V
ł Uroczysta introdukcja ł Miasto zmienia nazwę ł
Jan Piotr o dwoistej naturze ł Jasnokasztanowy
osiołek ł Małżeński dublet mistrza wielogłosowości
ł Czy kompozytorowi pomagają aniołki? ł Skąd
Kościół brał melodie? ł Papieska interwencja ł
Kompozytor tytułowym bohaterem opery ł
Audite mortales! Słuchajcie, o śmiertelni.
Dlaczego rozpocząłem ten rozdział tak uroczyście, się-
gając po język łaciński, sposobniejszy do celebrowania
nabożeństw, niżeli do rozprawiania o sercowych spra-
wach wielkich mistrzów muzyki? Uczyniłem to z rozmy-
słem, jako że będziemy mówić o ugodzeniu strzałą Amora
jednego z największych kompozytorów w dziejach mu-
zyki, twórcy, obracającego się przeważnie w najwyższych
regionach sztuki - w muzyce kościelnej. Pomyśleć tylko:
94 msze, 500 motetów, 40 hymnów, 65 offertoriów, 35
magnificatów, 30 litanii i psalmów oraz 300 dzieł innego
gatunku, ale - uwaga, uwaga! - cały ten ogromny do-
robek obejmuje jedynie i wyłącznie muzykę chóralną i to
a cappella, czyli bez towarzyszenia orkiestry. Autorem
onych muzycznych delicji jest żyjący w XVI wieku Petra-
loisius Praenestinus, czyli mąż pochodzący ze starożyt-
nego grodu Praeneste, a po grecku Prajnestos. Szczyci się
owo miasto tym, że założył je wnuk Odyseusza i że
znajdowała się tu piękna świątynia bogini Fortuny ze
słynną wyrocznią, zwaną Praenestine Sortes. Antycznych
bonvivantów interesowały atoli inne zgoła atrakcje Prae-
neste, sprawiające, że cieszyło się ono sławą niezwykle
modnej miejscowości wypoczynkowej, będąc takim sta-
rogreckim a później starorzymskim Ciechocinkiem czy
Międzyzdrojami.
Mijały wieki, i stało się, że na jednym z zakrętów swej
historii Praeneste zmieniło łacińską nazwę na bardziej
swojsko i włosko brzmiące Palestrina. No i teraz wszyst-
ko stało się jasne. Przecież Palestrina to również naz-
wisko mistrza nad mistrze tzw. "rzymskiej szkoły",
w której surowy rygor niderlandzkiej techniki kontra-
punktycznej tak pięknie splata się z typowo włoskim za-
miłowaniem do zmysłowego uroku ludzkiego głosu. Tak
- Petraloisius Praenestinus, a teraz Giovanni Pierluigi
da Palestrina, czyli po polsku Jan Piotr Ludwik z Palestri-
ny, staje się sztandarową postacią XVI-wiecznej "szkoły
rzymskiej" z jej pedantycznym przestrzeganiem tradycją
uświęconych reguł, ścisłym trzymaniem się ustalonych
zasad, co w rezultacie doprowadza do wytworzenia sty-
lu, zwanego z włoska a wielce uczenie stile concitato. Ale
nie wnikajmy w szczegóły i nie odbierajmy chleba pa-
nom muzykologom zbędnym teoretyzowaniem. Nam
w zupełności wystarczy wiadomość, że Giovanni Pierlu-
igi da Palestrina w wieku lat dwudziestu sześciu przeno-
si się do Rzymu, gdzie zostaje kapelmistrzem i nauczy-
cielem śpiewu w Cappella Giulia przy bazylice Świętego
Piotra. Lecz cóż... Jedynie przez siedem miesięcy dane
było panu Janowi pełnić tę zaszczytną i - co tu ukrywać
- nader intratną funkcję. Okazało się bowiem, że w myśl
kanonicznych przepisów, wyłącznie mężczyźni nieżonaci
mogli sprawować ów absorbujący czas i siły urząd. No,
a Palestrina jest żonaty. Od trzech lat. Więc też z żalem
- jak sądzić należy - musi sobie szukać innego zajęcia.
Ale nie ma się czym przejmować. Mistrz jest muzykiem
tej klasy, że interesujących propozycji z pewnością mu
nie zabraknie! Zresztą - ale o tym za chwilę. Na razie
mogę powiedzieć, że maestro Giovanni powróci za jakiś
czas na swoje dawne stanowisko w najpiękniejszej ze
świątyń.
Imponujące jest mistrzostwo kompozytora we włada-
niu ludzkim głosem i operowaniu nim w polifonicznej,
czyli wielogłosowej, fakturze. Fascynujące też jest połą-
czenie ogromnego bogactwa dźwiękowego tworzywa
z wyrafinowaną ascezą wyrazu. Od razu widać i słychać,
że Palestrina musiał mieć naturę oderwaną od spraw
doczesnych i ziemskich rozkoszy, że wzrok jego ku nie-
biańskim wznosił się wyżynom, zasię myśl zbawieniem
jeno wiecznym zaprzątnięta była.
Czy tak było naprawdę? Hm, jakby tu powiedzieć...
I tak i nie. Nie ulega wątpliwości, że signor Giovanni był
przykładnym katolikiem, człowiekiem głęboko wierzą-
cym i to nie z pozoru, lecz z najgłębszego przekonania.
Prawdą jest także, że ten obcy ziemskim marnościom,
spowity w mgiełkę tajemniczości człowiek, doceniał war-
tość pieniędzy, gromadził je przeto z lubością. Inne rado-
ści życia też nie musiały być obce wielkiemu muzykowi,
skoro w wieku lat dwudziestu trzech daje się on zakuć
w okowy małżeńskie, poślubiając piękną młodą damę,
wnoszącą dorównujący jej urodzie posag w postaci domu,
gotóweczki, łąk i winnic, a także - co wyraźnie zazna-
czono w ślubnym kontrakcie - ślicznego osiołka. Jasno-
kasztanowego.
Przytuliwszy do wezbranego uczuciem serca nadobną
Lukrecję Gori, a do sakiewki wniesione przez nią wiano
- choć wątpię, by dało się w jednej sakwie, nawet po-
kaźnych rozmiarów, pomieścić i kamienicę, i winnice,
i łąki, i osiołka, ale chodzi tu przecież jedynie o wdzięcz-
ną metaforę - otóż obłapiwszy to wszystko, Palestrina
działać zaczyna (no proszę, jaki mi się zabawny wier-
szyk ułożył!). Nie przerywając komponowania, raźno
zabiera się do pomnażania dobytku. Z jednego domu,
drogą kupna, sprzedaży i zamian, robią się cztery okaza-
łe chałupy, w winnicach pojawiają się urządzenia do wy-
robu wina, wkrótce też okazuje się, że fabrykowany przez
Giovanniego napój jest istotnie przedniej jakości i wszyst-
ko układa się jak najpomyślniej, tym bardziej że i mał-
żeństwo jest niezwykle udane. Lecz cóż - życie jest twar-
de, toteż po trzydziestu i trzech latach małżeńskiej idylli,
miła sercu żoneczka opuszcza ziemski padół.
Palestrina jest zrozpaczony i to tak bardzo, że podej-
muje zamiar wstąpienia w służbę Bożą. Zostanie księ-
dzem.
I zapewne Kościół zyskałby jeszcze jednego znamieni-
tego duchownego, gdyby na drodze życia mistrza nie
pojawiła się bardzo atrakcyjna czterdziestolatka, signora
Virginia Dormuli. Podkreślam: signora, a nie signorina.
Bo Virginia nie jest panną, jako że ma już za sobą jedno
małżeństwo, a przed sobą wielce obiecujące perspekty-
wy. Jest wdówką po bogatym kuśnierzu, zasię pozosta-
wiony przez zmarłego interes prosperuje znakomicie, tym
bardziej że firma Dormuli posiada monopol na zaopa-
trywanie dworu papieskiego w futra. Do tego dochodzi
15 000 skudów i godne uwagi ziemskie posiadłości. Pa-
lestrina bez większych oporów przejmuje wszystkie te
dobra, nie wyłączając apetycznej wdówki, i rozpoczyna
intensywne działania. Nie ma wprawdzie zielonego po-
jęcia o kuśnierstwie, więc też mianuje się dyrektorem
firmy Dormuli-Pierluigi-Gagliardi, wychodząc z obowią-
zującej' do dziś zasady, że kto jak kto, ale dyrektor nie
musi znać się na niczym!
Ale zaraz... Chwileczkę... co to za firma Dormuli-Pier-
luigi-Gagliardi? Dormuli - to nazwisko pani Virginii
z poprzedniego małżeństwa. Pierluigi też się zgadza, jako
że jest to połączenie drugiego i trzeciego imienia Palestri-
ny, ale skąd wziął się jakiś tam Gagliardi? Ano wziął się
z zakładów nieboszczyka Dormuli, i nie jest to wcale
"jakiś tam" Gagliardi, tylko czcigodny signor Gagliardi,
wysokiej klasy fachowiec w branży obdzierania ze skór
poczciwych zwierzątek, od lat pracujący w tej samej fir-
mie. Palestrina świetnie orientujący się w sytuacji, do-
puszcza tego speca do spółki i od tej pory może zająć
się sprzedażą wyrobów kuśnierskich, handlem winem,
powiększaniem dóbr doczesnych drogą szczęśliwych ma-
nipulacji, a dóbr wiecznych poprzez komponowanie wspa-
niałych dzieł religijnych. Tak więc do bajek należy wło-
żyć opowiadania o rzekomym ubóstwie Palestriny, o jego
życiowej niedoli.. Legendą jest również utrwalona prze-
kazem opowieść o genezie najwspanialszego Palestrinow-
skiego dzieła, imponującej Missa Papae Marcelli (Mszy
Papieża Marcelego).
Krąży w muzycznym światku legenda mówiąca o tym,
jak to którejś nocy Palestrina w twórczym uniesieniu kom-
ponował nowy utwór, przy czym w pracy pomagały mu
zastępy małych aniołków, oddelegowanych specjalnie
w tym celu przez świętą Cecylię. Że owa opiekunka mu-
zyki patronowała powstaniu arcydzieła, o tym jestem
głęboko przekonany, biorąc pod uwagę jego iście nie-
biańskie piękno, wątpię natomiast, by patronka muzy-
ków wypisywała służbowe legitymacje rojom anielskich
małolatów. Moim zdaniem sprawa wyglądała inaczej
zgoła.
Otóż w XVI wieku muzyka kościelna znajdowała się
w opłakanym stanie. W braku oryginalnych utworów pod
religijne teksty podkładano świeckie melodie. Żeby tylko
świeckie... W braku laku posługiwano się nawet piosen-
kami ulicznymi, wulgarnymi, wręcz obscenicznymi. To
cóż, że brano z nich tylko melodię, skoro w pamięci
wszystkich melodia ta związana była z nader frywolnym
tekstem. To tak, jak gdyby dziś słowa nabożnej pieśni
śpiewać na melodię Daj mi tę noc, albo Józek, nie daruję
ci tej nocy czy Przeleć mnie. Taki stan rzeczy musiał obu-
rzać i oburzał rzesze wiernych, wywoływał sprzeciw
duchowieństwa, aż wreszcie fala zgorszenia dotarła do
stóp papieskiego tronu, na którym zasiadał Marceli Dru-
gi. Jego pontyfikat przecięła śmierć po trzech zaledwie
tygodniach piastowania urzędu, w czasie których ten
wyczulony na muzykę sługa sług Bożych zdążył wezwać
członków swego chóru, a wśród nich i Palestrinę, by wy-
głosić kazanie nie kazanie, wykład nie wykład, repry-
mendę nie reprymendę na temat roli, znaczenia i godno-
ści muzyki w kościele. Wziął sobie do serca ową perorę
mistrz Giovanni, postanowił więc skomponować mszę
godną tej nazwy, by uczcić zmarłego Ojca Świętego. Praca
trwała dokładnie dziesięć lat.19 czerwca 1555 roku, wspa-
niałe wnętrze kaplicy Sykstyńskiej wypełniły tony Missae
Papae Marcelli, dzieła, które po wsze czasy zapewniło
twórcy przydomek "książę muzyki".
Palestrina nie tylko komponował, ale i sam stał się
tytułowym bohaterem oper. Oto niemiecki twórca z prze-
łomu XIX i XX wieku, Hans Pfitzner, kontynuator idei
Wagnerowskich, napisał do własnego tekstu dzieło sce-
niczne opiewające powstanie Mszy Papieża Marcelego.
Prapremiera tej -jak to sam kompozytor określa - "sce-
nicznej legendy" odbyła się w Monachium w roku 1917.
Szkoda doprawdy, że opera nie utrzymała się w repertu-
arze, albowiem i treść jest interesująca i muzyka bardzo
wartościowa.
Biografia Palestriny przekonywająco dowodzi, że serce
człowieka zdolne jest ogarnąć miłością kilka obiektów
jednocześnie. Można wznieść się myślą ku nadziemskim
regionom, wyrażając swój afekt muzyką, darząc zarazem
gorącym uczuciem dwie damy (byle kolejno!), płonąc rów-
nocześnie sympatią do przynoszących czynsze posesji,
ciężarnych dojrzałymi gronami winnic, miłych w dotyku
futerek i tak lubo dźwięczących pieniążków. Nie mówiąc
już o sympatii do jasnokasztanowego osiołka!
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
muzyka i miłość BRUCKmuzyka i miłość 3TRUBADUmuzyka i miłość CODAmuzyka i miłość 1GRECJAmuzyka i miłość POLACYmuzyka i miłość 4VENOZAmuzyka i miłość 9ROMANTYmuzyka i miłość PUCINImuzyka i miłość 6KLASYCYwymiary miłościO Shea Muzyka i medycyna SCHUBERTMUZYKA POP NA TLE ZJAWISKA KULTURY MASOWEJSentymentalno romantyczny charakter miłości Wertera i LottyŚnieżny Dzień Powieść o wierze, nadziei i miłości Billy Coffey ebookMIŁOŚĆwięcej podobnych podstron