Star Trek: Endevour - Bogowie
autor: Martin Kirk
Ku pamięci przeszłych i przyszłych
ofiar, które zginęły
w wyniku działań
światowego terroryzmu...
"Dziennik kapitański, uzupełnienie. Już od kilkunastu godzin próbujemy wydostać się z burzy plazmowej. Czujniki nawigacyjne i dalekiego zasięgu nie działają. Lecimy na oślep. Nie wiadomo, czy poruszamy się do wewnątrz, czy na zewnątrz obłoku burzowego, które ma niespotykane jak dotąd rozmiary około pół roku świetlnego. Nic dziwnego, że ten rejon nie został jeszcze opisany przez kartografów... Kilkanaście minut temu próbowaliśmy wysłać sondę klasy czwartej z wezwaniem o pomoc, ale uległa zniszczeniu w strumieniu plazmy, który ją trafił. Na szczęście nasze osłony trzymają, ale w tych warunkach nie przetrzymają więcej niż kilka dni. Mam nadzieję, że do tej pory albo burza ucichnie, albo wydostaniemy się stąd."
Russ siedział w swojej kwaterze i patrzył w iluminator na strumienie plazmy uderzające w tarcze statku. Mieniły się one tysiącem barw. To było jedno z najpiękniejszych zjawisk we Wszechświecie jakie do tej pory widział. Jednak perspektywa z jakiej było ono oglądane nie przedstawiała się najlepiej. Russ nie dopuszczał do siebie myśli, że to może być ostatni z pięknych widoków, które widzi.
Załoga była mniej spokojna niż kapitan. Najbardziej przejęta była komandor Nerys. Była jeszcze bardzo młodą kobietą i nie chciała umierać, kiedy cały Wszechświat stał przed nią otworem. Ten jej nastrój udzielał się także całej załodze na mostku. Thompsen, oficer taktyczny, znał ją dość dobrze jeszcze z akademii. W takich chwilach lepiej było zostawić ją samą sobie.
Nimitz nie martwił się o siebie ani o załogę. Zależało mu na tym, by przetrwał okręt. Klasa Defiant była najbardziej wytrzymałą klasą tak małych okrętów. Zresztą jak już doświadczył, Endevour zniósł już niejedno. Więc Nimitz był jednym z najspokojniejszych członków załogi. Martwił się jedynie o zasilanie tarcz, ale na wymyślenie podtrzymania osłon miał jeszcze czas.
Kapitan spał. Należał mu się porządny odpoczynek. Jego ostatnia wachta trwała prawie dziesięć godzin. Nagle obudził go głos pani komandor.
- Mostek do kapitana. Burza słabnie zaczynamy odzyskiwać czujniki. - mówiła uradowanym głosem Nerys.
- Już idę. - mruknął Russ.
Po dziesięciu minutach kapitan pojawił się na mostku. Rozbłyski plazmy jakie było widać na ekranie przez ostatnie kilkadziesiąt godzin praktycznie znikły. Widać było tylko ciemną przestrzeń kosmiczną i maleńki dość mocno świecący punkt.
- Co to jest? - zapytał Russ.
- Gwiazda typu K, podobna do Słońca. - odpowiedziała pani komandor ustępując miejsca kapitanowi - Według czujników krążą wokół niej dwie planety, jedna klasy M. Nie wiemy jak nazywa się ten układ. Nie został on jeszcze sklasyfikowany.
- Może nazwą go naszym imieniem?! - zażartował Russ siadając na fotelu - Czy możemy nawiązać łączność?
- Jeszcze nie panie kapitanie. Wyszliśmy z burzy, ale ona dalej zakłóca łączność. - odpowiedział oficer łącznościowy.
- Podlećmy bliżej i przyjrzymy się tym planetom.
Endevour obrał kurs na drugą zewnętrzną planetę. Lot w warp trwał kilka minut. Statek wszedł na wysoką orbitę. W pierwszym skanie czujniki nie wykryły nic poza jałowym skalnym podłożem pokrytym kraterami. Planeta z orbity wyglądała jak brązowa grudka pokryta dziurami po meteorytach. Jednak posiadała ona dość przejrzystą i gęstą atmosferę, tak że większość ogromnych kraterów była widoczna z orbity.
- Kapitanie, - odezwał się Savok - czujniki wykryły ślady po wybuchu antymaterii na powierzchni.
- Jest pan pewien? - zapytał kapitan.
- Nie bardzo. - odparł - W glebie jest sporo kalgonitu, który zakłóca pracę czujników. Proszę o pozwolenie wzięcia promu i zbadania tego zjawiska.
- Szybki pan jest?! - zdziwił się Russ - Pierwsza przejmuje pani mostek. Będę panu towarzyszył panie Savok.
Kapitan i oficer naukowy udali się do turbowindy. Po chwili znaleźli się w śluzie numer jeden, gdzie stał jedyny prom, jakim posiadał Endevour. Pomimo tego, że był on tak mały nie przeszkadzało to. Był bardzo dobrze wyposażony i dosyć mocno uzbrojony jak na prom.
Przejście przez górne warstwy atmosfery było dość efektywne i trochę trzęsło, ale potem lot stał się gładki jak po maśle - aż za gładki... Kapitan uważnie rozglądał się po panelach kontrolnych. Jego uwagę skupiały głównie czujniki, które przeszukiwały powierzchnię planety. Savok po części pilotował prom i także spoglądał na wskazania. Po kilku minutach lotu pojazd znalazł się nad wielkim kraterem. Najwyraźniej była to pozostałość po dużej eksplozji. Odczyty temu nie przeczyły. Skały wokół krateru były wystawione na działanie antymaterii.
Prom leciał dalej. Kilkadziesiąt kilometrów dalej od krateru, kiedy przelatywali nad względnie równym terenem, czujniki wykryły źródło energii i jakiś niewielki obiekt. Savok skierował prom tuż nad ów obiekt. Zniżył lot i zawisł nad nim w powietrzu. Obiekt był niewielki, choć w stosunku do prom dość duży. Miał kształt zaokrąglonego stożka. Sygnatura wskazywała na to, iż jego powłoka była wykonana ze stopu semilenu. W części wystającej ponad powierzchnię znajdowało się źródło energii. Najbardziej zaskakujące było to, że w obiekcie znajdował się pokaźny ładunek antymaterii - niemal tyle samo ile znajduje się w rdzeniu warp statku klasy Galaxy. Savok znalazł dwa wytłumaczenia: sonda dalekiego zasięgu z napędem warp lub broń. Mając na względzie pobliskie kratery, które z całą pewnością nie są naturalnymi tworami, należało przyjąć iż to jest broń o masowego rażenia. Kapitan zapytał, czy nie da się tego jakoś wyciągnąć chociaż na orbitę.
Problem był następujący: większa część obiektu znajdowała się pod ziemią. Użycie wiązki holowniczej promu było ryzykowne. Pole utrzymujące antymaterię był niestabilne. Osłony promu nie wytrzymałyby wybuchu takiej ilości antymaterii, ale kapitan jednak zdecydował się zaryzykować. Savok był dobrym pilotem, więc umiejętnie "wyciągnął" obiekt spod ziemi. To jeszcze nie był koniec przeprawy. Czekały ich jeszcze turbulencje w górnej atmosferze. Na szczęście wstrząsy nie były aż tak silne, by groziło to eksplozją znaleziska.
Nimitz czekał w pustej ładowni Endevour, gdzie miał być przetransportowany obiekt. Zaczął powoli obmyślać sposób usunięcia z niego takiej ilości antymaterii - rzecz jasna w bezpieczny sposób. Zastanawiał się nad użyciem jej do skonstruowania dodatkowych torped. Byli dość daleko od najbliższego posterunku Federacji, a tereny były nieznane i krążyły o nich dziwne plotki. Podobno większość, która przelatywała tędy, znikała bez śladu.
Przetransportowanie antymaterii w "bezpieczne miejsce" nie było takie trudne. Bliższa analiza obiektu wykazała, że jest to typowa broń masowego rażenia oparta na antymaterii. Nikt takiej nie stosował, gdyż niszczyła dosłownie wszystko, od czynnika biologiczne, po budynki, statki, ziemię, skały i wszystko co nie posiadało dostatecznie silnych osłon. Była po prostu zbyt niszcząca na potrzeby wojny, chyba, że ktoś nie tylko chciał zrównać wszystko z powierzchnią ziemi, ale i także spowodować, że planeta nie będzie nadawała się do zamieszkania. Technologia produkcji wskazywała na Telorian. Była to nieliczna rasa, niecały milion populacji. Pozostali jednak najbardziej zaciekli i niebezpieczni wojownicy i chorzy psychicznie naukowcy, którzy zabijali i niszczyli wszystko, co napotkali na swojej drodze. Przez ostanie 100 lat było o nich cicho i nikt z Federacji nie przypuszczał, że po takich stratach jakie ponieśli w wojnie z Romulanami, kiedykolwiek jeszcze będzie można o nich usłyszeć. A jednak ktoś się pomylił. O Telorianach nie tylko znów mogło zrobić się głośno, ale także weszli oni w posiadanie śmiercionośnej broni, którą mogli zagrozi Federacji i nie tylko.
Nimitz przedstawił kapitanowi szczegółową analizę bomby. Posiadała ona napęd warp i mogła lecieć z prędkością 9,9995 warpa. Czyli nic nie mogłoby jej praktycznie dogonić, jeżeli leciała z pełną prędkością. Posiadała prosty zbliżeniowy system obronny. Automatyczne działo pulsowe. Nie było dość mocne, by zagrozić jakiemukolwiek okrętowi, który miał włączone osłony. W oprogramowaniu Nimitz wykrył też pewną dyrektywę. Jeżeli w bomba znalazłaby się w zasięgu strzału wrogiego okrętu, miała za zadanie skierować się na niego i zdetonować. Posiadała też słabe osłony.
Kapitan Russ zwołał naradę starszych oficerów.
- Proszę państwa. Mamy problem. Telorianie wykombinowali coś co może zagrozić Federacji. Nie wiemy jeszcze na jakim etapie są zaawansowane ich prace, ale postaramy się to sprawdzić. Panie Nimitz ma pan jeszcze jakieś ciekawe wiadomości o naszej bombie?
- Udało mi się przejrzeć zapis lotu tego obiektu. Jego kurs był super precyzyjny, że wyszedł z warp dopiero na orbicie planety. To chyba wszystko.
- Jakieś sugestie?
- Powinniśmy powiadomić Federację. - odezwała się pani komandor - Stąd jednak nie uda nam się to, gdyż dalej szaleje burza plazmowa.
- Dobrze. Polecimy dyskretnie na Telorus jeden i spróbujemy się czego dowiedzieć.
Kapitan i starsi oficerowie udali się na mostek.
- Żółty alarm. Włączyć urządzenie maskujące. Wyznaczyć kurs na Telorus Jeden. Warp siedem.
- Kurs wprowadzony. - powiedział Sulu.
- Start!
Russ był nieco zmęczony. Nie spał już od kilkunastu godzin. Jego wachta zaś kończyła się dopiero za cztery godziny. Postanowił jednak poprosić panią komandor o zastąpienie go na mostku. Telorianie nie byli pokojowo nastawionym narodem, więc jeżeli dojdzie do jakiejkolwiek konfrontacji, kapitan powinien być obecny na mostku zarówno umysłem jak i ciałem. Tora była dobrym oficerem, Russ jej ufał. Poradziłaby sobie z jakimkolwiek atakiem, ale przy tak delikatnej sprawie, kapitan wolał wziąć odpowiedzialność na siebie.
Po dwóch godzinach lotu Endevour mógł wysłać wiadomość do Gwiezdnej Floty.
- Przekaz podprzestrzenny do admirała Halsey'a... - powiedział kapitan i w tym samym momencie dał się słyszeć alarm czujników dalekiego zasięgu.
- Czujniki wykryły niezidentyfikowany obiekt, nie pięć... piętnaście obiektów poruszających się w warp z prędkością dziewięć koma dziewięć, dziewięć, pięć. Sygnatura jest identyczna z obiektem znalezionym na powierzchni planety Nowy Układ dwa.
- Kurs? - zapytał kapitan.
- Nowy Układ jeden! Dotrą tam za dwie godziny.
- Ile czasu potrzebujemy, żeby wrócić?
- Dwie godziny czterdzieści minut. - westchnął Sulu.
- Kurs na Nowy Układ Jeden. Maksimum warp. - mruknął zrezygnowany kapitan - Czerwony Alarm. Pierwsza, obejmuje pani mostek. Będę w maszynowni.
Kapitan udał się szybko do turbowindy. Chwilę potem znalazł się w maszynowni. Podszedł do Nimitza i zaczął.
- Czy mógłby pan jakoś zwiększyć zasięg torped kwantowych, żeby można było niszczyć te bomby z bezpiecznej odległości?
- Nie bardzo. Musiałbym ponad dwukrotnie wydłużyć zasięg torpedy, co pewnie odbiłoby się na skuteczności. - odpowiedział Nimitz - Myślałem jednak nad czymś innym. Można by użyć głównego deflektora, jako emitera. Wiązka nie byłaby tak silna jak fazery, ale o długim zasięgu. Potrzebuję jednak ponad dwunastu godzin na przebudowę deflektora.
Kapitan westchnął ciężko. To mogłaby być jedyna broń przeciwko broni Telorian.
- No dobrze. Niech pan zaczyna. - powiedział Russ i wyszedł.
Dwie i pół godziny później Endevour wchodził już na orbitę planety. Z orbity nie wyglądała już ona jak planeta klasy M. W atmosferze unosiły się ogromne ilości pyłu. Gdzieniegdzie tylko widać było niebieskie pola jeszcze nie przykryte pyłem. Endevour się spóźnił. Pociski zdążyły już dotrzeć do powierzchni planety. Według czujników większość trafiła w kontynenty. Jeden z nich wpadł do oceanu.
- Jakieś humanoidalne formy życia? - zapytała zrezygnowanym głosem pani komandor siedząca w fotelu kapitańskim. Prawie w tej samej chwili wszedł Russ.
- Żadnych... Chwileczkę są dwie, ale bardzo słabe.
- Namierzyć i przenieść prosto do ambulatorium. - rozkazała Nerys.
- Nie możemy. Pozostałości po wybuchu uniemożliwiają namierzenie.
- Pierwsza. - odezwał się Russ podchodząc do niej - Zbierz zwiad. Wieźcie także doktora. Tylko nie siedźcie tam za długo. Nieciekawie to okolice.
Na powierzchni planety panowało piekło. Tam, gdzie materia nie miała bezpośredniego kontaktu z antymaterią, szalały pożary, które wywołała temperatura i fala uderzeniowa. Nerys była przerażona kiedy Savok powiedział jej, że według zapisu czujników sprzed czterech godzin, na planecie było około dziewięciuset siedemdziesięciu milionów humanoidalnych form życia. Teraz z tak wielkiej liczby pozostały tylko dwie i to słabe istoty. Nerys i jej drużyna mieli uratować ich życie za wszelką cenę. Prom przeleciał przez górne warstwy atmosfery. Można było już cokolwiek zobaczyć. Lecieli nad kontynentem prawdopodobnie nad czymś, co kiedyś było lasem. Przeszła tędy fala uderzeniowa. Wszystkie drzewa były powalone na ziemię - większość płonęła. W atmosferę unosiły się wielkie kłęby dymu. Czujniki nie wykazywały żadnej, nawet najmniejszej formy życia. W takim piekle nie miało prawa przeżyć nic.
Do punktu, gdzie czujniki Endevour wskazywały dwie formy życia pozostało kilka minut lotu. Lecieli teraz około kilometra nad powierzchnią oceanu. Woda była spokojna. Nie było jednak widać jej błękitu, gdyż pyły, które podniosły się po wybuchu, zdążyły już przykryć słońce. Gdyby nie to, można by przysiąc, że zapadł już zmrok. Prom zbliżał się do archipelagu małych wysp. Fala uderzeniowa nie spowodowała tu tak dużych zniszczeń jak na kontynencie. Nerys, która pilotowała prom, rozglądała się za miejscem do lądowania na malutkiej wyspie, na której, według czujników, znajdowały się oznaki życia. Cała była porośnięta gęstym lasem. Musieli więc wylądować na brzegu. Było to trudne, ale nie niemożliwe.
Kiedy otworzyli drzwi, do wnętrza promu gorące i bardzo wilgotne powietrze. Zapach był bardzo dziwny. Zapachem przewodnim była jednak spalenizna. Nerys wyszła z promu pierwsza. Wzięła do ręki tricoder i namierzyła oznaki życia. Potem zapaliła latarkę na swoim nadgarstku i ruszyła do przodu w głąb lasu. W powietrzu unosiły się drobiny pyłu i kurzu, które utrudniały oddychanie. Tuż za nią trzymał się doktor i Savok. Drzewa o dużych liściach i grubych konarach rosły dość gęsto i trudno było się przedzierać. Bardzo dużo świeżych liści leżała na ziemi. Po kilkuset metrach przedzierania się przez gąszcz, zwiadowcy trafili na małą polanę. Stała tam mała, drewniana chatka z zerwanym dachem i naruszonymi ścianami. Nerys podbiegła szybko, gdyż zobaczyła leżącą istotę, tuż przed wejściem. Nachyliła się nad nią i poświeciła latarką. To była z pewnością młoda kobieta. Miała długie, czarne włosy. Na pomarszczonym czole spływały kropelki zielonoczerwonej krwi. Na szczęście żyła. Za chwilę zjawił się doktor z tricoderem medycznym. Nerys zaś wstała i weszła do wnętrza domu. Tam leżała następna młoda kobieta przygnieciona belką. Oznaka jej życia była o wiele słabsza niż poprzednia. Nerys zawołała Savoka, by pomógł jej przesunąć belkę.
- Nerys do Endevour. - powiedziała pani komandor naciskając swój komunikator - Znaleźliśmy dwie kobiety. Jedna z nich jest ciężko ranna.
- Bardzo dobrze. - ucieszył się kapitan - Wracajcie jak najszybciej.
Na szczęście na tak małej odległości jaka dzieliła prom i zwiadowców można było użyć transportera. Poszkodowaniu uniknęli niebezpiecznego przenoszenia przez gęsty las.
Prom wystartował. Nerys była podekscytowana. Po raz pierwszy dowodziła akcją ratowniczą w tak ciężkich warunkach. Chmura pyłu powstała po eksplozji rozprzestrzeniała się tak szybko, że już bardzo szczelnie przykryła słońce. Teraz prom mógł się jedynie kierować jedynie wskazaniami przyrządów. Pilotowanie w drodze powrotnej okazało się być trudniejsze niż poprzednim razem. Największe problemy napotkali w dolnych częściach stratosfery, gdzie występowały bardzo silne turbulencje. Kobieta jednak poradziła sobie z tym. Kilka minut potem byli już w śluzie Endevour. Czekały już tam dwie ekipy sanitariuszy z noszami antygrawitacyjnymi. Doktor zajął się pacjentami natychmiast, Nerys wraz z Savokiem udali się na mostek.
"Dziennik kapitański, data 53570,5. Lecimy w kierunku Telorus Jeden. Spróbujemy zrobić mały zwiad. Za około siedemdziesiąt minut powiadomimy flotę o tym, co nas potkało. Mam nadzieję, że wezmą to na poważnie."
Kapitan siedział na mostku i zastanawiał się co robić. Najbliższym statkiem jaki mógł przybyć na pomoc był Enterprise, ale był ponad 3 dni drogi od Endevour. Russ postanowił jednak poprosić go o wsparcie. Nie znał Picarda osobiście, ale miał przeczucie, że Jean Luc nie odmówi mu pomocy. Teraz najważniejsze jednak było dowiedzieć się jak najwięcej od ocalałych kobiet. W tym celu kapitan udał się do ambulatorium, gdzie cały czas pracował doktor Anderson, próbując uratować życie jednej z kobiet. Nie było to proste. To był nieznany gatunek. Na szczęście miał wiele wspólnego z większością humanoidów żyjących w kwadrancie Alfa.
Russ wszedł do ambulatorium. W pomieszczeniu znajdowało się sześć łóżek dla chorych i jedno specjalne, wokół którego było pełno aparatury i czujników medycznych. Właśnie na nim leżała jedna z kobiet. Wokół niej krzątał się doktor. Na łóżku nieco bliżej leżała druga z nich. Przy niej stała asystentka doktora z tricoderem medycznym.
- No i co doktorze? - zapytał kapitan.
- Będą żyły. - stwierdził chłodnym głosem - Ta pierwsza odzyskała przytomność, ale jak nas zobaczyła, to wymamrotała coś w swoim języku, a zanim komputer to przetłumaczył, zemdlała, chyba ze strachu. Ta tutaj ma poważniejsze obrażenia, ale chyba nic jej nie będzie. Kathreen. - zwrócił się do asystentki - Spróbuj obudzić naszą pacjentkę.
Kathreen podeszła do kobiety leżącej na łóżku tuż koło niej i przystawiła jej do szyi hipospray z lekiem pobudzającym. Po chwili kobieta otworzyła oczy. Na oko Russa miała jakieś dwadzieścia dwa dwadzieścia trzy lata. Na czole miała cztery charakterystyczne zmarszczki. Na ramiona opadały jej długie czarne włosy. Kobieta spojrzała na Russa i asystentkę. Nie mogła z siebie wydobyć ani słowa. Była tak zaskoczona.
- Dziękuję wam bogowie. - zwróciła się do Russa - Dziękuję, że uratowaliście życie moje i mojej przyjaciółki.
Russ uśmiechnął się trochę. Był zaskoczony, że dziewczyna traktowała ludzi z Gwiezdnej Floty jako bogów. To było jednak do przewidzenia, że tak zareaguje na taką technikę. Kapitan podszedł bliżej i przedstawił się.
- Nazywam się kapitan Nathan Russ. Znajduje się pani na statku USS Endevour Zjednoczonej Federacji Planet. Uratowaliśmy panią i pani przyjaciółkę z planety, która...
- ...została zniszczona. - dokończyła kobieta siadając na łóżku - Taka była wasza wola. - Kobieta stanęła na podłodze i przyklęknęła na jedno kolano - Niechże tak będzie.
- Nie jesteśmy żadnymi bogami. - mruknął Russ pomagając wstać dziewczynie - Należymy do gatunku zwanego ludzie. Przemierzamy i badamy galaktykę. Na waszą planetę trafiliśmy przypadkiem. Jak się pani nazywa?
Dziewczyna podniosła wzrok na Russa.
- R'ia. - powiedziała nieśmiale - Ale tak było zapisane w pismach. Żelazny ptak stąpi z nieba i uratuje dwoje przed zagładą... Nie przypuszczałam, że to będę ja. Dziękuję. - dziewczyna znów klęknęła, a Russ ponownie ją podniósł.
- Jak nazywa się wasza planeta? - zapytał.
- Ori'na. - powiedziała dziewczyna - Gdzie jest M'ia?
- Twoja przyjaciółka? - zapytał z uśmiechem na ustach Russ i wskazał jej łóżko - Tutaj.
R'ia podeszła do łóżka, na którym leżała M'ia. Była nieco starsza od niej. Doktor przypuszczał, że o dwa lub trzy lata. Miała jasne kasztanowe włosy sięgające jej do lekko szpiczastych uszu. R'ia była przestraszona. Leżała w czymś, co na jej planecie przypominało trumnę, w której grzebano zmarłych.
- Czy ona żyje? - zapytała.
- Oczywiście. - odparł doktor.
- Więc dlaczego leży w trumnie?
- To uprząż refrakcyjna. - uśmiechnął się mężczyzna - Zabezpiecza przed poruszaniem się. Ma złamaną rękę i poważnie uszkodzonych kilka żeber. Doznała także wstrząsu mózgu. Ale nic jej nie będzie. Za kilka godzin będzie już chodzić.
R'ia spojrzała na doktora i skinęła głową uśmiechając się. W ten sposób chciała mu podziękować. Potem rozejrzała się dookoła. Była w obcym jej świecie. Podnosiło ją na duchu tylko to, że mogła się porozumieć z "bogami". Tak przecież było w przepowiedni, że wybrani będą jeść i rozmawiać z bogami przy jednym stole. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać co teraz będzie z nią i z jej przyjaciółką. Obie straciły swoje rodziny. W pewnym momencie zaczęła rozmyślać, czy nie lepiej by było zginąć razem z innymi na planecie. "Bogowie" wyglądali jednak przyjaźnie.
Russ postanowił zabrać dziewczynę do jakiegoś bardziej przyjaznego miejsca. Zaprowadził ją do mesy. Tam zamówił coś do jedzenia. R'ia nie była zaskoczona nowoczesną techniką. Replikator żywności nie wywarł na niej takiego wrażenia jak przypuszczał kapitan.
Mesa była pusta, gdyż Russ ogłosił żółty alarm - stan gotowości bojowej. Kapitan postawił talerze na stoliku przy oknie. Kobieta usiadła i zaczęła jeść. Musiała być bardzo głodna. Jajecznica z tarkalańskich jajek smakowała jej bardzo.
- Dawno nie jadłaś. - stwierdził kapitan zabierając się za swoją porcję.
- Na wyspie nie było zbyt wiele pożywienia. - opowiedziała dziewczyna nie przestając jeść - Bardzo dobra potrawa.
- Cieszę się, że ci smakuje. - uśmiechnął się Russ - Mam do ciebie kilka pytań. Dlaczego nazywasz nas bogami?
Na te słowa R'ia przestała jeść i odłożyła widelec na bok. Spojrzała na Russa poważną miną. Wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić.
- Według starożytnych pism, które zostały objawione naszym prorokom koniec planety miał nastąpić... właśnie teraz. - dziewczyna westchnęła - Po trzęsieniach ziemi i wielkiej zarazie, która wystąpiła sto cykli temu z nieba miały spaść piramidy, które zniszczą powierzchnię planety i zabiją wszystko co żyje. Według przepowiedni uratowane zostaną tylko dwie osoby przez żelaznego ptaka mającego przybyć tuż po piramidach. - R'ia spuściła głowę.
- Fascynujące. - mruknął pod nosem Russ - Może wasza przepowiednia mówi coś więcej o piramidach, które zniszczyły wasza planetę?
- Wielka Przepowiednia tłumaczy wszystko. - powiedziała stanowczo dziewczyna - Piramidy zostały wysłane przez trzy gwiazdy, których nie widać na niebie. Przepowiedziany także został dokładny dzień zagłady. Każdy wiedział o tym. To było podstawą naszej wiary. Nikt się nie bał, gdyż wiedział, że i tak zginie, gdyż prawdopodobieństwo, że to on zostanie wybrany, było praktycznie żadne. Ja też tak przypuszczałam, więc chciałam ten dzień spędzić normalnie, wraz ze swoją przyjaciółką.
- Prawdopodobnie wiemy, kto wysłał te piramidy. - mruknął Russ - Chcemy się dowiedzieć dlaczego oni to zrobili. - Russ przycisnął komunikator na swojej piersi - Mostek, tu kapitan. Narada starszych oficerów za piętnaście minut.
Russ odprowadził kobietę z powrotem do ambulatorium, gdyż ta chciała być przy swojej przyjaciółce, gdy tamta się obudzi. Sam potem udał się do maszynowni, by osobiście poinformować Nimitza o naradzie.
- Mamy odpowiedź od Enterprise. - powiedziała pani komandor siadając w fotelu w sali konferencyjnej - Kapitan Picard przyleci nam z pomocą najbliżej za pięć dni. Przekaz podprzestrzenny do Gwiezdnej Floty został wysłany i odebrany. Nie mamy żadnej odpowiedzi dotyczącej nowych rozkazów czy jakiejkolwiek innej rzeczy.
- Dziewczyna, którą uratowaliśmy powiedziała mi ciekawą rzecz. Piramidy zostały wysłane przez trzy niewidoczne gwiazdy. - mruknął pod nosem Russ - Panie Sulu proszę poszukać najbliższego układu potrójnego.
Chorąży Sulu staną przy panelu komputerowym i nacisnął kilka przycisków. Po chwili na ekranie pojawiła się animacja układu potrójnego gwiazd.
- Najbliższy układ potrójny to Telorus panie kapitanie.
- Tak też przypuszczałem. - uśmiechnął się Russ - Teraz nie mamy już wątpliwości. Autorami tej broni są Telorianie. Jednak co mamy dalej robić. Zbierzemy informacje z czujników i co? Mamy wracać?!
- Nie możemy nic zrobić poza skanem. - odezwał się oficer ochrony - Jesteśmy już poza granicami Federacji. Wkroczenie bez zapowiedzi potraktowano by jako agresję.
- Jestem podobnego zdania. - powiedziała pani komandor.
- Nie wiem, czy nawet uda nam się zebrać potrzebą ilość informacji. - mruknął Nimitz - Telorianie mają bardzo dobrą i niezwykle dokładną sieć czujników i dość mocno rozbudowaną obronę przeciwplanetarną. Jeżeli cokolwiek wykryją, walną w nas wszystkim, co mają, a tego raczej nie wytrzymamy.
- Co pan sugeruje? - zapytał kapitan.
- Mógłbym przerobić emitery osłon i kamuflażu tak, by nadawały fałszywą sygnaturę okrętu. Potrzebowałbym jednak na przeróbki kilku dni.
- Wrócimy z powrotem na orbitę Nowy Układ Jeden. Będziemy mieli więcej czasu na zbadanie wybuchu.
- Znów stracimy kontakt z Gwiezdną Flotą.
- Trudno. To wszystko. Wracajcie na stanowiska.
"Dziennik kapitański, data 53577,1 Krążymy już trzeci dzień po orbicie planety Ori'na Jeden. Pan Nimitz jest w trakcie modyfikacji emiterów osłon. W tym czasie udało nam się zejść na powierzchnię planety i zbadać kilka rzeczy. Powierzchnia i atmosfera została skażona przez gazy i związki chemiczne, które powstały po serii wybuchów. Nie da się tu zamieszkać przez co najmniej 60 lat. Ocalałe kobiety doszły już do siebie i chyba powoli przyzwyczajają się do nowej sytuacji, do okrętu i załogi. Bardzo zastanawia mnie ich wiara. Chyba tylko to trzyma je jeszcze przy zdrowych zmysłach. Za kilka godzin powinniśmy ruszyć z miejsca. Zgodnie ustaliliśmy, że zbierzemy tylko dane i nie będziemy wdawać się w żadne konflikty."
Russ krążył po mostku i czekał na odpowiedź Nimitza. Miał powiadomić go w każdej chwili o zakończeniu przeróbek. Po dwóch godzinach Nimitz osobiście pojawił się na mostku i zameldował o zakończeniu pracy. Kapitan natychmiast wydał rozkaz opuszczenia orbity i ustawienia kursu na Telorus Jeden. Na mostek weszła pani komandor i przejęła dowództwo od kapitana. On zaś udał się na spoczynek. Miała go informować o wszystkim, co uzna za nietypowe. Pierwsza usiadła w fotelu kapitańskim i patrzyła w ekran.
Po kilku godzinach lotu czujniki dalekiego zasięgu wykryły niezidentyfikowany statek. Pani komandor natychmiast zawiadomiła kapitana, który pojawił się na mostku.
- Żółty alarm. Włączyć urządzenie maskujące. - powiedziała pani komandor.
Po kilku minutach statek znalazł się w zasięgu kamer. Cały był szary, a kształtem przypominał grot strzały lub włóczni.
- Przejść na impuls. - powiedział kapitan.
- Sygnatura statku wskazuje na podobieństwo do jednostki teloriańskiej, ale taka klasa okrętu nie figuruje w bazie danych. - powiedziała Nerys.
- Statek się nie porusza. - stwierdził Sulu - Zasilanie i główne silniki są wyłączone.
- Czujniki nie wykrywają żadnej formy życia na pokładzie. - poinformowała po chwili Nerys.
- Czy są w pobliżu jakieś inne jednostki? - zapytał kapitan.
- Nie.
- Pierwsza...
- Tak jest kapitanie. Panie Savok.
Transporter USS Endevour przeniósł drużynę zwiadowców do jednego z korytarzy na teloraińskiej jednostce. Drużynę stanowili: komandor Tora, porucznik Savok i chorąży Tatiana Iwanowa z ochrony Endevour. Korytarz był wąski i ciemny. Na suficie paliły się słabym światłem białe paski. Wszyscy byli zbrojeni w fazery, które były nastawione na obezwładnienie. Pierwsza posuwała się po chwili do przodu pani komandor i przyświecała sobie latarką, która była umieszczona na strzelbofazerze. Za nią szedł porucznik Savok. W jednej ręce trzymał tricoder w drugiej fazer ręczny. Na końcu szła Iwanowa, uzbrojona w strzelbofazer, oglądając się co chwila za siebie.
- Prosto. - mówił Savok.
Tora doszła do miejsca, gdzie łączyły się dwa korytarze.
- A teraz którędy? - zapytała.
- W prawo. - mówił oficer naukowy nie odrywając oczu od tricodera.
Pani komandor wykonała polecenie tak jakby była podwładną Savoka. Można powiedzieć, że to on był trzonem tej misji, gdyż był oficerem naukowym i jak nikt potrafił obchodzić się z tricoderem. Po kilku minutach ostrożnego marszu, drużyna dotarła do drzwi. Przez szczelinę jednak nie było nic widać. Savok podszedł do panelu kontrolnego przy drzwiach. Popatrzył przez chwilę na tricoder, potem nacisnął kilka przycisków na panelu sterowania i drzwi drgnęły z łoskotem.
Tora i Iwanowa wpadły do środka. Pomieszczenie było dość duże. Z dużej liczby paneli kontrolnych Tora wywnioskowała, że jest to mostek statku. Nie było tu ani jednej żywej duży dosłownie mówiąc. Pod dużym okrągłym popękanym ekranem leżało pięć ciał. Savok podszedł do nich i zaczął badać tricoderem.
- Z pewnością nie żyją. - mruknął po chwili - Urazy wielonarządowe, dużo złamań.
- Zupełnie jakby wysiadły pochłaniacze inercyjne. - westchnęła pani komandor. - Tora do Endevour. Znaleźliśmy pięć ciał w pomieszczeniu, które można uznać za mostek. Ich obrażenia wskazują na to, że zawiodły pochłaniacze inercyjne a statek gwałtownie zwolnił. Wszystko wokół jest w nie najlepszym stanie, ale spróbujemy znaleźć sprawny panel i dostać się do dzienników.
- Kontynuować. - odezwał się kapitan - Endevour, koniec przekazu.
Savok podszedł do jednego z trzech świecących się paneli kontrolnych. Stwierdził, że nie będzie łatwo, gdyż nigdy jeszcze nie miał styczności z teloriańską techniką. Tricoder mógł jednak w tym pomóc. Tora i Iwanowa cały czas pilnowały, by nikt nie przeszkadzał porucznikowi w pracy. Po kilku minutach Savok dostał się do dziennika kapitańskiego. Przepisał całą zawartość do tricodera. Potem zaczął szukać zapisu ostatniego kursu. Tu już było trudniej. Dane były chronione, ale i to nie stanowiło większego problemu dla sprawnego oficera naukowego.
Russ cierpliwe czekał na wiadomości z teloriańskiej jednostki. Nagle na mostku dało się słyszeć alarm czujników.
- Wyładowanie tachionowe z prawej burty. - powiedział zastępca oficera operacyjnego - To ujawniający się romulański krążownik.
- Transporter! Zabierzcie naszych ludzi...
- Wywołują nas!
- Na ekran! - powiedział Russ wstając i poprawiając mundur.
- Komandor Tora jest na pokładzie. - poinformowała obsługa transportera.
Na ekranie tymczasem pojawiła się twarz Romulanina. Jego mina wskazywała na to, że nie jest zbyt zadowolony. Pomimo tego, że od czasu wojny z Dominium stosunki między Romunalami a Federacją się poprawiły, to umowa o strefie neutralnej była wciąż respektowana dość gorliwie.
- Tu romulański krążownik Tal'na. - odezwał się ostro Romulanin - Dlaczego wkroczyliście do strefy neutralnej?!
- Mogę zadać to samo pytanie! Wpadliśmy w pobliską burzę plazmową. Gdy się wydostaliśmy, odebraliśmy automatyczne wezwanie pomocy od tej jednostki...
- Ta jednostka nie nadawała żadnego sygnału! Macie natychmiast opuścić strefę neutralną! - wrzasną Romulanin i przerwał połączenie.
W tym czasie komandor Tora i Savok przejęli już swoje stanowiska na mostku.
- Kapitanie. Ładują fazery!
- Czerwony alarm! Manewry uchyleniowe!
Endevour bardzo szybko odskoczył w bok. Romulański krążownik otworzył ogień. Zaatakowali jednak teloriański statek. Został zniszczony po pierwszym strzale. Romulanie bez słowa wytłumaczenia obrali kurs na swoje terytorium i włączyli urządzenie maskujące.
Endevour wrócił z powrotem na kurs w kierunku Telorus Jeden. Russ zastanawiał się dlaczego Romulanie zniszczyli ten statek. Odpowiedzią mógł być tricoder, w którego pamięci zostały zapisane szczątki danych z teloriańskiej jednostki. Savok odczytał zapisy. Przetłumaczenie ich zabrało trochę czasu, ale komputer nie napotkał żadnych przeszkód językowych. Z zapisów komputera nawigacyjnego wynikało, że ostatnim znanym kursem statku był Romulus. Z ostatniego wpisu do dziennika pokładowego można było się dowiedzieć, że statek został zaatakowany przez romulański krążownik daty 53572,1. Prawdopodobnie to wtedy został unieruchomiony i zginęła cała załoga. Savok zaczął przeglądać wcześniejsze wpisy. Daty 53566,6 statek opalił piętnaście pocisków infuzyjnych w kierunku planety Ori'na Jeden. Miał to być test przed główną misją. Grupa naukowców miała zbadać efekty eksplozji na zamieszkałej planecie. Savok sięgnął jeszcze głębiej do pierwszego wpisu daty 53563,8. Ten wpis zawierał rozkazy dla kapitana. Statek przewoził czterdzieści pocisków infuzyjnych. Celem był Romulus. Rozkaz brzmiał: "Jak najszybciej, będąc niezauważonym, dotrzeć na Romulus i zniszczyć powierzchnię planety".
- Telorianie jednak nie docenili możliwości wywiadowczych Tal Shiar. - mruknął Russ kiedy przeczytał wpisy z dziennika. - Tylko dlaczego chcą zniszczyć Romulus? Czyżby od tylu lat pragnęli jedynie zemsty?!
- To wszystko kapitanie. - powiedział Savok - Większość wpisów zawiera tylko aktualny kurs statku. Są bardzo krótkie. Najwidoczniej misja była super tajna, gdyż nawet kapitan był oszczędny w słowach. Zakładając, że sprawa nie ma bezpośredniego związku z Federacją, to i tak powinniśmy kontynuować naszą misję.
- Dziwi mnie czemu Romulanie nie wysłali całej floty na Telorus Jeden, skoro wiedzieli o ataku. - zastanawiał się Russ.
- Zniszczenie teloriańskiej jednostki mogło być przypadkowe. - odparł Savok - Tal Shiar niekoniecznie musiała się dowiedzieć o planach Telorian. Jeżeli by tak było, to rzeczywiście wysłaliby całą flotę, nie zważając na umowę o strefie neutralnej.
"Data 53583,6. Zbliżamy się do układu Telorus. Za kilkanaście minut wejdziemy na orbitę planety Telorus Jeden. Jesteśmy zakamuflowani. Minęliśmy już trzy teloriańskie jednostki. Najprawdopodobniej nie zostaliśmy wykryci. Mam nadzieję, że będzie tak dalej..."
- Zwolnić do impulsowej. - rozkazał Russ.
Zakamuflowany USS Endevour wszedł na orbitę planety Telorus Jeden. Z orbity powierzchnia nie wyglądała przyjaźnie. Widać było jedynie ląd. Gdzieniegdzie niebieskie rozlewiska małych mórz. Telorus Jeden był planetą pustynną i dość gorącą. Temperatury na jego powierzchni dochodziły do 50 stopni Celsjusza. Jednak suchy i gorący klimat bardzo odpowiadał jej mieszkańcom. Duże miasta spotykano nie tylko przy źródłach wody, ale często na środku pustyni. Telorianie słynęli z tego, że do przeżycia potrzebowali bardzo mało wody w porównaniu z innymi rasami w kwadrancie.
- Raport. - powiedział spokojnie Russ siedząc w fotelu kapitańskim.
- Urządzenie maskujące stabilne.
- Żadnych statków w promieniu dwóch lat świetlnych.
- Czujniki nie wykrywają na powierzchni planety nic nadzwyczajnego.
- Szukajcie dobrze, może...
W tej samej chwili nastąpił wstrząs.
- Ktoś nas zaatakował? - zapytał kapitan.
- Kapitanie. Uderzyliśmy w coś. - oznajmił chorąży Sulu.
- Duże wyładowanie tachionowe czterdzieści metrów przed dziobem. - powiedziała pani komandor - To zamaskowany duży obiekt. Ujawnia się.
- Panie Sulu, wynośmy się stąd.
Endevour odleciał na około milion kilometrów od ujawniającej się stacji kosmicznej. Była bardzo duża i przypominała bardziej dok niż stację. Najwidoczniej funkcje obu obiektów były zintegrowane. Miała prosty kształt piramidy, z wyciętym dużym otworem. Najwyraźniej nikt nie zauważył, że Endevour zderzył się ze stacją, gdyż nie zauważono żadnego wzrostu aktywności wiązek skanujących.
- Czyżby nas nie zauważyli?! - zdziwił się Iwanow oficer taktyczny.
- Lepiej zostańmy tutaj przez jakiś czas. - mruknął Russ.
Kilkanaście minut później "wrota" stacji się otworzyły i wyleciał z nich statek taki sam jak ten, który zniszczyli Romulanie. Wszedł na orbitę planety. Endevour cały czas monitorował łączność, ale Telorianie nie przekazywali nic poza zwykłymi cywilnymi transmisjami. Jednak dwie godziny później statek zszedł z orbity i wszedł w warp.
- Kurs? - zapytał kapitan.
- Jeden dwa jeden na zero zero trzy. - powiedział chorąży Sulu - Układ Lana.
- To układ na terytorium Federacji. - powiedziała pani komandor - Za ile tam będą?
- Przewidywany czas trzy dni. - zameldował Sulu.
- Kurs na przechwycenie. Prędkość dostosujcie tak, by przechwycić ich w połowie drogi. Start!
"Dziennik pokładowy, data 53586,3. Od teloriańskiej jednostki dzieli już nas tylko 15 minut drogi. Będziemy starali się ją zatrzymać na granicy Federacji i dowiedzieć się jak najwięcej."
- Wyłączyć urządzenie maskujące. - rozkazał kapitan.
- Zwalniają. - powiedział chorąży Sulu.
- Impulsowa.
Statek teloriański zatrzymał się. Endevour okrążył go na pełnej impulsowej i zatrzymał się poza zasięgiem uzbrojenia przed jego dziobem.
- Tu statek Zjednoczonej Federacji Planet Endevour. Podajcie cel swojej misji.
Cisza.
- Jeżeli nie odpowiecie w ciągu 10 sekund otworzymy ogień! - zagroził Russ.
Telorianie nie odpowiedzieli, tylko podnieśli osłony i załadowali działa plazmowe. Endevour ruszył z miejsca z pełną impulsową. Teloriańska jednostka była ogromna w porównaniu Endevour, ale nie była tak zwrotna. Oni pierwsi otworzyli ogień. Białoniebieskie krople plazmy raz po raz trafiały w tarce Endevour. Ten jednak szybko wyszedł poza zasięg uzbrojenia i włączył urządzenie maskujące. Po kilkunastu sekundach ujawnił się za rufą telorian i otworzył ogień. Salwa z fazerów przebiła tarcze, ale nie uszkodziła poważnie przeciwnika. Telorianie jednak nie odpowiedzieli ogniem.
- Torpedy rufowe...
- Odpalili dziesięć pocisków w kierunku układu Lana. - powiedział nagle oficer taktyczny.
- Możecie zlokalizować wyrzutnie tych pocisków? - zapytał Russ.
- Tak.
- Pełna impulsowa! - rozkazał kapitan - Przygotować fazery i torpedy kwantowe do salwy.
Endevour zawrócił skierował się wprost na statek przeciwnika. Telorianie nie oszczędzali energii, strzelając do małego napastnika. Kiedy już znaleźli się nad teloriańską jednostką, Russ kazał zbliżyć się na tyle do kadłuba wrogiego okrętu, by ten nie mógł ich namierzyć. Teraz zwolnili i przygotowali się do dokładnego strzału. Na kadłubie teloriańskiej jednostki znajdowały się cztery otwory. W każdy wpadły po dwie torpedy kwantowe. Eksplozja nastąpiła praktycznie natychmiast. Najpierw rozsadziło wyrzutnie pocisków, następnie cały okręt. Endevour dostał się w falę uderzeniową. Nastąpił bardzo mocny wstrząs. Z paneli na suficie mostka poleciały iskry. Russ spadł ze swojego fotela; - Raport o uszkodzeniach! - powiedział kapitan podnosząc się z podłogi.
- Lekkie uszkodzenia poszycia. Awaria zasilania transporterów. Napęd warp sprawny.
- Kurs na układ Lana. Maksimum warp. Powiadomcie Enterprise o sytuacji. Za ile dotrą do układu Lana?
- Nie zdążą przed nami. - powiedział po chwili Sulu.
- Trudno. Mogą się nam przydać. - mruknął kapitan - Musimy dogonić te pociski przed układem.
- Pomniejsze uszkodzenia układów obniżyły naszą sprawność. - zameldowała pani komandor - Może nam się nie udać.
- Musimy zrobić wszystko! Start!
"Dziennik kapitański, data 53588.2. Za kilkanaście minut będziemy w układzie Lana. Enterprise będzie tu dopiero za godzinę. Mam nadzieję, że zdążymy zniszczyć pociski zanim osiągną one orbitę którejś..."
W układzie Lana znajdowały się dwie planety klasy M. Lana Trzy i Lana Cztery. Obie były zamieszkałe. Poziom rozwoju cywilizacji na obu planetach był podobny. Rozwojem technologicznym przypominały Ziemię z XIV wieku. Obie cywilizacje nie miały pojęcia o Federacji. Jeżeli planety znajdowały się na terytorium Federacji, brała ona za nie odpowiedzialność i zobowiązana była chronić przed różnego rodzaju niebezpieczeństwami, agresją lecz zgodnie z Pierwszą Dyrektywą. Na żadnej z planet nie stanęła stopa kogoś z Federacji.
Endevour zbliżył się do zewnętrznych planet układu. Były to cztery olbrzymy gazowe. Znajdowały się bardzo blisko siebie. Gwiazdę Lana otaczały dwa "pierścienie" planet. Wewnętrzny składał się z pięciu - trzech małych i dwóch średnich - zewnętrzny z czterech olbrzymów gazowych wielkości Jowisza. Oba pierścienie dzieliła odległość około dwóch miliardów kilometrów.
- Kapitanie! - zameldowała pani komandor - Pociski znajdują się na orbitach Lana Trzy i Lana Cztery. Nie zdążymy.
- Panie Sulu, proszę wejść w warp. - zakomunikował kapitan.
- Wewnątrz układu słonecznego?
- Warp jeden. Start!
Manewr był bardzo niebezpieczny, ale nie niewykonalny. Na szczęście wszystko się udało i Endevour wyhamował pomiędzy Lana Trzy i Lana Cztery. Obie planety znajdowały się obok siebie tak blisko, że krążyły wokół wspólnego środka masy. Obie były bardzo dobrze widoczne.
- Przygotować główny deflektor. - mruknął Russ - Pełna impulsowa.
Statek udał się na orbitę bliższej, Lana Trzy. Na orbicie krążyło pięć pocisków w zwartej formacji. Weszły na nią tuż przed Endevour.
- Dużo ich. - westchnęła pani komandor.
- Będzie łatwiej trafić. - roześmiał się Iwanow.
- Celujcie w ten środkowy. Może eksplozja zniszczy pozostałe. - polecił kapitan - Ognia!
Z głównego deflektora Endevour wystrzelił białoniebieska wiązka. Trafiła za pierwszym strzałem. Do zniszczenia pocisku potrzebna była jednak druga salwa. Emitery wiązki musiały się naładować, a to trwało. Russ obawiał się, że "inteligentne" pociski uciekną przed atakiem. Na szczęście tak się nie stało. Druga salwa zniszczyła środkowy pocisk, a potężna fala uderzeniowa pozostałe.
- Maszynownia do mostka. - wszyscy na mostku usłyszeli znajomy głos Nimitza.
- Proszę bardzo. - powiedział Russ.
- Kapitanie, nasz deflektor jest za słaby. Wiązka uszkadza własne emitery. Pozostały nam dwa, może trzy strzały, zanim deflektor wysiądzie.
- Więc celować dobrze. - uśmiechnął się ironicznie Russ - Obrać kurs na Lana Cztery. Pełna impulsowa.
Po kilku minutach Endevour był już na orbicie.
- Celujcie dobrze... - mruknął Russ - Ognia.
Jak na ironię, pierwsza salwa okazała się być chybiona. Ta grupa pocisków zaczęła się już rozpraszać i trudniej było trafić. Dwa ostatnie strzały poskutkowały. W eksplozji zostały zniszczone cztery pociski. Piąty jednak pozostał na orbicie.
- Panie Iwanow, przygotować torpedy kwantowe. - powiedział po długiej chwili ciszy Russ.
Wszyscy wiedzieli co to oznacza. Mogą nie wyjść cało z tego wszystkiego. Na planecie jednak było około dwustu pięćdziesięciu milionów istot. Nikt więc nie protestował.
- Podlecimy na granicę zasięgu torped. Odpalimy i dajmy w silniki ile tylko się da. - oznajmił Russ.
Pani komandor przytaknęła głową. Iwanow także się zgodził. Endevour szybko zbliżył się do granicy zasięgu torped. Odpalił cztery w dwóch salwach.
- Pełna moc impulsowa. - wrzasnął Russ - Panie Nimitz! Proszę o sto pięć procent mocy!
- To niemożliwe kapitanie...
Torpedy doszły celu. Powstała gigantyczna fala uderzeniowa, która dogoniła Endevour w ciągu czterech sekund. Nastąpił potężny wstrząs. Na mostku zgasło światło i posypały się iskry. Panel stanowiska operacyjnego eksplodował uderzając komandor Torę w twarz. Kobieta upadła na podłogę i straciła przytomność. Russ dostał w głowę spadającym panelem z sufitu i także wypadł z fotela. Po chwili na mostku dało się słyszeć kolejną eksplozję i leżący na podłodze Russ zobaczył jak na nim przelatuje człowiek, który obsługiwał urządzenie maskujące.
Kapitan podniósł się po kilkunastu sekundach. Jego skroń krwawiła.
- Raport o uszkodzeniach!
- Straciliśmy napęd uzbrojenie i napęd impulsowy wyłączone, straciliśmy generator warp. - meldował Sulu - Pochłaniacze inercyjne nie działają. Pęknięcia kadłuba na pokładzie piątym, możliwość dekompresji.
- Ewakuować piątkę. - rozkazał Russ.
- Uszkodzenie prawej gondoli. Tracimy plazmę ze zbiorników. Pole w rdzeniu utrzymujące antymaterię jest niestabilne. Automatyczne wyłączenie za dziesięć minut.
Kapitan obejrzał się za siebie. Stanowisko głównego inżyniera było puste. W tym momencie na mostek wpadł Nimitz.
- Wystrzelić rdzeń! - wrzeszczał. Ostatkiem sił podbiegł do swojego stanowiska i nacisnął kilka przycisków. - Rdzeń wystrzelony. - powiedział z ulgą.
- Kapitanie, - meldował Sulu - wpadliśmy w pole grawitacyjne planety. Ściąga nas.
Endevour wszedł w atmosferę Lana Cztery pozostawiając za sobą świecący ślad plazmy z prawej gondoli. Kadłub począł się rozgrzewać do czerwoności. Wszystko było widoczne na działającym jeszcze monitorze. Statek nieuchronnie spadał na powierzchnię planety obracając wokół własnej osi.
- Główne stabilizatory lotu nie działają. - meldował Sulu - Próbuję uruchomić pomocnicze... Stabilizuję lot!
Endevour wypoziomował swój lot. Wszedł już w dolne partie atmosfery. Przelecieli nad oceanem, tego najbardziej obawiał się Russ - nie utonąć. Endevour minął wybrzeże i skierował się ku lesistym wzgórzom. Był już tu nad ziemią.
- Do wszystkich! Przygotować się na wstrząs!
Sulu był bardzo dobrym pilotem. Udało mu się ustawić statek pod bardzo płaskim kątem do powierzchni. Po chwili Endevour uderzył w grunt i zaczął ślizgać się jak po lodzie. Jakby tego jeszcze było mało, zaczął obracać się wokół własnej osi. Po kilkudziesięciu sekundach statek uderzył w skałę i zatrzymał się gwałtownie. Siła bezwładności rzuciła wszystkich do przodu. Ekran pękł w pół i przestał już wyświetlać to, co działo się na zewnętrz. Russa przygniótł własny fotel.
Kiedy kapitan się ocknął, nad nim stał Nimitz z wyciągniętą ręką.
- Żyjemy. - uśmiechnął się Russ.
"Dziennik kapitański, uzupełnienie. Godzinę po naszej katastrofie przybył Enterprise oraz dwa inne statki federacji i rozpoczęła się akcja ratownicza. Ofiar było niewiele straciliśmy tylko dwoje członków załogi z obsługi maszynowni. Statku jednak nie dało się uratować..."
- No i co powiesz pierwsza. - mruknął Russ stojąc z panią komandor na pustym mostku Endevour - A jednak się nam udało.
- To był dobry statek! - stwierdziła mocno Tora - Szkoda, że już nic się nie da zrobić. Ciekawe czy to ostatni Endevour?!
- O na pewno nie... - uśmiechnął się Russ.
Kapitan nacisnął komunikator na piersi.
- Russ do Enterprise, dwoje do zabrania.