z
kaszmiru, a potem weszła dumnie po scho-
dach Kliniki Chirurgii
Plastycznej i Rehabilitacji Ofiar Poparzeń. Ci,
którzy
przychodzili tu leczyć oparzenia, nazywali to
miejsce kliniką. Ci, którzy robili sobie
liposukcję, mówili na nie „warsztat odnowy
zabytków".
Budynek stał w lesie i między koronami
rozłożystych drzew
prześwitywał tylko kawałek błękitnego nieba.
Wokół rozchodził
174/852
się zapach dziko rosnących kwiatów. W tak
piękne jesienne
popołudnie powinno się leżeć przy basenie w
klubie i patrzeć, jak chłopcy grają w tenisa.
Albo przebiec dwanaście kilometrów,
żeby spalić kalorie z paczki ciastek, którą
zjadła wczoraj
wieczorem, przerażona nagłą wizytą ojca.
Albo nawet oglądać
mrowisko, lub pilnować sześcioletnich bliźn-
iąt z sąsiedztwa.
Wszystko byłoby
64
lepsze niż to, co właśnie robiła: ochotnicza
praca w klinice dla poparzonych.
175/852
Słowo „ochotnik" nie istniało w słowniku
Hanny. Ostatnią
próbę pracy społecznej podjęła w siódmej
klasie, organizując
pokaz mody. Dziewczyny ze szkoły ubrały się
w stroje znanych
projektantów i paradowały po wybiegu.
Publiczność licytowała
ich ubrania, a pieniądze miały być przezn-
aczone na jakiś zbożny cel. Ali miała na sobie
prześliczną, obcisłą sukienkę od Calvina
Kleina, którą za tysiąc dolarów kupiła jakaś
wdowa nosząca
rozmiar trzydzieści dwa. Nikt natomiast nie
chciał falbaniastej, koszmarnej sukienki od
Betsey Johnson, w neonowych kolorach,
176/852
która sprawiała, że Hanna wyglądała jeszcze
grubiej. Tylko tata zgłosił chęć jej kupienia.
Tydzień później rodzice poinformowali ją, że
się rozwodzą.
A teraz tata wrócił. W pewnym sensie.
Kiedy Hanna przypomniała sobie wczorajszą
wizytę ojca,
poczuła złość zmieszaną z niepokojem. Od
czasu swojej
transformacji marzyła o tym, żeby go
spotkać. Teraz była
szczupła,
lubiana
przez
wszystkich
i
zrównoważona. Czasem
wyobrażała sobie, że tata przyjeżdża razem z
Kate, która przytyła i zbrzydła, co tym
bardziej podkreślałoby urodę Hanny.
177/852
— Och! — zawołała, bo o mało nie zderzyła
się z kimś w
drzwiach.
— Uważaj — usłyszała.
Podniosła głowę. Za szklanymi drzwiami
widać było
kamienną popielniczkę i wielką donicę z
prymulkami. W
drzwiach stała... Mona.
65
Hanna otworzyła usta ze zdumienia. Na
twarzy Mony pojawił
się ten sam wyraz. Patrzyły na siebie.
— Co ty tu robisz? — zapytała Hanna.
178/852
— Odwiedzam koleżankę mamy. Zrobiła
sobie cycki. —
Mona odsunęła włosy za piegowate ramię. —
A ty?
— Ja też.
Hanna bacznie przyjrzała się Monie. Jej
wewnętrzny
wykrywacz kłamstw podpowiadał jej, że
Mona zmyśla. Ale może
i Mona wyczuwała to w Hannie.
— To ja lecę — Mona ścisnęła mocniej rączkę
swojej torby w
kolorze burgunda. — Zadzwonię później.
— Okej — rzuciła za nią Hanna.
179/852
Poszła w przeciwnym kierunku, ale obejrzała
się przez ramię
na Monę, która zrobiła dokładnie to samo.
— A teraz uważaj — powiedziała Ingrid, kor-
pulentna i
spokojna siostra oddziałowa, pochodząca z
Niemiec.
Były w gabinecie zabiegowym i Ingrid uczyła
Hannę, jak
wymieniać worki w koszach na śmieci. Tak
jakby to było trudne.
Wszystkie gabinety były pomalowane na
ciemnooliwkowy
kolor, a na ścianach wisiały potworne plakaty
ze zdjęciami
180/852
poparzonej skóry. Ingrid przydzieliła ją do
gabinetów w
przychodni. Któregoś dnia, jeśli będzie się
dobrze sprawo wała, może pozwoli Hannie
posprzątać sale szpitalne, gdzie
przebywały ofiary poważnych poparzeń. Ale
czad.
Ingrid wyciągnęła worek ze śmieciami.
— Te wrzucasz do niebieskiego kontenera na
tyłach budynku.
Musisz też opróżniać kubły z materiałami
66
zakaźnymi. - Wskazała na identycznie wy-
glądające kubły. —
Nie
wolno
ich
mieszać
ze
zwykłymi
śmieciami. Musisz nosić to.
181/852
— Wręczyła Hannie parę lateksowych
rękawic.
Hanna popatrzyła na nie tak, jakby pokry-
wała je warstwa
bakterii.
Następnie Ingrid wskazała jej drogę w
korytarzu.
— Tu jest jeszcze dziesięć gabinetów —
wyjaśniła. — Wynieś
ze wszystkich śmieci i zmyj wszystkie blaty, a
potem do mnie
wróć.
Wstrzymując oddech — nie znosiła zapachu
szpitala, od razu
kojarzył jej się z chorobą — Hanna powlokła
się do szafy ze
182/852
środkami czystości, żeby wziąć z niej worki
na śmieci. W tym
szpitalu leżała Jenna. W ciągu ostatniego
dnia sporo myślała o sprawie Jenny, choć
próbowała o niej zapomnieć. To, że ktoś o
wszystkim wiedział i mógł w każdej chwili
wyjawić tajemnicę,
nie mieściło się jej w głowie.
Choć sprawa Jenny wydarzyła się przez
przypadek, Hanna
czasem myślała, że to nie do końca prawda.
Ali nadała Jennie
przezwisko Śnieżka, bo Jenna przypominała
jej postać z filmu
Disneya. Hanna też uważała, że Jenna wy-
gląda jak Śnieżka, ale w pozytywnym sensie.
Jenna nie była tak odstrzelona jak Ali, ale
183/852
miała w sobie coś dziwnie ładnego. Kiedyś
Hanna zdała sobie
sprawę, że jedyną postacią z Królewny
Śnieżki, do której ona sama jest podobna,
jest krasnoludek Gapcio.
Ali uwielbiała drwić z Jenny, więc w szóstej
klasie Hanna
napisała w łazience pod pojemnikiem na
ręczniki plotkę na temat piersi Jenny. Potem
nalała wody na jej krzesło w sali
matematycznej, żeby miała plamę, jakby
67
się posikała. Wyśmiewała się z okropnego
akcentu, z jakim
Jenna mówiła na francuskim... Więc kiedy
pielęgniarze wynosili Jennę z domku na
drzewie, Hanna poczuła mdłości. To ona
184/852
pierwsza zgodziła się na zrobienie kawału
Toby'emu. Bo od razu pomyślała: „Jeśli
robimy kawał Toby'emu, to może też i
Jennie".
Jakby
chciała,
żeby
to
wszystko
się
wydarzyło.
Automatyczne drzwi na końcu korytarza ot-
worzyły się ze
świstem, wyrywając Hannę z zamyślenia.
Zamarła. Serce biło jej mocno. Miała
nadzieję, że to Sean, ale okazało się, że jed-
nak nie.
Zawiedziona
wyciągnęła
swój
telefon
komórkowy z kieszeni
swetra i wystukała jego numer. Włączyła się
poczta głosowa,
185/852
więc się rozłączyła. Wystukała znowu jego
numer w nadziei, że
może przypadkowo go wyłączył, wyciągając z
torby Ale znowu
włączyła się poczta głosowa.
— Hej, Sean — zaszczebiotała Hanna
sztucznie beztroskim
tonem. — To znowu ja, Hanna. Chciałabym
pogadać, więc,
mhm, wiesz, gdzie mnie znaleźć!
Zostawiła mu tego dnia trzy wiadomości, in-
formując, gdzie
będzie po południu, lecz Sean nie oddzwonił.
Przyszło jej do
186/852
głowy, że może jest na spotkaniu Klubu D.
Ostatnio przyrzekł na piśmie, że nie będzie
uprawiał seksu, nigdy. Może zadzwoni po
spotkaniu. Albo... może nie zadzwoni. Hanna
przełknęła ślinę,
próbując nie myśleć o tej możliwości.
Westchnęła i poszła do szatni dla pra-
cowników, służącej
jednocześnie za magazyn. Ingrid powiesiła
jej gołąbkową torbę
od Ferragamo na haku obok tego winylowego
czegoś w paski z
Gap. Prawie przeszył ją dreszcz. Wrzuciła
telefon do torby,
wzięła rolkę ręczników papierowych
68
187/852
i butelkę płynu do mycia i poszła do pustego
gabinetu. Może ta praca pozwoli jej na chwilę
zapomnieć o Seanie i A.
Kiedy już wyczyściła umywalkę, niechcący
potrąciła stojącą
obok metalową szafkę. Szafka się otworzyła.
W środku były
kartonowe pudełka ze znajomymi nazwami.
Tylenol 3. Vicodin.
Percocet. Hanna zajrzała do środka. Stały
tam tysiące próbek
leków. Tak po prostu. Niezamknięte.
B i n go .
Hanna szybko wrzuciła do zadziwiająco
głębokich kieszeni
188/852
swetra kilka garści percocetu. Przynajmniej
dzięki temu spędzi przyjemny weekend z
Moną.
Nagle ktoś położył jej rękę na ramieniu. Pod-
skoczyła i
odwróciła
się,
zrzucając
na
podłogę
nasączone płynem do mycia
ręczniki i pojemnik pełen wacików.
— Czemu jesteś dopiero w gabinecie numer
dwa? — zapytała
Ingrid, marszcząc czoło.
Miała twarz rozzłoszczonego pekińczyka. - Ja
tylko...
chciałam dokładnie posprzątać.
Hanna wrzuciła papierowe ręczniki do kosza,
modląc się w
189/852
duchu, by percocet nie wypadł jej z kieszeni.
Miejsce na
ramieniu, którego dotknęła Ingrid, paliło ją
jak ogniem.
— Chodź ze mną - powiedziała Ingrid. - Masz
w torbie coś, co
strasznie hałasuje i przeszkadza pacjentom.
— Na pewno w mojej torbie? — zapytała
Hanna. — Właśnie
sprawdzałam i...
Ingrid poszła z Hanną do szatni. Faktycznie,
z wewnętrznej
kieszeni jej torebki wydobywał się dźwięk.
— To mój telefon — powiedziała Hanna
radośnie.
190/852
69
Może to Sean!
— Ścisz go, proszę — westchnęła Ingrid. — A
potem wracaj
do pracy.
Hanna wyciągnęła telefon i sprawdziła, kto
dzwonił. Miała
nową wiadomość.
Haneczko: Szorowanie podłóg w warsztacie
odnowy zabyt-
ków nie pomoże ci wrócić do dawnego życia.
Nawet ty nie
zdołasz uprzątnąć tego bałaganu. Poza tym
wiem o tobie coś, co spowoduje, że już nigdy
nie będziesz najpopularniejszą
191/852
dziewczyną w szkole.
A.
Hanna rozejrzała się, zupełnie zdezorientow-
ana. Jeszcze raz
przeczytała wiadomość. Zaschło jej w gardle i
oddychała z
trudem. Jaka informacja mogła ją tak
pogrążyć?
Jenna.
Jeśli A. o tym wie...
Hanna szybko napisała odpowiedź: „Nic nie
wiesz". I
nacisnęła WYŚLIJ. Po kilku sekundach
otrzymała odpowiedź od
A.
192/852
Wiem o wszystkim. Mogę cię ZNISZCZYĆ.
70
7
KAPITANIE, MÓJ KAPITANIE
We wtorkowe popołudnie Emily kręciła się
przy biurze
trenerki Lauren Kinkaid.
— Mogę z panią porozmawiać?
— Mam tylko kilka minut. Muszę to zaraz
oddać do ad-
ministracji.
Trenerka podniosła w górę plik papierów.
Właśnie zaczęły się
193/852
pierwsze w tym sezonie szkolne zawody pły-
wackie w Rosewood.
Miało to być przyjazne spotkanie — zaprasz-
ano wszystkie
okoliczne szkoły i nie liczono punktów — ale
Emily i tak zawsze goliła całe ciało i miała ok-
ropną tremę. Jednak nie tym razem.
— No co tam, panno Fields?
Lauren Kinkaid miała nieco ponad trzy-
dzieści lat, mocno
zniszczone chlorem jasne włosy i zawsze
chodziła w T-shirtach z motywującymi slo-
ganami pływackimi, takimi jak JEDZ NASZE
BĄBELKI albo W STYLU DOWOLNYM
NAJWAŻNIEJSZY
JEST STYL. Od sześciu
194/852
71
lat była trenerką Emily. Najpierw w lidze
dziecięcej, potem na długich dystansach, a
teraz w liceum. Niewiele osób znało Emily
tak dobrze, by wiedzieć, że jej ulubionym
daniem przed każdym
startem jest stek z pieprzem w miejscowej
restauracji albo że jeśli Emily płynęła
motylkiem o trzy dziesiąte sekundy szybciej,
to
znaczy, że miała okres. I dlatego Emily tak
trudno było wyrzucić z siebie to, co miała
zamiar powiedzieć.
— Chcę zrezygnować — oświadczyła prosto z
mostu. Lauren
Kinkaid zamrugała. Wyglądała na zdumioną,
jak ktoś, komu
195/852
właśnie oznajmiono, że w jego basenie pływa
ławica węgorzy
elektrycznych.
— D-dlaczego?
Emily wlepiła wzrok w kafelki na podłodze,
ułożone w
szachownicę.
— Już mnie to nie bawi.
Trenerką wypuściła powietrze z płuc.
— To nie ma być tylko zabawa. Czasem to
ciężka praca.
— Wiem. Ale... Już nie chcę tego robić.
— Jesteś p e wn a?
196/852
Emily westchnęła. Wydawało jej się, że jest
pewna. W
zeszłym tygodniu była pewna. Pływała od lat,
nie zastanawiając się, czy jej się to podoba,
czy nie. Z pomocą Mai Emily zebrała się na
odwagę, żeby przyznać się przed sobą — i
przed rodzicami
— że chce zrezygnować.
Oczywiście to było, zanim wydarzyło się... to
wszystko. Teraz
czuła się znowu jak jo-jo. W jednej chwili
chciała rezygnować, w drugiej wrócić do swo-
jego życia grzecznej dziewczynki. Kiedy
pływała, weekendy mijały jej w towarzystwie
siostry Carolyn i
spędzała całe godziny w autobusie z
koleżankami z drużyny,
197/852
czytając horoskopy. A teraz
72
zapragnęła wolności, żeby móc zająć się tym,
co ją inte-
resowało. Tylko jakie ona miała zainteresow-
ania... oprócz
pływania?
— Czuję się naprawdę wypalona powiedziała
wreszcie,
próbując się wytłumaczyć.
Trenerka podparła dłonią głowę.
— Zamierzałam zrobić cię kapitanem. Emily
otworzyła
szeroko oczy.
198/852
— Kapitanem?
— No tak — Lauren Kinkaid bawiła się
zatyczką od
długopisu. — Myślałam, że na to zasługujesz.
Potrafisz działać w zespole, wiesz? Ale skoro
nie chcesz już pływać, to...
Nawet jej starsze rodzeństwo, Jake i Beth,
którzy pływali
przez cztery lata w szkole, a potem dostali
stypendia na uczelni, nie zostali kapitanami
drużyny.
Trenerka owinęła sznurek od gwizdka wokół
palca.
— A może powinnam dać ci trochę luzu? —
Wzięła Emily za
rękę. — Wiem, że miałaś ciężki okres. Twoja
przyjaciółka...
199/852
— Tak.
Emily popatrzyła na plakat z Miehaelem
Phelpsem i
próbowała powstrzymać łzy. Kiedy tylko ktoś
wspominał o Ali
— a zdarzało się to średnio co dziesięć minut
— czuła, jak coś ściska ją w gardle.
— Co ty na to? — kusiła ją trenerka.
Emily przesunęła językiem po zębach. Kapit-
an. Jasne,
wygrała wyścig na sto metrów motylkiem w
mistrzostwach
stanowych, ale drużyna pływacka w jej szkole
była niesamowicie dobra. Lanie ller zdobyła
piąte miejsce w mistrzostwach Ameryki juni-
orów, a Uniwersytet Stanforda zagwarant-
ował już Jenny
200/852
Kestler pełne stypendium
73
w przyszłym roku. To, że trenerka wybrała
Emily, a nie Lanie
łub Jenny, miało duże znaczenie. Może to
znak, że jej rozchwiane życie wkrótce wróci
do normy.
— Dobrze — usłyszała własny głos.
- Świetnie - Lauren Kinkaid poklepała ją po
dłoni. Sięgnęła do jednego z kartonowych
pudeł z T-shirtami i wręczyła jeden
Emily. — Dla ciebie, na dobry początek
sezonu.
Emily rozłożyła podkoszulek. Napis głosił:
DORWĘ CIĘ,
201/852
ŻABKO. Spojrzała na trenerkę i zaschło jej w
gardle. I,auren
Kinkaid wied zi ał a?
Trenerka przekrzywiła głowę.
— To aluzja do stylu klasycznego — pow-
iedziała powoli. —
No wiesz, żabki.
Emily znowu spojrzała na T-shirt. Nie było
na nim napisane
DORWĘ CIĘ, ŻABKO, tylko DOGOŃ MNIE
ŻABKĄ.
- Och — westchnęła, składając T-shirt. - Dz-
iękuję. Wyszła z
biura i na chwiejnych nogach przeszła przez
202/852
główny hol pływalni. W sali roiło się od pły-
waków biorących
udział w zawodach. Nagle zatrzymała się, bo
zdała sobie sprawę, że ktoś na nią patrzy. Po
drugiej stronie sali zauważyła Bena, swojego
byłego chłopaka, który opierał się o witrynę z
nagrodami pływackimi. Wlepił w nią wzrok i
ani mrugnął. Emily poczuła
ukłucia na całej skórze. Zaczerwieniła się.
Ben uśmiechnął się złowieszczo i zaczął
szeptać coś na ucho swojemu najlepszemu
przyjacielowi Sethowi Cardiffowi. Seth za-
śmiał się, spojrzał na Emily i wyszeptał coś
do Bena. Potem obaj zachichotali.
Emily skryła się w tłumie zawodników.
Również dlatego chciała zrezygnować z pły-
wania, żeby nie
203/852
spędzać każdego dnia po szkole ze swoim
byłym
74
chłopakiem, który wiedział o niej wszystko.
Nakrył ją z Mayą,
gdy zachowywały się bardziej czule niż na
przyjaciółki przystało, w czasie imprezy u
Noela w piątek.
Weszła do pustego holu prowadzącego do sz-
atni, myśląc
ponownie o ostatniej wiadomości od A. To
dziwne, ale kiedy
Emily przeczytała tekst w łazience w pokoju
hotelowym Mai,
prawie s ł ysz ał a głos Ali. Tylko że to było
niemożliwe, prawda?
204/852
Poza tym Ben był jedyną osobą, która wiedzi-
ała o Mai. Może
skądś się dowiedział, że Emily próbowała po-
całować Ali. A
może... może Ben to A.?
— Dokąd idziesz?
Emily odwróciła się. Ben szedł za nią
korytarzem. Hej —
Emily próbowała się uśmiechnąć. — Co
słychać?
Ben miał na sobie postrzępione dresy Cham-
pion. Uważał, że
przynoszą mu szczęście, więc nosił je w cza-
sie wszystkich
zawodów. W czasie weekendu skrócił włosy.
Jego kwadratowa
205/852
twarz nabrała jeszcze więcej surowości.
— Nic nie słychać - powiedział złośliwym
tonem, a jego głos
odbijał się echem w wykafelkowanym
korytarzu. — Myślałem,
że rezygnujesz.
Emily wzruszyła ramionami.
— Hm, no tak, zmieniłam zdanie.
— Naprawdę? Taka byłaś pewna w piątek.
Twoja dziewczyna
pękała z dumy.
Emily odwróciła wzrok.
— Byłyśmy pijane.
— No tak — podszedł do niej na krok.
206/852
— Myśl sobie, co chcesz — odwróciła się w
kierunku szafki.
— A ten SMS, którego mi przysłałeś, wcale
mnie nie wystraszył.
75
— Jaki SMS? — Ben zmarszczył brwi. Emily
zamarła.
— Jen, w którym groziłeś mi, że wszystkim
powiesz —
powiedziała, sprawdzając go.
— Nie wysyłałem do ciebie żadnych SMS-ów
— Ben uniósł
podbródek. — Aie... może powiem wszys-
tkim. To, że jesteś
lesbą, to superplota.
207/852
— Nie jestem lesbijką — wycedziła Emily
przez zęby.
— Naprawdę? — Ben zrobił krok w jej kier-
unku. Jego
nozdrza
poruszały
się
miarowo.
—
Udowodnij.
Emily zaśmiała się głośno. Cały Ben .
Nagłym skokiem znalazł się obok niej,
chwycił ją za
nadgarstek i przycisnął do ściany.
Emily oddychała ciężko. Czuła na szyi
gorący, pachnący
winogronowym sokiem oddech Bena.
— Przestań — wyszeptała, próbując mu się
wyrwać. Ben
208/852
zdołał
ją
przytrzymać
jednym
silnym
ramieniem.
Napierał na nią z całej siły.
— Powiedziałem, u d o wo d n i j . Ben,
przestań.
Z przerażenia zaczęła płakać. Próbowała go
odepchnąć, ale on
napierał jeszcze gwałtowniej. Położył jej dłoń
na piersiach. Z jej gardła wydobył się
zduszony krzyk.
— Jakiś problem?
Ben cofnął się gwałtownie. Za nimi, na dru-
gim końcu
korytarza, stał chłopak w bluzie treningowej
z logo jednej ze
szkół. Emily przyjrzała mu się. Czy to...?
209/852
— Nie twój interes — powiedział głośno Ben.
— A może jednak mój.
Chłopak podszedł bliżej. Tak, to on. Toby
Cavanaugh.
76
Stary... — Ben odwrócił się do niego. Oczy
Toby'ego
powędrowały w dół, na dłoń Bena ściskającą
nadgarstek Emily.
Uniósł w górę podbródek.
— Co jest grane?
Ben wbił wzrok w Emily, a potem ją puścił.
Wyrwała mu się.
Ben otworzył drzwi do szatni chłopców. A
potem zapadła cisza.
210/852
— Wszystko w porządku? — zapytał loby.
Emily skinęła głową. Nie mogła spojrzeć mu
w oczy.
— Chyba tak.
— Na pewno?
Emily rzuciła na niego okiem. Był teraz
bardzo wysoki, a jego
twarz straciła dawne szczurze rysy. Miał
wysokie kości
policzkowe i ciemne oczy. Wyglądał pięknie.
Przypomniał jej się inny fragment wiado-
mości od A.: „choć większość z nas się
zmieniła...".
Nogi się pod nią ugięły. To niemożliwe... A rn
o ż e jed n a k?
211/852
— Muszę iść — mruknęła i ruszyła pędem do
szatni
dziewcząt.
77
8
NAWET
PRZECIĘTNY
CHŁOPAK
Z
ROSEWOOD
SZUKA WEWNĘTRZNEGO ŚWIATŁA
We wtorek po południu, kiedy Aria wracała
samochodem do
domu ze szkoły, przejeżdżała obok boiska do
lacrosse'a i
rozpoznała
samotną
postać
ćwiczącą
uderzenia na polu
212/852
podbramkowym. Kiedy Mike wykonywał
zwroty, ślizgał się na
mokrej trawie. Na niebie zebrały się szare,
złowieszcze chmury i zaczęło kropić. Aria
zatrzymała samochód.
- Mike.
Nie widziała się z bratem od chwili, kiedy
wczoraj wybiegł z
baru Gorzelnia Zwycięstwa. Kilka godzin
później zadzwonił,
żeby poinformować, że je kolację u swojego
przyjaciela Theo.
Potem zadzwonił, że zostaje tam na noc.
Brat popatrzył na nią z daleka i uniósł brwi.
-Co?
213/852
— Chodź.
78
Mike szedł przez równo skoszoną trawę, w
której nie było ani
jednego chwastu.
— Wsiadaj — zakomenderowała Aria.
— Trenuję.
— Nie możesz bez końca unikać tej rozmowy.
Musimy
pogadać.
— Niby o czym?
Uniosła idealnie zarysowane brwi.
— O tym, co wczoraj widzieliśmy w barze.
214/852
Mike skubał kawałek taśmy, którą Owinięty
był kij do
lacrosse'a. Krople deszczu rozbijały się o
daszek jego czapeczki.
— Nie wiem, o czym mówisz.
— Tak? — Aria zmrużyła oczy. Mike nawet na
nią nie
spojrzał.
— Świetnie — wrzuciła wsteczny. — Bądź
dalej mięczakiem.
Mike położył dłoń na drzwiach samochodu.
— Nie wiem... co zrobię — powiedział cicho.
Aria wcisnęła
hamulec.
— Z czym?
215/852
— Jak się rozwiodą, nie wiem, co zrobię —
powtórzył.
Bezbronny, zażenowany wyraz jego twarzy
nadawał mu wygląd
dziesięciolatka. — Wysadzę się w powietrze.
Aria poczuła w oczach łzy.
— To się nie stanie — powiedziała drżącym
głosem. —
Obiecuję.
Mike pociągnął nosem. Wyciągnęła do niego
rękę, ale on
odskoczył i biegiem wrócił na boisko.
Aria ruszyła. Jechała powoli krętą, mokrą
drogą. Uwielbiała,
216/852
kiedy padało. Przypominała sobie deszczowe
dni,
79
kiedy miała dziewięć lat. Zakradała się do
stojącej pod domem
sąsiadów żaglówki, wchodziła pod plandekę
do kabiny i
słuchając, jak krople deszczu uderzają w
płótno, pisała w swoim pamiętniku Hello
Kitty.
W deszczowe dni najlepiej jej się myślało, a
teraz zde-
cydowanie musiała się zastanowić. Mogła
porozmawiać z Ellą o
Meredith, żeby mieć z głowy A.. Byron
obiecałby, że to się nie powtórzy, i sprawa
byłaby załatwiona. Ale teraz nie miało to
217/852
sensu — skoro Meredith znowu pojawiła się
na horyzoncie,
wszystko się zmieniło. Zeszłego wieczoru oj-
ciec nie wrócił do
domu na kolację — bo miał, aha, mnóstwo
prac do poprawienia a
Aria siedziała z mamą na kanapie i oglądały
telewizję, jedząc
zupę. Nie odzywały się do siebie. Ona też me
wiedziała, co zrobi, jeśli rodzice się rozwiodą.
Wjeżdżając na bardzo strome wzgórze, Aria
docisnęła pedał
gazu. Jej subaru zawsze potrzebowało wtedy
dodatkowego kopa.
Jednak samochód nie przyspieszył, tylko na
desce rozdzielczej
218/852
zamigotały światełka. Auto zaczęło się
zsuwać do tyłu.
- Cholera — wyszeptała Aria, sięgając do
hamulca ręcznego.
Samochód nie chciał zapalić.
Spojrzała w dół na pustą dwupasmową
jezdnię. Nad głową
usłyszała grzmot i krople deszczu. Chciała za-
dzwonić po pomoc
drogową albo do rodziców, ale przeszukując
torbę, zdała sobie
sprawę, że zostawiła telefon w domu.
Rozpadało się tak, że
niczego już nie widziała przez zalane
deszczem okna.
219/852
— O Boże — wyszeptała do siebie, czując się
nieco
klaustrofobicznie.
Miała
mroczki
przed
oczami.
80
Wiedziała, co to znaczy. To atak paniki. Już
kilka razy jej się to przytrafiło. Po sprawie
Jenny, po zaginięciu Ali i jeszcze raz w Rejki-
awiku, kiedy na ulicy zobaczyła na plakacie
dziewczynę
bardzo podobną do Meredith.
„Uspokój się — mówiła do siebie w myślach.
— To tylko
deszcz". Wzięła głęboki oddech, zatkała pal-
cami uszy i
zaśpiewała Panie Janie po francusku.
Właśnie
ta
wersja
ją
uspokajała.
Po
220/852
zaśpiewaniu
trzech
zwrotek
mroczki
zniknęły.
Huragan osłabł, teraz był tylko wichurą.
Musiała wrócić pieszo do domu, który
właśnie minęła, i skorzystać tam z telefonu.
Otworzyła drzwi i przykryła głowę bluzą.
Zaczęła biec. Podmuch wiatru podniósł jej
minispódniczkę. Weszła w olbrzymią,
błotnistą kałużę. Poczuła, jak woda wlewa się
do jej sandałków na obcasie.
— Niech to szlag! — zaklęła pod nosem.
Była już jakieś pięćdziesiąt metrów od domu,
kiedy minęło ją
granatowe audi. Kierowca najpierw ochlapał
ją wodą z kałuży, a potem zatrzymał się przy
jej subaru. Cofnął i zatrzymał się obok niej,
potem opuścił szybę.
221/852
— Wszystko w porządku?
Aria przyjrzała mu się, choć krople deszczu
zalewały jej oczy.
Za kierownicą siedział Sean Ackard, chłopak
z jej klasy. Był
typowym chłopakiem z Rosewood. Miał
koszulkę polo, zadbaną
twarz, typowo amerykańskie rysy i drogi
samochód. Grał w piłkę nożną, nie w
lacrosse'a. Właśnie kogoś takiego nie miała
ochoty teraz oglądać.
— W porządku! — krzyknęła.
— Jesteś przemoczona. Podwieźć cię gdzieś?
Aria tak przemokła, że czuła, jak marszczy się
jej skóra na
222/852
twarzy. Auto Seana wyglądało tak sucho i
przytulnie. Wsiadła i zamknęła drzwi. Sean
powiedział, żeby rzuciła
81
przemoczoną bluzę na tylne siedzenie. Potem
włączył
ogrzewanie.
— Dokąd jedziemy?
Aria odgarnęła z czoła mokre kosmyki czar-
nych włosów.
— Właściwie skorzystam tylko z twojego tele-
fonu, a potem
dam ci spokój.
— W porządku — Sean sięgnął do plecaka.
223/852
Aria rozejrzała się. Sean nie wykleił całego
wnętrza auta
nalepkami jak większość chłopaków, a w
środku nie pachniało
potem. Zapach przypominał raczej miesz-
ankę świeżo
upieczonego chleba i szamponu dla psów. Na
podłodze obok
siedzenia dla pasażera leżały dwie książki:
Zen i sztuka obsługi motocykla oraz Tao
Kubusia Puchatka.
— Lubisz filozofię? — Aria przesunęła nogi,
żeby nie za-
moczyć książek.
Sean spuścił głowę.
— No tak — był nieco zażenowany.
224/852
— Czytałam te książki — powiedziała Aria. -
Zaintere-
sowałam się filozofią francuską w lecie, kiedy
byłam na Islandii.
Zamilkła. Nigdy nie rozmawiała z Seanem.
Przed wyjazdem
chłopcy z Rosewood ją przerażali. Zresztą
pewnie dlatego ich
nienawidziła.
— Przez chwilę tam mieszkałam. Tata był na
stypendium.
— Wiem — Sean uśmiechnął się tajemniczo.
Aria spojrzała
na swoje dłonie.
- Och.
225/852
Zapadło niezręczne milczenie. Słychać było
tylko krople
uderzające o dach i dźwięk pracujących ryt-
micznie wycieraczek.
82
— Czytasz Carnusa i takie rzeczy? — zapytał
Sean. Kiedy
Aria skinęła głową, uśmiechnął się.
— W lecie przeczytałem Obcego.
— Naprawdę? — Aria uniosła podbródek,
pewna, że nie
zrozumiał z tego ani słowa.
Czego typowy chłopak z Rosewood mógł
szukać w książkach
226/852
filozoficznych? W teście na inteligencję
można by ułożyć taką
analogię: „Przeciętny chłopak z Rosewood
ma się tak do czytania francuskich filozofów
jak amerykańscy turyści na Islandii do
jedzenia obiadu wszędzie, tylko nie w
McDonaldzie". Takie rzeczy po prostu się nie
zdarzały.
Sean milczał, więc wystukała na jego tele-
fonie numer do
domu. Rozległ się sygnał, ale nikt nie odbier-
ał. Nie włączała się też automatyczna sek-
retarka. Pewnie jej jeszcze nie ustawili.
Potem wybrała numer do biura taty na uni-
wersytecie. Dochodziła piąta, a z jego
rozkładu dnia przywieszonego na lodówce
227/852
wynikało, że od piętnastej trzydzieści do
siedemnastej trzydzieści ma konsultacje.
Nikt nie odbierał.
Znowu przed oczami Arii pojawiły się
mroczki. Wyobraziła
sobie, gdzie... i z kim może teraz być jej tata.
Zgięła się wpół, żeby wziąć głębszy oddech.
— Frère Jacques... — zaśpiewała cicho.
— Ej — głos Seana dobiegał jakby z oddali.
— Wszystko w porządku — powiedziała Aria,
dotykając
twarzą kolan. — Muszę tylko...
Usłyszała, jak Sean czegoś szuka. Włożył jej
w dłoń torebkę z
Burger Kinga.
228/852
— Oddychaj w to. W środku jest jeszcze parę
frytek.
Przepraszam.
83
Aria przystawiła torebkę do ust. Oddychała
miarowo. Czuła
ciepłą dłoń Seana na plecach. Zawroty głowy
powoli ustępowały.
Kiedy uniosła głowę, Sean patrzył na nią z
niepokojem.
— Atak paniki! — zapytał. — Moja macocha
też to ma.
Torebka zawsze się sprawdza.
Aria zmięła torebkę w dłoni.
— Dzięki.
229/852
— Coś cię niepokoi?
Aria energicznie pokręciła głową.
— Nie, wszystko w porządku.
— Daj spokój. Ataku paniki nie dostaje się
bez powodu. Aria
zacisnęła usta.
— To skomplikowane.
„ A poza tym - chciała dodać — od kiedy to
przeciętny
chłopak z Rosewood interesuje się prob-
lemami dziwnej
dziewczyny?
Sean wzruszył ramionami.
230/852
— Przyjaźniłaś się z Alison DiLaurentis, Lak?
Aria pokiwała
głową.
— Dziwna sprawa, no nie?
— Tak — chrząknęła. - Choć nie tak, jak
można by pomyśleć.
To znaczy, tak też jest dziwna, ale jest też dzi-
wna z innych
powodów.
— Jakich?
Poprawiła się na siedzeniu. Od mokrej biel-
izny zaczęła ją
swędzić skóra. Przez cały dzień w szkole
wydawało jej się, że
231/852
wszyscy mówią do niej szeptem, jak do
dziecka. Myśleli, że jak będą mówić nor-
malnym tonem, to się od razu załamie
nerwowo?
84
— Po prostu chciałabym, żeby wszyscy dali
mi spokój —
powiedziała wreszcie. — Jak w zeszłym
tygodniu.
Sean stuknął palcem w odświeżacz powietrza
w kształcie
sosny, który zaczął się kołysać.
— Wiem, co masz na myśli. Gdy umarła moja
mama,
wszystkim się wydawało, że jak zostanę choć
na chwilę sam, to
232/852
wpadnę w szał.
Aria wyprostowała się.
— Twoja mama umarła? Sean popatrzył na
nią.
— Tak. Dawno temu. Jak byłem w czwartej
klasie.
— Och.
Aria próbowała sobie przypomnieć Seana w
czwartej klasie.
Był jednym z najniższych dzieciaków w
grupie i parę razy byli w tej samej drużynie
na WF-ie. Poza tym właściwie się nie znali.
Zrobiło jej się głupio, że nic nie wiedziała.
— Przykro mi.
233/852
Zapadła cisza. Aria skrzyżowała nogi, a po-
tem je wypro-
stowała. Poczuła zapach mokrej wełny ze
swojej spódniczki.
Musiałem być twardy — powiedział Sean. —
Tata umawiał
się z różnymi dziewczynami. Na początku
nawet nic lubiłem
macochy. Potem się do niej przyzwyczaiłem.
Aria poczuła łzy napływające do oczu. Nie
chciała się
przyzwyczajać do zmian w swojej rodzinie.
Pociągnęła głośno
nosem.
Sean nachylił się do niej.
234/852
— Na pewno nie chcesz o tym porozmawiać?
- spytał. Aria
wzruszyła ramionami.
— To miała być tajemnica.
85
— Słuchaj, jeśli ty rai zdradzisz swoją tajem-
nicę, ja zdradzę ci moją.
— Dobra — zgodziła się od razu Aria.
Tak naprawdę miała wielką ochotę o tym z
kimś pogadać.
Przyznałaby się do tego swoim dawnym przy-
jaciółkom, gdyby
nie to, że żadna z nich nie chciała puścić pary
z ust na temat swoich tajemnic. Aria czuła się
przez to jeszcze dziwniej.
235/852
— Ale nikomu ani słowa — dodała,
— Przyrzekam.
I potem Aria opowiedziała mu wszystko o
Byronie, Elli,
Meredith i co zobaczyła, gdy wczoraj poszła z
bratem do baru.
Wyrzuciła z siebie wszystko.
Nie wiem, co robić — zakończyła. — Wydaje
mi się, że to ode
mnie zależy, czy wszyscy będziemy razem.
Sean przez chwilę nic nie mówił, a Aria bała
się, że przestał
słuchać. Ale potem podniósł głowę.
— Twój tata nie powinien stawiać cię w takiej
sytuacji.
236/852
— No cóż - Aria rzuciła okiem na Seana.
Jeśli pominąć T-shirt wsadzony w lniane
spodnie, można by
było uznać, że jest przystojny. Miał naprawdę
różowe usta i
nieforemne, krótkie palce. Opinające klatkę
piersiową polo
świadczyło o tym, że ma figurę typową dla
piłkarza. Nagle
poczuła się bardzo zażenowana,
— Łatwo się z tobą rozmawia — powiedziała
nieśmiało,
patrząc na swoje odsłonięte kolana. W czasie
golenia nie za-
uważyła kilku włosków. Zwykle się tym nie
przejmowała, ale
237/852
teraz jakoś dziwnie zwróciła na to uwagę. —
Więc, hm, dzięki.
— Nie ma sprawy — uśmiechnął się Sean i
spojrzał na nią
ciepło.
— Nie tak planowałam to popołudnie —
dodała Aria.
86
Deszcz tłukł o przednią szybę, ale w środku
samochodu
zrobiło się naprawdę ciepło.
— Ja też nie — Sean spojrzał przez okno.
Deszcz przestawał
padać. — Ale... Nie wiem. To chyba okej,
prawda?
238/852
Aria wzruszyła ramionami. Nagle coś sobie
przypomniała.
— Hej, obiecałeś mi zdradzić swoją tajem-
nicę! Lepiej, żeby to
było coś ciekawego.
— Nie wiem, czy to takie ciekawe.
Sean nachylił się do niej i przez moment
wydawało jej się, że
zaraz się pocałują.
— Należę do Klubu D — wyszeptał Sean. Jego
oddech
pachniał gumą miętową. — Wiesz, co to jest?
— Chyba tak — Aria z całych sił powstrzymy-
wała uśmiech.
239/852
— Nie chcesz uprawiać seksu przed ślubem,
tak?
— Tak Sean oparł się znowu na siedzeniu. —
Więc... wciąż
zachowuję dziewictwo. Tylko że... nie wiem,
czy nadal chcę,
żeby tak było.
87
9
CZYŻBY
KOMUŚ
OBCIĘTO
KIESZONKOWE?
W środę rano pan MeAdam, nauczyciel
Spencer od ekonomii,
chodził po klasie, rozdając testy i kładąc je na
ławkach. Był
240/852
wysokim mężczyzną z wyłupiastymi oczami,
garbatym nosem i
nalaną twarzą. Kilka lat temu jeden z jego
uczniów zauważył, że wygląda jak Squid-
ward,
ośmiornica
z
kreskówki,
i
to
przezwisko do niego przylgnęło.
- Ogólnie test poszedł wam nie najgorzej —
powiedział pod
nosem.
Spencer wyprostowała się w ławce. Zawsze
tak robiła, gdy nie
była pewna, czy zdała. Zastanawiała się, jaką
najgorszą ocenę
może dostać, żeby i tak na koniec semestru
mieć piątkę.
Zazwyczaj wyobrażała sobie tak niską ocenę
— a niska dla
241/852
Spencer była już czwórka plus, nie wspom-
inając o czwórce — że
zazwyczaj
miło
się
rozczarowywała.
„Czwórka plus —
powiedziała do siebie, kiedy Squidward
położył jej test na biurku.
- To najniżej mogę dostać". A potem odwró-
ciła kartkę.
88
Czwórka mi n u s .
Spencer upuściła kartkę na ławkę, jakby ją
oparzyła.
Przejrzała odpowiedzi, żeby^ sprawdzić, czy
Squidward się nie
pomylił, ale nie znała odpowiedzi na pytania
oznaczone wielkim, czerwonym X.
242/852
No
dobra,
może
nie
przyłożyła
się
dostatecznie.
Kiedy wczoraj rozwiązywała test wielokrot-
nego wyboru,
mogła myśleć tylko a: o Wrenie i o tym, że
miała go już nigdy nie zobaczyć, b: o rodz-
icach i Melissie, i o tym, jak sprawić, by ją
znowu pokochali, c: o Ali, d, e, f i g:
o palącej ją tajemnicy Toby'ego.
Ta ostatnia myśl była prawdziwą torturą. Ale
co niby miała
zrobić? Pójść na policję? I co im opow-
iedzieć? „Jakiś chłopak
cztery lata temu powiedział, że mnie
dopadnie,
i chyba zabił Ali, a może chce też zabić mnie.
Dostałam
243/852
SMS-a, że mnie i moim przyjaciółkom grozi
niebezpieczeństwo".
Policjanci pewnie umarliby ze śmiechu, a po-
tem zapytali ją, czy wącha klej. Bała się też
powiedzieć o wszystkim przyjaciółkom.
A jeśli to nie żarty i A. naprawdę zamierza im
wyrządzić
krzywdę?
— No i jak Lam? — wyszeptał jakiś głos.
Spencer podskoczyła. Obok niej siedział
Andrew Campbell.
Miał tak samo wygórowane ambicje jak
Spencer. Oboje
zajmowali na zmianę pierwszą i drugą
pozycję w klasie. Dumnie
244/852
położył na ławce swój test, na którym widni-
ała wielka piątka.
Spencer przycisnęła swoją kartkę do piersi.
— W porządku.
— To super. — Długi lok z lwiej grzywy
Andrew spadł mu na
twarz.
Spencer zacisnęła zęby. Andrew zawsze
wtykał nos w nie
swoje
sprawy.
Sądziła,
że
to
oznaka
niezdrowego
89
współzawodnictwa. W zeszłym tygodniu
myślała nawet, że
245/852
Andrew to A. Być może szczere zainteresow-
anie Andrew
detalami z życia Spencer było nieco podejrz-
ane, nie sądziła
jednak, że byłby zdolny do czegoś takiego.
Andrew pomógł
Spencer tego dnia, kiedy robotnicy odkryli
ciało Ali, okrywając ją kocem, gdy doznała
szoku. Po A. raczej nie można było się
czegoś takiego spodziewać.
Kiedy Squidward dał zadania domowe, Spen-
cer spojrzała na
notatki. Jej pismo, zawsze tak równe i
wypełniające linijki, teraz rozsypało się po
całej stronie. Zaczęła szybko przepisywać
notatki, lecz przerwał jej dzwonek. Czwórka
min u s .
246/852
- Panno Hastings?
Spojrzała w górę. Squidward gestem przy-
woływał ją do
swojego
biurka.
Podeszła,
wygładzając
dłońmi swój granatowy
sweter i próbując nie przewrócić się w
karmelowych, wysokich
butach do konnej jazdy.
— Jesteś siostrą Melissy Hastings, prawda?
Spencer poczuła,
jak wszystko w niej się zaciska.
— Mhm — już wiedziała, co będzie dalej.
— To dla mnie ogromna przyjemność —
uderzał ołówkiem
247/852
automatycznym w biurko. - To była taka
przyjemność mieć
Melissę w klasie.
„No jasne!", wrzasnęła w myślach Spencer.
- Co ona teraz robi? Spencer zacisnęła zęby.
„Siedzi w domu i zabiera całą miłość i uwagę
rodziców".
- Zdała do Wharton. Skończy studia podyplo-
mowe i
zdobędzie tytuł MBA.
Squidward się uśmiechnął.
90
— Zawsze wiedziałem, że trafi do Wharton.
— Uważnie
248/852
przyjrzał się Spencer. — W poniedziałek
macie mi oddać
odpowiedzi na pierwszy zestaw pytań. Coś ci
poradzę: pomogą ci książki z dodatkowej
listy, którą podałem w sylabusie.
— Och — Spencer się zawstydziła. Pod-
powiadał jej, bo
dostała czwórkę minus, a on się nad nią
litował, czy dlatego, że była siostrą Melissy?
Wyprostowała się.
— Właśnie miałam je wypożyczyć.
— Świetnie — Squidward spojrzał na nią ła-
godnie. Spencer
powlokła się na korytarz, jakby unosiła się
w stanie nieważkości. Zwykle mogła podlizy-
wać się wszyst-
249/852
kim nauczycielom bez wstydu, ale Squidward
sprawiał, że czuła
się największym głupkiem w klasie.
Lekcje dobiegły końca. Uczniowie tłoczyli się
wokół swoich
szafek, wkładając książki do plecaków,
umawiając się przez
telefon i wyciągając sprzęt sportowy. Spencer
miała o trzeciej trening hokeja, lecz najpierw
chciała iść do księgarni po książki z listy
Smiidwarda. Potem zamierzała skonsultować
coś z
redaktorami albumu rocznego, sprawdzić
listę ochotników do
organizowanej przez nią akcji charytatywnej
i
pogadać
chwilę
z
nauczycielem
250/852
prowadzącym kółko teatralne. Pewnie spóźni
się
trochę na hokeja, ale co na to poradzić?
Kiedy znalazła się pośród regałów księgarni,
poczuła spokój.
Tu zawsze panowała cisza, sprzedawcy nie
musieli nikogo
uciszać. Kiedy Ali zaginęła, Spencer przy-
chodziła tu, żeby
poczytać w spokoju komiksy. Sprzedawcy nie
denerwowali się,
kiedy zadzwonił telefon, a właśnie dźwięk
swojego
91
usłyszała teraz Spencer. Serce mocniej jej
zabiło... a potem
251/852
zaczęło bić jeszcze szybciej, kiedy zobaczyła,
kto dzwoni.
— Wren — wyszeptała do słuchawki, opiera-
jąc się o regał z
książkami podróżniczymi.
— Dostałaś mojego maila? — zapytał ze
swoim seksównym
brytyjskim akcentem.
— Mhm... tak — odparła. — Ale nie wiem, czy
powinieneś do
mnie dzwonić.
— Mam się wyłączyć?
Spencer rozejrzała się uważnie. Przy półce z
podręcznikami
252/852
dotyczącymi życia seksualnego stały dwie
pierwszoklasistki i
chichotały. Jakaś kobieta przeglądała plan
Filadelfii.
— Nie — wyszeptała.
Spence, marzę o spotkaniu z tobą. Możemy
się umówić?
Spencer zamilkła. Tak bardzo chciała móc się
zgodzić.
— Nie wiem, czy to dobry pomysł.
— Co to znaczy? — zaśmiał się Wren. - Daj
spokój, Spence.
Już samo czekanie na tę rozmowę dużo mnie
kosztowało.
Spencer pokręciła głową.
253/852
— Ja... nie mogę — zdecydowała. — Przykro
mi. Moja
rodzina... nawet nie chce na mnie patrzeć.
Może wrócimy do
tego... za kilka miesięcy?
Wren milczał przez chwilę.
— Ty nie żartujesz.
Spencer w odpowiedzi tylko pociągnęła
nosem.
— Myślałem... sam już nie wiem — w głosie
Wrena słychać
było napięcie. — Na pewno?
Przeczesała włosy dłonią i spojrzała na ulicę
przez wielkie
254/852
okno księgarni. Mason Byers i Penelope
Waites z jej
92
klasy całowali się przed restauracją po dru-
giej stronie ulicy.
Czuła, że ich nienawidzi.
— Na pewno — powiedziała do Wrena, a
słowa więzły jej w
gardle. — Przykro mi.
Rozłączyła się. Westchnęła. Nagle cisza w
sklepie zaczęła jej
przeszkadzać. Zamilkła muzyka klasyczna.
Poczuła, jak włosy na karku stają jej dęba. A
co, jeśli jej rozmowę ktoś podsłuchiwał?
Na przykład A.
255/852
Roztrzęsiona
podeszła
do
półki
z
podręcznikami ekonomii.
Podejrzliwie spojrzała na faceta, który
zatrzymał się przed
regałem z książkami o drugiej wojnie świ-
atowej, a potem na
kobietę oglądającą kalendarz z buldogami.
Może któreś z nich to A.? Skąd A. wie to ws z
ys tko ?
Szybko znalazła książki z listy Squidwarda,
podeszła do kasy i wręczyła swoją kartę
kredytową, nerwowo ściskając srebrny
guzik swetra. Po tym wszystkim straciła
ochotę na trening
hokeja. Chciała po prostu iść do domu i się
schować.
256/852
— Hmm — dziewczyna z trzema kolczykami
w brwi uniosła
w górę kartę Spencer. — Ta karta nie działa.
— To niemożliwe - warknęła Spencer i wyjęła
drugą kartę.
Sprzedawczyni użyła jej, ale czytnik wydał
ten sam dźwięk
odrzucenia.
— To samo.
Sprzedawczyni zadzwoniła do kogoś, kiwnęła
głową kilka
razy i odwiesiła słuchawkę.
— Te karty anulowano — powiedziała powoli,
patrząc
257/852
szeroko otwartymi oczami, które trochę za
mocno pomalowała.
— Powinnam je pociąć, ale... — wzruszyła
ramionami i oddała
jej z powrotem Spencer.
93
Spencer wyrwała jej karty z dłoni.
— To pani czytnik musiał się zepsuć, te karty
są...
Już miała dokończyć: „podpięte do konta
moich rodziców",
kiedy zdała sobie sprawę, że pewnie rodzice
je anulowali.
— Chcesz zapłacić gotówką? — zapytała
sprzedawczyni.
258/852
Rodzice an u lo wali jej karty. Co jeszcze
mieli zamiar
zrobić?
Założyć
kłódkę
na
lodówkę?
Wyłączyć jej prąd w
sypialni? Ograniczyć jej rację tlenu?
Spencer wybiegła ze sklepu. Ostatni raz uży-
wała karty, gdy
płaciła za kawałek pizzy z serem sojowym w
drodze powrotnej z
pogrzebu Ali. Wtedy działała. Wczoraj rano
przeprosiła
wszystkich w domu, a teraz jej karty nie dzi-
ałały. To był
policzek.
Przepełniał ją gniew. Więc to właśnie myśleli
na jej temat.
259/852
Spencer patrzyła ze smutkiem na swoje dwie
karty. Tak często
ich używała, że prawic wytarł się na nich
pasek z podpisem.
Zamknęła portfel i wyciągnęła telefon. Zn-
alazła numer Wrena.
Odebrał po pierwszym sygnale.
— Podaj mi swój adres — powiedziała. —
Zmieniłam zdanie.
94
10
ABSTYNENCJA PODSYCA UCZUCIA
Tego samego środowego popołudnia Hanna
stała przed
260/852
wejściem do schroniska YMCA. w Rosewood,
mieszczącego się
w odnowionym budynku w stylu koloni-
alnym. Fasada
zbudowana była z czerwonej cegły, a białe
kolumny sięgały
drugiego piętra. Gzymsy wyglądały jak w
domku z piernika.
Dom ten zbudowała legendarna, bogata i ek-
scentryczna rodzina
Briggsów w 1886 roku. Mieszkało w nim
dziesięciu członków
rodziny, troje stałych gości, dwie papugi i
dwanaście rasowych pudli. Większość his-
torycznych zabudowań na posesji zburzono,
żeby zbudować duży basen, centrum fitness i
pokoje na
261/852
spotkania. Hanna zastanawiała się, co Brigg-
sowie pomyśleliby o niektórych grupach
spotykających się tu dzisiaj. Na przykład o
Klubie D.
Hanna wyprostowała się i przeszła przez
wyłożony drewnianą
boazerią korytarz do pokoju 204, gdzie odby-
wało się spotkanie
klubu. Sean nadał nie odpowiadał na
95
jej telefony. N a Bo ga, chciała tylko prze-
prosić. Jak mieli do siebie wrócić, jeśli nie
mogła go nawet przeprosić? Seana mogła
dorwać tylko w jednym miejscu, do którego
w innym wypadku
nigdy by nie poszła. Na spotkaniu Klubu D.
262/852
Może i naruszała prywatną przestrzeń Seana,
ale przyświecał
jej ważny cel. Tęskniła za Seanem, szczegól-
nie teraz, kiedy miała tyle problemów z A.
— Hanna?
Hanna
odwróciła
się.
Naomi
Zeigler
trenowała na bieżni.
Miała na sobie czerwony dres frotté firmy
Adidas, różowy
sportowy stanik i różowe skarpetki. Włosy
gładko zaczesała do
tyłu i spięła w kucyk.
Hanna uśmiechnęła się drętwo, ale w środku
aż ją skręcało.
Naomi i jej najlepsza przyjaciółka Riley
Wolfe nienawidziły
263/852
Hanny i Mony. Zeszłej wiosny Naomi odbiła
Monie Jasona
Rydera, chłopaka, w którym ta się podkochi-
wała, a potem rzuciła go po dwóch tygod-
niach. W zeszłym roku na balu absolwentów
Riley dowiedziała się, że Hanna ma zamiar
ubrać się w sukienkę Calvina Kleina w ko-
lorze morskim i... kupiła sobie identyczną,
tylko w szminkowej czerwieni.
— Co tu robisz? — zawołała Naomi, nie
schodząc z bieżni.
Hanna zauważyła, że mały ekran informował
Naomi,
że spaliła osiemset siedemdziesiąt sześć kal-
orii. Dziwka.
— Mam tu spotkanie — wymamrotała
Hanna.
264/852
Z niewinnym wyrazem twarzy próbowała ot-
worzyć drzwi do
sali 204, ale były już otwarte. Pod jej
naciskiem otworzyły się na oścież, a ona stra-
ciła równowagę i o mało się nie przewróciła.
Wszyscy w środku skierowali wzrok na nią.
96
— Juu-huu! — zawołała jakaś kobieta w
obrzydliwej kurtce z
plecionką od Burberry. Wyjrzała na korytarz
i zobaczyła Hannę.
— Przyszłaś na spotkanie?
— Mhm — mruknęła Hanna.
Spojrzała za siebie na bieżnię, Naomi już nie
było.
265/852
— Nie bój się — powiedziała kobieta.
Hanna nie wiedziała, co zrobić, więc poszła
za kobietą i zajęła miejsce.
Pokój był obity boazerią, ciemny i duszny. Jej
rówieśnicy
siedzieli na drewnianych krzesłach z wyso-
kimi oparciami.
Większość wyglądała w porządku, może
trochę nazbyt
porządnie. Chłopcy byli zbyt pulchni albo
zbyt chudzi. Nie
rozpoznała nikogo z liceum poza Seanem.
Siedział po drugiej
stronie sali, obok dwóch zdrowo wyglądają-
cych blondynek.
266/852
Patrzył na Hannę przerażony. Pomachała do
niego dyskretnie, ale on nie zareagował.
— Jestem Candace — przedstawiła się kobi-
eta, która
przywitała ją w drzwiach. — A ty?
— Hanna. Hanna Marin.
— Witamy!
Candace miała jakieś czterdzieści pięć lat,
krótkie blond włosy i od stóp do głów zlała
się perfumami Narcisse od Chloe. Jak na
ironię, bo tych samych perfum użyła Hanna
w zeszły piątek,
kiedy miała zamiar uwieść Seana.
— Co cię tu sprowadza? Hanna milczała
przez chwilę.
— Przyszłam, żeby się więcej dowiedzieć.
267/852
— Pierwsza rzecz, o jakiej musisz pamiętać,
to że jest to
bezpieczna przestrzeń — Candace położyła
dłonie na oparciu
krzesła, na którym siedziała jakaś blondynka.
-Wszystko, co tu mówimy, objęte jest ścisłą
tajemnicą, więc
97
możesz mówić, co chcesz. Ale też musisz
przyrzec, że nikomu
tego nic zdradzisz.
— Och, przyrzekam — powiedziała szybko
Hanna.
Na pewno nie mogła nikomu się zwierzyć.
Musiałaby się
268/852
wtedy przyznać, że w ogóle wzięła udział w
takim spotkaniu.
— Masz jeszcze jakieś pytania? — zapytała
Candace.
— Hmm, sama nie wiem...
— A może chcesz coś powiedzieć?
Hanna rzuciła okiem na Seana. Jego
spojrzenie zdawało się
mówić: „No właśnie, co chciałabyś nam pow-
iedzieć?". Hanna wyprostowała się.
— Myślałam dużo o seksie. No i, tak jakby,
jestem ciekawa,
jak to jest. Ale teraz... sama nie wiem —
wzięła głęboki wdech i próbowała wyobrazić
sobie, co Sean chciałby usłyszeć. —
269/852
Myślę, że to powinno się zrobić z właściwą
osobą.
— Z właściwą osobą, którą się ko ch a -
poprawiła ją Candace.
- 1 z którą wzięło się ślub.
— Tak — dodała Hanna natychmiast.
To nie takie proste — Candace przechadzała
się po pokoju. —
Czy ktoś chce się podzielić z Hanną jakimiś
przemyśleniami?
Albo doświadczeniami?
Blondyn w brązowych bojówkach, który —
gdy się na niego
patrzyło z boku — był prawie przystojny,
podniósł rękę, ale nagle zmienił zdanie i ją
opuścił. Dziewczyna o brązowych włosach, w
270/852
różowym T-shircie podniosła ostrożnie dwa
palce i powiedziała:
— Ja też dużo myślałam o seksie. Mój chło-
pak zagroził, że
zerwie ze mną, jeśli tego nie zrobimy. Przez
chwilę nawet
myślałam, że mu ulegnę, ale cieszę się, że
tego nie zrobiłam.
98
Hanna przytaknęła, próbując wyglądać na
rozważną. Kogo oni
próbowali oszukać? Tak naprawdę na pewno
nie mogli się
doczekać pierwszego razu.
— Sean, a ty? — zapytała Candace. — W
zeszłym tygodniu
271/852
mówiłeś, że ty i twoja dziewczyna nie
podzielacie zdania na
temat seksu. Jak wygląda ta sprawa?
Hanna poczuła, jak jej policzki robią się
gorące. To. Się. Nie.
Dzieje. Naprawdę.
— W porządku — powiedział Sean pod
nosem.
— Na pewno? Porozmawiałeś z nią, tak jak ci
radziliśmy?
— Tak — odparł Sean.
Zapadła cisza. Hanna zastanawiała się, czy
wszyscy wiedzą,
że to ona jest tą dziewczyną.
272/852
Candace krążyła po sali i pytała innych o ich
pokusy. Czy ktoś leżał już obok swojego chło-
paka lub dziewczyny? Czy ktoś już
się
całował?
Czy
ktoś
oglądał
filmy
pornograficzne?
„Tak, tak, tak!", Hanna odpowiadała w
myślach na każde
pytanie, choć wiedziała, że w Klubie D
wypada odpowiadać
„nie".
Kilkoro innych zadawało pytania o seks.
Większość chciała
się dowiedzieć, co kwalifikuje się jako
„doświadczenie
seksualne" i czego powinni unikać.
273/852
— Wszystko, o czym mówiliście — zaw-
yrokowała Candace.
Tego
Hanna
nie
spodziewała
się
w
najśmielszych
wyobrażeniach. Przypuszczała, że w Klubie D
zabraniano
stosunku, ale nie myślała, że chodzi o wszys-
tko, co choć trochę kojarzy się z seksem.
Wreszcie spotkanie dobiegło końca, a
wszyscy członkowie klubu wstali z krzeseł.
Na
99
bocznym stole stuły napoje w puszkach,
talerz ciasteczek i
torba chipsów. Hanna wstała, poprawiła
paski przy swoich
274/852
sandałach na koturnach i przeciągnęła się.
Zauważyła, że Sean
gapi się na jej obnażony brzuch. Posłała mu
uwodzicielski
uśmiech i podeszła do niego.
— Hej — przywitała się.
— Hanno... — przeczesał dłonią krótkie włosy
i wyglądał na
zakłopotanego.
Kiedy ściął włosy na krótko w zeszłym roku,
Hanna
powiedziała,
że
przypomina
Justiria
Timberlake'a, tylko jest
trochę porządniejszy. W odpowiedzi Sean,
słodko fałszując,
275/852
zanucił Gry Me a River. Wtedy jeszcze miał
poczucie humoru.
— Co ty tu robisz? — zapytał. Położyła dłoń
na piersi.
— O co ci chodzi?
— Po prostu... Nie wiem, czy powinnaś tu
być.
— A niby czemu? — wypaliła. - Mam prawo
tu być, jak
każdy. Chciałam przeprosić. Próbowałam cię
złapać w szkole, ale uciekałeś.
— No cóż, to nie takie proste.
Hanna miała już na końcu języka pytanie o
to, co niby nie jest takie proste, ale Candace
położyła im obojgu dłonie na
ramionach.
276/852
— Widzę, że się znacie!
— Tak! — powiedziała radośnie Hanna, w
jednej chwili
porzucając wszelką irytację.
— Tak się cieszę, że się do nas przyłączyłaś,
Hanno
powiedziała Candace. — Będziesz dla nas
bardzo dobrym
przykładem.
100
— Dzięki — Hanna poczuła dreszcz.
W Klubie D może wypadało tak się zachowy-
wać, ale przecież
nieczęsto traktowano ją w taki sposób. W
taki sposób nie odnosił
277/852
się do niej nikt — ani trener tenisa, ani przy-
jaciele, ani
nauczyciele, a już na pewno nie rodzice.
Może Klub D był jej
powołaniem. Już sobie wyobrażała, że jest
rzecznikiem klubu.
Może to trochę jak być Miss Ameryki, tylko
że zamiast korony
nosi się pierścień z wielkim D. A może torbę
z wielkim D.
Malutką torebkę od Diora, z D pomalow-
anym na wiśniowo.
— Wpadniesz w przyszłym tygodniu? - zapy-
tała Candace.
Hanna spojrzała na Seana.
Chyba tak.
278/852
— Cudownie! — zawołała Candace.
Zostawiła Hannę sam na sam z Scanem.
Hanna wciągnęła
brzuch i w myślach pożałowała, że pod wpły-
wem impulsu kupiła
wielkiego czekoladowego eklera tuż przed
spotkaniem.
— Więc opowiadałeś im o mnie? Sean
zamknął oczy.
— Szkoda, że Candace o tym wspomniała.
— Nie, nic się nie stało — przerwała mu
Hanna. — Nie
sądziłam, że to wszystko... tyle dla ciebie zn-
aczy. Podoba mi się to, co mówili. Ze, mhm,
trzeba to zrobić z kimś, kogo się kocha.
Jestem za. Wszyscy są tacy mili.
279/852
Nie mogła uwierzyć, że to właśnie mówi. I
chyba nawet
mówiła to, co myślała. Sean wzruszył
ramionami.
— Tak, są w porządku.
Hanna uniosła brwi, zdumiona jego obojęt-
nością. Westchnęła
i spojrzała na niego.
101
— Sean, naprawdę żałuję tego, co się stało... z
samochodem.
Nie wiem, jak mam cię za to przeprosić. Głu-
pio mi. Nie mogę
znieść tego, że mnie nienawidzisz.
Sean milczał przez chwilę.
280/852
— Nie nienawidzę cię. W piątek wszystko
poszło nie tak.
Chyba oboje trochę się spięliśmy. To nie zn-
aczy, że pochwalam
to, co zrobiłaś, ale... — wzruszył ramionami.
— Zgłosiłaś się do pracy w klinice?
— Mhm — miała nadzieję, że jej mina nie
odzwierciedla jej
prawdziwego stosunku do tej pracy.
Sean pokiwał głową.
— To dobrze. Na pewno dasz pacjentom dużo
radości.
Hanna poczuła, jak z wdzięczności jej
policzki czerwienieją,
ale jego dobroć jej nie zdziwiła. Sean był
dobrym jak chleb,
281/852
współczującym chłopakiem. Dawał pieniądze
bezdomnym w
Filadelfii, oddawał stare telefony komórkowe
do utylizacji i
nigdy nikogo nie obmawiał, nawet gwiazd Z
telewizji, które
istniały przecież tylko po to, żeby je obgady-
wać. To przecież
właśnie z tego powodu się w nim zakochała w
szóstej klasie,
kiedy jeszcze była tłustą frajerką.
Ale w zeszłym tygodniu Sean już do niej
należał. Przebyła
długą drogę, od kiedy była przyboczną Ali
odpowiedzialną za
282/852
złośliwe plotki, i nie mogła pozwolić, by
jeden błąd popełniony pod wpływem alko-
holu w czasie imprezy zrujnował jej związek.
Choć... było jeszcze coś — a może ktoś — co
mogło zniszczyć
ich relację.
Mo gę c ię ZNISZCZYĆ.
— Sean? — serce Hanny zabiło szybciej. —
Ktoś przysyłał ci
ostatnio jakieś dziwne SMS-y na mój temat?
— SMS-y? — powtórzył Sean i pokręcił
głową. Hanna
zaczęła ogryzać paznokieć.
102
— Gdybyś dostał, nie wierz im.
283/852
— Dobrze — Sean uśmiechnął się.
Hanna poczuła, jak przepływa przez nią
prąd.
— Nadał wybierasz się na Bal Lisa? — zapy-
tała po chwili
milczenia.
Sean odwrócił wzrok.
— Chyba tak. Pewnie z kilkoma chłopakami.
— Zarezerwuj dla mnie jeden taniec — zam-
ruczała i ścisnęła
jego dłoń.
Miał taką twardą, ciepłą dłoń. Bardzo męską.
Tak lubiła go
dotykać, że może zdołałaby wyrzec się seksu
przed ślubem.
284/852
Razem z Seanem unikaliby pozycji horyzont-
alnych, zasłaniali
oczy w czasie scen erotycznych w kinie i szer-
okim łukiem omijali sklepy z bielizną. Może
Hanna musiała się poświęcić, żeby być z je-
dynym chłopakiem, którego, no cóż, kie-
dykolwiek kochała.
A może wzrok Seana ślizgający się po jej
brzuchu to znak, że
uda się go odciągnąć od tego pomysłu?
103
11
MAMA ZAWSZE PRZESTRZEGAŁA EMILY
PRZED
WSIADANIEM
DO
SAMOCHODÓW
Z
OBCYMI
285/852
Emily wrzuciła monety do automatu z gum-
ami do żucia. Była
środa, właśnie skończył się trening i miała
zrobić zakupy na
kolację dla marny. W supermarkecie zawsze
kupowała gumę w
automacie, bo zakładała się sama z sobą, że
jeśli dostanie żółtą gumę, przydarzy jej się
coś dobrego. Spojrzała na tę, która
wypadła z maszyny. Była zielona.
- Hej — ktoś stanął obok niej. Emily uniosła
głowę.
— Cześć, Aria.
Jak zwykle Aria dowiodła, że nie boi się
wyróżniać z tłumu.
286/852
Włożyła puchową kamizelkę w odblaskowym
niebieskim
kolorze, który podkreślał jej hipnotyczne,
lodowato błękitne
oczy. Spódniczkę od mundurka podciągnęła
wysoko nad kolana.
Miała na sobie czarne legginsy i śliczne
granatowe baletki. Włosy związała w koński
ogon,
104
jakby
była
cheerleaderką.
Wyglądała
naprawdę pięknie i
prawie wszyscy faceci, którzy byli na parkin-
gu obok sklepu i
mieli mniej niż siedemdziesiąt pięć lat, gapili
się na nią. Aria nachyliła się do Emily.
287/852
— Dajesz sobie jakoś radę?
— Tak, a ty ?
Aria wzruszyła ramionami. Rozejrzała się
podejrzliwie po
parkingu. Wokół kręciło się kilku pra-
cowników sklepu
ustawiających wózki w szeregi.
— Nie dostałaś jakichś...
— Nie — Emily unikała wzroku Arii.
Wykasowała SMS-a od
A. z poniedziałku, tego o jej nowej miłości,
więc można
powiedzieć, że nic się nie wydarzyło. — A ty?
— Nic — wzruszyła ramionami Aria. — Może
da nam spokój.
288/852
„Nie sądzę", chciała powiedzieć Emily. Przy-
gryzła wargę.
— W każdym razie możesz do mnie zadzwon-
ić, gdyby coś się
działo — Aria zrobiła krok w stronę zgrzewek
z napojami.
Emily wyszła ze sklepu zlana zimnym potem.
Dlaczego tylko
ona dostała wiadomość od A.? Czy została
wybrana?
Włożyła torbę z zakupami do plecaka,
odpięła rower i
wyjechała z parkingu. Kiedy zjechała na pob-
ocze, wzdłuż
którego kilometrami ciągnął się tylko biały
parkan, poczuła w
289/852
powietrzu pierwszy podmuch jesieni. Ta pora
roku zawsze
oznaczała dla Emily początek nowego sezonu
pływackiego.
Zazwyczaj kojarzyła jej się pozytywnie, ale w
tym roku Emily
czuła się nieswojo. Trenerka drużyny ogłosiła
nową nominację
na kapitana drużyny wczoraj po zawodach.
Koleżanki otoczyły
Emily, żeby jej pogratulować,
105
a kiedy powiedziała o tym w domu, mama się
rozpłakała.
Emily wiedziała, że powinna czuć się
szczęśliwa, bo wszystko
290/852
wracało do normy. Czuła jednak, że nieod-
wołalnie się zmieniła.
— Emily! — zawołał ktoś za jej plecami.
Odwróciła się i wtedy przednie koło roweru
wpadło w poślizg
na mokrych liściach. Nagle znalazła się na
ziemi.
— O Boże, wszystko w porządku? — usłysza-
ła. Otworzyła
oczy. Nad nią stał Toby Cavanaugh. Na głow-
ie miał kaptur, więc jego twarz niknęła w
cieniu.
Jęknęła. Przypomniało jej się wczorajsze
wydarzenie w szatni.
Twarz Toby'ego, jego poirytowanie. Tylko
spojrzał na Bena, a
291/852
ten natychmiast się wycofał. Czy przechodził
tamtędy
przypadkiem, czy może ją śledził? Przypom-
niała jej się
wiadomość od A. „Większość z nas się zmien-
iła..." Na pewno zmienił się Toby.
Toby kucnął przy niej.
— Pomogę ci.
Emily odepchnęła rower, ostrożnie poruszała
nogami, a potem
podciągnęła nogawkę, żeby przyjrzeć się dłu-
giej ranie na goleni.
— W porządku.
— Coś upuściłaś - Toby podał jej portmon-
etkę z różowej
292/852
skóry, z wyhaftowanym E z przodu. Ali dała
ją Emily na miesiąc przed zniknięciem.
— Hm, dzięki - Emily wzięła portfelik. Czuła
się nieswojo.
Toby spojrzał na ranę i uniósł brwi.
— Nie najlepiej to wygląda. Chodźmy do mo-
jego samochodu.
Mam opatrunki.
106
Serce Emily zaczęło szybciej bić. Najpierw
dostała tę
wiadomość od A., potem Toby uratował ją w
szatni, a teraz to. Co on w ogóle tu robił? Czy
nie powinien być w Maine? Zawsze
zasLanawiała się, czy wiedział o sprawie
Jenny i czemu się
293/852
przyznał.
— Naprawdę wszystko w porządku — pow-
iedziała głośniej.
— Może gdzieś cię podrzucić?
— Nie! — prawie krzyknęła.
Wtedy zobaczyła, jak mocno krwawi jej rana.
Nie znosiła
widoku krwi. Poczuła się słabo.
— Emily? — zapytał Toby. — Gzy ty...?
Emily zrobiło się ciemno przed oczami. Nie
mogła teraz
zemdleć. Musiała uciec Toby'emu. „Choć
większość z nas się
zmieniła..." I wtedy zapadła ciemność.
294/852
Kiedy się obudziła, leżała na tylnym
siedzeniu małego
samochodu. Rana była zaklejona kilkoma
opatrunkami.
Rozejrzała się ostrożnie, próbując pozbierać
się do kupy, i wtedy zauważyła, kto siedzi za
kierownicą. Toby odwrócił się.
— Bum!
Emily wrzasnęła.
Spokojnie! — Toby zatrzymał się na świ-
atłach i uniósł dłoń w
górę w geście, który miał chyba oznaczać:
„Nie strzelaj!". —
Przepraszam, tylko się wygłupiam.
Emily usiadła. Wokół walało się mnóstwo
śmieci, pustych
295/852
butelek po napojach, jakieś notatniki,
książki, trampki i para szarych dresów.
Tapicerka na siedzeniu popękała,
107
ukazując warstwę gąbki. Z lusterka wsteczne-
go zwisał
od-świeżaez powietrza w kształcie tańczącego
niedźwiedzia.
Mimo to w samochodzie bynajmniej nie
pachniało świeżością.
Raczej czymś ostrym i kwaśnym.
— Co ty wyprawiasz? — piskliwie zapytała
Emily. — Dokąd
jedziemy?
— Zemdlałaś — powiedział spokojnie Toby. -
Pewnie na
296/852
widok krwi. Nie wiedziałem, co robić, więc
podniosłem cię i
położyłem w samochodzie. Twój rower
wsadziłem do bagażnika.
Emily spojrzała pod stopy. Leżał tam jej ple-
cak. loby ją
podniósł? W ramionach? Tak się przeraziła,
że zdawało jej się, że zaraz znowu zemdleje.
Rozejrzała się, ale nie rozpoznawała,
gdzie się znajdują. Drogę otaczały drzewa.
Mogli być
ws zęd zie .
— Wypuść mnie, dalej pojadę rowerem.
— Ale nie masz...
— Mówię serio. Zatrzymaj się.
297/852
Toby zahamował przy kępie trawy i spojrzał
na nią. Kąciki ust
mu opadły, w szeroko otwartych oczach wid-
ać było troskę.
— Nie chciałem... — potarł dłonią podbródek.
— Co miałem
zrobić, zostawić cię tam?
— Tak - odparła krótko Emily.
— Um, w takim razie przepraszam.
Toby wysiadł z auta, podszedł do tylnych
drzwi i otworzył je.
Czarny lok zasłonił mu oko.
— W szkole zgłosiłem się na ochotnika do
grupy pierwszej
298/852
pomocy. Teraz chcę ratować wszystkich i
wszystko. Nawet
piratów drogowych.
108
Ernily spojrzała na drogę i dostrzegła wielkie
koło młyna
wodnego. Wcale nie byli na głuchym
pustkowiu, tylko jakieś dwa kilometry od jej
domu.
— Daj spokój — powiedział Toby. — Pozwól
sobie pomóc.
Może niepotrzebnie panikowała. Wiele osób
naprawdę
się zmieniało. Najlepszy przykład to jej
dawne przyjaciółki.
299/852
Nie oznaczało to, że Toby to na pewno A.
Przestała tak kurczowo ściskać siedzenie.
— Możesz mnie podwieźć, jeśli chcesz.
Toby gapił się na nią przez chwilę. Na jego
twarzy pojawił się lekki uśmiech. Miał taki
wyraz twarzy, jakby chciał powiedzieć;
„Niezła z ciebie wariatka", ale nie powiedział
ani słowa.
Wrócił za kierownicę, a Emily w milczeniu
bacznie mu się
przyglądała. Toby naprawdę się zmienił. Jego
niegdyś
przerażające, czarne oczy teraz stały się
głębokie i mądre. I
potrafił mówić. Sensownie. W lecie po szóstej
klasie Emily i
300/852
Toby byli razem na obozie pływackim. By-
wało, że Toby gapił się na Emily bezwstydnie,
a potem nasuwał czepek na oczy i mruczał
coś pod nosem. Nawet wtedy Emily miała
ochotę zadać mu
pytanie za milion dolarów: dlaczego wziął na
siebie winę za
oślepienie siostry, skoro tego nie zrobił?
Kiedy się to wydarzyło, Ali wróciła do domu i
powiedziała, że
wszystko gra i nikt jej nie widział. Najpierw
bały się zasnąć, więc Ali głaskała je po ple-
cach, żeby się uspokoiły. Następnego dnia
Toby się przyznał, a Aria zapytała Ali, czy jest
taka spokojna, bo ma pewność, że Toby nie
zmieni zdania.
— Mam przeczucie, że nie — wyjaśniła Ali.
301/852
109
W miarę upływu czasu wyznanie Toby'ego
stało się jedną z
tych tajemnic, których wyjaśnienie nigdy nie
jest nam dane,
podobną do tej, dlaczego Brad Pitt i Jennifer
Aniston naprawdę się rozwiedli, co leżało na
podłodze w damskiej ubikacji tego
dnia, gdy sprzątaczka tak okropnie krzyczała,
dlaczego Imogen
Smith opuściła tyle dni w szkole w szóstej
klasie (bo na pewno nie z powodu mono-
nukleozy) albo... kto zabił Ali. Może Toby
czuł się winny czegoś jeszcze, a może chciał
wydostać się z
Rosewood? A może faktycznie miał w domku
petardę, którą
302/852
przez przypadek odpalił.
Toby skręcił w ulicę Emily. Z jego odtwarza-
cza sączyła się
leniwie bluesowa melodia, a on bębnił pal-
cami w kierownicę.
Przypomniało jej się, jak uratował ją wczoraj
przed Benem.
Chciała mu podziękować, ale bała się, że za-
cznie ją wypytywać.
Co niby miała mu powiedzieć? „Ach, wiesz,
zdenerwował się, bo
całowałam się z koleżanką". Emily wreszcie
przyszło do głowy bezpieczne pytanie.
— Więc teraz jesteś w Tate?
— Tak — odparł. — Rodzice powiedzieli, że
jeśli się dostanę,
303/852
mogę iść do tej szkoły. I udało mi się. Dobrze
być blisko domu.
Widuję się też z siostrą. Jest w szkole w
Filadelfii.
Jen n a. Emily poczuła, jak jej ciało spina się
od stóp do głów.
Próbowała nie dać tego po sobie poznać, a
Toby patrzył prosto
przed siebie, najwyraźniej nie zauważając jej
zdenerwowania.
— A gdzie byłeś przedtem? W Maine? — py-
tała dalej, udając,
że nie wie, że wcześniej był w Manning, aka-
demii dla chłopców, która, jak sprawdziła w
internecie, znajdowała się w Portland na
Fryeburg Road.
110
304/852
Zgadza się. — Toby zwolnił, żeby przepuścić
przez ulicę
dwoje dzieci na rolkach. — Fajnie tam było. A
najlepsza była
grupa pierwszej pomocy.
— A widziałeś... czyjąś śmierć?
Toby spojrzał na nią w lusterku wstecznym.
Emily po raz
pierwszy zauważyła, że Toby ma ciemno-
granatowe oczy.
— Nie, ale pewna staruszka zapisała mi w
testamencie
swojego psa.
- Psa? — Emily nie mogła powstrzymać
śmiechu.
305/852
— Tak. Odwoziłem ją w ambulansie, a potem
odwiedziłem w
szpitalu. Opowiadała mi o swoim psie, a ja
powiedziałem, że
kocham psy. Kiedy umarła, znalazł mnie jej
prawnik.
— Więc... zatrzymałeś psa?
— Jest u mnie w domu. To suka. Słodka, ale
prawie tak stara
jak ta pani.
Emily zachichotała i poczuła, jak coś w niej
topnieje. Toby
wydawał się taki... normalny. I mił y. Zanim
zdążyła coś
powiedzieć, dotarli do jej domu.
306/852
Toby zaparkował i wyciągnął rower Emily z
bagażnika. Kiedy
brała od niego kierownicę, ich palce się
zetknęły. Poczuła lekki dreszcz. Toby spojrzał
na nią, a ona wbiła wzrok w chodnik.
Wiele lat temu odcisnęła swoją dłoń na
świeżym betonie. Teraz
odcisk jej dłoni wydawał się taki malutki,
jakby to nie ona go zrobiła.
Toby wsiadł do samochodu.
— Zobaczymy się jutro? Emily uniosła nagle
głowę.
— Czczemu? Toby włączył silnik.
111
— Jutro zawody między naszymi szkołami.
Zapomniałaś?
307/852
— Ach tak, faktycznie.
Kiedy Toby odjechał, poczuła, jak jej serce się
uspokaja. Z
jakiegoś szalonego powodu wydało jej się, że
Toby chce ją
zaprosić
na
randkę.
„Bez
przesady",
pomyślała,
kiedy
weszła
na
schody
prowadzące do domu. Przecież to Toby.
Prędzej Ali
wstałaby z grobu, niż oni zaczęliby z sobą
chodzić. I po raz
pierwszy od zniknięcia Ali Emily porzuciła
nadzieję,
że
jeszcze
kiedyś
zobaczy
przyjaciółkę.
112
12
308/852
NASTĘPNYM RAZEM NIE ZAPOMNIJ
WŁOŻYĆ DO
TOREBKI JAKIEJŚ DOBREJ WYMÓWKI
„Cuńndo es? - usłyszała w swoim ucha głos. -
Która godzina?
Ostatnia dla Spencer!"
Spencer zerwała się na równe nogi. Sprzed
oczu zniknęła jej
ciemna, znajoma postać. Teraz leżała w czys-
tej, białej sypialni.
Na ścianie wisiał szkic Rembrandta i plakat z
ludzkim
systemem
mięśniowym.
W
telewizorze Elmo z Ulicy Sezamkowej uczył
dzieci, jak zapytać o godzinę po hiszpańsku,
Zegarek pokazywał
309/852
szóstą cztery. Chyba rano. Za oknem
dostrzegła wschodzące
słońce, z ulicy dochodził zapach świeżych ba-
jgli i jajecznicy.
Spojrzała w bok i nagle wszystko nabrało
sensu. Obok spal
Wren. Leżał na plecach i jedną dłonią zakry-
wał twarz. Nie miał
koszulki. Jego ojciec był Koreańczykiem, a
mama Brytyjką, więc jego skóra miała ten
niezwykły złotawy odcień. Nad jego górną
wargą widniała blizna. Miał piegi na
113
nosie, burzę granatowoczarnych włosów i
pachniał
310/852
dezodorantem Adidas. Gruby srebrny pierś-
cień, który nosił na
palcu wskazującym, lśnił w porannym
słońcu. Odsłonił twarz i
otworzył swoje cudowne migdałowe oczy.
— Hej — powoli chwycił Spencer w talii i
przyciągnął do
siebie.
— Hej - wyszeptała, ale odsunęła się nieco od
niego. Nadal
słyszała w głowie głos ze snu: „Która godz-
ina? Ostatnia dla
Spencer!". To był głos Toby'ego.
Wren zmarszczył brwi.
— Co się dzieje?
311/852
— Nic — odparła cicho Spencer. Przycisnęła
palec do szyi i
poczuła, jak szybko bije jej serce. — Miałam
zły sen.
— Chcesz opowiedzieć?
Spencer zawahała się. Chciałaby móc. Ale
pokręciła głową.
— No dobrze. Więc chodź tutaj.
Całowali się przez kilka minut, a Spencer
rozluźniła się.
Wszystko
będzie
w
porządku.
Była
bezpieczna.
Nigdy wcześniej nie spała w łóżku u faceta, i
to przez całą noc.
312/852
Zeszłego wieczoru pognała do Filadelfii, za-
parkowała auto i olała trening. Rodzice
pewnie chcieli jej odebrać również auto. Z
Wrenem natychmiast runęli na łóżko i wstali
tylko po to, żeby
odebrać
zamówione
chińskie
jedzenie.
Później zadzwoniła do
rodziców i zostawiła wiadomość na auto-
matycznej sekretarce, że zostaje na noc u
koleżanki z drużyny hokejowej, Kirsten.
Czuła się głupio, że próbuje być odpowiedzi-
alna, choć zachowuje się
zupełnie nieodpowiedzialnie.
Po raz pierwszy, od kiedy zaczęła dostawać
wiadomości od
A., spała spokojnie i głęboko. Nie tylko dlat-
ego, że
313/852
114
Rosewood i Toby byli tak daleko. Także dlat-
ego, że spała
obok Wrena. Zanim zasnęli, rozmawiali
przez godzinę o Ali, o
ich przyjaźni, zaginięciu i morderstwie. Poz-
wolił
jej
też
wybrać
na
„maszynie
usypiającej" dźwięk grających świerszczy,
choć na liście jego ulubionych dźwięków zaj-
mował on przedostatnią
pozycję, przed szemrającym strumieniem.
Spencer zaczęła go całować bardziej namięt-
nie i zdjęła
podkoszulek Wrena, który posłużył jej za
koszulę nocną. Wren
całował jej szyję, a potem położył się na niej.
314/852
— Chcesz...? — zapytał.
— Chyba tak - wyszeptała Spencer.
— Jesteś p e wn a?
— Mhm.
Zdjęła majtki. Serce biło jej mocno. Była
dziewicą, ale w
kwestii seksu miała tak wielkie oczekiwania,
jak w każdej innej sprawie. Chciała zrobić to
z właściwą osobą.
A Wren był właściwą osobą. Wiedziała, że
potem nie będzie
odwrotu. Jeśli rodzice się dowiedzą, już nig-
dy, przenigdy nie
dadzą jej na nic pieniędzy. I przestaną
zwracać na nią uwagę. 1
315/852
nie poślą jej na studia. I przestaną ją karmić.
I co z tego? Przy Warenie czuła się taka
bezpieczna.
Kiedy skończyła się Ulica Sezamkowa, a po-
tem kilka
kreskówek, Spencer przewróciła się na plecy,
patrząc w sufit
rozanielona. Ich związek rozwijał się tak
szybko. Oparła się na łokciach i spojrzała na
zegar.
— Cholera — wyszeptała.
Było dwadzieścia po siódmej. Lekcje zaczyn-
ały się o ósmej.
Najwyżej opuści pierwszą.
115
316/852
— Muszę lecieć. — Wyskoczyła z łóżka i
zobaczyła swoją
spódniczkę, marynarkę, majtki, kamizelkę i
buty leżące w
bezładzie na podłodze. - I będę musiała
wpaść do domu.
Wren usiadł na łóżku.
— Czemu?
Nie mogę chodzić dwa dni z rzędu w tym
samym ubraniu.
Wren wyraźnie powstrzymywał się od
śmiechu. Przecież to
mundurek, prawda?
— Tak, ale tę kamizelkę miałam na sobie już
wczoraj. I te
317/852
buty.
Wren zachichotał.
— Kochana z ciebie porządnisia.
Na dźwięk słowa „kochana" Spencer schow-
ała głowę w
ramionach.
Wzięła szybki prysznic. Serce wciąż jej waliło.
Była zde-
nerwowana, bała się, że spóźni się do szkoły,
nie otrząsnęła się jeszcze ze snu o Tobym, ale
jednocześnie czuła się tak
rozluźniona dzięki Wrenowi. Kiedy wyszła z
łazienki, Wren
siedział na łóżku. W mieszkaniu pachniało
kawą orzechową.
318/852
Spencer wzięła dłoń Wrena i powoli zsunęła
z jego palca
pierścionek, a potem wsunęła go na swój
kciuk.
— Ładnie w nim wyglądam.
Kiedy spojrzała na Wrena, dziwnie się
uśmiechał.
— O co chodzi? — zapytała.
— Jesteś dopiero... — Wren pokręcił głową i
wzruszył ra-
mionami. - Czasem zapominam, że wciąż
jesteś w liceum. Jesteś
taka... poukładana.
Spencer zaczerwieniła się.
116
319/852
— Naprawdę nie jestem.
— Ależ jesteś. Jesteś właściwie bardziej
poukładana niż...
Wren urwał. Ale Spencer wiedziała, że chce
powiedzieć:
„bardziej poukładana niż Melissa". Czuła, jak
ogarnia ją uczucie satysfakcji. Melissa
wygrała walkę o miłość rodziców, ale
Spencer wygrała walkę o Wrena. A ta walka
liczyła się o wiele
bardziej.
Spencer szła długim brukowanym pod-
jazdem do swojego
domu. Było dziesięć po dziewiątej i w szkole
zaczęła się druga lekcja. Tata na pewno już
dawno pojechał do pracy, a jeśli
320/852
szczęście jej dopisze;, mama będzie w stajni.
Otworzyła drzwi. Słyszała tylko pomruk
lodówki. Na palcach
poszła do swojego pokoju, przypominając
sobie, że jakoś będzie musiała skłonić mamę
do wypisania usprawiedliwienia, czego
nigdy wcześniej nie zrobiła. Co roku dost-
awała nagrody za
frekwencję. Hej.
Spencer wrzasnęła i odwróciła się. Jej torba
spadła na podłogę.
— Jezu — w drzwiach stała Melissa. —
Spokojnie.
— Czemu nie jesteś na uczelni? — zapytała
Spencer drżącym
głosem.
321/852
Melissa miała na sobie ciemnoróżowe dresy i
wyblakły
podkoszulek z logo uniwersytetu. Włosy
związała w kucyk.
Nawet kiedy się relaksowała, wyglądała na
bardzo spiętą.
— A czemu ty nie jesteś w szkole?
117
Spencer przesunęła dłonią po karku, który
pokrywały krople
zimnego potu.
- Zapomniałam coś zabrać i musiałam
wrócić.
— Ach — Melissa posłała jej tajemniczy
uśmiech. Spencer
322/852
zadrżała. Czuła się tak, jakby stała na skale
i zaraz miała runąć w dół.
— Właściwie dobrze się składa, że cię widzę.
Myślałam nad
tym, co powiedziałaś w poniedziałek. Mnie
też jest przykro.
— Och — tylko tyle potrafiła powiedzieć
Spencer. Melissa
zniżyła głos.
— Wiesz, chyba mogłybyśmy być milsze dla
siebie. Ty i ja.
Kto wie, co może się zdarzyć na tym sza-
lonym świecie?
Wystarczy pomyśleć o Alison Dilaurentis. W
porównaniu z tym
323/852
nasza kłótnia to jakaś bzdura.
— Tak — mruknęła Spencer. To trochę dzi-
wne porównanie.
— W każdymi razie rozmawiałam o tym z
mamą i tatą. Chyba
się ze mną zgadzają.
— Och — Spencer czuła, jak sztywnieje jej
język. — Dzięki.
Tb dla mnie wiele znaczy.
Melissa patrzyła na nią z czułością. Po
dłuższej pauzie weszła do pokoju Spencer i
oparła się o wiśniową komodę.
— Więc... co u ciebie? Idziesz na Bal Lisa? łan
mnie zaprosił, ale chyba nie pójdę. Jestem za
stara.
324/852
Spencer nie wiedziała, co jest grane. Melissa
coś knuła? Nigdy nie rozmawiały o tych
sprawach.
— Yyy... nie wiem.
— Szkoda — Melissa posłała jej łobuzerski
uśmiech. — Już
myślałam, że idziesz z facetem, który zrobił ci
t o — wskazała palcem na szyję Spencer.
118
Spencer spojrzała w lustro i zobaczyła dużą
malinkę na szyi,
tuż pod uchem. Nerwowo dotknęła jej dłonią.
I wtedy zauważyła, że nada] ma na palcu
pierścionek Wrena.
Melissa mieszkała kiedyś z Wrenem — roz-
poznała go?
325/852
Szybko zdjęła pierścionek i włożyła do szu-
flady z bielizną.
Pulsowały jej skronie.
Zadzwonił telefon i Melissa odebrała go w
holu. Za kilka
sekund jej głowa znowu pojawiła się w
drzwiach.
— Do ciebie — wyszeptała. — Jakiś chłopak!
— Chłopak...?
Czy Wren był na tyle głupi, żeby dzwonić do
niej do domu?
Kto inny mógł to być, piętnaście po
dziewiątej we czwartek rano?
Nie mogła zebrać myśli. Wzięła słuchawkę.
-Halo?
326/852
— Spencer? To ja, Andrew Campbell — za-
śmiał się nerwowo.
— Ze szkoły.
Spencer rzuciła okiem na Melissę.
— O, cześć — powiedziała wysokim głosem.
Przez sekundę
nie mogła sobie przypomnieć, kim jest
Andrew Campbell. — Co
słychać?
— Chciałem tylko zapytać, czy nie dopadła
cię grypa. Nie
było cię dziś na porannym zebraniu sam-
orządu uczniowskiego, a
zawsze jesteś.
327/852
— Och — Spencer przełknęła głośno ślinę.
Spojrzała na
Melissę, która patrzyła na nią wyczekująco.
— Tak, dzięki... już mi lepiej.
— Chciałem ci tylko zaproponować, że
odbiorę twoje zadanie
domowe, skoro jesteśmy w tej samej grupie.
— Jego głos
podwajało echo, jakby rozmawiał z szatni.
Andrew na pewno
lubił opuszczać WF. — Na matematyce zadali
nam kilka zadań z
końca rozdziału.
119
— A, dzięki za informacje.
328/852
— Może chcesz przejrzeć razem ze mną not-
atki do wy-
pracowania? McAdam mówi, że to wypra-
cowanie ma duży
wpływ na ocenę końcową.
— Mhm, no jasne - odpowiedziała Spencer.
Melissa posłała jej pełne nadziei, podek-
scytowane spojrzenie.
— To ten od malinki? — zapytała bezgłośnie,
wskazując na
szyję Spencer, a potem na telefon.
Spencer czuła się, jakby jej mózg zamieniał
się w papkę.
Nagle wpadła na pomysł. Chrząknęła.
— Andrew... Masz już parę na Bal Lisa?
329/852
— Bal Lisa? - powtórzył Andrew. — Nie
wiem. Chyba nie
pla...
— Chcesz iść ze mną? — przerwała mu Spen-
cer. Andrew
zaśmiał się, choć zabrzmiało to, jakby dostał
czkawki.
— Naprawdę?
— Pewnie — powiedziała Spencer, spogląda-
jąc na siostrę.
— No jasne! — zawołał Andrew. — Super! O
której? W co
mam się ubrać? Spotykasz się wcześniej z
przyjaciółmi? A jest
jakieś afterparty?
330/852
Spencer przewróciła oczami. Andrew za-
dawał tyle pytań,
jakby przygotowywał się do udziału w
teleturnieju.
— Jeszcze o tym pogadamy - odparła,
odwracając się do okna.
Odłożyła słuchawkę i poczuła się tak
zmęczona, jakby
przebiegła pędem kilka kilometrów. Kiedy
odwróciła się do
drzwi, Melissy już nie było.
120
13
PEWIEN NAUCZYCIEL LITERATURY JEST
NIEWIARYGODNYM NARRATOREM
331/852
W czwartek Aria stała w drzwiach do sali
przed lekcją
literatury, kiedy zauważyła Spencer.
— Hej — chwyciła ją za rękę. — Dostałaś
jakieś...? Spencer
miała rozbiegane oczy jak jaszczurka, którą
Aria widziała kiedyś w paryskim zoo.
— Ym, nie — rzuciła. - Strasznie się spieszę...
Spencer
pobiegła dalej. Aria zagryzła wargi. Okej.
Ktoś położył jej dłoń na ramieniu. Krzyknęła
i upuściła
butelkę z wodą, która potoczyła się po
podłodze.
— Przepraszam, chciałem przejść.
332/852
Za nią stał Ezra. Nie było go w szkole we
wtorek i środę. Aria już myślała, że rzucił
pracę.
— Przepraszam — wymamrotała i zaczer-
wieniła się. Ezra
znowu miał te same stare sztruksy co w
zeszłym
tygodniu, tweedową marynarkę z małą dzi-
urką na łokciu
121
i sznurowane buty. Pachniał leciutko jakąś
wodą kolońską i
świeczką kadzidlaną, którą Aria widziała
kiedyś u niego w
salonie. Ostatni raz była u niego sześć dni
temu, ale wydawało jej się, że od tego czasu
minęło pół jej życia. Aria podreptała za nim.
333/852
— Byłeś chory? — zapytała.
— Tak, miałem grypę.
— Współczuję.
Aria zastanawiała się, czy i ona się rozchor-
uje. Ezra rozejrzał
się po pustej sali i podszedł do niej.
— Słuchaj, może zaczniemy od początku —
miał bardzo
poważny wyraz twarzy.
— Hm, no dobra powiedziała, nie bardzo ro-
zumiejąc, o co mu
chodzi.
— Przez rok nie będziemy się spotykać. Za-
pomnimy o tym, co
334/852
się stało.
Aria milczała. Wiedziała, że ich relacja nie
należała do
najłatwiejszych, ale nadal coś do niego czuła.
Obnażyła przed
nim swoją duszę, a czegoś takiego nie robi się
przed byle kim. On był inni niż wszyscy.
— Oczywiście — powiedziała, choć wcale w to
nie wierzyła.
Przecież łączyło ich... coś szczególnego.
Ezra pokiwał nieznacznie głową. Potem po-
woli położył jej
dłoń na szyi. Poczuła dreszcz. Wstrzymała
oddech, a on odsunął
dłoń i odszedł.
335/852
Aria usiadła w ławce zupełnie zdezorientow-
ana. To miał być
jakiś znak? Chciał, żeby o wszystkim zapom-
nieli, ale
zachowywał się zupełnie inaczej. Zanim jed-
nak zdążyła coś
zrobić, Noel Kaim usiadł w sąsiedniej ławce i
wskazał na nią
piórem.
122
— Słyszałem, że mnie zdradzasz, Finko.
— Co? — Aria zesztywniała i dotknęła szyi.
— Pytał o ciebie Sean Ackard. Przecież wiesz,
że jest z Hanną.
Aria przygryzła język.
336/852
— Sean... Ackard?
— Już nie jest z Hanną — przerwał im James
Freed, siadając
przed Noelem. — Mona powiedziała mi, że
Hanna go rzuciła.
— Więc podoba ci się Sean? — Noe! odsunął
z czoła swoje
faliste, czarne włosy.
— Nie — rzuciła Aria, choć wracała pamięcią
do tamtej
rozmowy w samochodzie we wtorek. Dobrze
było pogadać z
kimś o swoich problemach,
— To dobrze — powiedział Noel, pocierając
czoło. — Już się
337/852
martwiłem.
Aria przewróciła oczami.
Hanna wpadła do kfasy równo z dzwonkiem i
rzuciła swoją
torbę od Prądy na ławkę, wystudiowanym
ruchem siadając na
krześle. Posłała Arii drętwy uśmiech.
— Hej — Aria czuła się onieśmielona. W7
szkole Hanna
zachowywała duży dystans.
— Hanna, ponoć zerwałaś z Seanem? —
zapytał głośno Noel.
Hanna wbiła w niego wzrok i zamrugała
rzęsami.
338/852
— Przestaliśmy się dogadywać. A czemu
pytasz?
— Bez powodu — wtrąciła się Aria, choć
sama zastanawiała
się, czemu Hanna z nim zerwała. Pasowali do
siebie jak ulał.
Ezra klasnął.
123
— Słuchajcie, Chciałbym, żebyście czytając
książki, które
umieściłem na liście lektur, zrobili dod-
atkowe zadanie i napisali o niewiarygodnych
narratorach.
Devon Arliss podniosła rękę.
— A co to jest?
339/852
Ezra przechadzał się po klasie.
— Narrator opowiada nam historię w
książce, prawda? Ale co
jeśli... jeśli narrator kłamie? Może opowiada
własną, fałszywą wersję, żeby przeciągnąć cię
na swoją stronę? Albo żeby cię
przestraszyć? A może jest wariatem!?
Aria zesztywniała. Od razu przypomniała
sobie o A.
— Wybiorę dla każdego z was inną książkę -
kontynuował
Ezra. — W pracy na dziesięć stron musicie
przekonać mnie, że
narrator jest wiarygodny lub niewiarygodny
Klasa wydała zbiorowy jęk. Aria oparła głowę
na dłoni. A
340/852
może A. to niewiarygodny narrator? Może
nie wie niczego, lecz
tylko udaje? I przede wszystkim: kto to jest?
Rozejrzała się.
Amber Billings oglądała dziurę w rajstopach.
Mason Byers
sprawdzał wyniki sportowe w internecie na
swoim telefonie
komórkowym, zasłaniając się zeszytem.
Hanna pisała to, co
dyktował Ezra, swoim różowym piórem. Czy
któreś z nich to A.?
Kto mógł wiedzieć o Ezrze, jej rodzicach... i
sprawie Jenny?
Za oknem woźny włączył kosiarkę do trawy.
Aria poderwała
341/852
się. Ezra nadal mówił coś o narratorach,
którzy kłamią, i co
chwilę upijał łyk z kubka. Posłał Arii leciutki
uśmiech, a jej serce zaczęło bić szybciej.
James Freed nachylił się do Arii, klepnął ją w
plecy i pokazał
na Kzrę.
— Chyba Fitz ma jakąś fajną dupę —
wyszeptał na tyle
głośno, że usłyszała go nie tylko Aria, ale cały
jej rząd.
124
Hanna spojrzała na Ezrę i zmarszczyła nos.
— On? Hm.
342/852
— Podobno ma dziewczynę w Nowym Jorku,
ale co tydzień i
tak wyrywa jakąś laskę — ciągnął James.
Aria wyprostowała się. D zi e w c z yn ę?
— Skąd to wiesz? — zapytał Noel.
Znasz panią Polański? — wyszczerzył zęby
James. — Tę
młodą nauczycielkę od biologii? Ona mi
powiedziała. Czasem
przychodzi na papierosa tam, gdzie my pal-
imy. Noel przybił z
Jamesem piątkę.
— Oj, chłopie, pani Polański to fajna laska.
Oj tak — zgodził się James. — Myślisz, że
mogę ją zaprosić
343/852
na Bal Lisa?
Aria czuła się tak, jakby usiadła na bombie
zegarowej.
Dzi e wc z yn ę? W piątek mówił, że od
dawna się z nikim nie
umawiał. Widziała, że w zamrażarce trzyma
pełno mrożonych
dań, jak typowy kawaler, i nie ma nawet jed-
nej szklanki, choć ma osiem tysięcy książek, i
hoduje jedną żałosną roślinę. Nie
wyg l ąd a ł na kogoś, kto ma dziewczynę.
James mógł coś przekręcić, choć raczej w to
nie wierzyła.
Poczuła gniew. Dawno temu wydawało jej
się, że tylko typowi
344/852
chłopcy z Rosewood pogrywali z dziewczy-
nami, ale na Islandii
nauczyła się wiele o chłopakach. Czasem
najbardziej
nierzucający się w oczy chłopcy okazywali się
ostrymi graczami.
Wrażliwy, zaniedbany, słodki i troskliwy
Ezra nie wzbudziłby
podejrzeń żadnej dziewczyny. Przypominał
Arii kogoś. Jej ojca.
Nagle zrobiło jej się niedobrze. Wstała, zab-
rała torbę i ruszyła do wyjścia.
— Ario!? — zawołał Ezra z troską w głosie.
125
Nie zatrzymała się. W łazience podeszła do
umywalki i
345/852
zaczęła mydłem trzeć miejsce na szyi,
którego dotknął Ezra. Już wracała do klasy,
kiedy zadzwonił telefon. Wyciągnęła go z
torby i odczytała wiadomość.
Aria, jesteś niegrzeczna, bardzo niegrzeczna!
Powinnaś
wiedzieć, że romanse z nauczycielami nie
mają przyszłości. Poza tym to właśnie takie
dziewczyny jak ty rozbijają szczęśliwe
rodziny.
A.
Aria zamarła. Stała pośrodku pustego
korytarza. Nagle
usłyszała hałas i odwróciła się. Stała naprze-
ciwko witryny na
nagrody dla szkolnych sportowców, którą
przerobiono na
346/852
ołtarzyk dla Alison DiLaurentis. W środku
były rozmaite
pamiątki. Nauczyciele w ciągu roku robili
mnóstwo zdjęć i
przekazywali je rodzicom po maturze. Zdję-
cia pokazywały Ali w
przedszkolu
bez
przedniego
zęba,
Ali
przebraną za pielgrzyma,
którego grała w szkolnym przedstawieniu. W
witrynie leżały też jej prace domowe, a także
rysunki i ilustracje z zeszytu do
geografii.
Aria zauważyła różowy kwadrat na szybie
witryny. Ktoś
przykleił do niej karteczkę samoprzylepną.
Aria otworzyła
347/852
szeroko oczy.
PS Zastanawiasz się, kim jestem? Jestem
bliżej, niż myślisz.
A.
126
14
EMILY
NIE
MA
NIC
PRZECIWKO
ZABRANIU PŁYT ALI
— Uśmiech, proszę! — zakomenderował
Scott Chin, fotograf
robiący
zdjęcia
do
szkolnego
albumu
rocznego.
Było czwartkowe popołudnie i drużyna pły-
wacka robiła sobie
348/852
grupowe zdjęcia przed zawodami. Emily od
tak dawna trenowała
pływanie, że w ogóle nie krępowało jej po-
zowanie w stroju
kąpielowym.
Ustawiła się na słupku w skłonie i posłała
uśmiech w stronę
obiektywu.
— Cudownie! — zawołał Scott, wydymając
różowe usta.
Powszechnie zastanawiano się, czy Scott jest
gejem.
I choć nigdy do tego otwarcie się nie przyzn-
ał, to nigdy też nie dementował plotek.
Emily poszła po torbę. Zobaczyła, że w stronę
trybun idzie
349/852
drużyna z Tate. Toby, w niebieskiej bluzie,
był w samym środku grupki. Rozgrzewał się,
robiąc wymachy ramionami.
127
Emily
wstrzymała
oddech.
Nie
mogła
przestać myśleć o
Tobym, od kiedy pomógł jej poprzedniego
dnia. Beri nigdy by jej nie podniósł, bo bałby
się, że naciągnie mię sień i przegra w
zawodach. Poza tym Toby obudził też w niej i
inne wspomnienia
— wspomnienia o Ali, które Emily wyparła
już z pamięci.
To było jedno z ostatnich spotkań Emily sam
na sam z Ali.
Nigdy nic zapomniała tego dnia. Niebo było
czyste
350/852
1 błękitne, wokół kwitły kwiaty i latały
pszczoły. W domku na
drzewie Ali pachniało oranżadą, żywicą i
papierosami. Ali
ukradła jednego swojemu bratu. Nagle
chwyciła Emily za ręce.
— Coś ci powiem, ale obiecaj, że zachowasz
to dla siebie —
powiedziała. — Zaczęłam się spotykać z
pewnym starszym ode
mnie facetem. I jest wspaniale.
Emily zrzedła mina. Za każdym razem, kiedy
Ali mówiła jej o
jakimś nowym facecie, serce pękało jej na
tysiąc kawałków.
351/852
— Jest taki przystojny - ciągnęła Ali. — I
chyba chcę z nim to zrobić.
— Co masz na myśli? — Emily nigdy w życiu
nie słyszała
czegoś równie przerażającego. — Kto to jest?
— Nie mogę powiedzieć — Ali uśmiechnęła
się tajemniczo.
— Dostałybyście s z a ł u .
Wtedy właśnie Emily nie wytrzymała. Na-
chyliła się i
pocałowała Ali. To była chwila jedyna w
swoim rodzaju. Ali
odsunęła się i zaśmiała. Emily udawała, że
tylko się wygłupia... A potem poszły do swoi-
ch domów na kolację.
352/852
Myślała o tym pocałunku tyle razy, że ledwo
pamiętała, co
działo się wcześniej. Ale teraz, kiedy Toby
wrócił i był taki
śliczny... Emily przyszło na myśl, że może to
on
128
był facetem Ali? Przecież na wieść o nim na
pewno dostałyby
szału.
Ich związek nie wydawał się tak absurdalny.
Pod koniec
siódmej klasy Ali zaczęła powtarzać, że
chciałaby chodzić ze
353/852
„złym chłopakiem". Chłopak z poprawczaka
na pewno był zły i może Ali dostrzegła w
Tobym coś, czego nie dostrzegł nikt inny.
Może Emily zauważy to teraz? Może to dzi-
wne, ale możliwość,
że Toby podobał się Ali, czyniła go jeszcze
bardziej atrakcyjnym.
Jeśli był dobry dla Ali, to był dobry także dla
Emily.
Kiedy skończyły się zawody pływackie i za-
czął konkurs
skoków do wody, Emily włożyła klapki i
podeszła do Toby'ego.
Uderzała palcami w telefon komórkowy,
który zatknęła w pasie,
pod ręcznikiem. Ekran pokazywał, że Maya
dzwoniła już siedem
354/852
razy.
Emily poczuła, jak coś ściska ją w gardle.
Maya dzwoniła,
pisała SMS-y i e-maile przez cały tydzień, ale
Emily nie
odpowiadała. I za każdym razem czuła się
bardziej
zdezorientowana. Z jednej strony miała
ochotę podejść do Mai w szkole i pogładzić
jej miękkie, kręcone włosy. Wsiąść na rower i
pojechać na wagary. Pocałunek z Mayą był
tak niebezpiecznie
wspaniały. Ale z drugiej strony chciała, żeby
Maya po prostu...
zniknęła.
Emily gapiła się na ekran telefonu i czuła
każdy nerw w ciele.
355/852
Potem powoli wyłączyła telefon. Czuła się jak
wtedy, gdy w wieku ośmiu lat wyrzuciła do
śmieci pluszową pszczółkę, z którą dotąd za-
wsze
spała.
„Duża
dziewczynka
nie
potrzebuje
pluszaków do spania", powiedziała sama do
siebie, choć czuła się fatalnie, gdy zamykała
kosz na śmieci.
Wzięła głęboki oddech i podeszła do trybuny,
na której
siedziała drużyna Tate. W drodze spojrzała
przez ramię,
129
szukając wzrokiem Bena. Siedział z kolegami
ze swojej
drużyny i uderzał Setha swoim ręcznikiem po
plecach. Od
356/852
sparingu we wtorek nie wchodził Emily w
drogę i udawał, że ona nie istnieje. Lepsze to
niż otwarty atak, ale i tak Emily nie mogła
przestać myśleć o tym, że obgaduje ją za ple-
cami. Chciała, żeby Ben zobaczył, jak pod-
chodzi teraz do Toby'ego. „Popatrz,
rozmawiam z facetem!"
Toby położył ręcznik na podłodze. Miał w
uszach słuchawki, a
na jego kolanach leżał iPod. Włosy zaczesał
do tyłu.
Ciemnoniebieskie dresy — włożone na
kąpielówki, na które
Emily nie śmiała spojrzeć przez całe zawody
— podkreślały
błękit jego oczu.
Kiedy zobaczył Emily, twarz mu pojaśniała.
357/852
— Hej. A nie mówiłem, że się tu spotkamy?
— T ak - Emily uśmiechnęła się nieśmiało. —
Chciałam ci
tylko podziękować za pomoc wczoraj. I
przedwczoraj.
— Ach, drobiazg.
I wtedy nagle pojawił się Scott robiący zdję-
cia do albumu
rocznego.
— Mam was! — zawołał i pstryknął zdjęcie. —
Już widzę
podpis pod tym zdjęciem. Emily Fields flir-
tuje z wrogiem! —
Potem zniżył głos: - A myślałem, że to nie
twój typ.
358/852
Emily spojrzała pytająco na Scotta. Co to
niby miało znaczyć?
Ale on pobiegł dalej. Toby bawił się iPodem,
więc odwróciła się i chciała odejść. Zrobiła
trzy kroki, kiedy usłyszała głos Toby'ego.
—
Piej,
chcesz
zaczerpnąć
świeżego
powietrza? Emily
zatrzymała się. Rzuciła okiem na Bena.
Nadal
nie zwracał na nią uwagi.
— Tak, jasne.
130
Przeszli przez podwójne drzwi pływalni, po-
tem obok grupki
uczniów czekających na ostatni autobus i
usiedli na brzegu
359/852
fontanny. Woda tryskała z niej długim
łukiem. Niebo zasnuły
chmury, więc woda nie lśniła, tylko miała
blady spłowiały kolor.
Emily patrzyła na monety leżące na dnie
fontanny.
— W ostatni dzień szkoły czwartoklasiści
wpychają do tej
fontanny swoich ulubionych nauczycieli —
powiedziała.
—
Wiem.
Chodziłem
do
tej
szkoły,
pamiętasz?
— Och — Emily poczuła się jak kompletna
debilka.
Oczywiście. A potem go wyrzucili przez nią i
jej przyjaciółki, Toby wyjął z torby paczkę
ciastek czekoladowych. Podał
360/852
Emily.
— Chcesz? Przekąska przedstartowa. Emily
wzruszyła
ramionami.
— Może pół.
— Dobra — Toby wręczył jej jedno. Odwrócił
wzrok. — To
zabawne, jak chłopaki i dziewczyny się od
siebie różnią. Faceci zawsze z sobą rywal-
izują. Nawet ci starsi. Na przykład mój
psychoanalityk w Maine. Kiedyś zrobiliśmy u
niego w domu
konkurs jedzenia krewetek. Zjadł o sześć
więcej. A facet ma ze trzydzieści pięć lat.
— Krewetki — Emily przeszył dreszcz. Nie
chciała za dawać
361/852
oczywistego pytania o to, dlaczego Toby miał
psychoanalityka,
więc zadała inne. — A jak już zjadł, to co się
stało?
— Wyrzygał się — Toby przesunął palcami po
tafli wody.
Woda śmierdziała chlorem nawet bardziej
niż w basenie.
131
Emily położyła dłonie na kolanach. Ciekawe,
czy miał
psychoanalityka z tego samego powodu, dla
którego wziął na
siebie winę za sprawę Jenny.
Na parkingu zatrzymał się autobus. Wyszła z
niego szkolna
362/852
orkiestra w uniformach: czerwonych maryn-
arkach obszytych
plecionką
i
spodniach
z
szerokimi
nogawkami. Dyrygenta można
było poznać po wysokim, futrzanym kape-
luszu, w którym na
pewno było mu gorąco i niewygodnie.
— Dużo opowiadasz o Maine — powiedziała
Emily. —
Cieszysz się, że wróciłeś do Rosewood?
Toby uniósł brwi.
— A tobie się tu podoba?
Emily
zmarszczyła
czoło.
Obserwowała
wiewiórkę biegającą
w kółko wokół drzewa.
363/852
— Nie wiem — powiedziała cicho. — Czasem
nie mogę się tu
odnaleźć. Kiedyś byłam normalna, ale teraz...
nie wiem. Wiem,
jak powinnam się zachowywać, ale nie
potrafię.
Toby patrzył na nią.
— Często to słyszę — westchnął. — Tu
mieszkają sami
idealni ludzie. A... jak nie jesteś taki sam, to
znaczy, że coś z tobą nie tak. Ale wydaje mi
się, że ci ludzie, którzy na zewnątrz
wydają się tacy idealni, w środku mają
dokładnie taki sam
bałagan jak my.
364/852
Nadal się w nią wpatrywał. Emily poczuła się
zupełnie
obnażona, jakby wszystkie myśli i tajemnice
miała wypisane na
czole czcionką numer 72, a Toby je właśnie
czytał. Jako pierwsza osoba w jej życiu
nazwał jej uczucia.
— Mam w głowie bałagan przez większość
czasu — po-
wiedziała cicho.
132
Toby spojrzał na nią z niedowierzaniem.
— Co dokładnie masz na myśli?
Nad nimi rozległ się grzmot. Emily wsunęła
dłonie w rękawy
365/852
kurtki. Na końcu języka miała zdanie: „Mam
w głowie bałagan,
bo nie wiem, kim jestem i czego chcę". Zami-
ast tego spojrzała wprost na niego i wypaliła:
— Lubię burzę.
— Ja też.
A potem powoli Toby nachylił się i ją po-
całował. Miękko i
lekko, jakby szeptał jej coś w usta. Kiedy się
odsunął, Emily
dotknęła ust palcami, jakby pocałunek nadal
był na jej ustach.
— Dlaczego? — wyszeptała.
— Nie wiem. A nie powinienem...?
— Nie. To było miłe.
366/852
Jej pierwsza myśl: „Pocałowałam właśnie
chłopaka, którego
być może całowała Ali". Druga: „Tak myśli
ktoś, kto ma w
głowie bałagan".
— Toby? — usłyszeli czyjś głos.
Mężczyzna w skórzanej kurtce, z rękami na
biodrach, stał pod
zadaszeniem przy wejściu na pływalnię. To
był pan Cavanaugh.
Emily widziała go kiedyś na letnim obozie
pływackim, a potem...
tej nocy, kiedy zdarzył się wypadek Jenny.
Poczuła skurcz
ramion. Jeśli pan Cavanaugh był tutaj, to
Jenna też? Wtedy
367/852
przypomniała sobie, że Jenna chodziła do
szkoły w Filadelfii. I może tam właśnie była.
— Co ty tu robisz? — pan Cavanaugh
wyciągnął dłoń poza
zadaszenie, sprawdzając, czy pada. Właśnie
spadły pierwsze
krople. — Zaraz startujesz.
— Och — Toby poderwał się na równe nogi i
uśmiechnął się
do Emily. — Ty też wracasz?
133
— Za chwilę — powiedziała cicho Emily. Nogi
mogłyby jej
odmówić posłuszeństwa, gdyby próbowała
teraz wstać. —
368/852
Powodzenia.
— Okej — Toby posłał jej ostatnie, długie
spojrzenie. Wy-
glądał, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć,
ale odwrócił się i podbiegł do taty.
Emily siedziała na kamieniu jeszcze kilka
minut. Deszcz
moczył jej marynarkę. Czuła się tale, jakby w
jej ciele wybuchały sztuczne ognie. Co się
stało? Kiedy sygnał telefonu zapowiedział
kolejnego SMS-a, zesztywniała i wyjęła apar-
at z kieszeni kurtki.
Serce zaczęło jej walić. Tego najbardziej się
obawiała.
Emily, a może to zdjęcie lepiej by się
prezentowało w albumie
369/852
szkolnym?
Otworzyła załącznik. Ryło w nim zdjęcie
Emily i Mai Z
kabiny fotograficznej na imprezie u Noela.
Wpatrywały się w
siebie, jakby zaraz miały się pocałować.
Emily opadła szczęka.
Wiedziała, że fotografowały się w kabinie, ale
czy to nie Maya wzięła zdjęcia? Pod za-
łącznikiem widniało jeszcze jedno zdanie.
Chyba nie chciałabyś, żeby to wyszło na jaw?
Oczywiście wiadomość podpisano: A.
134
15
370/852
ONA
OLA
CIEBIE
KRADNIE,
NIEWDZIĘCZNICO!
Mona wyszła z przymierzalni w sklepie w
prześwitującej
zielonej sukience Calvina Kleina z dekoltem
w karo. Okręciła się, a dół sukienki uniósł się
w górę.
— Co sądzisz? — zapytała Hannę, która stała
obok, przy
wieszakach.
— Cudowna — mruknęła Hanna.
W neonowych światłach przymierzalni widać
było, że Mona
nie ma stanika. Mona spoglądała w trójdziel-
ne lustro. Była taka chuda, że czasem
wciskała się w ubrania rozmiaru trzydzieści
371/852
dwa.
— Chyba do twojej karnacji lepiej pasuje. —
Włożyła palec
pod krótki rękaw. — Chcesz przymierzyć?
— Nie wiem — powiedziała Hanna. - Trochę
prześwitująca.
Mona uniosła brwi.
— A od kiedy zaprzątasz sobie głowę takimi
drobiazgami?
135
Hanna wzruszyła ramionami i zajęła się
oglądaniem
marynarek Marca Jacobsa. Był czwartkowy
wieczór, a one
372/852
desperacko szukały strojów na Bal Lisa w
drogim buti ku w
centrum handlowym. Na imprezie miało się
pojawić wiele
dziewczyn ze szkoły i studentek, które nadal
mieszkały z
rodzicami, więc trzeba było znaleźć sukienkę,
w której na pewno nie przyjdzie jeszcze pięć
innych dziewczyn.
— Chcę wyglądać elegancko — odparła
Hanna. — Jak
Scarlett Johansson.
— Czemu? Ona ma wielki tyłek.
Hanna wydęła wargi. Mówiąc „elegancko"
miała na myśli
373/852
„subtelnie". Jak dziewczyny w reklamach
biżuterii, które
wyglądały tak słodko, choć całą sobą mówiły:
„Zerżnij mnie".
Musiała pokazać się Seanowi jako cnotliwa
dziewczyna, żeby
złamał swoje śluby dziewictwa i zdarł z niej
bieliznę.
Hanna zdjęła z półki z przecenionymi to-
warami parę butów od
Miu Miu z otwartymi palcami.
— Śliczne — pokazała Monie.
— Czemu nie...? — Mona gestem pokazała
torbę Hanny.
Hanna odłożyła buty.
374/852
— Nie ma mowy.
— Dlaczego? — wyszeptała Mona. — Z
butami jest naj
łatwiej, sama wiesz. — Kiedy Hanna się wa-
hała, Mona
cmoknęła. — Nadal się boisz po tej historii z
bransoletką?
Zamiast odpowiedzieć, Hanna udawała, że
ogląda srebrne
buty Marca Jacobsa.
Mona zdjęła z wieszaka kilka ubrań i wróciła
do
przymierzalni. Chwilę później wróciła z
pustymi rękami.
136
375/852
— Ale badziewie. Idziemy do Prądy.
Przeszły przez centrum. Mona zaczęła pisać
SMS-a.
— Zapytam Erica, jakiego koloru kwiaty mi
przyniesie
wyjaśniła. Może dopasuję do nich sukienkę.
Mona zdecydowała się pójść na Bal Lisa z
Erikiem, bratem
Noela Kahna. Już kilka razy umówiła się z
nim w zeszłym
tygodniu. Kalinowie nadawali się idealnie
jako partnerzy na Bal Eisa. Byli przystojni,
bogaci i fotografowie ich uwielbiali. Mona
próbowała namówić Hannę, żeby zaprosiła
Noela, ale ta za długo zwlekała. Noel zaprosił
Celeste Richards, która chodziła do
376/852
szkoły z internatem dla kwakrów. Wszyscy
się zdziwili, bo
myśleli, że Noel buja się w Arii Montgomery.
Hanna miała to
gdzieś. Jeśli Sean z nią nie pójdzie, to
wybierze się sama.
Mona oderwała wzrok od ekranu telefonu.
— Który samoopalacz w sprayu jest lepszy:
Sun Land czy
Dalia? Może jutro pójdziemy z Celeste do
sklepu Sun Land, ale
podobno skóra robi się od tego specyfiku
pomarańczowa.
Hanna wzruszyła ramionami, ale poczuła
ukłucie zazdrości.
377/852
Mona powinna chodzić na takie zakupy z nią,
a nie z Celeste. Już miała odpowiedzieć,
kiedy zadzwonił jej telefon. Serce szybciej jej
zabiło. Kiedy tylko dzwonił telefon, zawsze
myślała, że to A.
— Hanno? — usłyszała głos mamy. Odzie
jesteś?
— Na zakupach — odparła Hanna.
Od kiedy to mama tak się nią interesowała?
— Musisz wracać natychmiast do domu. Tata
wpadnie w
odwiedziny.
Co? Czemu? — Hanna spojrzała na Monę,
która mierzyła
tanie okulary ze stoiska.
137
378/852
Nie powiedziała Monie o wizycie taty w
poniedziałek. Nie
miała ochoty.
— On... musi coś zabrać — wyjaśniła mama.
— Niby co?
Pani Marin westchnęła zniecierpliwiona.
— Przyjeżdża w sprawie pewnych kwestii fin-
ansowych, które
musimy
załatwić
przed
jego
ślubem.
Wystarczy?
Hanna poczuła na karku krople zimnego
potu. Po pierwsze
dlatego, że mama powiedziała o czymś, czego
Hanna skrycie się
379/852
obawiała — że tata bierze ś l u b z Isabel i
stanie się o j c e m Kate.
Po drugie, bo miała cichą nadzieję, że tata
przyjeżdża tylko dla niej. Dlaczego miała
wracać do domu, skoro odwiedzał je z
innego powodu? Przecież Hanna ma własne
życie. Przejrzała się
w witrynie wystawowej Banana Republic.
— A kiedy będzie? — zapytała.
— Za godzinę mama nagle się rozłączyła.
Hanna zamknęła klapkę telefonu i objęła go
w dłoniach,
czując jego ciepło.
— Kto to? — zapytała śpiewnie Mona, biorąc
Hannę pod rękę.
380/852
— Mama — odparła Hanna, próbując pozbi-
erać myśli.
Zastanawiała się, czy zdąży wziąć prysznic po
powrocie do
domu. Pachniała mnóstwem perfum, które
właśnie wypróbowała
w sklepie z kosmetykami. — Chce, żebym
wracała do domu.
— Czemu?
— Tak po prostu.
Mona zatrzymała się i zmierzyła Hannę
wzrokiem.
— Han. Twoja mama nigdy nie dzwoni do
ciebie ot tak, żebyś
wróciła do domu.
381/852
138
Hanna stanęła. Zatrzymały się przed wejś-
ciem do Roku
Królika, chińskiej restauracji w centrum
handlowym. W jej
nozdrza uderzył oszałamiający zapach sosu
hoisin.
- Dlatego że... tata do nas przyjeżdża. Mona
uniosła brwi.
- Tata? Myślałam, że...
- Nie — ucięła Hanna.
Kiedy Mona zaprzyjaźniła się z Hanną, ta
powiedziała jej, że
jej ojciec nie żyje. Obiecała sobie, że nigdy
już o nim nie powie ani słowa, więc równie
dobrze mógłby nie żyć.
382/852
- Nie kontaktowaliśmy się z sobą dość długo
— wyjaśniła
Hanna. — Ale spotkałam się z nim niedawno
i teraz ma w
Filadelfii jakąś firmę. Nie przyjeżdża dziś do
mnie. Nawet nie wiem, po co mama chce,
żebym przy tym była.
Mona położyła dłoń na biodrze.
— Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś?
Hanna wzruszyła
ramionami.
— Kiedy to było?
— Nie wiem. W poniedziałek?
— W poniedziałek? — Mona mówiła ur-
ażonym głosem.
383/852
— Dziewczyny! — przerwał im czyjś głos.
Hanna i Mona spojrzały w tę samą stronę. To
Naomi Zeigler.
Razem z Rilcy Wolfe wychodziły ze sklepu
Prądy z czarnymi
firmowymi torbami zawieszonymi na ideal-
nie opalonych
ramionach.
— Kupujecie sukienki na Bal Lisa? — zapy-
tała Naomi. Jej
blond włosy lśniły jak nigdy, a skóra jaśniała,
ale
Hanna i tak zauważyła, że ma na sobie suki-
enkę z po-
przedniego sezonu. Zanim zdążyła cokolwiek
odpowiedzieć,
384/852
Naomi dodała:
139
— Nawet tam nie wchodźcie. I tak
wykupiłyśmy wszystko
warte zainteresowania.
— A może już mamy sukienki—powiedziała
sztywno Mona.
— Hanna, ty też idziesz? — Riley spojrzała na
nią szeroko
otwartymi oczami i potrząsnęła burzą lśnią-
cych rudych włosów.
— Myślałam, że skoro rozstałaś się z
Seanem...
— Nie mogłabym przegapić Balu Lisa — pow-
iedziała Hanna
385/852
z wyższością w głosie.
Riley położyła dłoń na biodrze. Miała na
sobie czarne
legginsy, postrzępioną koszulę dżinsową i
paskudny sweter w
czarno-białe pasy. Niedawno jakiś paparazzi
uchwycił Mischę
Barton w takim samym sweterku.
— Sean jest taki przystojny — zamruczała Ri-
ley. — W ciągu
lata jeszcze wyprzystojniał.
— Wygląda jak ciota — rzuciła szybko Mona.
Riley nie
zmartwiła się tą uwagą.
386/852
— Założę się, że zmieni zdanie pod moim
wpływem. Hanna
zacisnęła pięści. Naomi miała wyraźnie
wesoły wyraz twarzy.
— Hanna, Y jest super, prawda? Musisz pójść
ze mną na
zajęcia z pilatesu. Ören, instruktor, to takie c
i a c h o !
— Hanna nie chodzi do YMCA — wtrąciła się
Mona. -My
chodzimy do Body Tonie. Y to dziura.
Hanna odwróciła się od Mony i Naomi.
Poczuła skurcz
żołądka.
— Nie chodzicie do Y? — powiedziała Naomi
z niewinną
387/852
miną.
—
Nie
rozumiem.
Przecież
spotkałyśmy się tam wczoraj.
Przed owalnym pokojem.
Hanna chwyciła Monę za rękę.
— Chodź, bo się spóźnimy. — Odciągnęła ją
od sklepu Prądy,
z powrotem w kierunku butiku, w którym już
były.
140
— Go to miało być? — zapytała Mona.
zgrabnie okrążając
kobietę obładowaną zakupami.
— Nic. Nie mogę jej znieść.
— Po co poszłaś wczoraj do Y? Mówiłaś, że
idziesz do
388/852
dermatologa.
Hanna
zatrzymała
się.
Wiedziała,
że
spotkanie Naomi źle się
dla niej skończy.
— Miałam tam coś do załatwienia.
— Co?
— Nic mogę powiedzieć.
Mona uniosła brwi i obróciła się na pięcie.
'Zdecydowanym
krokiem weszła do sklepu Burberry. Hanna
dogoniła ją.
—
Słuchaj,
naprawdę
nie
mogę.
Przepraszam.
— Jasne — Mona zaczęła grzebać w torbie i
wyciągnęła z niej
389/852
jasnobrązowe buty Miu Miu, które oglądała
wcześniej Hanna.
Nie miały pudełka i oderwano od nich metkę.
Pomachała nimi
przed twarzą Hanny. — Miałaś je dostać w
prezencie, ale teraz
możesz się z nimi pożegnać.
Hanna otworzyła usta.
— Ale...
— Tata odwiedził cię trzy dni temu, a ty o
tym nie
wspomniałaś. A teraz kłamiesz i nie chcesz
powiedzieć, co
robiłaś po szkole.
— To nie tak... - próbowała wyjaśnić Hanna.
390/852
— Właśnie tak to wygląda — Mona
zmarszczyła czoło. — O
czym jeszcze nakłamałaś?
— Przepraszam — piskliwie powiedziała
Hanna. — Ja tylko...
- Spojrzała na własne buty i wzięła głęboki
oddech. - Chcesz
wiedzieć, po co poszłam do YMCA? Na
spotkanie Klubu D.
141
Mona spojrzała na nią szeroko otwartymi
oczami. Jej telefon
odezwał się w torbie, ale nawet go nie wyjęła.
- Mam nadzieję, że to też kłamstwo.
Hanna pokręciła głową. Zawróciło jej się w
głowie. W sklepie
391/852
unosił się zbyt intensywny zapach nowych
perfum Hurberry.
— Ale... czemu?
— Chcę wrócić do Seana. Mona roześmiała
się.
— Mówiłaś, że zerwałaś z Seanem na imprez-
ie u Noela.
Hanna spojrzała na swoje odbicie w witrynie
sklepu
i o mało nie dostała ataku serca. Naprawdę
tak jej urósł tyłek?
Nagle nabrała tych samych kształtów, co
dawna Han na z okresu, gdy była wieśniarą.
Westchnęła, odwróciła wzrok i znowu
spojrzała na swoje odbicie. Patrzyła na nią
normalna Hanna.
392/852
— Nie. To on ze mną zerwał.
Mona nic nie powiedziała, lecz nie próbowała
też pocieszyć
Hanny.
— To dlatego poszłaś do kliniki jego taty?
— Nie — rzuciła szybko Hanna. Zupełnie za-
pomniała, że
spotkała tam Monę. Nagle zdała sobie
sprawę, że będzie musiała jej zdradzić p r a w
d z i w y powód swojej wizyty. — No tak, w
pewnym sensie.
Mona wzruszyła ramionami.
— Cóż, ktoś inny też mi mówił, że to Sean cię
rzucił.
— Co? — syknęła Hanna. — Kto?
393/852
— Może ktoś na siłowni, nie pamiętam. Może
Sean wypuścił
tę informację.
Hannie pociemniało przed oczami. Sean nig-
dy by czegoś
takiego nie zrobił... A może to sprawka A.?
Mona wpatrywała się w nią uporczywie.
142
— Myślałam, że chcesz stracić dziewictwo, a
nie zachować je
na dłużej.
Chciałam zobaczyć, jak to wygląda — pow-
iedziała Hanna
łagodnie.
394/852
— No i? — Mona wygięła usta w złośliwym
uśmiechu. —
Opowiesz najśmieszniejsze fragmenty? To
pewnie niezła szopka.
O czym rozmawialiście? A śpiewaliście?
Chórem? No powiedz.
Hanna uniosła brwi i odwróciła się.
Zazwyczaj mówiła Monie
wszystko. Teraz jednali Mona śmiała się z
niej, a ona nie chciała jej dać satysfakcji.
Candace tak przekonująco mówiła, że to
bezpieczna przestrzeń. Hanna czuła, że nie
ma prawa zdradzać
cudzych tajemnic, szczególnie kiedy jej
sekrety były
rozpowszechniane przez A. I dlaczego Mona
nie powiedziała jej
395/852
o plotce, którą usłyszała? Chyba nie tak
postępują najlepsze
przyjaciółki?
— Nie. Tak naprawdę było nudno.
Mona miała przed chwilą wyczekujący wyraz
twarzy. Teraz
malowało się na niej tylko rozczarowanie.
Patrzyły na siebie.
Wtedy rozległ się dźwięk telefonu Mony.
— Celeste? — zaszczebiotała Mona do
słuchawki. - Hej!
Hanna nerwowo zagryzła wargi i spojrzała na
swój zegarek od
Gucciego.
396/852
— Muszę lecieć — wyszeptała do Mony,
wskazując na
wyjście z centrum handlowego. — Tata...
— Poczekaj — powiedziała Mona do
słuchawki. Potem
zakryła ją dłonią, spojrzała na buty od Miu
Miu, przewróciła
oczami i podała buty Hannie. — Weź. Tak
naprawdę uważam, że
są paskudne.
Hanna odwróciła się, trzymając ukradzione
buty za paseczki.
Nagie i jej przestały się podobać.
143
16
397/852
MIŁY, ZWYCZAJNY WIECZÓR W DOMU
PAŃSTWA
MONTGOMERY
Tego wieczoru Aria siedziała na łóżku i robiła
na drutach sowę z moherowej wełny. Miała
być brązowa i wyglądać na chłopca.
Kiedy zaczęła ją robić w zeszłym tygodniu,
chciała ją dać Ezrze.
Teraz nie miała już zamiaru tego robić, więc
może... dają
Seanowi? Czy to nie dziwne?
A l i przed zniknięciem próbowała umawiać
Arię z różnymi
chłopakami z Rosewood. Mówiła zawsze:
— Idź i p o g a d a j z nim. To łatwe.
398/852
Jednak dla Arii to wcale nie było łatwe. Pod-
chodziła do
wybranego chłopaka i mówiła coś non-
sensownego, co
przychodziło jej akurat na myśl i nie wiedzieć
czemu, często
dotyczyło matematyki. A przecież n i e n a w i
d z i ł a tego przedmiotu. Kiedy kończyła
siódmą klasę, jedynym chłopcem
spoza ich klasy, z którym rozmawiała, był
Toby Cavanaugh.
144
To była przerażająca konwersacja. Odbyła ją
ledwo kilka
tygodni przed zniknięciem Ali. Aria zapisała
się na weekendowy kurs artystyczny i na za-
jęciach pojawił się właśnie Toby. Aria stanęła
399/852
jak wryta — miał przecież być w jakiejś szkole
z
internatem... I to na zawsze? Okazało się, że
w jego szkole
wakacje zaczynały się wcześniej niż w Rose-
wood. Usiadł w
kącie, włosy zasłaniały mu twarz. Cały czas
skubał gumową
bransoletkę, którą nosił na nadgarstku.
Ich nauczycielka aktorstwa, chuda kobieta z
bujną grzywą w
pasemka,
kazała
wszystkim
zrobić
następujące ćwiczenie: mieli
dobrać się w pary i krzyczeć do siebie jedno i
to samo zdanie w jednostajnym rytmie.
Fraza miała się zmieniać w naturalny
400/852
sposób. Mieli chodzić po klasie i zmieniać
partnerów'. Aria
wkrótce stanęła przed To bym. Tego dnia
zdanie brzmiało: „ W
lecie nie pada śnieg".
— W lecie nie pada śnieg — powiedział Toby.
— W lecie nie pada śnieg — odparła Aria.
— W lecie nie pada śnieg - powtórzył Toby.
Miał zapadnięte, zmęczone oczy i paznokcie
obgryzione do
krwi. Aria nie mogła ustać spokojnie w jego
pobliżu. Wciąż miała przed oczami ponurą
twarz Toby'ego w oknie domu Ali, zaraz
przed tym, kiedy wydarzyła się tamta tra-
gedia. A potem oczyma
401/852
wyobraźni
widziała,
jak
pielęgniarze
wyciągają Jennę z domku
na drzewie, prawie ją upuszczając. Potem
przypomniało jej się, jak kilka dni później, w
czasie charytatywnego pokazu
sztucznych ogni, podsłuchała nauczycielkę
od biologii, panią
Iverson, jak mówi:
— Gdyby to było moje dziecko, nie
posłałabym go do szkoły z
internatem, tylko do w i ę z i e n i a .
145
Potem dostali inne zdanie: „Wiem, co robiłeś
zeszłego lata".
Toby powiedział je pierwszy, a później Aria
wykrzyczała je do
402/852
niego kilkakrotnie, dopiero po wszystkim
zdając sobie sprawę, co tak naprawdę ono
znaczy.
Och, to chyba tekst, z filmu! - zawołała
nauczycielka,
klaszcząc w dłonie.
— Zgadza się — potwierdził Toby i uśmiech-
nął się do Arii.
To był prawdziwy uśmiech, nie złowrogi.
Poczuła się jeszcze
gorzej. Kiedy opowiedziała o tym Ali, ta
westchnęła.
- Aria, Toby to wariat. Słyszałam, że kiedyś o
mało nie utonął
w Maine, bo wszedł na zamarznięty stru-
mień, żeby zrobić zdjęcie łosiowi.
403/852
Aria już nigdy nie poszła na zajęcia z
aktorstwa.
Przypomniała jej się karteczka z witryny.
„Zastanawiasz się,
kim jestem? Jestem bliżej, niż myślisz".
Czy to Toby? Czy to on zakradł się do szkoły i
zostawił tę
karteczkę? Widziały ją też inne przyjaciółki?
Może A. to ktoś z klasy? Najprawdopodob-
niej ktoś z zajęć z literatury. Próbowała sobie
przypomnieć,
kiedy
dokładnie
dostała
poszczególne notki.
Ale kto mógł być ich autorem? Noel? James
Freed? Hanna?
Aria zatrzymała się przy Hannie. Już kiedyś
się nad nią
404/852
zastanawiała. Ali mogła jej powiedzieć o rod-
zicach Arii. I lamia wiedziała o sprawie
Jenny.
Ale czemu?
Wzięła telefon i otworzyła internetową
książkę telefoniczną,
w której były wszystkie numery jej kolegów z
klasy. Znalazła
zdjęcie Seana, Miał krótkie włosy i był opa-
lony, jakby spędził
lato na jachcie swojego taty. Na Islandii Aria
umawiała się z
bladymi chłopakami o lnianych włosach.
146
Jeśli pływali, to w kajakach, w których
wiosłowali do lodowca
405/852
Snaefellsjókull.
Wystukała numer do Seana, ale odezwała się
automatyczna
sekretarka.
— Hej, Sean — powiedziała, próbując nie
mówić zbyt
śpiewnie. — Tu Aria Montgomery. Dzwonię,
żeby się przywitać
i przy okazji polecić ci pewnego filozofa. Ona
nazywa się Ayn
Rand.
Pisze
dość
skomplikowane,
ale
ciekawe książki. Sprawdź
sobie.
Podała swój numer telefonu i nick na czacie.
Gdy tylko się
406/852
rozłączyła, już żałowała, że nagrała tę wiado-
mość. Do Seana
dzwoniły pewnie całe tabuny dziewczyn z
Rosewood.
— Ario! — zawołała Ella z holu na dole. —
Kolacja! Rzuciła
telefon na łóżko i powoli zeszła po schodach.
Zesztywniała na dźwięk dziwnego pikania
dochodzącego z
kuchni. Czy to... zegar w piekarniku?
Niemożliwe, Ich kuchnia
urządzona była w stylu lat pięćdziesiątych.
Mieli oryginalny
piekarnik Magiczny Kucharz, z 1956 roku.
Ella rzadko go
407/852
używała, bo bała się, że taki stary piekarnik
może spowodować
pożar.
Ku zdumieniu Arii okazało się, że Kila przy-
gotowała coś w
piekarniku, a jej brat i ojciec już czekali przy
stole. Po raz pierwszy od weekendu rodzina
zgromadziła się w komplecie.
Mike przez trzy poprzednie noce spał u
kolegów z drużyny
lacrosse'a, a tata, no cóż, był zajęty „na
uczelni".
Na stole siał pieczony kurczak, miska z ziem-
niakami puree i
fasolka. Wszystkie talerze i sztućce były od
kompletu. Pod nimi leżały nawet niebieskie
podkładki. Aria poczuła napięcie. To
408/852
wyglądało zbyt normalnie... Szczegół nie w
tym dornu. Coś jest nie tak. Ktoś umarł?
Przyszła jakaś nowa wiadomość od A.?
147
Rodzice zachowywali się jakby nigdy nic.
Mama wyciągnęła z
piekarnika bułeczki, nie wywołując bynajm-
niej pożaru, a tata
siedział w milczeniu i przerzucał strony „New
York Timesa".
Zawsze czytał — w czasie kolacji, na meczach
Mike'a, nawet
podczas jazdy samochodem.
Aria rzadko widywała tatę od pamiętnego
poniedziałku w
Gorzelni Zwycięstwa.
409/852
— Cześć, Byron - powiedziała. Tata uśmiech-
nął się do niej
szeroko.
— Cześć, Małpko.
Czasem tak ją nazywał. A czasem Włochatą
Małpą, ale kazała
mu przestać. Zawsze wyglądał, jakby właśnie
wyszedł z łóżka.
Nosił dziurawe T-shirty z ciucholandu, stare
bokserki albo zmięte spodnie od piżamy i
futrzane kapcie. Na głowie miał niezmiennie
szalony kołtun ciemnobrązowych włosów.
Arii przypominał
misia koalę.
— Cześć, Mike! — powiedziała Aria radośnie,
mierzwiąc
410/852
bratu włosy.
Mike odsunął się od niej.
— Nawet mnie nie dotykaj!
— Mike — upomniała go Kila, pokazując w
jego kierunku
pałeczką do chińszczyzny, która najczęściej
służyła jej do
spinania koka.
— Próbowałam być miła - Aria powstrzymała
się przed
jednym z sarkastycznych komentarzy, jakimi
zawsze częstowała
brata.
Usiadła, rozłożyła haftowaną serwetkę w
kwiaty na kolanach i
411/852
wzięła widelec z bakelitową rączką. - Pięknie
pachnie ten
kurczak. Ella nałożyła każdemu ziemniaków
na talerz.
148
— Dziś kupiłam, tak ładnie pachniał w
sklepie.
— Od kiedy to podoba ci się zapach kurcza-
ka? — prychnął
Mike. — Przecież nawet tego nie jesz.
To prawda. Aria została wegetarianką w dru-
gim tygodniu
pobytu na Islandii. Hallbjorn, jej pierwszy
chłopak, kupił jej wtedy hot doga z ulicznego
kiosku. Był pyszny, ale kiedy go
412/852
zjadła, dowiedziała się, że zrobiono go z
mięsa maskonura. Od
tego momentu na widok mięsa wyobrażała
sobie malutkie pisklę
maskonura.
— Za to jadam na przykład ziemniaki —
włożyła do ust pełną
łyżkę. — A te są przepyszne.
— To purée z proszku - Ella uniosła brwi. —
Wiesz, że nie
umiem gotować.
Aria czuła, że za bardzo się stara. Pomyślała
jednak, że jeśli zagra rolę idealnej córki, a nie
sarkastycznej marudy, Byron
zrozumie, co traci.
413/852
Spojrzała na Byrona. Naprawdę nie chciała
go nienawidzić.
Miał mnóstwo zalet. Zawsze słuchał, kiedy
miała jakiś problem, był inteligentny, a jak
miała grypę, to piekł specjalnie dla niej
czekoladowe ciastka. Próbowała znaleźć
jakieś logiczne, bardzo nieromantyczne po-
wody, dla których związał się z Meredith. Nic
chciała myśleć o tym, że on kocha kogoś in-
nego albo że próbuje zniszczyć swoją rodz-
inę. Nie było jej jednak łatwo nie brać tego
wszystkiego do serca.
Kiedy wzięła łyżkę fasolki, odezwał się leżący
na blacie
kuchennym telefon Elli. Mama spojrzała na
Byrona.
— Odebrać?
Byron zmarszczył czoło.
414/852
— Kto może do ciebie wydzwaniać w czasie
kolacji?
— Może to Oliver z galerii?
149
Nagle Aria poczuła, że coś ściska ją w gardle.
A jeśli to A.?
Telefon znowu zadzwonił. Aria wstała.
— Ja odbiorę.
Ella wytarła usta i odsunęła krzesło.
— Nie! — Aria ruszyła w stronę telefonu,
który zadzwonił po
raz trzeci. - Ym... to...
Gestykulowała nerwowo, nie mogąc wydobyć
z siebie ani
415/852
słowa. W końcu w desperacji chwyciła tele-
fon i rzuciła go na
podłogę w salonie. Odbił się od parkietu,
wylądował obok
kanapy i ucichł. Polo, ich kot, podszedł do
niego i łapą uderzał w klawiaturę.
Kiedy Aria usiadła, wszyscy wbili w nią
wzrok.
— Co się z tobą dzieje? - zapytała Ella.
— Ja tylko... — Arię oblał zimny pot. Cala się
trzęsła. Mike
założył dłonie za głową.
„ŚWIR", powiedział bezgłośnie.
Ella poszła do salonu i uklękła, żeby podnieść
telefon.
416/852
Rąbkiem spódnicy zmiotła kurz z podłogi.
— To Oliver.
W tym momencie Byron wstał od stołu.
Muszę lecieć.
— Lecieć? — zapytała Ella. — Dopiero co za-
częliśmy jeść.
Byron odniósł pusty talerz do zlewu. Jadł
najszybciej
z całej rodziny, nawet szybciej niż Mike.
— Mam coś do zrobienia w biurze.
— Ale...
Ella wzięła się pod boki. Cała trójka bezrad-
nie patrzyła, jak
417/852
Byron zniknął na schodach, a potem pojawił
się znowu w szarych spodniach i niebieskiej
koszuli. Nie uczesał się. Wziął swoją
sfatygowaną skórzaną teczkę i kluczyki.
150
— Na razie, niedługo wrócę.
— Kupisz po drodze sok pomarańczowy? —
zawołała za nim
Ella,
ale
Byron
zamknął
drzwi,
nie
odpowiadając.
Kilka sekund później Mike zerwał się od
stołu i nawet, nie
zaniósł talerza do zlewu. Chwycił kurtkę, kij
do lacrosse'a i
włożył tenisówki.
418/852
— A ty dokąd się wybierasz? — zapytała Kila.
— Na trening — warknął Mike.
Schylił nisko głowę i zagryzł wargi, jakby
próbował po-
wstrzymać łzy. Aria chciała do niego podbiec
i objąć go, zapytać, co może dla niego zrobić.
Ale milczała jak zaklęta i stała, jakby wrosła
w posadzkę w kuchni.
Mike zatrzasnął za sobą drzwi tak mocno, że
zatrząsł się cały
dom. Zapadło głuche milczenie. Po chwili
Ella spojrzała na Arię szarymi oczami.
— Wszyscy nas zostawiają.
— Ależ skąd — powiedziała szybko Aria.
Mama wróciła do stołu i patrzyła na resztki
kurczaka.
419/852
Zastanawiała się nad czymś przez chwilę, po
czym nakryła go
serwetką. Popatrzyła na Arię.
— Czy tata nie wydawał ci się jakiś dziwny?
Arii zaschło w
ustach.
— W jakim sensie?
— Nie wiem — Ella wodziła palcem po
krawędzi porce-
lanowego talerza. — Coś go chyba trapi.
Może to problemy na
uczelni? Jest taki zajęty...
Aria wiedziała, że powinna coś powiedzieć,
lecz słowa
420/852
uwięzły jej w gardle. Musiałaby je wydost-
awać odkurzaczem
albo przetykaczką do sedesu.
— Nie wspominał o tym - próbowała pow-
iedzieć coś, co nie
byłoby kłamstwem.
151
Ella patrzyła na nią.
— Powiedziałabyś mi, prawda?
Aria schyliła głowę, udając, że w coś się
wpatruje.
- No jasne.
Ella wstała i sprzątnęła ze stołu. Aria nie
wiedziała, co ma z sobą zrobić. To była
421/852
jedyna okazja... A ona po prostu stała i czuła
się bezwładna jak wór z ziemniakami.
Powlokła się do swojego pokoju i usiadła
przy biurku. Na dole
mama włączyła telewizję. Może powinna
pójść do niej i spędzić z nią trochę czasu. Tak
naprawdę chciało jej się płakać.
Na ekranie komputera pojawiła się inform-
acja, że dostała
nową wiadomość na czacie. Otworzyła ją, bo
myślała, że to może Sean. Nie... to...
AAAAAA: Masz do wyboru: albo to się
skończy, albo
powiesz mamie. Daję ci czas do północy w
sobotę, mój drogi
Kopciuszku. W przeciwnym razie ja się tym
zajmę.
422/852
A.
Usłyszała jakieś skrzypnięcie i podskoczyła.
To kot otworzył
nosem drzwi do jej pokoju. Głaskała go,
czytając w kółko wiadomość.
Jak niby miała skończyć całą sprawę?
Na ekranie pojawiła się kolejna wiadomość.
AAAAAA: Nie wiesz? Podpowiedz: studio
jogi na Strawberry
Ridge. Jutro o wpół do ósmej rano. Przyjedź.
152
17
CÓRECZKA TATUSIA MA TAJEMNICĘ
423/852
Hanna stała przed lustrem w sypialni i
wpatrywała się w swoje
odbicie. Szyba w sklepie pewnie ją zniek-
ształciła. Wyglądała
teraz zupełnie normalnie, szczupło. Ale... czy
nie rozszerzyły się jej pory? Czy trochę nie
zezowała?
Cała spięta otworzyła szufladę w biurku i
wyciągnęła z niej
paczkę chipsów. Napchała nimi usta, żuła
przez chwilę, a potem przestała. W zeszłym
tygodniu wiadomości od A. spowodowały,
że wróciła do starego nawyku jedzenia i
zwracania, choć nie
robiła tego od lat. Nie mogła znowu zacząć.
Szczególnie w
obecności taty.
424/852
Zamknęła torebkę z chipsami i spojrzała
przez okno. Gdzie on
się podziewał? Mama dzwoniła do niej już
dwie godziny temu.
Wtedy ujrzała zielonego rangę rovera, który
podjeżdżał do jej
domu krętą, otoczoną drzewami drogą. Tylko
ktoś, kto kiedyś tu mieszkał, mógł tak spraw-
nie poruszać się po tych zakrętach.
Kiedy Hanna była młodsza, razem z tatą
jeździła na łyżwach po
tej
153
drodze. Tata nauczył ją, jak skręcać, żeby się
nie przewrócić.
425/852
Kiedy rozległ się dzwonek, aż podskoczyła.
Dot, jej pinczer
miniaturka, zaczął szczekać, a dzwonek
rozległ się po raz drugi.
Dot szczekał coraz głośniej i bardziej nerwo-
wo, a dzwonek
zabrzmiał po raz trzeci.
— Już idę! — zawołała Hanna.
— Hej — powiedział tata, kiedy otworzyła mu
drzwi. Dot
zaczął tańczyć mu wokół nóg. — Cześć —
sięgnął po psa i wziął
go na ręce.
— Dot, nie! — zawołała kategorycznie Hanna.
426/852
— W porządku — pan Marin pogłaskał pieska
po nosie.
Hanna dostała go niedługo po tym, jak tata
odszedł, lata stał na ganku. Miał ciemnoszary
garnitur, czerwono-niebieski krawat i
wyglądał, jakby właśnie wyszedł z jakiegoś
spotkania
biznesowego. Hanna zastanawiała się, czy w
ogóle chce wejść.
Czuła się jakoś dziwnie, zapraszając ojca do
jego własnego
domu.
— Powinienem...? — zaczął.
—
Chcesz...?
—
powiedziała
Hanna
jednocześnie.
427/852
Tata zaśmiał się nerwowo. Hanna nie wiedzi-
ała, czy chce go
objąć. Tata zbliżył się do niej, a ona cofnęła
się o krok. Wpadła na drzwi. Próbowała
zrobić
taką
minę,
jakby
uczyniła
to
specjalnie.
— Wejdź — powiedziała zniecierpliwionym
głosem. Stali w
korytarzu. Hanna czuła na sobie wzrok taty.
— Miło cię widzieć — powiedział.
Hanna wzruszyła ramionami. Nie wiedziała,
co zrobić z
rękami. Przydałby się jej papieros.
— Przyjechałeś po dokumenty? Są tutaj.
Tata spojrzał w bok, nie zwracając na nią
uwagi.
428/852
154
— Chciałem cię zapytać już poprzednio, co
zrobiłaś z
włosami. Obcięłaś?
Hanna uśmiechnęła się.
— Zmieniłam kolor na trochę ciemniejszy.
Tata wskazał na
nią palcem.
— Bingo. I nie nosisz już okularów.
— Miałam operację - spuściła wzrok. — Dwa
lata temu.
— Och — ojciec wsadził ręce do kieszeni.
— Mówisz o tym tak, jakby to było coś złego.
429/852
— Nie — odpowiedział szybko tata. — Po
prostu wyglądasz...
inaczej.
Hanna skrzyżowała ramiona. Kiedy rodzice
zdecydowali się
rozwieść, Hanna myślała, że to się dzieje, bo
utyła. I zrobiła się niezdarna i brzydka.
Dowiodło tego jej spotkanie z Kate. Tata
znalazł sobie drugą córkę, która zastąpiła mu
Hannę.
Po nieszczęsnej wizycie w Ajinapolis tata
próbował się z nią
kontaktować. Najpierw Hanna się ugięła i
odbyła z nim kilka
drętwych i krótkich rozmów telefonicznych.
Pani Marin
430/852
próbowała dowiedzieć się, co jest grane, ale
Hanna czuła się zbyt upokorzona, by o tym
mówić. Rozmowy z tatą zdarzały się coraz
rzadziej, aż wreszcie zupełnie przestali się
kontaktować.
Pan Marin przeszedł przez hol. Podłoga
skrzypiała pod jego
stopami.
Hanna
zastanawiała
się,
czy
próbuje zgadnąć, co się
zmieniło od czasu, kiedy tu mieszkał.
Zauważył, że nad stolikiem w holu nie wisi-
ało już czarno-białe zdjęcie jego i Hanny? I że
jego miejsce zajęło zdjęcie kobiety stojącej w
pozycji jogi,
którego tata nie znosił?
Ojciec usiadł na kanapie w salonie, który
teraz właściwie nie
431/852
był już używany. On zresztą też nigdy tam nie
155
siadał. Pomieszczenie było ciemne, duszne,
wyłożone
orientalnymi
dywanami
i
pachniało
środkiem czyszczącym.
Hanna nie wiedziała, jak się zachować, więc
poszła za nim i
usiadła na otomanie w kącie.
— Jak się masz, Hanno? Podkurczyła nogi.
— W porządku.
— To dobrze.
I znowu głucha cisza. Słychać było, jak Dot
uderza pazurkami
432/852
o podłogę w kuchni, a potem pije wodę z
miski. Chciała, żeby
wydarzyło się coś, co przerwie to niezręczne
milczenie, żeby
zadzwonił telefon, włączył się alarm przeciw-
pożarowy albo
nawet przyszła kolejna wiadomość od A.
— A co u ciebie? — zapytała wreszcie.
— Nie najgorzej - tata podniósł poduszkę z
frędzlami i
pokazał je Hannie na wyciągniętej ręce.
Zawsze uważałem, że są brzydkie.
Hanna też tak myślała. Ale czy to znaczy, że
w domu Isabel są
tylko piękne poduszki? Tata podniósł wzrok.
433/852
— Pamiętasz tę zabawę, kiedy rozkładałaś na
podłodze
poduszki i skakałaś z jednej na drugą, jakby
wokół rozlała się lawa?
— Tato Hanna zmarszczyła nos i mocniej ob-
jęła kolana. Tata
ścisnął poduszkę.
— Potrafiłaś się w to bawić godzinami.
— Miałam sześć lat.
— A pamiętasz Corneliusa Maximiliana?
Spojrzała na niego.
Jego oczy błyszczały.
— Tato...
Podrzucił poduszkę i złapał ją w locie.
434/852
156
— Mam o nim nie mówić? To zbyt stare
dzieje? Uniosła
sztywno podbródek.
— Chyba tak.
Ale w środku poczuła falę ciepła. To był ich
żart, który wy-
myślili po obejrzeniu Gladiatora. Dla Hanny
była to wielka atrakcja, bo pozwolono jej iść
na straszny film dla dorosłych, choć miała
tylko dziesięć lat i przerażał ją widok krwi.
Wiedziała, że nie zaśnie tej nocy, więc tata
wymyślił postać Corneliusa, żeby dodać jej
otuchy. Był to wielki pies, jedyny, który mógł
walczyć na arenie dla gladiatorów. Najpierw
wymyślili, że to pudel, ale czasem też opisy-
wali go jako teriera. Potrafił pokonać tygrysy
435/852
i gladiatorów. Potrafił zrobić wszystko, nawet
przywrócić do życia martwych gladiatorów.
Wymyślili tę postać, zastanawiali się, co robi
w wolne dni,
jakie obroże lubi nosić i czy chciałby mieć
dziewczynę. Czasem rozmawiali o nim przy
mamie, a ona dopytywała, o kogo chodzi,
choć opowiadali jej tę historię tysiąc razy.
Kiedy Hanna dostała Dota, chciała najpierw
nazwać go Cornelius, ale wtedy wydało
jej się to nazbyt smutne. Tata rozsiadł się na
kanapie.
— Szkoda, że wszystko się tak potoczyło.
Hanna wpatrywała
się w swoje dłonie.
— Niby jak?
436/852
— Chodzi mi... o nas. — Chrząknął. — Żałuję,
że się nie
kontaktowaliśmy.
Hanna przewróciła oczami. Czuła się jak w
telenoweli.
— Nic wielkiego się nie stało.
Pan Marin bębnił palcami w stolik. Widać
było, że ma
wyrzuty sumienia. To świetnie.
— Czemu ukradłaś auto ojca swojego kolegi?
Pytałem też o to
mamę, lecz nie umiała odpowiedzieć.
157
— To skomplikowane.
437/852
Co za ironia. Kiedy rodzice się rozwiedli,
Hanna próbowała
jakoś ich skłonić, żeby zaczęli z sobą
rozmawiać, w nadziei, że może znowu się w
sobie zakochają. Tak zrobiła Lindsay Lohan,
kiedy grała bliźniaczki w filmie Nie wierzcie
bliźniaczkom. A wystarczyło, żeby ją parę
razy aresztowali.
— No powiedz — nalegał pan Marin. — Roz-
staliście się?
Było ci smutno?
— Chyba tak.
— To on z tobą zerwał? Hanna jęknęła
żałośnie.
— Skąd wiesz?
438/852
— Jeśli to on cię rzucił, widać nie jest ciebie
wart. Hanna nie wierzyła własnym uszom.
Właściwie tacie
też nie wierzyła. Może się przesłyszała. Może
za głośno słucha iPoda.
— Myślałaś o Alison? — pytał dalej tata.
Hanna spojrzała na
dłonie.
— Tak, chyba tak.
— Nie mogę uwierzyć w to, co się stało.
Hanna znowu jęknęła. Nagle poczuła, że za-
raz się rozpłacze.
— Ja też.
Pan Marin zmienił pozycję i kanapa wydała
dziwny dźwięk,
439/852
podobny do pierdnięcia. Kiedyś tata na
pewno by to zabawnie
skomentował, ale teraz nic nie powiedział.
— Wiesz dlaczego zawsze miło wspominam
Alison?
— Dlaczego? — zapytała cicho Hanna. Bała
się, że odpowie:
„Bo jak przyjechałyście do Annapolis, to zak-
umplowala się z
Kate".
158
— Któregoś lata, chyba byłyście wtedy w
siódmej klasie,
pojechaliśmy we trójkę na wycieczkę do
Avalon, na cały dzień.
440/852
Pamiętasz?
- Słabo.
Hanna pamiętała, że zjadła za dużo ryby, że
wyglądała grubo
w bikini, a Ali miała idealną figurę. Pewien
surfer zaprosił Ali na pokaz ogni sztucznych,
a ona w ostatniej chwili dała mu kosza.
- Siedzieliśmy na plaży. Kilka metrów dalej
na kocu siedział
jakiś chłopak z dziewczyną. Znałyście ją ze
szkoły, ale chyba nie była to wasza najbliższa
koleżanka. Miała na plecach pojemnik z
wodą, z którego popijała przez rurkę. Ali ją
zignorowała i
rozmawiała tylko z jej bratem.
Nagle Hanna wszystko sobie przypomniała.
Na Jersey Shore
441/852
często spotykało się znajomych z Rosewood,
a tą dziewczyną
była Mona. Siedziała na plaży z kuzynem. Ali
uznała, że jest
przystojny, i poszła z nim pogadać. Mona sz-
alała ze szczęścia, że Ali w ogóle do nich
podeszła. Tymczasem Ali powiedziała do
niej tylko:
— Hej, moja świnka morska pije wodę z
czegoś takiego. To
twoje ulubione wspomnienie? — wypaliła
Hanna.
Zupełnie zapomniała o tym wydarzeniu.
Zresztą Mona też.
— Jeszcze nie skończyłem - ciągnął tata. —
Alison szła
442/852
brzegiem morza z tym chłopakiem, a za nimi
szłaś ty i ta
dziewczyna. Wyglądała na zdruzgotaną, że
Alison się nią nie
interesowała. Nie wiem, co jej powiedziałaś,
ale byłaś dla niej bardzo miła. Byłem z ciebie
taki dumny.
Hanna zmarszczyła nos. Mało prawdo-
podobne, że była miła.
Po prostu nie zachowywała się jak suka. Po
wypadku Jenny
Hanna już nie rozkoszowała się tak drwinami
z innych.
159
— Zawsze byłaś taka miła dla innych - pow-
iedział tata.
443/852
— Nieprawda szepnęła.
Przypomniała sobie, jak mówiła o Jennie.
„Tato, nie
uwierzyłbyś. Próbowała dostać tę samą rolę
w musicalu co Ali, a nie umie śpiewać. Ryczy
jak krowa". Albo: „Jenna Cavanaugh może
dostać najwyższą ocenę z biologii i zrobić
dwanaście
pompek na WF-ie, ale i tak jest jedną wielką
frajerką".
Tata zawsze uważnie jej słuchał, ale tylko
wtedy, gdy nie
obgadywała innych. Dlatego tak bardzo za-
bolało ją to, co
usłyszała od niego kilka dni po wypadku
Jenny, kiedy jechali do sklepu.
444/852
— Czekaj. Ta dziewczyna straciła wzrok? To
ta, która ryczy
jak krowa?
Spojrzał na nią tak, jakby pokojarzył fakty.
Manna, zbyt
przerażona, by odpowiedzieć, udała napad
kaszlu, a potem
zmieniła temat.
Tata wstał i podszedł do pianina stojącego w
salonie.
Otworzył je i w powietrze wzbił się tuman
kurzu. Kiedy nacisnął
jeden z klawiszy, rozległ się cichy dźwięk.
— Mama pewnie ci mówiła, że pobieramy się
z Isabel? Serce
445/852
Hanny się ścisnęło.
— Tak, mówiła.
— Myśleliśmy o przyszłym lecie, tylko że
wtedy nie będzie
Kate. Jedzie na letnią szkołę do Hiszpanii.
Na dźwięk imienia Kate Hanna najeżyła się.
„Biedactwo, musi
jechać do Hiszpanii".
— Chcielibyśmy, żebyś przyjechała na nasz
ślub — dodał tata.
A ponieważ Hanna milczała, mówił dalej:
160
- Oczywiście jeśli chcesz. Wiem, że możesz
się czuć nieswojo.
446/852
Jeśli tak jest, to powinniśmy o tym
porozmawiać.
Wolę,
żebyś
ze
mną
rozmawiała, zamiast kraść samochody.
Hanna pociągnęła nosem. Jak on śmie sug-
erować, że ten
incydent miał coś wspólnego z nim i jego
głupim małżeństwem!
A może miał.
— Zastanowię się — powiedziała.
Tata przesunął dłonią po stołku przy
pianinie.
— Przez cały weekend jestem w Filadelfii, a
na sobotni
wieczór zarezerwowałem dla nas stolik w Le
Bec-Fin.
447/852
—
Naprawdę?
—
zawołała
Hanna
bezwiednie.
Le Bec-Fin to francuska restauracja w
centrum Filadelfii,
gdzie od lat miała ochotę pójść. Spencer i Ali
jeździły tam z
rodzicami i strasznie narzekały. Mówiły, że to
miejsce dla
snobów, że menu jest po francusku, a wokół
siedzą tylko starsze panie otulone futrami z
głowami zwierząt. Mimo to Hanna
uważała, że Le Bec-Fin musi być fant-
astycznie stylowym
miejscem.
—
Zarezerwowałem
ci
też
pokój
w
czterogwiazdkowym
448/852
hotelu. Wiem, że powinnaś raczej dostać
jakąś karę, ale udało mi się przekonać mamę.
— Naprawdę? — Hanna klasnęła w dłonie.
Uwielbiała drogie
hotele.
— Mają tam basen — uśmiechnął się nieśmi-
ało. Hanna
zawsze lubiła mieszkać w hotelu. — Mogłabyś
przyjechać w
sobotę wczesnym popołudniem i sobie
popływać.
Nagle Hanna posmutniała. W sobotę miała
iść na Bal Lisa.
— A nie dasz rady w niedzielę?
— Nie. Tylko w sobotę.
449/852
161
Hanna zagryzła wargi.
— Nie mogę.
— Czemu?
Bo... idę na bal. To dla mnie ważne. Tata
złożył ręce.
— Mama puszcza cię na bal... Po tym, co
zrobiłaś? Myślałem,
że dostałaś jakąś karę.
Hanna wzruszyła ramionami.
— Kupiłam bilety dawno ternu. Były bardzo
drogie.
— Bardzo bym chciał, żebyś ten weekend
spędziła ze mną. To
450/852
dla mnie ważne — wyszeptał tata.
Wyglądał na zmartwionego. Jakby zaraz miał
się rozpłakać.
Też chciała spędzić z nim weekend. Pamiętał
jej zabawę w
skakanie po lawie, pamiętał, że zawsze
chciała iść do Le Bec-Fin i że uwielbiała dro-
gie hotele z basenami. Ciekawe, czy z Kate
też wymyślali swoje historie. Nie chciała,
żeby tak było. Chciała być dla niego kimś
szczególnym.
— Chyba mogę z tego zrezygnować —
odpowiedziała
wreszcie.
—
Świetnie
—
tata
uśmiechnął
się
promiennie.
451/852
— Ze względu na Corneliusa Maximiliana —
dodała,
spoglądając na niego nieśmiało.
— To nawet lepiej.
Hanna obserwowała, jak tata wraca do sam-
ochodu i powoli
odjeżdża. Wypełniło ją ciepło. Była taka
szczęśliwa, że nie miała najmniejszej ochoty
na chipsy. Chciało jej się tańczyć.
162
Wróciła na ziemię, gdy usłyszała dźwięk tele-
fonu dochodzący
z jej pokoju na górze. Miała tyle do zrobienia.
Musiała
powiedzieć Seanowi, że nie idzie na bal.
Musiała zawiadomić o
452/852
tym Monę. Musiała wybrać jakiś odjazdowy
strój do Le Rec-Fin.
Może włoży tę śliczną sukienkę z paskiem od
Theory, w której
jeszcze nigdzie nie była?
Pobiegła na górę. Spojrzała na telefon.
Uniosła w górę brwi.
Dostała SMS.
Cztery proste stówa:
Hanna. Marin. Oślepiła, Jennę,
Co tata pomyśli, jak się dowie?
Mam cię na oku, Hanno, i lepiej rób, co ci
każę.
A.
453/852
163
18
MOŻE I TY ZNORMALNIEJESZ WŚRÓD
NORMALNYCH LUDZI
— Masz szczęście, że możesz iść na Bal Lisa
za darmo —
powiedziała Carolyn, starsza siostra Emily. —
Powinnaś z tego
skorzystać.
Był piątkowy poranek. Obie siostry czekały
na podjeździe na
mamę, która miała je zawieźć na poranny
trening pływania.
Emily spojrzała na siostrę i przeczesała dłon-
ią włosy. Jako
454/852
kapitan drużyny dostała darmowe wejś-
ciówki na bal. Jednak
jakoś nie miała ochoty na zabawę, zwłaszcza
że od pogrzebu Ali upłynęło niewiele czasu.
— Nie wiem, czy pójdę. Nie mam z kim. Roz-
stałam się z
Benem, więc...
— Weź jakąś przyjaciółkę — Carolyn
rozsmarowała
błyszczyk na swoich naturalnie różowych us-
tach. — Bardzo
chętnie poszłabym z Topherem, ale musi-
ałabym wydać na bilet
wszystkie oszczędności.
164
455/852
Emily spojrzała na Carolyn, która była do
niej bardzo
podobna. Miała rudawe włosy wysuszone od
chloru, piegi na
policzkach, jasne rzęsy i silne muskularne
ciało pływaczki. Kiedy Emily została mi-
anowana kapitanem drużyny, bała się, że
Carolyn będzie zazdrosna. W końcu była
starsza. Ale okazało się, że nie ma z tym
problemu. Po cichu Emily chciała, żeby sio-
stra choć raz straciła panowanie nad sobą.
Choć jeden, jedyny raz.
— Ach, właśnie! — ożywiła się Carolyn. —
Widziałam
wczoraj twoje zabawne zdjęcie!
Emily przestraszyła się.
— Zdjęcie?
456/852
Przypomniało jej się zdjęcie z kabiny, które
dostała wczoraj
od A. Już krążyło? Zaczęło się.
— Tak, z zawodów. Wyglądasz na nim...
jakbyś wpadła w
pułapkę. Masz strasznie śmieszny wyraz
twarzy.
Emily zamrugała. Chodziło o zdjęcie, które
zrobił Scott. Z
Tobym. Rozluźniła się.
— Ach, to.
— Emily?
Emily ujrzała Mayę i wydała cichy, ledwo
słyszalny jęk. Maya
457/852
stała kilka metrów dalej na ulicy i trzymała
rower górski. Upięła kręcone brązowoczarne
włosy i podwinęła rękawy dżinsowej
kurtki. Pod oczami miała czarne podkowy.
Emily nigdy nie
widziała jej tak wcześnie rano.
— Hej - odpowiedziała Emily piskliwym
głosem. — Co u
ciebie?
— Wiedziałam, że tylko tu można cię złapać
— Maya
wskazała na dom Emily. — Nie odzywałaś się
od poniedziałku.
165
Emily spojrzała przez ramię na Carolyn,
która teraz szukała
458/852
czegoś w kieszeni swojego fioletowego ple-
caka. Znów
przypomniała jej się wiadomość od A. Jak to
zdjęcie trafiło w
ręce A.? Maya go nie zabrała? A może ktoś
zrobił odbitki?
Przepraszam — powiedziała Emily. Nie
wiedziała, co zrobić z
rękami, więc położyła je na skrzynce na listy,
która wyglądała jak miniaturka ich domu. —
Byłam bardzo zajęta.
— Jasne, tak myślałam.
Maya powiedziała to z taką goryczą, że Emily
przeszły ciarki.
— Co... co masz na myśli? — zająknęła się
Emily. Maya
459/852
miała smutną, pustą twarz.
— Tylko tyle, że nie oddzwoniłaś.
Emily bawiła się nerwowo sznureczkiem od
kaptura bluzy.
— Chodźmy tam — powiedziała cicho i poszła
w stronę
wierzby płaczącej rosnącej niedaleko jej
domu.
Chciała porozmawiać na osobności, ale ni-
estety pod osłoną
grubych gałęzi atmosfera zrobiła się bardzo
intymna. Światło
nabrało bladozielonego koloru, a skóra Mai
wyglądała tak, jakby pokrywała ją warstwa
rosy. Przypominała nimfę drzewną.
460/852
— Chciałam cię o coś zapytać - wyszeptała
Emily, próbując
odsunąć od siebie myśli o seksownym duchu
drzewa. —
Pamiętasz nasze zdjęcie z kabiny?
— Mhm.
Maya stała tak blisko, że Emily prawie czuła,
jak łaskoczą ją
jej włosy. Czuła się tak, jakby nagle wyrosło
jej na skórze milion zakończeń nerwowych i
wszystkie lekko szczypały.
166
— Pokazywałaś je komuś? Maya milczała
przez chwilę.
-Nie...
461/852
— Na pewno?
Maya przechyliła głowę jak mały ptak i
uśmiechnęła się
szeroko.
— Ale mogę zacząć pokazywać, jeśli chcesz...
Kiedy dostrzegła przerażenie na twarzy
Emily, jej roziskrzone
oczy przygasły.
— Czekaj, to dlatego mnie unikasz? Myślałaś,
że je komuś
pokazałam?
— Nie wiem — wymamrotała Emily,
stawiając stopę na
jednym z wystających korzeni drzewa.
462/852
Serce biło jej tak szybko, jakby chciało pobić
rekord świata.
Maya wzięła Emily pod brodę i spojrzała jej
w oczy.
— Nie zrobiłabym tego. Chcę je zachować dla
siebie. Emily
odsunęła się. Nie mogła się tak zachowywać
tuż
pod domem.
— Muszę ci powiedzieć coś jeszcze... Pozn-
ałam kogoś. Maya
przekrzywiła głowę.
— Co to za ktoś?
— Ma na imię Toby. Jest naprawdę fajny. I...
i chyba mi się
463/852
podoba.
Maya zamrugała z niedowierzaniem, jakby
Emily oznajmiła,
że zakochała się w kozie.
— I chyba wezmę go na Bal Lisa — mówiła
dalej Emily.
Właśnie teraz na to wpadła, ale pomyślała, że
to dobry
pomysł. Lubiła go, choć wcale nie był idealny
i bynajmniej się o nią nie starał. Jednak przy
pewnym wysiłku Emily mogła nawet
zapomnieć o tym, że jest przyrodnim
167
bratem Jenny. A gdy pokaże się na balu z
chłopakiem, to zada
464/852
kłam tym fotografiom i udowodni wszystkim,
że nie jest lesbijką, prawda? Maya cmoknęła.
— Ale to już jutro? A jeśli ma jakieś inne
plany? Emily
wzruszyła ramionami. Jakie niby plany mógł
mieć Toby.
— Poza tym — ciągnęła Maya — mówiłaś, że
to za droga
impreza.
— Mianowano mnie kapitanem drużyny pły-
wackiej. Do-
stałam bilety.
— Niesamowite — powiedziała Maya po
chwili milczenia.
465/852
Emily czuła w jej głosie rozczarowanie tak
wyraźne, jakby
Maya wydzielała jakiś feromon. To przecież
ona przekonywała
Emily, że powinna rzucić pływanie.
— No to gratuluję.
Emily gapiła się na swoje bordowe vansy.
— Dzięki — odparła, choć przecież Maya
wyraźnie iro-
nizowała.
Czuła, że Maya czeka, aż Emily podniesie za-
raz głowę i
powie, że tylko żartowała. Poczuła przypływ
irytacji. Dlaczego Maya musiała wszystko
utrudniać? Czemu nie mogły się po
466/852
prostu przyjaźnić?
Maya pociągnęła nosem, rozgarnęła gałęzie i
wyszła na
podwórko przed domem Emily. Emily poszła
za nią i zobaczyła,
że mama stoi w drzwiach. Miała krótko os-
trzyżone, ładnie
uczesane włosy. Jej mina mówiła: „Nie igraj
ze mną, spieszę się".
Kiedy zauważyła Mayę, zbladła.
— Emily, musimy jechać — warknęła.
— Jasne — powiedziała Emily.
168
Nie chciała, żeby mama to widziała. Odwró-
ciła się od Mai,
467/852
która
teraz
stała
obok
roweru
przy
krawężniku. Maya wbiła w nią wzrok.
— Nie zmienisz lego, kim jesteś - powiedziała
głośno. —
Mam nadzieję, że to wiesz.
Emily czuła na sobie wzrok mamy i Carolyn.
— Nie wiem, o czym mówisz — powiedziała
równie głośno.
— Emily, spóźnimy się — ostrzegła mama.
Maya rzuciła Emily pożegnalne spojrzenie i
ruszyła pędem na
rowerze. Emily poczuła, że coś ściska ją w
gardle. Miała
mieszane uczucia. Z jednej strony Maya ją
rozgniewała tym, że
468/852
przyszła tu, pod jej dom, nie bacząc na mamę
i Carolyn. Z drugiej strony czuła się tak jak
wtedy, gdy w wieku siedmiu lat przez
przypadek wypuściła z ręki balonik w
kształcie Myszki Miki,
który rodzice kupili jej w Disneylandzie.
Patrzyła, jak ulatuje w niebo, aż wreszcie
zniknął jej z oczu. Przez resztę wycieczki o
nim myślą ła, aż wreszcie mama powiedziała:
— Kochanie, to tylko balonik. Poza tym sama
go wypuściłaś!
Powlokła się do samochodu mamy i nawet
nie kłóciła się z
Carolyn
o
miejsce
z
przodu.
Kiedy
odjeżdżały, spojrzała na
Mayę, która teraz była już tylko czarną krop-
ką w oddali.
469/852
Westchnęła głęboko i położyła dłonie na
oparciu fotela mamy.
— Mamo, chyba zaproszę chłopaka na im-
prezę charytatywną
jutro.
— Jaką znowu imprezę? — mruknęła pani
Fields głosem,
który wyraźnie mówił: „Jestem na ciebie zła".
169
— Bal Lisa — oznajmiła Carolyn, szukając
jakiejś stacji
radiowej. - Doroczna impreza, o której
mówią też w mediach.
Dlatego niektóre dziewczyny robią specjalnie
na tę okazję
470/852
operacje plastyczne.
Pani Fields wydęła usta.
— Nie wiern, czy chcę, żebyś tam poszła.
— Ale dostałam zaproszenie za darmo. Bo
jestem kapitanem.
— Musisz ją puścić, mamo — wsparła ją
Carolyn, — To
naprawdę fajna impreza.
Pani Fields spojrzała na Emily we wstecznym
lusterku.
— A co to za chłopak?
— Ma na imię Toby. Chodził do naszej
szkoły, ale teraz
chodzi do Tate — wyjaśniła Emily.
471/852
Pominęła to, co robił przez ostatnie trzy lata.
A przede
wszystkim d l a c z e g o . Na szczęście matka
Emily w prze-
ciwieństwie do innych nie starała się zapam-
iętać wszystkich
szczegółów na temat dzieci w wieku Emily.
Carolyn imię
Toby'ego też chyba nic nie mówiło. Nie miała
pamięci do
skandali, nawet hollywoodzkich.
— Jest super i naprawdę świetnie pływa.
Lepiej niż Ben -
ciągnęła Emily.
— Lubiłam Bena — powiedziała pani Fields
pod nosem.
472/852
Emily zacisnęła zęby.
— Tak, ale Toby jest jeszcze milszy.
Już chciała dodać: „Spokojnie, jest biały",
lecz nie starczyło jej odwagi.
Carolyn odwróciła się do niej.
— To ten chłopak ze zdjęcia?
— Tak — powiedziała cicho Emily. Carolyn
popatrzyła na
matkę.
170
— Jest naprawdę d o b r y . Wyprzedził
Tophera na dwieście
metrów stylem dowolnym.
Pani Fields uśmiechnęła się do Emily.
473/852
— Miałaś dostać szlaban na wyjścia, ale po
tym wszystkim, co
się działo w tym tygodniu, chyba możesz
pójść. Tylko me rób
sobie operacji plastycznej.
Emily uniosła brwi. Matka potrafiła się
martwić tak
niedorzecznymi sprawami. W zeszłym roku
obejrzała program
telewizyjny na temat metamfetaminy, z
którego dowiedziała się, że bierze się to
wszędzie, nawet w prywatnych szkołach.
Zabroniła używać w domu sudafedu, jakby
Emily i Carolyn
miały zamiar założyć małe laboratorium w
swoim pokoju.
474/852
Zaśmiała się cicho.
— Tego nie planowałam...
Pani Fields zachichotała i spojrzała na Emily
w lusterku.
— Żartowałam. — Spojrzała na sylwetkę Mai
niknącą w dali i
dodała: - Miło widzieć, że masz nowych
przyjaciół.
171
19
STRZEŻ SIĘ DZIEWCZYN, PO KTÓRYCH
ZOSTAJĄ
BLIZNY
Studio jogi na Strawberry Ridge mieściło się
w dawnej stodole
475/852
na rogatkach Rosewood. Aria pojechała tam
rowerem.
Przejechała przez kryty most pomalowany na
tabaczkowy kolor,
a potem wzdłuż budynków akademii sztuk
pięknych. Stare,
urocze budynki kolonialne pomalowano w
rozmaitych
odcieniach fioletu, różu i błękitu. Przypięła
rower do stojaka przed studiem jogi. Stało tu
pełno innych rowerów, wszystkie
miały naklejone napisy w rodzaju MIĘSO TO
MORDERSTWO.
Weszła do głównego holu. Spoglądała na
zaniedbane
476/852
dziewczyny bez makijażu i chłopców o
giętkich ciałach i długich włosach. Może nie
powinna była traktować instrukcji A. tak
dosłownie? Czy była gotowa na spotkanie z
Meredith? Może to
jakaś pułapka zastawiona przez A.? Może to z
A. miała się
spotkać?
172
Aria widziała Meredith tylko trzy razy: najpi-
erw na przyjęciu
dla studentów wydanym przez ojca, potem
kiedy nakryła ją z tatą w samochodzie i
wreszcie w Gorzelni Zwycięstwa. Mimo to
rozpoznałaby ją wszędzie. Teraz Meredith
stała przy jednej z
477/852
szafek, wyciągając z niej maty, koce, kostki i
paski. Włosy miała związane w niedbały
kucyk, a po wewnętrznej stronie jej
nadgarstka widniała wytatuowana różowa
sieć pajęcza.
Meredith zauważyła Arię i uśmiechnęła się.
— Jesteś nowa, prawda?
Spojrzała prosto w oczy Arii, która przez jed-
ną przerażającą
sekundę myślała, że Meredith ją rozpoznała.
Ale potem podeszła do odtwarzacza CD i
zmieniła płytę. Z głośników popłynęła
indyjska muzyka.
— Ćwiczyłaś już kiedyś ashtangę?
— Ym, tak — odparła Aria.
478/852
Zauważyła leżącą na stole dużą kartkę:
ZAJĘCIA
INDYWIDUALNE 15 $. Wyciągnęła z
kieszeni pięcio-i
dziesięciodolarówkę i położyła na stole.
Ciekawe, jak informacja o tym, że Meredith
tu pracuje, trafiła do A.? A może miała zaraz
spotkać A.?
Meredith
uśmiechnęła
się
porozumiewawczo.
— Widzę, że znasz sekret, co?
— S-słucham? — wyszeptała Aria i serce za-
częło jej szybciej
bić. — Jaki s e k r e t ?
— Przyniosłaś swoją matę - Meredith
pokazała na czerwoną
479/852
matę, którą Aria miała pod pachą. - Wielu
nowych uczniów
przychodzi tu i używa naszych mat. Można z
nich zdrapywać
grzyba i przerabiać na ser. Ja tego nie
powiedziałam.
173
Aria próbowała się uśmiechnąć. Przynosiła
zawsze własną
matę, od kiedy w siódmej klasie poszła
kiedyś na zajęcia z Ali.
Ona zawsze powtarzała, że wspólne maty to
najlepsza droga do
złapania kiły. Meredith spojrzała na nią z
ukosa.
480/852
— Skądś cię znam. Chodzisz do mnie na
lekcje rysunku?
Aria pokręciła głową. Nagle zdała sobie
sprawę z ota-
czającego ją zapachu spoconych stóp i kadz-
idełek. Do takiego
studia jogi chodziłaby Ella. I pewnie tak było.
— Jak masz na imię?
— Ym, Alison.
Nie miała najpospolitszego imienia na
świecie i bała się, że
Byron mógł kiedyś wspomnieć o niej
Meredith. Zamyśliła się.
Czy to możliwe, że Byron opowiadał
Meredith o niej?
481/852
— Przypominasz mi dziewczynę, która chodzi
na moje zajęcia
— powiedziała Meredith. — Ale zajęcia
dopiero się zaczęły i
wszystkich mylę.
Aria wzięła ulotkę reklamującą kurs „Poznaj
swoje czakry".
— Jesteś studentką? — zapytała.
Tak, robię właśnie dyplom na akademii sztuk
pięknych.
— A jaką... hm... dziedzinę uprawiasz?
— Różnie. Maluję, rysuję. — Meredith
pomachała do kogoś,
kto właśnie wchodził do szkoły. — Ostatnio
zainteresowałam się wypalaniem.
482/852
— Czym?
— Wypalaniem. Odlewam specjalne formy
do wypalania, a
potem wypalam słowa na wielkich klocach
drewna.
— Tak jak się znakuje bydło?
174
Meredith pokiwała głową.
— Próbuję to wyjaśnić, ale większość łudzi
bierze mnie za
wariatkę.
_ Nie — rzuciła Aria. — Brzmi fajnie.
Meredith rzuciła okiem
na zegar.
483/852
— Mamy jeszcze kilka minut. Pokażę ci parę
zdjęć. —
Sięgnęła do płóciennej torby w pasy, którą
postawiła tuż obok, i wyjęła z niej telefon. —
Przejrzyj sobie...
Zdjęcia przedstawiały bloki jasnego drewna.
Na niektórych
widniały pojedyncze litery, na innych krótkie
napisy, takie jak
„Złap mnie" albo „Neuroza do kwadratu".
Litery miały dziwne kształty, lecz wypalone w
drewnie wyglądały pięknie. Aria
obejrzała następne zdjęcie. Na długiej sztabie
wypalono napis:
„Błądzić
jest
rzeczą
ludzką
i
jakże
przyjemną".
Aria podniosła wzrok.
484/852
— Mae West.
— To jeden z moich ulubionych cytatów -
twarz Meredith
pojaśniała.
— Moich leż — Aria oddała jej telefon. —
Naprawdę fajne.
Meredith uśmiechnęła się.
— Cieszę się, że ci się podobają. Może zrobię
wystawę za
kilka miesięcy.
— Jestem za...
Aria ugryzła się w język. Już miała pow-
iedzieć: „Jestem
zaskoczona". Nie sądziła, że Meredith będzie
taka. Wyobrażała sobie, że to osoba, której
485/852
nie da się lubić. Wyobrażona Meredith nu-
mer i studiowała historię sztuki i pracowała
w dusznej, starej galerii na głównej ulicy,
gdzie bogate i stare damy kupowały
dziewiętnastowieczne pejzaże. Wyobrażona
Meredith numer 2, słuchała Kelly Clarkson,
175
uwielbiała seriale telewizyjne i gdy koledzy ją
podpuszczali,
podnosiła spódnicę i pokazywała majtki. Nig-
dy nie sądziła, że to artystka. Po co Byronowi
ktoś taki? Miał Ellę.
Kiedy Meredith przywitała się z kolejną
uczennicą, Aria
przeszła do głównego pomieszczenia. Miało
wysoki strop z
486/852
belkami, lśniącą, jasnobrązową podłogę i
kotary z indyjskimi
nadrukami. Większość osób już siedziała lub
leżała na matach.
Panowała dziwna cisza.
Aria rozejrzała się. Dziewczyna z brązowymi
włosami
spiętymi w kucyk robiła mostek. Jakiś
mężczyzna zastygł w
pozycji psa, z głową w dół, oddychając głośno
przez nos. W rogu jakaś blondynka siedziała
w pozycji lotosu. Kiedy Aria spojrzała na nią,
poczuła skurcz żołądka.
— S p e n c e r ? — wypaliła. Spencer zbladła i
uklękła.
— Och. Cześć, Aria. Aria przełknęła ślinę.
487/852
— Co ty tu robisz?
— Ćwiczę jogę — Spencer popatrzyła na nią
jak na wariatkę.
— Widzę, ale... — Aria pokręciła głową. —
Ktoś kazał ci tu
przyjść czy...?
— Nie... — Spencer zmrużyła podejrzliwie
oczy. — Czekaj.
Co masz na myśli?
Aria zamrugała. „Zastanawiasz się, kim
jestem? Jestem bliżej,
niż myślisz".
Popatrzyła na Spencer, potem na Meredith,
która rozmawiała
488/852
z kimś w holu, a potem znowu na Spencer.
Jej mózg pracował na
pełnych obrotach. Coś tu nie grało.
Serce waliło jej jak młotem, gdy wyszła z
głównej sali.
Wybiegając z budynku, wpadła na jakiegoś
faceta
176
w trykocie. Na zewnątrz świat wydawał się
zupełnie obojętny
na jej panikę. Ptaki ćwierkały, sosny szumi-
ały, obok przeszła
jakaś kobieta z wózkiem, rozmawiając przez
telefon komórkowy.
Kiedy Aria podbiegła do stojaka z rowerami i
odpięła swój,
489/852
ktoś chwycił ją za ramię. Bardzo mocno.
Obok stała Meredith i
wpatrywała się w nią uważnie. Aria otworzyła
usta. Z trudem
łapała powietrze.
— Nie zostajesz? — zapytała Meredith. Aria
pokręciła głową.
— Nagły wypadek... w rodzinie.
Wsiadła na rower i zaczęła gwałtownie
pedałować.
— Zaczekaj! - krzyknęła za nią Meredith. —
Oddam ci
pieniądze!
Ale Aria była już bardzo daleko.
177
490/852
20
A TAK PRZY OKAZJI, LAISSEZ-FAIRE
ZNACZY „RĘCE
PRZY SOBIE"
W piątek na zajęciach z ekonomii Andrew
Campbell wychylił
się ze swojej ławki i puknął w zeszyt Spencer.
— Nie pamiętam. Jedziemy na bal autem czy
limuzyną?
Spencer obracała w palcach ołówek.
— Chyba autem.
Wbrew pozorom nie było to proste pytanie.
Taka królowa
balów jak Spencer zawsze nalegała na
limuzynę. Chciała, żeby
491/852
rodzina myślała, że jej randka z Andrew to
coś poważnego. Ale
była zmęczona.
Z nowym
chłopakiem
układało jej się świetnie,
ale tak trudno było widywać się z nim i jed-
nocześnie być
najambitniejszą uczennicą w szkole. Wczoraj
odrabiała lekcje do wpół do trzeciej w nocy.
Rano zasnęła na jodze, po tym jak Aria
wybiegła nagle z jakiegoś nieznanego po-
wodu. Może Spencer
powinna była wspomnieć o wiadomości od
A., ale Aria wybiegła
tak szybko. Potem przysypiała w czytelni.
Może
178
492/852
powinna pójść do higienistki i tam przespać
się chwilę na
kozetce?
Andrew chciał chyba jeszcze zapytać o kilka
rzeczy, ale pan
Mc A dam właśnie skończył swoją desper-
acką szamotaninę z
projektorem — tak było na każdych zajęciach
— i teraz stał przy tablicy.
- Chciałbym dostać wasze wypracowania w
poniedziałek —
powiedział gromkim głosem. — Mam dla was
niespodziankę. Ci,
którzy przyślą prace do jutra, dostaną dod-
atkowo pięć punktów w nagrodę za to, że
wcześniej zaczęli pracować.
493/852
Spencer zamrugała oczami. Wyciągnęła tele-
fon i sprawdziła
datę. To już piątek? Spojrzała na kalendarz.
Faktycznie, w
poniedziałek mijał termin składania prac z
ekonomii.
Nawet jej nie zaczęła. Nawet o niej nie
myślała. Po kłopotach
z kartami kredytowymi we wtorek chciała
wypożyczyć
dodatkowe książki z biblioteki. Ale potem
pojechała do Wrena i czwórka minus
przestała ją martwić. Wszystko przestało ją
martwić.
W środę spędziła wieczór w domu Wrena.
Wczoraj przyszła
494/852
do szkoły na trzecią lekcję, potem olała tren-
ing hokeja i wróciła do Filadelfii, tym razem
pociągiem, bo uznała, że tak będzie
szybciej. Ale pociąg się spóźnił. Kiedy
dojechała do Filadelfii, okazało się, że za trzy
kwadranse musi wracać do domu na
kolację. Spotkała się z Wrenem na stacji
kolejowej i całowali się na ustronnej ławeczce
za stoiskiem z kwiatami. Wyszli
zarumienieni od pocałunków i pachnący
bzem.
Zauważyła też, że na poniedziałek miała
przetłumaczyć
pierwsze dziesięć pieśni Piekła na włoski. I
napisać
wypracowanie o Platonie na trzy strony. I
miała klasówkę
495/852
179
z matematyki. Przesłuchanie do Burzy, pier-
wszej w tym sezonie sztuki szkolnej, też mi-
ało się odbyć w poniedziałek.
Położyła głowę na ławce.
— Panno Hastings?
Spencer poderwała się i spojrzała przed
siebie. Było już po
dzwonku, wszyscy wyszli i siedziała zupełnie
sama. Stał nad nią Squidward.
- Przepraszam, że budzę - powiedział
lodowatym głosem.
— Nie... ja tak naprawdę...
Spencer wstała, zebrała swoje rzeczy, ale było
za późno.
496/852
Squidward ścierał tablicę. Zauważyła, że
wolno kiwa głową,
jakby chciał jej powiedzieć, że nie ma najm-
niejszych szans.
- No dobra — wyszeptała Spencer.
Siedziała
przed
komputerem,
obłożona
książkami i notatkami,
Powoli przeczytała jeszcze raz pierwsze
zadanie.
„Wyjaśnij
koncepcję
niewidzialnej
ręki
Adama Smitha w
ramach ekonomii laissez-faire i podaj
współczesny przykład".
Okej.
Zazwyczaj Spencer czytała temat zadania, a
potem wszystkie
497/852
książki z listy lektur od deski do deski. Zazn-
aczała odpowiednie fragmenty i pisała plan
odpowiedzi. Ale nie tym razem. Nie miała
nawet pojęcia, co to znaczy laissez-faire. To
miało coś wspólnego z podażą i popytem? I
czemu ręka była niewidzialna?
Wpisała kilka słów kluczy do Wikipedii, ale
wszystkie teorie
brzmiały obco
180
i niezrozumiale. Tak jak jej notatki z zajęć.
Nie pamiętała
nawet, kiedy je pisała.
Jak niewolnica tyrała w szkole od jedenastu
lat, a właściwie
498/852
dwunastu, jeśli doliczyć rok w szkole
Montessori, zanim poszła do przedszkola.
Może ten jeden raz mogła sobie pozwolić na
marne cztery minus, a potem nadrobić
wszystko w ciągu
semestru?
Jednak teraz oceny stały się ważniejsze niż
kiedykolwiek.
Wczoraj, kiedy oderwała się wreszcie od
Wrena na stacji, ten
zasugerował, że mogłaby skończyć szkołę już
w tym roku i zdać
na Uniwersytet Pensylwanii. Spencer bardzo
spodobał się ten
pomysł i przez kilka minut przed odjazdem
pociągu fantazjowali na temat wspólnego
mieszkania, w którym wydzieliliby dwie
499/852
przestrzenie do nauki, kupiliby też kota,
którego Wren tak chciał
mieć w dzieciństwie, a nigdy nie mógł, bo
jego brat był
alergikiem.
Przez
całą
drogę
do
domu
Spencer
rozmyślała o tym. Kiedy
tylko wróciła do domu, sprawdziła, czy ma
już dość punktów, by skoriczyć szkołę
wcześniej, i ściągnęła z Internetu formularz
zgłoszeniowy na uniwersytet. Co prawda na
tej uczelni
studiowała też Mehssa, ale to była duża
szkoła i Spencer nie
sądziła, żeby kiedyś na siebie wpadły.
500/852
Westchnęła i spojrzała na telefon. Wren
powiedział, że
zadzwoni między piątą a szóstą, a teraz było
już wpół do siódmej.
Spencer nie znosiła, gdy ludzie coś obiecy-
wali i nie
dotrzymywali słowa. Przejrzała nieodebrane
połączenia, ale nie znalazła wśród nich jego
numeru. Zadzwoniła na pocztę głosową, żeby
sprawdzić, czy nie straciła zasięgu. Żadnych
nowych
wiadomości.
Wreszcie zadzwoniła do Wrena. Znowu
poczta głosowa.
Rzuciła telefon na łóżko i spojrzała jeszcze
raz na pytanie.
181
501/852
Adam Smith. Laissez-faire. Niewidzialna
ręka. Duże, silne dłonie brytyjskiego lekarza.
Na całym jej ciele.
Oparła się pokusie, by jeszcze raz zadzwonić
do Wrena. Nie
mogła zachowywać się jak licealistka. Od
kiedy Wren zauważył,
że jest taka dojrzała, zastanawiała się nad każ
dym swoim
krokiem. Jej dzwonek w telefonie ustawiony
był na piosenkę My jfutnps Black Eyed Peas.
Czy Wren dostrzegł w tym zamierzoną iron-
ię? A może uważał, że to gówniarskie? A co z
jej pluszową
małpką, którą przypięła do plecaka? Czy
starsza dziewczyna
502/852
zawahałaby się, gdy Wren ukradł tulipana ze
stoiska z kwiatami i dał jej? Czy bałaby się, że
wpadną w tarapaty?
Słońce chowało się za drzewami. Kiedy tata
wsunął głowę do
jej pokoju, podskoczyła.
— Za chwilę kolacja — oznajmił. - Melissy nie
ma.
— Dobrze — odparła Spencer.
To były pierwsze od wielu dni przyjazne
słowa, które
skierował do niej tata.
Światło odbijało się od roleksa na nadgarstku
taty. Miał
niemalże... przepraszający wyraz twarzy.
503/852
— Kupiłem bułki cynamonowe, te, które tak
lubisz.
Podgrzewam je trochę.
Spencer nie wierzyła własnym uszom. Kiedy
tylko tata to
powiedział,
poczuła
zapach
bułek
w
piekarniku. Tata wiedział, że Spencer je
uwielbia. Piekarnia, w której je sprzedawali,
była tuż obok jego biura, ale rzadko miał
czas, żeby po nie pójść.
Wiedziała, że chce zakopać topór wojenny.
— Melissa powiedziała nam, że zabierasz ko-
goś na Bal lisa.
Znamy go?
— Andrew Campbella odparła. Pan Hastings
uniósł brwi.
504/852
182
— Tego, który jest przewodniczącym klasy?
— Tak.
Był to drażliwy temat. Andrew pokonał Spen-
cer w walce o to
stanowisko. Rodzice bardzo przeżyli jej por-
ażkę. Przecież
Melissie się udało. Teraz pan Hastings
wydawał się zadowolony.
Spuścił wzrok.
— To dobrze, że... Cieszę się, że ten szał
mamy już za sobą.
Spencer miała nadzieję, że nie widać, jak się
czerwieni.
505/852
— A... co myśli mama? Tata uśmiechnął się
lekko.
— Jakoś to przeżyje.
Klepnął dłonią we framugę i poszedł na dół.
Spencer czuła się
winna. Wydawało jej się, że cynamonowe
bułki zaraz spalą się w piekarniku. Z
zamyślenia wyrwał ją dźwięk dzwonka w
telefonie.
Sięgnęła po niego.
— Hej - Wren mówił radośnie, co od razu ją
zdenerwowało. -
Co słychać?
— Gdzie się podziewałeś? — zapytała
gniewnie. W7ren
milczał przez chwilę.
506/852
— Wyszliśmy z kolegami ze szkoły na piwo
przed nocną
zmianą.
— Czemu nie zadzwoniłeś wcześniej? Wren
znowu zamilkł.
— W barze było głośno.
Mówił spokojnie, ale w jego glosie wyraźnie
słyszała irytację.
Zacisnęła pięści.
— Przepraszam — powiedziała. - Jestem dziś
okropnie
zestresowana.
- Spencer Hastings zestresowana? - słyszała,
że Wren się
uśmiecha. — Czemu?
507/852
183
— Praca z ekonomii — westchnęła. — Nie
dam rady.
— Daj spokój. Olej to i przyjedź do mnie.
Spencer zawahała się. Na biurku leżały
porozrzucane notatki.
Na podłodze test z tego tygodnia. Czwórka
minus wydawała się
świecić neonowym światłem.
— Nie mogę.
— No dobra — jęknął Wren. — A jutro? Chcę
mieć cię przez
cały dzień.
Spencer zagryzła wnętrze policzka.
508/852
— Jutro też nic mogę... Muszę iść na bal cha-
rytatywny. Idę z
chłopakiem z klasy.
— Na r a n d k ę ?
— Ale skąd.
— Czemu mnie nie zaprosiłaś? Spencer uni-
osła brwi.
— Nawet go nie lubię. To po prostu chłopak
od nas ze szkoły.
Ale nie pójdę, jeśli nie chcesz.
Wren zachichotał.
— Tylko się z tobą droczę. Idź na bal, baw się
szampańsko.
Spotkamy się w niedzielę. — Potem dodał, że
musi lecieć, bo
509/852
zaraz zaczyna się jego dyżur w szpitalu. —
Powodzenia z pracą.
Na pewno ci się uda.
Spencer patrzyła tęsknym wzrokiem na napis
POŁĄCZENIE
ZAKOŃCZONE na ekranie telefonu. Ich roz-
mowa trwała całą
minutę i czterdzieści pięć sekund.
— Oczywiście, że sobie poradzę — wyszeptała
do słuchawki.
Jeśli dostanę przedłużenie o tydzień. Kiedy
przeszła obok
komputera,
zauważyła
nowy
e-mail.
Przyszedł pięć minut temu,
kiedy rozmawiała z ojcem.
510/852
184
Chcesz piątkę za nic? Chyba wiesz, jak to
zrobić?
A.
Spencer poczuła skurcz żołądka. Wyjrzała
przez okno, ale na
podwórku nikogo nie było. Wystawiła głowę
na zewnątrz, żeby
sprawdzić, czy ktoś nie zainstalował w pob-
liżu kamery albo
małego mikrofonu. Widziała tylko brązowo-
szary tynk budynku.
Melissa zapisała wszystkie swoje prace w
dużym komputerze,
511/852
którego używała cała rodzina. Była tak ped-
antyczna jak Spencer i nigdy nie kasowała
plików. Nie trzeba było jej prosić o
pozwolenie, żeby przejrzeć jej pliki, bo były
ogólnodostępne na wspólnym dysku.
Tylko kto powiedział o tym A.?
Kusząca propozycja. Tylko że... nie, nie.
Zresztą Spencer
wiedziała, że A. tak naprawdę nie chce jej
pomóc. To na pewno
jakaś pułapka. A może A. to Melissa?
— Spencer? — zawołała mama z dołu. —
Kolacja!
Spencer zamknęła okno z mailem i powlokła
się na dół.
512/852
Gdyby
wzięła
pracę
Melissy,
mogłaby
skończyć inne zadania i
z o b a c z y ć s i ę z Wrenem. Może spara-
frazuje jakieś
fragmenty... z pomocą słownika synonimów.
Tylko ten jeden raz.
Komputer znowu się odezwał. Odwróciła się.
PS Ranisz mnie, więc i ja cię zranię. A może
zamiast ciebie
zranię pewnego chłopca? Lepiej uważajcie,
dopadnę was, gdy się tego będziecie najmniej
spodziewały.
A.
185
21
513/852
TAJEMNICZY WIELBICIEL
W piątkowe popołudnie Hanna usiadła na
trybunie boiska do
piłki nożnej i oglądała mecz szkoły z Rose-
wood z liceum w
Lansing. Nie mogła się skupić. Jej zazwyczaj
zadbane dłonie
teraz wyglądały okropnie. Z nerwów obgryzła
skórki wokół
kciuków do krwi. Oczy miała czerwone z
niewyspania.
Wyglądała, jakby miała zapalenie spojówek.
Powinna ukryć się
w domu. Na trybunach wszyscy mogli ją
oglądać.
514/852
„Mam cię na oku, Hanno, i lepiej rób, co ci
każę", napisał A.
Może politycy mieli rację, kiedy mówili, że
jeśli dasz się
zastraszyć terrorystom i schowasz się w
domu, to znaczy, że oni wygrali. A właśnie że
Hanna będzie siedzieć na trybunach i
oglądać mecz, tak jak rok i dwa lata temu.
Rozejrzała się. Była przerażona, że ktoś
naprawdę wie o
sprawie Jenny i może ją o to obwinie. A jeśli
A. naprawdę powie tacie? Dlaczego akurat
teraz, kiedy wszystko idzie ku lepszemu?
186
Po raz setny spojrzała w kierunku dziedzińca
szkolnego,
515/852
wypatrując Mony. Oglądanie chłopaków up-
rawiających sport
było ich małą tradycją. Kupowały napoje na
stoisku przy boisku i wykrzykiwały podszyte
seksem obelgi do chłopaków z
przeciwnej drużyny. Ale Mona zniknęła. Od
czasu kłótni w
centrum handlowym nie rozmawiały z sobą.
Hanna zauważyła blond kucyk i rudy
warkoczyk. Na jej
twarzy pojawił się mimowolny grymas. Riley
i Naomi
przyjechały i zajmowały miejsca niedaleko
Hanny. Dziś obie
miały podobne torebki od Chanel i wygląda-
jące na bardzo drogie tweedowe płaszcze,
jakby nagle nastała chłodna jesień. Kiedy
516/852
spojrzały w kierunku Hanny, szybko zaczęła
wpatrywać się w
boisko, choć nie miała nawet pojęcia, jaki
jest wynik.
— Hanna wygląda grubo w tym stroju -
usłyszała za sobą
szept Riley.
Poczuła, że się czerwieni. Zauważyła, że jej
bluzka lekko
opina brzuch. Pewnie trochę utyła. To przez
te napady głodu z
nerwów. Teraz powstrzymywała się od
prowokowania
wymiotów, choć przychodziło jej to z trudem.
Ogłoszono przerwę w meczu i chłopcy z
Rosewood podeszli
517/852
do swojej ławki. Sean usiadł na trawie i za-
czął rozmasowywać
łydkę. Hanna wykorzystała okazję i zeszła na
dół. Wczoraj, kiedy dostała wiadomość od A.,
była w szoku i nie zadzwoniła do
Seana, że nie idzie na Rai Lisa.
— Hanna — powiedział Sean, gdy ją
dostrzegł. — Hej.
-Wyglądał dziś tak ślicznie jak zawsze, choć
miał przepoconą
koszulkę i dwudniowy zarost. — Co u ciebie?
Hanna usiadła obok niego i zasłoniła nogi
spódnicą, żeby
chłopcy z drużyny nie widzieli jej majtek.
187
518/852
— Ja... — przełknęła ślinę, powstrzymując
łzy. „Tracę rozum.
A. doprowadza mnie do rozpaczy". — Słuchaj
— złożyła dłonie.
Nie mogę iść na Bal Lisa.
— Naprawdę? — Sean przekrzywił głowę. —
Dlaczego?
Wszystko w porządku?
Hanna położyła dłoń na równo skoszonej,
słodko pachnącej
murawie. Seanowi też powiedziała, że jej oj-
ciec nie żyje.
— To trochę skomplikowane... Ale muszę ci o
tym po-
wiedzieć.
519/852
Sean odpiął ochraniacze na kolanach, a po-
tem zawiązał je
mocniej. Przez sekundę Hanna patrzyła na
jego pięknie
ukształtowane, żylaste łydki. Z jakiegoś po-
wodu uważała, że to najseksowniejsza część
jego ciała.
— Ja chyba też nie pójdę — powiedział.
— Naprawdę? — zapytała zdumiona. Sean
wzruszył
ramionami.
— Wszyscy znajomi idą z dziewczynami.
Ryłbym sam jak
palec.
— Och — Hanna przesunęła nogi, robiąc
miejsce dla trenera,
520/852
który właśnie przechodził z tablicą z
wynikiem.
Miała ochotę dać sobie w twarz. Czy to zn-
aczy, że Sean uważa
ją za swoją dziewczynę?
Sean przysłonił oczy przed słońcem i spojrzał
na Hannę.
— Wszystko w porządku? Jesteś jakaś...
smutna. Hanna
położyła dłonie na gołych kolanach. Musiała
pogadać z kimś o A. Ale nie miała z kim.
— Jestem zmęczona — westchnęła. Sean
dotknął lekko jej
nadgarstka.
521/852
— Słuchaj. Może któregoś wieczoru w tygod-
niu pójdziemy na
kolację? Nie wiem... Chyba mamy parę spraw
do obgadania.
188
Serce Hanny zabiło mocniej. Jasne, świetny
pomysł.
— Super — uśmiechnął się Sean i podniósł z
murawy. — W
takim razie do zobaczenia.
Orkiestra szkolna zaczęła grać, zagrzewając
drużynę
Rosewood do walki. Przerwa się skończyła.
Hanna wspięła się na trybuny. Czuła się
trochę lepiej. Kiedy wróciła na swoje miejsce,
Riley i Naomi patrzyły na nią ciekawskim
wzrokiem.
522/852
— Hanna! — krzyknęła Naomi, kiedy Hanna
na nią po-
patrzyła. — Cześć!
— Hej — powiedziała Hanna tak fałszywie
słodkim tonem, na
jaki tylko potrafiła się zdobyć.
— Rozmawiałaś z Seanem? — Naomi
poprawiła kucyk. Miała
bzika na punkcie włosów. — Myślałam, że z
sobą zerwaliście.
— Ale nie przestaliśmy się przyjaźnić —
wyjaśniła Hanna. —
Nadal z sobą rozmawiamy.
Riley zaśmiała się pod nosem.
— I to ty z nim zerwałaś, tak?
523/852
Hanna poczuła ukłucie. Ktoś plotkował? -
Tak.
Naomi i Riley wymieniły porozumiewawcze
spojrzenia.
— Idziesz na Bal Lisa? — zapytała Naomi.
— Nie — powiedziała Hanna wyniośle. - Idę z
tatą na kolację
do Le Rec-Fin.
— Ooch — Naomi skrzywiła się. — Słyszałam,
że nikt tam
już nie chodzi.
— Wcale nie — Hanna poczuła ciepło na
policzkach. — To
nadal najlepsza restauracja w Filadelfii.
189
524/852
Wpadła w panikę. Le Bec-Fin się zmieniła?
Naomi wzruszyła
ramionami. Jej twarz niczego nie wyrażała.
— Tak tylko słyszałam.
— Tak — Riley otworzyła szeroko oczy. —
Wszyscy to
wiedzą.
Nagle Hanna zauważyła jakąś karteczkę
leżącą na trybunie.
Zrobiono z niej papierowy samolot, a potem
przygnieciono
kamieniem.
— Co to? — zapytała Naomi. — Origami?
Hanna rozłożyła
samolot.
525/852
Cześć, Hanno! Masz przeczytać Naomi i Ri-
ley poniższe
zdania, słowo w stówo. Bez oszukiwania!
Jeśli tego nie zrobisz, wszyscy się dowiedzą o
wiesz czym. To dotyczy też twojego taty.
A.
Hanna patrzyła na następny akapit napisany
równymi,
okrągłymi literami.
— Nie — wyszeptała, a serce zaczęło jej moc-
niej bić. Ten
liścik od A. mógł zrujnować jej reputację na
zawsze.
Próbowałam rozpiąć Seanowi spodnie na im-
prezie u Noela,
526/852
ale on mnie rzucił. Aha, i jeszcze trzy razy
dziennie zmuszam się do wymiotów.
— To jakiś list miłosny — zagruchała Riley. —
Od tajem-
niczego wielbiciela?
Hanna spojrzała na Naomi i Riley. Miały na
sobie krótkie
plisowane spódniczki i buty na słupku.
Patrzyły na nią jak wilki, jakby czuły jej
słabość.
190
— Widziałyście, kto to tu położył? — zapytała
Hanna, ale
obie wzruszyły tylko ramionami.
Rozejrzała się po trybunach. Siedzieli na nich
uczniowie,
527/852
rodzice, kierowca autobusu z tej drugiej
szkoły, z papierosem w dłoni. Ten, kto
podrzucił list, musiał wciąż tu być, prawda? I
widział, że Riley i Naomi siedzą obok niej.
Jeszcze raz spojrzała na liścik. Nie mogła
tego powiedzieć na
głos. Nie ma mowy.
Wtedy przypomniał jej się ostatni raz, kiedy
tata zapytał ją o wypadek Jenny. Usiadł na
jej łóżku i wpatrywał się w ośmiornicę zrobi-
oną na drutach przez Arię.
— Hanno — powiedział wreszcie. — Martwię
się o ciebie.
Przysięgnij, że tej nocy, kiedy oślepiono tę
dziewczynę, nie
bawiłyście się petardami.
528/852
— Nawet... ich nie tknęłam — wyszeptała
wtedy Hanna. I
skłamała.
Na boisku dwóch chłopców z przeciwnej
drużyny przybijało
piątkę. Pod trybunami ktoś zapalił jointa.
Hanna poczuła ostry, ziemisty zapach.
Zmięła w dłoni kawałek papieru i ze ściśn-
iętym żołądkiem stanęła przed Naomi i Riley.
Patrzyły na nią
rozbawione. Riley otworzyła usta. Jej oddech
śmierdział, jakby była na diecie białkowej.
—
PróbłamrozpiąćspdnieSeananaimrez-
ieuNoelaonmnierzucił
— wymamrotała. Wzięła głębszy wdech. To
nawet nie była
529/852
prawda.
—
Itrzyrazydzienniezmuszamsiedowymiotów.
W jej ustach słowa ułożyły się w szybki,
niezrozumiały bełkot.
Hanna szybko się odwróciła.
— Co ona powiedziała? — usłyszała za ple-
cami szept Riley,
ale nie miała zamiaru odwracać się i
wyjaśniać.
191
Zeszła na dół, mijając jakąś matkę, która os-
trożnie niosła tacę z colą i popcornem.
Rozglądała się w nadziei, że zauważy kogoś,
kto ją obserwuje. Nic. Nikt się nie śmiał, nikt
nie szeptał.
Wszyscy
oglądali
kolejną
akcję
pod-
bramkową chłopców z
530/852
Rosewood.
Ale gdzieś tu musi być A. A. ma ją na oku.
192
22
PRAWDA CIĘ ZNIEWOLI
W piątkowy wieczór Aria wyłączyła radio w
swoim pokoju.
Przez godzinę didżej lokalnej stacji gadał
tylko o Balu Lisa.
Mówił o tym jak o starcie promu kosmiczne-
go albo
zaprzysiężeniu prezydenta, a nie jak o jakiejś
głupiej imprezie charytatywnej.
Nasłuchiwała kroków rodziców w kuchni.
Zazwyczaj z dołu
531/852
dochodziła kakofonia dźwięków. Pierwszy
program z radia,
wiadomości z telewizora w kuchni albo ek-
sperymentalny jazz z
salonu. Teraz Aria słyszała tylko stukanie
garnków i patelni. I nagły trzask.
— Przepraszam — usłyszała głos Elli.
— Nic się nie stało — odparł Byron.
Aria spojrzała na ekran laptopa i czuła, że za
chwilę zwariuje.
Od kiedy jej podchody z Meredith zostały
gwałtownie
przerwane, próbowała znaleźć o niej inform-
acje w internecie.
Kiedy już zaczęło się poszukiwania w sieci,
trudno było przestać.
532/852
Z rozkładu zajęć w szkole jogi Aria
193
dowiedziała się, że Meredith ma na nazwisko
Stevens. Teraz
szukała numeru jej telefonu. Może do niej za-
dzwoni i uprzejmie każe jej odczepić się od
Byrona. Znalazła jej adres i chciała
sprawdzić,
jak
daleko
mieszka,
więc
wyszukała odpowiednią
mapę.
Zachowywała
się
jak
wariatka.
Przejrzała pracę na temat
Williama Carlosa Williamsa, którą Meredith
przygotowała na
pierwszym roku. Włamała się na stronę aka-
demii flollis, żeby
533/852
sprawdzić oceny Meredith. Znalazła też jej
konta
na
Friendsterze,
Facebooku
i
MySpace. Jej ulubionymi filmami były:
Donnie
Darko. Paryż, Teksas oraz Narzeczona dla
księcia. W rubryce zainteresowania wpisała
jakieś dziwne rzeczy: kule śniegowe,
tai-chi i magnesy.
W innej rzeczywistości mogłyby się zapr zyj
aźni ć. Tym
trudniej było Arii wypełnić polecenie A. z os-
tatniej wiadomości.
Czuła się tak, jakby wiadomość od A. miała
wysadzić w
powietrze jej telefon. Czuła się nieswojo na
samo wspomnienie
534/852
spotkania z Meredith i ze Sp en c er. Co
Spencer tam robiła?
Wiedziała coś?
W siódmej klasie Aria opowiedziała Ali o
swoim spotkaniu z
Tobym na warsztatach aktorskich. Leżały
wtedy razem ze
Spencer obok basenu.
— On o niczym nie wie — uspokoiła ją Ali,
smarując się
kremem do opalania. — Nie trać głowy.
—
Skąd
masz
taką
pewność?
—
zaprotestowała Aria. — A ten
człowiek, którego widziałam pod domkiem
na drzewie? Może on
535/852
powiedział Toby'emu! A może to był Toby?
Spencer uniosła brwi i rzuciła Alison dziwne
spojrzenie.
— Ali, może powinnaś... Ali zakaszlała
głośno.
194
— Spence — powiedziała głośno, jakby przed
czymś ją
ostrzegała.
Aria patrzyła na nie zdezorientowana. Ni z
tego, ni z owego
zadała pytanie, które chodziło jej po głowie
od dłuższego czasu.
— O czym tak szeptałyście w noc wypadku?
Gdy się
536/852
obudziłam, siedziałyście w łazience.
Ali przekrzywiła głowę.
— Wcale nie szeptałyśmy.
— Ali, szeptałyśmy — syknęła Spencer.
Ali zmierzyła ją wzrokiem, a potem spojrzała
na Arię.
— Słuchaj, nie rozmawiałyśmy o Tobym —
uśmiechnęła się
lekko. — Poza tym nie masz teraz na głowie
ważniejszych
spraw?
Aria zamarła. Ledwo kilka dni wcześniej
razem z Ali nakryły
jej ojca z Meredith. Spencer pociągnęła Ali za
rękaw.
537/852
— Ali, myślę, że powinnaś... Ali podniosła
rękę.
— Spcnce, jak Boga kocham...
— Co takiego? — zaskrzeczała Spencer. -
Myślisz, że to takie
łatwe?
Po spotkaniu w szkole jogi Aria chciała
złapać Spencer w
szkole i z nią porozmawiać. Coś ukrywały z
Ali i może miało to coś wspólnego z A. Jed-
nak... się bała. Wydawało jej się, że zna swoje
dawne przyjaciółki na wylot. Teraz zdała
sobie sprawę, że każda ma jakieś sekrety,
którymi nie chce się dzielić... Może tak
naprawdę nigdy ich nie znała?
Z,adzwonił jej telefon, wyrywając ją ze świata
wspomnień.
538/852
Leżał na stercie brudnych T-shirtów, które
chciała wyprać.
Wzięła go do ręki.
195
— Hej — po drugiej stronie usłyszała chłop-
ięcy głos. — To ja,
Sean.
— Och! — wykrzyknęła. — Co u ciebie?
— Właśnie wróciłem z meczu. Co robisz
wieczorem? Aria
poczuła przypływ radości.
— Hm... nic specjalnego.
— Chcesz się umówić?
539/852
Znów usłyszała jakiś łomot na dole, a potem
głos ojca.
— Wychodzę — powiedział i trzasnął
drzwiami. Nie miał
zamiaru jeść z nimi kolacji. Zn o wu . Wróciła
do rozmowy z
Seanem.
— Może teraz?
Sean zaparkował swoje audi na wolnym
miejscu i zaprowadził
Arię na brzeg rzeki. Po lewej stronie biegło
ogrodzenie z siatki, po prawej w dół wiła się
ścieżka. Wyżej widać było nasyp
kolejowy. Pod nimi rozciągało się całe
Rosewood.
540/852
— Znaleźliśmy to miejsce z bratem kilka lat
temu — wyjaśnił
Sean.
Rozłożył na trawie swój kaszmirowy sweter.
Z plecaka wyjął
chromowany termos i podał Arii.
— Chcesz?
Aria poczuła zapach rumu.
Wypiła potężny łyk i spojrzała na Seana
kątem oka. Miał
pięknie wyrzeźbioną twarz i świetnie do-
brane ubranie. W
przeciwieństwie do innych chłopaków z
Rosewood nie wysyłał
541/852
wszem wobec sygnału: „Jestem śliczny i
wiem o tym".
196
- Często tu przychodzisz? - zapytała.
Sean wzruszył ramionami i usiadł obok niej.
- Nieczęsto. Czasami.
Aria myślała, że tacy chłopcy jak Sean im-
prezują całymi
nocami, wynoszą z domu rodziców piwo i
grają bez przerwy na
PlayStation. A potem moczą się godzinami w
gorącej kąpieli,
żeby zmyć z siebie zmęczenie. W Rosewood
prawie każdy miał
podgrzewaną balię w ogrodzie.
542/852
W dole migotały światła miasta. Aria spojrza-
ła na iglicę
uczelni Hollis, która nocą nabierała koloru
kości słoniowej.
- Fantastyczny widok - westchnęła. — Jak to
możliwe, że
nigdy tu nie byłam.
- Mieszkaliśmy kiedyś niedaleko stąd —
uśmiechnął się Sean.
Często jeździliśmy tu z bratem na rowerach
tere nowych.
Przychodziliśmy się tu bawić w Blair Witch.
- Blair Witch? — powtórzyła jak echo Aria.
Skinął głową.
- Jak obejrzeliśmy ten film, chcieliśmy sami
nakręcić horror.
543/852
- Ja też się tak bawiłam! — wykrzyknęła Aria
i położyła dłoń
na ramieniu Seana. Szybko ją odsunęła. —
Ale u siebie na
podwórku.
- Masz ciągle nagrania?
- Tak, a ty?
- Ja też. Może kiedyś się umówimy na wspól-
ne oglądanie?
- Jasne — uśmiechnęła się.
Sean przypominał jej trochę kanapkę croque-
monsieur, którą
kiedyś zamówiła w Nicei. Z wierzchu wy-
glądała zwyczajnie, jak
tost zapieczony z serem. Ale gdy ją ugryzła,
544/852
197
okazało się, że w środku jest ser brie z
pieczarkami. Z
wierzchu nie widać wszystkiego. Sean oparł
się na łokciach.
— Kiedyś nakryliśmy tu jakąś parę, która up-
rawiała seks.
— Naprawdę? — zachichotała Aria. Sean
wziął od niej
termos.
— Tak. I tak byli sobą zajęci, że w pierwszej
chwili nas nie
zauważyli. Wycofaliśmy się powoli, ale
nastąpiłem na jakąś
suchą gałąź. Wpadli w panikę.
545/852
— No jasne — przeszył ją dreszcz. — To musi
być okropne.
Sean dotknął jej ramienia.
— Jak to, nigdy nie robiłaś tego w miejscu
publicznym? Aria
odwróciła wzrok.
-Nie.
Przez chwilę panowała cisza. Aria czuła się
jakoś dziwnie
skrępowana. Ale też... podekscytowana.
Trochę. Jakby coś się
zaraz miało wydarzyć.
— Wtedy w aucie zdradziłeś mi swoją tajem-
nicę, że chcesz
skończyć ze swoim dziewictwem...
546/852
— Tak.
— Czemu... Jak myślisz, dlaczego?
— Przyłączyłem się do Klubu D, bo wszyscy
koniecznie
chcieli uprawiać seks. A ja chciałem się dow-
iedzieć, dlaczego
inni nie chcą go uprawiać.
— No i?
— I myślę, że najczęściej powstrzymuje ich
strach. I chyba
czekają na właściwą osobę. Na kogoś, z kim
mogą być zupełnie
szczerzy.
Zamilkł. Aria przyciągnęła kolana do piersi.
Chciała, żeby w
547/852
tej chwili Sean powiedział: „Ario, to ty jesteś
tą właściwą osobą.
Westchnęła.
198
— Uprawiałam seks tylko raz.
Sean postawił termos w trawie i spojrzał na
nią.
— Na Islandii, po pierwszym roku pobytu. —
Dziwnie się
czuła, mówiąc mu to. — Z Oskarem, chło-
pakiem, który bardzo
mi się podobał. Chciał, więc się zgodziłam,
ale... Nie wiem. —
Odgarnęła włosy do tyłu. — Nie kochałam go.
Nikomu wcześniej
548/852
o tym nie mówiłam.
Przez chwilę milczeli. Aria czuła bicie swo-
jego serca. Ktoś na dole smażył mięso na
grillu. Czuła zapach węgla i hamburgerów.
Słyszała, jak Sean zmienił pozycję i zbliżył się
do niej. Ona też się przysunęła do niego.
Czuła lekkie zdenerwowanie.
— Chodź ze mną na Bal Lisa — powiedział
nagle. Aria
uniosła głowę.
— B-bal Lisa?
— Tę imprezę charytatywną. Umiesz się ład-
nie ubrać? I
tańczyć?
Zamrugała.
549/852
— Wiem, co to Bal Lisa.
— Chyba że już masz parę. Oczywiście
pójdziemy jako
przyjaciele.
Aria poczuła lekkie rozczarowanie, kiedy
powiedział słowo
„przyjaciele1'. Kilka sekund temu wydawało
jej się, że zaraz się pocałują.
— Nie zaprosiłeś jeszcze nikogo?
— Nie. Zapraszam ciebie.
Aria spojrzała na niego ukradkiem. Jej wzrok
powędrował na
jego brodę. Ali mawiała, że chłopaki mają
często na brodzie
„drugi tyłek". Ale Sean wyglądał tak słodko.
550/852
— Hm, no dobra.
— Super — uśmiechnął się szeroko Sean.
199
Aria
odwzajemniła
uśmiech.
Ale
jed-
nocześnie... przemknęła
jej przez głowę straszna myśl. „Daję ci czas
do północy w sobotę, mój drogi Kopciuszku.
W przeciwnym razie się tym zajmę".
Sobota jest jutro. Sean zauważył wyraz jej
twarzy.
— Co ci jest?
Aria milczała. 'W ustach czuła smak rumu.
— Wczoraj natknęłam się na tę kobietę, z
którą zabawia się
551/852
mój ojciec. Przez przypadek. — Odetchnęła
głęboko. —
Właściwie nie przez przypadek. Chciałam
zapytać ją, co to
wszystko ma znaczyć, ale zabrakło mi
odwagi. Boję się, że
mama... kiedyś ich przy łapie. — Do oczu
napłynęły jej łzy. —
Nie chcę, żeby moja rodzina się rozpadła.
— A nie możesz z nią jeszcze raz pogadać? —
zapytał Sean po
chwili milczenia.
— Nie wiem — wbiła wzrok w drżące dłonie.
— W głowie
mam gotowe przemówienie do niej. Chcę,
żeby poznała moją
552/852
wersję tej historii. — Odchyliła głowę w tył i
spojrzała na niebo, jakby szukała odpowiedzi
w gwiazdach. — Ale może to głupi
pomysł.
— Wcale nie. Mogę pójść z tobą. Żeby cię
wesprzeć.
Spojrzała na niego.
— Naprawdę byś to zrobił?
Sean odwrócił wzrok w stronę drzew.
— Nawet teraz, jeśli chcesz.
Aria pokręciła gwałtownie głową.
— Teraz bym nie mogła. Zostawiłam notatki
w domu. Sean
wzruszył ramionami.
553/852
— A pamiętasz, co chcesz powiedzieć?
— Chyba tak — powiedziała Aria słabym
głosem. Spojrzała
na czubki drzew. - To niedaleko... Ona
mieszka za
200
tym wzgórzem. W Old Hollis. - Dowiedziała
się tego, pro-
wadząc poszukiwania w internecie.
— Chodź — Sean wyciągnął do niej rękę.
Zanim zdążyła się zastanowić, schodzili po
porośniętym trawą
wzgórzu. Minęli samochód Seana.
Przeszli przez ulicę. Old Hollis było stu-
dencką
dzielnicą
pełną
starych,
554/852
wiktoriańskich domów. Wzdłuż chodnika
stały
volkswageny, volvo i saaby. Choć był
piątkowy wieczór, ulice
świeciły pustkami. Może gdzieś indziej zor-
ganizowano jakąś
większą imprezę. Aria zastanawiała się, czy
Meredith jest w
domu. Miała cichą nadzieję, że jej nie
zastanie.
Na następnej ulicy Aria zatrzymała się przed
różowym
domem. Na ganku suszyły się cztery pary
butów do joggingu. Na
podjeździe ktoś namalował kredą wielkiego
penisa. Dom w sam
555/852
raz dla Meredith.
- To chyba tutaj.
— Mam zaczekać? - wyszeptał Sean.
Aria otuliła się swetrem. Nagle zrobiło się jej
zimno.
— Chyba tak. — Chwyciła Seana za ramię. —
Nie dam rady.
- Dasz — Sean położył jej dłoń na ramieniu.
— Będę tu
czekał. Nic ci nie grozi, obiecuję.
Aria poczuła nagle wdzięczność do niego. Był
taki...
wspaniały. Nachyliła się i lekko pocałowała
go w usta. Kiedy się odsunęła, miał na twarzy
wyraz zdumienia.
556/852
- Dziękuję - powiedziała.
Powoli weszła po skrzypiących schodach.
Czuła, jak rum
krąży jej w żyłach. Wypiła trzy czwarte z ter-
mosu Seana,
zostawiając dla niego ledwo kilka łyków.
Kiedy nacisnęła
dzwonek, oparła się o jedną z kolumn, żeby
złapać
201
równowagę. To nic był dobry wieczór na
noszenie włoskich
sandałków na obcasie.
Meredith otworzyła drzwi. Miała na sobie
lniane, bardzo
557/852
krótkie szorty i biały podkoszulek z narysow-
anym bananem.
Wyglądał jak okładka jakiejś płyty, której
nazwy Aria nie mogła sobie przypomnieć.
Wyglądała na wyższą niż poprzednio. Była
mniej wiotka i bardziej muskularna, jak
dziewczyny z filmów
akcji. Aria poczuła się przy niej taka wątła.
Meredith rozpoznała ją od razu.
— Alison, prawda?
— Tak naprawdę to Aria. Aria Montgomery.
Córka Byrona
Montgomery'ego. Wiem, co jest grane. Chcę,
żebyście to
skończyli.
558/852
Meredith otworzyła szeroko oczy. Wzięła
głęboki oddech, a
potem wypuściła powietrze nosem. Jak smok
z bajek.
— Ach tak?
— Dokładnie tak.
Aria zamilkła, bo zdała sobie sprawę, że
mówi niewyraźnie.
„Kładnietk". Serce biło jej mocno. Wydawało
jej się, że cała jej skóra pulsuje
Meredith uniosła brew.
— To nie twój interes. — Wytknęła głowę za
próg i rozejrzała
się. — Skąd wzięłaś mój adres?
559/852
— Niszczysz wszystko — mówiła dalej Aria. -
I chcę, żebyś
przestała. Okej? Ranisz... wiele osób. On ma
żonę... i rodzinę.
Aria skarciła się w myślach za żałosny ton w
swoim głosie i za to, że jej starannie ułożona
przemowa wymknęła jej się spod
kontroli. Meredith założyła ręce na piersi.
— Wiem o wszystkim — odparła i zaczęła
zamykać drzwi. —
I przykro mi. Naprawdę. Ale my się
kochamy.
202
23
NASTĘPNY PRZYSTANEK: WIĘZIENIE W
ROSEWOOD
560/852
W sobotę późnym popołudniem, kilka godzin
przed
rozpoczęciem Balu Lisa, Spencer usiadła
przed komputerem.
Właśnie napisała mail do Squidwarda, za-
łączając zadanie
domowe. „Po prostu to wyślij", powiedziała
do siebie w myślach.
Zamknęła oczy, kliknęła myszką i kiedy
spojrzała ponownie na
ekran, wiadomość została wysłana.
No cóż, tak jakby odrobiła zadanie.
Przecież nie oszukiwała. Naprawdę. No może
trochę. Ale kto
561/852
mógł ją za to winić? Po ostatniej wiadomości
od A. przez całą noc dzwoniła do Wrena, ale
włączała się tylko poczta głosowa.
Zostawiła
mu
pięć
wiadomości,
coraz
bardziej desperackich,
Dwanaście razy wkładała buty i przygotowy-
wała się do wyjścia.
Chciała jechać do Filadelfii i sprawdzić, czy
wszystko u niego w porządku. Jednak się
powstrzymała. Kiedy usłyszała, że dostała
wiadomość, chwyciła szybko za telefon, ale
okazało się, że to
203
tylko Squidward wysłał e-mail do wszystkich,
przypominając
o zasadach zapisywania bibliografii.
562/852
Kiedy ktoś położył jej dłoń na ramieniu,
krzyknęła ze strachu.
Melissa cofnęła się o krok.
— O! Przepraszam! To tylko ja! Spencer
oddychała ciężko.
-Ja...
Spojrzała na biurko. Cholera. Zauważyła
kawałek papieru z
napisem; „Ginekolog, wtorek, 17. Antykon-
cepcja?". Na ekranie wciąż widniało stare
wypracowanie z historii, napisane przez
Melissę. Kopniakiem wyłączyła komputer i
ekran natychmiast
zgasł.
— Stresujesz się? - zapytała jej siostra. —
Dużo roboty przed
563/852
Balem Lisa?
— Tak jakby — Spencer szybko up-
orządkowała papiery na
biurku.
— Pożyczyć ci poduszkę lawendową? Świet-
nie rozładowuje
stres.
— Dam sobie radę — Spencer nie mogła
spojrzeć siostrze w
oczy.
„Ukradłam ci pracę domową i chłopaka -
pomyślała. — Nie
powinnaś być dla mnie taka miła". Melissa
wydęła usta.
564/852
— Nie chcę cię bardziej stresować, ale na dole
czeka na ciebie gliniarz. Chce ci zadać kilka
pytań.
— Co takiego? — zawołała Spencer.
— Chodzi o Alison - wyjaśniła Melissa.
Pokręciła głową. —
Nie powinni cię tak wypytywać, szczególnie
kilka dni po jej
pogrzebie. To chore.
Spencer próbowała się opanować. Spojrzała
do lustra,
wygładziła włosy i zakryła fluidem cienie pod
oczami.
204
Włożyła białą bluzkę i obcisłe spodnie khaki.
Proszę bardzo.
565/852
Prezentowała się wiarygodnie i niewinnie.
Ale całe jej ciało
wibrowało.
Na dole faktycznie czekał na nią gliniarz.
Zaglądał do biura
taty i wpatrywał się w jego kolekcję starych
gitar. Kiedy się
odwrócił, zdała sobie sprawę, że to nie ten
sam, z którym
rozmawiała w czasie pogrzebu. Ten był młod-
szy. I wyglądał
znajomo. Chyba skądś go znała.
— To ty jesteś Spencer? — zapytał.
— Tak — odparła cicho. Wyciągnął do niej
dłoń.
566/852
— Nazywam się Darren Wilden. Właśnie
przejąłem sprawę
morderstwa Alison DiLaurentis.
— Morderstwa — powtórzyła Spencer.
— Tak - potwierdził oficer Wilden. —
Podejrzewamy, że to
morderstwo.
— Okej — Spencer starała się mówić jak ktoś
dojrzały i
zrównoważony.
Wilden gestem wskazał Spencer miejsce na
kanapie. Usiadł
naprzeciwko
niej.
Wtedy
przypomniała
sobie, skąd go zna. Ze
567/852
szkoły. Gdy chodziła do szóstej klasy, on miał
reputację łobuza.
Jedna z przyjaciółek Metissy, kujonka o imi-
eniu Tiana, zabujała się w nim. Kiedyś
przekazała mu przez Melissę liścik. Pracował
w barze espresso. Spencer wydawało się
wtedy, że Darren ma
bicepsy jak wielkie puszki.
Teraz
wpatrywał
się
w
nią.
Poczuła
swędzenie w nosie. Stary
zegar dziadka tykał głośno. Wreszcie Darren
się odezwał.
— Jest coś, co chciałabyś mi powiedzieć? -
Wilden rozparł się
w fotelu. - O Alison.
Spencer zamrugała. Czuła, że coś jest nie tak.
568/852
205
— Była moją najlepszą przyjaciółką — pow-
iedziała wreszcie.
Pociły jej się dłonie. Byłam z nią tej nocy,
kiedy zaginęła.
— Zgadza się — Wilden spojrzał na swój not-
atnik. — Tak
mówią akta. Przesłuchiwano cię na komis-
ariacie po jej
zniknięciu?
— Tak. Dwa razy.
— Zgadza się. — Wilden złożył dłonie. — Na
pewno po-
wiedziałaś w sz ys t ko ? Czy ktoś nienawidził
Alison? Może ktoś już cię o to pytał, ale ja
jestem nowy, a ty może coś sobie
569/852
przypomniałaś?
Spencer nie mogła zebrać myśli. Tak
naprawdę wiele
dziewczyn nienawidziło Ali. Nawet Spencer
jej nienawidziła,
czasami, szczególnie wtedy gdy Ali nią ma-
nipulowała i gdy
groziła, że wyjawi wszystkie jej tajemnice,
jeśli piśnie choć
słówko o sprawie Jenny. Gdy Ali zniknęła,
Spencer odczuła ulgę.
Toby'ego wysłano do odległej szkoły, więc jej
tajemnice były
bezpieczne.
Nie miała pojęcia, co wie ten gliniarz. Może
policja dostała
570/852
cynk od A., że Spencer coś wie. Szatański
plan. Jeśli Spencer
powiedziałaby: „Tak, wiem, kto jej nienaw-
idził naprawdę tak
bardzo, że mógłby ją zabić", to wtedy musi-
ałaby też przyznać się do swojego udziału w
sprawie Jenny. Jeżeli jednak nic nie powie i
osłoni siebie, A. może skrzywdzić jej przyja-
ciółki... i Wrona.
„Ranisz mnie, więc i ja cię zranię".
Czuła na karku zimny pot. A jeśli Toby wró-
cił, żeby się na niej zemścić? A jeśli współ-
pracował z A.? A jeśli on i A. to ta sama
osoba? Jeśli tak i jeśli to on zabił Ali, to czy
miał zamiar przyznać się do tego policji?
206
571/852
— Jestem pewna, że powiedziałam wszystko
— oświadczyła
wreszcie.
Nastąpiła długa cisza. Wilden gapił się na
Spencer. Spencer
gapiła się na Wildena. Spencer przypomniała
sobie o nocy, gdy
wydarzyła się sprawa Jenny. Spała niespoko-
jnie, jak w malignie.
Obok jej przyjaciółki popłakiwały. Nagle się
zbudziła. Była
trzecia
trzydzieści
cztery.
W
pokoju
panowała cisza. Poczuła się silna. Ali spała
na kanapie, trzymała na kolanach głowę
Emily.
— Nie mogę — powiedziała, budząc Ali. —
Musimy się
572/852
przyznać.
Ali wstała, zaprowadziła Spencer do łazienki
i usiadła na
brzegu wanny.
— Weź się w garść, Spencer. Nie możesz się
załamać, jak
zaczną nas przesłuchiwać na policji.
— Na policji? — pisnęła Spencer, a serce za-
częło jej szybciej
bić.
— Ciii — wyszeptała Ali. Bębniła palcami w
krawędź wanny.
— Może nie wezmą nas na przesłuchanie, ale
musimy na wszelki
573/852
wypadek ustalić jedną wersję wydarzeń.
Alibi.
— Czemu nie możemy powiedzieć prawdy? —
zapytała
Spencer. — Co takiego zrobił Toby, że tak się
zdziwiłaś, że aż odpaliłaś petardę?
Ali pokręciła głową.
— Mam lepszy pomysł. Zachowajmy jego
sekret, a on nie
wyjawi naszego.
Zerwały się na równe nogi, gdy rozległo się
pukanie do drzwi.
— Dziewczyny? — usłyszały głos Arii.
207
574/852
— No dobra — powiedział wreszcie Wilden,
wyrywając
Spencer z zamyślenia. Wręczył jej swoją
wizytówkę. — Za-
dzwoń, jak sobie coś przypomnisz, dobrze?
— Oczywiście — kiwnęła głową Spencer.
Wilden położył dłonie na biodrach i rozejrzał
się po pokoju.
Spojrzał na zabytkowe meble, piękne okno z
witrażem, ciężkie
ramy obrazów wiszących na ścianach i cenny
zegar, który
Hastingsowie dostali w spadku i który rodz-
ina posiadała od
dziewiętnastego
wieku.
Potem
zmierzył
wzrokiem Spencer: od
575/852
diamentowych kolczyków, przez malutki
zegarek od Cartiera, po
blond pasemka, które kosztowały trzysta
dolarów tygodniowo.
Uśmieszek na jego twarzy zdawał się mówić:
„Wyglądasz jak
ktoś, kto ma wiele do stracenia".
— Idziesz na tę imprezę charytatywną
wieczorem? — zapytał,
a ona podskoczyła. — Bal Lisa?
— Mhm, tak — odparła cicho.
— Dobrze — zasalutował Wilden. — Miłej
zabawy.
Powiedział to normalnym głosem, ale wyraz
jego twarzy mówił:
576/852
„Jeszcze z tobą nie skończyłem".
208
24
ZA DWIEŚCIE PIĘĆDZIESIĄT DOLARÓW
MOŻESZ
ZJEŚĆ
KOLACJĘ,
POTAŃCZYĆ
I...
DOSTAĆ
OSTRZEŻENIE
Bal Lisa odbywał się w Kingman Hall, starej
wiejskiej
posiadłości, zbudowanej przez człowieka,
który na początku
dwudziestego wieku wymyślił jakiś nowy typ
dojarki. W
577/852
czwartej klasie, kiedy poznały historię tego
domu, Emily
nazywała go Dornem Krasuli.
Recepcjonistka spojrzała na zaproszenia.
Emily rozejrzała się.
Przed budynkiem rozciągał się ogród z
labiryntem z żywopłotu.
Rynny ozdobione były gargulcami. Przed
sobą widziała namiot,
w którym odbywała się impreza. Oświetlały
go lampiony. W
środku zgromadził się tłum.
— Pięknie tu — Toby stał tuż za nią.
Mijały ich dziewczyny w wyszukanych, szy-
tych na miarę
578/852
sukniach, z torebkami wysadzanymi drogimi
kamieniami. Emily
spojrzała na swoją sukienkę, różową, bez
ramiączek. Pożyczyła
ją od Carolyn, która rok wcześniej
209
kupiła ją na bal maturalny. Sama się
uczesała, skropiła bardzo dziewczęcymi per-
fumami Carolyn — użyła ich za dużo i kichała
— i po raz pierwszy od dawna założyła
kolczyki. Musiała je na
siłę przeciskać przez dziurki w uszach, które
prawie zarosły.
Mimo wszystkich wysiłków na tle innych
dziewczyn czuła się
bardzo pospolita.
579/852
Wczoraj,
kiedy
Emily
zadzwoniła
do
Toby'ego, żeby zaprosić
go na bal, zdawało jej się, że był zaskoczony,
ale i ucieszony.
Pójdą na bal, pocałują się i kto wie? Może
zostaną parą. Kiedyś pojadą w odwiedziny do
Jenny do Filadelfii i wtedy Emily jakoś jej
wszystko
wynagrodzi.
Zaopiekuje
się
następnym psem
przewodnikiem Jenny. Będzie jej czytać
książki, które nie
ukazały się w alfabecie Braille'a. Może z cza-
sem przyzna się do udziału w wypadku
Jenny.
A może nie.
Choć teraz była na Balu Lisa, wcale nie czuła
się dobrze.
580/852
Czuła fale ciepła, a potem fale chłodu.
Żołądek jej się skurczył.
Dłonie Toby'ego wydawały jej się zbyt szor-
stkie. Tak się
denerwowała, że w drodze zamienili ledwo
kilka słów. Zresztą na balu trudno było
zachować spokój. Wszyscy byli tacy sztywni i
spięci. Emily wiedziała, że ktoś ją obserwuje.
Na widok każdej dziewczyny i każdego chło-
paka zastanawiała się, czy to A. -
Uśmiech!
Lampa
błyskowa
oślepiła
ją
i
Emily
krzyknęła cicho. Kiedy
mroczki zniknęły jej sprzed oczu, zobaczyła,
że uśmiecha się do niej blondynka w bor-
dowej sukience z identyfikatorem
581/852
prasowym na prawej piersi i cyfrowym apar-
atem przewieszonym
przez ramię.
210
— Robię zdjęcia dla „Philadelphia Inquirer" -
wyjaśniła. —
Mogę zrobić jeszcze jedno? Na tym masz
przerażony wyraz
twarzy.
Emily wzięła Toby'ego pod rękę i próbowała
wyglądać na
szczęśliwą. Ale na jej twarzy pojawił się tylko
jakiś grymas.
Kiedy reporterka oddaliła się, Toby spojrzał
na nią.
582/852
— Coś nie tak? Wydawało mi się, że obiektyw
cię nie krępuje.
— A kiedy widziałeś mnie przed obiekty-
wem? — Emily
zesztywniała.
— W czasie zawodów pływackich — przy-
pomniał jej Toby.
— Ten mały wariat robił nam zdjęcia.
— Ach, tak — westchnęła Emily.
Toby podążył wzrokiem za kelnerem, który
roznosił drinki.
— Więc w takich miejscach się bawisz?
— Broń Boże! — odparła Emily. — Nigdy nie
byłam na takiej
imprezie.
583/852
Toby rozejrzał się.
— Wszyscy wyglądają jak... z plastiku. Kiedyś
miałem ochotę
zabijać takie osoby.
Emily poczuła nagły skurcz w całym ciele.
Tak samo poczuła
się, kiedy obudziła się na tylnym siedzeniu
samochodu Toby'ego.
Kiedy Toby zauważył wyraz jej twarzy,
uśmiechnął się.
— Nie do sło wn i e — ścisnął jej dłoń. —
Jesteś o wiele
ładniejsza niż te dziewczyny.
Emily zaczerwieniła się. Jakoś nie czuła
niczego
584/852
szczególnego, kiedy to mówił i dotykał jej
dłoni. A powinna.
Toby był przystojny. Właściwie przepiękny.
Włożył czarny
211
garnitur i eleganckie buty. Zaczesał włosy do
tyłu, eksponując pięknie ukształtowaną,
kwadratową szczękę. Patrzyły na niego
wszystkie dziewczyny. Kiedy stanął na ganku
w jej domu, nawet
powściągliwa Carolyn zawołała:
— Ale przystojny!
Jednak kiedy trzymał ją za rękę, nie czuła
nic, choć bardzo
chciała. Jakby szła za rękę z siostrą.
585/852
Emily próbowała się wyluzować. Razem z To
bym weszli do
namiotu, zamówili dwie pina colady i
dołączyli do par na
parkiecie. Tylko kilka dziewczyn tańczyło tak,
jak by ćwiczyły, oglądając teledyski na MTV,
z rękami w górze i sztuczną ekstazą wypisaną
na twarzy. Inni po prostu podskakiwali i
śpiewali razem z Madonną. W kącie
ustawiano sprzęt do karaoke, a dziewczyny
spisywały piosenki, które chciały zaśpiewać.
Emily poszła do łazienki. Wyszła z namiotu i
przeszła przez
stylowy korytarz oświetlony światłem świec.
Podłogę posypano
płatkami róż. Mijały ją dziewczyny idące pod
ramię i
586/852
chichoczące do siebie. Emily odruchowo
położyła dłoń na piersi.
Nigdy wcześniej nie miała na sobie sukienki
bez ramiączek. Bała się, że ta zaraz z niej
spadnie i odsłoni jej piersi.
— Powróżyć?
Emily spojrzała w górę. Ciemnowłosa kobieta
w jedwabnej,
wzorzystej sukni siedziała przy stoliku pod
wielkim portretem
Horace'a Kingmana, wynalazcy dojarki. Na
lewej ręce miała
mnóstwo bransoletek, a pod szyją przypięła
broszkę w kształcie węża. Na stoliku leżała
talia kart obok napisu: MAGIA
TAROTA.
587/852
212
— Poproszę — powiedziała Emily.
Wróżka siedziała w miejscu publicznym,
pośrodku holu, na
oczach wszystkich.
Kobieta wskazała na nią palcem za-
kończonym długim
paznokciem.
— Przyda ci się. Dziś coś ci się przytrafi. Coś,
co zmieni twoje życie.
Emily poczuła napięcie w całym ciele.
— Mnie?
— Tak, tobie. Ten chłopak, z którym
przyszłaś... Tak
588/852
naprawdę nie jego chcesz. Musisz wrócić do
tego, kogo na-
prawdę kochasz.
Emily opadła szczęka. W jej głowie kłębiły się
myśli. Wróżka
wyglądała tak, jakby chciała coś jeszcze
dodać, ale Naomi
Zeigler wepchała się przed Emily i usiadła
przy stoliku.
— Spotkałyśmy się rok ternu — mówiła pod-
niecona Naomi i
oparła się na łokciach. — To była genialna
wróżba.
Emily odeszła. Miała mętlik w głowie. Coś
miało jej się
589/852
przydarzyć? Coś, co... zmieni jej życie? Może
Ben zdradzi
wszystkim jej tajemnicę? Albo Maya. A.
pokaże wszystkim jej
zdjęcia? Może Toby dowiedział się o wszys-
tkim od A.? J już wie o sprawie Jenny?
Wszystko było możliwe.
Emily opłukała twarz zimną wodą i wyszła z
łazienki.
Wracając do namiotu, wpadła na kogoś. Gdy
go rozpoznała,
zamarła.
— Hej — powiedział Ben sztucznie przy-
jaznym tonem. Miał
czarny garnitur. Do klapy wpiął małą białą
gardenię.
590/852
H-hej — wyjąkała Emily. — Nie wiedziałam,
że przyjdziesz.
213
— Ja też się ciebie tu nie spodziewałem —
Ben nachylił się do
niej. — Fajny ten twój chłopak. — Gdy mówił
„twój chłopak", palcami pokazał w powietrzu
cudzysłów. — Widziałem was
wczoraj na zawodach. Ile mu zapłaciłaś za to,
że tu z tobą
przyszedł?
Emily poszła dalej. W ciemnym holu modliła
się, żeby nie
potknąć się w butach na obcasach. Słyszała
za sobą kroki Bena.
— Czemu uciekasz? - zawołał radośnie.
591/852
— Daj mi spokój — rzuciła, nawet się nie
odwracając.
— To twój ochroniarz? Ochrania cię na zawo-
dach i tutaj? A
gdzie się teraz podziewa? Czy wynajęłaś go,
żeby wszystkich
przekonać, że nie jesteś lesbą? - Ben zachi-
chotał złośliwie.
— Ha, ha — Emily odwróciła się i spojrzała
mu prosto w
oczy. — Ale zabawne.
— Tak? — Ben przyparł ją do ściany. Tak po
prostu. Chwycił
ją za nadgarstki i przycisnąl całym ciężarem
ciała. — To cię
bawi?
592/852
Ben działał gwałtownie, a jego ciało było
ciężkie. Parę metrów dalej ludzie wchodzili
do łazienki. Czy nikt nie widział, co się
dzieje?
— Przestań — wydusiła z siebie Emily.
Jego mocna dłoń powędrowała pod sukienkę
Emily i
przesuwała się po jej kolanie.
— Powiedz, że ci się to podoba - powiedział
jej do ucha. —
Albo powiem wszystkim, że jesteś lesbą.
Łzy napłynęły do oczu Emily.
— Ben wyszeptała, zaciskając uda. Nie jestem
lesbijką.
214
593/852
— Więc powiedz, że ci się to podoba -
warknął Hen i ścisnął
jej nagie udo.
Jego dłoń zbliżała się do jej majtek. Kiedy z
sobą chodzili,
nigdy nie posunęli się tak daleko. Emily
zagryzła wargi tak
mocno, że wydawało jej się, że krwawią. Już
miała ulec i
powiedzieć, że jej się to podoba, dla świętego
spokoju, ale
ogarnęła ją furia. Niech myśli, co chce. Niech
powie wszystkim.
Nie ma prawa tak jej traktować.
Oparła się o ścianę, a potem kopnęła Bena z
całej siły w
594/852
krocze.
— Uff! — Ben cofnął się i złapał za krocze.
Zaskamlał cicho.
— Co ty...?
Emily wygładziła sukienkę.
Odwal się ode mnie. — Czuła gniew w każdej
komórce ciała.
— Bo pożałujesz,
Ben zrobił kilka kroków w tył, aż wreszcie
trafił na ścianę.
Kolana ugięły się pod nim i osunął się na
podłogę.
— To naprawdę zły ruch — wymamrotał,
siedząc na
podłodze.
595/852
— Nie boję się — rzuciła Emily i odeszła.
b Kroczyła dumnie, żeby tylko nie dać po
sobie poznać, jak
bardzo ją zranił. Chciało jej się płakać.
— Hej — ktoś delikatnie chwycił ją za ramię.
Kiedy otarła łzy, zobaczyła przed sobą Mayę.
— Widziałam wszystko - wyszeptała Maya,
pokazując w
kierunku wciąż leżącego Bena. — W
porządku?
— Tak — rzuciła Emily.
Nie mogła z siebie wydobyć ani słowna
więcej. Próbo wała się
opanować, ale nie dała rady. Oparła się o
ścianę
596/852
215
i zakryła twarz rękami. Musi policzyć do
dziesięciu, wtedy się uspokoi. Raz... d w a...
trzy... Maya dotknęła jej ramienia.
— Tak mi przykro, Em.
— Nie martw się — Emily powoli przychodz-
iła do siebie,
choć nadal zasłaniała twarz.
Os i e m... d z i e w i ę ć... dziesięć... Odsłoniła
twarz i
wyprostowała się.
— Poradzę sobie.
Patrzyła przez chwilę na japońską sukienkę
w kolorze kości
597/852
słoniowej, którą miała na sobie Maya. Wy-
glądała o wiele
piękniej niż wszystkie te blondynki udające
francuski szyk w
sukienkach od Chanel. Przesunęła dłońmi po
bokach swojej
sukienki, zastanawiając się, czy Maya też ją
obserwuje.
— Chyba... muszę wracać do swojego part-
nera — wyjąkała.
Maya przesunęła się lekko w bok. Ale Emily
nic mogła się
ruszyć.
— Zanim pójdziesz, zdradzę ci mały sekret —
powiedziała
Maya.
598/852
Emily przysunęła się do niej, a Maya na-
chyliła się do jej ucha.
Prawie dotknęła go wargami. Emily poczuła
ciarki na plecach i
słyszała swój własny ciężki oddech. Nie pow-
inna tak reagować,
ale po prostu... nie p o trafi ł a inaczej.
„Musisz wrócić do tego, kogo naprawdę
kochasz".
— Zaczekam na ciebie — wyszeptała Maya
trochę smutnym,
ale bardzo seksownym głosem. - Choćby nie
wiem ile to miało
potrwać.
216
599/852
25
ŻYCIE
SURREALISTYCZNE.
W
ROLI
GŁÓWNEJ -
HANNA MARIN
W sobotni wieczór Hanna jechała windą do
swojego
apartamentu w ekskluzywnym hotelu w Fil-
adelfii. Czuła się
wspaniale, była wypoczęta i zrelaksowana.
Właśnie zafundowała
sobie peeling z trawą cytrynową, półtora-
godzinny masaż i
opalanie. Udało jej się rozluźnić. Poza tym
była tali daleko od Rosewood... i od A.
Przynajmniej taką miała nadzieję.
600/852
.Weszła do dwupokojowego apartamentu.
Tata siedział na
kanapie.
-Hej. Jak było? — Cudownie.
Hanna spojrzała na niego i ogarnęło ją jed-
nocześnie szczęście
i smutek. Chciała mu powiedzieć, że jest taka
wdzięczna, że
znowu są razem. A jednak zdawała sobie
sprawę, że ich wspólna
przyszłość wisi na włosku. I A. może ten
włosek przeciąć w
każdej chwili. Może to, co
217
601/852
powiedziała wczoraj Naomi i Riley, ocali ją. A
może nie?
Może powinna mu powiedzieć wszystko o
sprawie Jenny, zanim
zrobi to A.
Zacisnęła usta i wbiła wzrok w dywan.
— Muszę wziąć szybki prysznic, jeśli mamy
zdążyć do Le
Bec-Fin.
— Chwileczkę — tata wstał. — Mam dla
ciebie jeszcze jedną
niespodziankę.
Hanna odruchowo spojrzała na jego dłonie.
Miała nadzieję, że
602/852
trzyma w nich niespodziankę. Może to coś,
co zrekompensuje jej wszystkie tandetne
kartki urodzinowe, które przysyłał przez lata.
Ale w dłoniach miał tylko telefon. Z sąsied-
niego apartamentu
dobiegło pukanie.
— Tom? Już przyszła?
Hanna zamarła. Krew odpłynęła jej z twarzy.
Rozpoznała ten
głos.
— Kate i Isabel też przyjechały — wyszeptał
tata. — Idą z
nami do Le BeoFin, a potem na Mamma
Mia! W czwartek
mówiłaś, że chcesz to obejrzeć.
603/852
— Zaraz! — Hanna zastąpiła mu drogę, kiedy
ruszył w
kierunku drzwi. — T y je zaprosiłeś?
— Tak — tata patrzył na nią rozbieganymi
oczami. — A niby
kto?
„A.", pomyślała Hanna. To akcja w stylu A.
Myślałam, że
pójdziemy we dwoje.
— Nigdy ci tego nie obiecywałem. Hanna
uniosła brwi.
Obiecał. Nie?
— Tom? — zawołała Kate.
Hanna poczuła ulgę. Kate nie mówiła do
niego „Tato" ani
604/852
„tatusiu". Zacisnęła dłoń na nadgarstku taty.
218
Ojciec stał w drzwiach. Patrzył to w jedną, to
w drugą stronę, wyraźnie zakłopotany:
— Hanno, one już tu są. Myślałem, że ci się
to spodoba.
— Dlaczego...?
„Dlaczego tak myślisz? — chciała zapytać
Hanna. — Przy
Kate czuję się jak kupa gówna, a kiedy jest w
pobliżu, nawet
mnie
nie
zauważasz.
To
dlatego
nie
rozmawiałam z tobą przez te wszystkie lata".
Twarz taty wyrażała ogromne rozczarowanie
i smutek.
605/852
Pewnie planował to od dawna. Hanna
patrzyła na frędzle przy
tureckim dywanie. Czuła, jak coś ściska ją w
gardle.
— Musisz je wpuścić — wymamrotała.
Kiedy tata otworzył drzwi, Isabel wrzasnęła
tak, jakby
przyleciała z odległej galaktyki, a nie z
sąsiedniego stanu. Nadal była za chuda i za
mocno opalona. Oczy Hanny powędrowały w
kierunku pierścionka na jej palcu. Miał
trzykaratowy diament od Tiffany'ego. Hanna
znała katalog na wyrywki.
Weszła Kate. Piękniejsza niż kiedykolwiek.
Miała sukienkę na
ramiączkach w paski w rozmiarze trzydzieści
cztery, a jej
606/852
kasztanowe włosy były chyba dłuższe niż
kilka lat temu. Z gracją położyła torebkę od
Louisa Vuittona na stoliku. Hannę trafił
szlag. Kate pewnie nigdy nie potykała się w
swoich szpilkach od Jimmy’go Choo i nie śl-
izgała się na drewnianej podłodze, świeżo na-
woskowanej przez sprzątaczkę.
Kate miała napięcie wymalowane na twarzy,
jakby nie chciała
tu przyjeżdżać. Ale na widok Hanny jej rysy
złagodniały.
Zmierzyła ją wzrokiem, od żakietu Chloe po
sandałki na obcasie.
A potem się uśmiechnęła.
219
— Cześć — powiedziała, wyraźnie za-
skoczona. — Ładnie
607/852
wyglądasz.
Położyła dłoń na ramieniu Hanny, ale na
szczęście nie rzuciła
się jej w objęcia. Bo wtedy zauważyłaby, jak
bardzo Hanna jest roztrzęsiona.
— Wszystko wygląda wspaniale — powiedzi-
ała Kate, patrząc
na menu.
— To prawda — potwierdził pan Marin.
Przywołał gestem kelnera i zamówił butelkę
pinot grigio.
Spojrzał ciepło na Kate, Isabel i Hannę.
— Tak się cieszę, że tu jesteśmy. Razem —
powiedział.
608/852
— Naprawdę miło cię znowu widzieć, Hanno
— dodała
Isabel.
— Tak - przytaknęła Kate.
Hanna patrzyła na srebrne sztućce. To jakiś
surrealizm. Ale
nie ten fajny, jak surrealizm wzoru na suki-
ence od Zaca Posena.
Raczej surrealizm koszmaru sennego. Han-
nie przypomniało się
opowiadanie, w którym jakiś Rosjanin
obudził się pewnego dnia
jako karaluch. Czytała je na zajęcia z
literatury.
— Kochanie, co zamawiasz? - zapytała ją Isa-
bel, kładąc dłoń
609/852
na dłoni taty.
Była taka... pospolita. I za mocno opalona.
Może dodawało to
urody
modelkom,
czternastolatkom
i
Brazylijkom. Me nie
paniom w średnim wieku z Maryland.
— Hmm. Co to jest pintade? To jakaś ryba?
Hanna przejrzała menu. Nie wiedziała, na co
ma ochotę.
Wszystko było smażone albo polane gęstym
sosem.
220
— Kate, przetłumaczysz? — Isabel spojrzała
na córkę. —
Kate płynnie mówi po francusku.
610/852
„No jasne", pomyślała Hanna.
— Zeszłe lato spędziliśmy w Paryżu - wyjaśn-
iła Isabel. Hanna
zasłoniła się kartą win. W Paryżu? Z jej tatą?
— Ty też się uczysz języków?
— Mhm — Hanna wzruszyła ramionami.
Przez rok uczyłam
się hiszpańskiego.
Isabel wydęła usta.
— A jaki jest twój ulubiony przedmiot w
szkole?
— Literatura.
— Mój też! — wykrzyknęła Kate.
611/852
— Kate dostała w zeszłym roku nagrodę za
najlepsze oceny z
tego przedmiotu — pochwaliła się Isabel.
— Mamo - jęknęła Kate.
Spojrzała na Hannę i powiedziała bezgłośnie:
„Przepraszam".
Hanna nadal nie wiedziała, czemu wyraz
znudzenia na twarzy
Kate zmienił się na jej widok. Sama kiedyś
zrobiła taką minę. W
dziewiątej klasie nauczyciel od literatury
wyznaczył ją do
oprowadzenia po szkole chilijskiego ucznia
Carlosa. Wpadła do
gabinetu obrażona, pewna, że Carlos to
wieśniak, który tylko
612/852
zepsuje jej reputację. Kiedy weszła do biura,
zobaczyła
wysokiego, zielonookiego chłopaka o falis-
tych włosach, który
wyglądał tak, jakby od urodzenia grał w si-
atkówkę plażową.
Wyprostowała się i sprawdziła, czy ma
świeży oddech. Kate
pewnie myślała, że coś je łączy, bo obie są tak
samo fajne.
— Masz jakieś zajęcia pozaszkolne? — pytała
dalej Isabel. —
Uprawiasz sport?
Hanna wzruszyła ramionami.
— Raczej nie.
613/852
221
Zapomniała już, że Isabel należała do tych
matek, które
rozmawiają tylko o sukcesach swoich dzieci,
językach, którymi
one mówią, nagrodach, zajęciach pozalekcyj-
nych i tak dalej. Na tym polu Hanna nie mi-
ała szans.
— Nie bądź taka skromna — tata dotknął jej
ramienia. —
Masz mnóstwo zajęć poza szkołą.
Hanna patrzyła tępo na ojca. Jakich zajęć?
Chodzi mu o
kradzieże biżuterii?
— A klinika dla ofiar poparzeń? — przypom-
niał jej. — Mama
614/852
mówiła też, że przyłączyłaś się do jakiejś
grupy dyskusyjnej.
Hanna otworzyła usta. W chwili słabości
powiedziała mamie,
że poszła na spotkanie Klubu D. Chciała jej
udowodnić, że nie
upadła tale nisko, jak wszystkim się zdawało.
Nie mogła
uwierzyć, że mama powiedziała o wszystkim
tacie.
— Ja... To nic takiego — wyjąkała.
— Co ty mówisz? — pan Marin wskazał na
nią widelcem.
— Tato — syknęła Hanna.
Czuła na sobie wyczekujący wzrok. Isabel ot-
worzyła jeszcze
615/852
szerzej swoje wyłupiaste oczy. Kate miała na
twarzy leciutki
uśmieszek, ale Hanna widziała współczucie
w jej oczach.
Spojrzała na koszyczek z pieczywem. „A
niech to", pomyślała i wepchnęła do ust całą
bułkę.
— To klub abstynencji seksualnej, okej? —
wypaliła z ustami
pełnymi ciasta i maku. A potem podniosła
się. — Dzięki, tato.
— Hanno!
Pan Marin odsunął krzesło i wstał, ale Hanna
nie zatrzymała
się. Dlaczego w ogóle dała się nabrać na tę
historyjkę pod tytułem
616/852
„Chciałbym spędzić z tobą weekend"?
222
Jest dokładnie tak jak poprzednim razem,
kiedy ojciec nazwał
ją świnką. I pomyśleć, ile dla niego za-
ryzykowała. Przyznała się tym sukom, że
rzyga trzy razy dziennie! A to nawet nie była
prawda!
Weszła do łazienki, zatrzasnęła drzwi i
uklękła przed sedesem.
Burczało jej w brzuchu i czuła, że musi coś z
tym zrobić.
„Uspokój się — powiedziała do siebie,
patrząc w swoje odbicie w wodzie w sedesie.
— Dasz sobie radę".
617/852
Wstała. Czuła, że trzęsie jej się broda, a łzy
zaraz popłyną jej z oczu. Chciała zostać w
łazience do końca wieczoru. Niech sobie
spędzą ten weekend bez niej. Zadzwonił tele-
fon. Wyjęła go z
torebki, żeby wyłączyć. Poczuła skurcz
żołądka. Znowu dostała
e-mail z tego dziwnego adresu.
Skoro wczoraj tak posłusznie wypełniłaś mo-
je polecenie,
mam dla ciebie prezent. Jedź natychmiast na
Bal Lisa. Sean
przyszedł tam z inną dziewczyną,
A.
Zatkało ją. O mało nie upuściła telefonu na
podłogę.
618/852
Zadzwoniła do Mony. Nadal się do siebie nie
odzywały — Hanna
nawet nie powiedziała jej, że nie idzie na bal.
Mona nie odebrała.
Hanna rozłączyła się. Z bezsilności rzuciła
telefonem w drzwi. Z
kim przyszedł Sean? Z Naomi? A może z
jakąś dziwką z Klubu
D?
Z hukiem wyszła z ubikacji. Starsza pani
myjąca ręce aż
podskoczyła na jej widok. Już miała wyjść z
łazienki, kiedy
zauważyła Kate. Siedziała na szezlongu i ma-
lowała usta szminką w łososiowym kolorze.
Wyglądała zjawiskowo.
619/852
— Wszystko w porządku? — spojrzała na
Hannę
ciemnoniebieskimi oczami. — Przyszłam
sprawdzić.
223
Hanna zesztywniała.
— Tak, już dobrze. Kate uśmiechnęła się.
— Nie zrozum mnie źle, ale twój tata czasem
potrafi
powiedzieć coś zupełnie nie na miejscu.
Kiedyś przyszedł po
mnie chłopak, z którym umówiłam się na
randkę. Gdy
wychodziliśmy, twój tata zawołał: „Kate? Na
liście zakupów
620/852
napisałaś OB. Co to jest? W którym dziale to
znajdę?".
Myślałam, że się zapadnę pod ziemię.
—
O
Boże
-
Hanna
poczuła
nagle
współczucie. Tak, to w stylu
taty.
— Ej, nie martw się - powiedziała łagodnie
Kate. — On nie
chciał cię zranić.
Hanna pokręciła głową.
— Nie o to chodzi. — Spojrzała na Kate. Ach,
do diabła. Może
faktycznie coś je łączyło? — To mój byty.
Dostałam wiadomość,
621/852
że właśnie przyszedł na bal z inną
dziewczyną.
Kate zmarszczyła czoło.
— Kiedy się rozstaliście?
— Osiem dni temu Hanna usiadła na
szezlongu. — Mam
ochotę wpaść tam i skopać mu tyłek.
— Co cię powstrzymuje? Hanna rozparła się
na szezlongu.
— Chciałabym, ale... — Wskazała dłonią na
drzwi pro-
wadzące do restauracji.
— Słuchaj - Kate wstała i zrobiła minę do lus-
tra. — Czemu nic
622/852
wytłumaczysz się tą grupą wsparcia? Pow-
iedz, że właśnie
dostałaś wiadomość od jednej koleżanki, że
„czuje pokusę", a ty musisz jechać ją
wesprzeć.
Hanna uniosła brwi.
224
— Sporo wiesz o grupach wsparcia. Kate
wzruszyła
ramionami.
— Mam kilku przyjaciół, którzy byli na
odwyku. O k e e e j.
— To niezbyt dobry pomysł.
— Dam ci alibi - zaproponowała Kate. Hanna
popatrzyła na
623/852
Kate w lustrze.
— Naprawdę?
Kate spojrzała na nią znacząco.
— Powiedzmy, że jestem ci to winna.
Hanna zamarła. Coś jej mówiło, że Kate
chodzi o tamte
odwiedziny w Armapolis. Poczuła się fatal-
nie. Kate pamiętała i wiedziała, że zachowała
się jak suka. Ale Hanna czuła też
satysfakcję.
— Poza tym twój Lata mówił, że będziemy się
teraz częściej
widywać. To chyba dobry początek.
Hanna zamrugała.
624/852
— Tak powiedział?
— Jasne. Jesteś jego córką.
Hanna dotknęła wisiorka w kształcie serca
wiszącego na
łańcuszku. Czuła podekscytowanie. Może
niepotrzebnie tak się
uniosła przy stole.
— Zajmie ci to najwyżej dwie godziny.
— Nawet mniej.
Hanna miała ochotę wsiąść do pociągu, a po-
tem iść na bal i
wyrwać tej suce wszystkie kudły. Otworzyła
torbę, żeby
sprawdzić, czy ma bilet. Kate stała nad nią.
Pokazała palcem na coś, co leżało na dnie.
625/852
— Co to?
— To?
225
Kiedy tylko Hanna wyciągnęła z torby ten
przedmiot, miała
ochotę natychmiast go schować. To był per-
cocet, który ukradła z kliniki. Zupełnie o tym
zapomniała.
— Dasz mi trochę? — wyszeptała podek-
scytowana Kate.
Hanna spojrzała na nią z ukosa.
— Naprawdę chcesz?
Kate posłała Hannie łobuzerskie spojrzenie.
— Muszę jakoś przetrwać ten musical, na
który ciągnie nas
626/852
twój tata.
Hanna wręczyła jej pudełko. Kate wsadziła
pigułki do
kieszeni, obróciła się na pięcie i pewnym
krokiem wyszła z
łazienki. Hanna poszła za nią, zupełnie
zdezorientowana.
To było najbardziej surrealistyczne wydar-
zenie tego wieczoru.
Może następne spotkanie z Kate nie będzie
takie złe. Może nawet będzie się dobrze
bawiła.
226
26
PRZYNAJMNIEJ NIE MUSI ŚPIEWAĆ
CHÓRKÓW
627/852
Kiedy Spencer i Andrew dotarli na bal, nami-
ot pękał w
szwach. Na podjeździe czekało dwadzieścia
samochodów, a ci,
którzy nie zostali zaproszeni, tłoczyli się
wokół wejścia. W
środku ludzie okupowali stoliki, bar i tańczyli
na parkiecie.
Kiedy Andrew wrócił z baru, Spencer
sprawdzała wiadomości
w telefonie. Żadnych wieści od Wrena. Kiedy
chodziła tam i z
powrotem po marmurowej mozaice, za-
stanawiała się, co
właściwie tutaj robi. Andrew przyjechał po
nią i mimo całego
628/852
strachu Spencer wykorzystała umiejętności
aktorskie, żeby
przekonać rodzinę, że byli parą. Pocałowała
Andrew w usta,
przyjęła od niego kwiaty, pozowała do zdjęcia
z policzkiem
przyciśniętym do jego policzka, a on był tak
spięty, że nie
przeszkadzał jej w realizacji planu.
Teraz właściwie przestał jej być potrzebny.
Niestety nie
wiedział o tym. Przedstawiał wszystkim
Spencer jako swoją
227
dziewczynę, nawet ich wspólnym znajomym.
Chciała iść do
629/852
toalety i pomyśleć. Musiała się zastanowić,
co wie ten gliniarz Wilden i czy Toby to A. i
jednocześnie zabójca Ali. Jeśli tak, to czemu
rozmawiał z policjantami? A jeśli Toby to nie
A.? A jeśli policja dowiedziała się czegoś od
A.?
— Chyba zaczyna się karaoke - Andrew
wskazał na scenę. No
jasne, jakaś dziewczyna ryczała właśnie I will
survive. — Chcesz zaśpiewać?
— Raczej nie — powiedziała Spencer, bawiąc
się haftką
gorsetu.
Rozejrzała się po raz pięćdziesiąty. Miała
nadzieję, że jej
630/852
przyjaciółki zaraz się pojawią. Czuła, że musi
je ostrzec przed Tobym i glinami. List od A.
wyraźnie jej tego zabraniał. Może
jednak uda jej się jakoś przekazać tę wiado-
mość szyfrem.
— Może razem coś zaśpiewamy? — zachęcał
Andrew.
Spencer odwróciła się do niego. Andrew wy-
glądał jak
jeden z jej labradorów, kiedy proszą o resztki
ze stołu.
— Chyba powiedziałam „nie".
— Och — Andrew dotknął swojego wzorzyst-
ego krawatu. —
Przepraszam,
631/852
Wreszcie jednak zgodziła się zaśpiewać
chórki w piosence
Dirty Christiny Aguilery. Zabawne, że taki
porządnicki Andrew wybrał właśnie tę pi-
osenkę. To wiele ułatwiało. Teraz na scenie
Total Eclipse of the Heart śpiewały razem
Mona Vanderwaal i Celeste jakaś tam, ta ze
szkoły dla kwakrów. Już były wstawione i
musiały się podtrzymywać, żeby nie stracić
równowagi. Co
chwilę któraś upuszczała torebkę na podłogę.
— Na pewno pójdzie nam lepiej niż im —
powiedział
Andrew.
228
Stał naprawdę blisko. Czuła jego gorący
oddech pachnący
632/852
gumą Orbit. Poczuła wstręt. Gdy robił tak
Wren bardzo jej się to podobało. Andrew to
co innego. Potrzebowała świeżego
powietrza, czuła, że zaraz zemdleje.
— Zaraz wrócę — powiedziała do Andrew i
ruszyła w
kierunku wyjścia.
Kiedy tylko przeszła przez podwójne drzwi
do budynku,
poczuła, że jej telefon wibruje. Stanęła.
Spojrzała na ekran i poczuła ulgę. Wr en .
— Wszystko w porządku? — spytała. - Tak się
martwiłam!
— Zostawiłaś dwanaście wiadomości. Co się
dzieje? Spencer
633/852
czuła, jak uchodzi z niej cały stres. Rozluźniła
ramiona.
-Ni e odpowiadałeś... i myślałam... Czemu
nie sprawdziłeś
poczty głosowej?
Wren chrząknął. Był chyba spięty.
— Byłem zajęty.
— Myślałam, że...
— Co? — Wren zdusił śmiech. - Ze leżę
nieprzytomny w
rynsztoku? Daj spokój, Spence.
— Ale... — Spencer zamilkła, bo nie wiedzi-
ała, jak się
wytłumaczyć. — Miałam złe przeczucia.
634/852
— Nic mi nie jest. A co u ciebie?
— W porządku — Spencer uśmiechnęła się
lekko. — Jestem
na beznadziejnym balu z beznadziejnym
chłopakiem i
wolałabym być teraz z tobą, ale już mi lepiej.
Cieszę się, że nic ci nie jest.
Kiedy się rozłączyła, poczuła taką ulgę, że mi-
ała ochotę
podejść do kogoś na tarasie i go pocałować.
Nawet Adrianę
Peoples, dziewczynę ze szkoły katolickiej,
która siedziała
229
u stóp posągu Dionizosa i paliła papierosa.
Albo Liama
635/852
Olsena, hokeistę, który właśnie tulił swoją
dziewczynę. Albo
nawet Andrew Campbella, który stał za jej
plecami, zagubiony i bezradny. Nagle zdała
sobie sprawę, że Andrew mógł słyszeć jej
rozmowę.
— Ej — rzuciła w jego stronę. — Jak... długo
tu już stoisz?
Ale odraza na twarzy Andrew wystarczyła jej
za odpowiedź.
— Słuchaj — powiedziała. Mogła przecież
uciąć sprawę w
paru słowach. - Prawda jest taka, że między
nami do niczego nie dojdzie. Mam chłopaka.
Andrew najpierw wyglądał na zdumionego.
Potem na
636/852
urażonego. Potem na zażenowanego. A w
końcu ogarnął go
gniew. Emocje tak szybko zmieniały się na
jego twarzy, że
wydawało jej się, że ogląda je jak film w
przyspieszonym tempie.
— Wiem — wskazał na jej telefon. — Słysza-
łem twoją
rozmowę.
No j asn e.
~ Przykro mi, ale...
Andrew uniósł dłoń do góry, żeby jej
przerwać.
— To czemu przyszłaś ze mną, a nie z nim?
Twoi rodzice go
637/852
nie akceptują? I wzięłaś mnie, żeby ich
oszukać?
— Nie — powiedziała szybko Spencer.
Zrobiło jej się głupio.
Sprawa była tak oczywista czy Andrew miał
tak przenikliwą
intuicję? — To... nie tak łatwo wyjaśnić.
Myślałam, że będziemy się dobrze bawić. Nie
chciałam cię zranić.
Pasmo włosów zasłoniło jedno oko Andrew.
— Prawie dałem się nabrać — ruszył w kier-
unku drzwi.
— Andrew! - zawołała Spencer. — Poczekaj!
230
Kiedy patrzyła, jak znika w tłumie, ogarnął ją
dziwny chłód.
638/852
Wybrała niewłaściwego chłopaka na randkę.
Trzeba było
zaprosić Ryana Vreelanda, ukrywającego się
geja, albo Thayera
Andersona,
który
byt
tak
pochłonięty
koszykówką, że nie
interesowały go dziewczyny.
Wbiegła do namiotu i rozejrzała się. Była
Andrew winna
przeprosiny. W bladym świetle świec trudno
było go znaleźć.
Zauważyła Noela i tę dziewczynę od
kwakrów, jak tańczą na
parkiecie i popijają ukradkiem z piersiówki
Noela. Naomi Zeigler i James Freed śpiewali
jakąś piosenkę Avril Lavigne, której
639/852
Spencer nie cierpiała. Mason Byers i Devon
Arliss zaczęli się
całować. Kirsten Culleri i Bethany Wells
szeptały w kącie.
— Andrew? — zawołała.
Po przeciwnej stronie sali zauważyła Emily.
Miała różową
sukienkę, ramiona okryła różowym szalem z
kaszmiru. Spencer
podeszła w jej kierunku, ale nagle zdała sobie
sprawę, z kim
Emily przyszła. Kiedy przyglądała się temu
chłopakowi, on
spojrzał w jej stronę. Miał ciemne, granatowe
oczy, dokładnie
takie same jak w jej śnie.
640/852
Spencer westchnęła i cofnęła się o krok. „Do-
padnę was, gdy
się tego będziecie najmniej spodziewały".
231
27
ARIĘ WYDAJEMY TYLKO NA RECEPTĘ
Aria oparła się o bar i zamówiła filiżankę
kawy. W namiocie
zebrał się taki tłum, że czuła pot na sukience.
A była tu zaledwie od dwudziestu minut.
— Hej — nagle obok stanął jej brat.
Miał na sobie ten sam ciemny garnitur, który
włożył na
pogrzeb Ali, i wypolerowane buty pożyczone
od Byrona,
641/852
— Hej — odpowiedziała zdumiona Aria pisk-
liwym głosem.
— Nie wiedziałam, że się wybierasz na bal.
Kiedy wyszła spod prysznica, przygotowując
się do balu, w
domu nikogo już nie było. Przez chwilę
wydawało jej się, że
rodzina ją opuściła.
— Tak. Przyszedłem z... Mike odwrócił się i
pokazał palcem
na chudą, bladą dziewczynę, którą Aria pam-
iętała z przyjęcia u Noela. — Ładna, prawda?
— Tak — Aria wypiła kawę trzema łykami i
zauważyła, że
ręce jej się trzęsą. To już czwarta filiżanka w
ciągu godziny.
642/852
232
— Gdzie Sean? — zapytał Mike. — To z nim
przyszłaś?
Wszyscy o tym mówią.
— Naprawdę? — zapytała Aria nieśmiało.
— Tak. Jesteście na ustach wszystkich.
Aria nie wiedziała, czy powinna się cieszyć,
czy martwić. Już
słyszała te plotki na swój temat.
— Gdzieś mi zniknął.
— Czemu? Najgorętsza para wieczoru już się
rozstała? Nie...
Tak naprawdę Aria chowała się przed
Seanem. Wczoraj, kiedy
643/852
Meredith powiedziała, że kocha jej ojca, Aria
pobiegła do Seana i rozpłakała się. Przez
myśl jej nie przeszło, że Meredith powie coś
takiego. Teraz, kiedy poznała prawdę, czuła
się taka bezradna.
Los jej rodziny został przypieczętowany.
Przez dziesięć minut
płakała w ramionach Seana. „Co ja teraz
zrooooobię?" Sean uspokoił ją, zawiózł do
domu, a nawet zaprowadził do pokoju,
położył do łóżka, a obok ułożył Swinulę, jej
ulubionego pluszaka.
Zaraz po jego wyjściu Aria wstała z łóżka.
Zajrzała do sypialni rodziców. Mama spała.
Sarna. Aria nie mogła jej obudzić. Kiedy
obudziła się kilka godzin później, poszła
znowu
do
sypialni,
z
mocnym
postanowieniem, że te r az Wo zro b i. Ale
tym razem
644/852
Byron leżał obok Elli i obejmował ją
ramieniem.
Czemu ją tuli, skoro kocha inną?
Bankiem obudziła się po godzinie snu ze
spuchniętymi oczami
i różową wysypką. Czuła się, jakby miała
kaca. Kiedy
przypomniała sobie wydarzenia z poprzed-
niego dnia, zakopała
się pod kołdrą ze wstydu. Sean położył ją do
łóżka. Obsmarkała mu rarnię. Zawodziła jak
jakaś wariatka. Najlepszy sposób, żeby stra-
cić faceta, to go
233
obsmarkać od stóp do głów. Kiedy Sean
przyjechał po nią —
645/852
zadziwiające, że w ogóle się pojawił — wypy-
tywał o zeszłą noc.
Aria ucięła rozmowę, mówiąc, że wszystko
już w porządku. Sean
popatrzył
na
nią
dziwnie,
ale
nie
kontynuował tematu. A teraz go unikała.
Mike oparł się o drewniany bar. Poruszał
głową w takt
piosenki
zespołu
Franz
Ferdinand.
Uśmiechał się, jakby był z
siebie dumny. Aria wiedziała, że czuł się
świetnie, bo choć był
dopiero w drugiej klasie, już dostał się na Bal
Lisa. Ponieważ jednak tak dobrze go znała,
wyczuwała w nim także ból i smutek.
Tak samo było w dzieciństwie, kiedy bawili
się na basenie, a
646/852
rówieśnicy przezywali go „pedałek", bo nosił
białe spodenki, które w praniu zafarbowały
na różowo. Mike nie dał po sobie
poznać, że go to dotknęło, ale potem widzi-
ała, jak płakał w kącie.
Chciała go jakoś pocieszyć. Chciała pow-
iedzieć, że jest jej
przykro, lecz będzie musiała powiedzieć o
wszystkim Elli. I to jeszcze tej nocy, po
powrocie. I że to nie jego wina, a jeśli ich
rodzina się rozpadnie, to jakoś sobie
poradzą.
Ale wiedziała też, że jeśli tylko spróbuje,
Mike ucieknie.
Aria wzięła filiżankę z kawą i odeszła od
baru. Musiała się
gdzieś ruszyć.
647/852
— Ario — usłyszała za sobą głos Seana.
Stał jakieś trzy metry za nią, obok stolika.
Miał rozczarowanie wypisane na twarzy.
W panice Aria odstawiła filiżankę i pobiegła
do łazienki.
Spadł jej but. Próbowała go włożyć, nie
zatrzymując się, i wpadła w sam środek
jakiejś
grupki
ludzi.
Próbowała
się
przepchać, ale nikt nie ustępował jej z drogi.
— Hej — Sean stanął obok.
234
— Och — Aria próbowała przekrzyczeć
muzykę i
zachowywać się nonszalancko. - Hej.
Sean wziął Arię pod rękę i zaprowadził na
parking. Ryło tam
648/852
zupełnie pusto. Sean odebrał kluczyki od
parkingowego. Pomógł
Arii wsiąść do samochodu i odjechał
kawałek.
— Co się z tobą dzieje? — zapytał.
— Nic - Aria gapiła się przez okno. — Wszys-
tko okej.
— Chyba jednak nic. Wyglądasz jak zombie.
Przerażasz mnie.
— Ja po prostu... - Aria bawiła się perłową
bransoletką. — Nie wiem. Nie chcę ci za-
wracać głowy.
— Dlaczego?
W zruszyła ramionami.
— Bo nie musisz tego wysłuchiwać. Masz
mnie pewnie za
649/852
idiotkę, która ma bzika na punkcie rodziców.
Mówię tylko o tym.
— No... tak właśnie było. Ale przecież...
— Nie pogniewam się — przerwała mu — jeśli
pójdziesz się
bawić z innymi dziewczynami. Jest kilka
ładnych.
Sean zamrugał. Był zdezorientowany.
— Nie chcę tańczyć z nikim innym.
Zapadła cisza. Z namiotu dobiegał tylko rytm
basów Z jakiejś
raperskiej piosenki.
— Myślisz o rodzicach? - zapytał cicho Sean.
Skinęła głową.
650/852
— Tak. Muszę dziś o wszystkim powiedzieć
mamie.
— Dlaczego mu sis z ?
— Bo,.. — Aria nie mogła mu powiedzieć o A.
— Bo to mój
obowiązek. To nie może dłużej trwać.
Sean westchnął.
235
— Niepotrzebnie się tak stresujesz. Może
prześpij się z tym?
Najpierw Aria chciała go kopnąć, ale w ostat-
niej chwili dała
spokój.
— Powinieneś tam wrócić, Sean. Nie pozwól
mi zrujnować
651/852
tego wieczoru.
— Aria... — Sean westchnął poirytowany. —
Przestań. Aria
skrzywiła się.
— Chyba nie będzie z nas pary,
— Czemu?
— Bo...
Urwała. Nie wiedziała, co tak naprawdę chce
powiedzieć. Bo
nie była typową dziewczyną z Rosewood? Bo
nawet jeśli Sean
trochę ją lubił, to miała tyle negatywnych
cech, o których jeszcze nie wiedział? Czuła
się jak jeden z tych cudownych leków, które
reklamują w telewizji. Narrator zazwyczaj
odczytuje długie
652/852
wyznania tych, którym lekarstwo pomogło,
ale na końcu dodaje
cicho, że możliwe skutki uboczne to palpit-
acje i pryszcze. O niej mógłby powiedzieć:
„Fajna, sensowna dziewczyna... ale bagaż
rodzinny może wywoływać u niej napady
psychozy, w wyniku
których obsmarka ci twoją piękną koszulę".
Sean położył dłoń na jej dłoni.
— Nie bój się, nie przestraszyłem się tego, co
stało się
wczoraj. Naprawdę cię lubię. A nawet lubię
cię bardziej, z
powodu tego, co widziałem.
Oczy Arii wypełniły się łzami.
653/852
— Naprawdę?
— Naprawdę.
236
Przycisnął swoje czoło do jej czoła. Aria
wstrzymała oddech.
Wreszcie ich usta się dotknęły. A potem
jeszcze raz. Mocniej.
Aria wpiła się w jego usta i chwyciła go za
kark. Przyciągnęła go do siebie. Miał takie
ciepłe ciało. Chwycił ją w talii. Mocno gryźli
swoje wargi i głaskali swoje ciała. Oderwali
się od siebie, dysząc ciężko i patrząc sobie w
oczy.
Znowu do siebie przywarli. Sean rozpiął
zamek w sukience
654/852
Arii. Zdjął marynarkę i rzucił na tylne
siedzenie. Ona rozpięła guziki jego koszuli.
Całowała jego cudowne uszy i włożyła rnu
dłonie pod koszulę. Głaskała jego gładką
skórę. Chwycił ją w
pasie, choć siedział w niewygodnej pozycji.
Odchylił oparcie
fotela, podniósł Arię i posadził sobie na
kolanach. Oparła się plecami o kierownicę.
Odchyliła głowę, gdy Sean całował jej szyję.
Kiedy otworzyła
oczy, zobaczyła coś — żółtą karteczkę pod
wycieraczką na
przedniej szybie. Najpierw myślała, że to
jakaś ulotka
655/852
reklamująca afterparty po Balu Lisa. I wtedy
zauważyła wielkie litery napisane grubym
flamastrem.
Nie zapomnij, że masz czas do północy!
Wyrwała się z objęć Seana.
— Co się dzieje? — zapytał. Pokazała na
kartkę trzęsącą się
dłonią.
— Ty to napisałeś?
Co za głupie pytanie. Przecież doskonale
wiedziała, kto to
zrobił.
237
28
656/852
NIE MA ZABAWY BEZ HANNY MARIN
Kiedy taksówka zatrzymała się przed King-
man Hall, Hanna
rzuciła
dwadzieścia
dolarów
kierowcy,
starszemu, łysiejącemu
mężczyźnie, który strasznie się pocił.
— Reszta dla pana.
Zatrzasnęła drzwi i pobiegła do wejścia,
czując zaciśnięty
żołądek. Na dworcu w Filadelfii kupiła
paczkę chipsów i zjadła je w pięć minut.
Fatalne posunięcie.
Po prawej stronie zauważyła recepcję. Chuda
jak szczapa
blondynka, z krótko ostrzyżonymi włosami i
grubymi kreskami
657/852
wokół oczu, sprawdzała bilety i nazwiska na
liście. Hanna
zawahała się. Nie mogła znaleźć biletu.
Wiedziała, że gdy
spróbuje ich przekupić, odeślą ją z kwitkiem.
Zmrużyła oczy i
popatrzyła na rozświetlony namiot, który wy-
glądał jak wielki
urodzinowy tort. Seanowi nie ujdzie to na
sucho. Wejdzie tam, a ta chudzina w recepcji
me będzie miała nic d o powiedzenia.
238
Wzięła głęboki oddech i pędem przebiegła
obok recepcji.
— Hej — usłyszała za sobą głos. — Poczekaj!
658/852
Ukryła się za kolumną. Umięśniony ochroni-
arz w smokingu
przebiegł obok i stanął, rozkładając bezrad-
nie ręce. Wzruszył
ramionami i powiedział coś do krótko-
falówki. Hanna poczuła
satysfakcję jak wtedy, gdy kradła biżuterię.
W środku roiło się od gości. Nigdy wcześniej
nie było tu tyle
ludzi. Większość dziewczyn na parkiecie
zdjęła buty i kręciła
nimi w powietrzu. Przy barze było równie
tłoczno. Przed
stanowiskiem zapisów na karaoke ustawiła
się olbrzymia kolejka.
Stoliki były nakryte do kolacji.
659/852
Hanna chwyciła za łokieć Amandę William
son,
drugoklasistkę, która od jakiegoś czasu
próbowała się z nią zaprzyjaźnić.
— Heeej — twarz Amandy rozjaśniła się.
— Widziałaś Seana? - warknęła Hanna.
Amanda zrobiła zdziwioną minę. Wzruszyła
ramionami.
— Nie jestem pewna...
Hanna ruszyła dalej z bijącym sercem. Może
nie przyszedł.
Skręciła i prawie wpadła na kelnera niosące-
go olbrzymią tacę z serami. Wzięła gi-
gantyczny kawałek cheddara i wsadziła sobie
do ust. Przełknęła od razu, nawet nie poczuła
smaku.
660/852
— Hanna! - Naomi Zeigler ubrana w złotą
sukienkę i za
bardzo opalona wołała do niej z daleka. —
Ale fajnie, że
wpadłaś! Myślałam, że nie przyjdziesz!
Hanna zmarszczyła czoło. Naomi stała wcze-
piona w Jamesa
Freeda.
— Przyszliście razem? - Hanna wskazała na
nich ręką.
Myślała, że to Naomi poderwała Seana.
Naomi skinęła głową. Nachyliła się do niej.
239
— Szukasz Seana? zdumiona pokręciła
głową. — Wszyscy o
661/852
tym gadają. Nie mogłam uwierzyć.
Serce Hanny zabiło szybciej.
— Gdzie on jest?
— Spokojnie, jest tutaj.
James wyciągnął z wewnętrznej kieszeni
marynarki butelkę
po coli, pełną jakiegoś przezroczystego
płynu,
którego
dolał
do
soku
po-
marańczowego. Napił się i uśmiechnął.
— Wydawało mi się, że do siebie nie pasują
— ciągnęła
Naomi. — Mówiłaś, że nadal się przyjaźnicie,
tak? Powiedział ci, czemu się z nią umówił?
— Daj spokój — James szturchnął Naomi. -
Jest ładna. -Kto ?
662/852
— zawołała Hanna.
Czemu
dowiadywała
się
o
wszystkim
ostatnia?
— O, tam — Naomi wskazała na drugi koniec
sali. Hannie
wydawało się, że tłum się rozstąpił i spec-
jalnie dla niej włączono reflektor. Przy
aparaturze do karaoke stał Sean i obejmował
wysoką dziewczynę w sukience w czarno-bi-
ałe grochy. Położył
dłoń na jej karku, a jej dłoń znajdowała się
niebezpiecznie
blisko
jego
pośladków.
Dziewczyna
odwróciła
się
i
Hanna
natychmiast
rozpoznała tę niezwykłą twarz elfa o orygin-
alnych rysach i granatowoczarnych włosach.
Ari a.
663/852
Hanna wrzasnęła.
— O Boże, nie wiedziałam, że nie wiesz. —
Naomi objęła
Hannę
ramieniem,
jakby
chciała
ją
pocieszyć.
Hanna wyrwała jej się i ruszyła pędem przez
salę w stronę Arii i Seana, którzy się obej-
mowali. Nie tańczyli, tylko się
obejmowali. Deb ile.
Hanna stała obok nich przez kilka sekund.
Aria otworzyła
jedno oko, a potem drugie. Westchnęła
cicho.
240
— Hm, hej, Hanno. Hannę przepełniał
gniew.
664/852
— Ty... d zi wko . Sean zasłonił Arię.
— Uspokój się...
— Mam się uspokoić? — głos Hanny
wibrował. Wskazała na
Seana. Była tali zła, że trzęsły jej się ręce. —
Powiedziałeś... że nie przyjdziesz, bo wszyscy
koledzy przychodzą z
dziewczynami, a potem zrobiłeś mi to!
Scan wzruszył ramionami.
— /mieniłem zdanie.
Hanna poczuła ciepło na twarzy, jakby ją
spoliczkowano.
— Mieliśmy iść na ran d k ę w tym tygodniu!
— Mieliśmy iść na ko l a cj ę - poprawił ją
Sean. —Jak
665/852
przyjaciele. — Uśmiechnął się do niej, jakby
była wychowanką
przedszkola dla dzieci opóźnionych w rozwo-
ju. — Zerwaliśmy z
sobą w piątek. Zapomniałaś?
Hanna zamrugała.
— I co? Teraz jesteś z nią?
— No... — Sean spojrzał na Arię. — Tak.
Hanna chwyciła się za brzuch. Zrobiło jej się
niedobrze. To
jakiś żart. Sean i Aria pasowali do siebie jak
legginsy do grubasa.
Spojrzała na sukienkę Arii. Miała rozpięty
zamek. Widać jej
było koronkowy stanik bez ramiączek.
666/852
— Cycki ci wystają — warknęła i pokazała
palcem na dziurę.
Aria spojrzała w dół, zasłoniła dekolt dłońmi
i dopięła zamek.
— Skąd wzięłaś tę sukienkę? — zapytała
Hanna. — Z bazaru?
241
Aria wyprostowała się.
— Tak, a bo co? Spodobała mi się.
— Może — Hanna przewróciła oczami. — Ale
z ciebie
męczennica. - Spojrzała na Seana. — Zresztą
to was łączy.
Wiesz, że Sean ślubował czystość do trzydzi-
estego roku życia?
667/852
Może i cię wymacał, ale na pewno nie pójdzie
na całość. Złożył
świętą obietnicę.
— Hanna! — uciszył ją Sean.
— Ja uważam, że jest ciotą i to dlatego. A ty
jak myślisz?
— Hanno... — W głosie Seana słychać było
błagalny ton.
— Co? - rzuciła Hanna. - Jesteś kłamcą. I
dupkiem.
Kiedy Hanna rozejrzała się, zauważyła tłum,
który zebrał się
wokół. Obok stali ci, którzy zawsze chodzili
na imprezy, i ci, którzy musieli się na nie
wpraszać. Dziewczyny powszechnie
668/852
uważane za debilki, grubawi chłopcy, atrak-
cyjni tylko dlatego, że można ich było wyśmi-
ać, bogate dzieciaki, które wydawały
mnóstwo pieniędzy i wszyscy się za nimi
uganiali, bo byli piękni, interesujący albo po
prostu potrafili manipulować ludźmi.
W7szyscy się na nich gapili, spragnieni skan-
dalu. Słychać było szepty.
Hanna spojrzała ostatni raz na Seana, lecz
nic nie powiedziała.
Uciekła.
W łazience wepchała się na początek kolejki i
weszła do
środka.
— Suka! - zawołał ktoś, ale Hanna miała to w
nosie. Kiedy
669/852
drzwi się za nią zamknęły, stanęła nad
sedesem
i natychmiast zwróciła chipsy i wszystko, co
zjadła tego
wieczoru. Kiedy skończyła, rozpłakała się.
Te miny. Ta lito ś ć. Hanna pozwoliła sobie
na łzy w
obecności innych. Kiedy wymyśliły siebie na
nowo razem z
Moną, ustaliły, że nigdy nie będą płakać na
oczach
242
innych ludzi. Poza tym była taka naiwna.
Naprawdę wierzyła,
że Sean do niej wróci. Po to poszła do kliniki
i do Klubu D,
670/852
chciała się zmienić, a on... myślał już o kimś
innym.
Kiedy otworzyła drzwi do łazienki, nie było
już nikogo.
Panowała cisza. Słychać było, jak woda kapie
na posadzkę.
Hanna spojrzała do lustra, żeby sprawdzić,
jak fatalnie wygląda.
Westchnęła. Patrzyła na nią Hanna, której
nie znała. Gruba,
brązowowłosa, z pryszczami. Miała różowy
aparat na zębach i
mrużyła oczy, bo nie chciała nosić okularów.
Zakryła oczy z
przerażenia. „Ib sprawka A. — pomyślała. —
A. mi to robi". A potem przypomniała sobie
ostatnią wiadomość. Skoro do A.
671/852
dotarła informacja, że Sean jest na balu z in-
ną dziewczyną, to znaczy... że A. gd z ie ś si ę
tu kr ęci.
-Hej.
Hanna poderwała się i odwróciła. W
drzwiach stała Mona.
Wyglądała olśniewająco w czarnej sukience,
której na pewno nie kupiła na ich wspólnych
zakupach. Miała włosy związane w
kucyk i promienną cerę. Hanna poczuła
wstyd. Pewnie miała
wymiociny wokół ust. Wróciła pędem do
kabiny.
— Poczekaj - Mona chwyciła ją za ramię.
Kiedy Hanna
odwróciła
się,
Mona
wyglądała
na
zatroskaną. - Naomi mówiła,
672/852
że nie przyjdziesz.
Hanna znowu spojrzała w lustro. Tym razem
rozpoznała
siebie. Miała trochę czerwone oczy-, ale poza
tym wyglądała w
porządku.
— To przez Seana, prawda? - zapytała Mona.
— Zobaczyłam
ich, jak tu przyjechałam. Tak mi przykro.
Hanna zamknęła oczy.
— Czuję się jak idiotka.
243
— To on jest idiotą.
673/852
Patrzyły na siebie. Hanna poczuła wyrzuty
sumienia. Przyjaźń
Mony wiele dla niej znaczyła, a ona tak ją
zaniedbała. Nawet nie pamiętała, o co się
pokłóciły.
— Tak mi przykro, Mon. Przepraszam za
wszystko.
— To mnie jest przykro - powiedziała Mona.
Objęły się
mocno.
— O Boże, tu jesteś.
Spencer Hastings podeszła do nich i wyrwała
Hannę z objęć
Mony.
Musimy pogadać. Hanna zwolniła uścisk.
674/852
— Co? Czemu? — zapytała zirytowana. Spen-
cer zmierzyła
wzrokiem Monę.
— Nie tutaj. Chodź ze mną.
— Hanna nie musi nigdzie iść. — Mona
wzięła Hannę za rękę
i odciągnęła na bok.
— Tym razem musi — Spencer podniosła
głos. —To pilne.
Mona ścisnęła mocno ramię Hanny. Miała
ten sam
gniewny wyraz twarzy jak wtedy w centrum
handlowym,
jakby chciała powiedzieć: „Jeszcze jeden
sekret i przysięgam, że koniec z nami". Ale
675/852
Spencer wyglądała na przerażoną. Coś się
stało. Coś poważnego.
— Przepraszam — powiedziała Hanna,
dotykając dłoni Mony.
— Zaraz wrócę.
Mona puściła jej ramię.
— Dobrze - powiedziała z pretensją w głosie i
podeszła do
lustra, żeby poprawić makijaż. — Nie spiesz
się.
244
29
WYRZUĆ TO Z SIEBIE
Spencer bez słowa wyprowadziła Hannę z
łazienki. Minęły
676/852
grupkę ludzi. Zauważyła Arię stojącą samot-
nie przy barze.
— Ty też idziesz.
Hanna puściła dłoń Spencer.
— Jeśli ona idzie, to ja zostaję.
— Hanno, wszystkim powiedziałaś, że rzu-
ciłaś Seana! —
przypomniała jej Aria. — Na literaturze.
Hanna skrzyżowała dłonie na piersiach.
— Ale to nie znaczy, że chciałam, żebyś tu z
nim przy
chodziła. I mi go odbiła.
— Nikogo nie odbiłam! — krzyknęła Aria, un-
osząc w górę
677/852
pięści.
Spencer przestraszyła się, że Aria zaraz rzuci
się na Hannę, i stanęła między nimi.
— Wystarczy — oznajmiła. — Przestańcie.
Trzeba znaleźć
Emily.
245
Zanim zdążyły zaprotestować, powlokła je
dalej. Minęły
wystawę rzeźb z lodu, kolejkę do karaoke i
aukcję biżuterii.
Spencer widziała Emily jakieś dwadzieścia
minut temu, a teraz
nie mogła jej znaleźć. Minęła Andrew, który
siedział z
678/852
przyjaciółmi przy długim stole oświetlonym
światłem świec.
Zauważył ją i szybko odwrócił wzrok. Zaśmiał
się głośno i
przeciągle, najwyraźniej chciał, żeby Spencer
to usłyszała.
Poczuła wyrzuty sumienia, ale nie miała
teraz na to czasu.
Ścisnęła mocniej dłonie Hanny i Arii. Wokół
fontanny
zebrało się kilka osób i brodziło w niej na bo-
saka. Ani śladu
Emily. Przy wielkim posągu Pana Hanna
oznajmiła, że musi już
iść.
679/852
— Nigdzie nie pójdziesz — powiedziała
kategorycznie
Spencer. Wepchnęła Arię i Hannę do jadalni.
— To dotyczy nas
wszystkich. Trzeba znaleźć Emily.
— Czemu to takie ważne? — jęknęła Hanna.
— Kogo to
obchodzi?
— Bo... — Spencer zawiesiła głos. — Ona
przyszła tu z
To-bym.
— I co z tego? — zapytała Aria. Spencer
wzięła głęboki
oddech.
680/852
— Myślę... że Toby może chcieć ją skrzywdz-
ić. I nas
wszystkie.
Dziewczyny spojrzały na nią z przejęciem.
Czemu? — dopytywała się Aria z rękami na
biodrach. Spencer
wbiła wzrok w ziemię. Czuła kamień w
żołądku.
— Myślę, że A. to Toby.
— Na jakiej podstawie? — Aria mówiła coraz
gniewniej.
— Dostałam wiadomość od A. — wyjaśniła
Spencer.
-Twierdzi,
że
wszystkie
jesteśmy
w
niebezpieczeństwie.
681/852
246
- Dostałaś wiadomość!? — piskliwie zawołała
Hanna. —
Myślałam,
że
miałyśmy
się
o
tym
zawiadamiać!
- Wiem — Spencer patrzyła na swoje buty od
Louboutina ze
spiczastymi noskami. W7 namiocie kilku
chłopaków urządziło
konkurs breakdance'u. Noel Kalin próbował
zrobić mostek, a
Mason Byers kręci! się na pupie. To miała
być ta
c ywili zo wan a impreza? — Nie wiedziałam,
co robić.
682/852
Dostałam... dwie wiadomości. W pierwszej
zabroniono mi was
informować. Ale druga brzmiała tak, jakby
przysłał ją T oby... A teraz Toby przyszedł tu
z Emily, więc...
— Zaraz, dowiedziałaś się, że coś nam grozi, i
nic nie
zrobiłaś? - zapytała Hanna. Nic była rozg-
niewana, raczej
zdezorientowana.
- Nie wiedziałam, czy A. nie blefuje —
wyjaśniła Spencer.
Przeczesała
dłonią
włosy.
—
Gdybym
wiedziała...
- Ja też dostałam wiadomość - przyznała się
Aria. Spencer
683/852
spojrzała na nią.
- Tak? Też o Tobym?
— Nie... — Aria ważyła każde słowo. — Spen-
cer, co robiłaś
w piątek w studiu jogi?
— W studiu jogi? — Spencer zmrużyła oczy.
— A co to ma...?
— Trudno uwierzyć, że to zbieg okoliczności
— ciągnęła
Aria.
— O czym ty mówisz? — wykrzyknęła
Spencer.
— Ario, czy twoja wiadomość dotyczyła
Seana? - wtrąciła się
Hanna.
684/852
- N i e — rzuciła Aria w stronę Hanny i
palcem wygładziła
brwi.
- Cóż, szko d a ! — warknęła Hanna. — Też
dostałam
wiadomość od A., właśnie o Seanie! Ze jest
na balu z jakąś
dziewczyną... z to b ą !
247
— Dziewczyny... — ostrzegła je Spencer, bo
nie miała ochoty
wracać do tej kłótni. Zamyśliła się. — Zaraz,
zaraz. Kiedy
dostałaś wiadomość, Hanno?
— Dziś wieczorem.
685/852
— A więc — Aria wskazała na Hannę. - Jeśli
dostałaś od A.
informację, że Sean jest na balu ze mną, to
znaczy, że...
— Ze A. gdzieś tu jest, wiem. — Hanna
posłała Arii
wymuszony uśmiech.
Serce Spencer zabiło szybciej. To się działo
naprawdę. A.
gdzieś tu się czai... A. to Toby.
— Chodźcie — Spencer poprowadziła je do
długiego ko-
rytarza, który wiódł prosto na aukcję.
Za dnia w korytarzu było bardzo ciasno.
Stało tu mnóstwo
686/852
zabytkowych mebli, na ścianach wisiały port-
rety olejne jakichś bogatych staruchów,
podłogi skrzypiały. Ale wieczorem na
każdym stoliku stała świeczka do aromater-
apii, a ściany
dekorowano różnokolorowymi lamp kami.
Kiedy stanęły pod
niebieską żarówką, wyglądały jak trupy.
— Powtórzmy jeszcze raz — powiedziała po-
woli Aria. —
Dostałaś wiadomość, której miałaś nam nie
przekazywać. Ale
jaką wiadomość? Ze A. to Toby?
— Nie... — Spencer spojrzała na nie. Miałam
wam nie mówić
tego, co wiem o sprawie Jenny.
687/852
Na twarzach dziewczyn pojawiło się przer-
ażenie. „Koniec
zabawy", pomyślała Spencer. Wzięła głęboki
oddech.
— Prawda jest taka... że Toby widział, jak Al-
ison odpala
petardę. Wiedział wszystko.
Aria cofnęła się o krok i wpadła na stolik.
Jakaś porcelanowa
figurka zachybotała się, a potem spadła na
podłogę
248
i rozbiła się na tysiąc kawałków. Żadna się
nie ruszyła, żeby ją sprzątnąć.
— Kłamiesz — wyszeptała Hanna.
688/852
— Chciałabym.
— Co to znaczy, że Toby widział? — Arii
trząsł się głos. -Ali
mówiła coś innego.
Spencer złożyła dłonie.
— Mówił, że mnie widział. Mnie i Ali. Dziew-
czyny patrzyły
na nią okrągłymi oczami.
— Kiedy Jenna miała wypadek, a ja
wybiegłam, żeby
zobaczyć, co się dzieje, Toby podszedł do
mnie i do Ali. Po-
wiedział, że widział, jak Ali odpala petardę.
689/852
Spencer trząsł się głos. Tyle razy ten koszmar
wracał do niej w snach. Traciła poczucie
rzeczywistości.
— Ali powiedziała mu wtedy, że widziała, jak
robi coś...
o kro p n e go ... i że powie wszystkim. Chyba
że Toby weźmie na siebie winę. Zanim uciekł,
powiedział, że nas dopadnie. Ale
następnego dnia przyznał się do winy.
Spencer położyła dłoń na karku. Czuła się
tak, jakby cofnęła
się w czasie do tamtej nocy. Czuła zapach si-
arki z zapalonej
petardy i woń świeżo skoszonej trawy. Widzi-
ała Ali z włosami
związanymi w kucyk, w kolczykach z pereł,
które dostała na
690/852
jedenaste urodziny. W oczach poczuła łzy.
Przełknęła ślinę i mówiła dalej.
— Następna wiadomość brzmiała: „Ranisz
mnie, więc i ja cię
zranię'1. Zawierała też. ostrzeżenie, że A.
zjawi się, gdy będziemy się tego najmniej
spodziewały. Rano przyszedł do mnie do
domu
gliniarz i wypytywał o Ali. Właściwie
próbował przyprzeć mnie
do muru, jakby wiedział, że coś ukrywam.
Myślałam, że to
sprawa Toby'ego. A teraz przyszedł tu z
Emily. Boję się, że chce ją skrzywdzić.
249
691/852
Aria i Hanna milczały. Arii zaczęły się trząść
ręce. Na jej szyi i policzkach pojawiły się
czerwone plamy.
— Czemu wcześniej nam nie powiedziałaś? —
Patrzyła z
ukosa na Spencer, szukając słów. - Kiedyś, w
siódmej klasie,
byłam z Tobym na warsztatach aktorskich!
Mógł mnie wtedy
skrzywdzić... albo nas wszystkie... A jeśli
naprawdę
zabił
Ali,
to
mogłyśmy
ją
uratować!
— Niedobrze mi — jęknęła Hanna. Spencer
płynęły łzy po
policzkach.
— Chciałam wam powiedzieć, ale się bałam.
692/852
— Czym Ali zaszantażowała Toby'ego? — py-
tała Aria. Nic
wiem — skłamała Spencer.
Bała się, że jeśli zdradzi sekret Toby'ego, z
nieba uderzy w nią piorun... Albo Toby się
pojawi i okaże się, że ma jakiś
nadnaturalny dar i może je podsłuchiwać w
każdej sytuacji. Aria patrzyła na swoje
dłonie.
— Toby wszystko wiedział — powtórzyła.
— A teraz... wrócił - Hanna zzieleniała na
twarzy.
— Wrócił — powtórzyła Spencer. — I jest
tutaj. A. to on. Aria
chwyciła dłoń Hanny.
— Chodź.
693/852
— Dokąd idziecie? — zawołała nerwowo
Spencer. Nie
chciała tracić Arii z oczu.
Aria odwróciła się.
— Musimy znaleźć Emily — rzuciła. Uniosła
rąbek sukienki i
zaczęła biec.
250
30
POLA.
KUKURYDZY
TO
NAJSTRASZNIEJSZE MIEJSCE
W ROSEWOOD
Emily usiadła na ławeczce w szerokim
wykuszu na tarasie i
694/852
patrzyła na palaczy, dziewczyny Wt zwiew-
nych sukienkach w pastelowych kolorach,
chłopców w eleganckich garniturach.
Kogo jeszcze wypatrywała? Nie była pewna.
Zacisnęła powieki i
szybko je otworzyła. Pierwszą osobą, jaką za-
uważyła, była Tara Kelley z czwartej klasy.
Miasta jasnorude włosy i piękną cerę.
Emily zacisnęła zęby i znowu zamknęła oczy.
Kiedy je
otworzyła, zobaczyła Oriego Case'a, bardzo
przystojnego
piłkarza. Tb ten facet. O tam.
Potem rzuciła jej się w oczy Rachel Firestein,
dziewczyna
podobna do żyrafy. Chloe Davis patrzyła
uwodzicielsko na
695/852
swojego chłopaka, Chada Jakiegoś-tam, i
uroczo wydymała usta.
Elle Carmichael od niechcenia uniosła brodę.
Emily poczuła
zapach perfum Michaela Korsa.
251
Nigdy nie czuła tak ślicznego zapachu. Może
poza bananową
gumą do żucia.
To nie może być prawda. Nie.
— Co robisz? Obok stał Toby.
— Ja... — zająknęła się Emily.
— Wszędzie cię szukałem. Wszystko w
porządku? Emily
696/852
ukryła się na tarasie, choć okropnie tam
wiało.
Okryła się szalem i grała sama z sobą w grę,
która miała
rozsądzić, czy woli facetów, czy dziewczyny.
Spojrzała na
Toby'ego. Chciała mu wyjaśnić, co się
właśnie stało. Opo-
wiedzieć o Benie, Mai, wróżce — o
wszystkim.
— Wiem, że to okropne, ale... Czy miałbyś
coś przeciwko
temu, żebyśmy już poszli?
Toby uśmiechnął się.
— Liczyłem, że to zaproponujesz. Pomógł
Emily wstać.
697/852
Wychodząc, Emily zauważyła Spencer Hast-
ings na parkiecie.
Stała tyłem do niej. Chciała podejść i się
przywitać, ale Toby pociągnął ją za rękę i
poszła za nim. Spencer pewnie zadawałaby
pytania na temat A. Emily nie chciała o tym
teraz rozmawiać.
Kiedy wyjeżdżali z parkingu, Emily opuściła
szybę. W
powietrzu rozchodził się cudowny zapach ig-
ieł sosnowych i
nadchodzącego deszczu. Na niebie wisiał ol-
brzymi księżyc.
Powoli zasnuwały go gęste chmury. Na
zewnątrz było tak cicho,
że Emily słyszała, jak opony szumią na
asfalcie.
698/852
252
— Na pewno wszystko w porządku? — zapy-
tał Toby.
— Tak — Emily spojrzała na niego. Powiedzi-
ał, że specjalnie
na tę okazję kupił nowy garnitur, a ona po
trzech godzinach
chciała jechać do domu. — Przepraszam, że
zepsułam imprezę.
— Nie ma sprawy — Toby wzruszył rami-
onami. Emily
obróciła w dłoniach pudełeczko z logo
Tiffany'ego.
Wzięła je z jednego ze stolików jako prezent
pożegnalny.
699/852
— Nic się nie stało? — zapytał Toby. — Jesteś
taka milcząca.
Emily wypuściła powietrze z płuc. Minęli trzy
pola ku-
kurydziane. Dopiero wtedy się odezwała.
— Byłam u wróżki.
Toby uniósł brwi w niemym pytaniu.
— Powiedziała, że dziś wieczorem coś mi się
przydarzy, coś,
co zmieni moje życie — Emily próbowała się
uśmiechnąć.
Toby otworzył usta, ale nic nie powiedział.
— I w pewnym sensie wróżba się sprawdziła
— powiedziała
700/852
Emily. — Wpadłam na Bena, mojego byłego
chłopaka. Tego,
który wtedy, w szatni... No wiesz. Chciał...
Sama nie wiem...
Chyba chciał mi zrobić przykrość.
— Co t a ki e go ?
— Już w porządku. Nic mi nie jest. On tylko...
— Emily trząsł
się
podbródek.
—
Nie
wiem.
Może
zasłużyłam.
— Czemu? — Toby mówił przez zaciśnięte
zęby. — Co
takiego zrobiłaś?
Emily rozwiązała kokardę na pudełku. Pier-
wsze krople
701/852
uderzyły w przednią szybę. Wzięła głęboki
oddech. Naprawdę
ma zamiar mu to powiedzieć?
— Chodziłam z Benem. Kiedyś nakrył mnie,
jak całowałam
się z dziewczyną. Wyzwał mnie od lesb, a
kiedy
253
próbowałam go przekonać, że się myli, chciał
ode mnie
dowodu. Chciał, żebym się z nim całowała...
Wtedy ty wszedłeś
do szatni.
Toby wiercił się niespokojnie w fotelu.
702/852
Emily musnęła palcami białą gardenię, którą
dostała od
Toby'ego.
— Chodzi o to, że może rzeczywiście jestem
lesbijką.
Faktycznie kochałam Alison DiLaurentis. Ale
myślałam, że tylko ją, że nie jestem lesbijką.
A teraz... sama nie wiem. Może Ben ma rację.
Może jestem lesbijką. Może nie potrafię
spojrzeć prawdzie w oczy.
Emily nie wierzyła, że właśnie mu wszystko
wyznała.
Popatrzyła na Toby'ego. Miał mocno zaciśn-
ięte usta. Pomyślała, że jeśli rzeczywiście
umawiał się z Ali, to teraz powinien się do
tego przyznać. Ale on zapytał tylko:
— Czego się tak bardzo boisz?
703/852
— Czego!? zaśmiała się Emily. To chyba
oczywiste. — Nie
chcę być, no wiesz... lesbijką. — A potem
dodała ciszej: —
Wszyscy by się ze mnie śmiali.
Zatrzymali się przed znakiem stopu. Toby nie
ruszył dalej.
Zaparkował. Emily nie wiedziała, co się
dzieje.
— Co robisz?
Toby puścił kierownicę i patrzył na Emily
przez dłuższą
chwilę, tak długą, że poczuła się nieswojo.
Był smutny. Położyła dłoń na karku i spojrza-
ła przez okno. Droga była pusta. Po drugiej
stronie rozciągało się pole kukurydzy, na-
jwiększe w Rosewood.
704/852
Deszcz padał coraz mocniej, ale Toby nie
włączył wycieraczek.
Woda rozmyła obraz za oknem. Nagle Emily
zapragnęła wrócić
do cywilizacji. Chciała, żeby auto ruszyło.
Żeby pojawił się jakiś dom.
254
Stacja benzynowa. Cokolwiek. Toby posmut-
niał, bo mu się
podobała, a teraz prawie zrobiła coming out.
Toby był
homofobem? Właśnie z tym musiałaby się
zmierzyć, gdyby
przyznała się, że jest lesbijką. Ludzie re-
agowaliby w ten sposób każdego dnia.
705/852
— Nigdy cię to nie spotkało, prawda? - zapy-
tał wreszcie Toby.
— Nigdy nikt cię nie wyśmiewał?
— N-nie... — Wpatrywała się w twarz
Toby'ego, próbując
pojąć sens jego pytania. — Chyba nie. Ben
był pierwszy.
Rozległ się grzmot. Emily podskoczyła. Na
niebie ukazał się
zygzak błyskawicy, kilka kilometrów od nich.
W jej świetle
Emily zobaczyła, że Toby obracał w palcach
guzik od marynarki.
— Kiedy zobaczyłem dziś wszystkich tych
ludzi, zdałem
706/852
sobie sprawę, jak ciężko mi było w Rose-
wood. Nienawidzili
mnie. Ale dziś wszyscy byli tacy mili, nawet
ci, którzy kiedyś mnie wyśmiewali. Robiło mi
się niedobrze. Zachowywali się
jakby nigdy mc. — Zmarszczył nos. — Nie
wiedzą, jakimi są
dupkami?
— Chyba nie — powiedziała Emily. Czuła się
skrępowana.
Toby spojrzał na nią.
— Widziałem tam jedną z twoich dawnych
przyjaciółek,
Spencer Hastings. — Błyskawica znowu prze-
cięła niebo, loby
707/852
uśmiechnął
się
krzywo.
—
Wtedy
trzymałyście się razem.
Dawałyście popalić niektórym. Mnie... mojej
siostrze...
— Nie chciałyśmy... — rzuciła machinalnie
Emily.
— Emily — Toby wzruszył ramionami. — Tali
właśnie było.
Czemu nie? Byłyście najpopularniejsze w
szkole. Wolno wam
było tak postępować.
255
Czuła wyraźny sarkazm w jego głosie.
Próbowała się
uśmiechnąć, bo myślała, że żartuje. Ale on
już się nie uśmiechał.
708/852
Dlaczego teraz o tym rozmawiali? Mieli
chyba rozmawiać o tym,
czy jest lesbijką.
— Przykro mi. Byłyśmy... takie głupie.
Robiłyśmy to, co
chciała Ali. Myślałam, że zapomniałeś o tym,
skoro umawiałeś
się z Ali rok później...
— Co ta kie go ? — Toby przerwał jej ostro.
Emily oparła się o szybę. Czuła ogień w
klatce piersiowej.
— Nie byłeś z Ali, no potem, w siódmej
klasie? Toby był
wstrząśnięty.
709/852
— Nie mogłem na nią patrzeć — powiedział
cicho. — Nawet
teraz na dźwięk jej imienia robi mi się
niedobrze. — Przycisnął
skronie palcami i odetchnął głęboko. Spojrz-
ał na Emily
ciemnymi oczami. — Szczególnie po tym... co
zrobiła.
Emily patrzyła na niego badawczo. Znowu
rozległ się grzmot,
a wiatr huśtał łodygami kukurydzy. Wy-
glądały jak ręce, które
desperacko próbują coś złapać.
— Zaraz, o czym ty mówisz?
Zaśmiała się. Przesłyszała się? Modliła się w
duchu, żeby
710/852
wszystko wróciło do normy.
— Słyszałaś — powiedział Toby bez cienia
emocji w głosie.
— Wiem, że się przyjaźniłyście i że ją
kochałaś. Ale szczerze
mówiąc, cieszę się, że ta suka nie żyje.
Emily poczuła się, jakby w powietrzu zab-
rakło tlenu. „Dziś
coś ci się przytrafi. Coś, co zmieni twoje
życie".
„Dawałyście
popalić
niektórym.
Mnie... mojej siostrze..." „Nawet teraz na
dźwięk jej imienia robi mi się niedobrze".
256
„PO TYM, CO ZROBIŁA". „Cieszę się, że ta
suka nie żyje".
Toby... wied zi ał ?
711/852
Nie mogła zebrać myśli. Wi ed zi ał. Była tego
pewna
bardziej niż czegokolwiek w życiu. Zawsze to
czuła, próbowała
zignorować wszystkie dowody, choć narzu-
cały się z całą
oczywistością. Toby wiedział, co zrobiły len-
nie, ale nie
dowiedział się tego od A. Wiedział od dawna.
I nienawidził za to Ali. Znienawidziłby je
wszystkie, gdyby wiedział, że miały w
tym swój udział.
— O Boże — wyszeptała Emily.
Otworzyła drzwi i chwyciła dół sukienki,
kiedy wysiadała z
712/852
auta. Krople deszczu kłuły ją jak igły. Jak
mogła się nie domyślić, że Toby miał ukryty
powód, by się do niej zbliżyć! Chciał
zrujnować jej życie.
— Emily? — Toby odpiął pas. - Dokąd...?
Usłyszała silnik. Toby jechał drogą, z ot-
wartymi drzwiami po
stronie pasażera. Rozejrzała się, próbując się
zorientować, gdzie jest. Weszła na pole
kukurydzy, nie dbając o to, że przemokła już
do suchej nitki.
— Emily! — wołał Toby. Ale ona biegła.
Toby zabił Ali. Toby to A.
257
31
713/852
PO CO HANNIE SAMOLOT? PRZECIEŻ
NIE UMIE NIM
LATAĆ!
Hanna przeciskała się przez tłum, szukając
Emily. Spotkała
Arię i Spencer przy wielkich oknach, jak
rozmawiały z Gemmą
Curran,
koleżanką
Emily
z
drużyny
pływackiej.
— Przyszła z chłopakiem z Tate, prawda? —
Gemma wydęła
usta i zastanawiała się. — Wydaje mi się, że
wyszli.
Hanna spojrzała z lękiem na przyjaciółki.
— Co teraz? — wyszeptała Spencer. — Nie wi-
erny, dokąd
714/852
mogła pójść.
— Próbowałam się do niej dodzwonić — pow-
iedziała Aria. —
Nie odbiera.
— O Boże — jęknęła Spencer i łzy napłynęły
jej do oczu. A
czego się spodziewałaś? — wycedziła Aria
przez zęby. — To ty
do tego doprowadziłaś.
Hanna
nigdy
nie
widziała
Arii
tak
rozgniewanej.
258
— Wiem — Spencer spuściła głowę. —
Przepraszam.
715/852
Rozległ się huk grzmotu. Wszyscy wyjrzeli na
zewnątrz i
obserwowali, jak wiatr szarpie drzewami i za-
czyna padać deszcz.
— Jasna cholera — Hanna usłyszała jakiś
dziewczęcy głos. —
Już po sukience.
Hanna spojrzała na przyjaciółki.
Znam kogoś, kto nam pomoże. To gliniarz.
Rozejrzała się. Miała nadzieję, że oficer
Wilden, który
zaaresztował ją za kradzież bransoletki u
Tiffany'ego, a potem samochodu pana Ackar-
da, i który przespał się z jej mamą,
przyszedł na bal. Ale ochronę balu zapewni-
ała Liga Myśliwska.
716/852
Policję wezwano by tylko w jakiejś poważnej
sprawie. W
zeszłym roku jakiś pijany czwartoklasista
uciekł ze skradzioną z aukcji bransoletką. I
nawet wtedy poprzestali na pozostawieniu
grzecznej wiadomości na jego poczcie
głosowej, prosząc, by
oddał ich własność.
— Nie możemy iść na policję - syknęła Spen-
cer. - Ten gliniarz
rano
zachowywał
się
dziwnie.
Pewnie
podejrzewają, że to my
zabiłyśmy Ali.
Hanna wpatrywała się w kryształowy żyran-
dol. Jacyś chłopcy
rzucali w niego serwetkami, żeby wprawić w
ruch kryształy.
717/852
— Dostałaś wiadomość, że ktoś ma zamiar
cię zranić,
dosłownie, prawda? To chyba wystarczy?
— Pod nią widniał podpis A.. Ale my ponoć
też kogoś ranimy.
Jak to wyjaśnisz?
— Jak się upewnić, że nic jej nie jest? —
zapytała Aria,
podciągając sukienkę.
Hanna zauważyła, że suwak nadal był
niedopięty.
259
— Może jedźmy do niej? — zaproponowała
Spencer.
718/852
— Mogę jechać z Seanem w każdej chwili —
zgłosiła się na
ochotnika Aria.
Hanna otworzyła szeroko usta.
— Opowiesz o tym Seanowi?
— Nie! — zawołała Aria, przekrzykując
deszcz i piosenkę
Natashy Bedingfield. Hanna widziała, jak
nad budynkiem
gromadzą się ciemne chmury. — Nic mu nie
powiem. Jakoś to
wytłumaczę. Niczego się nie dowie.
— Idziecie na jakieś afterparty? — zadrwiła
Hanna. Aria
popatrzyła na nią jak na wariatkę.
719/852
— Myślisz, że po tym wszystkim poszłabym
na afterparty?
— A gdyby nic się nie stało, to byś poszła?
— Daj spokój. — Spencer położyła swoją
chłodną, szczupłą
dłoń na ramieniu Hanny.
Hanna zacisnęła zęby, wzięła kieliszek szam-
pana z tacy i
wypiła duszkiem. Nie mogła dać za wygraną.
To niemożliwe.
— Jedź do domu Emily — powiedziała Spen-
cer do Arii. — Ja
będę do niej dzwonić.
— A jak się okaże, że loby jest u niej? — zapy-
tała Aria. —
720/852
Mam go przyprzeć do muru i... zapytać, czy
on to A.?
Hanna spojrzała na przyjaciółki. Miała
ochotę skopać
Toby'emu tyłek. Skąd dowiedział się o Kate?
O jej ojcu? O jej
kradzieżach? O tym, że to Sean ją rzucił, a
ona zmuszała się do wymiotów? Dlaczego ją
tak poniżał!? Bała się. Jeśli Toby to A.
— i wiedział o wszystkim — to pewnie
naprawdę chce je
skrzywdzić. To... miało sens.
— Musimy się upewnić, że Emily nic nie
grozi — powiedziała
Spencer. - Jeśli za jakiś czas jej nie
znajdziemy,
721/852
260
damy znać policji anonimowo. Powiemy, że
widziałyśmy, jak
Toby robi jej krzywdę. Nie podamy żadnych
szczegółów.
— Jak przyjdą po niego gliny, to się domyśli,
że to my
dałyśmy im cynk — powiedziała Hanna. — A
wtedy opowie im o
sprawie Jenny.
Już widziała siebie w poprawczaku, w
pomarańczowym
dresie, jak rozmawia z ojcem przez grubą
szybę.
— A jeżeli przyjdzie po nas? — zapytała Aria.
722/852
— Musimy ją znaleźć, nim stanie się coś
złego - przerwała jej
Spencer.
Hanna
spojrzała
na
zegar.
Wpół
do
jedenastej.
— Ja wychodzę — ruszyła w kierunku drzwi.
— Zadzwonię
do ciebie, Spencer.
Nie odezwała się do Arii. Nie mogła na nią
patrzeć. A
szczególnie na wielką malinkę na jej szyi.
Kiedy wychodziła, Naomi Zeigler złapała ją
za rękę.
— Han, jeśli chodzi o to, co powiedziałaś
wczoraj na meczu
723/852
— patrzyła na nią wielkimi, współczującymi
oczami, jakby
prowadziła talk-show — to są grupy wsparcia
dla bulimiczek.
Pomogę ci poszukać.
— Spieprzaj — rzuciła Hanna, nawet się nie
zatrzymując.
Hanna wbiegła z taksówki do pociągu cała
przemoknięta.
Miała ciężką głowę. W każdej szybie widziała
odbicie siebie z
siódmej klasy. Zamknęła oczy.
Kiedy je otworzyła, pociąg stał. Światła
zgasły. Jarzyły się
tylko fluorescencyjne znaki przy drzwiach.
Ale napisy głosiły
724/852
PATRZ.
261
Po lewej stronie rozciągał się las. Nad drze-
wami jaśniał wielki księżyc. Dopiero przed
chwilą przestało padać. Tory biegły
wzdłuż autostrady numer 30. Zazwyczaj był
na niej straszny
ruch, ale teraz na skrzyżowaniu nie stało ani
jedno auto.
Rozejrzała się po pociągu. Wszyscy pas-
ażerowie spali.
- Nie śpią - usłyszała jakiś głos. — Nie żyją.
Podskoczyła. To był Toby. Nie widziała
dokładnie jego
twarzy, ale wiedziała, że to on. Powoli pod-
niósł się z siedzenia i podszedł do niej.
725/852
Lokomotywa zagwizdała i Hanna się obudz-
iła. Nie było
żadnych napisów. Pociąg jechał w stronę
miasta. Za oknem raz
po raz pojawiały się błyskawice. Widziała, jak
lamie się gałąź i spada na ziemię. Dwie si-
wowłose staruszki siedzące przed nią
komentowały każdy piorun.
— Ojejku! Ale głośny!
Hanna przyciągnęła kolana do brody. Wys-
tarczyło małe
wyznanie na temat Toby'ego, a świat
rozpadał się na kawałki. I wpędzał cię w
paranoję.
Nie wiedziała, jak zareagować na tę wiado-
mość. Nie po trafiła
726/852
reagować spontanicznie, jak Aria. Musiała
wszystko rozważyć.
Owszem, była zła na Spencer. I bała się
Toby'ego. Teraz jednak mogła myśleć tylko o
Jennie. Wiedziała? Przez cały czas?
Wiedziała, że to Toby zabił Ali?
Hanna widziała Jennę zaraz po wypadku.
Tylko raz. Nigdy się
do tego nie przyznała. Kilka tygodni przed
zniknięciem Ali
urządziła przyjęcie w ogrodzie. Przyszli wszy-
scy, którzy się
liczyli, nawet kilka starszych dziewczyn z
drużyny hokejowej
Ali.
Wtedy
po
raz
pierwszy
Hanna
rozmawiała z Seanem. O
727/852
filmie Gladiator. Hanna opowiadała właśnie,
jak bardzo bała się w kinie, kiedy Ali do nich
podeszła.
262
Spojrzała na Hannę tak, jakby chciała pow-
iedzieć: „Huuura!
Wreszcie
z
nim
rozmawiasz!".
Hanna
opowiadała dalej:
— A jak wyszliśmy z tatą z kina, o Boże, tak
się bałam, że
poszłam do łazienki i musiałam się wyrzygać.
Wtedy Ali szturchnęła ją i powiedziała.
— Ostatnio miałaś z tym problem, no nie?
Hanna zbladła.
- Co ?
728/852
To było kilka tygodni po wizycie w Annapol-
is. Ali musiała
ściągnąć na siebie uwagę Seana.
— Oto Hanna — powiedziała, a potem wsadz-
iła sobie palec
do gardła, zacharczała, a potem zaczęła
chichotać.
Sean się nie śmiał, tylko patrzył to na jedną,
to na drugą,
wyraźnie zmieszany.
— Muszę... — wymamrotał i uciekł do
przyjaciół.
— Czemu to zrobiłaś? - zapytała Hanna ze
zgrozą w głosie.
— Och, Hanno — powiedziała Ali, obracając
się na pięcie. —
729/852
Nie znasz się na żartach?
Nie, na takich się nie znała. Przeszła na drugi
koniec tarasu
oddychając ciężko. I nagle znalazła się twarzą
w twarz z Jenną Cavanaugh.
Jenna w ciemnych okularach i z białą laską
stała na skraju
posesji rodziców. Hannie zaschło w gardle.
Czuła się tak, jakby zobaczyła ducha.
„Naprawdę oślepła", pomyślała. Wydawało
jej się, że to się nie wydarzyło naprawdę.
Jenna stała przy krawężniku. Gdyby widzi-
ała, patrzyłaby
prosto na wielką dziurę w ogrodzie Ali, gdzie
budowano właśnie altanę. To tam w zeszłym
roku robotnicy znaleźli ciało Ali.
Hanna patrzyła na Jennę, a ta zdawała
730/852
263
się odwzajemniać spojrzenie. I nagle dotarło
do niej, że wtedy właśnie zajęła miejsce
Jenny, a Ali zajęła jej miejsce. Ali nie miała
powodu, żeby z niej drwić. Po prostu mo gł a
to robić. Tak się zamyśliła, że musiała oprzeć
się o ogrodzenie.
Znowu spojrzała na Jennę. „Tak mi przykro",
powiedziała
bezgłośnie. Oczywiście Jenna nie zare-
agowała. Nie widziała.
Hanna nigdy nie cieszyła się tak bardzo na
widok świateł
Filadelfii. Wreszcie była daleko od Rosewood
i Toby’ego. Miała dość czasu, żeby wrócić do
hotelu, zanim
731/852
tata, Isabel i Kate wrócą z teatru. Może
weźmie kąpiel. W
minibarze powinna znaleźć coś na pociechę.
Coś mocniejszego.
Może nawet opowie Kate, co się wydarzyło,
zamówią do pokoju
butelkę szampana i razem wypiją.
Hanna nigdy się nie spodziewała, że coś
takiego przyjdzie jej
do głowy.
Otworzyła drzwi, weszła do pokoju i... prawie
wpadła na ojca.
Stał pod drzwiami i rozmawiał przez telefon.
— Och! — krzyknęła. Ojciec odwrócił się.
732/852
—
Właśnie
wróciła
-
powiedział
do
słuchawki, a potem
wyłączył telefon. Spojrzał zimno na Hannę.
— Witaj.
Hanna zamrugała. Obok ojca zobaczyła Isa-
bel i Kate.
Siedziały na kanapie i czytały gazety dla
turystów.
— Cześć — powiedziała niepewnie. — Czy
Kate powiedziała
wam, że jadę...
— Na Bal Lisa? — przerwała Isabel.
Hanna otworzyła usta. Za oknem rozległ się
kolejny grzmot.
733/852
Spojrzała desperacko na Kate, która siedziała
dostojnie, z dłońmi złożonymi na udach i
wysoko uniesioną
264
głową. Powiedziała? Wyraz jej twarzy mówił,
że tak. Hanna
poczuła się tak, jakby dostała czymś ciężkim
w głowę.
— Musiałam jechać.
— No jasne — tata położył dłonie na stole. —
Trudno
uwierzyć, że w ogóle wróciłaś. Myśleliśmy, że
znowu będziesz
się bawić do rana... ukradniesz jakieś auto. A
może samolot? I zabijesz prezydenta?
— Tato... — powiedziała błagalnym tonem.
734/852
Nigdy nie widziała ojca w takim stanie.
Koszula wystawała
mu ze spodni, miał krzywo włożone skarpetki
i jakąś smugę za
uchem. I był w ści e kł y. Nigdy tak na nią nie
krzyczał.
— Wyjaśnię wszystko... — zaczęła. Ojciec
przycisnął dłonie
do skroni.
— To też wyjaśnisz?
Sięgnął do kieszeni. Powoli otworzył dłoń.
Leżało na niej
opakowanie percocetu. Nienaruszone. Kiedy
Hanna sięgnęła po
nie, ojciec zamknął natychmiast dłoń.
735/852
— O, co to, to nie.
Hanna wskazała palcem na Kate. — Ona mi
to zabrała.
Chciała!
— Sama mi dałaś — powiedziała spokojnie
Kate.
Była pewna siebie i patrzyła na Hannę tak,
jakby ją na czymś
przyłapała. Jakby chciała powiedzieć: „Nawet
nie próbuj wkraść się do naszego życia".
Hanna pożałowała swojej naiwności. Kate
nie zmieniła się ani na jotę.
— Po pierwsze, po co ci te pigułki? — zapytał
ojciec. A potem
uniósł w górę dłoń. — Nie. Nieistotne. Nie
chcę wiedzieć. -
736/852
Zamknął oczy. — Przestałem cię rozumieć,
Hanno. Niestety.
Coś pękło w Hannie.
265
— Nic dziwnego! — wrzasnęła. — Nie chciało
ci się za-
dzwonić przez cztery pieprzone lata!
W pokoju zapanowała grobowa cisza. Nikt
nie ośmielił się
poruszyć. Kate położyła dłonie na czasop-
iśmie. Isabel zamarła z palcem przytkniętym
jakoś dziwnie do ucha. Ojciec otworzył
usta, ale nie powiedział ani słowa.
Ktoś zapukał do drzwi. Wszyscy poderwali
się na równe nogi.
737/852
W progu stała pani Marin. Rzadko wyglądała
tak źle. Miała
mokre włosy. Była bez makijażu. Ubrała się
tylko w zwykły
T-shirt i dżinsy. A przecież nawet do sklepu
ubierała się
elegancko.
— Idziesz ze mną - popatrzyła na Hannę zm-
rużonymi oczami,
ale nawet nie spojrzała na Isabel i Kate.
Hanna zastanawiała się, czy to pierwszy raz,
kiedy wszyscy
się spotykają.
Kiedy mama zobaczyła percocet w dłoni ojca,
zbladła.
738/852
— Powiedział mi o tym, kiedy tu jechałam.
Hanna spojrzała na ojca przez ramię, ale stał
ze spuszczoną
głową. Nie wyglądał na rozczarowanego. Był
raczej... smutny.
Bezradny. Zawstydzony.
— Tato... — szepnęła desperacko i wyrwała
się mamie. —
Naprawdę muszę iść? Chcę zostać. Chcę ci
opowiedzieć, co się
ze mną dzieje. Myślałam, że cię to obchodzi.
— Za późno — powiedział ojciec metalicznym
głosem. —
Pojedziesz z mamą do domu. Może ona
przemówi ci do rozsądku.
739/852
Hanna zaśmiała się.
— Myślisz, że ona przemówi mi do rozsądku?
Ona... sypia z
gliniarzem, który mnie aresztował w zeszłym
tygodniu. W dni
powszednie wraca czasem do domu o drugiej
266
nad ranem. Kiedy jestem chora, każe mi dz-
wonić do szkoły i
ją udawać, bo nie ma czasu się tym zająć i...
— Hanno! — krzyknęła mama, ściskając ram-
ię córki. Hanna
miała mętlik w głowie. Sama nie wiedziała,
czy mówiąc to
740/852
wszystko, działa na swoją korzyść czy
niekorzyść. Czuła się
o szu kan a. Przez wszystkich. Miała dość by-
cia popychadłem.
— Chciałam ci tyle opowiedzieć. A nie mogę.
Proszę, pozwól
mi zostać. P ro sz ę.
Widziała, jak na szyi ojca drga jakiś mięsień.
Poza tym miał
zupełnie kamienną twarz. Podszedł do Isabel
i Kate. Wziął Isabel za rękę.
— Dobranoc, Ashley — powiedział do mamy
Hanny. Do
Hanny się nie odezwał.
267
741/852
32
EMILY POTRAFI SIĘ BRONIĆ
Emily miała w oczach łzy szczęścia, kiedy
okazało się, że
drzwi do domu są otwarte. Od razu pobiegła
do pralni. Prawie się rozpłakała na widok
ciepłych, przytulnych, domowych wnętrz,
na widok serwetki z napisem CUDNY
BAŁAGAN!, wiszącej
nad pralką i suszarką, rzędu środków piorą-
cych i wybielających, płynu do płukania i
zielonych gumowców, które tata wkładał do
pracy w ogrodzie.
Zadzwonił telefon. Brzmiał jak krzyk. Emily
wzięła ręcznik ze
stosu, otuliła nim ramiona i odebrała.
742/852
— Halo? — przerażał ją nawet ton jej głosu.
— Emily? — zapytał znajomy, zachrypnięty
głos. Emily
uniosła brwi.
— Spencer?
— O Boże — westchnęła Spencer. —
Szukałyśmy cię.
Wszystko w porządku?
— Nie wiem — odparła Emily drżącym
głosem.
268
Jak opętana biegła przez pole kukurydzy.
Deszcz zamienił je
743/852
w błotnistą rzekę. Zgubiła but, ale biegła
dalej. Miała brudne nogi i sukienkę. Pole
graniczyło z lasem za jej domem. Przebiegła
wśród drzew. Dwa razy poślizgnęła się na
mokrej trawie, upadła i potłukła łokieć i bio-
dro. Piorun uderzył w drzewo jakieś dziesięć
metrów od niej. Gałęzie z hukiem spadły na
ziemię. Wiedziała,
jak niebezpiecznie jest w lesie w Laką po-
godę, ale nie mogła się zatrzymać. Bała się,
że Toby ją goni.
— Emily, nigdzie się nie ruszaj — pouczyła ją
Spencer. —
Trzymaj się z dala od Toby'ego. Wyjaśnię ci
wszystko później,
ale na razie zarygluj drzwi i...
744/852
— Toby to chyba A. — przerwała jej Emily.
Mówiła szeptem.
Głos jej drżał. - T chyba zabił Ali.
— Wiem, ja też tak myślę — powiedziała
Spencer po chwili.
— Co? — pisnęła Emily.
Skuliła się na dźwięk kolejnego pioruna.
Spencer nie
odpowiedziała. Rozmowa została przerwana.
Emily położyła słuchawkę na suszarce. Spen-
cer wie d zia ła ?
Jej własne odkrycie przeraziło ją jeszcze
bardziej. Teraz okazało się prawdopodobne.
Nagle usłyszała wołanie.
— Emily! Emily!?
745/852
Zamarła. Głos dochodził z kuchni. Pobiegła
tam i zobaczyła
Toby'ego z dłońmi przyciśniętymi do oszklo-
nych drzwi. Deszcz
zmoczył mu garnitur i włosy. Cały się trząsł.
Na jego twarz padał
cień. Emily krzyknęła.
— Emily! — powtórzył Toby.
Próbował otworzyć drzwi, ale Emily szybko
je zaryglowała.
269
— Odejdź — syknęła.
A jeśli podpali dom. Włamie się. Udusi Emily
we śnie. Skoro
zabił Ali, to był zdolny do wszystkiego.
746/852
— Przemokłem do suchej nitki! — zawołał. —
Wpuść mnie.
— Nie mogę teraz z tobą rozmawiać. Proszę,
loby, błagam, idź
sobie.
— Czemu uciekłaś!? — Toby wyglądał na
zdezorientowanego. Musiał krzyczeć, bo za-
głuszał go deszcz. —
Nie wiem, co się stało w aucie. Ja tylko...
Zrobiło mi się przykro na widok tych ludzi.
Ale to stare dzieje. Przepraszam.
Mówił słodkim głosem, co tylko pogarszało
sprawę. Znowu
próbował otworzyć drzwi.
— Nie! krzyknęła Emily i zaczęła szukać
czegoś, co mogłoby
747/852
jej posłużyć do obrony. Ciężki ceramiczny
talerz z kurczątkami.
Wielki nóż kuchenny. Może w szafce znajdzie
coś jeszcze...
— Proszę — tak się trzęsła, że nie mogła ustać
na nogach. -
Odejdź.
— Chcę ci oddać torebkę. Zostawiłaś ją w
samochodzie.
— Włóż ją do skrzynki na listy.
Nie wygłupiaj się — Toby zaczął walić nerwo-
wo w drzwi. -
Podejdź do drzwi i wpuść mnie!
Emily podniosła ciężki talerz ze stołu i za-
słoniła się nim jak tarczą.
748/852
— Odejdź!
Toby odgarnął z twarzy mokre włosy.
— To, co powiedziałem w samochodzie, źle
zabrzmiało.
Przepraszam, jeśli powiedziałem coś, co...
— Za późno — przerwała mu Emily.
Zamknęła oczy. Chciała,
żeby to wszystko okazało się tylko złym
snem. -Wiem, co jej
zrobiłeś.
Toby zamarł.
270
— Zaraz. O czym ty mówisz?
— Słyszałeś. Wie m. Co . J ej. Zro b i łe ś.
749/852
Toby otworzył usta. Deszcz uderzał w szyby
coraz mocniej.
Oczy Toby'ego wyglądały jak dwa puste
otwory
— Niby skąd wiesz? — mówił drżącym
głosem. — Nikt... nikt
tego nie wie. To było... dawno temu, Emily.
Emily brakło słów. Wydawało mu się, że jest
taki sprytny, że
ujdzie mu to na sucho?
— No to chyba twój sekret wyszedł na jaw.
Toby zaczął chodzić tam i z powrotem po
ganku, odgarniając z
twarzy mokre włosy.
750/852
— Emily, zrozum, byłem młody. I... miałem
mętlik w głowie.
Żałuję, że to zrobiłem...
Emily poczuła żal. Nie chciała, żeby okazało
się, że to Toby
zabił Ali. Pomógł Emily, kiedy spadła z row-
eru, obronił ją przed Benem i był taki biedny,
kiedy stał pośrodku parkietu na Balu
Lisa. Może faktycznie żałował tego, co zrobił.
Może miał mętlik w głowie.
Emily przypomniała sobie tę noc, kiedy za-
ginęła Ali. Była
piękna pogoda, wspaniały początek łata. Mi-
ały jechać do Jersey Shore w następny week-
end, miały bilety na koncert No Doubt w
lipcu, a Ali zamierzała w sierpniu urządzić
wielkie przyjęcie z okazji swoich trzynastych
751/852
urodzin. Wszystko to zniknęło, kiedy tylko
Ali przeszła przez próg domku Spencer.
Pewnie Toby zaszedł ją od tyłu. Uderzył
czymś ciężkim w
głowę. Może coś do niej mówił. Potem wrzu-
cił ją do dołu.
Chyba... czymś przysypał ciało, skoro tak
długo nie udawało się go znaleźć. Tak to
było? A jak już skończył, to wsiadł na rower i
odjechał? Wrócił do Maine, gdzie spędził
resztę lata?
Obserwował poszukiwania z miską popcornu
na kolanach, jakby
oglądał jakiś serial?
271
„Cieszę się, że ta suka nie żyje". Emily w ży-
ciu nie słyszała czegoś tak okropnego.
752/852
— Proszę! — wołał Toby. — Drugi raz tego
nie wytrzymam...
Nie dokończył zdania. Nagle zakrył twarz
dłońmi i pobiegł w
stronę lasu za domem.
Zapadła cisza. Emily rozejrzała się. Kuchnia
lśniła czystością.
Rodzice pojechali na weekend do Pittsburga,
w odwiedziny do
babci Emily, a mama zawsze sprzątała przed
wyjazdem. Carolyn
jeszcze nie wróciła od Tophera.
Była sama.
Emily pobiegła do frontowych drzwi. Były za-
ryglowane, ale
753/852
na wszelki wypadek zamknęła je na łańcuch.
I upewniła się, czy są zamknięte. Przypomni-
ała sobie o drzwiach do garażu. Kiedyś
zamek się zepsuł, a tata ociągał się z
naprawą. Dostatecznie silna osoba mogła je
otworzyć.
Wtedy przypomniała sobie, że Toby ma jej
torebkę. To
znaczy... że ma też jej klucze.
Wykręciła numer na policję. W słuchawce
nie było słychać
sygnału. Odwiesiła ją, ale sygnał się nie po-
jawił. Czuła, jak
uginają się pod nią kolana. Pewnie burza zer-
wała linię
telefoniczną.
754/852
Stała nieruchomo w korytarzu przez kilka
sekund. Nie mogła
się opanować. Czy Toby zaciągnął Ali za
włosy? Czy żyła
jeszcze, kiedy wrzucił ją do tego dołu?
Pobiegła do garażu i rozejrzała się. W rogu
stał stary kij
bejsbolowy. W jej rękach wydawał się ciężki i
solidny. Wyszła na ganek, zamknęła za sobą
drzwi zapasowym kluczem z kuchni i
usiadła na huśtawce, z kijem w ręku. Było zi-
mno. Widziała, jak pająk buduje swoją pa-
jęczynę na balustradzie. Bała się pająków, ale
musiała być dzielna. Nie pozwoli, żeby jej też
Toby zrobił
krzywdę.
272
755/852
33
I
KTO
TU
JEST
NIEGRZECZNĄ
SIOSTRZYCZKĄ?
Następnego ranka Spencer wzięła prysznic i
wróciła do
swojego pokoju. Zauważyła otwarte okno. Na
oścież. Zasłona
powiewała na wietrze.
Podbiegła do okna. Poczuła, jak coś ściska ją
w gardle.
Uspokoiła się trochę po rozmowie z Emily,
ale i tak czuła się
nieswojo. W jej domu nie podnoszono rolet,
żeby do środka nie
wlatywały ćmy, które mogły zniszczyć
kosztowne dywany.
756/852
Zamknęła nerwowo okno, zajrzała pod łóżko
i do szafy. Nikogo.
Kiedy odezwał się jej telefon, o mało nie
wyskoczyła ze skóry.
Znalazła go w fałdach sukienki z wczoraj,
którą rzuciła na
podłogę. Dawna Spencer Hastings nigdy by
tak nie postąpiła.
Dostała mail od Squidwarda.
Droga Spencer,
Dziękuję za pracę domową, Przeczytałem ją i
bardzo mi się
podoba. Do zobaczenia w poniedziałek,
McAdam
273
757/852
Spencer opadła na łóżko. Serce biło jej
mocno, ale miarowo.
Za oknem zaczynał się piękny, wrześniowy,
chłodny dzień. W
powietrzu unosił się zapach jabłek. Mama w
słomkowym
kapeluszu i podwiniętych dżinsach szła na
koniec podjazdu z
sekatorem, żeby podciąć gałęzie krzewów.
Nie miała siły do tej... przemiłej atmosfery.
Zadzwoniła do
Wrena. Może uda im się wcześniej spotkać.
Musiała wyjechać z
Rosewood. Telefon zadzwonił kilka razy.
Rozległ się jakiś hałas, a potem Wren
powiedział:
758/852
— Halo?
— To ja, Spencer.
— Spencer? — Wren mówił bełkotliwie.
— Tak - nagle zirytowała się. Nie poznawał
jej głosu?
— Mogę oddzwonić później? - ziewnął. —
Trochę jeszcze...
śpię.
— Musimy pogadać. Wren westchnął. Spen-
cer zmiękła.
— Przepraszam. Możemy teraz pogadać? —
Chodziła tam i z
powrotem po pokoju. — Chcę usłyszeć jakiś
przyjazny głos.
759/852
Wren nic nie mówił. Spencer sprawdziła, czy
przypadkiem
coś nie przerwało połączenia.
— Słuchaj — powiedział wreszcie. - Niełatwo
mi to
powiedzieć, ale chyba jednak nam nie
wyjdzie.
Spencer nie wierzyła własnym uszom. -Co?
— Myślałem, że narn się uda. — Wren mówił
jak robot. -Ale
jesteś dla mnie za młoda. Nie wiem. Żyjemy
w dwóch różnych
światach.
274
760/852
Pokój zawirował wokół niej. Ścisnęła telefon
tak mocno, że
zbielały jej kostki palców.
— Co takiego? Jeszcze parę dni temu ci się to
podobało!
— Wiem, ale... Boże, to takie skomplikow-
ane... Spotykam się
z kimś.
Na kilka sekund mózg Spencer zupełnie się
wyłączył.
Zapomniała języka w gębie. Wydawało jej
się, że nie może
złapać tchu.
— Uprawiałam z tobą seks — wyszeptała.
761/852
— Wiem. Przykro mi. To najlepsze rozwiąz-
anie. Najlepsze...
dla kogo? W tle usłyszała, że ekspres do kawy
Wrena właśnie się wyłączył.
— Wren — powiedziała błagalnie. — Czemu
mi to robisz?
Ale on się już rozłączył. Na ekranie pojawił
się napis
POŁĄCZENIE
ZAKOŃCZONE.
Spencer
trzymała telefon w
wyciągniętej dłoni. -Hej!
W drzwiach stała Melissa. Wyglądała jak
małe słoneczko w
żółtym T-shircie J. Crew i pomarańczowych
szortach Adidas.
— Jak było? -Co?
762/852
— Bal Lisa. Fajnie?
Spencer próbowała ukryć kłębiące się w niej
emocje.
— A, tak, super.
— Wystawiali na aukcji paskudną biżuterię?
Jak Andrew?
Andrew. Chciała mu wszystko wyjaśnić, ale
przeszkodził jej
Toby. Spencer wyszła z balu, kiedy tylko
dodzwoniła się do
Emily. Wynajęła jeden z samochodów, które
krążyły przed
Kingman Hall. Rodzice oddali jej karty
kredytowe, więc miała
czym zapłacić.
763/852
275
Miała wyrzuty sumienia, gdy wyobraziła
sobie, co musi czuć
Andre w. Wiele ich łączyło, mieli mnóstwo
zajęć, na nic nie
starczało im czasu. Me z Wrenem łączyło ją
coś szczególnego...
Andrew chyba zwariował, jeśli myślał, że
Spencer zacznie z nim chodzić.
Otworzyła szeroko oczy. A może to ona
zwariowała, myśląc,
że może być szczera z Wrenem? Jakim trzeba
być dupkiem, żeby
zerwać z dziewczyną przez telefon?
Melissa usiadła obok niej na łóżku, czekając
na odpowiedź.
764/852
- Andrew jest okej — Spencer nie mogła
pozbierać myśli. —
Bardzo, hm, rycerski.
— Co podali na kolację?
— Przepiórki — zmyśliła Spencer na
poczekaniu, bo nie miała
pojęcia, co było w menu.
— Było romantycznie?
Spencer próbowała przypomnieć sobie jakieś
urocze
wydarzenia z udziałem Andrew. Wspólny
aperitif. Dziki taniec
do piosenki Shakiry. Nagle ją olśniło. A jakie
to ma znaczenie?
To już nieważne.
765/852
Czarne myśli odpływały. Melissa siedziała na
łóżku. Tak
słodko próbowała naprawić ich relacje. In-
teresowała się, jak było na balu, prosiła rodz-
iców, żeby wybaczyli Spencer... A ona jej
odpłaciła, odbijając Wrena i kradnąc jej
pracę domową. Nawet
Melissa na to nie zasługiwała.
— Muszę ci coś powiedzieć — wypaliła. —
Widziałam się z...
Wrenem.
Melissa ani drgnęła, więc Spencer mówiła
dalej.
— Kilka razy, w zeszłym tygodniu. Po-
jechałam do jego
mieszkania w Filadelfii, rozmawialiśmy przez
telefon i tak dalej.
766/852
Ale... to już skończone. Skuliła się, jakby bała
się,
276
że Melissa zaraz zacznie ją bić. — Możesz
mnie znienawidzić.
Nie poskarżę się. Możesz powiedzieć mamie i
tacie, żeby mnie
wyrzucili z domu.
Melissa przycisnęła do piersi starą poduszkę
Spencer. Przez
chwilę milczała.
— W porządku. Nie powiem im. — Oparła się
na łóżku. — Ja
też mam ci coś do powiedzenia. Pamiętasz,
jak nie mogłaś się
767/852
dodzwonić do Wrena w piątek wieczorem?
Zostawiłaś pięć
wiadomości.
Spencer gapiła się na nią jak wół na malow-
ane wrota.
— S-skąd wiesz?
Melissa posłała jej uśmieszek pełen satysfak-
cji. Ten uśmiech
mówił wszystko. Wren powiedział, że się z
kimś spotyka.
„To niemożliwe", pomyślała Spencer.
— Bo nie było go wtedy w Filadelfii — rzuciła
nonszalancko
Melissa. - Był tu, ze mną.
768/852
Wstała i założyła włosy za uszy. Spencer za-
uważyła malinkę
na jej szyi, prawie w tym samym miejscu co u
niej. Melissa
powinna obwieść różową plamę flamastrem,
żeby Spencer mogła
ją lepiej zobaczyć.
— On ci powiedział? Wiedziałaś przez cały
czas?
— Nie, dowiedziałam się dopiero wczoraj —
Melissa musnęła
dłonią
podbródek.
—
Powiedzmy,
że
dostałam wiadomość od
życzliwego informatora.
Spencer ścisnęła w garści prześcieradło. O d
A.
769/852
— W każdym razie - szczebiotała dalej
Melissa — spędziłam
z Warenem zeszłą noc, kiedy ty byłaś na balu.
Przekrzywiła głowę i spojrzała na Spencer z
góry. Posłała jej
to sarno spojrzenie, jakim posługiwała się w
czasie zabawy w
królową,
kiedy
były
dziećmi.
Reguły
pozostawały
277
zawsze takie same. Melissa była królową, a
Spencer jej
służyła. „Pościel moje łóżko, sługo — mówiła
Melissa. — Całuj
moje stopy. Należysz do mnie".
770/852
Melissa zrobiła krok w stronę drzwi.
— Dziś rano podjęłam decyzję, że Wren nie je
st dla mnie.
Jeszcze mu o tym nie powiedziałam. Już nig-
dy się z nim nie
zobaczę. — I po chwili namysłu dodała: — Z
resztą jak widzę, ty też nie.
278
34
WIDZICIE?
HANNA
TO
WBREW
POZOROM CAŁKIEM
MIŁA DZIEWCZYNA
W niedzielny poranek Hannę zbudził czyjś
głos śpiewający
piosenkę Alison Elvisa Costello.
771/852
— Alisoooon, to świat nie dla ciebie — darł
się jakiś męż-
czyzna głosem podobnym do rzężenia kosi-
arki. Hanna odrzuciła
kołdrę. To w telewizji czy za oknem?
Kiedy wstała, poczuła się, jakby ktoś napełnił
jej głowę watą
cukrową. Zauważyła żakiet, który wczoraj
wieczorem rzuciła na
krzesło, i wszystkie wspomnienia nagle ożyły.
Wracały z mamą z Filadelfii w zupełnej ciszy.
Kiedy zatrzymały się pod domem,
pani Marin wysiadła ze swojego lexusa i
weszła do domu. Była
wściekła. Kiedy Hanna podeszła do drzwi,
mama zamknęła jej je
772/852
przed nosem. Usłyszała tylko szczęk zamka.
No dobra, wyjawiła
najgorsze sekrety mamy, co pewnie nie było
najlepszym
posunięciem. Jednak mama chyba nie zam-
ierzała jej wyrzucić z
domu.
279
Hanna zaczęła walić w drzwi i pani Marin
uchyliła je trochę.
Patrzyła na córkę spod uniesionych brwi.
— O, przepraszam. Chcesz wejść?
— T-tak.
— Tak chętnie obrażasz mnie w obecności
ojca, a nie
773/852
wstydzisz się tu mieszkać? — powiedziała
mama drżącym
głosem.
Hanna próbowała wymamrotać jakieś prze-
prosiny, ale mama
odeszła od drzwi. Nie zamknęła ich już.
Hanna wzięła na ręce
Dota i poszła do swojego pokoju. Była tak
zdruzgotana, że nawet nie płakała.
— Och, ALISON... to świat nie dla ciebie!
Hanna podeszła na palcach do drzwi. Śpiew
dochodził z
domu. Ugięły się pod nią nogi. Tylko jakiś
idiota mógł śpiewać teraz tę piosenkę w
Rosewood. Pewnie aresztowaliby ją, gdyby to
zanuciła pod nosem w parku.
774/852
Czy to Toby?
Poprawiła żółtą kamizelkę i podeszła do
schodów. W tej samej
chwili w drzwiach łazienki stanął jakiś facet.
Hanna zakryła dłońmi usta. Facet owinął
biodra ręcznikiem.
Jej białym, puchatym ręcznikiem. Jego
ciemne włosy sterczały na wszystkie strony.
Hanna krzyknęła cicho. Popatrzyła na jego
twarz i cofnęła się o krok. To Darren Wilden.
P o licjan t.
— Oj — Wilden zamarł. - Hanna.
Trzeba przyznać, miał idealnie wyrzeźbiony
brzuch. Na
pewno nie przejadał się ciastkami.
775/852
— Czemu śpiewasz tę piosenkę? — zapytała.
— Czasem nie zauważam, że śpiewam —
wyjaśnił zaże-
nowany.
— Myślałam, że...
280
Hanna urwała. Co on tu robił? I wtedy ją
olśniło. Oczywiście.
Mama. Wygładziła włosy, ale nie uspokoiła
się ani trochę. A
gdyby to był Toby? Co by zrobiła? Chyba
padłaby trupem.
— Chcesz... tu wejść? — Wilden wskazał
nieśmiało na ła-
776/852
zienkę, z której wydobywały się kłęby pary. —
Mama jest w
swojej łazience.
Hanna nie wiedziała, co odpowiedzieć. I
nagle, bez
zastanowienia, wypaliła:
— Muszę ci coś powiedzieć. Coś ważnego. -
Och?
Kropelka wody spadła z włosów Wildena na
podłogę.
— Chyba wiem kto... kto zabił Alison
DiLaurentis. Wilden
uniósł brwi.
-Kto?
Hanna oblizała wargi.
777/852
— Toby Cavanaugh.
— Czemu tak sądzisz?
— Nie mogę powiedzieć. Ale musisz mi uwi-
erzyć. Wilden
zmarszczył czoło i oparł się o framugę, nadal
półnagi.
— Będziesz musiała podać mi więcej
szczegółów. Może
podajesz mi nazwisko jakiegoś chłopaka,
który złamał ci serce. Z
zemsty.
„Wtedy
podałabym
nazwisko
Seana",
pomyślała Hanna. Nie
wiedziała, co robić. Gdyby powiedziała
Wildenowi o sprawie
778/852
Jenny, tata znienawidziłby ją. Całe Rose-
wood by o tym gadało. A ona i jej przyjaciółki
wylądowałyby w poprawczaku.
Z drugiej strony, jaki sens miało teraz ukry-
wanie tej tajemnicy przed tatą i całym Rose-
wood? W zasadzie całe jej
281
życie legło w gruzach i to właśnie ona
naprawdę zraniła Jennę.
Tamtej nocy wydarzył się tylko wypadek, lecz
Hanna zraniła ją
wcześniej wiele razy.
— Powiem ci - zaczęła powoli. — Ale nie chcę,
żeby ktoś inny
wpadł w tarapaty. Tylko ja, okej?
Wilden podniósł w górę dłoń.
779/852
— To nie ma znaczenia. Sprawdziliśmy
Toby'ego po
zniknięciu Ahson. Ma żelazne alibi. To nie
mógł być on.
Hanna gapiła się na Wildena.
— Ma alibi? Niby jakie?
— Nie mogę tego zdradzić. — Wilden przez
chwilę miał
poważną minę, ale potem na jego twarzy po-
jawił się uśmiech.
Wskazał na flanelowe spodnie w renifery,
które miała na sobie
Hanna. Słodko wyglądasz w tej piżamce.
Hanna podwinęła palce na dywanie. Nienaw-
idziła słowa p i ż
780/852
a rn k a.
— Jesteś pewien, że Toby jest niewinny?
Wilden już mial odpowiedzieć, ale nagle za-
dźwięczała jego
krótkofalówka leżąca obok umywalki. Ch-
wycił ją, drugą ręką
podtrzymując ręcznik.
— Casey?
— Znaleziono kolejne ciało — zatrzeszczał
jakiś głos w
krótkofalówce. — To..,
Połączenie się urwało. Serce Hanny zabiło
szybciej. Ko lejn e
c ia ło ?
781/852
— Casey — Wilden zapinał koszulę od mun-
duru. — Powtórz.
Halo? — W odpowiedzi usłyszał tylko szum.
Zauważył, że
Hanna nadal stoi obok niego. — Idź do swo-
jego pokoju.
Hanna aż się zagotowała. Jak śmiał mówić
do niej jak ojciec!
282
— Jakie kolejne ciało? - wyszeptała.
Wilden odłożył krótkofalówkę obok umy-
walki, włożył
spodnie i rzucił ręcznik na podłogę. Hanna
też tak często robiła.
— Uspokój się. - Już nie był taki miły jak
przed chwilą.
782/852
Włożył pistolet do kabury i zbiegł po
schodach.
Hanna poszła za nim. Co prawda, Spencer
dzwoniła wczoraj,
że u Emily wszystko gra. A może się
pomyliła?
— To ciało dziewczyny? — spytała.
Wilden otworzył drzwi. Na podjeździe obok
lexusa jej mamy
stało jego auto policyjne. Na boku widniał
napis POLICJA
ROSEWOOD. Stał tu całą noc? Sąsiedzi
wszystko widzieli?
Hanna
poszła
za
Wildenem
do
jego
samochodu.
783/852
— Powiedz chociaż, czyje to ciało. Odwrócił
się do niej.
— Nie mogę.
— Nie rozumiem...
- Hanno — Wilden gwałtownie jej przerwał.
— Powiedz
mamie, że zadzwonię później.
Włączył silnik i syrenę. Jeśli ktoś jeszcze nie
wiedział, że
Wilden był u nich, to właśnie teraz się
dowiedział.
283
35
PRZESYŁKA SPECJALNA
784/852
W niedzielę o jedenastej pięćdziesiąt dwie
przed południem
Aria siedziała na łóżku i wpatrywała się w
swoje polakierowane na czerwono paznokcie.
Dziwnie się czuła — tak jakby
zapomniała o czymś ważnym. Czasem śniło
jej się, że w czerwcu
przypomina jej się, że przez cały rok nie
chodziła na matematykę i nie zda do
następnej klasy.
Wtedy sobie przypomniała. Toby to A. Dziś
niedziela. Jej czas
się skończył.
Przeraziła się, kiedy gniew A. zyskał twarz.
Ali i Spencer
ukrywały poważną sprawę. Aria nie miała
pojęcia, jak Toby
785/852
dowiedział się o Byronie i Meredith, ale
skoro ona nakryła ich dwa razy, to inni
pewnie też ich widywali. W tym Toby.
Chciała powiedzieć wszystko Elli zeszłej
nocy. Kiedy Sean
podrzucił ją do domu, kilka razy zapytał, czy
chce, żeby z nią poszedł. Aria powiedziała, że
nie. Musiała poradzić sobie sama.
W domu panowała cisza i ciemność. Słychać
było tylko
pojękiwanie zmywarki. Aria na palcach
284
poszła do ciemnej, pustej kuchni. W sobotę
mama zazwyczaj
nie kładła się przed pierwszą, a nawet drugą
nad ranem.
786/852
Rozwiązywała sudoku albo rozmawiała z
Byronem przy kawie
bezkofeinowej. Ale na stole nie było żadnych
śladów. Widziała
na nim tylko ślady gąbki po wycieraniu.
Poszła do sypialni rodziców. Myślała, że Ella
wcześniej się
położyła. Drzwi były otwarte. Na pustym
łóżku leżała stłamszona kołdra. Aria za-
uważyła, że na podjeździe nie ma hondy civic
jej rodziców.
Czekała na nich na dole schodów. Co trzy-
dzieści sekund
sprawdzała godzinę. Nadeszła północ. Rod-
zice byli
prawdopodobnie ostatnimi ludźmi na ziemi,
którzy nie mieli
787/852
telefonów komórkowych, więc nie mogła do
nich zadzwonić.
Czyli Toby też nie mógł. A może jakoś inaczej
się z nimi
skontaktował?
I nagle... Nagle obudziła się we własnym
łóżku. Ktoś musiał ją tu przynieść. Aria,
która zawsze spała jak kamień, nawet tego
nie poczuła.
Nasłuchiwała dźwięków z dołu. Otwierania i
zamykania
szuflad. Skrzypienia podłogi pod czyimiś sto-
pami. Szelestu
gazety. Rodzice byli na dole razem? Na pal-
cach zeszła po'
schodach, układając w głowie milion scenari-
uszy. I wtedy
788/852
zobaczyła
małe
czerwone
kropelki
na
podłodze w korytarzu. Ślad ciągnął się od
kuchni do drzwi frontowych. Wyglądał jak
krew.
Aria wbiegła do kuchni. Toby powiedział
wszystko mamie, a
ona w szale zabiła Byrona. Albo Meredith.
Albo Toby'ego. Albo
wszystkich. A może Mike ich pozabijał.
Albo... albo Byron zabił
Ellę. Kiedy weszła do kuchni, zamarła.
Przy stole siedziała tylko Ella. Była umalow-
ana, ubrana w
bordową bluzkę i buty na wysokich obcasach.
Jakby
285
789/852
się gdzieś wybierała. Otworzyła gazetę na
stronie z
krzyżówką. Ale nie rozwiązała jej, tylko po-
mazała całą stronę
czarnym tuszem. Patrzyła tępo przed siebie,
w okno, wbijając
widelec w dłoń.
— Mamo? — Aria podeszła bliżej.
Bluzka marny była pomięta, a makijaż
rozmazany. Jakby
spała w ubraniu. Albo w ogóle nie spała.
— Mamo? — powtórzyła przerażona.
Wreszcie matka spojrzała na nią oczami
pełnymi łez.
Wcisnęła widelec mocniej w dłoń.
790/852
Aria chciała go jej wyrwać, ale bała się. Nigdy
nie widziała
marny w takim stanie.
— Co się dzieje? - Dobrze wiesz.
— Co to za czerwone plamy w korytarzu?
— Plamy? — zapytała Ella obojętnie. — Może
to farba.
Wyrzuciłam dziś jakieś przybory do malow-
ania. Dużo wy-
rzuciłam dziś rano.
— Mamo — Aria czuła, jak do oczu napływają
jej łzy. — Co
się stało?
Mama popatrzyła jej prosto w oczy. Porusza-
ła się powoli,
791/852
jakby pływała pod wodą.
—
Wiedziałaś
od
czterech
lat.
Aria
wstrzymała oddech.
— O czym? — wyszeptała.
— Przyjaźnisz się z nią? — zapytała Kila tym
samym
martwym głosem. — Jest niewiele starsza od
ciebie. Podobno
poszłaś do jej studia jogi.
— Co? — wyszeptała Aria. Studio jogi. — Nie
wiem, o czym
mówisz!
286
— Oczywiście, że wiesz — Ella posłała jej
najsmutniejszy
792/852
uśmiech, jaki Aria w życiu widziała. —
Dostałam list. Najpierw nie uwierzyłam, ale
zapytałam ojca. A myślałam, że jest taki
niedostępny z powodu pracy.
— Co? — Aria cofnęła się o krok. Miała
mroczki przed
oczami. — Dostałaś list? Kiedy? Od kogo?
Zimne, puste oczy mamy stanowiły wystar-
czającą odpowiedź.
A. Toby. Od niego dowiedziała się o wszys-
tkim. Aria przycisnęła dłonie do czoła.
— Tak mi przykro. Chciałam ci powiedzieć,
ale bałam się,
że...
— Byrona nie ma — powiedziała lilia. — Jest
z tą dziew-
793/852
czyną. — Parsknęła cicho, z pogardą. —
Pewnie ćwiczą jogę.
— Na pewno wróci — Aria łykała łzy. — Musi,
prawda?
Jesteśmy rodziną.
Dokładnie w tej chwili zegar wybił dwunastą.
Byron
podarował go Elli na Islandii, na dwudziestą
rocznicę ślubu. Elli bardzo się podobał.
Podobno należał do Edvarda Muncha, tego,
który namalował Krzyk. Przewiozła go do
domu w bagażu podręcznym, co chwila
sprawdzając, czy nic im się nie stało.
Teraz musiały wysłuchać dwunastu ćwi-
erknięć kukułki, która
wysuwała się z okienka. Zamiast „Kukli" ptak
zdawał się
794/852
śpiewać:
„Wiedziałaś,
wiedziałaś,
wiedziałaś".
— Och, Ario - zganiła ją Ella. — Nie wróci.
— Gdzie jest ten list? — zapytała Aria przez
łzy. — Mogę go
przeczytać? Kto mógł nam to zrobić? Zn-
iszczyć wszystko?
Ella patrzyła na nią załzawionymi oczami.
— Wyrzuciłam go. Nieważne, kto go przysłał.
Ważne; że
napisał prawdę.
287
— Tak mi przykro — Aria uklękła obok.
Lubiła zapach mamy, mieszankę terpentyny,
farby dru-
795/852
karskiej, drzewa sandałowego i jajecznicy.
Położyła głowę na
ramieniu mamy, ale Ella odsunęła ją od
siebie.
— Aria — powiedziała ostro, wstając. — Nie
mam ochoty na
twoje towarzystwo.
— Co!? — krzyknęła Aria.
Ella patrzyła na swoją dłoń, z której zdjęła
obrączkę. Przeszła obok Arii jak duch.
Weszła do korytarza i rzuciła okiem na
kropki czerwonej farby ciągnące się do sa-
mych schodów.
Ruszyła na górę.
— Poczekaj! — krzyknęła Aria i pobiegła za
nią. Nagle
796/852
potknęła się o zabłocone buty do lacrosse'a,
uderzyła się w kolano i spadła dwa stopnie w
dół. — Cholera!
Wbiła paznokcie w dywan. Wstała. Była wś-
ciekła. Mama
zamknęła drzwi do sypialni i do swojej łazi-
enki. Drzwi do pokoju Mike'a były otwarte,
ale jego nie było.
„Mike", pomyślała Aria i serce pękło jej na
pół. Wiedział o wszystkim?
Zadzwonił jej telefon. Oszołomiona weszła
po mego do
sypialni. Myśli kłębiły się jej w głowie. Ciężko
oddychała.
Chciała, żeby to był Toby. Rozerwałaby go na
strzępy. Ale to
797/852
tylko Spencer. Nieważne, że nie była A. Mo-
gła być. Gdyby
doniosła na Toby'ego w siódmej klasie, nie
zdradziłby Elli
sekretu i jej rodzina nadal byłaby cała.
Otworzyła klapkę telefonu, ale milczała.
Siedziała i głośno
oddychała.
— Aria? — usłyszała głos Spencer.
— Nie mam ci nic do powiedzenia — rzuciła
Aria. —
Zrujnowałaś mi życie.
288
— Wiem — powiedziała cicho Spencer. —
Aria... tak mi
798/852
przykro. Nie chciałam tego przed tobą ukry-
wać. Nie wiedziałam, co robić. Spójrz na to z
mojej perspektywy.
— Nie — powiedziała głucho Aria. — Nic nie
rozumiesz.
Zrujnowałaś mi życie.
— Co się stało? — Spencer mówiła
zmartwionym głosem. -
Co masz na myśli?
Aria podparła głowę na dłoniach. Nie miała
siły wszystkiego
wyjaśniać. Potrafiła spojrzeć na to z perspek-
tywy Spencer.
Oczywiście, że potrafiła. Przecież Spencer
mówiła do niej prawie to samo, co ona kilka
minut wcześniej powiedziała do Elli. „Nie
799/852
chciałam tego ukrywać. Nie wiedziałam, co
robić. Nie chciałam
cię zranić. Westchnęła i wytarła nos.
— Po co dzwonisz?
— No bo... — Spencer milczała chwilę. —
Rozmawiałaś już
dziś z Emily?
— Nie.
— Cholera — szepnęła Spencer.
— Co się dzieje? — Aria wyprostowała się. —
Wczoraj
mówiłaś, że wszystko gra i że jest w domu.
— Była. — Aria usłyszała, jak Spencer
przełyka ślinę. — To
800/852
pewnie nic poważnego, ale moja mama prze-
jeżdżała dziś obok jej domu i widziała tam
trzy wozy policyjne.
289
36
KOLEJNE
WIEŚCI
WSTRZĄSAJĄ
ROSEWOOD
Emily mieszkała w starej skromnej dzielnicy.
Wśród
mieszkańców było wielu emerytów. Teraz
wszyscy wyszli na
ganki, obserwując trzy samochody policyjne i
karetkę, która
zatrzymała się na podjeździe domu Fieldsów.
Spencer
801/852
zaparkowała przy chodniku i wtedy za-
uważyła Arię. Aria nadal
miała na sobie sukienkę z balu.
— Właśnie przyszłam — powiedziała Aria,
kiedy Spencer się
zbliżyła. — Żadnych nowych informacji.
Pytałam kilku osób, ale nikt nic nie wie.
Spencer rozejrzała się. Wokół kręciło się
mnóstwo psów
policyjnych, oficerów policji, lekarzy i ludzi z
Channel 4.
Podjechali
pewnie
spod
domu
DiLaurentisów. Wydawało jej się,
że wszyscy policjanci patrzą na nią.
802/852
Zaczęła się trząść. To jej wina. Tylko i
wyłącznie. Zrobiło jej się niedobrze. Toby os-
trzegł ją, że komuś może
290
stać się krzywda, A ona nic nie zrobiła. Miała
w głowie tylko
Wrena. I proszę, jak to się skończyło. Nie
mogła teraz nawet
myśleć o Wrenie. Ani o Melissie. Ani o nich
razem. Czuła się tak, jakby w jej żyłach pełza-
ły robaki. Coś się stało Emily, a ona
mogła temu zapobiec. W jej salonie siedział
policjant. Dostała ostrzeżenie od A.
Nagle zauważyła siostrę Emily, Carolyn.
Stała na podjeździe i
rozmawiała z policją. Jeden z oficerów na-
chylił się do niej i
803/852
szepnął jej coś na ucho. Carolyn skrzywiła
się, jakby płakała.
Pobiegła do domu.
Aria zachwiała się, jakby miała zemdleć.
— O Boże, Emily...
— Jeszcze niczego nie wiemy — powiedziała
Spencer.
— Ja to czuję — powiedziała Aria ze łzami w
oczach. — A.,
Toby, groźby. — Zamilkła, bo do ust wsunął
jej się kosmyk
włosów. Trzęsły jej się ręce. - Teraz kolej na
nas, Spencer.
— Gdzie są rodzice Emily? — zapytała głośno
Spencer, jakby
804/852
chciała zagłuszyć wszystko, co właśnie pow-
iedziała Aria. -
Chyba byliby tu, gdyby Emily... — Nie chciała
wymówić słowa:
„umarła".
Za mercedesem Spencer zaparkowała toyota
prius. Wysiadła z
niej Hanna. A raczej dziewczyna przypom-
inająca Hannę. Nadal
była we flanelowych spodniach od piżamy, a
jej długie proste
włosy związane były w nieporządny kucyk.
Spence od lat nie widziała jej tak zanied-
banej. Hanna zauważyła je i podeszła.
— Co się dzieje? Czy to...?
— Nie wiemy — przerwała jej Spencer.
805/852
291
— Dowiedziałam się czegoś — Hanna zdjęła
okulary. —
Rano rozmawiałam z policjantem i...
Kolejna furgonetka telewizyjna podjechała i
Hanna zamilkła.
Spencer rozpoznała kobietę z kanału inform-
acyjnego Channel 8.
Zbliżyła się do dziewczyn na kilka kroków, z
telefonem
komórkowym przy uchu.
— Ciało znaleziono dziś rano? — spojrzała na
swoje notatki.
— Dobra, dzięki.
806/852
Dziewczyny spojrzały na siebie przerażone.
Aria wzięła obie
przyjaciółki za ręce i przeprowadziła je przez
podwórko Emily.
prosto przez rabatki z kwiatami. Kilka
metrów od domu drogę
zastąpił im oficer policji.
— Hanno, mówiłem, żebyś się do tego nie
mieszała —
powiedział.
Spencer z przerażeniem rozpoznała Wildena,
policjanta, który
odwiedził ją wczoraj w domu. Serce zaczęło
jej mocniej bić.
Hanna próbowała go odepchnąć.
807/852
— Nie mów mi, co mam robić! — Policjant
chwycił ją za
ramiona, a ona zaczęła się wyrywać. - Ręce
przy sobie!
Spencer chwyciła Hannę w talii.
— Spróbuj ją uspokoić — rozkazał Wilden
Spencer. Nagle ją
rozpoznał. — Och — westchnął. Na jego twar-
zy malował się
wyraz zakłopotania. — Panna Hastings.
— Chcemy się tylko dowiedzieć, co się stało z
Emily —
Spencer próbowała wyjaśnić. Żołądek ścisnął
jej się w małą
kulkę. — To... nasza przyjaciółka.
808/852
— Idźcie już do domu — Wilden założył ręce
na piersi. Wtedy
drzwi domu otwarły się... i stanęła w nich
Emily,
bosa i blada. Miała kubek z wodą z McDon-
alda. Spencer
292
poczuła taką ulgę, gdy ją zobaczyła, że z jej
gardła wydobył
się cichy okrzyk. Wszystkie trzy podeszły do
Emily.
— Wszystko w porządku? — zapytała Hanna.
— Co się stało? - zapytała jednocześnie Aria.
— Co się dzieje? — Spencer pokazała gestem
na tłum wokół
809/852
domu.
— Emily... — Wilden położył dłonie na
biodrach. — Może
koleżanki odwiedzą cię później. Rodzice
mówili, żebyś siedziała w domu.
Emily potrząsnęła głową, lekko zirytowana.
— Nie, wszystko w porządku.
Emily poprowadziła je do ogródka. Stały
między krzewem
różanym i ścianą domu. Nikt ich nie widział.
Spencer przyjrzała się Emily, która miała
czarne podkowy pod oczami i podrapane
nogi. Ale poza tym nic jej nie było.
— Co się stało? - zapytała Spencer. Emily
wzięła głęboki
810/852
oddech.
— Jakiś rowerzysta znalazł ciało Toby'ego w
lesie za moim
domem. Chyba... przedawkował tabletki.
Spencer była roztrzęsiona. Hanna westch-
nęła. Aria zbladła.
— Co? Kied y? — zapytała.
— W środku nocy. Chciałam do was zadz-
wonić, ale cały czas
pilnował mnie gliniarz. — Trząsł jej się pod-
bródek. — Rodzice
pojechali w ten weekend do babci.
Próbowała się uśmiechnąć, ale twarz się jej
wykrzywiła.
Zaczęła płakać.
811/852
— Już w porządku — pocieszała ją Hanna.
— Zeszłej nocy zachowywał się jak wariat -
powiedziała
Emily, wycierając oczy koszulą. — Zabrał
mnie do domu
293
z Balu Lisa i ni z tego, ni z owego zaczął mi
opowiadać, jak
bardzo nienawidził Ali. Ze nie wybaczy jej
tego, co zrobi ła, i że cieszy się, że nie żyje.
— O Boże — Spencer zakryła oczy. To wszys-
tko prawda.
— Wtedy zdałam sobie sprawę, że Toby o
wszystkim wiedział
— mówiła dalej Emily, gestykulując. —
Pewnie dowiedział się,
812/852
co Ali zrobiła, i... pewnie ją zabił.
— Zaraz — wtrąciła Hanna i uniosła dłoń w
górę. — Nie
sądzę...
— Ciii — Spencer położyła dłoń na szczupłym
nadgarstku
Hanny, która chyba chciała coś powiedzieć.
Spencer bała się, że jeśli teraz przerwą Emily,
to nie skończy swojej opowieści.
— Uciekłam i wróciłam do domu. Spencer
zadzwoniła, ale
potem połączenie się zerwało. Przyjechał tu
Toby. Powiedziałam, że wiem, co zrobił, i że
powiem policji. Nie wierzył, że się
zorientowałam. — Emily wyglądała na
bardzo zmęczoną swoim
813/852
monologiem. — Skąd on się dowiedział?
Spencer zdrętwiała. Telefon wyłączył się,
zanim zdążyła
wyjawić Emily całą prawdę o sprawie Jenny.
Wolała nie mówić o
tym teraz. Emily była w szoku. Wystarczająco
dużo kosztowało
ją wyjawienie tej tajemnicy Hannie i Arii.
Prawda mogła
zniszczyć Emily.
Aria i Hanna patrzyły wyczekująco na Spen-
cer, która zebrała
się w sobie.
— Zawsze wiedział — powiedziała. — Widział
wtedy Ali.
814/852
Ale ona go zaszantażowała i musiał wziąć
winę na siebie.
Zmusiła go, żeby dochował tajemnicy. —
Przerwała, by
zaczerpnąć oddechu. Zauważyła, że wbrew
jej oczekiwaniom
Emily
stała
spokojnie,
jakby
słuchała
wykładu z geografii. Zbiło ją to z tropu. —
Więc kiedy Ali zaginęła,
294
zawsze myślałam, że... — Spojrzała w niebo.
Zdała sobie
sprawę, że to, co zaraz powie, to prawda. —
Podejrzewałam, że
Toby mógł mieć z tym coś wspólnego, ale
bałam się pisnąć choć
815/852
słowo. Ale wtedy wrócił po pogrzebie... a
wiadomości od A.
zawierały aluzje do sekretu Toby'ego. W os-
tatniej napisał:
„Ranisz mnie, więc i ja cię zranię". Chciał się
na nas zemścić.
Wiedział, że maczałyśmy w tym palce.
Emily stała zupełnie spokojnie. Tylko jej
ramiona nagle
zaczęły się trząść. Zamknęła oczy. Najpierw
wydawało się, że
płacze, ale Spencer zauważyła, że się śmieje.
Emily odrzuciła
głowę do tyłu. Spencer spojrzała pytająco na
Arię i Hannę. Emily odbiło.
816/852
—
Yyy...
—
Spencer
próbowała
coś
powiedzieć.
Emily się trochę uspokoiła, ale jej dolna
warga wciąż się
trzęsła.
— Ali przysięgała, że nikt o tym nie wie.
— Widać kłamała — powiedziała Hanna.
Emily patrzyła na
przyjaciółki.
— Ale dlaczego nas okłamała? A gdyby Toby
wszystko
wyjawił? — pokręciła głową. -- To stało się
wtedy, gdy sie-
działyśmy w domu Ali i wszystko obser-
wowałyśmy? — zapytała
817/852
Emily. — Tej nocy?
Spencer powoli pokiwała głową.
— Ali wróciła i powiedziała, że wszystko w
porządku, a kiedy
nie mogłyśmy zasnąć, głaskała nas po
plecach.
— Tak — łzy nabiegły do oczu Spencer. Oczy-
wiście Emily
pamiętała każdy szczegół.
Emily patrzyła w dal.
— I dała nam to.
Uniosła dłoń. Bransoletka od Ali, symbol-
izująca tajemnicę,
opinała jej nadgarstek. Tylko ona jeszcze ją
nosiła.
818/852
295
Emily osunęła się na trawę. Próbowała rozer-
wać bransoletkę i
się jej pozbyć, ale sznurek był stary i mocny.
— Cholera — zaklęła Emily i próbowała zsun-
ąć bransolet kę
przez dłoń. Potem chciała ją przegryźć, ale
nie dała rady.
Aria położyła jej dłoń na ramieniu.
— Już dobrze.
— Wcale nie — Emily jeszcze raz szarpnęła
bransoletkę, w
końcu jednak dała za wygraną. Wyrwała
garść trawy. — Wciąż
819/852
nie mogę uwierzyć, że poszłam na bal z
mordercą Ali.
— Tak się o ciebie bałyśmy — wyszeptała
Spencer.
— Ej, to właśnie chciałam wam powiedzieć.
Toby nie zabił
Ali — powiedziała Hanna, gestykulując
gwałtownie.
— Co? — Spencer uniosła brwi. — O czym ty
mówisz?
— Rozmawiałam rano z tym gliniarzem —
Hanna pokazała na
Wildena, który rozmawiał z ekipą wiado-
mości telewizyjnych. —
Powiedziałam mu, że to Toby zabił Ali. Ale
on twierdzi, że
820/852
sprawdzili go dawno temu i że ma alibi.
Toby'ego nawet nie
podejrzewano.
— Na pewno to zrobił — Emily podniosła się.
— Kiedy
wczoraj w nocy powiedziałam, że wiem o
wszystkim, spanikował
i błagał, żebym nie mówiła glinom.
Patrzyły na siebie zdezorientowane.
— Myślisz, że policja się myli? Hanna por-
uszała wisiorkiem
w kształcie serca przy swojej bransoletce.
— Chwileczkę — powiedziała powoli Emily.
— Spencer, w
821/852
jaki sposób Ali go zaszantażowała? Jak
sprawiła, że wziął na
siebie winę za... za sprawę Jenny?
— Spencer twierdzi, że Ali tego nie powiedzi-
ała — odparła
Aria.
Spencer poczuła napięcie w całym ciele.
296
„Mam lepszy pomysł — powiedziała Ali. -
Zachowajmy jego
sekret, a on nie wyjawi naszego".
A teraz, kiedy Toby i Ali nie żyli, nie musiała
strzec ich
sekretów.
822/852
— Powiedziała - przyznała się wreszcie.
Wtedy zauważyła, że ktoś idzie w ich stronę.
Jenna
Cavanaugh.
Miała na sobie czarny T-shirt i czarne obcisłe
dżinsy. Upięła
włosy. Jej cera nadal była śnieżnobiała, ale
twarz zakrywały
olbrzymie okulary. W jednej ręce miała białą
laskę, a w drugiej smycz psa przewodnika. To
on prowadził ją w ich stronę.
Spencer wydawało się, że zaraz zemdleje albo
się rozpłacze.
Jenna zatrzymała się obok Hanny.
— Jest tu Emily Fields?
823/852
— Tak — wyszeptała Emily. Spencer słyszała
strach w jej
głosie. - Tutaj.
Jenna zwróciła się w jej kierunku.
— To twoje — wyciągnęła w jej stronę różową
torebkę z
satyny.
Emily wzięła ją ostrożnie, jakby była zrobi-
ona ze szkła.
— I jeszcze coś, co powinnaś przeczytać. —
Jenna sięgnęła do
kieszeni po zmięty karteluszek. — To od
Toby'ego.
297
37
824/852
BRANSOLETKI ZE SZNURKA I TAK SĄ
NIEMODNE
Emily założyła włosy za uszy i obserwowała
Jennę. Okulary
zakrywały jej oczy od kości policzkowych do
brwi, ale Emily i
tak dostrzegła kilka różowawych blizn po
oparzeniach na czole
Jenny. Przypomniała sobie tamtą noc. W
domu Ali pachniało
miętową świecą. Emily czuła w ustach smak
chipsów. Podłoga w
salonie DiLaurentisów miała drobne rowki.
Emily stała przy
oknie i obserwowała, jak Ali biegnie przez
swoje podwórko.
825/852
Wybuch petardy, pielęgniarze wspinający się
po drabince do
domku i usta Jenny, szeroko otwarte w
krzyku.
Jenna wręczyła jej brudny, zmięty kawałek
papieru.
— Znaleźli to przy nim — powiedziała łam-
iącym się głosem.
— Napisał do wszystkich. Twoja część jest
gdzieś pośrodku.
List był napisany na odwrocie listy przedmi-
otów wy-
stawionych na aukcję na Balu łasa. Emily za-
drżała na jego
298
826/852
widok. Toby pisał roztrzęsioną ręką, nie uży-
wał właściwie
dużych liter, a jego podpis był niewyraźny.
Nie widziała
wcześniej jego charakteru pisma, ale poczuła
się tak, jakby nagle stanął obok. Czuła zapach
mydła, którego używał, i jego dużą
dłoń, trzymającą jej rękę. Rano obudziła się
nie na huśtawce, ale we własnym łóżku. Ktoś
dzwonił do drzwi. Zeszła na dół. W
drzwiach stał jakiś facet w kolarskich
szortach i kasku.
— Mogę od ciebie zadzwonić? — zapytał. —
To pilne. Emily
jeszcze się nie obudziła na dobre. Za nią
stanęła
Carołyn, a rowerzysta zaczął tłumaczyć:
827/852
— Jechałem przez wasz las i zobaczyłem tego
chłopaka,
myślałem, że śpi, ale...
Urwał nagle, a Carolyn otworzyła szeroko
oczy. Pobiegła po
telefon. Emily stała na ganku i próbowała
wszystko poukładać w głowic. Przypomniało
jej się, jak Toby stał zeszłej nocy za oknem i
uderzał dłonią w drzwi, a potem pognał do
lasu.
Spojrzała na rowerzystę.
— Czy ten chłopak cię napadł? — wyszeptała.
Przerażało ją
już to, że Toby spędził całą noc nieopodal,
w lesie. A jeśli przyszedł na ganek, kiedy
Emily zasnęła?
828/852
Rowerzysta przycisnął kask do piersi. Był w
wieku jej taty,
miał zielone oczy i szpakowatą brodę.
— Nie — powiedział łagodnie. — Był... sin y.
A teraz ten list.
Pożegnanie samobójcy.
Toby pobiegł do lasu taki roztrzęsiony.
Wtedy wziął tabletki?
Czy Emily mogła go powstrzymać? Może
Hanna miała rację,
może to nie on zabił Ali?
Świat wokół wirował. Poczuła silną dłoń na
plecach.
— Wszystko będzie dobrze — wyszeptała
Spencer.
829/852
299
Emily spojrzała na list. Jej przyjaciółki
zbliżyły się. Pośrodku widniało jej imię.
Emily, trzy lata temu obiecałem Alison
DiLaurentis, że nie zdradzę jej tajemnicy,
jeśli i ona dochowa mojej. Obiecała, że je)
nie wyjawi, ale chyba jednak złamała
przyrzeczenie. Próbowałem sobie z tym
poradzić i zapomnieć o tym, a kiedy się
zaprzyjaźniliśmy, wydało mi się to możli-
we... Myślałem, że się zmieni-
łem i że moje życie się zmieniło. Ale pewnie
nie da się zmienić siebie. To, co zrobiłem
Jennie, to największa pomyłka, mojego ży-
cia. Byłem młody, bezradny i głupi. Nie
chciałem jej
skrzywdzić. Nie mogę z tym dalej żyć. Mam
dość.
830/852
Emily złożyła kartkę. Papier szeleścił w jej
dłoniach. To, o
czym pisał, nie miało sensu. To one skrzy-
wdziły Jennę, nic Toby.
Oddała kartkę Jennie.
- Dziękuję.
- Nie ma za co.
Kiedy Jenna się odwróciła, Emily chrząknęła.
- Poczekaj, Jenna.
Jenna stanęła. Emily zamarła. Kotłowało się
w niej wszystko,
co przed chwilą usłyszała o Toby m,, o
kłamstwach Ali, o jego
przeszłości, poczucie winy, które w sobie
nosiła od tylu lat...
831/852
- Jenna, muszę cię przeprosić. Byłyśmy dla
ciebie... takie...
wredne. To, co robiłyśmy... przezwiska... To
nie było zabawne.
Manna zrobiła krok w przód.
- Ona ma rację. To w ogóle nie było zabawne.
Emily od dawna
nie widziała Hanny w tak złym stanie.
300
— Nie zasłużyłaś na to — dodała. Jenna po-
głaskała psa.
— W porządku - odparła. — Mam to już za
sobą. Emily
westchnęła.
832/852
— Nie, nie w porządku. Nie wiedziałam, co to
znaczy... gdy
wszyscy cię wyśmiewają... Ale teraz wiem.
Napięła wszystkie mięśnie, żeby tylko się nie
rozpłakać.
Chciała powiedzieć o wszystkim, z czym się
zmagała. Ale
zdołała się powstrzymać. To niedobry mo-
ment. Chciała
powiedzieć o wiele więcej, jednak nie teraz.
— Przykro mi z powodu tego wypadku. Nigdy
ci tego nie
powiedziałam.
Chciała
dodać:
„Żałuję
tego,
co
ci
zrobiłyśmy". Ale nie
833/852
starczyło jej odwagi.
Jennie trząsł się podbródek.
— To nie wasza wina. Zresztą to wcale nie
było najgorsze, co
mi się przytrafiło.
Chwyciła psa za obrożę i odeszła. Przez
chwilę panowała
cisza.
— Co może być gorsze niż oślepienie? —
wyszeptała Aria.
— Jest coś takiego — wtrąciła Spencer. — Ali
o tym wie-
działa...
Spencer znowu miała taką minę, jakby wiele
wiedziała, ale nie
834/852
chciała się z tym zdradzić.
— Toby... dotykał Jennę — wyszeptała. - To
właśnie robił w
noc wypadku. Dlatego Ali nie trafiła petardą
do domku.
Spencer opowiedziała im o wszystkim. Kiedy
Ali podeszła
pod domek Toby'ego, zobaczyła go w oknie i
zapaliła petardę. 1
wtedy... zauważyła też Jennę. Miała dziwny
wyraz twarzy i
rozpiętą bluzkę. Ali widziała, jak Toby
301
podchodzi do niej i kładzie jej dłoń na szyi.
Włożył jej dłoń
835/852
pod bluzkę i położył na piersi. Zdjął jej ram-
iączko
stanika.
Jenna
wyglądała
na
przerażoną.
Ali powiedziała, że była w takim szoku, że za-
pomniała o
petardzie, lont dopalił się w mgnieniu oka i
petarda wybuchła.
Zobaczyła rozbłysk, usłyszała hałas i brzęk
tłuczonego szkła.
Ktoś krzyczał... a Ali uciekła.
— Kiedy "loby przyszedł, żeby powiedzieć, że
widział Ali, ona oznajmiła, że widziała, jak
zabawia się z Jenną —
powiedziała Spencer. — I obiecała, że nie
zdradzi jego rodzicom tej tajemnicy, jeśli
Toby weźmie na siebie winę za odpalenie
836/852
petardy. Toby się zgodził. - Westchnęła. —
Ali kazała mi
przysiąc, że nie powiem o tym nikomu.
— Jezu — wyszeptała Aria. — Pewnie Jenna
była szczęśliwa,
że odesłano go do poprawczaka.
Emily nie wiedziała, co powiedzieć. Spojrzała
na Jennę, która
stała z mamą i rozmawiała z jakimś reporter-
em. Jak musi czuć się dziewczyna, której
przyrodni brat zrobił coś takiego?
Przypomniało jej się, jak zaatakował ją Ben.
A co, gdyby musiała z nim żyć pod jednym
dachem? Gdyby należał tło jej rodziny?
Była rozdarta. Oczywiście to, co zrobił
przyrodniej siostrze,
837/852
było straszne, ale zarazem godne pożałow-
ania. Teraz chciał się odciąć od przeszłości,
żyć dalej. I udawało mu się, póki Emily nie
dała mu do zrozumienia, że przeszłość
wkrótce wróci jak upiór.
Przerażona zakryła twarz dłońmi i ciężko
oddychała.
„Zrujnowałam mu życie — pomyślała. -
Zabiłam go".
Przyjaciółki pozwoliły jej płakać. Wszystkie
płakały. Kiedy
Emily się uspokoiła, spojrzała na nie. Nie wi-
erzę w to.
302
— A ja tak — powiedziała Hanna. — Ali
myślała tylko o
838/852
sobie. Była królową manipulacji. — Emily
spojrzała na nią
zdumiona, lecz Hanna tylko wzruszyła rami-
onami. — Mój sekret
z siódmej klasy. Ten, który znała Ali. Sz-
antażowała mnie, gdy
tylko nie chciałam robić tego, co kazała.
Mówiła, że powie wam i wszystkim innym.
— Tobie też to zrobiła? — Aria była zdumi-
ona. — Czasem
mówiła coś o moim sekrecie, jakby... zaraz
miała go wyjawić. —
Spuściła wzrok. - Zanim Toby... zażył tab-
letki, wyjawił moją
tajemnicę. Tę, którą znała też Ali. A., to zn-
aczy Toby,
839/852
szantażował mnie.
Wszystkie nastawiły ucha.
— Jaką tajemnicę? — zapytała Hanna.
— O mojej rodzinie - Aria nie mogła z siebie
wydobyć słów.
— Nie mogę teraz o tym mówić.
Przez chwilę myślały w milczeniu. Emily
patrzyła na ptaki w
karmniku taty.
— To oczywiste, że Toby to A. — wyszeptała
Hanna. — Nie
zabił Ali, ale chciał się zemścić.
Spencer wzruszyła ramionami.
— Obyś miała rację.
840/852
W domu Emily znowu zapanowały cisza i
spokój. Rodzice
jeszcze nie wrócili, ale Carolyn zrobiła
właśnie popcorn i cały dom nim pachniał.
Emily zawsze wolała jego zapach niż smak.
Nie miała apetytu, ale burczało jej w
brzuchu. „Toby już nigdy nie zje popcornu",
pomyślała.
Ali też nie.
303
Spojrzała przez okno na podwórko. Jeszcze
kilka godzin temu
stał tam Toby i błagał, żeby Emily nie szła na
policję. Nie mogła uwierzyć, że prosił ją, by
nie zdradziła jego tajemnicy o Jennie.
Emily znowu pomyślała o Ali, o tym, że Ali ją
okłamała.
841/852
Najzabawniejsze, a może najsmutniejsze było
to, że Emily
wydawało się, że pokochała Ali właśnie w noc
wypadku Jenny,
kiedy karetki już odjechały, a Ali wróciła do
domu. Była taka
spokojna,
opiekuńcza,
pewna
siebie
i
cudowna. Emily świrowała, ale Ali ją
uspokoiła.
— Już w porządku — mówiła do niej łagod-
nie, głaszcząc ją po
plecach, rysując palcami wielkie koła. -
Obiecuję, wszystko się ułoży. Uwierz mi.
— Ale jak? — łkała Emily. — Skąd wiesz?
— Po prostu wiem.
842/852
Ali położyła Emily na kanapie. Wzięła jej
głowę na kolana.
Głaskała ją. Emily czuła się tak dobrze, że za-
pomniała, gdzie jest i jak bardzo się boi.
Przepełniała ją rozkosz.
Ali głaskała ją coraz wolniej i Emily zaczęła
zasypiać. Potem
wydarzyło się coś, czego Emily nigdy nie za-
pomniała. Ali
schyliła się nad nią i pocałowała ją w
policzek. Emily zamarła i obudziła się. Ali
znowu to zrobiła. To było piękne. Ali znowu
zaczęła ją głaskać. Serce Emily biło jak
szalone.
Racjonalna część umysłu Emily wyparła to
wydarzenie z jej
843/852
pamięci. Uznała, że Ali chciała ją tylko po-
cieszyć. Ale jej
emocjonalna część pozwoliła uczuciu kwit-
nąć, powiększać się
tak jak te małe kapsułki, które rodzice
wkładali im do prezentów pod choinką i
które w ciepłej wodzie rozrastały się w
fantastyczne,
gąbczaste
kształty.
Wtedy
Emily pokochała Ali.
Gdyby nie było tamtego wieczoru, może nig-
dy by się to nie
zdarzyło.
304
Emily usiadła na łóżku i gapiła się bezmyśl-
nie przez okno.
844/852
Czuła się taka pusta, jakby ktoś pozbawił ją
całego wnętrza.
W pokoju panowała cisza. Słychać było tylko,
jak obraca się
wentylator pod sufitem. Emily otworzyła
górną szufladę w
biurku i wyciągnęła z niej parę nożyczek dla
leworęcznych.
Jednym zręcznym ruchem rozcięła branso-
letkę, którą dostała od
Ali tyle lat temu. Nie chciała jej wyrzucać, ale
nie mogła też zostawić jej na podłodze, bo
musiałaby na nią cały czas patrzeć.
Wreszcie kopniakiem wsunęła ją pod łóżko.
- Ali — wyszeptała i łzy popłynęły jej po
policzkach.
845/852
-D la c z e go ?
Nagle rozległo się brzęczenie. Emily pow-
iesiła torebkę, którą
oddała jej Jenna, na klamce. Przez cienki
materiał prześwitywało światło ekranu. Po-
woli wstała i wyciągnęła telefon. Już nie
dzwonił.
NOWA WIADOMOŚĆ - głosił napis na
ekranie. Emily
poczuła bicie serca.
Biedna, skołowana Emily. Pewnie chciałabyś
pocieszenia w
ramionach jakiejś dużej, cieplej dziewczyny,
co? Nie ciesz się za wcześnie. Tb jeszcze nie
koniec.
A.
846/852
305
CO BĘDZIE DALEJ.
Naprawdę uwierzyłyście, że Toby to ja?
Litości. Wtedy
faktycznie samobójstwo byłoby jedynym
sensownym wyjściem.
Nie ma co ukrywać, Toby zasłużył sobie na
to. Karma nieźle
poniewiera ludźmi. Tak jak ja. Najlepiej
wiedzą o tym Aria, Emily, Hanna i Spencer...
Zacznijmy od Arii. Dziewczyna narzuciła
takie tempo, że nie
wiadomo już, z kim obecnie chodzi. Niby zer-
wała z Ezrą i
847/852
związała się z Seanem, ale przecież tego pier-
wszego nie zostawi tak łatwo w spokoju.
Artystyczne dusze z reguły nie potrafią
podjąć decyzji. Trudno, Aria będzie musiała
skorzystać z mojej pomocy, żeby dokonać
wyboru.
i na pewno będzie zachwycona.
Emily, nasza słodka naiwniaczka. Alison i
Toby powie-
dzieliby pewnie, że pocałunek Emily to po-
całunek śmierci. Ale...
ojej... nic nie powiedzą, bo nie żyją. Emily
powinna chyba
rzadziej zabierać się za całowanie. Już dwuk-
rotnie trafiła w samą dychę, a przecież
wiadomo, że do trzech razy sztuka.
306
848/852
A co z Hanną, naszą samotną biedulką? Sean
się od niej
odwrócił. Tata się od niej odwrócił. Mama też
by się odwróciła, gdyby tylko mogła. Gdy
traci się tyle bliskich osób, człowiekowi robi
się niedobrze, prawda? A może taka już jest
natura Hanny?
Przynajmniej Mona została u jej boku i w ra-
zie czego otrze jej łzy. Chwileczkę. Nie, jed-
nak nie. Nie zamierzam was
okłamywać, że karta Hanny się odwróci.
Przecież nikt nie lubi
kłamców, a już na pewno nie ja.
I wreszcie Spencer. Nasza prymuska pamięta
wszystkie daty
na klasówkę z historii, ale jakoś dziwnie
pamięć ją zawodzi,
849/852
kiedy próbuje sobie przypomnieć wieczór,
kiedy zaginęła Alison.
Nie martwcie się, zamierzam odświeżyć jej
pamięć. Tylko
spójrzcie! Czy można posądzić mnie o zaniki
pamięci?
Gdyby tylko starczyło wam inteligencji, już
dawno byście
wiedziały, kim jestem. Biedne głuptaski, mu-
si być wam strasznie wstyd. W rozwiązaniu
tej zagadki nie mogę wam pomóc - przez
nasze cztery kłamczuchy mam pełne ręce ro-
boty. Ale w nagrodę
za waszą cierpliwość coś wam podpowiem:
choć podpisuję się
jednym „A", mam ich w imieniu więcej.
Całusy!
850/852
A.
307
851/852
@Created by