ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 3
Kiedy Curran i ja zeszliśmy z dachu w
poszukiwaniu śniadania, Barabas złapał nas w
zasadzkę sterty dokumentów.
- Co to jest – dumałam nad pięciocentymetrowym
stosem.
- Wszystko, co musi być podpisane zanim
będziecie mogli wyruszyć na Morze Czarne.
Wskazał
najbliższą
salę
konferencyjną.
Dostarczono tam śniadanie. Talerze z jajecznicą,
górkami bekonu, stosikami kiełbasy i górami
smażonego mięsa dzieliło miejsce z dzbankami kawy i
wieżami naleśników. Owionął mnie zapach jedzenia.
Nagle zrobiłam się straszliwie głodna.
Czy już całą Twierdza wie, że wyruszamy? –
spytał Curran.
- Jestem pewien, że kilka osób zaspało, ale cała
reszta wie.
Barabas położył dokumenty na stole i odsunął
mi krzesło.
– Dla ciebie.
- Jestem głodna i nie mam na to czasu.
Oczy Barabasa pozostały bezlitosne.
- To go znajdź Alfo. Masz dwie ręce, możesz jeść i
podpisywać jednocześnie.
Curran wyszczerzył się w uśmiechu.
- Cieszysz się moim cierpieniem? – zapytałam.
- To dziwaczne, że wdajesz się w strzelaninę bez
ż
adnej broni oprócz miecza, a zwykła papierkowa
robota wzbudza twoją panikę.
Barabas położył grubszy stos dokumentów przed
nim. Curran zaklął.
Zmiennokształtni
mieli
bardzo
wysoki
metabolizm, co pomagało rozprawiać się z jedzeniem i
oszczędzać
energię
na
zmiany
kształtu.
Ten
metabolizm
pozwalał
im
obżerać
się
do
nieprzyzwoitości. Obserwowanie jedzącego Curran
było przerażającym doświadczeniem. Nie spieszył się
ani nie można powiedzieć, by pożerał jedzenie. Po
prostu… jadł je w ogromnych ilościach. Myślałam, że
z czasem przywyknę do tego, ale kiedy zaczął trzeci
górowaty talerz, aż zamrugałam ze zdziwienia. Musiał
nie zjeść kolacji wczoraj wieczorem.
Drzwi pokoju konferencyjnego otworzyły się i
Jim wkroczył jak burza. Dwa metry wzrostu, ciemna ,
gładka skóra i spojrzenie, które sprawiało, że się
cofałeś i szukałeś najbliższego wejścia; Jim pracował
jako szef ochrony Gromady. Znaliśmy się z czasów,
kiedy oboje pracowaliśmy dla Gildii Najemników i od
czasu do czasu wykonywaliśmy wspólnie zadania. Ja
potrzebowałam pieniędzy, a Jim nie był w stanie
znieść współpracy z nikim innym.
Hello Jim…
Jim pochylił się nad stołem. – Jadę.
- Nie – powiedział Curran. – Potrzebuję cię tutaj.
Musisz kierować Gromadą kiedy mnie nie będzie.
- Niech Mahon to robi.
Mahon
Delany,
alfa
Klanu
Dużych,
był
egzekutorem Gromady. Wychował Curran po tym, jak
jego
rodzina
została
zamordowana
i
był
prawdopodobnie
najbardziej
poważanym
pośród
czternastu alf Gromady. Chociaż nie był powszechnie
lubiany.
- Szakale by się zbuntowały i dobrze o tym wiesz
– powiedział Curran. – Ty możesz utrzymać klany
razem. Mahon tego nie potrafi. Jest staroświecki i
brutalny, a jeśli dam mu władzę, wrócimy do wojny
domowej.
- A kto będzie pilnował twojego tyłka, gdy tam
będziesz? Nie chodzi tylko o to co oni robią, chodzi o
przewidywanie co mogą zrobić i jak to mogą zrobić.
Kto się tym zajmie dla ciebie?
- Nie ty – odpowiedział Curran. - Potrzebuję cię
tutaj.
Jim zwrócił się do mnie. – Kate?
Jeśli sądził, że dam się w to wplatać, to chyba
zwariował.
- Och, spójrz ile mam papierkowej roboty do
odwalenia. Nie mogę teraz rozmawiać, jestem bardzo
zajęta. :D
Jim klapnął na krześle, wyglądając jakby chciał
kogoś udusić.
Barabas położył następny dokument przede mną.
Oj.
- Powinieneś pozwolić Kate zająć się tym –
powiedział Jim. – Sam nigdy nie organizowałeś
takiego przedsięwzięcia. Ma więcej doświadczenia w
ochranianiu i jest w tym niezła.
- Nie tylko jestem niezła, jestem w tym świetna i
dobrze o tym wiesz.
- Już to omówiliśmy – dodał Curran. – Ona
chroni Desandrę, ja warczę i ogarniam kontakty
między stadami, a kiedy ona coś mi każe, to robię to.
Mamy to rozpracowane Jim.
- Albo przynajmniej myślą, że mają. – Barabas
wziął
dokument,
który
właśnie
podpisałam
i
dmuchnął na atrament.
Weźcie Barabasa – powiedział nagle Jim. – Jeśli
nie chcecie wziąć mnie, weźcie Barabasa. Jest
przebiegły, i jest paranoikiem z manią prześladowczą.
Będzie doskonały.
Curran spojrzał na mnie, a ja na Barabasa. Ten
obnażył równe, ostre zęby.
- Jak mógłbym odmówić po takiej rekomendacji?
- Kogo chcesz jako wsparcie? – Zapytałam.
- George – odpowiedział Barabas.
George tak naprawdę miała na imię Georgetta i
groziła śmiercią ludziom, którzy ośmielili się użyć jej
pełnego imienia. Była córką Mahona i pracowała jako
urzędnik sądowy Gromady.
Hello Georgetta ☺
- Zna prawa i jest przeciwieństwem i jest bardzo
spokojna. – Zarekomendował Barabas.
- Jeśli weźmiecie George, Mahon też będzie chciał
jechać.
Hello Mahon
- To nie jest taki zły pomysł – powiedział Curran.
– Mahon jest świetnym wojownikiem i miałbyś go z
głowy. Poza tym jest niedźwiedziem, więc górale będą
mieli do niego szacunek.
- Skoro ja jadę, Jezebel też będzie chciała
pojechać – wtrącił Barabasz.
- Nie.
Jezebel, moja druga „niania” z klanu boud miała
niezły charakterek.
- Mogę spytać dlaczego?
- Pokłóciłeś się z Ethanem w środę?
Hello Jezebel
Barabas odsunął się. Etan był jego chłopakiem i
ich związek zapowiadał się świetnie, ale teraz im nie
wychodziło.
- To nie była kłótnia, to była ożywiona dyskusja.
- Wiesz, jak się o niej dowiedziałam?
- Z pewnością mi powiesz.
- Zobaczyłam Jezebel wychodzącą zdecydowanym
krokiem, z wyrazem determinacji na twarzy i
musiałam
spędzić
następne
pół
godziny
na
tłumaczeniu jej, że połamanie nóg Etanowi, że pomoże
twojemu związkowi. Reaguje zbyt przesadnie na
jakąkolwiek zniewagę. Udajemy się w miejsce, gdzie
będziemy mniej liczny, obrażani i nieustannie
prowokowani. Jeden zły ruch z jej strony i jesteśmy
skończeni.
- Rozumiem – powiedział Barabas. – Postaram się
przekazać to jej delikatnie.
- A może Keira? – Powiedział Jim.
Curran uniósł brwi. – Jesteś pewien?
- Tak.
- Kim jest Keira – spytałam.
- Moją siostrą- Jim odpowiedział.
Hello Keira :D
- Masz siostrę? – Wiedziałam, że Jim ma rodzinę.
Po prostu nigdy ich nie poznałam, ani nie widziałam.
- Ma trzy – dodał Curran.
- Dlaczego nigdy jej nie poznałam?
- Spotkałaś ją – powiedział Jim. – Po prostu nie
pamiętasz, bo nigdy ci nie powiedziałem, kim była.
- Och, więc informacje o twojej rodzinie są
zastrzeżone, co?
- Rzucił mi twarde spojrzenie. – Właśnie.
Kiedy żart przelatuje obok jaguarołaka, to czy
wydaje jakiś dźwięk?
- Jesteś pewien, że chcesz wysłać swoją siostrę z
nami na drugi brzeg oceanu? Skoro nie jestem
wystarczająco dobra, by ja poznać i w ogóle?
- Keira jest weteranem wojskowym – odpowiedział
Jim. – Jest w tym dobra i jest też lojalna.
Próbowałam wyobrazić sobie żeńską wersję Jima,
ale zamiast tego wyszedł mi Jim w sukience. Obrazek
był niepokojący :D
- Spytałeś ja przynajmniej? – zapytał Curran.
- Wiem, że pojedzie.
- Więc zapisujemy ja, chyba że powie nie.
Podpisałam sześć papierów, ale mój stosik
dokumentów wcale się nie zmniejszał. Tak jakby to
badziewie rozmnażało się podczas gdy ja pracowałam.
- Skąd weźmiecie statek – dopytywał się Jim.
-
Możemy
użyć
zwykłego
frachtowca
pasażerskiego – odpowiedział Curran.
- To nie zda egzaminu – stwierdził Jim. –
Przepłynięcie Atlantyku to trudne zadanie. Możecie
dotrzeć tam w mniej więcej trzy tygodnie, ale musicie
spieszyć się powrotem, z fiolkami panaceum, a nie ma
pewności, że frachtowiec akurat będzie na miejscu.
Musicie wynająć statek i załogę, żeby czekali na was
w porcie przez jakiś miesiąc.
- Więc wynajmij jakiś – oparła Curran. – Albo
kup. Wszystko mi jedno.
- Nie wiem, czy damy radę. To nie jest tylko
kwestia pieniędzy. Chodzi o doświadczonego kapitana
i zdyscyplinowaną załogę. – Jim zabębnił palcami o
blat stołu i wstał. – Muszę się tym zająć.
Młody mężczyzna wszedł i zatrzymał się tuż za
drzwiami. Poruszał się bezszelestnie jak duch. Wciąż
smukły, ale nabierający potężnych kształtów. Miał
krótkie, brązowe włosy i twarz, która zatrzymywała cię
w miejscu. Nie tak dawno temu ludzie zatrzymywali
się, bo był tak piękny. Teraz zatrzymywali się, bo nie
byli pewny, co facet z taka twarzą zarobi za chwilę.
Kiedy jeszcze był ładny, pracował jako szpieg dla
Jima. Ludzie brali Dereka Gaunta za ślicznego
głupka, ale nic nie umykało jego uwagi. Nie miał
szczególnie szczęśliwego dzieciństwa. Sprawiło ono, że
był bezwzględny, twardy, zdyscyplinowany i zupełnie
oddany pracy. Potem zdarzyło się coś złego i cenę za
to zapłaciła twarz Dereka. Kształt twarzy się nie
zmienił, ale dramatyczne wydarzenia odcisnęły na niej
swoje piętno – czyste linie pogrubiły się i zniknęły
jakiekolwiek ślady miękkości. Brązowe oczy były teraz
twarde i niedostępne, a kiedy zdecydował się być
nieprzyjazny, miały kompletnie nieodgadniony, pusty
wyraz. Widziałam taki rodzaj spojrzenia u weteranów
walczących na arenach. Mówiło ono, że nie jesteś
istotą ludzką, tylko przeszkodą do usunięcia. To
spojrzenie martwiło mnie. Derek był przyjacielem.
Iskierka humoru, która była jego częścią, stawała się
coraz bardziej przygaszona. Jeśli zniknęłaby zupełnie,
Derek znalazłby się w czarnej dupie. Ja już tam
wcześniej byłam i wiem, jak trudno się stamtąd
wydostać.
Curran udawał, że go nie widzi.
Helloooooooo Derek <3
Derek nic nie powiedział, po prostu tam stał.
- Tak. – Powiedział Curran bez odwracania się.
Derek kiwnął głową i odszedł bez słowa. Teraz
mieliśmy pięcioro: Barabasa, George, Mahona, Dereka
i ewentualnie Keirę. Kontrakt mówił, że górale
spodziewali się, że weźmiemy nie więcej niż piętnastu
ludzi. Curran i ja ustaliliśmy, ze będzie dziesięć osób,
wyłączając nas. To była ładna, okrągła liczba i
pokazywała, że się nie boimy.
Jim siedział, wpatrując się w przestrzeń tym
specyficznym szklanym wzrokiem, który mówił, że
trzy czwarte jego mózgu było zajęte czymś innym.
- Dobrze się czujesz? – spytałam go.
Spojrzał na mnie – Gdzie ja do cholery znajdę
statek…?
- Strażnik podszedł do drzwi.
- Tak? – zapytałam.
- Cioteczka B jest tu i chce rozmawiać z
Małżonką.
Spotkanie z alfą Klanu Bouda było jak wsadzanie
łapy do rozdrabniarki do śmieci. Mogła się włączyć w
każdej chwili, bez ostrzeżenia.
Curran wstał. – Muszę już iść.
- Tchórz – powiedziałam do niego.
- Wyszczerzył się do mnie. – Do zobaczenia
później kotku. Chodź Jim, ty też musisz iść :D
Ruszyli korytarzem. Spojrzałam na Barabasa.
- Tu jest tylko jedno wyjście. Jak zamierzają się
stąd wydostać nie mijając jej ?
- Schowają się w pokoju strażników dopóki nie
przejdzie. Mam ją przyprowadzić?
- Nie mogę od tego uciec, prawda?
- Nie.
Westchnęłam. – Dobra. Miejmy to za sobą.
***
Alfa Klanu Bouda miała na sobie wiśniowo- białą,
letnią sukienkę w ogromniaste czerwone maki. Włosy
związanie
w
niedbały
kok.
Para
okularów
przeciwsłonecznych sterczała nad czołem. Gdyby
dodać słomkowy kapelusz i kosz piknikowy…
Cioteczka B, była tuż po pięćdziesiątce, ale takiej
pięćdziesiątce, za którą każda kobieta dałaby się
zabić. Jej skóra była gładka, jej makijaż powściągliwy,
ale doskonały, figura dojrzała, ale wciąż przyciągająca
wzrok. Często się uśmiechała, a jej głos ociekał
słodyczą. Jednak kiedy naprawdę spojrzała na ciebie,
włosy na karku stawały dęba, bo rozumiałeś, że była
bystra, bezwzględna i niebezpieczna jak diabli.
Rządziła klanem Bouda, a nikt, kto dawał sobie radę z
ponad trzema tuzinami hienołaków, nie powinien być
niedoceniany. Niewiele rzeczy przyprawiał mnie o
ciarki, ale ona była jedną z nich. Obecnie Cioteczka B
była po mojej stronie, ale nie miałam złudzeń, to była
warunkowa forma przyjaźni. W momencie, gdy
przestałabym być dla niej i jej klanu użyteczna,
zapomniałaby o moim istnieniu.
Cioteczka B
Za nią weszła Andrea Nash, moja najlepsza
przyjaciółka i obecna beta klanu boud.
Andrea ☺
Niska,
ś
miertelnie
groźna
blondynka
była
zaręczona (a nie sparowana? ^^) z synem Cioteczki B,
Raphaelem.
Ludzie
naprawdę
lubili
Andreę.
Wydawała się być miła i przyjazna. Była tez w stanie
strzelić w kropli domina z ogromnej odległości i
zmieniała się w potwora ze szponami rozmiarów
mojego małego palca.
Uśmiechnęłam się do Cioteczki B i wskazałam
stół. – Dołączcie do mnie proszę.
Dla zmiennokształtnych zaoferowanie jedzenia
miało pewne szczególne znaczenie. Mogło być
deklaracją uczuć lub potwierdzeniem statusu alfy. Ci,
którzy
oferowali
jedzenie
ogłaszali
się
odpowiedzialnymi za tych, które je brali. Pomimo
faktu, że Cioteczka poinformowała mnie o tym
zwyczaju zanim zostałam Małżonką, próbowała mnie
potem nakarmić. Teraz stałam wyżej w łańcuchu
pokarmowym i role się odwróciły.
- Chętnie skorzystam. – C. B. usadowiła się po
mojej prawej stronie. Andrea jak beta stanęła za nią.
Zerknęłam na nią.
- Poważnie?
Andrea westchnęła. – Och dobra, tylko nie mów
nikomu. – Klapnęła na krzesło obok mnie. Podałam
jej talerz.
- Co was sprowadza… po tych wszyyyystkich
schodach?
- Martwię się o twoje dobro.- C. B. wsunęła
kawałek bekonu w naleśnik, złożyła go i ugryzła
troszkę. – I o przyszłość mojego klanu, oczywiście.
Oczywiście ^^ - Chodzi o podróż w kierunku
Morza Czarnego?
- Oczywiście. Czy Curran wspomniał o incydencie
z Desandrę?
Zaczyna się. – Tak.
- Czy wspomniał również, że to ja eskortowałam
ją w drodze powrotnej do jej ojca?
O mamusiu. – Nie.
- Jaki on roztrzepany… - C.B. wzięła następny
kęs. – Oboje, mój drugi mąż i ja, wybraliśmy się w tę
podróż. Jego rodzina była z Iberyjskiej Peninsuli.
Połowa naszego klanu pochodzi z Afryki, a połowa z
półwyspu Iberyjskiego, ale to tylko taka mała
dygresja. Koniec końców byłam tam. Poznałam Jarka
Krala, ojca Desnadry. To troglodyta.
Zakrztusiłam się kawą.
- Jest bezlitosnym, brutalnym wandalem bez
kawałka sumienia.
Woooow.
- Pochodzi z nic nie znaczącej rodziny, więc ma
obsesję na punkcie ustanowienia swojej ‘królewskiej
dynastii’. Tak się przejął przekazaniem swoich
marnych genów, że to doprowadza go do szaleństwa,
zresztą od początku nie był normalny. Każde z jego
dzieci, oprócz Desandrę, zmieniło się w loupa lub dało
się zabić, więc kupczy nią jakby była jakąś
wystawową jałówką, a ona się na to godzi. Desandrę
to popychadło.
Dobra. To był najwyraźniej dzień na szczere
rozmowy z klanem Bouda. Dolałam sobie kawy.
Curran miał rację. Jeśli Jarkowi tak bardzo zależało
na dynastii, nie powinien tak się palić do zabicia
własnej córki tylko po to żeby zatrzymać jakiś górski
szlak. Zmiennokształtni z Karpat prowadzili jakąś
dziwną grę i miałam wrażenie, że będą strzelać
bramki naszymi odciętymi głowami.
C.B. zerknęła na swoją filiżankę. Barabas dolał
jej kawy. – Dziękuję mój drogi. Kate, musisz być
ś
wiadoma sposobu, w jaki będziesz tam postrzegana.
Curran jest Władcą Zwierząt, czymś niezwykłym
wśród zmiennokształtnych. Większość alf prowadzi
stada złożone z jednego gatunku, wyjątkowo dwóch.
Większość z nich jest zmuszona odpierać wyzwania z
zewnątrz i z wewnątrz swojego terytorium. Curran
rządzi ogromnym, zamożnym stadem i w Stanach
właściwie nie ma rywali. Jego terytorium jest
bezpieczne.
- To dlatego, że nikt nie jest na tyle głupi żeby się
na niego porywać – stwierdziła Andrea.
- Dokładnie. Jednak Alfy z Karpat nie do końca
rozumieją, do czego on jest zdolny i dla nich Curran
jest okazją. Będą chcieli albo go zabić – ale nikt tam
raczej nie jest samobójcą- albo skorzystać na
przymierzu z nim. Chodzi o to, że dla nich Curran jest
wartościowy… w odróżnieniu od ciebie. Dla nich
jesteś
przejściową
rozrywką,
która
urosła
do
rozmiarów
obsesji.
Utrudnieniem,
które
trzeba
usunąć,
ponieważ
najłatwiejsza
droga
do
sprzymierzenia się z Curranem prowadzi przez
kobietę.
- Albo panaceum. – Wciąż nie byłam pewna,
dokąd ona zmierza.
- Jam wątpliwości ci do tego, czy rzeczywiście
będą chcieli zapłacić w panaceum. – C.B. zwinęła
sobie kolejnego naleśnika. – Ale jestem pewna, że w
chwili, gdy wsiądziesz na pokład, będziesz celem.
Jesteśmy co do tego zgodne?
- Chcą mieć zabawę, to będą ją mieli.
C.B. westchnęła. – Nie mam wątpliwości co do
twoich umiejętności szermierczych moja droga. Myślę,
ż
e wszyscy tutaj wiem, że potrafisz zadbać o siebie.
Boję się, że znajdę cię w jakiejś górskiej przepaści z
czaszką
roztrzaskaną
na
skutek
jakiegoś
„niefortunnego” wypadku. Albo, że spadnie na ciebie
zupełnie przypadkowo, dach jednej z tych, uroczych,
wiejskich, europejskich chatek. Albo, że ktoś
przypadkowo strzeli ci w plecy z odległości ośmiuset
metrów. To byłoby straszne. Wszyscy wyraziliby swoje
ubolewanie i wysłaliby pełną współczucia, piękną,
młodą dziewczynę, ubraną tylko w kokardkę, wprost
do jego sypialni, żeby go pocieszyć.
- Pochyliłam się. – Naprawdę sądzisz, że przyjąłby
taki rodzaj pocieszenia?
- Pochyliła się ku mnie. – Wolałabym tego nie
sprawdzać. Wiem też, że Mahon chce pojechać, a
kiedy ten stary niedźwiedź czegoś chce, zwykle to
dostaje.
Jak do cholery dowiedziała się o tym? – Masz
szpiegów w Klanie Dużych?
- Mam szpiegów wszędzie.
Spojrzałam na Andreę, która gromadziła bekon
na talerzu.
- Była n herbatce z żoną Mahona.
C.B. spojrzała na nią. – Ty i ja musimy
popracować nad twoja aurą tajemniczości.
Andrea wzruszyła ramionami. – To moja
najlepsza przyjaciółka. Nie będę jej okłamywać.
Podniosłam pięść i zrobiłyśmy żółwika.
C.B.
westchnęła.
–
Mahon
nie
pojechał
poprzednio. Wini się za odniesioną przez nas porażkę.
Musiał zostać w domu i prowadzić stado i prawie
zrujnował wszystko, na co Curran tak ciężko
pracował.
Przypomnij
mi
kiedyś,
ż
ebym
ci
powiedziała, co zrobił szakalom. Mahon nie jest twoim
przyjacielem. Wspiera cię, bo Curran cię wybrał, ale w
jego oczach najnędzniejsza zmiennokształtna byłaby
lepszą partnerką dla Curran niż ty. To nie jest nic
osobistego. Mahon przeżył wiele i to sprawiło, że jest
taki
ograniczony
jeśli
chodzi
o
nie-
zmiennokształtnych.
Nie
podejmie
próby
skrzywdzenia ciebie, ale jeśli przydarzy ci się coś
złego, odetchnie z ulgą i nadzieją, że Curran znajdzie
sobie miłą zmiennokształtną dziewczynę.
Mahon i ja osiągnęliśmy porozumienie. Nie
byliśmy wprawdzie najlepszymi przyjaciółmi, ale
wątpiłam, by chciał mi wbić sztylet w plecy. To nie
było do niego podobne.
- Czy jest jakiś morał na końcu tej bajki? Jakieś
ciasteczko na osłodę?
- Potrzebujesz przyjaciela w zespole – odparła
C.B.
Dlatego jadę z tobą – Andrea wsadziła sobie
bekon do ust i go przeżuwała.
- A co z tym, że jesteś zwierzołakiem?
Ojciec Andrei rozpoczął swoje życie jako zwierzę,
które zyskało możliwość zmiany formy na ludzką.
Czyniło
to
z
niej
zwierzołaka,
a
niektórzy
zmiennokształtni uważali, że taki jak ona powinno się
zabijać.
- Mają to gdzieś – Powiedziała C.B. – W
niektórych sprawach są bardziej zacofani, a w innych
mniej. Jest wielu zmiennokształtnych w Karpatach i
zwierzołaki są czymś rzadko spotykanym, ale nie
dziwacznym. Nic jej nie grozi z tego powodu.
- Raphael dołączy do nas – powiedziała Andrea. –
Więc masz podwójne zabezpieczenie. Nikt cię nie
zabije na naszej zmianie.
Więc o to chodziło. Było i ciasteczko dla mnie.
– Oooooo. Nie miałam pojęcia, że ci zależy. Jestem
wzruszona.
- Powinnaś być – Andrea odgryzła kolejny
kawałek bekonu. – Jestem gotowa opuścić czułe
objęcia mojej przyszłej teściowej dla twojego dobra.
- Jeśli o to chodzi – rzuciła C.B. – to ja też jadę.
O mój Boże. Ciasteczko było zatrute.
Szczęka Andrei opadła i miałam widok na na
wpół zjedzony bekon, czego wolałabym nie oglądać.
- Rozumiem, że dopiero teraz się o tym
dowiadujesz? – spytałam.
Przytaknęła.
–
Nie
tak
się
umówiliśmy!
Postanowiliśmy, że Raphael i ja z nią jedziemy.
C.B. wzruszyła ramionami. – To przywilej alf –
możemy zmieniać zdanie.
Andrea wytrzeszczyła na nią oczy. – A co z
klanem?
- Leigh i Tybalt mogą się tym zając podczas
naszej nieobecności. Dadzą sobie radę sami przez te
trzy miesiące.
- Curran na to nie pójdzie – powiedziałam jej. Nie
byłam pewna czy JA na to pójdę…
- Zgodzi się jeżeli ty go poprosisz moja droga. To
co powiem nie może opuścić tego pokoju. – C.B.
odłożyła
widelec.
–
Każda
małżonka,
którą
zaakceptowałby Mahon jest dla nas zła. Jeśli
niedźwiedź wprowadzi swoje rządy, ty Kate nigdy nie
urodzisz Curranowi dziecka, a Ty – zwróciła się do
Andrei – nigdy nie zasiądziesz w Radzie Gromady.
Jesteś zwierzołakiem. Nie zabije cię, ale zrobi
wszystko, co w jego mocy, by cię odsunąć. Twoje
dzieci – moje wnuczęta – będą dorastać wiedząc jak to
jest, być o szczebel niżej niż wszyscy inni.
W jednej chwil urocza blondynka zniknęła i
zimna zabójczyni z sokolim wzrokiem siedziała na
miejscu Andrei. – Niech tylko spróbuje.
- Nie! – Czerwone światełka zapaliły się w oczach
C.B. – Nie będziemy czekać aż spróbuje. Nie jest nas
wystarczająco dużo, by przeciwstawić się temu.
Musimy wyprzedzać o krok naszych przeciwników.
Zmusimy ICH do działania. Ty będziesz osłaniała jej
tyły, a Raphael tyły Currrana i razem będziemy
pilnować naszych wspólnych interesów. Potrzebujesz
panaceum moja droga. Zaufaj mi. Dołożę starań
ż
ebyśmy je zdobyli.
Andrea uniosła palec i otworzyła usta.
- To postanowione, Andrea.
Andrea zamknęła usta.
- Powiedz o tym Curranowi. Przedyskutujcie to
między sobą. Ja się będę pakować. Dziękuję za
wspaniałe śniadanie.
Cioteczka B. wstała i wyszła. Poczekałyśmy aż
drzwi się zamkną za nią.
- Ta kobieta doprowadza mnie do szaleństwa –
Andrea zawarczała.
- Ona tak na serio?
- Ma ostatnio małą obsesję na tym punkcie –
powiedziała Andrea. – Odkąd zostałam betą, a potem
Raphael oświadczył się, jedyne o czym mówi, to jak to
ona zaraz pójdzie na emeryturę i spędzi starość na
niańczeniu wnucząt. To są teoretyczne, przyszłe
wnuczęta. Raphaelowi i mnie wcale się nie spieszy.
Mówi, że jest już zmęczona.
- Wygląda ci na zmęczoną?
- Pewnie mnie przeżyje. Będę staruszką, a ona
wciąż będzie obiecywała, że przejdzie na emeryturę.
Znam to spojrzenie. Zabierze się w tę podróż, czy nam
się to podoba, czy nie.
Westchnęłam.
Andrea potrząsnęła głową. – Morza Czarne, tak?
To tam, gdzie było Złote Runo i gdzie Jazon
wyhodował armię z zębów smoka?
- Tak, to właśnie tam.
- Co potem stało się z Jazonem?
- Poślubił Medeę, księżniczkę – wiedźmę, która
pochodziła z Kolchidy.
- I żyli potem długo i szczęśliwie?
- Zostawił ją dla innej kobiety, więc zabiła ich
dzieci, posiekała na gulasz i nakarmiła go nim.
Andrea położyła na wpół zjedzona kiełbaskę na
talerzu i odsunęła go.
- Cóż, przynajmniej ja tam będę, żeby osłaniać
twój tyłek.
Od razu mi ulżyło. – Dziękuję.
Andrea skrzywiła się – Nie ma za co. Muszę
powiedzieć Raphaelowi, że jego droga mamusia jedzie
z nami. Bardzo się ucieszy z rozwoju sytuacji.
***
Poszłam poszukać Curran. Znając go pewnie
zaszył się gdzieś z Jimem, żeby ułożyć listę
zmiennokształtnych, którzy zabiorą się z nami. Założę
się, że to „gdzieś” to była – nie-tak-bardzo-sekretne
legowisko Jima dwa piętra poniżej górnego poziomu
Twierdzy. yyyyyyy? Jim szczerze kochał swoja
pracę i zawsze jakoś udawało mu się znaleźć ludzi,
którzy kochali ją tak samo jak on. Przenieśli to całe
szpiegowanie na wyżyny. Jakimś sposobem zwykłe
wejście do pokoju wydawało się nieodpowiednie.
Powinnam założyć czarne ubranie i zakraść się,
dramatycznie błyskając nożami.
Byłam pięć metrów od Sali operacyjnej, gdy
usłyszałam głos Mahona i zatrzymałam się.
- … nie kwestionuję jej umiejętności. Jest dumna
i niezdyscyplinowana i nie daje przemówić sobie do
rozsądku. Pakujemy się w straszne gówno. Wszystko
będzie pod obstrzałem – je pojawienie się, Twój
związek i to, że jest człowiekiem. Pytam więc, jak ona
poradzi sobie w stresie.
Mahon i ja nigdy nie staniemy jak równy z
równym, tego byłam pewna. Zdecydowałam, że nie
potrzebuję jego aprobaty, więc przestałam się starać o
nią.
- Kate poradzi sobie – powiedział Curran.
- To zły pomysł.
- Usłyszałem za pierwszym razem – odparował
Curran. – Kate jedzie z nami. Za dużo się martwisz.
Weszłam do pomieszczenia. Curran, Jim i Mahon
stali przy małym, kuchennym stole. Curran i Jim
trzymali kubki, które prawdopodobnie zawierały
opatentowaną kawę Jima: czarną i wściekłą. Kawałek
papieru leżał na stole – lista dziesięciu nazwisk.
Curran i Jim ułożyli listę jadących, a ja miałam
zamiar ją zmienić.
- Właśnie wychodziłam – powiedział Mahon i
wytoczył się z pokoju.
- Kawy? – zapytał Jim.
- Nie, dziękuję – wiedziałam bardzo dobrze jak
smakuje ta kawa.
- Cioteczka B., Raphael i Andrea chcą być w to
włączeni.
Curran uniósł brwi. – Dlaczego?
- C.B. mówi, ze martwi się o moje dobro.
- Najbardziej martwi się o położenie łapsk na
panaceum – stwierdził Jim.
- Taaaa, wspomniała o tym – spojrzałam na
Curran. – Widzę to tak: bierzemy dziesięciu ludzi, ja
biorę pięć osób i ty bierzesz pięć osób. Wezmę C.B.,
Raphael, Andreę, Barabasa i Dereka w ramach mojej
połowy.
- Może być – odpowiedział Curran. – Mogę
policzyć Dereka jako jednego ze swoich. Dostaniesz
jedno miejsce dodatkowo.
- Nie, oni mi wystarczą. Ty weź to dodatkowe
miejsce.
- Ale naprawdę nie ma sprawy – dodał Curran.
- Ja też nie mam nic przeciwko. Za to, że biorę
C.B. to chyba tobie należy się dodatkowe miejsce :D
- Kurwa. jesteście jak stare małżeństwo, które
znalazło dwadzieścia dolców na parkingu. „Ty je weź”
„Nie, Ty je weź” Nie mogę tego znieść. Odłożył kubek i
pokręcił głową.
- Dobrze – powiedział Curran – chcesz wziąć
Dereka, to jest twój. To listę mamy zapełnioną.
- To znaczy, że usuwamy Paolę z listy. Szczury
będą wkurwione – dodał Jim.
- Poradzę sobie ze szczurami – stwierdził Curran
CURRAN POV
Scena w której Jim opowiada Curranowi o ojcu
Kate
Czas akcji: po tomie 3 „Magia uderza”
Tłumaczenie: Fallen
Siedziałem w swoim biurze rozmyślając jak dobrze
wyglądało teraz moje życie. Magia była w uśpieniu,
miałem gorący kubek kawy i Wspaniałe Wielkie Morze
grało w starym odtwarzaczu CD. Ostatnie kilka
tygodni
było
okropnych.
No
cóż,
to
drobne
niedopowiedzenie. Członkowie Stada złamali moje
pierwsze prawo i razem z Kate wzięli udział w
Północnych
Rozgrywkach.
Derek
został
ranny,
poważnie. Kate prawie zginęła, a ja nie byłem tak
przerażony odkąd moja rodzina została zamordowana.
Doświadczyłem tego samego uczucia bezradności gdy
trzymałem jej bezwładne ciało. Mimo to wygraliśmy,
dzieciak powrócił do zdrowia, choć może nie odzyskał
dawnego wyglądu, a sprawy się uspokoiły.
Nawet
zdołałem
pokazać
temu
pieprzonemu
perwersowi gdzie jego miejsce. Co za marnotrawstwo,
zamiast rozkoszować się mocą swojej prawdziwej
formy, ukrywał się jak tchórz za pięknymi maskami i
prowadził uwodzicielskie gry. Saiman był słaby, ale i
bardzo próżny. Nadszarpnąłem jego dumę. Za pewne
zrewanżuje się w jakiś sposób.
Bawił mnie pomysł kazania Jimowi się go pozbyć. To
byłoby łatwe. Saiman nie miał żadnych przyjaciół ani
rodziny. Kto by za nim tęsknił? Poza tym Saiman miał
do czynienia z wiedzą i sekretami, a ja znałem jaguara
który chętnie spędziłby z nim sporo czasu i wydobył
trochę informacji z tej ślicznej główki.
Piłem kawę z mojego niebieskiego, metalowego kubka.
Będąc dzieckiem, po tym jak zmarli moi rodzice,
ż
yłem przez jakiś czas w lasach i kiedyś natrafiłem na
wakacyjne obozowisko. Był tam zestaw niebieskich,
metalowych naczyń i kubków, taki kempingowy
zestaw naczyń. Ukradłem je wraz z rozpuszczalną
kawą, którą wypiłem tej nocy przy moim skromnym
ognisku. Ten pierwszy kubek kawy smakował jak
czyste niebo. George, córka Mahona, znalazła taki
sam zestaw naczyń i podarowała mi go na święta.
Znajomy zapach i zapukanie do drzwi powiedziały mi,
ż
e przybył mój szef ochrony.
O diable mowa…
Wejść.
Jim wszedł przez drzwi, niosąc grubą skórzaną
teczkę. Gruba przynajmniej na cal. Cudownie. To
zajmie wieczność.
Jim sprawdził korytarz i zamknął za sobą drzwi.
Przybrał
wyraz
twarzy
mówiący
„Musimy
porozmawiać”, który całkowicie różnił się od jego
normalnej miny typu „Jestem draniem, nie wchodź mi
w drogę”, o której Jim sądził że wyraża uprzejmą
neutralność. Nie tylko był imponujący fizycznie;
posiadał
jeszcze
zdolność
promieniowania
zagrożeniem. Myślę że przez większość czasu nie był
tego świadomy. Byłby przerażającym opiekunem w
przedszkolu, ale idealnie sprawdzał się na swoim
stanowisku Alfy Klanu Kotów i mojego zastępcy.
Reszta klanów niekoniecznie go lubiła, ale szanowała
jego moc i pozycję.
– Musimy porozmawiać, – ogłosił bez wstępów.
I tak oto minął mój przyjemny nastój. Podparłem się.
– Jak bardzo złe to jest? – Do cholery, to na pewno nie
będzie nic dobrego.
Położył stare zdjęcie Polaroida przede mną. Na nim
młoda dziewczyna, dwunasto lub trzynastoletnia, z
opuchniętym okiem i rozciętą wargą, spoglądała na
mnie wyzywająco. Wszędzie poznałbym te oczy.
– Kate, – powiedziałem. To nie było pytanie.
– Tak. – Jim usiadł na krześle. – Na tyle na ile
możemy to określić, zdjęcie zostało zrobione w
Gwatemali, ponad dekadę temu. Wygrała turniej
bokserski na gołe pięści. Resztę uczestników stanowili
chłopcy, niektórzy w wieku 16 lat.
– Czy ten turniej jest tam popularny?
–Taa, sądzę że przebija on oglądalność kogutów
rozrywających siebie nawzajem na strzępy?
I ludzie nazywają nas zwierzętami. – Dlaczego mi to
pokazujesz?
Uniósł palec. Najwyraźniej było więcej. Jim otworzył
teczkę, którą trzymał w ręce, wyjął kolejne zdjęcie i
położył je na biurku. Na nim starsza Kate, krótki
rzymski miecz w jej prawej ręce i bandaż na lewym
ramieniu.
– Rio, – ogłosił, – dwa lata później. Walczyła i wygrała
miejski turniej na miecze. Sponsorowany przez jeden
z wielkich gangów. Sposób na rekrutowanie nowych
talentów, jak sądzę. Pojedynki kończyły się kiedy
jeden z walczących był okaleczony bądź zabity.
Okaleczyła większość swoich przeciwników, ale
ostatniemu gościowi, dwa razy od niej większemu i
starszemu, rozcięła gardło w ciągu pierwszych
trzydzieści sekund. Nazwali ją „pequena assassina
‟ i
wciąż ją pamiętają.
„
Mała zabójczyni”. Kate by się to spodobało. Tak więc
jej dzieciństwo było koszmarne. Wiele osób przeszło
przez coś gorszego niż idealne dzieciństwo. Dlaczego
czułem, że to było ważne? Musiało być coś więcej.
– Myślałem, że wychował ją Greg. – Greg był rycerzem
zakonu, wróżbitą, i sojusznikiem. Zmarł kilka lat
temu. To wtedy spotkałem Kate. Przyszła szukając
jego mordercy.
Jim potrząsnął głową. – Nie, to było wcześniej. Ale to
prowadzi ładnie do następnej części.
Wskazał na pierwsze a potem drugie zdjęcie. –
Przyjrzyj się dokładniej, zauważasz coś?
Zajęło mi to dłuższą chwilę, ale znalazłem go, tego
samego mężczyznę w tłumie, przyglądającego się Kate,
z czymś co można opisać jako wielką dumę czy
pochwałę, wymalowaną na jego okrutnie wyglądającej
twarzy. Był duży, przewyższający mężczyzn dookoła.
Wysoki, potężny, silnie umięśniony, pomimo że miał
dobrze ponad czterdziestkę albo był
tuż po
pięćdziesiątce. Siwiejące włosy opadały na jego
szerokie ramiona. Jego wygląd, kiedyś być może
przystojny, zmienił się w surowszy, bardziej szorstki,
poprzez blizny i upływający czas. Wyglądał jak stary
bokser, który spędził zbyt wiele dni wystawiony na
słońce i wiatr. Ale i tak nie był podobny do młodszej
Kate z tych zdjęć.
Jim położył kolejne zdjęcie. Na nim Kate i ten
mężczyzna siedzieli w barze, butelka czegoś stała
pomiędzy
nimi,
słaba
ostrość
uniemożliwiała
odczytanie etykiety. Kate wyglądała na czternaście lat.
– Podróżowali razem, – powiedział Jim. – Nigdy nie
zostawali nigdzie na dłużej. Za każdym razem gdy się
pojawiali brali udział w jakimś turnieju sztuk walki,
albo podejmowali się trudnej roboty, w skrócie:
wygraj, zabij i zniknij. To było na Kubie. Widziano ich
kiedyś w Miami, po czym nie widziano ich ponownie.
Przynajmniej nie razem.
– Wiesz kim on jest?
– Mam całkiem dobre wyjaśnienie. – Wyciągnął cienką
tekturową teczkę podpisaną “Voron” i otworzył ją na
biurku przede mną.
Wewnątrz znajdowało się zdjęcie tego samego
mężczyzny, wyglądającego młodziej, być może o
dekadę albo i więcej, w czymś w rodzaju wojskowego
munduru. Trzymał czarny topór w jednej ręce i
odciętą ludzką głowę w drugiej. Jego twarz była
demoniczna,
wykrzywiona
przez
podniecenie,
rozkoszująca się przemocą, jak antyczna wojenna
maska. Wydawał się ryczeć ku niebu. Nie przypominał
niczego poza krwawym bogiem wojny. Niepokonanego
i przerażającego do ujrzenia.
– Dlaczego jest ubrany jak żołnierz, ale trzyma topór?
– Technicznie to taktyczny tomahawk. To była jego
ulubiona broń, gdy skończyła mu się amunicja. Nasze
informacje każą nam wierzyć, że to zdjęcie zrobiono
ponad pięćdziesiąt lat temu. Magia wracała, ale wciąż
była słaba i spluwy były bardziej niezawodne.
– Przyjemniaczek, – zauważyłem.
– Nie masz pojęcia. Z całą pewnością był uzdolnionym
dowódcą, ale skłonnym do wpadania w szał. W walce
wręcz przezwyciężała go żądza krwi i rozszarpywał
wrogów jak zwierzę.
– Myślę, że już to wiem, ale dlaczego nie mówisz mi
kto trzymał łańcuch tej bestii?
– Jego panem był Roland, Budowniczy Wież i Władca
Ludzi.
Kurwa mać. Metal trzasnął w mojej ręce. Odłożyłem
zgnieciony niebieski kawałek na biurko i strzepałem
kawę z ręki. Jim nie powiedział nic, tylko czekał.
– Teraz opowiesz mi dlaczego Kate została wychowana
przez tego mężczyznę i dlaczego powinno mnie to
interesować. – Dlaczego nic z Kate nie mogło być
proste? Dlaczego Jim po prostu nie przyszedł
powiedzieć mi że rozegrał świetny mecz, albo pobił
swój osobisty rekord. Albo że może w końcu zaprosił
gdzieś tę pokręconą tygrysicę.
– Lubię Kate, – powiedział Jim. – Znam ją od lat i
ocaliliśmy sobie nawzajem tyłki więcej niż kilka razy.
Nie dbałem zbytnio o to gdzie dorastała, ani z kim
była spokrewniona, liczyło się to że dobrze radziła
sobie z ostrzami i wywiązywała się z tego, co mówiła,
ż
e zrobi. Mówiła masę bzdur, ale w większości nie
były to słowa rzucane na wiatr.
Jim odchylił się do tyłu. – Obecnie wszystko wygląda
inaczej. Osobiście podziwiam ją. Mogłeś wybrać dużo
gorzej, ale do moich obowiązków należy mówienie ci o
tym, czego nie chcesz słuchać. Teraz zamierzam
opowiedzieć ci pewną historię, a ty wysłuchasz mnie,
bo zarządzam bezpieczeństwem Stada i jesteś moim
przyjacielem.
Pieprzyć ciebie i pieprzyć twoją historię. – Kontynuuj.
– Możesz to nazwać miejską legendą, albo nowoczesną
bajką. Historia będzie o bardzo złym człowieku, królu
wampirów
i
o
całym
rodzaju
przerażających
nieumarłych kretynów. Ludzie tacy jak Ghastek czy
nawet ten Voron, oni lgnęli do niego. Potrafił
utrzymać ich żywych, młodych. On jest stary,
naprawdę stary, tak jak stary jest i w Biblii. Zbudował
ogromną wieżę i nawet, według niektórych stworzył
pierwszego wampira. Dla większości jest legendą, jak
Merlin czy Herakles. Naprawdę inteligentni ludzie, ci
wykształceni na uczelniach, powiedzą ci że jest
parabolą albo analogią. Niektórzy powiedzą ci, że
historia Kaina i Abla opowiada o tym jak polowanie i
zbieractwo zostało wyparte przez rolnictwo oraz
powstające miasta. Ten Roland reprezentuje władców
i ich prawa, tworzące porządek z chaosu i anarchii.
On jest każdym legendarnym budowniczym i
założycielem miasta. Sądzę, że to wszystko prawda,
ale on rzeczywiście istnieje. Oboje to wiemy. Reszta
nie jest prosta. Jest wiele historii o nim, niektóre
prawdziwe, inne nie. To co wiemy, to że każde z jego
dzieci buntowało się przeciwko niemu. Niektóre
wyrzekły się go, niektóre mające mniej szczęścia
walczyły z jego uzurpacją. Na przykład Gilgamesz,
porzucony i odnaleziony Uruk. Abraham walczył z
nim i przegrał. Wszystko…
Przerwałem mu, – Jim skąd masz to całe gówno?
– Posprawdzałem to. Mam swoje źródła.
– Poprosiłeś Dali, prawda?
Na jego twarzy pojawił się rzadki uśmiech. – Taa, jest
cholernie bystra, zajęło jej to dłuższą chwilę, ale
dokopała się do większości z tego.
– Czy ona wie, że ją lubisz?
– Nie rozmawiamy o mnie. Rozmawiamy o tobie i o
twoim… króliczku.
– W takim razie, profesorze, bardzo przepraszam, że
przerwałem twój fascynujący wykład o tym gównie,
proszę kontynuuj.
Wzruszył ramionami. – Dziękuję, tak zrobię. Więc
zanim mi przerwałeś, zamierzałem wyjaśnić, że
Roland miał pecha co do swoich dzieci. Bardzo
tragiczna historia. Teraz przyśpieszamy do czasu
około trzydziestu lat temu. Główny bohater ma nową
małżonkę. Ona jest piękna i wszyscy ją kochają.
Zwłaszcza Roland. Jest zauroczony i wkrótce jego
dama jest przy nadziei. Na początku Rolanda
przepełnia radość. Minęły wieki odkąd spłodził jakieś
małe potworki i czuje sentyment. Wszyscy są
szczęśliwi. I wtedy znikąd zmienia zdanie i próbuje
zabić swoją kwitnącą oblubienicę i dziecko, które
nosi. Ona ucieka z dowódcą jego wojsk. Jak w Królu
Arturze, ale Lancelot jest rzeźnikiem a Ginewra jest w
ciąży.
Ta opowieść stawała się coraz lepsza i lepsza.
Jim kontynuował. – Oboje wyruszają do nieznanych
części świata. Jak każdy facet, Roland jest wściekły i
szuka ich. Choć on nie jest zwykłym facetem i nigdzie
na świecie nie jest dla nich bezpiecznie. Znajduje ich i
dochodzi do konfrontacji pomiędzy nią a nim, a Voron
ucieka z dzieckiem. Roland zabija żonę, ale wcześniej
ona pozbawia go oka. Poważnie ranny i ze złamanym
sercem
odchodzi.
Sam.
Teraz
Voron
będąc
beznadziejnym romantykiem, wychowuje dziecko na
tak przerażającego zabójcę jak tylko da radę.
Podróżują, trenują i on przemienia ją w żywą broń. Tą
której użyje przeciwko swojemu poprzedniemu panu.
Opowiada jej jak ojciec próbował zamordować ją i jak
zamordował jej matkę. W pewnym momencie staje się
nieostrożny i musi pozostawić dziewczynkę z innym
mężczyzną. Zabójcy byli blisko, gdy on zniknął. Jego
miejsce pobytu jest obecnie nieznane.
– To wspaniała opowieść, Jim, ale co to ma wspólnego
ze mną? – Sprowokowałem go by to powiedział.
– Wiesz cholernie dobrze co to ma wspólnego z tobą.
Jest więcej zdjęć, więcej zeznań świadków, więcej
legend. Wszystko jest tam. – Popchnął teczkę przez
biurko w moim kierunku. Utrzymywałem z nim
kontakt wzrokowy dopóki nie spojrzał w dół.
– Przykro mi, – powiedział. – Nie chciałem ci o tym
wszystkim mówić i jeżeli ją kochasz, będę cię
wspierał. Oboje z was. Ale musisz to wiedzieć. On
przyjdzie po nią. Zawsze przychodzi.
– Więc będziemy walczyć z nim. – śaden mężczyzna
nie odbierze mi tego co jest moje.
– Tak będziemy, ale możemy nie wygrać.
– Kto jeszcze wie?
– Ja, ty, Doolittle podejrzewa, Mahon wie i nie podoba
mu się to wcale. Postrzega ją jako zagrożenie dla
stada. I się nie myli. Zawsze miał nadzieję że
ustatkujesz się z jedną z jego dziewczynek, być może z
George. – Uśmiechnął się. – Zgodnie z zasadą niech
wszystko zostanie w rodzinie, jak sądzę. Rani go
trochę to, że wybrałeś Kate.
– Pogodzi się z tym. – George była moją siostrą. Kate…
Nie chciałem nikogo innego. Tylko Kate.
Jim przytaknął. – Wiesz, ty, Kate, rozumiem to. Po
prostu żałuję że to nie ktoś inny. Jeżeli Roland
nadejdzie… Nie jesteśmy jeszcze na niego gotowi.
Nawet jeżeli wygramy, większość z nas tego nie
przetrwa. Mam nadzieję, że ona jest tego warta.
– Roland i tak nadejdzie, – powiedziałem. – Czy Kate
będzie częścią tego równania czy nie. Sprawiła, że
jedna trzecia armii demonów uklękła. Ma moc i
zapewni nam przewagę. – I kocham ją.
– Co jeżeli ucieknie kiedy jej tatuś się pojawi?
Spojrzałem na niego. – Kate? Nie mówimy chyba o tej
samej kobiecie, prawda? Kiedy inni ludzie uciekają,
ona rwie się do walki.
– Roland jest bardzo silny, – Jim powiedział. – Spójrz,
nie wiem za wiele o tym jak działa ich magia, ale z
tego co Dali mówi, Kate wbiła sobie we wnętrzności
miecz, ponieważ wykonano go z krwi jej ojca. Nie
mogła go kontrolować przez samo chwycenie go.
Musiała rozpuścić go wewnątrz swojego ciała. To ci
coś powinno mówić.
To mówiło mi, że Kate miała jeszcze daleką drogę do
przejścia, zanim będzie mogła stawić czoła swojemu
ojcu. Będzie potrzebowała pomocy, a ja będę tą
pomocą.
– Zobaczę się z nią za tydzień. Ma przygotować mi
obiad.
Jim westchnął. – Więc zdecydowałeś.
– Zdecydowałem.
– Dobrze. – Przetrawiał to przez chwilę. – Dobrze, to
mi ułatwi życie. Sądzę, że moi ludzie mogą przestać
uganiać się za tobą, kiedy idziesz odwiedzić ją w jej
mieszkaniu.
Po prostu spojrzałem na niego.
Jim wstał i podszedł do drzwi. – Jeszcze jedno. Jeżeli
byłbym
Voronem,
zaprogramowałbym
ją
na
ukrywanie tego kim jest. Ten facet nie był głupcem.
Wpoił w nią krycie się. Czy ona ufa ci na tyle, by
zdradzić kim jest? Bo jeśli nie ma tu zaufania, wiesz
ż
e to nie wypali.
– Myślę że się tego dowiemy, – powiedziałem.