Jacek Tittenbrun, Polscy politycy pozostają w tyle

Jacek Tittenbrun

Polscy politycy pozostają w tyle



Prof. Jacek Tittenbrun, wykładowca Wyższej Szkoły Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa w Poznaniu oraz Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza - rozmawia Piotr Szumlewicz.


W projekcie budżetu państwa na 2011 rok są planowane wpływy z prywatyzacji na poziomie 15 miliardów złotych. Jak Pan ocenia prywatyzacyjne plany rządu?

Od planów do ich realizacji daleka droga, a historia dotychczasowych rodzimych doświadczeń na tym polu nie nastraja optymistycznie. Identyfikacja strony podażowej to jedno, a znalezienie dla niej efektywnego popytu to zupełnie co innego. Dlatego wpływy te są prawdopodobnie przeszacowane. Dokładnie nie wiadomo też, jakie miejsce w projektach prywatyzacyjnych rządu odegrają takie przypadki jak przejęcie Energi przez Polską Grupę Energetyczną. Przejęcie jednej państwowej spółki przez drugą właściwie nie stanowi prywatyzacji - aby do tego doszło, musi nastąpić realne przejście firmy w prywatne ręce. Ponadto ta transakcja w oczywisty sposób ograniczyła konkurencję na rynku energetycznym, co nie tylko godzi w interesy konsumentów, lecz jest sprzeczne z deklaracją rządu, wedle której "skuteczne prowadzenie procesów prywatyzacji jest jedną z szans na utrzymanie wzrostu gospodarczego oraz poprawę konkurencyjności gospodarki. Prywatyzacja stwarza podstawę dla przyspieszenia rozwoju i modernizacji przedsiębiorstw, a tym samym całej gospodarki". Ważniejszy jest drugi ogólny aspekt prywatyzacji: kontynuacja polityki polegającej na fiskalizacji prywatyzacji, tj. traktowaniu jej przede wszystkim pod kątem wpływów podatkowych. Denacjonalizacja jest uporczywie traktowana jako dogodna deska ratunku, budżetowa zapchajdziura. Tymczasem na przykład za kłopoty ZUS-u nie powinny płacić przedsiębiorstwa, a rząd powinien rozejrzeć się za innymi źródłami oszczędności. Jeśli zaś rząd chciałby pozostać wierny swoim deklaracjom, to powinien potraktować prywatyzację przede wszystkim jako środek restrukturyzacji i modernizacji przedsiębiorstw.

Kryzys gospodarczy sprawił, że wiele rządów państw zachodnich zwiększyło rolę sektora publicznego w gospodarce. Tymczasem polski rząd już dwa lata temu chwalił się, że przyspiesza procesy prywatyzacji. Czy uważa Pan, że to właściwa strategia?

Można powiedzieć nawet więcej - ostatnie załamanie gospodarcze, najgłębsze od czasów Wielkiego Kryzysu, ujawniło bankructwo neoliberalizmu i polityki znanej pod nazwą TINA (there is no alternative). Okazało się, że nie tylko istnieją alternatywy, ale ich wprowadzenie zostało wymuszone przez okoliczności. Jednym ze scenariuszy stała się realna groźba upadku całego systemu kapitalistycznego. Jeśli on przetrwał, to dzięki ratunkowej polityce państw, rzekomo dramatycznie osłabionych wskutek globalizacji. Ponadto przetrwał on w mocno nadszarpniętej postaci i to nie tylko w sferze ideologicznej, lecz również realnej, gdyż państwo w wielu krajach zostało zmuszone do aktów nacjonalizacji. Wystarczy przywołać przykład giganta samochodowego, który w mowie potocznej zaczął funkcjonować jako Government Motors. Polscy politycy, którzy zawsze wykazywali wyjątkową otwartość wobec idei płynących z Zachodu, tym razem pozostają w tyle i bronią niemodnych już w dużej części Zachodu okopów neoliberalnej św. Trójcy.

Jest Pan autorem obszernej monografii na temat polskiej prywatyzacji. Jak Pan ocenia wpływ prywatyzacji na polską gospodarkę w ciągu ostatnich 20 lat?

Na kształcie polskiej transformacji zaważył między innymi fakt wychodzenia wielu decydentów z przesłanek ideologicznych. Przykładem może być deklaracja jednego z ministrów pierwszego rządu po przełomie ustrojowym, wedle której "najlepszą polityką przemysłową jest brak takiej polityki". Jednym z efektów takiej postawy było to, że do Polski bezpośrednie inwestycje zagraniczne (BIZ) wpływały głównie w formie wykupywania od państwa przedsiębiorstw już istniejących. Zwłaszcza w pierwszych latach transformacji zagraniczny kapitał zmierzał głównie do opanowania rynku polskiego. Tymczasem duży procent firm z udziałem kapitału zagranicznego do dziś wykazuje straty, co rodzi pytanie, jak wielki jest transfer ukrytych zysków. Warto też zwrócić uwagę, że zgodnie z raportem NIK z 1993 roku na temat rozliczania się spółek z kapitałem zagranicznym ze skarbem państwa aż 70% firm nie płaciło na czas podatków. Do dziś wiele z nich wykorzystuje międzynarodowy charakter macierzystych korporacji, płacąc zawyżone ceny za surowce lub eksportując po niskich cenach. W ten sposób wiele firm dokonuje transferu części zysków osiągniętych w Polsce. Dzięki temu wymykają się one spod jurysdykcji rodzimego fiskusa. Na dodatek w procesie prywatyzacji dopuszczono się wielu nadużyć związanych z zaniżoną wyceną przedsiębiorstw, czemu towarzyszyła niejednokrotnie korupcja. Za szczególnie szkodliwą należy uznać wyprzedaż prawie całego sektora bankowego w ręce zagraniczne. W Czechach i na Słowacji sprzedano tylko 10–15% banków. Również na Zachodzie przestrzega się dominacji krajowych banków, uznając, że obcy kapitał nie może decydować o kształcie systemu gospodarczego.

Kto najbardziej skorzystał, a kto stracił na prywatyzacji?

Patrząc globalnie na grupę, która najbardziej skorzystała na rodzimej prywatyzacji, należy uznać menedżerów. Ten awans społeczno-ekonomiczny rozpoczęła jeszcze poprzedzająca oficjalną prywatyzację tzw. prywatyzacja nomenklaturowa. W 1996 roku zbadano rodowód udziałowców istniejących spółek. Okazało się, że z nomenklatury wywodzi się około 20% osób posiadających udziały w różnych przedsięwzięciach. Była to na pewno nadreprezentacja, bo cała nomenklatura obejmowała najwyżej kilka procent ogółu zatrudnionych. Menedżerowie, jako najlepiej znający lokalne układy i rynek, byli także nieodzowni wchodzącym do przedsiębiorstw inwestorom. Nic więc dziwnego, że stanowili siłę najbardziej prącą do prywatyzacji. W ich przypadku powiedzenie o "Wandzie, co nie chciała Niemca" uzyskiwało odwrotny sens. Z kolei na drugim biegunie znalazła się zdziesiątkowana klasa robotnicza. W czasie 10 lat prokapitalistycznych przemian 2,5 miliona robotników dotknęło mniej lub bardziej trwałe bezrobocie. Za szczególnie upośledzoną część tej klasy należy uznać robotników rolnych. Ustawa o likwidacji prawnej PGR-ów z 1991 roku nie dawała ich pracownikom żadnych uprawnień prywatyzacyjnych. Taki przebieg prywatyzacji prowadził do narastania rozpiętości majątkowych i dochodowych oraz nastrajał do niej negatywnie społeczeństwo. Próbą ratowania prywatyzacji w oczach opinii publicznej miał być program powszechnej prywatyzacji zrealizowany za pomocą mechanizmu Narodowych Funduszy Inwestycyjnych. Nie uczynił on bynajmniej każdego Polaka kapitalistą. Jego rzeczywistymi beneficjentami były firmy zarządzające oraz ich udziałowcy. W latach 1996–2003 otrzymały one w formie wynagrodzeń i premii ponad 1 mld zł. W tym samym czasie wartość aktywów NFI spadła o ok. 3,8 mld złotych (63%), a pracę utraciło ok. 300 tys. (73%) pracowników objętych tym programem prywatyzacji. Bodaj jeszcze bardziej katastrofalny w swych skutkach społecznych okazał się program likwidacji PGR-ów. Wychodząc z dogmatycznych przesłanek, doprowadzono do pauperyzacji mas ludności i choć podpierano się tezą o deficytowości tych przedsiębiorstw, to nie wzięto pod uwagę, że co najmniej jedna trzecia PGR nadawała się do restrukturyzacji.

Wśród większości polskich ekspertów rozpowszechnione jest przekonanie o wyższości własności prywatnej nad własnością publiczną. Jaka jest Pana opinia na ten temat?

Trzeba pamiętać, że dla uczciwych porównań w tej sferze konieczne jest istnienie równego pola gry. Warunek ten nie był dotrzymany w pierwszych latach transformacji, kiedy dyskryminowano przedsiębiorstwa publiczne, dławiąc je podatkami oraz zalewając rynek tanimi dobrami importowanymi. Natomiast dane światowe nie wykazują wyższości żadnej z form własności. Decydującą rolę odgrywa otoczenie firm, na jakie składa się mnogość czynników, w tym mechanizmy konkurencji i regulacji czy relacje z innymi podmiotami.

Które sektory gospodarki Pana zdaniem powinny pozostać w rękach państwa?

No cóż, mleko w wielkiej mierze już się rozlało i można przytaczać wiele przykładów szkodliwej praktyki wyzbywania się firm bez liczenia się z ich znaczeniem w sieci więzi kooperacyjnych oraz dla całości gospodarki. Moim zdaniem na pewno nie należało wypuszczać z rąk sektora bankowego. Kluczowe znaczenie dla gospodarki narodowej posiada również podstawowa infrastruktura. Wreszcie, kraje na całym świecie i słusznie, uważają za bogactwo należące do całego narodu złoża mineralne.

Wywiad ukazał się na stronie TVP INFO (www.tvp.info).




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Polscy politycy pchają się gdzie ich nie chcą, Polska dla Polaków, Co by tu jeszcze spieprzyć
Bob Kordecky POLSCY POLITYCY – SAJANIE
Polscy politycy szkoleni w USA
Jacek Tittenbrun, Między Indywidualizmem a Subiektywizmem Podstawy Metodologiczne Szkoły Austriacki
10 JACEK STRZEMIECZNY A Szeniawski Polityka Oświatowa Samorządu Terytorialnego koncepcja programu
Jacek Tittenbrun, Prywatyzacja a klasa robotnicza Divide et Impera
Jacek Tittenbrun, Z deszczu pod rynnę Studium polskiej prywatyzacji [1]
Jacek Tittenbrun, BEZ MANDATU
Jacek Tittenbrun, Z deszczu pod rynnę Studium polskiej prywatyzacji [2]
Jacek Tittenbrun, Klasa robotnicza czy klasa pracownicza
Jacek Tittenbrun, Z deszczu pod rynnę Studium polskiej prywatyzacji [3 ost ]
N Machiavelli i polscy politycy
Polscy politycy w danych statystycznych
Polscy politycy w danych statystycznych(1)
Jacek Tittenbrun, Bezdroża polskiej prywatyzacji
Jacek Tittenbrun, Własność i Interesy Prywatyzacja w Polsce w Ujęciu Socjologii Gospodarki
Historia wychowania, Hist sciaga, Archaiczna rodzina rzymska była nie tyle instytucją społeczną, co
Czy polscy najemnicy walczą na Ukrainie w ramach tajnej operacji, Polityka globalna

więcej podobnych podstron