muzyka i miłość 12POLACY



XII
ł Trzeci postrzeleniec ł Legenda o "Legendzie" ł
Muzyk wierny żonie (własnej!), czyli budująca
opowieść o Oleńce i Stanisławie ł Z kulką w gło-
wie...
Ciekawe... Poprzednie dwa rozdziały traktowały o mu-
zykach niezupełnie zrównoważonych, a raczej zupełnie
niezrównoważonych psychicznie. Ich dewiacje objawiały
się szczególnie silnie w momentach napięć emocjonal-
nych, występujących w czasie pośrednich lub bezpośred-
nich kontaktów z przedstawicielkami płci nadobnej,
względnie pod wpływem wyobrażenia o możliwości ta-
kowych spotkań. A że trójka jest liczbą doskonałą (omne
trinura perfectum; Boh trojcu lubit), więc też i trzecia, ko-
lejna opowiastka będzie opiewała historię artysty szale-
jącego z miłości. Trzeciego postrzeleńca.
Pozwólmy sobie na małą wycieczkę. W czasie i prze-
strzeni. W czasie - bo cofniemy się do przełomu lat 50-
-ych i 60-ych ubiegłego stulecia, w przestrzeni., bo po-
wędrujemy do Anglii, ściśle rzecz biorąc, do Londynu.
Jesteśmy tam niezwykle mile przyjmowani, gdyż rekla-
mę robi Polakom przebywający w stolicy Albionu znako-
mity wirtuoz smyczka, Henryk Wieniawski. Młody Polak
jest na ustach wszystkich. Zdobywa sobie sympatię nie
tylko mistrzostwem swojej sztuki, ale i osobistym uro-
kiem. W każdym towarzystwie staje się ośrodkiem zain-
teresowania, brylując inteligencją i dowcipem, czarując
darem opowiadania. Spotkawszy w Londynie swego
o sześć lat starszego przyjaciela, znakomitego pianistę,
a zarazem kompozytora i pedagoga, Antoniego Rubin-
steina, pan Henryk zostaje przez niego namówiony do
złożenia wizyty w jednym z najpierwszych londyńskich
salonów. Wieniawski nie przepada za tego rodzaju spę-
dzaniem czasu. Uważa, że Anglicy mają do artystów
stosunek protekcjonalno-lekceważący, a tego pan Henryk
nie znosi. Istnieje jednak powód, skłaniający go do złoże-
nia wizyty państwu Hampton. Otóż pani domu jest sio-
strą znanego pianisty i kompozytora George'a Osborne'a,
a przy tym damą o wysokiej kulturze osobistej. Nie przy-
puszczał zapewne nasz wirtuoz, że lady Hampton już
wkrótce stanie się jego... teściową! Hamptonowie mieli
córkę, nadobną Izabellę (ciekawe, że wszystkie Izabelle
są takie nadobne!). I oto Henryk zakochuje się bez pa-
mięci w angielskiej Izie, i jest to ze strony Wieniawskiego
miłość od pierwszego wejrzenia. Klasyczne coup de foudre
- uderzenie pioruna!
Szanse na mariaż były znikome... Po prostu ojciec
parmy, sir Thomas Hampton, założył veto. Stanowcze
i zdecydowane. Nie odda swojej wiotkiej latorośli skrzyp-
kowi! Prawdę mówiąc, nie dziwię się starszemu dżentel-
menowi i wcale go nie potępiam, Wieniawski bowiem
cieszył się opinią człowieka niezbyt serio traktującego
życie. Miał też czym się cieszyć...
Zdesperowany artysta - nie, w tym momencie wy-
obraźnia moja staje się zbyt uboga, bym mógł ważyć się
na odmalowanie reakcji Wieniawskiego, pozwolę sobie
przeto wezwać na pomoc znakomitego muzykologa, pro-
fesora Józefa Reissa (1879-1956), opisującego w swej książ-
ce stan duchowy bohatera naszej opowieści, w chwili
gdy jego marzenia zdawały się walić w gruzy. Oto cytat:
"Rozpacz jego była niewypowiedziana. Wrócił do miesz-
kania, szukając ulgi w samotności... Chwycił za skrzypce,
które ozwały się cichą, rzewną muzyką... Grał długo.
Odłożywszy skrzypce, usiadł i jednym rzutem napisał
jeden z najwspanialszych swych utworów, poczęty
w chwili natchnienia. Wkrótce zapowiedział koncert.
W programie znalazł się świeżo skomponowany utwór
- Legenda. Nieugięty sir udał się z paniami na kon-
cert. Na estradzie ukazał się koncertant witany oklaska-
mi, między innymi kompozycjami grał świeżo napisany
utwór wśród głębokiego wzruszenia słuchaczów. Po kon-
cercie sir Hampton zbliżył się do estrady i podając rękę
młodemu mistrzowi rzekł: - Tylko prawdziwa miłość
tłumaczy się tak natchnioną pieśnią, jaką pan dziś do nas
przemówił. Jestem przekonany, że goręcej nie umiałby
nikt pokochać mojej córki. Nie pragnę zatem dla niej
innego szczęścia i proszę, zechciej pan nazwać się moim
synem".
Tu kończy się relacja profesora Reissa, zgodna z opi-
sem zamieszczonym w "Tygodniku Ilustrowanym" z dnia
1 V 1880 roku. Prawda, jaki miły, staroświecki styl, zgod-
ny z duchem epoki i jaka śliczna historia? I jaka wzru-
szająca... A czy autentyczna? Ha - tu zaczynają się nie-
jakie wątpliwości. Faktem jest, że Wieniawski był w roku
1859 w Londynie. Miał wówczas 24 lata. Faktem też jest,
że w kwietniu tegoż roku poznał Izabellę i zapałał ku
niej afektem, który spotkał się ze zdecydowaną dezapro-
batą ojca dziewczyny. Faktem jest wreszcie, że świeżo
skomponowaną Legendę dedykował swej żonie, a więc
zajmował się nią - Legendą, a nie żoną - w wyżej wy-
mienionym okresie. Trudno jest natomiast dociec, czy sir
Thomas Hampton istotnie dał się tak wzruszyć, by udzie-
lić ojcowskiego błogosławieństwa młodej parze. Istnieje
nader wiarygodne świadectwo stanowiące dowód, że
sprawa wyglądała zgoła inaczej. Oto wnuk Wieniawskie-
go, sir Brian Dean Paul, utrzymuje, że jego pradziadek,
Thomas, swoją córeczkę Izabellę najzwyczajniej w świe-
cie wydziedziczył za karę, iż wyszła za mąż za polskiego
skrzypka. Wydaje się więc, że legenda o Legendzie w po-
łowie jeno jest prawdziwa, co nie przeszkadza, że świa-
towej literaturze skrzypcowej przybył jeszcze jeden klej-
not z Polski rodem.
Nigdy nie można być dość ostrożnym w wyborze rodzi-
ców - tak mówi stare, mądre porzekadło. Wydaje się, że
twierdzenie to można śmiało przenieść w dziedzinę kon-
taktów łączących teściów z synowymi, względnie zięcia-
mi, jak świadczy przykład Henryka Wieniawskiego.
Twardym partnerem w rozgrywce o życiowe szczęście
był sir Hampton. Bardzo twardym! W o wiele szczęśliw-
szym położeniu znajdował się "ojciec polskiej opery na-
rodowej", Stanisław Moniuszko. Jeśli o sercowe sprawy
chodzi, był Moniuszko wzorem jakby przeniesionym
z Żywota człowieka poczciwe~qo imci pana Mikołaja Reja.
Przebywając jako nastolatek w Wilnie, poznaje przyszły
twórca Strasznego dworu miłą panienkę, Aleksandrę Mulle-
równę, zakochuje się w niej z wzajemnością, rodzice zaś
obojga młodych są na tyle rozsądni, że nie stwarzają
jakichś specjalnych trudności, stawiają natomiast waru-
nek: owszem, niech się dzieciaki zaręczą, ale o ślubie po-
rozmawia się, kiedy Stasinek, jak to się mówiło, stanie na
własnych nogach. Wyjechał więc młodzieniec na 3-letnie
studia muzyczne do Berlina, trafił tam na świetnego
pedagoga Carla Friedricha Rungenhagena i u niego do-
pełnił swej artystycznej edukacji. Kiedy zaś powrócił do
kraju, spełniły się jego i panny Aleksandry marzenia-
wzięli ślub.
Osiemnaście lat pobytu w Wilnie, a następnie przeno-
siny do Warszawy - oto życiowe etapy państwa Mo-
niuszków. I pomyśleć, że przez cały ten czas pan Stani-
sław nie zdradził pani Oleńki. Ani razu! Nawet podczas
samotnego pobytu w Paryżu, w mieście, gdzie przecież
okazji do grzechu nie brak, i gdzie właśnie szalały w kan-
kanie bohaterki Offenbachowskich "bouffes musicales",
polski twórca siedział kołkiem (?) w hotelowym pokoju,
komponując jednoaktowego Flisa. Zgroza! Owszem, Mo-
niuszko wyprawił się parokrotnie do wielce szacownego
przybytku, jakim była paryska opera, ale wyłącznie po
to, by móc podziwiać dzieła ukochanego przez siebie
Daniela Francois Aubera. Ale żeby wypuścić się gdzieś
tak na lewo, przespacerować po Place Pigalle, zaryzyko-
wać eskapadę do Moulin Rouge, Casino de Paris, Folies
Bergeres, Crazy Horse, Lido czy Sexy - o co to, to nie.
Wykluczone! I to wcale nie dlatego, że w tamtych cza-
sach rzeczone lokale pewnie jeszcze nie egzystowały, lecz
tylko i jedynie ze względu na wysoko rozwinięte poczu-
cie moralności naszego pana Stanisława, który tak bar-
dzo miłował swoją Oleńkę. I nigdy jej nie zdradził. Ani
myślą, ani mową, co się zaś uczynków tyczyło, to na nie
nawet czasu by nie starczyło. Bo tak: wstawszy o świcie,
trzeba było maszerować do kościoła, gdzie w czasach wi-
leńskich Moniuszko sprawował funkcję organisty u Świę-
tego Jana. Powrót do domu i praca twórcza trwająca do
obiadu. Krótka drzemka, a po niej wędrówka do szkoły
muzycznej, jako że przecież należało wlewać teoretyczną
wiedzę w łepetyny uczniów, tak bardzo tej wiedzy spra-
gnionych. Wieczory - a to już czasy warszawskie-
miał Moniuszko zajęte dyrygowaniem w operze, uczęsz-
czał zresztą do niej niezależnie od tego, czy prowadził
przedstawienie, czy nie. Z poczucia obowiązku. Tak więc,
w nawale zajęć czasu nie starczało na jakieś tam wyskoki.
A jednak nieco czasu musieli sobie państwo Moniusz-
kowie wygospodarować, dorobili się bowiem krągłej dzie-
siątki potomstwa. Widać lubili to zajęcie, w czym zresztą
nie ma niczego dziwnego, zważywszy że każdy ma ja-
kieś hobby. Jeden zbiera znaczki, drugi uwielbia elek-
tryczne kolejki, a Moniuszko nad wszystko inne przed-
kładał - no właśnie.
Nie da się zaprzeczyć, że w zakresie przysparzania
światu obywateli pan Stanisław nie dorównał innemu
muzykowi, Johannowi Sebastianowi Bachowi, gdyż ten
wyprodukował ich dwukrotnie więcej. Równiutką dwu-
dziestkę. Nie wolno atoli zapominać, iż kantor z Lipska
! dysponował o wiele większym terenem działania, jako
że był dwukrotnie żonaty.
; Na marginesie dodam, że ojciec mistrza narodowej
szkoły czeskiej Bedricha Smetany, odpowiednika Moniusz-
ki w zakresie muzyki polskiej, pan Frantiśek Smetana,
zacny piwowar z Litomyśla, zajmował się nie tylko pro-
dukcją pienistego nektaru, ale dorównując Bachowi,
również powołał do życia dwudziestkę progenitury. Był
żonaty trzykrotnie, zasię matką Bedricha była trzecia mał-
żonka Smetany-seniora, hoża Barbara Lynek. Żeby wy-
czerpać temat, podaję, że "książę pieśni" Franz Schubert
miał osiemnaścioro rodzeństwa. Nasuwa się jednak smut-
na refleksja - otóż w opisywanych przypadkach, nie-
wielu potomków pozostawało przy życiu. W dawnych
czasach śmiertelność wśród dzieci była zastraszająca.
Wieniawski... Moniuszko... dwaj słynni rodacy, o jakże
różnych temperamentach. Przydałby się jeszcze jeden
Lechita o znanym nazwisku, iżby dopełnić się mogła
magiczna liczba, cyfrowy symbol wszelakiej doskonało-
ści. Trójka! Jest ktoś taki? Niech się zgłosi na ochotnika.
Bo inaczej sam wyznaczę! Raz... dwa... i... o! Widzę, że
zbliża się jakaś postać - dumna, wyniosła, ale czyż może
inaczej kroczyć wnuk wojewody trockiego, a syn litew-
skiego miecznika, szlachetnie urodzony Michał Kleofas
Ogiński? Nie będziemy zajmowali się jego bujnym życio-
rysem, choć był on barwny i wart osobnego rozdziału,
przypomnimy tylko, że w arcybogatym, dziś prawie cał-
kowicie zapomnianym dorobku Ogińskiego, na plan
pierwszy wysuwają się jego polonezy. Jest ich około
dwudziestu, z tym najsłynniejszym, noszącym nazwę
Pożegnanie Ojczyzny na czele. Ta przepojona liryzmem
(a nawet sentymentalizmem) muzyka, rozbrzmiewała stale
z pokładu statku wówczas, gdy odbijał on od gdyńskiego
nabrzeża, wyruszając w rejs do Ameryki. Ale nas intere-
suje inny polonez Jaśnie Wielmożnego Pana na Guzowie
i Trokach.
Powstał on, jak głosi wieść, pod wpływem nieszczęśli-
wej miłości kompozytora, a nosi miano Poloneza śmierci.
Otóż po postawieniu ostatniej kreski taktowej, Ogiński
dobył pistoletu czy krócicy - w tej materii brak jest
jakichkolwiek ścisłych danych - i najspokojniej palnął
sobie w łeb. Oto do czego może doprowadzić nieodwza-
jemniony afekt! Czyż nie wzruszająca historia? Działo się
to Anno Domini NDCCXCII, czyli mówiąc po ludzku,

w roku 1792, kiedy pan Michał Kleofas liczył sobie 27 lat,
a więc był w wieku, w którym mężczyźnie rozmaite głup-
stwa strzelają do głowy. Nie wyłączając pistoletowych
kul... Ale czy to z celnością było u Ogińskiego nie najle-
piej, czy może odznaczał się żelazną kondycją, dość, że
po tym samobójczym zamachu żył sobie i prosperował
przez dalszych 41 lat. Z kulą w łepetynie! Pogratulować.
Mówiąc poważnie, cała ta historia z arcyromantycz-
nym samobójstwem jest legendą nie potwierdzoną żad-
nymi wiarygodnymi świadectwami. Żeby było ładniej.
Miał Wieniawski swą Legendę, a Moniuszko Bajkę, czemu
więc i Ogiński nie miałby mieć swojej legendy i bajki
o sobie? Przecież jest ona taka ładna...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
muzyka i miłość BRUCK
muzyka i miłość 3TRUBADU
muzyka i miłość CODA
muzyka i miłość 5PALESTR
muzyka i miłość 1GRECJA
muzyka i miłość 4VENOZA
muzyka i miłość 9ROMANTY
muzyka i miłość PUCINI
muzyka i miłość 6KLASYCY
wymiary miłości
O Shea Muzyka i medycyna SCHUBERT
MUZYKA POP NA TLE ZJAWISKA KULTURY MASOWEJ
Sentymentalno romantyczny charakter miłości Wertera i Lotty
Śnieżny Dzień Powieść o wierze, nadziei i miłości Billy Coffey ebook
MIŁOŚĆ

więcej podobnych podstron