Jacek Tittenbrun
Polscy politycy pozostają w tyle
W
projekcie budżetu państwa na 2011 rok są planowane wpływy z
prywatyzacji na poziomie 15 miliardów złotych. Jak Pan ocenia
prywatyzacyjne plany rządu?
Od
planów do ich realizacji daleka droga, a historia dotychczasowych
rodzimych doświadczeń na tym polu nie nastraja optymistycznie.
Identyfikacja strony podażowej to jedno, a znalezienie dla niej
efektywnego popytu to zupełnie co innego. Dlatego wpływy te są
prawdopodobnie przeszacowane. Dokładnie nie wiadomo też, jakie
miejsce w projektach prywatyzacyjnych rządu odegrają takie
przypadki jak przejęcie Energi przez Polską Grupę Energetyczną.
Przejęcie jednej państwowej spółki przez drugą właściwie nie
stanowi prywatyzacji - aby do tego doszło, musi nastąpić realne
przejście firmy w prywatne ręce. Ponadto ta transakcja w oczywisty
sposób ograniczyła konkurencję na rynku energetycznym, co nie
tylko godzi w interesy konsumentów, lecz jest sprzeczne z deklaracją
rządu, wedle której "skuteczne prowadzenie procesów
prywatyzacji jest jedną z szans na utrzymanie wzrostu gospodarczego
oraz poprawę konkurencyjności gospodarki. Prywatyzacja stwarza
podstawę dla przyspieszenia rozwoju i modernizacji przedsiębiorstw,
a tym samym całej gospodarki". Ważniejszy jest drugi ogólny
aspekt prywatyzacji: kontynuacja polityki polegającej na
fiskalizacji prywatyzacji, tj. traktowaniu jej przede wszystkim pod
kątem wpływów podatkowych. Denacjonalizacja jest uporczywie
traktowana jako dogodna deska ratunku, budżetowa zapchajdziura.
Tymczasem na przykład za kłopoty ZUS-u nie powinny płacić
przedsiębiorstwa, a rząd powinien rozejrzeć się za innymi
źródłami oszczędności. Jeśli zaś rząd chciałby pozostać
wierny swoim deklaracjom, to powinien potraktować prywatyzację
przede wszystkim jako środek restrukturyzacji i modernizacji
przedsiębiorstw.
Kryzys
gospodarczy sprawił, że wiele rządów państw zachodnich
zwiększyło rolę sektora publicznego w gospodarce. Tymczasem polski
rząd już dwa lata temu chwalił się, że przyspiesza procesy
prywatyzacji. Czy uważa Pan, że to właściwa strategia?
Można powiedzieć nawet więcej - ostatnie załamanie
gospodarcze, najgłębsze od czasów Wielkiego Kryzysu, ujawniło
bankructwo neoliberalizmu i polityki znanej pod nazwą TINA (there is
no alternative). Okazało się, że nie tylko istnieją alternatywy,
ale ich wprowadzenie zostało wymuszone przez okoliczności. Jednym
ze scenariuszy stała się realna groźba upadku całego systemu
kapitalistycznego. Jeśli on przetrwał, to dzięki ratunkowej
polityce państw, rzekomo dramatycznie osłabionych wskutek
globalizacji. Ponadto przetrwał on w mocno nadszarpniętej postaci i
to nie tylko w sferze ideologicznej, lecz również realnej, gdyż
państwo w wielu krajach zostało zmuszone do aktów nacjonalizacji.
Wystarczy przywołać przykład giganta samochodowego, który w mowie
potocznej zaczął funkcjonować jako Government Motors. Polscy
politycy, którzy zawsze wykazywali wyjątkową otwartość wobec
idei płynących z Zachodu, tym razem pozostają w tyle i bronią
niemodnych już w dużej części Zachodu okopów neoliberalnej św.
Trójcy.
Jest
Pan autorem obszernej monografii na temat polskiej prywatyzacji. Jak
Pan ocenia wpływ prywatyzacji na polską gospodarkę w ciągu
ostatnich 20 lat?
Na kształcie polskiej transformacji zaważył między
innymi fakt wychodzenia wielu decydentów z przesłanek
ideologicznych. Przykładem może być deklaracja jednego z ministrów
pierwszego rządu po przełomie ustrojowym, wedle której "najlepszą
polityką przemysłową jest brak takiej polityki". Jednym z
efektów takiej postawy było to, że do Polski bezpośrednie
inwestycje zagraniczne (BIZ) wpływały głównie w formie
wykupywania od państwa przedsiębiorstw już istniejących.
Zwłaszcza w pierwszych latach transformacji zagraniczny kapitał
zmierzał głównie do opanowania rynku polskiego. Tymczasem duży
procent firm z udziałem kapitału zagranicznego do dziś wykazuje
straty, co rodzi pytanie, jak wielki jest transfer ukrytych zysków.
Warto też zwrócić uwagę, że zgodnie z raportem NIK z 1993 roku
na temat rozliczania się spółek z kapitałem zagranicznym ze
skarbem państwa aż 70% firm nie płaciło na czas podatków. Do
dziś wiele z nich wykorzystuje międzynarodowy charakter
macierzystych korporacji, płacąc zawyżone ceny za surowce lub
eksportując po niskich cenach. W ten sposób wiele firm dokonuje
transferu części zysków osiągniętych w Polsce. Dzięki temu
wymykają się one spod jurysdykcji rodzimego fiskusa. Na dodatek w
procesie prywatyzacji dopuszczono się wielu nadużyć związanych z
zaniżoną wyceną przedsiębiorstw, czemu towarzyszyła
niejednokrotnie korupcja. Za szczególnie szkodliwą należy uznać
wyprzedaż prawie całego sektora bankowego w ręce zagraniczne. W
Czechach i na Słowacji sprzedano tylko 10–15% banków. Również
na Zachodzie przestrzega się dominacji krajowych banków, uznając,
że obcy kapitał nie może decydować o kształcie systemu
gospodarczego.
Kto
najbardziej skorzystał, a kto stracił na prywatyzacji?
Patrząc globalnie na grupę, która najbardziej
skorzystała na rodzimej prywatyzacji, należy uznać menedżerów.
Ten awans społeczno-ekonomiczny rozpoczęła jeszcze poprzedzająca
oficjalną prywatyzację tzw. prywatyzacja nomenklaturowa. W 1996
roku zbadano rodowód udziałowców istniejących spółek. Okazało
się, że z nomenklatury wywodzi się około 20% osób posiadających
udziały w różnych przedsięwzięciach. Była to na pewno
nadreprezentacja, bo cała nomenklatura obejmowała najwyżej kilka
procent ogółu zatrudnionych. Menedżerowie, jako najlepiej znający
lokalne układy i rynek, byli także nieodzowni wchodzącym do
przedsiębiorstw inwestorom. Nic więc dziwnego, że stanowili siłę
najbardziej prącą do prywatyzacji. W ich przypadku powiedzenie o
"Wandzie, co nie chciała Niemca" uzyskiwało odwrotny
sens. Z kolei na drugim biegunie znalazła się zdziesiątkowana
klasa robotnicza. W czasie 10 lat prokapitalistycznych przemian 2,5
miliona robotników dotknęło mniej lub bardziej trwałe bezrobocie.
Za szczególnie upośledzoną część tej klasy należy uznać
robotników rolnych. Ustawa o likwidacji prawnej PGR-ów z 1991 roku
nie dawała ich pracownikom żadnych uprawnień prywatyzacyjnych.
Taki przebieg prywatyzacji prowadził do narastania rozpiętości
majątkowych i dochodowych oraz nastrajał do niej negatywnie
społeczeństwo. Próbą ratowania prywatyzacji w oczach opinii
publicznej miał być program powszechnej prywatyzacji zrealizowany
za pomocą mechanizmu Narodowych Funduszy Inwestycyjnych. Nie uczynił
on bynajmniej każdego Polaka kapitalistą. Jego rzeczywistymi
beneficjentami były firmy zarządzające oraz ich udziałowcy. W
latach 1996–2003 otrzymały one w formie wynagrodzeń i premii
ponad 1 mld zł. W tym samym czasie wartość aktywów NFI spadła o
ok. 3,8 mld złotych (63%), a pracę utraciło ok. 300 tys. (73%)
pracowników objętych tym programem prywatyzacji. Bodaj jeszcze
bardziej katastrofalny w swych skutkach społecznych okazał się
program likwidacji PGR-ów. Wychodząc z dogmatycznych przesłanek,
doprowadzono do pauperyzacji mas ludności i choć podpierano się
tezą o deficytowości tych przedsiębiorstw, to nie wzięto pod
uwagę, że co najmniej jedna trzecia PGR nadawała się do
restrukturyzacji.
Wśród
większości polskich ekspertów rozpowszechnione jest przekonanie o
wyższości własności prywatnej nad własnością publiczną. Jaka
jest Pana opinia na ten temat?
Trzeba pamiętać, że dla uczciwych porównań w tej
sferze konieczne jest istnienie równego pola gry. Warunek ten nie
był dotrzymany w pierwszych latach transformacji, kiedy
dyskryminowano przedsiębiorstwa publiczne, dławiąc je podatkami
oraz zalewając rynek tanimi dobrami importowanymi. Natomiast dane
światowe nie wykazują wyższości żadnej z form własności.
Decydującą rolę odgrywa otoczenie firm, na jakie składa się
mnogość czynników, w tym mechanizmy konkurencji i regulacji czy
relacje z innymi podmiotami.
Które
sektory gospodarki Pana zdaniem powinny pozostać w rękach
państwa?
No
cóż, mleko w wielkiej mierze już się rozlało i można przytaczać
wiele przykładów szkodliwej praktyki wyzbywania się firm bez
liczenia się z ich znaczeniem w sieci więzi kooperacyjnych oraz dla
całości gospodarki. Moim zdaniem na pewno nie należało wypuszczać
z rąk sektora bankowego. Kluczowe znaczenie dla gospodarki narodowej
posiada również podstawowa infrastruktura. Wreszcie, kraje na całym
świecie i słusznie, uważają za bogactwo należące do całego
narodu złoża mineralne.
Wywiad
ukazał się na stronie TVP INFO (www.tvp.info).