Spis treści
►
2012
(8)
►
2011
(78)
►
2010
(41)
▼
2009
(4)
►
grudzień
2)
(
▼
listopad
(2)
Recenzja: Jan Siwmir
PYTANIA NA ŹLE
ZADANE
ODPOWIE...
Recenzja: Karol
Maliszewski
SAJGON
____________________
_
Adres do korespondencji
t.sobieraj@wp.pl
AUTORZY TEKSTÓW
Józef Baran
Klaudia Bączyk
Mariusz Bober
Jan Z. Brudnicki
Maciej Cisło
Michał Dec-Budziszyński
Stanley Devine
Marek Doskocz
Witold Egerth
Stanisław Esden-Tempski
Piotr Grobliński
W.A. Grzeszczyk
Łukasz Jasiński
Zbigniew Joachimiak
Krzysztof Jurecki
Katarzyna Karczmarz
Roman Kaźmierski
Marcin Królik
Andrzej Jerzy Lech
Marek Ławrynowicz
Przemysław Łośko
Dariusz Magier
Roberto Michel
Joanna Mieszkowicz
Janusz Najder
Krzysztof Niemczycki
Stanisław Obirek
Recenzja: Jan Siwmir PYTANIA NA ŹLE ZADANE
ODPOWIEDZI
Autor: Michał Dec-Budziszyński
Trzeba być nie lada buntownikiem, aby w dobie panującego
wszechobecnie chrześcijaństwa pluć mu w twarz. Feuerbach nie wahał
się jednak zadrzeć z Bogiem i światem. Za karę został opleciony spiskiem
milczenia, skazany na zapomnienie, ignorowany. A mimo to jego myśl
żyje i zapładnia podobne mu dusze. Według Feuerbacha religia jest tylko
„snem ducha ludzkiego”. Człowiek przetransponował swoje fantazje i
pragnienia na fikcyjną, urojoną postać Boga. I zrobił to na swój obraz i
podobieństwo. A taki zabieg okazał się bardzo groźny w skutkach; jeśli
bowiem człowiek czyni dobro, to nie dlatego, że szanuje innego
człowieka, ale dlatego, że wisi nad nim kij w postaci kar boskich, albo
marchewka z obietnicą raju. Co oznacza, że człowiek nie może być z
gruntu dobry, że bez Boga jest wyłącznie zgniłym odpadkiem. Taka wizja
relacji Bóg – człowiek nie odpowiadała temu wielkiemu myślicielowi.
Taka wizja obca jest także Janowi Siwmirowi, który swoim poetyckim
wyznaniem, zawartym w Pytaniach na źle zadane odpowiedzi, walczy z
Bogiem, czasem i ... ludźmi – takimi jakimi są, bo chciałby, aby byli inni.
Mówi o złudzeniach, jakie mamy w związku z Bogiem, o wątpliwościach
związanych z jego istnieniem, o wygrażaniu pięścią temu, którego
przecież być nie może, aż w końcu o nadziei, która wbrew rozumowi
pulsuje gdzieś pod skórą, każe wypatrywać znaków i trwożliwie rozgląda
się za czymś, co zaprzeczy nieodpartej logice. I która ostatnia umiera.
Bo jeśli Boga nie ma, to kogo postawić zamiast niego na piedestale?
Drugiego człowieka, jak chciał Feuerbach? Tyle że ten drugi człowiek jest
w odczuciu Siwmira wyłącznie „myśliwym” potrafiącym zdobyć się na
wiele wyrzeczeń, żeby móc skrzywdzić bliźniego, li tylko dla własnej
przyjemności.
Zadano nam ten świat jak pracę domową z matematyki czy fizyki, lecz
jest ona źle zadana, gdyż nie można obliczyć prawidłowego wyniku. Co
gorsza, trudno znaleźć właściwe pytania, aby po nich dojść do tego, gdzie
tkwi błąd. Zwłaszcza, że zmienna, jaką jest czas, za każdym razem
przybiera inny grymas, grymas rosiczki pochłaniającej swe ofiary.
Gdy po raz pierwszy przeczytałem tomik poezji Jana Siwmira uderzył
mnie właśnie ten filozoficzno- egzystencjalny nurt, obecny niemal w
Udostępnij
Zgłoś nadużycie
Następny blog»
Utwórz bloga
Zaloguj się
KRYTYKA LITERACKA
pod redakcją Witolda Egertha i Tomasza Sobieraja ● ISSN 2084-1124
LITERATURA SZTUKA FILOZOFIA ESEJE RECENZJE FELIETONY WIERSZE OPOWIADANIA
______________________________________________________________________
Page 1 of 63
KRYTYKA LITERACKA: listopad 2009
2012-01-23
http://krytykaliteracka.blogspot.com/2009_11_01_archive.html
Edward Pasewicz
Dariusz Pawlicki
Robert Rutkowski
Jan Siwmir
Tomasz Sobieraj
Wioletta Sobieraj
Jan Stępień
Andrzej Tchórzewski
Janusz Termer
Marek Trojanowski
Joanna Turek
Igor Wieczorek
Bohdan Wrocławski
Adam A. Zych
ORAZ
J.W. Goethe
Jarosław Hašek
S.I. Witkiewicz
____________________
każdym wierszu. Dopiero, gdy wróciłem do niego po raz kolejny,
zauważyłem jak bardzo szczere są te miniatury, jak dramatyczne. Poezja
z natury rzeczy jest sprawą osobistą, nie każdy jednak uchyla rąbka
zasłony prowadzącej do najintymniejszych miejsc mózgu. Popatrzmy
choćby na wiersz ludzie w twojej duszy:
...są takie dni kiedy słyszysz w ludziach
jak żądze szepczą w zmowie
i chwile w których rozumiesz
że to odbicie lustrzane
tego co drzemie w tobie
Te miejsca to nie wyuzdane, erotyczne wyobrażenia, ale pełna
świadomość nie tylko swojej dobrej strony, lecz i tej okrutnej.
Krwiożercze pragnienia Siwmira spotkać można w wielu wierszach. W
jednym miejscu żałuje on, że lawiny przysypują nie tych, co trzeba, w
innym mówi „czasy zarazy miały swe dobre strony”. Albo woła:
... podejdę pod wasz dom
i zawołam
teraz wasza kolej
na strach
Na zakończenie wypada podkreślić, że tak jak postulowała wielka polska
poetka W. Szymborska (którą zresztą Jan Siwmir jest zafascynowany),
każdy wiersz przedstawiony w Pytaniach na źle zadane odpowiedzi, jest
odrębną całością, gdzie forma podąża za treścią, a przy tym wszystkie one
brzmią spójnie i stanowią świadectwo doskonałego warsztatu.
Te wiersze nie są przeznaczone dla większości ludzi, one zaistnieją
wyłącznie w świadomości wybranych. I miejmy nadzieję, że tą właśnie
drogą potoczy się dalszy rozwój kariery pisarskiej Jana Siwmira. Wbrew
temu, co twierdzi sam autor, poezja nie jest egalitarna, jest elitarna.
Być może Jan Siwmir, z racji swego nonkonformizmu, zarówno w formie
jak i w treści zostanie milcząco oskarżony i skazany, lecz przecież on sam
dobrze wie, iż „poeci pośmiertnie odmierzają czas”.
Jan Siwmir, Pytania na źle zadane odpowiedzi, Wydawnictwo SPP, Warszawa 2009.
Recenzja: Karol Maliszewski SAJGON
Autor: Tomasz Sobieraj
Krytyk i eunuch z jednej są parafii,
Obaj wiedzą jak – lecz żaden nie potrafi.
Tadeusz Boy-Żeleński
Poleć to w Google
Page 2 of 63
KRYTYKA LITERACKA: listopad 2009
2012-01-23
http://krytykaliteracka.blogspot.com/2009_11_01_archive.html
Kiedy już krytyk otrząśnie się ze zniewagi i postanawia udowodnić, że
dwuwiersz Boya to krzywdzące uogólnienie, może zrobić się interesująco
– szczególnie, gdy tym krytykiem jest nauczyciel, historyk filozofii i
doktor nauk humanistycznych w jednej osobie, mentor nowych pokoleń
ludzi pióra, sędzia poetów i pisarzy, Karol Maliszewski. Zaiste, człowiek
to wielkiego ducha, skoro postanowił poddać się publicznej wiwisekcji i
opublikować, częściowo za pieniądze podatnika, „osobiste wyznania
wyzwalające oczyszczający wstrząs” – że posłużę się cytatem z Sajgonu,
w najkrótszy sposób charakteryzującym tę książkę.
Gdyby jednak ktoś spodziewał się w wydaniu Maliszewskiego dzieła tej
miary, do jakiej przyzwyczaili nas współcześni klasycy tego gatunku, jak
np. Masłowska, Kalicińska czy Stasiuk, rozczaruje się – i to pozytywnie.
Wiem, to co piszę, jest herezją. Jednak od naszego bohatera dzieli te
osoby dystans niełatwy do pokonania. W przeciwieństwie bowiem do
krótkich jak u słabego czwartoklasisty zdań Stasiuka, Maliszewski pisze
zdaniami długimi, złożonymi, pozwalającymi nabrać oddechu i pędu,
wskazującymi na lepszy warsztat pisarski; od Kalicińskiej różni go to, że
pisze o rzeczach ważkich, a nie o pierdołach dla egzaltowanych pań i
unika nieistotnego dialogowania, zaś od Masłowskiej dzieli go ta gruba
kreska, która rozgranicza ludzi w pewnym sensie światłych od
półanalfabetów. Także w warstwie fabularnej autor Sajgonu potrafi
wznieść się nieco wyżej, i z reporterskiej powłoki przedstawiającej życie
prowincji uczynić pretekst do sporu o uniwersalia – czyni to trochę
nieporadnie, naiwnie, ale zawsze jest to przynajmniej próba nadania
literaturze istotności, a nie zwykłe wynurzenia gminnego pisarza.
Odwrócona aksjologia, tak niepokojąca autora, wysuwa się zatem na
pierwszy plan podskórnego obiegu tej książki, na równi z zagadnieniami
egzystencjalnymi i ontologicznymi, przedstawionymi może niezbyt
odkrywczo, trochę infantylnie, jednak – o czym należy pamiętać – nie
jest to praca filozoficzna, nawet nie powieść w ścisłym słowa tego
znaczeniu, a jedynie zbiór refleksji nad rozkładającym się światem i
postępującym zbydlęceniem człowieka. Dlatego to, że Maliszewski nie
potrafi narzucić sobie pisarskiej dyscypliny, pisząc często w sposób
chaotyczny, rwący się jak nie przymierzając pijacka opowieść, nie jest w
stanie umniejszyć wartości tej książki jako głosu nad stanem
człowieczeństwa.
Można też czytać Sajgon jako utwór stanowiący z jednej strony wyraz
umiłowania swojej małej ojczyzny, a z drugiej jako przejaw frustracji i
kompleksów małomiasteczkowego nauczyciela, niedocenianego literata i
starzejącego się nieuchronnie mężczyzny. Nie mniej znaczący jest
interwencyjny charakter niektórych fragmentów książki, w których autor
poddaje krytyce lokalne władze (a nawet system polityczny kraju, będący
tutaj formą jakiejś zwyrodniałej demokracji zbliżonej do narodowego
socjalizmu), wytyka upadek wartości duchowych, wskazuje na
intelektualną nędzę literatury, literatów i krytyków, ujawnia niesmaczne
kulisy konkursów poetyckich i niezasłużonych karier poetów, w pełnym
świetle pokazuje głupotę systemu edukacji i jego pracowników, obnaża
miałkość i nieuctwo krytyki. Dostaje się nawet kościołowi i klerowi, co
świadczy o odwadze Maliszewskiego, albo o skłonnościach
samobójczych. Zastanawia tylko, jak to jest, że wcielone w różne postacie
Page 3 of 63
KRYTYKA LITERACKA: listopad 2009
2012-01-23
http://krytykaliteracka.blogspot.com/2009_11_01_archive.html
tej książki literackie alter ego Karola Maliszewskiego oraz on sam,
bohater tej niepowieści, taplający się w bagnie polskiej rzeczywistości,
nie ulegają zabrudzeniu, stanowiąc wzór etycznego dandyzmu – to już
zalatuje bajkami z mchu i paproci, na które pan doktor nas nie nabierze.
Także wzorcowa mądrość bohaterów-narratorów występujących w
Sajgonie wydaje się podejrzana i nieco śmieszna, przywodzi bowiem na
myśl wypracowania uczniów podstawówek, w których programowo
przedstawiają się jak skrzyżowanie św. Franciszka i Batmana, ale cóż,
licentia poetica – chociaż w przypadku prozy mocno tkwiącej w świecie
realnym, winna być dawkowana z umiarem.
Zdumiewa nieco pojawiający się w tej książce erotyzm. Zdumiewa nie
tym, że jest, ale że taki bezbarwny, jak w mongolskim pornolu. Widać
autor wyszedł z założenia, że dla każdego coś miłego, bo to zwiększy
sprzedaż, ale mistrzem gatunku to on nie jest. Wykorzystałem swoje
skrzywienie zawodowe i wykonałem drobną analizę zachowań
seksualnych przedstawionych na kartach tej książki. W sumie, na 27
rozdziałów Sajgonu, w 14 pojawia się jakaś forma seksu, czyli w ponad
połowie. Ulubionym rodzajem erotycznego szaleństwa jest dla Karola
Maliszewskiego masturbacja, pojawiająca się 4 razy, pozostałe występują
jednokrotnie i pozwolę je sobie wymienić, bo to temat, który chyba
wszyscy lubią, a i uczciwość krytyka tego wymaga. A zatem: orgia,
robienie loda przez nieletnią, niezidentyfikowane zabawy pod kołdrą,
rozważania o pochwach, rozważania o ruchach frykcyjnych, seks grup
mniejszościowych, przedwczesny wytrysk, fetyszyzm grupowy, pochwa
indywidualna, orgia zakonnic, wytrysk gejzeru (nie wiem, czy to się liczy,
ale kto wie, Maliszewski to też poeta i przecież to może być metafora, a
może nawet alegoria). Niestety, nie są to barwne opisy, a jedynie szkice,
wzmianki, sugestie, drobne bączki, dlatego, chociaż to kuszące, nie
można zaliczyć Sajgonu do jakże ubogiej w naszej literaturze kategorii
erotyki. Czytelnikom zaniepokojonym tak znacznym udziałem
masturbacji (28,57% ogółu zachowań seksualnych) polecam pójście na
konkurs poetycki – jurorom (obojga płci) naprawdę nic innego nie
pozostaje, szczególnie jeśli mają do czynienia z twórcami
awangardowymi. Niemniej, po tych twardych danych statystycznych,
trochę strach zajrzeć do Nowej Rudy, szczególnie w czasie wakacyjnych
ekskursji, kiedy to uwolniony od szkolnych obowiązków i wypoczęty
Karol Maliszewski przechadza się po miasteczku i okolicach, i nie
wiadomo, co myśli wspinając się niczym prowincjonalny Settembrini na
równie prowincjonalną Czarodziejską Górę, czyli np. Wielką Sowę.
Uprasza się zatem o niewysiadanie z samochodu, a najlepiej to od razu
walić przez Kłodzko na Kudowę i do Czech albo Austrii. No, chyba że
komu wszystko jedno.
O ile erotyczna wyobraźnia Karola Maliszewskiego w istocie nie ma dla
nas większego znaczenia, to powinna nas interesować jego wyobraźnia w
ogóle – w końcu podobno to pisarz i poeta, a nie reporter. Od lat
twierdzę, że rzeczywistość powinna być pokarmem, który artysta zamieni
w energię, energię, która olśni. Rzeczywistość powinna być strawą, z
jakiej artystyczne zwierzę zbuduje mocne tkanki, kości, ścięgna, mięśnie i
krew swojej sztuki. Jednak większość – tak zwanych – artystów i
krytyków uważa, że samo życie jest sztuką i wystarczy je opisać, najlepiej
awangardowo, czyli nieudolnie, by powstało dzieło – ci stanowią ten
Page 4 of 63
KRYTYKA LITERACKA: listopad 2009
2012-01-23
http://krytykaliteracka.blogspot.com/2009_11_01_archive.html
porykujący głośno tłum niedouków. Karol Maliszewski ma większą
świadomość, bo jednak skończył szkołę a nawet ma doktorat – co prawda
o dyskusyjnych znamionach naukowości, ale zawsze – zatem usiłując
przypodobać się wszystkim, wybrał coś pomiędzy odtwórczością a
kreacją, rynsztokiem a estetyzmem, bełkotem a intelektualizmem, czyli
krótko: sztuką ludową a elitarną, co powoduje jego rozdarcie, a nawet
niesie ze sobą ryzyko jeśli nie depresji, to schizofrenii. Cóż, nie każdego
stać na to, żeby zachować się jak podmiot liryczny w wierszu Roberta
Frosta The Road Not Taken, i nie można tego wymagać od słabej,
człowieczej istoty, podszytej dzieckiem i targanej sprzecznościami.
Można natomiast od niej wymagać, szczególnie jeśli jest nauczycielem,
żeby ustaliła zasady i trzymała się ich, a jeśli i to za dużo, by przyjęła
zasady cudze, i zaczęła stosować jako program własny, twardo i
konsekwentnie. Karol Maliszewski jednak nie wybrał żadnej z dróg i
wlazł w krzaki między nimi, co jakiś czas gubiąc się i po omacku trafiając
na jedną lub drugą, za każdym razem zachwycając się odkryciem, po
czym z masochistycznym upodobaniem zapada w ciernie, kalecząc się jak
niesforny Karolek, który nigdy, na złość wszystkim, nie zostanie
mężczyzną. Postawa naiwna, która doprowadziła do tego, że to, co robi w
literaturze, nie jest pełne, nie jest nawet zamkiem z piasku, jest dopiero
piaskowym podzamczem. To i tak więcej, niż u większości, ale za mało,
aby być z siebie zadowolonym, do tego wystarczy jedynie na nadmuchaną
wielkość, jakich już pełno w polskim grajdole. A przecież każdemu
poważnemu artyście chodzi o wielkość prawdziwą. Wracając do
rzeczywistości jako pokarmu dla wyobraźni – Karol Maliszewski pokarm
znajduje, bo pełno go dookoła, ale niestety, ma problemy z
przyswajaniem, więc szybko wydala niestrawione resztki, przez co nie
rośnie, słabnie i popada w anemię. Skutek jest taki, że zamiast pełnego
fantazji i nowych artystycznych bytów ryku lwa z Nowej Rudy, mamy
żałosne skamlenie kojota – skamlenie na pogarszającą się rzeczywistość,
której sam, w jakimś sensie, jest twórcą.
W sumie jednak Sajgon jest głosem istotnym – oczywiście nie jako dzieło
literatury pięknej, bo twórcza impotencja i warsztatowe braki to
wykluczają, ale istotnym jako przyczynek do, może w końcu poważnego i
rzeczowego, dyskursu o jej stanie, o dewaluacji wartości i konieczności
ich przewartościowania. A że to głos jednego z tych, którzy sami
nagrzeszyli jako sędziowie poetów i pisarzy promując mierność,
ludowość i wtórność, to lepiej, bo świadczy albo o nieznośnym poczuciu
winy i chęci naprawy wyrządzonych szkód, albo o nieskrywanej
hipokryzji, pysze i arogancji. Obie ewentualności mnie cieszą, bo też
mam paskudny charakter.
A teraz jeszcze gratis dla czytelnika niniejszej pracy sprowokowany
dziwacznym obyczajem kultywowanym przez polską krytykę, a
polegającym na streszczaniu fabuły i komentarzach do niej. Zwyczaj ten
wynika zapewne z luk w edukacji, ale zaczął mi się podobać, bo czyni
pracę krytyczną łatwiejszą i bardziej zabawną, więc postanowiłem go
przyswoić i powołać do życia „nową świecką tradycję”, czyli dołączać do
mojego tekstu trawestację, burleskę, satyryczne streszczenie utworu –
jak kto woli, niekiedy używając słów autora, czasem jego uczniów,
apostołów i apologetów. Mam nadzieję, że zachęci to do lektury książki.
Owoc tego eksperymentu poniżej.
Page 5 of 63
KRYTYKA LITERACKA: listopad 2009
2012-01-23
http://krytykaliteracka.blogspot.com/2009_11_01_archive.html
Rozdział I
Literackie alter ego autora jest rozdwojone – to nauczyciele: Teodor
Szeremeta, mówiący prowincjonalną polszczyzną ortograficzny ortodoks,
i on sam, Karol Maliszewski. Toczą bój o poprawną ortografię, a
koleżanka z pracy, Janina Świstak, to ewidentna półanalfabetka. K.M.
sugeruje, że nauczyciele, czyli także jego koledzy i koleżanki, to
bezmyślne głupole po studiach wieczorowych (przy czym on też, zdaje
się, kończył polonistykę na wieczorowo-podyplomowych-skróconych
kompletach). Bohater zresztą ma wątpliwości, czy nie jest taki sam,
jednak po chwili rozwiewa je na swoją korzyść twierdząc, że posiada
wyższą świadomość, przez co należy do odmiany intelektualnie górującej
nad resztą nauczycielskiego (i nie tylko) plebsu, czego dowodem jest to,
że pisze (sic!) – ryzykowne stwierdzenie w czasach literatury opanowanej
przez dyslektycznych niedouków. Bohater nie kryje swojego upodobania
do ochlejstwa, co, jak można sądzić, jest typowo nauczycielską
przypadłością. Heroicznie walczy z religijną grafomanią (ale trochę
szkoda, że nie ze świecką – ale jakże mógłby – K.M. w realu to przecież
apologeta grafomanów). Nie lubi się z myślącym i niesfornym
samochodem produkcji japońskiej, przywodzącym na myśl deliryczne
wizje. Udaje się więc na szkolną pielgrzymkę do Częstochowy, gdzie w
kolejce do kibla snuje naiwne rozważania egzystencjalne przeplatane
pseudoontologicznym baraboleniem (nie pozbawionym w chwilach
większej jasności umysłu diagnoz odważnych). Rozdział kończy się
masturbacją bohatera w sądzie – wykonaną profesjonalnie przez panią
prokurator – i szczęśliwie, wytryskiem.
Rozdział II
Bohaterem jest prowincjonalny żurnalista cierpiący na weltschmerz,
który stawia diagnozę stanu społeczeństwa, znajdując w nim jedynie 5%
sprawiedliwych (jak to policzył?) do których oczywiście sam się zalicza.
Podniesiony na duchu usiłuje uwieść kulawą koleżankę z pracy, ale bez
powodzenia. Dopiero podczas ogólnomiasteczkowej orgii w
poniemieckich bunkrach odbywa upragniony stosunek płciowy z wyżej
wymienioną niewiastą, po którym awansuje, toczy boje z
małomiasteczkową sitwą (do której oczywiście należy także babrzący się
w moralnym bagnie kler), wynosi na szczyty lokalną gazecinę i czyni za
jej pomocą dobro, obsypując mieszkańców Radkowa (koło Nowej Rudy)
deszczem pieniędzy.
Rozdział III
Bohater obejmuje sytuację myślą i daje wskazówkę młodym adeptom
sztuki pisarskiej, że należy panować nad fragmentem świata,
jednocześnie odważnie rezygnuje z pojęcia „widoczne szwy” na rzecz
pociągania za niewidoczne sznurki. My też wolimy pociągać. Na scenie
pojawia się tajemnicza Marysia, poddana równie tajemniczym badaniom,
dzięki którym ma papiery na rozmnażanie. Przychodzi wiosna i śpiewają
ptaki a półmyśl bohatera pragnie zaistnieć obiektywnie. Marysia zbliża
się do murarza Janka i udziela się społecznie wokół kościoła i harcerstwa,
a Janek obwąchuje brunetkę wydzielającą woń (jaką i skąd, K.M.
taktownie milczy). Rozlega się lament nad ciężkim losem utalentowanej
młodzieży z małych miasteczek (do której kiedyś K.M. należał, to wie jak
to jest). Marysia tłumaczy, że nie pisze wierszy, bo z nią i ze światem
Page 6 of 63
KRYTYKA LITERACKA: listopad 2009
2012-01-23
http://krytykaliteracka.blogspot.com/2009_11_01_archive.html
wszystko jest w porządku (tak, według wielu poezja winna mieć
charakter interwencyjny, nie intelektualno-estetyczny). Świat jest w tym
rozdziale podobny do świata orwellowskiego albo naszego, szczęśliwie,
można się onanizować, co Janek czyni z zapałem, po czym Marysia
umiera a narrator deklaruje wiarę w człowieka.
Rozdział IV
Docieramy do Sajgonu – bynajmniej nie uroczego miasta w delcie
Mekongu, ale mrocznego osiedla artystów, dziwek i żuli w Nowej Rudzie.
Jednocześnie to rodzaj niekomercyjnego Broadwayu, gdzie kwitną
awangardowe teatry opanowane głównie przez dziatwę. Następuje
pochwała odpowiedzialności. Nikt się nie onanizuje.
Rozdział V
Zaczyna się dobrze, bo od słusznego skądinąd dowalania
pseudointelektualnym wygibasom artystów (przyganiał kocioł garnkowi).
Bohater staje się wilkołakiem, pragnie krwi, ciała i zabijania, więc aby
sobie ulżyć, czyta poezję i robi pranie. Reklama „Żabki”. Pojawia się
jedenastoletnia Klaudyna, pochodząca ze środowiska prostytuujących się
alkoholików, i dowiadujemy się, że miasteczko ginie, bo codziennie
wyjeżdża z niego kilka autobusów z emigrantami. Żeby nie było tak
smutno, dziewczynka onanizuje się, a bohater – nauczyciel, uczy dzieci
uśmiechu i nie informuje o czyhającym determinizmie, zaś w bramie
śmierdzi uryna i odpoczywa rozkładający się szczur (rozkłada się
odpoczywający szczur, szczurzy się odpoczywający rozkład, rozkłada się
szczurzy odpoczynek, itd. – ileż to możliwości daje nam polska mowa by
awangardowo opisać tę depresyjną rzeczywistość!).
Rozdział VI
Miasteczko pisarzy i poetów. Bohater jest krytykiem i mentorem, poucza
naród jak należy pisać, jednocześnie składając samokrytykę, że jest dupa
a nie pisarz (z czym trudno się nie zgodzić, i bynajmniej nie jedynie przez
grzeczność). Poszukuje lokalnej duchowości (chwała mu za to) i
przyznaje, że teoria rozmija mu się z praktyką (a jednak widzi, że
nieudolny, ten K.M.). Nikt się nie onanizuje, i pewnie dlatego rozlega się
lament nad małomiasteczkową duchową nędzą.
Rozdział VII
Panuje faszyzm, albo demokracja, wszystko jedno, takie to teraz
podobne. Trochę nawet jak z Domu Nadzoru albo Procesu - dobre,
skądinąd, wzory. Bohater Kamil pragnie fragmentarycznie wycofać się z
życia i przysłuchuje się ontologicznemu dyskursowi staruszków,
jednocześnie gardząc Faulknerem, który nie jest Olgą Tokarczuk. U
Kamila stwierdzono depresję, więc bierze udział w konkursie literackim,
ale bez powodzenia. Z dna wyciąga go telefon od starej znajomej, która
prosi, by został jurorem konkursu poetyckiego (już wiemy, skąd
rekrutują się jurorzy, zawsze podejrzewaliśmy, że to jacyś nieudacznicy);
zostaje i nagradza starszą panią piszącą rymy w stylu Brzechwy, co może
oznaczać, że nie jest alter ego K.M., który przecież by nagrodził któregoś
z twórców rynsztokowych. Jedzie do Biłgoraja jurorować w innym
konkursie, gdzie spotyka Karola Maliszewskiego, radzącego mu
regulować teksty po kątem odbiorcy (jaki on mądry w teorii, ten Karol,
Page 7 of 63
KRYTYKA LITERACKA: listopad 2009
2012-01-23
http://krytykaliteracka.blogspot.com/2009_11_01_archive.html
ale tylko w teorii). Pojawia się Zosia, śniąca o rodzinnych sobotnich
ablucjach w pohitlerowskiej wannie, a my dowiadujemy się, że Zosia ma
krocze słabo owłosione i ogromne piersi, a jej matka odwrotnie, co
sugeruje, że piersi i krocze Zosia ma po ojcu. Poznajemy też jej
preferencje seksualne oraz upodobania literackie jej partnera,
zaczytującego się w w genialnym tłumaczu i niepoecie Barańczaku,
niedouczonym grafomanie Świetlickim i zmądrzałym na starość
sporadycznym poecie Wacie. Oświecona lekturą Zosia w końcu zaczyna
kapować, o co chodzi w poezji, i zostaje recenzentką, chwilę później
jurorem (no, tak też rodzą się jurorzy) konkursów literackich. Czas na
Bożenkę, również jurorkę, i księgową z domu pomocy społecznej, w
którym pensjonariusze głównie się onanizują lub poszukują partnerów
seksualnych, a jedna matka nawet wali konia swojemu synowi co piątek
(pytanie do wyrodnej kobiety: co tak rzadko?). Nagle narrator
przeprowadza krytykę lektur szkolnych. W kolejnej scenie Kamil z Zosią
gmerają sobie gdzieś, przykryci kołdrą. Przychodzi Karol M. i Bożenka,
dzielą nagrody za wierszyki w centrum wydarzeń duchowych, jakim jest
Biłgoraj. Karol nie chce słuchać o cudownych właściwościach łechtaczki
Zofii ani zapoznawać się ze sromem Bożenki, więc bierze grzałkę (po co?
ohyda, tfu, Karol!) i wychodzi. Jest nam przykro, że autor postępuje
egoistycznie, bo lubimy łechtaczki i sromy. Następuje ironiczne
zadumanie Karola Maliszewskiego nad prowincją i jego pretensje do
prasy centralnej, że nie dostrzega oddolnych inicjatyw i twórców
prowincjonalnych (czytaj: takich jak on). Picie piwa. Karol żali się, wręcz
spazmuje, że poezja dla młodych to nie czynność metafizyczna, tylko
hobbystyczne pitolenie, sugerując tym samym, że Podgórnik, według
niektórych kryteriów niestara, to jednak pitoląca amatorka, a
Szymborska nie. Coś nam tu nie gra.
Rozdział VIII
Z gospodarstwa agroturystycznego przenosimy się do miasteczka, przez
które maszeruje żałosna w swym rozkładzie orkiestra górnicza. Pojawiają
się dwaj dziennikarze, aż z Krakowa, którzy trafiają na prowincjonalnego
poetę, ale zapominają, po co przyjechali. Nowa postać – Czarny,
fagocista, rozmyśla nad pochwami kobiet, raz suchymi, ściśniętymi,
innym razem znów rozłożonymi, klapciastymi i mokrymi, w które
wchodzi albo nie, ale zawsze na końcu zabiera fagot. Dziennikarze
odzyskują pamięć i włóczą się z poetą-nauczycielem po miasteczku
samobójców. Śmierć kolegi poety i wspólne czuwanie z Olgą Tokarczuk,
która mieszka niedaleko i widuje kosmiczny koperek. Wokół biedaszyby i
ogniska. Nikt nie kopuluje, żadnej masturbacji, jakoś tak dziwnie,
nieswojo.
Rozdział IX
Poświęcony prelekcji i rozważaniom na temat braku piękna w ruchach
frykcyjnych, które (rozważania) przechodzą w lament bohatera nad sobą
samym i życiem utraconym. Szczęśliwie następuje katharsis (nie wiemy,
w czyim ujęciu, a jest ich trochę), po nim praca organiczna i samorozwój.
Godne pochwały. Jesteśmy zbudowani.
Rozdział X
No copulation, no masturbation. Zgroza.
Page 8 of 63
KRYTYKA LITERACKA: listopad 2009
2012-01-23
http://krytykaliteracka.blogspot.com/2009_11_01_archive.html
Rozdział XI
Nauczyciel rozmyśla nad kanibalizmem metafizycznym, śmiercią gliny z
rąk garncarza i robakach, oczywiście w kroczu, po czym kopie ucznia
(uczciwie należy przyznać, że gówniarz zasłużył) i snuje rozważania na
temat nieprzystawalności programów wychowawczych i edukacyjnych do
rzeczywistości, obnaża głupotę szkolnej papierologii, kuratoriów,
wydziałów edukacji i innych jednostek (i tutaj należy się zgodzić z
autorem, bo to facet i praktyk, więc nie lubi tej polskiej pozorności
wynikającej z nadmiaru rządzących bab, nawet tych z jajami,, co to udają
facetów). Żadnego seksu. Nic.
Rozdział XII
Bohater pomaga Teresie w transporcie świerkowych gałęzi (pytanie do
leśnictwa: czy zdobyła je legalnie?) i wspomina wycieczkę do Niemiec.
Czytelnika ogarnia niepokój – trzeci rozdział bez kopulacji, i to u
Niemców?!
Rozdział XIII
Początek pisany jakby po pijaku, szczęśliwie następuje powrót do
prelekcji z rozd. IX. Dowiadujemy się o życiu seksualnym różnych grup
mniejszościowych i poznajemy zakonnicę rozmyślającą o męskości i
kremach przeciwzmarszczkowych. Prelegent mówi o skurwieniu
literatury i wydawców, a siostrzyczka obnaża swoje kryptolesbijskie i
jawnopogańskie skłonności.
Rozdział XIV
Szkolna wycieczka do Czech i wyznania o kobietach mądrych, luzujących
smycz, o byłej żonie-potworze rujnującej życie bohaterowi i, co
najważniejsze, o przedwczesnym wytrysku, który pamiętamy z wczesnej
młodości, i pewnie dlatego ogarnia nas nastrój sentymentalny.
Wyjmujemy zdjęcie naszej pierwszej kobiety głęboko schowane pośród
narzędzi (albo książek, płyt, pornoli, resoraków - obojętne) i
zastanawiamy się, jakby to było, gdyby to ona zrzędziła teraz w kuchni, a
nie ta stara k...
Rozdział XV
Znana z rozdz. V Klaudyna umie już robić loda. W tym wieku, i taka
mądra! Bohater jedzie rowerem i wyjawia, że nie znosi poezji, która ma
coś do zrobienia, która chce nas urobić i źli go, że musi odłożyć
estetyczne skrupuły (sic!). Panie Karolu, i znowu teoria sobie, życie sobie.
Głupio tak.
Rozdział XVI
Bohater skręca w polną drogę i robi to, o czym inni mogą tylko pomarzyć
siedząc w mieście: uprawia seks grupowy z ziemią, trawą i żwirem w
rowie. Dyszy i delikatnie dotyka sutków ziemi i rozgarnia trawę jak włosy
łonowe, a ta dziwka jest gotowa do kopulacji z kimś innym. Ziemia to
kurwa. Wybieramy naszą starą, wierną sztuczną pochwę, którą kupili
nam koledzy z pracy na imieniny.
Page 9 of 63
KRYTYKA LITERACKA: listopad 2009
2012-01-23
http://krytykaliteracka.blogspot.com/2009_11_01_archive.html
Rozdział XVII
Bohater infantylnieje i zamienia się we Władysia Pałysa, ucznia klasy
piątej noworudzkiej podstawówki, który podczas czynu społecznego
znajduje trupa pięknej dziewczyny i zakrywa jej nadpiździe listowiem.
Rozdział XVIII
Posiedzenie klubu literackiego „Dziewięćsił” i przyjmowanie do niego
sprzątaczki Marii Klaczko, która nie ma warsztatu, robi błędy
ortograficzne i stylistyczne, i ogólnie pierdoli od rzeczy, co, jak wiemy,
kwalifikuje ją do miana nowoczesnej poetki, a realnemu Karolowi
Maliszewskiemu nie przeszkadza, świadczą bowiem o tym jego poetyckie
pupilki (pipulki?). Natomiast książkowy Karol Maliszewski zostaje w tym
rozdziale posądzony o awangardowość, czyli w naszym rozumieniu
nieudolność. Niska samoocena, ale jakoś to wszystko pasuje. Zero
kopulacji. Czysta ohyda.
Rozdział XIX
Zaczyna się rozważaniem narratora o poruszeniu, jakie powinien
wywołać wiersz (zapomina dodać, że różne rzeczy różnych ludzi
poruszają, że to kwestia wrażliwości, smaku, wykształcenia i paru jeszcze
innych cech, zatem K.M. wypowiada kosmiczną głupotę, według której
poruszenie jest uniwersalne, jednakie dla chama i pana, a jestem w
stanie założyć się o większą kwotę, że Masłowska poruszy Świetlickiego,
ale nie znalazłaby uznania u Staffa). Następuje krytyka innych jurorów,
że są interesowni, nie to co on, uczciwy. Dalej bohater zostaje
nauczycielem akademickim i bredzi podobnie jak jego niedouczeni
zaoczno-wieczorowi studenci na płatnych studiach, wyobrażający sobie,
że są co najmniej w Gaju Akademosa i siedzą u stóp Platona (figa,
poniosły mnie wodze wyobraźni – pewnie nigdy o tym nie słyszeli).
Bohater siedzi i onanizuje się pseudointelektualnym wierszykiem jako
Wujek Dobra Rada. No, i wreszcie coś dla ludzi – idzie płeć i wystaje jej z
pochwy trawa. Nie wiemy jaka, pewnie turzyca łąkowa. A może bambus?
Byle nie kostrzewa sina, której mamy pełno w ogrodzie i nas wkurwia.
Dalej nuda, jakieś brednie o niemęskości wiersza pewnego grafomana,
który nie chodził do niego na warsztaty – tak jakby mógł się tam czegoś
nauczyć! Na warsztaty, panie Karolu i Drogi Czytelniku, to się bierze
kilkaset tomów klasyków literatury, filozofii, historyków i przyrodników,
siedzi się nad tym dziesięć lat, albo dwadzieścia, a nawet trzydzieści (gdy
trzeba jeszcze pracować zarobkowo) – w przerwach pisząc, skreślając i
nie śpiesząc się z wydaniem. Bo wydać książkę to nie problem, ale, jak
mówią Rosjanie, słowa wydrukowanego siekierą nie wyrąbiesz. Taka
przestroga dla niecierpliwych i próżnych.
Rozdział XX
Nauczyciel pisze na nowo kronikę szkoły, streszczenia dla całej gminy, a
za zarobione pieniądze jedzie do Chorwacji, gdzie mu przecieka namiot,
w związku z czym nie kopuluje ani nawet nie onanizuje się. Lato
Muminków.
Rozdział XXI
Bohater wpada w ni to trans, ni to sen na jawie. Ma widzenia, które po
Page 10 of 63
KRYTYKA LITERACKA: listopad 2009
2012-01-23
http://krytykaliteracka.blogspot.com/2009_11_01_archive.html
latach zaowocują poezją. Żadnych seksualiów, za to ot tak, na osłodę,
padają ulubione słowa współczesnych największych polskich poetów i
pisarzy: skurwysyny, chuje, spierdalać, co jasno wskazuje, że mamy do
czynienia z literaturą wybitną.
Rozdział XXII
Ksiądz, ksywka Żuku, klnie nad cynaderkami i przystępuje do pisania
kazania, w którym przestrzega przed nadmiernym zaufaniem do
literatury i jej twórców. Następuje nieskoordynowane przejście do
wyznań kościelnego Weszbury i Teodora Szeremety – ten drugi nawet
niegłupio kombinuje, chociaż niezbyt odkrywczo, co można wybaczyć, bo
w końcu jest z Nowej Rudy i trochę nam go żal.
Rozdział XXIII
Bohaterka jest młodą, znerwicowaną nauczycielką, której stażem
opiekuje się miejscowy literat, też nauczyciel, ale starszy. Pewnie Karol.
Marazm. Weryzm. Beznadzieja. Bezradność. I co najgorsze, bezseks.
Rozdział XXIV
Światowo, ale też jakby prowincjonalnie. Islandia. W każdej wsi poeta, a
w miasteczku całe ich zastępy, zupełnie jak w Polsce. Bohater żartobliwie
napomyka o wytryskach gejzerów, po czym myli mu się busz, czyli
formacja krzewiasta z terenów suchych, z intensywną uprawą
mandarynek i bananów – ale jest to wybaczalne, bo na chuj komu ta
wiedza potrzebna. Dowiadujemy się również, że na Islandii wszyscy
chlają na umór, też jak w Polsce. Islandia to zatem raj dla polskich
poetów (Świetlicki to jeszcze siedzi w tym obsranym Krakowie?) By
zatrzeć niemiłe wrażenie z wtopy z buszem w szklarni, bohater popisuje
się wiedzą z tektoniki, ale taktownie nie rusza geologii. Może to i lepiej.
W końcu czytaliśmy Goethego i wiemy, jak to się robi z klasą. Na Islandii
nie ma życia płciowego. Nigdy tam nie pojedziemy.
Rozdział XXV
Bohater, nauczyciel, odkrywa, że ma martwą przeponę. Naprawia ją w
Wałbrzychu, ale dostaje mandat, na szczęście ze zniżką, więc oddychamy
z ulgą. Przychodzi na spotkanie autorskie z Karolem Maliszewskim, który
właśnie wrócił z Islandii i twierdzi, że ryby są tam wszędzie. Opowiada o
noclegu w klasztorze i następuje wizja nagich zakonnic leżących plackiem
przed lalką z pleksi z wyeksponowanym kroczem. Zapewne chodzi o
Chrystusa. Dalej biadolenie o samotności, krzyku ciszy i inne
pensjonarsko-ćwierćinteligencko-pijackie dyrdymały. Jako bonus
dostajemy poradnik zielarski i przestrogę przed grzybicą. W rozdziale
obowiązuje wstrzemięźliwość seksualna.
Rozdział XXVI
Bohater sięga dna w hierarchii nauczycielskiej – zostaje wuefmenem.
Pogardzany przez grono pedagogiczne, mieszkańców wsi i okoliczne
zwierzęta, żyje w ekstazie półmózgiego miłośnika kultury fizycznej, dla
którego istotą bytu jest dwutakt i zagrywka (albo odwrotnie, pies to
jebał). Niemniej, po jakimś odbiciu piłki główką dostrzega anachronizm
religii, spleśniały marksizm ciała nauczycielskiego, upadek duchowości,
słabość człowieka, solipsyzm, i w ogóle okazuje się, że to w czystej postaci
Page 11 of 63
KRYTYKA LITERACKA: listopad 2009
2012-01-23
http://krytykaliteracka.blogspot.com/2009_11_01_archive.html
tytan intelektu (a nawet przychodzi nam do głowy, czy to nie aby sam
K.M.), który skrywa głęboko pod przepoconą podkoszulką pokłady
rozumu i wrażliwości (każdy, kto chodził do szkoły, miał średnią powyżej
4 i zdał prawdziwą maturę, wybucha tutaj śmiechem). Pragnie miłości.
Bez seksu. Trochę już dla nas za wiele tej wstrzemięźliwości, więc
odszukujemy naszą Starą, która akurat wiesza pranie na strychu.
Rozdział XXVII
Ostatni. Trochę więc smutno, bo się człowiek zżył z tym
prowincjonalnym bagienkiem i śmiesznymi pretendentami do roli
intelektualistów, artystów i innych nierobów utrzymywanych przez
państwo. Ale do rzeczy: ostatni dzień szkoły, wakacje, kochany belfer
ostrzega przed skakaniem na główkę. Teraz prawdziwy dramat – wchodzi
dyrektorka i każe zaklejać dzieciom imię patrona szkoły, kto wie, czy nie
faszysty, prof. J. Wittiga. Rozumiemy, że teraz patronem będzie Nasz
Papież, Jan Paweł II (chociaż nasz drugi papież, Benedykt XVI podobno
chodził do Hitlerjugend, ale co to ma do rzeczy). Nauczyciel dostaje
prezenty i chodzi po lesie. Ciągle się boi. A tak w ogóle, to mamy
wrażenie, czytając tę książkę, że nauczyciel nie lubi kleru i papieża.
Właściwie nie wiemy dlaczego. Żal go nam. Zgadzamy się z Boyem.
Puszczamy sobie VII Symfonię Beethovena i od razu robi się lepiej. Jemy
obiad. Zupa nie jest za słona, więc Stara się szczerzy. Jeszcze ma czym.
Sięgamy po Przygody dobrego wojaka Szwejka. No, to jest literatura!
Zapominamy o Karolu Maliszewskim, Nowej Rudzie, ustawionych
konkursach literackich i całym tym syfie. Życie jednak jest piękne.
Karol Maliszewski, Sajgon, Biuro Literackie, Wrocław 2009, 158 str. Wydane przy
wsparciu miasta Wrocław i Miejskiej Biblioteki Publicznej we Wrocławiu.
Strona główna
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Poleć to w Google
Page 12 of 63
KRYTYKA LITERACKA: listopad 2009
2012-01-23
http://krytykaliteracka.blogspot.com/2009_11_01_archive.html
Spis treści
►
2012
(8)
►
2011
(78)
►
2010
(41)
▼
2009
(4)
▼
grudzień
2)
(
Listy: SOBIERAJ
ODPOWIADA
DEHNELOWI
Rozmowa: Jan Zumis
ŚWIATŁOCIENIE
►
listopad
(2)
____________________
_
Adres do korespondencji
t.sobieraj@wp.pl
AUTORZY TEKSTÓW
Józef Baran
Klaudia Bączyk
Mariusz Bober
Jan Z. Brudnicki
Maciej Cisło
Michał Dec-Budziszyński
Stanley Devine
Marek Doskocz
Witold Egerth
Stanisław Esden-Tempski
Piotr Grobliński
W.A. Grzeszczyk
Łukasz Jasiński
Zbigniew Joachimiak
Krzysztof Jurecki
Katarzyna Karczmarz
Roman Kaźmierski
Marcin Królik
Andrzej Jerzy Lech
Marek Ławrynowicz
Przemysław Łośko
Dariusz Magier
Roberto Michel
Joanna Mieszkowicz
Janusz Najder
Krzysztof Niemczycki
Stanisław Obirek
Edward Pasewicz
Dariusz Pawlicki
Listy: SOBIERAJ ODPOWIADA DEHNELOWI
Szanowny Panie,
rzadko zaglądam do internetu, dlatego dopiero teraz mogę odpowiedzieć
na Pański felieton o mojej nieskromnej osobie, który, przyznaję, sprawił
mi ogromną przyjemność, przynosząc ze sobą tak konieczne dla
megalomana mojego pokroju katharsis. Cóż, nie jestem idealny – ale kto
jest? Zgódźmy się więc z tym, że jestem potworem – to pojęcie zawiera w
sobie ładunek na tyle negatywny, że zadowoli moich wszystkich wrogów.
Niemniej, Pańska zawoalowana teza, że pisarz (szerzej: artysta) nieznany
za życia jest niejako a priori mierny, wydaje mi się pozbawiona podstaw,
czego dowodzi historia, pełna nazwisk twórców swego czasu nieznanych.
Bo przecież nie doraźna popularność jest miarą sztuki, nie postawa
etyczna artysty, nie jego koneksje, pochodzenie ani nawet nie jego –
jakże niekiedy barwne – cechy charakteru. Nie one czynią artystę
wielkim. Czyni to jego wyjście poza modne konwencje epoki, wiedza,
warsztatowa sprawność, umiejętność nawiązania dialogu z
poprzednikami i kilka innych cech, wśród nich ta najsłabiej
zdefiniowana, intuicyjna raczej, jaką jest talent. A Pan postanowił dać
upust swoim frustracjom urażony moim stwierdzeniem, że nie jest Pan
przystojny i męski, ale za to umie Pan pisać, tylko nie ma o czym, i że
Pańska słynna pelisa jest po dziadku. Przyznaję, nie są to argumenty
merytoryczne, co do przepięknej pelisy to nie znam jej pochodzenia, ale i
rozmowa z Janem Siwmirem była dosyć swobodna, wielowątkowa,
kpiarska i ironiczna, co niesie ze sobą dygresje, niekiedy godzące w
próżność, w tym przypadku Pańską. A wiemy z psychologii, że im
większa próżność, tym rana bardziej dotkliwa. Miał Pan, jak sądzę,
zajęcia z psychologii? Czasem taką ranę leczy poczucie humoru. Jeśli go
nie ma – to rzeczywiście, życie staje się trudniejsze. Przykro mi, ale w tej
sprawie nie mogę Panu pomóc.
Postąpił Pan jednak nieładnie, nie po dżentelmeńsku, posługując się
wyrwanymi z kontekstu zdaniami, zafałszowaniami, przemilczeniami i
przeinaczeniami oraz innymi, typowymi dla propagandy pewnych
przebrzmiałych formacji politycznych, zabiegami. Nie zadał Pan sobie
trudu przeczytania moich książek i skonfrontowania ich treści z –
przyznaję – entuzjastycznymi recenzjami. Pominął Pan milczeniem
zawarty w moich esejach i felietonach program artystyczny i stopień jego
zgodności z uprawianą przeze mnie twórczością. Uniknął Pan
merytorycznej, logicznej i filozoficznej kontroli moich tekstów, uciekając
Udostępnij
Zgłoś nadużycie
Następny blog»
Utwórz bloga
Zaloguj się
KRYTYKA LITERACKA
pod redakcją Witolda Egertha i Tomasza Sobieraja ● ISSN 2084-1124
LITERATURA SZTUKA FILOZOFIA ESEJE RECENZJE FELIETONY WIERSZE OPOWIADANIA
______________________________________________________________________
Page 1 of 63
KRYTYKA LITERACKA: grudzień 2009
2012-01-23
http://krytykaliteracka.blogspot.com/2009_12_01_archive.html
Robert Rutkowski
Jan Siwmir
Tomasz Sobieraj
Wioletta Sobieraj
Jan Stępień
Andrzej Tchórzewski
Janusz Termer
Marek Trojanowski
Joanna Turek
Igor Wieczorek
Bohdan Wrocławski
Adam A. Zych
ORAZ
J.W. Goethe
Jarosław Hašek
S.I. Witkiewicz
____________________
się do sztubackich wygłupów, które, jak wiemy, potrafią ośmieszyć
wszystko. Podobnie w złym guście jest nieinformowanie mnie o Pańskiej
publikacji, co uniemożliwiło mi odpowiedź we właściwym czasie i
miejscu. Cóż, widać po dziadku została Panu tylko pelisa – kindersztubę
diabli wzięli. Bo co innego facecje w luźnej rozmowie, a co innego
publikacja w dziale książki (co Pański felieton ma wspólnego z recenzją
KSIĄŻKI?)
Jest Pan, w opinii niektórych, wielkim artystą wszechstronnym, polskim
Leonardem, największym kolorowym balonem, planetą, ba, najjaśniejszą
gwiazdą polskiego zaprzałego literackiego nieboskłonu, więc złość i jad
Panu nie przystoją, tym bardziej nie przystoi nieelegancki atak ad
personam przypuszczony na mnie z braku merytorycznych argumentów.
Szczególnie on niesmaczny, bo sprowokowany błahostką, jednak
przyznaję, tekst w sumie zabawny – chociaż nieuczciwy i zalatujący
paszkwilem. Stąd moje mieszane uczucia, w których jednak kiełkuje
nadzieja, że nareszcie mam godnego siebie przeciwnika – oczywiście,
jeśli idzie o złośliwość, bo zasady dżentelmeńskiej walki powinien Pan
sobie przyswoić. Rzecz jasna, jeśli uzna to Pan za konieczne – broń Boże,
proszę nie łamać swojej natury.
Jak wspomniałem, Pański atak na mnie jest osobisty i nosi cechy
pieniactwa, bowiem w całej długiej (25 str.) rozmowie z Janem
Siwmirem poświęciliśmy Panu zaledwie dwa zdania. Rozumiem, że Pan i
Towarzystwo uważacie, że tacy jak my powinniśmy jedynie płacić na Was
podatki i siedzieć cicho, rozdziawiając gęby w niemym zachwycie, bo tacy
jesteście wielcy – przecież mówią o Was w mediach, wydają Wam
książki. Otóż te czasy, Panie Dehnel, się skończyły. To, kto jest naprawdę
wielki, oceni historia, może co lepiej wykształceni czytelnicy, a nie
Komitet Centralny, Radiokomitet czy inni koledzy. Proszę wspomnieć te
dzisiaj zapomniane, a niegdyś wynoszone nazwiska. Kto pozostał z
dawnych nadmuchanych balonów? Kto zostanie z dzisiejszych? Ja nie
mam tyle pychy, by stwierdzić, że wiem. Mogę jedynie przypuszczać.
Panie Dehnel, dał się Pan nabrać na moją pozorną w istocie
megalomanię, sprowokowaną tym, co dzieje się w dzisiejszej polskiej
krytyce i literaturze – moja bufonada to tylko kopia z dystansem tego, co
wyprawiają inni, ci znani i lubiani autorzy i ich apostołowie. Obnażył Pan
za to megalomanię swoją, niestety prawdziwą. Czy uzasadnioną? Cóż,
ponownie zostawmy głos historii.
Przy okazji, gorąco polecam Panu lekturę moich książek – nie tylko
wstępów do nich. Bo może jednak zweryfikowałby Pan swoją, proszę
wybaczyć, niemądrą tezę, że jedynie popularny pisarz to dobry pisarz.
Bowiem jeśli to Pan ma rację, to, ach, aż się boję – te wszystkie
Hölderliny i Schulze, Gombrowicze i Witkace, te zastępy za życia
wyśmiewanych, niedocenianych i zwykle niewydawanych lub
wydawanych późno i w niewielkim nakładzie pisarzy, są do dupy, a liczą
się jedynie ci wydawani, medialni, nagradzani i wynoszeni przez sobie
współczesnych krytyków, żerujący na stypendiach, tłumaczeniach,
zagranicznych wojażach, za pieniądze podatnika?
Page 2 of 63
KRYTYKA LITERACKA: grudzień 2009
2012-01-23
http://krytykaliteracka.blogspot.com/2009_12_01_archive.html
Właściwie mógłbym wzruszyć na ten Pański atak ramionami, gdyby nie
jedna, jedyna rzecz – wzbudził Pan w czytelnikach swojego felietonu
błędne przekonanie, że pogardzam takimi ludźmi, jak: Szekspir, Bach,
Mozart, Mickiewicz, Słowacki, Witkacy, uważając ich za „pozytywnych
grafomanów”. Nie napisał Pan, przez niegodziwość lub niezrozumienie,
że przez grafomanię, co wyjaśniam wyraźnie, rozumiem
jedynie imperatyw pisania, który przynosi efekty pozytywne,
doskonałe, jak u wyżej wymienionych, którym oddaję cześć
niemal boską, albo mierne, zgodnie ze słownikowym
wyjaśnieniem terminu grafomania.
I last, but not least – nie bardzo się zgadzam z Pańską samokrytyką.
Określa się Pan bowiem słowem „matołek”, które, wydaje mi się, nie jest
właściwe. Matołkiem może być uczeń podstawówki, ostatecznie
gimnazjalista, ale człowiek po studiach zasługuje na epitet adekwatny do
wykształcenia.
Kłaniam się,
Tomasz Sobieraj
Odpowiedź na felieton Jacka Dehnela Po prostu: Sobieraj, książki.wp, wrzesień 2009.
Rozmowa: Jan Zumis ŚWIATŁOCIENIE
Autor: Jan Siwmir
Siwmir – Widziałeś obrazy Caravaggia?
Jan Siwmir – Widziałem. Nie jestem malarzem ani krytykiem sztuki,
ale do mnie te obrazy przemawiają. Gracja i wdzięk postaci, perfekcyjny
realizm, uczucia malujące się na twarzach, pasja i namiętność, które
przekazuje cała sylwetka. Cóż, dziś trudno znaleźć takich gigantów
pędzla.
Siwmir – Nie zapomnij o grze światła. Wielu pisarzy nawiązuje do tych
obrazów właśnie ze względu na barwy i takie operowanie cieniem, które
sprawia wrażenie trójwymiarowości postaci i przestrzeni. Weźmy
chociażby najnowszy tomik Jana Zumisa zatytułowany Światłocienie. Na
okładce fragment obrazu, w środku wiersz poświęcony temu genialnemu
malarzowi...
Jan Siwmir – A tak. Jest tam i Caravaggio i Bocelli, Herbert, Kawafis,
Platon, Arystoteles, Eros i Atlas. Oraz mnóstwo łaciny. Wydawałoby się,
że wiersze będą ponadczasowe, czyste w formie, niebanalne w
porównaniach, nawiązujące do antycznych korzeni.
Siwmir – Tymczsem, jak widzę, nie jesteś zachwycony.
Jan Siwmir – Nie tylko nie jestem zachwycony, ale wręcz wściekły. Co
krok napotykam bowiem na osoby piszące od kilkunastu lub
kilkudziesięciu lat, które przez taki okres czasu powinny opanować
warsztat pisarski przynajmniej na tyle, by utwory były jasne, spójne,
forma zaś adekwatna do treści. A patrz, co się dzieje. Wielki człowiek,
erudyta, podróżnik, osoba, której nieobca jest zaduma filozoficzna i nie
potrafi tej swojej wiedzy, tego ogromu doświadczenia przekazać.
Większość wierszy jest przede wszystkim przegadana, skrócenie ich
przynajmniej o połowę dałoby o wiele lepszy efekt.
Siwmir – Może to jest tak, że im większy ładunek emocjonalny, tym
trudniej opanować go chłodnym okiem pióra? Bo przecież, żeby podzielić
się z kimś jakąś myślą, należy ja ubrać w odpowiednie słowa, dobrać te
Poleć to w Google
Page 3 of 63
KRYTYKA LITERACKA: grudzień 2009
2012-01-23
http://krytykaliteracka.blogspot.com/2009_12_01_archive.html
słowa do poziomu odbiorcy, nie wdawać się w zbyt długie dygresje, gdyż
wtedy sens wypowiedzi ucieka...
Jan Siwmir – Oczywiście, że tak jest. Jeśli jednak już ktoś chce się tą
swoją myślą podzielić, niech ma świadomość, że nie może bełkotać.
Siwmir – Kiedy akurat bełkot od dłuższego czasu jest modny. Silnie
promowane są wiersze, które ignorują wszelkie znaki przestankowe,
interpunkcję...
Jan Siwmir – Nierzadko i ortografię...
Siwmir – Nie mają przewodniej myśli, są wyłącznie zapisem stanu
nieświadomości autora, do czego autor albo dorabia jakąś filozofię
(zazwyczaj z pomocą zaprzyjaźnionych krytyków), albo sam się beztrosko
przyznaje, że nie wie, o co mu w wierszu chodziło, bo pisał dawno temu.
Jan Siwmir – Aż tak źle w tym przypadku nie jest, ale w wielu
utworach, mam wrażenie, że autor zbyt głęboko wniknął w siebie, zbyt
dużo tam znalazł i wszystkim od razu chciał się z ludźmi podzielić. A to
się tak nie da. Literaturę trzeba selekcjonować, czasem ostro.
Opowiedziana historia nie musi być prawdziwa, ona musi być
wiarygodna i klarowna. Poza tym, jeżeli już wydaje się któryś z kolei
tomik, nie można wrzucać do niego wszystkiego, co się ma na stanie. To
przywilej wyłącznie debiutantów.
Siwmir – W każdym zbiorze znajdziemy wiersze lepsze i trochę gorsze.
Niejednokrotnie te tzw. gorsze są bardziej cenione przez niektórych
czytelników niż inne.
Jan Siwmir – Tak, ale i te gorsze muszą prezentować jakiś, choćby
minimalny, poziom. No i nie można ożenić pod jednym dachem wierszy
typowo felietonowych, rubasznych, satyrycznych z wierszami
filozoficznymi nawiązującymi do hellenistycznych wzorów czy idei.
Niewielu jest zwolenników jedzenia smalcu z dżemem. A już
kompletnym nieporozumieniem jest wiersz Krzyk życia. Infantylny,
żenująco dosłowny, bez pomysłu, bez smaku. Czy równie nieudany
Wnukom i wnuczętom, rażący nachalnym dydaktyzmem.
Siwmir – Ty, po prostu, nie rozumiesz uczuć umownie nazywanych
macierzyńskimi, które przesłaniają jakiekolwiek kryteria obowiązujące w
literaturze, i które według większości ludzi usprawiedliwiają wszystko.
Jan Siwmir – One nie przesłaniają i nie usprawiedliwiają, one
wylewają się i ulewają jak niestrawiona kaszka z zachłannego dzioba
każdego, czy to zwierzęcego, czy to ludzkiego, oseska. Co tylko
potwierdza, to co powiedziałeś na początku. Im silniejsze uczucie, tym
trudniej opisać. Dlatego nie każdy może się za opisywanie zabierać.
Siwmir – Gdyby jednak wiersze Zumisa odpowiednio posegregować?
Jan Siwmir – Wtedy, po dołożeniu jeszcze kilkunastu, powstałyby trzy
tomiki. I znalazłyby rację bytu trzy motta, widniejące na początku
książki. O dwa za dużo jak na jeden tomik.
Siwmir – Ja zrobiłbym trzy części, wyraźnie oddzielone od siebie, kilka
utworów bym wyrzucił i myślę, że wtedy dałoby się ten zbiór obronić.
Jan Siwmir – Obronić może tak, ale nie wybronić całkowicie. Nadal
pozostaje kwestia wycięcia niektórych fragmentów i konieczność
wyraźniejszych point. Tok narracji wiersza (zwłaszcza filozoficznego)
musi do czegoś prowadzić, nawet jeśli byłby to skraj przepaści. Nie
można tylko ot tak sobie podywagować. A żeby mądrzej brzmiało,
pookraszać wtrętami z obcego języka. Odchwaścić z łaciny trzeba te
wiersze obowiązkowo. Niekoniecznie dlatego, że niewielu ją rozumie, ona
najzwyczajniej w świecie nie jest potrzebna w tych wierszach w takiej
ilości.
Siwmir – Surowy dziś jesteś jak rzadko. Odetchnij głęboko i spójrz na
wiersze takie jak Subiektywny ogląd, Nasyceni, Andrea Bocelli, Carte
blanche. To bardzo dobre wiersze.
Jan Siwmir – W tym przypadku muszę być surowy. Nie chcę, żeby Jan
Zumis był jednym z przeciętnych poetów niezauważalnych w tłumie. Jak
sam zaznaczyłeś, są w tym zbiorku wiersze dobre i bardzo dobre. Są
(nieliczne) ładne sformułowania, jak na przykład to z wiersza Coś z
Kawafisa:
A gdy dzień się przetoczy
kłębem emocji
(własnych i cudzych)...
Urzekły mnie te „cudze emocje”. Zazwyczaj skupiamy się na własnych, a
przecież uczucia innych też przechodzą przez nas jak nawałnica. I nie
pozostają bez śladu.
Poeta musi szukać innego spojrzenia na świat. Jeśli widzi to samo i tak
Page 4 of 63
KRYTYKA LITERACKA: grudzień 2009
2012-01-23
http://krytykaliteracka.blogspot.com/2009_12_01_archive.html
samo jak inni ludzie, trudno mi będzie nazwać go poetą.
Siwmir – Oprócz innego spojrzenia, musi też umieć tak zestawiać
słowa, by nie brzmiały jak dysonans, ale układały się jak puzzle, które
idealnie pasując do siebie, tworzą oryginalny obraz. Moim zdaniem Jan
Zumis ma duży talent, potencjał i możliwości, przydałoby mu się
natomiast trochę roztropności w selekcjonowaniu własnych utworów
oraz znalezienie takiego przyjaciela, który dla jego dobra, ostro i
krytycznie, a przede wszystkim chłodno recenzowałby każdy wiersz.
Bogiem a prawdą każdemu z nas przydałby się taki przyjaciel.
Jan Siwmir – Dixi.
Jan Zumis, Światłocienie, Wyd. Adam Marszałek,Toruń 2009, 88 str., wstęp Jan
Zdzisław Brudnicki.
Strona główna
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Poleć to w Google
Page 5 of 63
KRYTYKA LITERACKA: grudzień 2009
2012-01-23
http://krytykaliteracka.blogspot.com/2009_12_01_archive.html