Magic Rises
Rozdział 16 / 4
tłumaczenie: Afrit Tenk
Myśliwy miał na imię Astamur. Jego psina, która okazała się być owczarkiem kaukaskim, miała na imię Gunda - po legendarnej księżniczce, która miała wielu bohaterskich braci z magicznymi umiejętnościami. Według Astamur mały człowieczek nie poda nam swojego imienia, bo boi się, że to da nam władzę nad nim, ale jego rodzaj zwano atsany i nie miał nic przeciwko temu, by go tak nazywać.
- Oni żyją w górach - tłumaczył Astamur kiedy łódź ślizgała się wzdłuż brzegu. - Nie lubią być widziani, ale raz uratowałem jedno ich młode. Nie przeszkadzam im za bardzo. To bardzo stary lud. Byli tu tysiące lat. Zostawili to dookoła swoje domy. Teraz wracają.
Jak udało im się przetrwać? - Wyciągnęłam dłoń do Gundy. Powąchała moje palce, obrzuciła mnie poważnym spojrzeniem i trąciła dłoń nosem, żeby ja pogłaskać. Posłuchałam. Naprawdę tęskniłam za moim bojowym pudlem.
Astamur wzruszył ramionami. - Atsany spali. Niektórzy zmienili się w kamienie i ożyli, kiedy magia powróciła. Nie chcą powiedzieć.
- Jak to się stało, że on skończył w worku?
Astamur zapytał Atsany w jego języku. Człowieczek skrzyżował ręce na piersi i coś wymamrotał.
- Mówi, że złapały go gyzmale.
- Gyzmale?
Astamur obnażył zęby. - Ludzie-szakale. Zabicie atsany przynosi pecha, więc włożyli go do torby i wrzucili do wody.
Volodja i jego zmiennokształtni kumple. - Niezbyt bystra grupa. Próbowali nas okraść.
- Kiedy magia wróciła po raz pierwszy, niektórzy ludzie zmienili się w gyzmale. Opowieści mówią, że byli źli. Ludzie bali się. Kiedy ludzie się boją, dzieje się dużo niedobrych rzeczy. Wiele gyzmali zostało zabitych. Potem przyszedł Megobari. Teraz gyzmale rządzą miastem i robią, co chcą. Nikt nie może nic powiedzieć. Ale rabowanie ludzi to już jest przesada. Chłopiec, który wprowadził was do jaskini ma matkę w mieście. Powiem jej o tym. Ona się nim zajmie.
Astamur pokręcił na mnie głową. - Próbowałem ci powiedzieć: złe miejsce. Tam mieszka Agulshap. Wodny smok.
Dużo z ich słów zaczynało się na „A”
- Już nie.
Brwi Astamura zeszły się razem. Powiedział coś do Atsany. Człowieczek pokiwał głową.
Astamur roześmiał się, jego głęboki rechot niósł się po wodzie. - Sądziłem, że ratuję piękną dziewczynę, a tak naprawdę uratowałem wojowniczkę! Powinniśmy urządzić ucztę. Będziemy świętować.
Dopłynęliśmy i pomogłam mu wyciągnąć łódź na brzeg. Przez godzinę wspinaliśmy się na górę, aż szlak zawiódł nas do doliny. W oddali rozciągały się góry, a między nimi leżało szmaragdowozielone pastwisko. Mały, tęgo, kamienny dom przycupnął w trawie, a kilka metrów dalej stado owiec z szarą, kręconą wełną, beczało w szerokiej zagrodzie.
- Sądziłam, że jesteś myśliwym?
- Ja? Nie. Jestem tylko pasterzem. W środku jest łazienka. Możesz z niej korzystać. Mój dom jest twoim domem.
Weszłam przez drzwi. W środku chatka była otwarta i schludna, z pięknymi kamiennymi ścianami i drewnianą podłogą. Barwne tureckie dywany wisiały na ścianach. Mała kuchnia umiejscowiona była po prawo. Była w niej stara instalacje elektryczna, więc pewnie był tu gdzieś generator. Przeszłam przez salon, obok wygodnej sofy, przykrytej białym kocem, aż na tył, gdzie znalazłam małą łazienkę z toaletą, prysznicem i umywalką. Sprawdziłam kran. Woda trysnęła do metalowej umywalki. Bieżąca woda aż tutaj. Astamur dogadzał sobie.
Skorzystałam z łazienki i obmyłam twarz i dłonie. Kiedy wyszłam Astamur rozpalał ogień w dużym, kamiennym kręgu za domem.
Będziemy gotować na ogniu - ogłosił. - Tradycyjna górska kolacja.
Atsany zniknął w domu i wrócił z naręczem koców. Pomogłam rozłożyć je na ziemi.
Astamur przyniósł sporą patelnię, wypełnioną kawałkami cebuli, mięsa, nasionami granatów i jakimś sosem i zaczął nadziewać je na duże szpikulce.
Doszedł do mnie aromat sosu. Usta wypełniły mi się śliną. Nagle uświadomiłam sobie, że umieram z głodu.
Astamur ustawił szpikulce nad ogniem i poszedł się ogarnąć. Aromat dymiącego drewna wymieszał się z zapachem mięsa skwierczącego w ogniu. Na zachodzie niebo powoli stawało się pomarańczowe i nabierało głębokiej czerwieni, podczas gdy na wschodzie, ponad górami, było przejrzyście purpurowe niczym ametyst.
Astamur zaproponował mi szaszłyka. Wgryzłam się w mięso. Prawie rozpływało się w ustach. Byłam w siódmym niebie.
- Dobre ? - zapytał z troską Astamur.
- Mmmm - powiedziałam mu, próbując żuć i mówić jednocześnie. - Pepyszne. Nalepsza szecz jaką kiedyolwiek adłam.
Atsany odchylił się i roześmiał.
Pasterz uśmiechnął się pod wąsem i podał mi butelkę wina. - Domowej roboty.
Pociągnęłam łyka. Wino było słodkie, odświeżające i zaskakująco delikatne.
- Mieszkasz tu sam> - spytałam.
Astamur przytaknął - Lubię to. Mam swoje stado. Mam psa. Mam ognisko i czysty górski strumień. Żyję jak król.
Atsany powiedział coś. Astamur wzruszył ramionami. - Zamki są dla władców. Królowie przychodzą i odchodzą. Ktoś musi być pasterzem.
- Nie tęsknisz za ludźmi. Musisz być samotny na tej górze. - Ja bym za nimi nie tęskniła. Mogłabym spokojnie postawić domek w górach i mieszkać tam sama. Żadnych zmiennokształtnych. Żadnych matek ze złamanymi sercami. Żadnych „Tak Małżonko”, „Proszę Małżonko”, „Pomóż nam Małżonko”. W tej chwili wydawało się to być szczęściem w czystej postaci.
Astamur uśmiechnął się. - W dole, w miastach ludzie walczą. Przez jakiś czas też walczyłem, aż miałem tego dosyć. - Podciągnął nogawkę. Brzydka blizna szpeciła jego łydkę. Wyglądało to na sprawkę noża lub pchnięcia mieczem. - Rosjanie.
Poruszył zabawnie brwiami i ściągnął koszulę, ukazując starą ranę po kuli na klatce piersiowej. - Gruzini - roześmiał się.
Atsany przewrócił oczami.
- Czy on rozumie, co mówisz? - spytałam.
- Tak. To jego własny rodzaj magii - odpowiedział Astamur. - Gdyby nie chodziło o zaopatrzenie nigdy nie schodziłbym do miasteczka. Ale mus to mus. Trudno żyć jak król bez papieru toaletowego.
Skończyliśmy posiłek. Atsany wyciągnął fajkę i powiedział coś z uroczystym wyrazem twarzy.
- Mówi, że ma u ciebie dług. Chce wiedzieć jak go spłacić.
Krzaczaste brwi Atsany zeszły się razem. Wyjął fajkę i pouczył mnie poważnym głosem, akcentując słowa fajką. Najwyraźniej była to bardzo poważna przemowa. Na nieszczęście dla niego nie miał nawet pół metra wzrostu. Zagryzłam wargę żeby się nie roześmiać.
- Chcesz krótką czy długą wersję? - spytał Astamur.
- Krótką.
- Ocaliłaś mu życie, ma u ciebie dług i powinnaś pozwolić mu go spłacić. Ta ostatnia część to rada ode mnie. Unieszczęśliwi go posiadanie u kogoś długu. Zatem czego chcesz? Ma ci pokazać bogactwa? Pragniesz żeby mężczyzna zakochał się w tobie?
Gdyby tylko miłość była tak prosta. Westchnęłam. - Nie. Nie chcę bogactw i mam faceta. To nie do końca jest człowiek. I nie do końca go mam - utknęłam gdzieś pośrodku.
Astamur przetłumaczył. - Więc czego chcesz?
- Niczego.
- Musi być coś, czego pragniesz.
Dobra. - Spytaj go, czy podzieliłby się ze mną magicznym słowem.
Astamur przetłumaczył.
Atsany zamarł i powiedział coś, a słowa toczyły się z jego usta szybko, jak kamyki ze zbocza góry.
- Mówi, że to mogłoby cię zabić.
- Powiedz mu, że mam już parę magicznych słów, więc prawdopodobnie nie umrę.
- Prawdopodobnie? - Astamur uniósł brwi.
- Są na to nikłe szanse.
Atsany westchnął.
- Powiedział, że zrobi to, ale nie mogę patrzeć. Pójdę sprawdzić owce. - Astamur wstał i poszedł w stronę pastwiska. - Postaraj się nie umrzeć.
- Zrobię, co w mojej mocy.
Atsany pochylił się, wziął szpikulec i napisał coś na ziemi. Spojrzałam.
Zalała mnie lawina agonii, eksplodując w skręcony wir jarzących się linii. Zwijałam się w środku, a każdy obrót bolał bardziej i bardziej, jak gdyby mój umysł coś rozdzierało, cięło niewidzialną brzytwą warstwa po warstwie. Zepchnęłam do środka kaskadę bólu, płynącą coraz szybciej, rozpaczliwie próbując nie odpłynąć gdzieś daleko.
Świat wyłonił się z blasku. Musiałam uczynić je swoim albo by mnie zabiło.
- Aarh. - Stop.
Ból znikł. Powoli, po kawałeczku wracałam do świata: zielona trawa, zapach dymu, odłegłe hałasy owiec i Atsany wycierający ziemię stopą. Udało mi się. Znowu. Udało mi się.
- Nie umarłaś - powiedział Astamur, zbliżając się. - Obaj jesteśmy bardzo zadowoleni.
Astany powiedział coś z uśmiechem.
- Chce żebym ci powiedział, że jesteś dobrą osobą. Jest zadowolony, że masz to słowo. To pomoże ci w zamku z tymi wszystkimi lamassu. W każdym razie on jest zdziwiony, że je tam trzymacie. Nie wiecie, że pożerają ludzi?
12