Star Trek Cena honoru


Cena honoru

Autor:Michał Pająk

Opowiadanie pochodzi z serwisu: www.startrek.pl.

Drzwi rozsunęły się z cichym dźwiękiem. Kapitan spojrzał znad raportów. Do jego biura weszła porucznik Bath'res, pół-Klingonka, oficer ochrony.
- Nie przeszkadzam? - spytała.
- Nie. Usiądź. O co chodzi?
Usiadła nerwowo przeczesując ręką włosy.
- Mam problem - stwierdziła.
- Widzę. Jak mogę ci pomóc?
- Chciałabym zostać zwolniona z obowiązku przebywania na statku podczas misji na terenie Imperium Klingońskiego - odetchnęła z ulgą po wygłoszeniu tego zdania jednym tchem.
- Długo się do tego przygotowywałaś - stwierdził, spuszczając wzrok. - Nie zwolnię cię z tej misji.
- Dlaczego?
- Wiem, że twoje wiadomości o Klingonach są olbrzymie. Chcę je wykorzystać. Powinnaś się cieszyć, że wracasz do swoich.
- Klingoni nie są "moimi".
- Wychowałaś się na Qo'noS...
- To nic nie znaczy. Klingoni nie są moimi braćmi.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Nie - odpowiedziała. - Mogę odejść?
- Tak. Oczywiście.
Wstała i ruszyła w stronę wyjścia. Przy drzwiach stanęła i spojrzała na kapitana.
- Chcę porozmawiać - stwierdziła.
- Usiądź - powiedział.
Usiadła przeczesując włosy. Przez chwilę siedziała w ciszy zastanawiając się, co powiedzieć.
- Tak. Pochodzę z Qo'noS - zaczęła. - Mój ojciec był dumnym Klingonem, a matka zwykłą ziemską kobietą. Nie podobało się jej na Qo'noS. Większość ziomków mego ojca uważała za zwykłych barbarzyńców. "Zwierzęta z pianą na mordzie." Tak ich określała po niektórych ucztach, na jakie musiała chodzić z ojcem.
- On był Klingonem - stwierdził kapitan.
- Tata - uśmiechnęła się do siebie. - Tak, był Klingonem, ale innym. Zanim spotkali się z mamą, był ambasadorem. Mieszkał i pracował na Ziemi przez 15 lat. Zmienił się przez ten czas. Stracił niemal całą drapieżność swej rasy, stał się wrażliwy i wyrozumiały. To za to pokochała go moja matka.
- Wtedy przenieśliście się na Qo'noS?
- Nie, to stało się później. Urodziłam się na Ziemi. Kiedy mego ojca odwołali z ambasady, matka prosiła go, aby zostali na Ziemi. Nie zgodził się. Mimo złagodnienia nadal pozostał dumnym Klingonem. Jego klan go wzywał i odpowiedź na to wezwanie była kwestią honoru. Pamiętam, jak się kłócili. On chciał lecieć, a ona chciała zostać ze mną na Ziemi. Teraz zdumiewające jest dla mnie to, że nie doszło do rękoczynów.
- Poleciała z nim?
- Tak. Kochała go i nie mogła bez niego żyć. Prawdę mówiąc, jeśli nie poleciałaby, to on by pewnie wrócił. Tak więc przenieśliśmy się na Qo'noS. Wtedy dopiero zaczęły się problemy.
- Jakie?
- Tata chciał, abym była Klingonką, natomiast mama, abym była Ziemianką. Przeżywałam wtedy poważny kryzys osobowości. Nie wiedziałam właściwie, kim jestem. Czułeś się kiedyś rozerwany pomiędzy dwoma tak różnymi światami?
- Tak. Musiałem podjąć decyzję czy zostać we Flocie, czy stać się jednym z Maquis. Ale koniec o mnie. Rozmawiamy o tobie.
- Ach tak. Byłam nastolatką z rozchwianą przez konflikt osobowości psychiką. Wtedy to się zdarzyło, pamiętam dokładnie. Od kilku dni tata mówił, że wrogowie jego klanu chcą przejąć władzę. Rzadko bywał w domu. Stał się strasznie nerwowy - westchnęła. - Zawsze chcę zapomnieć tę chwilę, ale ona ciągle do mnie wraca. Przybyli w nocy. Byli uzbrojeni po zęby. Wrogowie mego ojca wyzwali go na pojedynek.
- Walczył?
- Nie. Jego decyzja była niehonorowa i niegodna Klingona. Padł przed swymi wrogami na kolana i prosił o darowanie nam życia. Wykazał się odpowiedzialnością, czego oni nie docenili.
- Co zrobili?
- Byli zaskoczeni. Takie zachowanie się wojownika było dla nich obce. Spełnili jego życzenie. Pozwolili nam opuścić Q'nos, ale zabronili tam wracać.
- Co z nim się potem stało?
- Zgodnie z umową my odlecieliśmy, a on został. Stracił honor, rodzinę, majątek i wszystko. Władzę przejęli jego wrogowie... Podobno zmarł po całym miesiącu tortur. Zginął jako tchórz po najpodlejszych cierpieniach, jakie można przeżyć. Zakatowali go na śmierć. Barbarzyńcy - zakryła twarz rękami. Wąskie strużki łez spłynęły po jej rękach - Cholera.
- Spokojnie - kapitan dotknął jej ramienia. - Uspokój się.
- Te cholerne sukinsyny zatłukły go jak psa.
- Wszystko w porządku, Bath'res.
Oparła się na fotelu wycierając łzy ręką.
- Dlatego ich nienawidzę.
- Rozumiem. Twój ojciec poświęcił się aby was ratować, a oni go zabili.
- Zarżnęli jak psa.
- Tak... Niestety, nie mogę cię zwolnić ze służby. Mam nadzieje, że rozumiesz.
- Tak - wstała. - Powiedzmy, że rozumiem.

Bath'res siedziała w mesie jedząc powoli posiłek i obserwowała, jak grupka Klingonów żłopała jakieś wino śpiewając przy tym. Od rozmowy z kapitanem minęło kilka dni. Ich statek znajdował się właśnie na terenie Imperium Klingońskiego na misji naukowo-badawczej. Na pokładzie znalazła się niewielka grupka Klingonów mających nadzorować badania.
Patrzyła, w jaki sposób się zachowują i ten obraz odbierał jej apetyt. Spojrzała na talerz i odsunęła go z niesmakiem. Ponownie skierowała wzrok na Klingonów. Nagle zdała sobie sprawę, że jeden z nich się na nią patrzy. Nie śpiewał i nie pił z towarzyszami, lecz lustrował ją wzrokiem. Starała się nie reagować. Odwróciła się, ale nadal czuła na swoim ciele jego spojrzenie. Zerknęła na niego z powrotem. Nie patrzył się już na nią, lecz konsultował coś z szefem klingońskiej ekipy. Wstała, chcąc uniknąć kolejnej wzrokowej konfrontacji.
- Stój! - usłyszała tubalny głos, gdy chciała wyjść z mesy.
Obróciła się. Przywódca delegacji klingońskiej stał i wskazywał na nią palcem. Wszyscy w mesie milczeli. Wcześniej rozbawieni Klingoni teraz utrzymywali pełną napięcia ciszę. Załoga statku patrzyła się z niepokojem raz na nią, raz na Klingona.
- Co? - spytała z nienawiścią w głosie.
- Ja ciebie znam - stwierdził, podchodząc do niej na odległość kilku metrów.
Lustrował jej ciało w milczeniu. Po chwili na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Bath'res, z klanu Kra'kcha - raczej stwierdził niż zapytał.
- Tak - patrzyła ze złością w jego oblicze.
Klingon wydał z siebie dźwięk, który miał być najwyraźniej głośnym, szyderczym śmiechem.
- Owoc nasienia pełnego tchórzostwa i braku honoru. Córka psa, który umierając skamlał o życie. On przestał być Klingonem, kiedy związał się z tą dziwką, którą ty nazywasz swoją matką.
- Zamierzasz to kontynuować? Nie rusza mnie to. Nie wyprowadzisz mnie z równowagi.
Klingon zamilkł. Obróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia.
- A, więc to jest ta wielka Klingonka, o której mówił ten wieprz.
Bath'res stanęła. W głowie zabrzmiały słowa jej ojca, jakie powiedział do niej przed rozstaniem: "Pamiętaj. Klingon bez honoru to nie Klingon, a ja chcę być Klingonem".
Obróciła się w jego stronę.
- Wyzywam cię - stwierdziła zimno, choć w jej oczach tańczyły iskry nienawiści.
- Słucham? - zdziwił się. Jego oczy otworzyły się szeroko pełne zdziwienia.
- Co? Nie rozumiesz? - uśmiechnęła się odsłaniając rząd białych zębów - Czy może się boisz?
Mina Klingona zmieniła się i stała się jakby wykuta z marmuru.
- Więc wyzywasz mnie - spojrzał się jej prosto w oczy. - Czy wiesz, że przegrasz?
- Zawsze wydawało mi się, że Klingoni wolą walczyć niż gadać.
- Masz swój bat'leth?
- Nie.
- Wobec tego dajcie jej bat'letha.
Jeden z Klingonów rzucił jej "miecz honoru". Złapała go w locie. Poczuła jego ciężar i nagle zdała sobie sprawę, jak dawno go nie używała. Ludzie rozeszli się, tworząc dla nich ring. Nagle do mesy wbiegło paru uzbrojonych oficerów ochrony wraz z kapitanem.
- Macie natychmiast przerwać! - krzyknął kapitan.
- Z całym szacunkiem, ale nie mogę ze względu na trzecią dyrektywę.
- Co robimy, kapitanie? - spytał jeden z oficerów.
- Co robimy? - powtórzył je kapitan - Nic. Trzecia dyrektywa. Bath'res, czy ty wiesz, w co się pakujesz?
- Tak, kapitanie. Jestem tego w pełni świadoma.
Ruszyła w stronę "ringu".
- Wiesz, że powinienem cię ochrzanić, ale jedyne co mogę ci powiedzieć to: "życzę ci szczęścia, Bath'res" - usłyszała ostatnie zdanie kapitana.
Klingon bawił się swoim bat'lethem zataczając nim łuki w powietrzu i kręcąc różnorakie młyńce. Ona wiedziała, że to tak naprawdę zwykłe przedstawienie pokazywane, aby zmniejszyć motywacje wroga do walki, ale również zdawała sobie sprawę, że jest to obraz właściwej siły przeciwnika. To ją właśnie martwiło. Klingon zdawał się być mistrzem w walce bat'lethem.
Weszła na "ring". Dwukrotnie przecięła mieczem powietrze - raz poziomo i raz pionowo. Wiedziała, że wyszła z wprawy, ale miała nadzieję, że podczas walki sobie wszystko przypomni.
- Jestem gotowa - powiedziała głośno.
- Na pewno? - spytał Klingon z lekceważeniem.
- Tak. Chcę walczyć.
Stanęła z mieczem gotowa do walki. Klingon zrobił to samo. Stali przez chwilę bez najmniejszego ruchu. Przeciwnik zdawał się czekać na nią.
"Sam się o to prosisz", powiedziała do siebie w myślach.
Atak był niespodziewany dla Klingona. Bath'res szybko wyprowadziła kilka ciosów skupiając w nich całą swoją wściekłość. Pierwsze dwa przeciwnik odparował, ale następnych już mu się nie udało. Większość trafiła w pustkę, ale jeden zranił jego twarz.
- Doskonale - stwierdził, z uśmiechem na ustach obcierając krew z rozciętego policzka - Jesteś lepsza niż sądziłem. Teraz naprawdę zacznę walczyć.
Odsunął się kawałek szykując do ataku. Cios nadszedł niespodziewanie. Bath'res w ostatniej chwili zdążyła przed nim uskoczyć. Następne zablokowała bat'lethem. Klingon mimo nie najmłodszego już wieku był bardzo silny. Wiedziała, że nie jest w stanie dorównać mu pod tym względem. Także technikę miała gorszą. Jedyne, co dawało jej przewagę, to gniew.
Zaatakowała mijając po drodze ostatni cios przeciwnika. Cięła bat'lethem poziomo. Klingon uchylił się i skontrował. Miecz nie napotkawszy oporu boleśnie ranił jej brzuch. Padła na kolana z bólu.
Sięgnęła ręką do rany. Kiedy ją cofnęła dłoń była cała w krwi.
- Masz dość? - spytał Klingon lekceważąco.
Krew w niej zawrzała. Niesamowita złość stłumiła ból i kazała jej atakować. Poczuła w ustach pianę.
- Nie - ryknęła głosem dzikiego zwierzęcia. - Walczymy dalej.
Skoczyła z powrotem na nogi. Kiedy dotknęła ziemi, od razu wyprowadziła serię ciosów. Runęły one na Klingona niczym stado sępów. Nie nadążał ich blokować. Jego ciało naznaczyły czerwone ślady nacięć.
- Niezła jesteś - stwierdził po tym ataku. Jego ubranie było pokryte rdzawymi śladami. - Ale ja jestem lepszy!
Zaczął wyprowadzać kolejne ciosy. Silne i doskonałe technicznie. Jeden za drugim Bath'res starała się je odbić, ale nie była aż tak sprawna. Spora część trafiała w jej ciało tnąc jej skórę.
Zrozumiała, że Klingon jest lepszy.
Usiłowała kontrować, ale potok ciosów zalewał ją zupełnie. Nie była w stanie wyprowadzić ataku, w zasadzie tylko czekała na koniec walki. Na swoją klęskę.
Cios był tak szybki, że nie zdołała go zblokować. Wbił się w jej klatkę piersiową zwalając z nóg. Padła na ziemię, upuszczając miecz. Ból był nie do opisania. Pulsował w okolicach żołądka roznosząc się ciepłą falą po całym ciele. Czuła, że leży na ziemi w mesie w kałuży krwi. Wszędzie panowała cisza. Wszyscy w milczeniu patrzyli na jej agonię. Usiłowała wstać, ale wszystkie siły ją opuściły. Klingon stanął nad nią z triumfalnym uśmiechem na twarzy.
- Poddaj się - powiedział.
- Nie - powiedziała cicho, jakoś podnosząc się na kolana. Z jej ust spływała krew, z nosa także. Czuła, jakby wnętrzności ze środka chciały wypłynąć przez ranę. Miała problemy z wzrokiem - Będę walczyć!
Osunęła się bezwładnie na ziemię tracąc przytomność. Klingon przez chwilę przyglądał się jej nieruchomemu ciału.
- To koniec twojej walki - stwierdził z uśmiechem, choć jego rany były ciężkie.
Wziął duży zamach, aby zadać ostateczny cios. Zaatakował leżącą Bath'res. Nagle jego bat'leth zatrzymał się nad jej ciałem. Klingon z niedowierzaniem patrzył, jak jego rodak z grupy nadzorczej zatrzymał cios ręką. Trzymał miecz zakrwawioną dłonią.
- Das'kah, co ty robisz? - spytał zdziwiony.
- Ta walka nie powinna mieć miejsca - odparł Das'kah, nie puszczając miecza.
- O co ci chodzi?
- Zrozum Katm'sha, jeśli jej ojciec był tchórzem, to nie mógłby płodzić tak odważnej córki. Zarówno ona, jak i on powinni być uważani za prawdziwych Klingonów.
- Ale ich honor...
- Czyny są wyznacznikiem honoru. Jej walka mimo wiadomej przegranej była wielka, ponieważ ona się nie poddała.
- Ale jej ojciec...
- Musiał mieć swoje powody.
- Ale...
- Zamknij się, Katm'sha - Das'kah spojrzał się na niego tak, że Klingon zrezygnował z dalszej kłótni. - Kapitanie, proszę ją wysłać do ambulatorium - zwrócił się do kapitana, a następnie do wszystkich zgromadzonych.
- Widzicie właśnie prawdziwą wojowniczkę, która zasługuje na miano Klingonki. Walczyła o swój honor i odzyskała go. Wszystkie ziemie zabrane jej ojcu zostaną jej przekazane. Oto jest Bath'res z klanu Kra'kcha!
Klingoni milczeli.

Bath'res doszła do siebie w kilka dni po wyleceniu ze strefy klingońskiej. Jej rany były na tyle groźne, że niemal otarła się o śmierć, lecz odzyskała pełnię swej sprawności po kilku tygodniach. Za walkę z Klingonem na statku należącym do Federacji została zdegradowana do stopnia podporucznika i odsunięta od służby na czas nieokreślony.

Das'kah zginął podczas pojedynku o honor z Katm'shą. Stracił go i został wykreślony z wszystkich klingońskich tekstów jako zdrajca. Jego plany co do przywrócenia klanowi Kra'kcha honoru nie zostały zrealizowane.

Katm'sha został awansowany do stopnia kapitana. Napisano kilka pieśni o jego honorze, a dalsza kariera stoi przed nim otworem.

Koniec



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Star Trek TOS Probe
star trek a chronicle S7UA5N22DVFQ5USC27R5HDLVETFB7JHIVFJVPWA
LUG Star Trek RPG The Expanded Universe Ship Recognition Manual Vol 5 Ships of the Romulan Star Em
star trek
Star Trek New Bajor
Star Trek Endevor 'Okręt'
STAR TREK Enterprise Broken Bow (Novelization by CAREY,
Star Trek Endevour The probe
Star Trek Dziedzictwo
Star Trek Hagora
Star Trek Space Cruise Vamato Pojedynek
Star Trek USS Rutherford Prolog 2
#0182 – A Star Trek Convention
Star Trek Męstwo Honor Odwaga
Star Trek Starfleet Academy The First Mission
Star Trek Psy Wojny
Star Trek Krytyczna decyzja
Star Trek SovTrek
STAR TREK

więcej podobnych podstron