Homo sum
autor: Barbara Gil-Knap
Osobisty dziennik kapitański, data gwiezdna 44196,4: "Enterprise został wysłany z misją dyplomatyczno-ratowniczą w rejonie D'ahjr. Na pokładzie Enterprise znajduje się delegacja ludu, który sam siebie nazywa Archenarami. Ich planeta znalazła się na niebezpiecznym zakręcie historii naturalnej. Przez stulecia rdzeń Nodus Secundus stanowił jedyne źródło wydajnej i czystej energii, jego eksploatacja okazała się jednak niewłaściwie obliczona. Obecnie dalsza utrata energii wiąże się w możliwością powstania nieprzewidzialnych anomalii magnetycznych. Enterprise został wyposażony w urządzenia, pozwalające na pozorne zwiększenie ciśnienia w jądrze planety, co utrzyma pożądaną ruchomość wewnętrznych powłok (...)"
Enterprise płynął przed siebie wyznaczonym kursem, pozwalając załodze na spokojną acz nieustanną krzątaninę, która nigdy nie ustawała.
- Kapitan proszony na mostek - głos pierwszego oficera wybił się ponad łagodną muzykę. Picard odłożył na kolana czytaną książkę.
- Co się stało, Pierwszy?
- Czujniki wykryły wezwanie na pomoc z sektora B17-delta.
- Już idę.
Na mostku zastał tylko minimalną załogę.
- Raport, Pierwszy.
- To automatyczny sygnał pochodzący z małej jednostki odległej od nas o jakieś trzy lata świetlne.
- Zgodnie z analizą charakterystycznego tła transmisji, statek może pochodzić z Nodus Secundus - Data wychylił się ze swojego stanowiska. - To z resztą najbliższy zamieszkały układ.
- Daleko się zapuścili - skonstatował Picard. - Panie Worf, kurs na wzywający statek. Maksimum warp - odwrócił się do Rikera. - A propos, jak tam nasi delegaci? Riker uśmiechnął się i odruchowym gestem przygładził brodę.
- Są w holodeku 5. Od ośmiu godzin.
- Komputer podłączył tam dodatkowe obwody z tymczasowo wolnych holodeków - dorzucił Data, z czymś w rodzaju podziwu w głosie.
Picard również nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- W takim razie proszę ich nie niepokoić, wezwiemy ich, gdy ich obecność okaże się niezbędna. Panie Worf, kiedy dolecimy na miejsce?
- Za osiemnaście minut, kapitanie.
- Dobrze, proszę poinformować ambulatorium.
- Tak jest.
Po wyjściu z warp zobaczyli niewielką jednostkę, wyglądającą przy rozmiarach Enterprise jak prom.
- To osiąga prędkości ponadświetlne? - szczerze zdziwił się któryś z dyżurnych podoficerów.
- Panie Data, raport - zignorował uwagę kapitan.
- To rzeczywiście jednostka Archenarów - Data błyskawicznie analizował dane. - Brak widocznych uszkodzeń zewnętrznych, ale system podtrzymywania życia nie funkcjonuje. Na pokładzie dwie osoby, Archenarianin i człowiek. Zanikające oznaki życia.
- Transporter? Namierzyliście ich?
- Tak, sir.
- Zabrać ich na pokład. A statek zaholować do doku. Pierwszy, proszę się tym zająć.
- Troi? - Picard dotknął komunikatora.
- Tak, kapitanie.
- Proszę wywołać naszych delegatów z holodeku piątego. Delikatnie. I proszę im powiedzieć, że zabraliśmy na pokład ich ziomków. Będę w ambulatorium.
Picard skierował się do turbowindy.
- Ambulatorium - zażądał. - Doktor Crusher, raport.
- Obaj nasi goście żyją, ale zdążyliśmy dosłownie w ostatniej chwili.
- W jakim są stanie?
- Dobrym. Są już przytomni.
- Zaraz tam będę.
W ambulatorium panował spokój. Kiedy z cichym sykiem otworzyły się drzwi, Beverly Crusher odwróciła się gwałtownie, odsuwając się od siedzącego na łóżku wysokiego mężczyzny o bladej twarzy, niemal nieprzyjemnie kontrastującej z prawie czarnymi włosami. Kapitan zatrzymał się, mając nieodparte wrażenie, że wkroczył do pomieszczenia w zupełnie nieodpowiedniej chwili. Postanowił to jednak zignorować. Na drugim łóżku siedział, również bardziej niż zwykle błękitny Archenarianin. Na widok kapitana obaj wstali. Archenarianin, wykazawszy się znajomością ludzkiej kultury, wyciągnął do Picarda smukłą dłoń. Kapitan bez wahania podał mu swoją, patrząc jak wokół jego ręki zamyka się błękitna dłoń o dwóch dodatkowych stawach.
- Komu jesteśmy winni podziękowania?
- Jestem Jean-Luc Picard, kapitan USS Enterprise.
- Neugeb'anr, mój towarzysz nazywa się James Collin. Jesteśmy Archenarami.
- Jesteśmy tego świadomi - Picard zauważył niecodzienny zwrot gościa. - Na pokładzie Enterprise znajduje się delegacja z Nodus Secundus. Udajemy się do waszego układu...
- Tak - z przekąsem zauważył Collin. - Zamierzacie utrzymać działanie naszego planetarnego dynamo. A my musimy być wam wdzięczni.
Doktor Crusher wciągnęła powietrze, jakby zamierzała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili powstrzymała się.
- Zechce pan to wyjaśnić? - z pozornym spokojem zapytał Picard.
- Panie kapitanie - Neugeb'anr uniósł do góry dłoń. - Rozumiem, że skoro na pokładzie pańskiego statku znajduje się nasza delegacja, to właśnie Enterprise został wysłany aby zatrzymać proces rozmagnesowania rdzenia Nodus Secundus. Nie wiem, czy został pan jednak poinformowany, iż zdania na temat wysłania delegacji do Federacji były, nazwijmy to, mocno podzielone.
Picard słuchał bez słowa.
- Ujmując rzecz mniej dyplomatycznie - wtrącił Collin, z którego twarzy zdążyła już zniknąć niezdrowa bladość - niektórzy z nas wyżej cenią sobie wolność, niż wygodę.
- Groźba utraty płaszcza magnetycznego planety to "niewygoda"? - nie wytrzymała doktor Crusher.
- Nie, Beverly. Choć rozwój technologiczny Nodus Secundus został skutecznie powstrzymany przez specyficzną budowę naszej planety, jednak kosztem paru wyrzeczeń potrafilibyśmy poświęcić odpowiednio wiele energii, by powstrzymać proces, który zaledwie się rozpoczął.
- Panie Collin - lodowatym tonem zauważył Picard - nikt nie zamierza odbierać wolności ludowi Nodus Secundus; czy rodowitym Archenarom, czy też grupie ludzi, która schroniła się tam po nieudanej rebelii na Res Aenita.
Mężczyzna zacisnął wargi i przez dłuższą chwilę zdawał się ważyć słowa kapitana.
- Przepraszam - powiedział wreszcie. - To mój błąd. Pan jest kapitanem statku, posłanego, by pomóc Nodus Secundus i polityka, która się za tym kryje nie ma dla pana znaczenia.
- Cieszę się, że dobrze się zrozumieliśmy - ton głosu kapitana nie był jednak ani odrobinę cieplejszy. - Enterprise jest jednostką Federacji, podlega jej prawom i powinna być traktowana we właściwy sposób.
- Zapewniam pana, że tak właśnie się stanie - odezwał się wreszcie milczący Archenarianin. - Wydaje mi się jednak, że jasne przedstawienie naszego stanowiska stawia nas wszystkich w lepszej sytuacji, niż ukrywanie tego przed panem.
- Tak długo, jak długo żaden z was nie będzie usiłował wpłynąć na przebieg zadania, z którym zostaliśmy wysłani - z tonu kapitana trudno było odgadnąć intencje.
- Rozumiem, kapitanie - spokojnie potaknął Neugeb'anr. - Za pana pozwoleniem jednak, wolelibyśmy nie spotkać się z "naszą" delegacją. Oszczędzi to nam wszystkim paru nieprzyjemnych chwil.
Coś w rodzaju uśmiechu przemknęło po twarzy Picarda. Dotknął komunikatora.
- Troi?
- Tak, kapitanie?
- Dotarła pani już do naszych delegatów?
- Miałam być delikatna... - w głowie Deanny zabrzmiało zniecierpliwienie.
- W takim razie proszę ich zostawić w spokoju. Poinformujemy ich o dodatkowych pasażerach, kiedy sami zdecydują się na opuszczenie holodeku.
- Tak jest, kapitanie - Troi rozłączyła się.
- Holodek? - gwałtownie zainteresował się Neugeb'anr.
- To miejsce... - zaczęła doktor Crusher.
- Wiem co to jest, pani doktor - uśmiechnął się Archenarianin. - Zastanawiam się, czy mógłbym z niego skorzystać...
- Nie widzę przeciwwskazań - lekarka wykonała nieokreślony gest.
- Kapitanie?
- Ja również, Neugeb'anr. Jest pan naszym gościem. Chciałbym jednak o coś jeszcze zapytać.
- Słucham.
- Co robiliście tak daleko od waszego układu? Wydawało mi się, że na Nodus Secundus jest tylko kilka statków zdolnych osiągać prędkości nadświetlne.
- Jak najbardziej. Nasz statek to jeden z nich. Lecieliśmy z misją naukową. Teraz, kiedy zdecydowano o pomocy Federacji, mogliśmy sobie pozwolić na wydatkowanie tej energii.
- Wasz statek nie został uszkodzony.
- Tak - ponownie wtrącił się Collin. - Awaria układu podtrzymywania życia nastąpiła w bezpośrednim następstwie eksperymentu, który przeprowadzaliśmy. Skutek uboczny, którego nie przewidzieliśmy.
- Co to za eksperyment? - zapytała doktor Crusher.
- Wolelibyśmy o tym nie mówić. Został on przerwany i nie stanowi zagrożenia dla Enterprise i jego załogi.
- Wasz statek znajduje się w doku i jest poddawany szczegółowym testom - tonem nie znoszącym sprzeciwu oświadczył Picard.
- Nic tam nie znajdziecie - warknął Collin.
- James - Beverly położyła dłoń na ramieniu Collina.
- Jesteśmy panu wdzięczni, panie kapitanie, za uratowanie nam życia - zakończył niezręczną scenę Neugeb'anr. - Byłbym wdzięczny za wskazanie mi drogi do wolnego holodeku.
Kiedy zostali sami, Picard zapytał wreszcie.
- Wydaje mi się, że znasz tego... Collina.
- Tak. To stare czasy. Byliśmy... przyjaciółmi - ucięła temat.
- Mam nadzieję, że nie przysporzy nam kłopotów - Picard zbyt dobrze znał Beverly, by na nią naciskać. - Nasza misja na Nodus Secundus jest delikatniejsza, niż wydawałoby się to na pierwszy rzut oka.
- Tak, możemy nie być przyjęci jako zbawcy - Picard podniósł na nią wzrok, Beverly powiedziała to jednak bez cienia sarkazmu.
- Masz może pojęcie o co chodzi z tym holodekiem? - Picard zmienił temat.
- O naszych holodekach krążą legendy - Beverly potrząsnęła głową. - Znamy je od tak dawna, że przywykliśmy do ich niezwykłości. I my też korzystamy z nich dla rozładowania napięcia.
- To nie jest rozładowanie - mruknął Picard. - To szaleństwo.
- A mnie ciekawi, co za eksperymenty prowadził James.
- Riker bada ich jednostkę - Picard skierował się do wyjścia.
Na korytarzu czekał Collin.
- Panie kapitanie?
- Pan Collin? Czyżby chciał pan coś dodać? Wydawało mi się, że temat został wyczerpany.
- Przykro mi, ale nie.
- Nie lecimy na Nodus Secundus, żeby zajmować się polityką - sztywno powiedział Picard. - Moim zadaniem, zarówno jako przedstawiciela Federacji, jak i kapitana Enterprise jest wykonanie poleconego mi zadania. Oficjalny, i o ile mi wiadomo, jedyny rząd Nodus Secundus zwrócił się do Federacji z prośbą o pomoc i długo negocjował jej warunki. Nie leży w moich kompetencjach ich renegocjowanie, tym bardziej, że nie jest pan stroną w tej umowie.
- Zna pan jednak historię Res Aenita.
- Nie dostrzegam analogii - kapitan spojrzał w oczy górującemu nad nim mężczyźnie. - Wynegocjowany przez Archenarów układ w niczym nie narusza ich autonomii.
- Wykorzystuje jednak ich nadzwyczajne mentalne uzdolnienia.
- Pana to nie dotyczy - warknął Picard.
- Ja nigdy nie zgodziłbym się być królikiem doświadczalnym.
- Jeżeli przedstawiciele Nodus Secundus zadecydowali o takim a nie innym wkładzie w Federację...
- Demokracja to rządy głupców - prychnął Collin.
- Demokracja to jedna z niewielu form sprawowania władzy, która wytrzymuje próbę czasu.
- Prócz monarchii.
- Prawdziwa władza - zacytował Picard - opiera się na czterech filarach: naukach mądrych, sprawiedliwości wielkich, modlitwach prawych i waleczności dzielnych. Ale wszystko to jest niczym...
- ... bez władcy znającego sztukę władania. - dokończył Collin. - Do czego pan dąży?
- Do wykazania panu, iż układ jest zbyt skomplikowany, abym bez znajomości wszystkich warunków dążył do zachwiania wytworzonej równowagi.
- Jest pan rozsądnym człowiekiem, myślę, że po prostu jeszcze nie jest pan gotowy na przyjęcie mojej argumentacji.
- Nie wydaje mi się, bym mógł być bardziej gotowy. I proszę już nie wracać do tej rozmowy. Sądzę, że wykazałem wystarczająco dużo cierpliwości i zrozumienia - Picard odwrócił się na pięcie i odszedł, obawiając się, że dłużej nie będzie w stanie utrzymać nerwów na wodzy.
- Wykazał się pan uporem i schematycznością myślenia, kapitanie - mruknął Collin i przybrawszy na twarz wyraz beztroski, otworzył drzwi do ambulatorium.
W drodze na mostek Picard odebrał wezwanie.
- Mostek do Picarda.
- Picard. O co chodzi, Pierwszy?
- Jest pan tu potrzebny - lakonicznie stwierdził Riker.
- Już idę.
Tym razem na mostku zastał pełną załogę. Riker, nie czekając na pytanie, zaczął zaznajamiać go z sytuacją.
- Kapitanie, znaleźliśmy się na kursie zbieżnym z obiektem o charakterystyce zbliżonej do osobliwości. Przewidywany czas wejścia w pole oddziaływania, czterdzieści minut.
- Panie La Forge, proszę ominąć obiekt. Panie Data, skąd na kursie osobliwość? Zgodnie z naszymi danymi kartograficznymi w tym sektorze nie spotyka się czarnych dziur, jesteśmy zbyt blisko układu planetarnego.
- Za pozwoleniem, panie kapitanie, to nie jest zwyczajna czarna dziura.
Picard przyzwalająco skinął dłonią.
- Napotkany obiekt jest wysoce niestandardowy. Jego horyzont zdarzeń jest idealnie sferyczny, co teoretycznie jest niemożliwe, obejmuje zasięgiem jakieś 14 kilometrów.
- No, to duży to on nie jest - mruknął La Forge, starając się, by nie dosłyszał tego kapitan.
- Gęstość jest jednak charakterystyczna dla znacznie większych obiektów tej klasy - kontynuował Data. - Co jest jednak najbardziej nietypowe, to fakt, iż obiekt porusza się.
- Drobne obiekty tego typu zwykły się przemieszczać w kierunku środka grawitacji najbliższych gwiazd - zauważył Picard. - Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego, panie Data.
- Tak, ten obiekt porusza się jednak z prędkością warp 2, panie kapitanie. Kwantowe osobliwości nie mogą osiągać prędkości nadświetlnych...
- Panie La Forge, jak zaawansowane są obliczenia manewru ominięcia obiektu?
- Jesteśmy gotowi - zameldował oficer.
- Wykonać. Po powrocie na kurs zwolnić do prędkości warp 3.
- Tak jest, sir.
Picard mocno objął poręcze fotela. Gdzieś w jego podświadomości zadźwięczał sygnał alarmowy.
- Unik wykonany - zameldował Data. - Oddalamy się od osobliwości.
- Dziękuję - kapitan zmienił ton, zwracając się do Betazoidki. - Troi, czy pani coś wyczuwa?
Kobieta na chwilę przymknęła oczy, starając się odsunąć od siebie wszystkie odczucia załogi, w tym najbardziej ją rozpraszający - niepokój Picarda. Potrząsnęła lekko głową.
- Nic, kapitanie. Podejrzewa pan, że ta osobliwość to jakaś forma życia? Przy tej grawitacji, jaka tam panuje?
Picard westchnął ledwo dosłyszalnie.
- Prosty fakt, że obserwujemy ten obiekt jako osobliwość nie oznacza, że jest on nią w rzeczywistości.
- Kapitanie - w głosie Worfa zadźwięczał niepokój - obiekt zmienił kurs. Zgodnie z moimi obliczeniami zderzymy się za dziesięć minut.
- Pierwszy, proszę wysłać standardowy komunikat, że jesteśmy statkiem Federacji udającym się z pokojową misją na Nodus Secundus. Na ogólnej częstotliwości. Panie La Forge, proszę dokonać korekcji kursu.
- Kapitanie? - zapytał Pierwszy.
Picard przerwał Rikerowi.
- Raport.
- Obiekt ponownie zmienił kurs - zameldował Data. - Prędkość warp 3.2, spotkanie za osiem minut.
- Jesteśmy skanowani?
- Nie, panie kapitanie, charakterystyka obiektu bez zmian - zgłosił La Forge.
- Panie Worf, proszę podnieść osłony. Alarm żółty. Warp 8, kurs bez zmian - Picard ani przez moment nie podniósł głosu. Nieludzkie wręcz opanowanie kapitana narzucało spokój całej załodze.
- Panie kapitanie, obiekt przyspieszył. Prędkość warp 6.4 i rośnie. Przewidywane zderzenie za minutę, trzydzieści pięć sekund.
- Panie La Forge, unik. Panie Worf, proszę spróbować porozumieć się z obiektem. Deanna?
- Nic, kapitanie - zdecydowanie potrząsnęła głową. - Niepokoi pana coś konkretnego?
- Niech pani to nazwie przeczuciem - kapitan popatrzył jej prosto w oczy. Fala niepokoju przepłynęła przez nią i ucichła, stłumiona przez Picarda.
- Pierwszy, sytuacja?
Enterprise wykonał kolejny, gwałtowny unik, już na granicy efektywności amortyzatorów grawitacyjnych, niemal wyrzucając siedzących z foteli.
- Kapitanie, długo tak nie wytrzymamy - zameldował La Forge. - Manewrowanie przy tych prędkościach powoduje gwałtowne rozgrzewanie rdzenia.
- Panie La Forge, unik przy prędkości warp 9, potem zwalniamy do impulsowej. Panie Worf, natychmiast po wyhamowaniu proszę oddać strzał w kierunku obiektu, ale nie bezpośrednio w niego. Wykonać.
Załoga w absolutnej ciszy patrzyła, jak promień świetlny na ułamek sekundy łączy Enterprise i obcy obiekt, zakrzywiając się do łuku w pobliżu osobliwości. Każdy na mostku spodziewał się zapewne innego niż pozostali efektu, żaden jednak nie sądził, że nie stanie się absolutnie nic. Obiekt, bez zmiany kursu zbliżał się ku Enterprise. Data oderwał się od swojej konsoli.
- Panie kapitanie, jest 67% prawdopodobieństwa, że obiekt ukierunkowuje się na naszą masę, która w zewnętrznym układzie współrzędnych jest proporcjonalna do naszej prędkości. Gdybyśmy się zatrzymali...
- Obiekt może przemieścić się do najbliższego poruszającego się ciała - dokończył La Forge.
- Proszę natychmiast wystrzelić torpedę fotonową z maksymalną prędkością i zdetonować ją w pobliżu obiektu - rozkazał Picard. - I cała stop.
Napięcie na mostku wyraźnie wzrosło.
- Cała stop - meldował Worf. - Głowica wystrzelona, detonuję.
Obiekt zatrzymał się, ale jeszcze zanim rozproszyły się ślady wybuchu głowicy, gwałtownym skokiem runął ku Enterprise.
- Cała wstecz! - tym razem Picard podniósł głos. - Całą mocą fazerów w obiekt!
Potężne uderzenie wstrząsnęło kadłubem Enterprise. Sekundę potem statek zadrżał ponownie a z niektórych paneli posypały się iskry. Riker pomógł się podnieść lekko oszołomionej Troi. Gdzieś w tle Data wyplątywał się spośród iskrzących i potrzaskujących przewodów. Oficerowie kolejno meldowali o uszkodzeniach, na szczęście minimalnych. Szybko jednak stało się jasne, że Enterprise znalazł się w pułapce, zbliżywszy się tak bardzo do horyzontu zdarzeń osobliwości, że zaczął zapadać się w kierunku jej centrum grawitacji.
- Panie La Forge, panie Data - z namysłem odezwał się Picard - jaka jest szansa na uruchomienie napędu warp?
- Zgodnie z moimi obliczeniami - odezwał się po chwili Data - próba uruchomienia napędu podprzestrzennego spowoduje niekontrolowane wygięcie czasoprzestrzeni, z 98% szansą na naruszenie integralności pola utrzymującego antymaterię.
- Dziękuję - Picard w geście zakłopotania obciągnął mundur. - Napęd impulsowy?
- Jesteśmy na "cała wstecz" - zameldował La Forge.
- Panie La Forge, proszę sprawdzić, czy obiekty o małej masie mogą jeszcze opuszczać osobliwość.
- Sonda wystrzelona - zameldował po chwili oficer. - Oddala się od centrum grawitacji.
- Proszę natychmiast rozpocząć ewakuację załogi - zarządził Picard. - Panie Data, proszę tak zmodyfikować moc ciągu, by maksymalnie spowolnić zapadanie się Enterprise.
- La Forge, jak długo wytrzymają nasze amortyzatory? - włączył się Riker.
- Są przystosowane do kilkukrotnie większego przeciążenia, niż powstaje podczas przejścia w prędkość nadświetlną. Długo. Dłużej, niż silniki impulsowe.
Ewakuacja statku. Niebezpieczna i długotrwała procedura. Koszmar. Troi poczuła kolejną falę emocji, napływającą od kapitana. Gwałtownie pochyliła się nad konsolą, nie chcąc, by ktokolwiek zobaczył jej twarz. Picard tymczasem odprawił z mostka wszystkich, których obecność nie była absolutnie niezbędna. Tak... ewakuacja odbywała się sprawnie. Ewakuacja JEGO statku.
- Panie La Forge, proszę włączyć główne ekrany - zarządził kapitan.
Na olbrzymim ekranie pojawiła się bajkowa sceneria sektora, w którym się znajdowali. W prawym rogu ekranu płonęła mlecznym blaskiem najbliższa gwiazda, Rigel IV, tuż za nią rozciągała delikatne, różowo-szare pasma nieregularna galaktyka, odległy o miliony lat świetlnych martwy cud natury, niezdolny do stworzenia życia i zachwycający surowym pięknem asymetrii.
W dole ekranu pojawiły się malutkie, srebrzyste punkty, poruszające się zwodniczo powoli tym samym, zsynchronizowanym kursem, niczym ławica drobnych rybek, błyskająca łuskami w zgodnym rytmie.
- Wszystkie kapsuły ratunkowe wystrzelone - zameldował wreszcie Data.
Picard z trudem oderwał oczy od ekranu, mięśnie na jego szczęce poruszały się rytmicznie, bez wiedzy kapitana.
- Brak sygnałów życia na spodku - potwierdził Riker. - Ewakuacja zakończona.
- Dziękuję - odruchowo skinął głową Picard. - Proszę opuścić statek.
Podniósł się z fotela i odwrócił w kierunku wyjścia. I to, co zobaczył pokryło mu czoło drobnymi kropelkami lodowatego potu. Worf odwracał się właśnie w jego stronę, a on widział jego ruchy jak na zwolnionym filmie. Zanim dobiegł go głos Daty, zdał sobie sprawę, że tłumiki inercyjne właśnie osiągnęły granice funkcjonalności - czarna dziura zaczęła zakrzywiać czas i przestrzeń we wnętrzu statku.
- ... wyciek antymaterii! - dokończył Data.
- Do transportera, natychmiast! - krzyknął Picard, upewniając się, że cała załoga zmierza do kapsuły.
Było już za późno. Picard ujrzał widok, jaki można zobaczyć jedynie raz w życiu, bo potem nie ma już życia. Przestrzeń zakrzywiła się tak silnie, że przedmioty znajdujące się tuż obok siebie zmieniły wymiary, wydęły się, niczym dwuwymiarowy obraz rzucony na wypukłą powierzchnię. I stało się nieuniknione, antymateria zetknęła się z materią, anihilując wytworzyła niewyobrażalną, niekontrolowaną energię, która uwolniona, pomknęła przed siebie, swym pędem niwecząc wszystko, co stanęło jej na drodze. Enterprise, wciąż na granicy horyzontu zdarzeń, eksplodował z taką mocą, że fragmenty wraku osiągnęły prędkość ucieczki, druzgocąc maleńkie, uciekające stateczki.
Czarna dziura, pochłonąwszy zbyt wiele energii, przekroczyła swoją masę krytyczną i wchłonęła sama siebie. Kolejny rozbłysk niewiarygodnie wielkiej energii pomknął w przestrzeń, błyskając bielą wszystkich pasm promieniowania. W jej blasku zginęły punktowe rozbłyski wybuchających kapsuł ratunkowych. Nie można dostrzec łez w potokach deszczu.
Picard gwałtownie wciągnął powietrze i otworzył oczy. Czerń wokół była nadal aksamitnie czarna; dotknął twarzy, oczu. Nic nie widział! Ostatnie, co zapamiętał, to błysk anihilacji, a nie jest to zdarzenie rzędu tych, które można wspominać. Chyba, że przekroczyło się granice życia. Zmusił się do zachowania spokoju, zbadania miejsca, gdzie się znajdował. Rozłożył ręce. Wokół otaczała go pustka. Żadnego oparcia dla zmysłów. Najdrobniejszego dźwięku, zapachu... Wsłuchał się w odgłosy własnego ciała, gwałtowne uderzenia tętna, szum krwi w uszach... Gdy otwierał usta, by przerwać tę deprymującą zmysły absolutną ciszę, na granicy słyszalności zjawił się dźwięk. Picard przylgnął do niego, jego mózg pracował na najwyższych obrotach, starając się dokonać logicznej analizy położenia. Dźwięk przerodził się w słowa.
- Kapitanie Jean-Luc Picard!
Picard powstrzymał cisnące się mu na usta wykrzykniki. Odetchnął głęboko, choć otaczająca go czerń niemal fizycznie go dławiła.
- Kim jesteście? - głos rozpłynął się w miękkiej ciszy.
- To nie jest właściwe pytanie.
Picard nie dał po sobie poznać, że znajduje się na granicy wybuchu.
- Co stało się z moimi ludźmi? - jego głos pozostał spokojny i dźwięczny.
- Ich energia nadal przemierza wszechświat, który znacie. Choć ciebie zapewne bardziej interesuje materia, z której byli zbudowani.
- Członkowie mojej załogi czuli się przywiązani do tej... materii - sarkastycznie zauważył Picard. Nienawidził bezsilności, ale zdawał sobie też sprawę, jak destrukcyjne jest to uczucie. Nie mógł się mu poddać. - Po co to zrobiliście?
- Co zrobiłbyś, aby przywrócić twojej załodze materialną postać, na której zdaje ci się tak zależeć?
Picard zacisnął szczęki. Ile razy stawał w analogicznej sytuacji? Kolejny test lojalności, test człowieczeństwa, narzucany przez nie-ludzkie istoty, uzurpujące sobie prawo do osądzania i oceniania innych według własnych, w ich mniemaniu doskonałych, reguł moralności.
- Picard, teraz ty oceniasz nas według własnych reguł i własnego poczucia honoru. Ile lat żyjesz? Ile lat świetlnych przemierzyłeś? My obserwowaliśmy, jak rodzą się pierwsze galaktyki.
- I to daje wam prawo do rządzenia bytem innych?
- Nie, Picard, to akurat zależy od ciebie.
- Czego chcecie? - warknął.
- Poświęć to, co dla ciebie najcenniejsze, Picard.
- Jestem kapitanem Enterprise. Czy może być coś ważniejszego dla kapitana, niż dobro i życie jego załogi? Zabraliście mi to, co dla mnie najcenniejsze. Nic innego się nie liczy.
- Kłamiesz, Picard. Okłamujesz samego siebie. Byliśmy w tobie. Nie dostaniesz na decyzję wiele czasu. I bądź szczery.
Nagły ucisk powietrza na skórze, blask lamp porażający oczy, twardość podłogi. Picard stracił równowagę, rozłożył ręce poszukując oparcia, boleśnie uderzył dłonią w ścianę, opadł na kolano. Po kilku sekundach oczy przywykły do światła. Był w korytarzu biegnącym do przedziału transportowego. Na Enterprise. Podniósł się, nadal zdezorientowany. Z poprzecznego korytarza wyłoniła się dwójka podoficerów i pozdrowiwszy go, zniknęła za zakrętem.
- Picard do mostka - oporne słowa nie chciały opuszczać gardła. - Pierwszy, proszę zwołać naradę.
- Tak jest, kapitanie - potwierdził Riker, odruchowo rozejrzawszy się po mostku, gdzie nic nie sugerowało jakiegokolwiek niebezpieczeństwa.
Picard, siedząc w swoim fotelu przyglądał się zgromadzonym oficerom, dając im czas na zasymilowanie i zinterpretowanie informacji. Nie pierwszy raz stawiał ich w sytuacji, gdy musieli opierać się jedynie na jego słowie. Ale... wiedział też, że tak niedawne spotkanie z Borg odcisnęło głębokie ślady w każdym z nich. Blizny duszy goją się dłużej, niż ciała. Zdawał sobie sprawę, że już sama jego obecność jest wystarczająca, by żadne z nich nie odezwało się słowem. Nie mógł jednak ani sobie, ani im pozwolić na luksus przedyskutowania tego poza jego plecami.
- Panie kapitanie... - zaczęła Beverly.
- Wiem, doktor Crusher. Sądzi pani, że cała ta sytuacja jest jedynie wytworem mojej wyobraźni. Jestem skłonny się z panią zgodzić, chciałbym jednak, by jednocześnie rozważyć inne opcje. Obawiam się, że nie dysponujemy nieograniczonym limitem czasowym.
- Pętla czasowa - posunął Riker.
- Dlaczego tylko kapitan zachował o niej pamięć?
- Jeżeli jest to pętla, kapitan może być jej zmienną procesową. Jest zatem możliwe, że będzie świadomy wszystkich cykli, aż do momentu, gdy któraś z jego decyzji nie doprowadzi do opuszczenia pętli - podsunął Data.
- Chyba wolę wersję, że zwariowałem - zażartował Picard z bladym uśmiechem.
- Przestrzeń Hilberta - powiedział nagle La Forge.
- Nie rozumiem - zmarszczył brwi Riker.
- Istnieje hipoteza, że pętle czasowe mogą się czasami pojawiać po wkroczeniu w tak zwane przestrzenie Hilberta. Zasada nieoznaczoności Heisenberga narzuca niepewność co do faktycznego stanu cząstki. Jednakże, istnieją sytuacje, gdy całkowicie zgodnie z tą zasadą przestrzeń rozpada się na wektory superwyboru, gdzie niektóre z własności są ściśle zdefiniowane.
- To jednak dotyczy własności kwantowych... - zawiesił głos Picard.
- Tak, możemy zatem zbadać sygnaturę kwantową Enterprise, żeby stwierdzić, czy znajdujemy się wewnątrz przestrzeni Hilberta.
- Jest tylko jeden problem - zauważył Data.
- Tylko jeden? - zgryźliwie zapytał kapitan.
- Jeden, za to elementarny - Data nie wychwycił złośliwości. - Przestrzenie Hilberta się nie przenikają.
- ?
- Nie ma możliwości zmiany wektora superwyboru.
- Pętla czasowa może być nieskończona - wyjaśnił wreszcie La Forge.
- Nie lubię tego - Picard końcem palca musnął błękitny fartuch Beverly.
- A zawsze wydawało mi się, że ten kolor znakomicie podkreśla barwę moich oczu - z kamienną twarzą stwierdziła lekarka, gestem nakazując kapitanowi, żeby się położył.
- We mnie budzi niemiłe skojarzenia - spełnił polecenie.
Doktor Crusher uruchomiła swoje urządzenia.
- Powiedz po prostu, że nie lubisz słuchać rozkazów, kapitanie.
- Touché - uśmiech nie sięgnął oczu Picarda.
Oboje starali się rozładować napięcie; Picard, wciąż mający przed oczyma eksplodujący statek, Beverly obawiająca się o zdrowie kapitana, choć sama przed sobą nie przyznałaby się do tej obawy. Doktor Crusher bez trudu odnajdywała symptomy stresu w skanach, wykonywanych przez jej aparaturę. I tylko stresu.
- Moim zdaniem jesteś przemęczony, Jean-Luc.
- Czy to znaczy, że miewam omamy? - zapytał, trzymając się wprowadzonej konwencji rozmowy.
- Nie wykryłam żadnej anomalii.
- Beverly, czekałem na ciebie w mesie - rozległo się nagle od drzwi. - O, przepraszam. Doktor Crusher uwolniła Picarda spod skanera, ten podniósł się z pośpiechem i zmierzył Collina nieprzyjaznym spojrzeniem.
- Proszę nam wybaczyć na chwilę.
Wydawało się, że słowa kapitana dobiegły do mężczyzny z opóźnieniem.
- A, tak, oczywiście - wycofał się za drzwi.
- Uważasz zatem, że nie wymyśliłem sobie tego wszystkiego?
- Jako lekarz nie mogę tego absolutnie wykluczyć, niemniej jednak jest to mało prawdopodobne. Wszystkie rejony twojego mózgu, odpowiedzialne za abstrakcyjne myślenie, czy aktywne tworzenie obrazów są w porządku. Działasz jednak w dużym stresie, również emocjonalnym.
- To wiem i bez twoich pobłyskujących i pomrukujących szpiegów - zatoczył dłonią oszczędne koło. - Umówiłaś się z Collinem? - zmienił temat.
- Mieliśmy trochę powspominać - uśmiechnęła się ciepło.
- Dziękuję Beverly - Picard odwrócił się od drzwi.
- Że ci uwierzyłam? - domyśliła się. - Od tego są przyjaciele, Jean-Luc.
James Collin czekał, nonszalancko oparty o gródź.
- Źle się pan czuje, kapitanie?
- To rutynowe badania. Niech się pan nie boi, dolecimy na miejsce.
- Nie, żebym życzył panu źle, kapitanie, ale wie pan przecież, że nie jestem zachwycony celem misji Enterprise.
- Nie jestem w nastroju do kolejnej socjologicznej dysputy - uciął kapitan.
- Coś się jednak stało! - mężczyzna oderwał się wreszcie od grodzi.
- Nie, nic się nie stało - Picard oddalił się zdecydowanym krokiem. - Jeszcze - mruknął wchodząc do turbowindy.
Kilkanaście minut później słuchał raportu Daty i La Forge'a w pokoju kapitańskim.
- Żaden z przeprowadzonych testów nie przyniósł rozstrzygnięcia - podsumował Data.
- Jedno jest pocieszające - pokiwał głową La Forge, - nie znaleźliśmy się w przestrzeni Hilberta, co w dużym stopniu pozwala na wykluczenie wpadnięcia w pętlę czasową.
- Co z osobliwością?
- Skanujemy przestrzeń, ale jak dotąd wynik jest negatywny.
- Dziękuję, dobra robota - Picard odprawił oficerów.
- Rozumiem, że wyniki testów medycznych również nie wykazały... hmmm... - zawahał się Riker.
- ...anomalii - dokończył Picard. - Nie, Pierwszy, są równie nie rozstrzygające. Niemniej jednak doktor Crusher nie wyklucza, że pozostałem przy zdrowych zmysłach.
- Może zatem nic się nie stanie?
- Pierwszy, - kapitan usiadł na kanapie - może pan to nazwać jakkolwiek pan chce, przeczuciem, kobiecą intuicją nawet, ale ja wiem, że to nie koniec.
- W tej sytuacji - Riker przysiadł na krawędzi stołu - może zamiast "jak", spróbujmy rozważyć "dlaczego" tak się stanie.
- W takim razie należy najpierw założyć lub odrzucić jedną z dwóch możliwości - jest to zjawisko całkowicie przypadkowe, albo - ma dotyczyć tylko Enterprise.
- Jeżeli to przypadek, to logika wiele nam nie pomoże - słusznie zauważył Riker.
- Zgoda, zajmijmy się przyczynami, dla których zjawisko to byłoby dedykowane Enterprise. Cały czas mam wrażenie, że rozwiązanie jest tuż obok mnie.
- Panie kapitanie - rozległ się naraz głos La Forge'a. - Myślę, że powinien pan to zobaczyć. Kapitan i pierwszy oficer wymienili spojrzenia.
- Już idę, panie La Forge.
Główny ekran mostka Enterprise zajmowała opalizująca srebrzyście mgła.
- Co to jest? Proszę powiększyć - zażądał Picard.
- To już jest maksymalne powiększenie.
- Kwantowa fluktuacja - odpowiedział jednocześnie Data.
- Co?! - nie wytrzymał Riker.
- No, to nie ma nazwy - tłumaczył się Data. - Ale tak to właśnie wygląda. To pary powstających cząstek i antycząstek, które anihilując, emitują energię. Głównie promieniowanie gamma. I szczątkowe w innych zakresach. Dlatego to widzimy.
- Skąd się to wzięło? Jest na naszym kursie?
- Nie wiem, skąd się wzięło. Cały czas skanowaliśmy ten obszar, był pusty. A potem nagle pojawiła się ta... fluktuacja - z obrzydzeniem wypluł z siebie La Forge. - Nie jest na naszej drodze, przy obecnej prędkości nawet bez zmiany kursu powinniśmy ją minąć w sporej odległości. Nie jest to jednak typowy obiekt.
Picard silnie drgnął.
- Kapitanie?
- Ta czarna dziura z moich wspomnień też była nietypowa, Pierwszy.
- Ach, deja vu.
- Coś w tym rodzaju. Tak na wszelki wypadek, proszę to ominąć dużym łukiem.
- Wyślemy sondę? - zaproponował Riker.
- Nie - zadecydował bez chwili wahania kapitan. - Tym razem ograniczymy naszą ciekawość. W tej samej chwili na mostku rozległ się sygnał alarmowy.
- Napęd warp nie działa - zameldował La Forge.
- Co z napędem impulsowym?
- W porzą... - zaczął Data, ale przerwał mu kolejny sygnał alarmowy. - Nie działa, panie kapitanie - dokończył grobowo.
- Osłony w górę, alarm czerwony, pełna gotowość - zarządził Picard. - Panie La Forge, przyczyna awarii?
- Nie ma awarii - zgłosił zdziwiony inżynier.
- Właśnie widzę, lecimy przed siebie wyznaczonym kursem z założoną prędkością - parsknął zirytowany Riker. Picard puścił uwagę mimo uszu.
- Oba systemy napędu otrzymały komendę stop.
- Od kogo? - Picard zachował niezmącony spokój.
- Tego nie można stwierdzić - wtrącił się Worf, jednocześnie starając się wydobyć dane z komputera. - Właśnie dlatego włączył się alarm.
- Dlaczego nie możemy uruchomić napędu? - Picard wiedział, że nie musi wydawać oczywistych rozkazów w stylu "Proszę włączyć silniki".
- Aby uruchomić silniki po komendzie "stop", niezbędny jest kod dostępu, a ten został zmieniony. Próbujemy go złamać, ale nowe kody zmieniają się zbyt szybko, nawet dla naszego komputera nie jest to banalne zadanie. Zmiana następuje też w tempie uniemożliwiającym nam wprowadzenie własnej sekwencji - przyznał Data.
- Proszę próbować - rozkazał Picard. - Co z fluktuacją?
- Zmierzamy w jej kierunku siłą bezwładności. Kontakt za 80 minut.
Picard, zamyślony, usiadł w fotelu.
- Doradco? - zwrócił się do milczącej dotąd Deanny.
- Nic, panie kapitanie. Próbuję od dłuższego czasu, ale nie odbieram żadnych myśli, odczuć, czy nawet próby blokowania dostępu. To wygląda na obiekt fizyczny, pozbawiony świadomości.
- Poślijmy tam sondę - zasugerował ponownie Riker. - Przynajmniej zobaczymy, co się stanie, kiedy tam dolecimy.
- To chyba jest wykonalne? - Picard zwrócił się do podwładnych.
Mała sonda pomknęła w kierunku fluktuacji.
- Odczyty w normie - meldował Data. - Silna emisja promieniowania gamma, brak śladów życia, i tak nie mogłoby tam zaistnieć przy takim poziomie radiacji.
Sonda znikła w opalizującym obłoku.
- Łączność urwała się - Data odwrócił się i spojrzał na kapitana.
- Czy sonda została zniszczona?
- Nic na to nie wskazywało, chyba, że nastąpiło to po przerwaniu łączności.
Kapitan odchylił się w fotelu, Troi wyczuła w nim gwałtowny wzrost napięcia, choć jak zwykle twarz kapitana pozostała nieprzenikniona.
- Pierwszy, proszę ze mną - wstał i przeszedł do pokoju kapitańskiego.
- Zamierzam tam polecieć - powiedział bez wstępów, kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi.
- Nie mogę panu pozwolić na samobójczą misję - zaoponował Riker.
- Przykro mi, Pierwszy.
- Nie ma pan żadnej pewności, że pana samobójstwo ocali Enterprise.
- Nie mam - zgodził się Picard. - Nie wiem też, czy aby na pewno popełniam samobójstwo. Powiedziałbym, że jestem w dość komfortowej sytuacji.
Wzrok, którym zmierzył go oficer, jasno powiedział Picardowi, że nawet jeśli do tej pory Pierwszy wierzył, jego kapitan nie zwariował, to wiara ta został teraz mocno nadszarpnięta. Riker nie odezwał się jednak ani słowem.
- Nie mogę przegrać, Pierwszy. Jeżeli wybrałem dobrze - odlecicie bezpieczni, jeśli to niewłaściwa decyzja, zamknę kolejny cykl.
Riker długo i w milczeniu rozważał słowa przełożonego, patrząc niewidzącym wzrokiem na widoczną już gołym okiem nieregularną mgłę, rozświetlaną mikroskopijnymi i nieregularnymi rozbłyskami. Enterprise był szczególnym statkiem, gdzie wzajemne zależności pomiędzy wyższymi oficerami spajały nieoficjalne więzi przyjaźni. Delikatna równowaga pomiędzy służbową zależnością a niehierarchiczną przyjaźnią pozwalały załodze optymalnie funkcjonować w niestandardowych sytuacjach. Jak teraz, gdy Riker stał się bardziej przyjacielem, niż pierwszym oficerem.
- W takim razie, do zobaczenia kapitanie.
- Uważasz, że źle robię?
- Tak. Musiałby pan być wielkim egoistą, żeby największym poświęceniem było dla pana poświęcenie własnego życia. Paradoksalne, prawda?
- Pierwszy... Will, powiedz mi, co innego wchodzi w grę? A, uwierz mi, po byciu Locutusem - mięśnie na twarzy mężczyzny stwardniały - nauczyłem się wysoko cenić moje życie Jean-Luc Picarda.
Riker przyjął to stwierdzenie, nagle niezdolny znaleźć w sobie odpowiednie słowa.
- I mam nadzieję - Picard spokojnie spojrzał w oczy młodszemu mężczyźnie, - że po drugiej stronie czeka mnie śmierć, a nie niewola.
- Dlaczego nie rozważył pan poświęcenia, nie wiem, na przykład mnie - wpadł nagle na pomysł Riker.
Picard wzdrygnął się, jakby uderzony. Pobladł tak bardzo, że Riker odruchowo zrobił krok w jego kierunku.
- Will, to nie jest opcja - błyskawicznie ochłonął Picard. - Jesteś członkiem załogi Enterprise, a to załogę mojego statku chcę uchronić przed tym - skinął ręką. - Czymkolwiek to jest.
- Może pan nazwać jakkolwiek pan chce, nawet kobiecą intuicją - skapitulował Riker - ale wiem, że tym razem długo nie pobędę kapitanem Enterprise.
- Nie tylko ze względu na ciebie mam nadzieję, że tak nie jest, Pierwszy.
Prom, którym leciał Picard, otoczyła ze wszystkich stron srebrząca się mgła punktowych anihilacji. Łączność z Enterprise znikła. Maleńki stateczek przestał reagować na jego polecenia. A on czekał. Na ciemność. Na głos. Na śmierć...
- Kapitanie Jean-Luc Picard - odezwało się w jego głowie.
- Jestem - pomyślał po prostu. - Czego oczekujecie w zamian za wolność Enterprise?
- Picard, popełniłeś błąd i zapłacisz za niego. Ale ani śmierć, ani niewola nie są tym, co przeraża cię najbardziej.
Jean-Luc bez słowa wpatrywał się w przestrzeń przed sobą. Nagle, wbrew sobie, ujrzał drapieżną i delikatną twarz królowej Borg, poczuł jak kolektywna świadomość spycha jego ludzką istotę tak daleko, że staje się mu obca. Nieistotna.
- Tak, wspomnienia - usłyszał. - Czym byłbyś, bez swoich wspomnień, Picard? Zobacz, co tracisz...
I przypomniał sobie.
Pełne uroku historie opowiadane przed snem łagodnym głosem w dźwięcznym języku, którego tak rzadko używał - szczęśliwy poczuciem bezpieczeństwa.
Świerszcze, grające o przedświcie, gdy gwiazdy na niebie znalazły się nagle w zasięgu ręki, gdy leżał na pokrytej rosą trawie ogrodu Akademii - szczęśliwy spełnionym marzeniem. Niezwykłą barwę nocnego nieba, kiedy oderwany od lektury wsłuchał się w tę jedyną, stłumioną białym puchem ciszę, gdy pierwszy śnieg pokrywa winnicę - szczęśliwy poczuciem przynależności.
Radosne uniesienie, elektryzujący dreszcz, gładką skórę kobiety drżącej pod jego dotykiem - szczęśliwy bliskością.
Dzikie wybuchy śmiechu Daty i własne przeświadczenie, iż są znakiem człowieczeństwa w dwóch istotach, którzy formalnie przecież nie są ludźmi.
Radość przebaczenia i pojednania wśród błota i wybuchów śmiechu.
Obrazy... obrazy... obrazy...
Widział je i przeżywał, gdy nikły. Rozpaczliwie starał się je uchwycić... co uchwycić? Twarze ludzi, z którymi związał go los, którzy mijali go w życiu lub pozostawali na dłużej. Dlaczego byli mu bliscy?
- Picard!
Oderwał dłonie od twarzy. Były - mokre. Coś... utracił? Czy może tak boleć strata czegoś, o czym się nie pamięta?
- Słucham - powiedział spokojnie.
I ten spokój wywołał w nim zdumienie. Dlaczego? Ach, tak. Przecież przybył tu, by zaprzedać swoją duszę.
- Po to tu jesteś, Jean-Luc? - zawtórował mu głos.
- Poddałem się waszej woli, by ocalić załogę, za którą jako kapitan ponoszę odpowiedzialność - wyjaśnił. Im? Sobie?
- Możesz wrócić na swój statek - usłyszał. - Kimkolwiek jesteś.
Z ekranów Enterprise raptownie, w jednym ułamku sekundy znikła mgła. Pozostał samotny, maleńki stateczek. Riker pochylił się nad konsolą Daty.
- Szybko, raport.
- Prom nie jest uszkodzony, wszystkie układy sprawne.
- Kapitan?
- Nie ucierpiał, wszystkie odczyty są w normie - android odchylił się i spojrzał na Rikera. - Nie rozumiem, dlaczego nie wraca.
- Kapitanie? - Pierwszy dotknął komunikatora. - Mostek do kapitana - powtórzył, nie doczekawszy się odpowiedzi.
Cisza.
- Data, jesteś pewny, że nic mu się nie stało? Troi?
- Nie wiem - szepnęła, wpatrzona w dryfujący stateczek.
Riker popatrzył na nią pytająco.
- Ja... go wyczuwam... ale... - zebrała się w sobie. - To ciężko wytłumaczyć. Kapitan to taka złożona osobowość. Wieloznaczna. A teraz mam wrażenie, jakbym czuła w nim jedynie znużonego, starego człowieka.
- Nie wiemy, co się tam działo...
- To nie to, Will - splotła i rozplotła palce. - To tak, jakby nagle znikła cała jego wola życia, ciekawość... jakby się wypalił.
- Worf - twardym głosem polecił Riker. - Proszę włączyć wiązkę holowniczą, ściągniemy go tutaj.
- Deanna, co się stało ? - zaniepokoił się nagle, gdy w oczach kobiety pojawiły się łzy.
- Nie, nic - próba uśmiechu spełzła na niczym. - Ten smutek...
Deanna zerwała kontakt z kapitanem.
- Worf!
Prawie hipnotycznie wpatrzeni, śledzili lot maleńkiego promu. Nagły wybuch wyrwał z nich wspólny okrzyk. Podniosła się wrzawa splątanych głosów. Pytania, słowa niedowierzania. Riker poczuł na sobie ze zwielokrotnioną siłą ciężar obowiązku.
- La Forge, raport.
- Prom uległ autodestrukcji zgodnie z rozkazem przekazanym pokładowemu komputerowi przez kapitana Picarda - zduszonym głosem zameldował Geordi.
- Jesteś pewny, że to było polecenie kapitana a nie kolejna komenda, pojawiająca się znikąd?
- Została potwierdzona osobistym kodem.
- Will - szepnęła Deanna w przedłużającej się, martwej ciszy. - Kapitan popełnił samobójstwo. Wiem, że był ostatnią osobą, zdolną do tego czynu. Człowiek, który wracał tym promem nie był naszym kapitanem, tylko jego jedną, ciemną stroną. Nie można żyć bez wspomnień szczęścia.
Riker rozpaczliwie starał się zrozumieć, jeżeli Picard przetrwał zjednoczenie z Borg, dlaczego teraz... Troi wydaje się rozumieć co się stało... porozmawiają później, on też chciałby to zrozumieć. Teraz ważna jest załoga.
- Więc nie miał racji - powiedział w przestrzeń, stłumiwszy emocje.
- Racji?
- Powiedział mi, że może to wygrać, że gdy zginie, my będziemy bezpieczni, a gdyby jego wybór okazał się niewłaściwy, wrócimy do punktu wyjścia. Tymczasem on nie żyje, a my...
- Odzyskaliśmy kontrolę nad silnikami warp.
Riker głęboko wciągnął powietrze. Jeszcze raz popatrzył na pustą przestrzeń, w której rozproszyły się szczątki promu kapitana.
- Kontynuujemy naszą misję, kurs na Nodus Secundus, warp 7.
- Rozkaz.
Z cichym pomrukiem, dźwiękiem, który stanowił nieodłączne tło życia na Enterprise, ożyły silniki warp.
Troi pochyliła się ku Rikerowi, siedzącemu w fotelu kapitańskim.
- Zaczynam się zastanawiać, co można przez tyle czasu robić w holodeku. Nawet zważywszy, że świadomość Archenarów nie jest tak liniowa, jak ludzi, czy nawet Betazoidów.
- Cokolwiek tam robią - uśmiechnął się Riker - przynajmniej nie ma z nimi problemów. Nasze dwie frakcje pochowały się do swoich norek...
- Nie sądzę, żeby doszło między nimi do otwartej konfrontacji. Kiedy z nimi rozmawiałam, wyczuwałam coś w rodzaju pogodzenia ze wszystkim, cokolwiek przyniesie los.
- Może dlatego przyjęli do siebie tych z Res Aenita?
- Myślisz, że potrzebują ludzi pokroju Collina?
Zanim Riker odpowiedział, otworzyły się drzwi pokoju kapitańskiego i stanął w nich Picard, trzymając się futryny tak mocno, aż pobielały mu palce.
- Miałeś rację, Will - tak cicho, że niemal niedosłyszalnie stwierdził kapitan.
Riker i Troi odruchowo wstali i bez słowa patrzyli na zwierzchnika.
- Mnie też miło jest was widzieć - sarkastycznie zauważył Picard.
Riker zmarszczył brwi.
- Pierwszy, Doradco - Picard przytrzymał się futryny drugą ręką. - Musimy sobie wyjaśnić parę spraw.
Odwrócił się i zniknął w swoim pokoju. Deanna spojrzała na Rikera, ten skinął głową.
- Troi do ambulatorium. Beverly, jesteś tu potrzebna.
Kapitan skończył relację, starając się to uczynić w najbardziej oględnych słowach. Teraz, kiedy wszystko minęło, sam nie mógł uwierzyć, że był zdolny targnąć się na własne życie.
- Kapitanie - Picard widział, że i Troi czuje się nieswojo w zaistniałej sytuacji.- Jest pan człowiekiem, z wszystkimi ograniczeniami i całym potencjałem swojej rasy.
- Są takie chwile, kiedy ciężko jest dostrzec cokolwiek poza ograniczeniami - powiedział na wpół do siebie.
- Myślę, że musi pan przeczekać swoją chwilową depresję, by móc obiektywnie spojrzeć na zaistniałą sytuację. Kiedy pana emocje powrócą do granic, w których zwykł był je pan trzymać, będzie panu łatwiej - łagodnie powiedziała Troi, pochylając się w kierunku kapitana, starając się, by nikt ich nie usłyszał.
I wzdrygnęła się, napotkawszy udręczone spojrzenie. Picard był zbyt dumny, by pozwolić sobie na "rozczulanie" nad własną osobą. Tak było po spotkaniu z Borg, tak będzie i teraz. Ile może znieść psychika jednego człowieka? Choć - każde z nich postępowało podobnie - nie zwykli szukać ukojenia w innych, znajdując oparcie w sobie, wiedząc, że pozostali i tak udzielą potrzebującemu niewerbalnego moralnego wsparcia. Uczucia - tak, te skrywa się zwykle najgłębiej, nie wiedząc, że przecież są widoczne w każdym spojrzeniu, w każdym zatrzymanym geście. To pod niewzruszonymi skorupami kamiennych twarzy kryły się zawsze najgorętsze wnętrza. Kapitan podszedł do stołu, otrząsnął się z przygnębienia, powróciła jego kamienna twarz.
- Oni powiedzieli, że popełniłem błąd. Zamknął się cykl, który tylko ja pamiętam. Zgodnie z teorią Daty znaczy to, że jeszcze nie podjąłem właściwej decyzji.
Riker już zamierzał coś powiedzieć, kiedy pokój kapitański nagle zalało jaskrawe światło a beznamiętny głos komputera pokładowego obwieścił.
- Proces autodestrukcji rozpoczęty. Pozostało sześćdziesiąt minut, zero sekund.
Kapitan ze świstem wciągnął powietrze i w pośpiechu udał się na mostek, gdzie załoga gorączkowo usiłowała nawiązać kontakt z głównym komputerem. Picard z pozornym spokojem wysłuchał meldunków.
- Możemy odłączyć spodek?
- Nie, kapitanie - po kilku nieudanych próbach odpowiedział Worf.
- Ewakuacja na kapsułach ratunkowych? - zasugerował Riker.
- Nic z tego.
- Komputer traktuje wszystkie nasze próby ingerencji jako włamanie do systemu - poinformował Geordi.
- Panie La Forge, proszę przygotować się do odłączenia głównego komputera - rozkazał Picard. - Wyłączymy komputer na czas niezbędny dla usunięcia informacji o autodestrukcji.
Kapitan zdecydował się na rozwinięcie swojej myśli. Nie mógł i nie chciał lekceważyć faktu, że załoga zdaje sobie sprawę, że jego psychika została poddana niecodziennym naciskom.
- Tak jest, kapitanie - potwierdził Riker.
Tylko on i kapitan jednocześnie mogli wydać taką komendę. Kiedy jednak ruszył przed siebie, tuż przed nim pojawiło się coś, co wyglądało jak miniatura wejścia do tunelu czasoprzestrzennego.
- Will, uważaj! - krzyknęła odruchowo Deanna, odetchnąwszy, kiedy Riker ominął nagle objawioną przeszkodę.
- Co to jest?!
Data zbliżył się z podręcznym tricorderem.
- No dalej, co to jest? - ponaglił go Riker.
Data spojrzał na niego bezradnie.
- Ja... ja nie mam żadnych odczytów. Nie mogę też skorzystać z bazy danych naszego komputera.
- To znaczy, że tego tu nie ma?
- Gdybym tego nie widział, powiedziałbym, że nie - przyznał się Data.
- Dziękujemy za wnikliwą analizę - zgryźliwie zauważył Picard. - Geordi, ty też to widzisz?
- Tak, panie kapitanie.
- I co to jest, według ciebie? - Picard był świadomy, że dane z wizora Geordiego dostarczają mu znacznie więcej informacji, niż zwykła obserwacja w paśmie widzialnym.
- Podobnie postrzegam tunele pozaprzestrzenne. Brakuje tu jednak kilku istotnych elementów im towarzyszących.
- Czyli NIE jest to tunel?
- Jeżeli, to bardzo nietypowy. Pozwolę sobie zauważyć, że gdyby taki tunel, nieważne jak mały, pojawił się we wnętrzu Enterprise, dystorsje czasoprzestrzeni rozerwałyby statek na kawałki.
- Wrzućmy coś do środka - impulsywnie zaproponował Worf.
- Proszę - zezwolił kapitan po szybkim rozważeniu za i przeciw.
Worf stanął z boku portalu, wrzucił do środka padd i błyskawicznie odskoczył. Padd zniknął w pojedynczym błysku błękitnego światła.
- To wyglądało, jak przejście przez tunel - potwierdził Geordi.
- Brak odczytów z tricordera - zameldował Data.
Picard pokiwał głową.
- Dobrze, pozostawmy portal w spokoju. Pierwszy, spróbujmy wyłączyć komputer.
Po kilku chwilach stało się jasne, że i ta droga ocalenia Enterprise została zamknięta. Picard odwrócił się w kierunku portalu.
- Pierwszy, przejmujesz dowodzenie.
Riker zagrodził kapitanowi drogę, mocno chwytając go za ramię. Picard zmierzył go lodowatym spojrzeniem, które jednak zdawało się tym razem nie robić wrażenia na pierwszym oficerze.
- Nie, kapitanie. Sam pan mówił, że oni nie chcą pana, razem z pańskimi heroicznymi postawami.
Picard żachnął się, ale utrzymał nerwy na wodzy.
- Co sugerujesz, Pierwszy?
Troi nagle pobladła i odruchowo wyciągnęła rękę, ale powstrzymało ją spojrzenie Rikera.
- Imzadi - wyszeptała tak, by nie usłyszał.
W nagłym przebłysku Picard również zdał sobie sprawę, do czego dąży Riker.
- Jaką masz gwarancję, że zechcą ciebie wraz z twoimi heroicznymi postawami?
- Ponieważ jesteśmy przyjaciółmi - szybko odpowiedział Riker, po czym jeszcze szybciej odwrócił się i jednym skokiem rzucił w portal.
- Nie! - zabrzmieli unisono Picard i Deanna.
Ręka kapitana musnęła bluzę oficera, ale było już za późno. Will wpadł w portal... i twardo wylądował na podłodze po jego drugiej stronie.
- Will - przyklękła przy nim Deanna, z niedowierzaniem dotykając jego ramion i twarzy.
- Przeleciałem przez to bez oporu - Riker przyjął dłoń Picarda i wstał. - Zupełnie jakby tego nie było.
- Może tego nie ma? - Data przenosił wzrok z tricordera na Picarda i błękitniejący portal. Zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować, wyciągnął rękę, chcąc włożyć ją w portal. Potężne uderzenie wstrząsnęło androidem, Data, w deszczu iskier, przeleciał przez całą długość mostka, uderzył plecami o drzwi pokoju kapitańskiego, które automatycznie otworzyły się. Worf i Geordi rzucili się za nim, z daleka omijając portal. Data, z wyrazem bezbrzeżnego zdumienia wyłonił się z pokoju.
- To chyba jednak istnieje.
Przez chwilę wszyscy stali, w milczeniu wpatrzeni w portal.
- I co teraz? - ponuro zapytał Worf.
Kapitan usiadł w fotelu. Troi spojrzała na niego, wzdrygnęła się i wycofała. I nie uczyniła tego bynajmniej w trosce o intymność przełożonego. Na mostku pojawiła się Beverly. Spojrzała na członków załogi gorączkowo usiłujących ominąć zabezpieczenia głównego komputera, smutno uśmiechnęła się do Troi.
- Przyszłam zobaczyć, jak sobie radzicie - szepnęła do Deanny. - Wes pracuje nad komputerem u siebie. Wierzy, że jak zwykle uda się nam w ostatniej chwili.
- A ty?
Beverly odgarnęła opadające włosy z policzka.
- A wiesz, że ja chyba też. Tak na wszelki wypadek pożegnałam się z Wesleyem, ale ta cała sytuacja jest tak nierealna, że nie mogę uwierzyć nawet w zagrożenie, a co dopiero... - urwała gwałtownie, napotkawszy spojrzenie Picarda. - Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać. Już wychodzę.
Picard sztywno wstał z fotela.
- Nie ma mniejszego zła - powiedział patrząc na nią.
- Jean-Luc? - znała ten ton. I zdecydowanie źle się jej kojarzył.
- Beverly, zażądano ode mnie poświęcenia. W swoim bezbrzeżnym ludzkim egoizmie oddałem im siebie.
Kapitan urwał, cały czas nie odrywając wzroku od twarzy Beverly. Na mostku zapadła martwa cisza.
- Will uświadomił mi - podjął myśl Picard, - że z niewielu rzeczy, które posiadam, to przyjaźń i zaufanie jest tym, co cenię najbardziej. Beverly, nikt nie pokłada we mnie tak nieograniczonego zaufania jak ty. Nasza przyjaźń również wykracza daleko poza znaczenie, które zwykło się nadawać temu słowu. Nie mogę popełnić większej zbrodni. I wtedy nie zostanie mi naprawdę nic, nawet gdy Enterprise ocaleje.
Beverly stała teraz tuż przed kapitanem. I tylko ona usłyszała następne pytanie.
- Rozumiesz mnie?
Zbyt zaskoczona, by móc cokolwiek powiedzieć, patrzyła na nagle postarzałego mężczyznę przed sobą. Łzy wypełniły jej oczy - sama nie wiedziała, czy to, co odczuwa to żal, czy może wściekłość. Nie zwykła poddawać się emocjom, ale powrót do równowagi wymagał od niej całej siły woli. To dziwne, ile można przemyśleć podczas kilku sekund. I ile postanowić.
- Czynię cię odpowiedzialnym za los mojego syna - powiedziała głosem, w którym determinacja formy dziwnie kłóciła się z drżeniem, które sama słyszała.
- Autodestrukcja z jedną minutę, trzydzieści sekund - rozległo się w tle. Beverly, nie patrząc na nikogo podeszła do tunelu. Wiedziała, czym skończy się próba pożegnania.
- Obyś mógł sobie wybaczyć, Jean-Luc - zniknęła w błękitnym rozbłysku.
- Proces autodestrukcji zatrzymany - ogłosił komputer.
Picard spojrzał na Rikera, który aż cofnął się na widok twarzy kapitana.
- Pierwszy, proszę przejąć dowodzenie - bezbarwnym głosem powiedział Picard i skierował się w stronę swojego pokoju.
Odprowadzały go spojrzenia wszystkich członków załogi. Troi, w pierwszym odruchu sympatii i współczucia uczyniła gest w stronę kapitana, ale powstrzymało ją ledwo widoczne potrząśnięcie głową Rikera.
- Nie teraz - powiedział samymi ustami.
Pomyślała, że Will nie ma racji, że kapitan nie powinien być teraz sam, ale poczucie przyzwoitości nakazało jej poczekać, aż za Picardem zamkną się drzwi. Kapitan nie dotarł jednak do swojego pokoju. Troi nagle zauważyła, że kapitan zatrzymuje się i sięga ręką do głowy, ale nie była na tyle szybka, żeby powstrzymać jego upadek. Riker, którego zaskoczenie zatrzymało na ułamek sekundy, podążył za nią, ale po kilku krokach zderzył się z nagle zmaterializowaną na środku mostka doktor Crusher.
- Beverly! - rozległ się wspólny okrzyk.
Riker zastygł, ciągle orduchowo obejmując zaskoczoną, zdezorientowaną Beverly. I w tej chwili otworzyły się drzwi turbowindy, a na mostek wpadł, gwałtownie popchnięty Neugeb'anr. Przeleciał kilka kroków i zatrzymał się, obronnym gestem chroniąc głowę w ramionach. Z windy wyłonił się James Collin. James Collin w stanie furii. Z błyskiem w oczach i paskudnym wyrazem twarzy. Mężczyzna jednym spojrzeniem ocenił sytuację na mostku, co doskonale ułatwiał mu całkowity bezruch dramatis personae. Riker puścił wreszcie Beverly i zażądał wyjaśnienia sytuacji. Collin totalnie go zignorował.
- Bev, nic ci nie jest?
- Nie - potrząsnęła głową, przenosząc wzrok od Collina do Picarda. Wreszcie nawyki zawodowe wzięły górę i Beverly dołączyła do Troi.
- Panie Collin - Riker starał się opanować, ale i tak bardziej wysyczał niż powiedział swoją kwestię - wydaje się pan doskonale poinformowany.
- Niestety - ponuro stwierdził mężczyzna, odrywając wreszcie wzrok od Beverly. - A ty opuść broń. Nie mierzy się do ludzi, jeżeli nie zamierza się ich zabić - warknął do Worfa.
Riker powstrzymał oficera krótkim gestem.
- Nie chcę, żeby Federacja wtrącała się w sprawy Archenarów - kontynuował Collin. - Nie pozwolę jednak, by ktokolwiek krzywdził niewinnych.
- Co za chwalebna troska ze strony rebelianta z Res Aenita - wybuchnął Riker.
- Szczególnie, jeśli ci niewinni są jednocześnie moimi przyjaciółmi - kontynuował Collin, choć wyraz jego twarzy stał się jeszcze paskudniejszy.
- James, proszę, powiedz o co chodzi - podniosła się Beverly.
- Ostrzegałem waszego kapitana, że nie wszyscy chcą, by Enterprise dotarł do celu. Co więcej, położyłem szczególny nacisk na mentalne uzdolnienia Archenarów. Zlekceważył mnie. I zapłacił za to, jak widzę - kiwnął głową w kierunku Picarda.
- To Neugeb'anr... - zrozumiała Troi.
- Nie wiem, jakie ponure światy otworzył przed Picardem i wami, aby zawrócić Enterprise. Nawet, gdy rozszerzył swoją świadomość, korzystając z holodeku, nie udało mu się zmienić zdania waszego twardogłowego kapitana.
- Dlaczego zainterweniowałeś? Wydawało mi się, że to tobie, jako przywódcy ludzi z Res Aenita bardziej zależało na niepowodzeniu naszej misji - matowym głosem zapytała Beverly.
- Zorientowałem się, że Neugeb'anr i Picard wciągnęli ciebie do gry, która powinna pozostać ich własną - powiedział po prostu. - Jestem tylko człowiekiem, Bev.
Monstrualne, owadzie ciało porzuciło krwawe strzępy czegoś, co niegdyś było człowiekiem i odwróciło się w kierunku Picarda. Teraz ku niemu wyciągnęło zbroczone krwią odnóża. Picard cofnął się o kilka kroków, starając się nie odwracać plecami do potwora. Wycelował fazer. I broń wypadła mu z ręki. Tuż nad nim znalazła się smutna twarz Beverly, ze śladami krwi na policzku i włosach. Groteskowe połączenie delikatnej kobiecej twarzy z korpusem modliszki. Chroniący życie lekarz, zmuszony do zabijania.
- Jean-Luc, obyś mógł sobie wybaczyć.
Ktoś chwycił go za rękę, przytrzymał za ramiona. I nagle spłynęła na niego świadomość, że znajduje się we własnym pokoju. Odetchnął.
- Beverly? Przecież ja...
Patrzyła na niego bez śladu uśmiechu, który zwykle nie opuszczał jej twarzy. W kilku słowach opisała mu zdarzenia, które zaszły na mostku. Jej palce były lodowato zimne w jego dłoniach.
- Myślę... myślę, że rozumiem twoją decyzję. Ale zrozumienie nie sięga moich uczuć - zakończyła. - Nie potrafię zapomnieć, że stałam się pionkiem w twojej grze, choć nie uszedł mojej uwagi fakt, dlaczego wybrałeś akurat mnie.
- I mimo to zostałaś ze mną? - wiedział, że nie zostało mu przebaczone. Rozumiał to a jego rozumienie nie ograniczało się jedynie do intelektualnego pojmowania.
- Od tego są przyjaciele, Jean-Luc - usłyszał.
Nie zostało mu przebaczone... jeszcze.