ROZDZIAŁ V
Cisza, która towarzyszyła mu przez ostatni okres czasu, została wyparta gwałtownie przez hałas stworzony z rozmów i ruchu ulicznego. Ciemność została pokonana przez gamę barw.
Oczy mieszańca nie przyzwyczaiły się do otoczenia, jednak uszy zdołały wychwycić głosy znajomych osób.
- Nie możemy zwlekać! Musimy go wywieźć stąd, w innym przypadku on go odnajdzie.
- Ten dom jest chroniony zaklęciami zarówno przed demonami jak i aniołami, zrozum to! – krzyknął Xavier.
- Ile razy mam ci powtarzać, że Zarachiel jest archaniołem? Ruchem ręki mógłby zmieść twój dom z powierzchni ziemi, łamiąc przy tym wszystkie twoje zaklęcia! – odparła mu równie głośno Haza – Inkwizycja już węszy za Barsufem, z jego polecenia oczywiście.
- Skąd to wiesz? Skąd w ogóle wiedziałaś co się stało Barsufowi, jaki mam numer telefonu i w jaki sposób uratować go?
- Nieważne.
Mieszaniec poczuł ból w klatce piersiowej. Zaczął kaszleć, a z jego ust wyciekała przy tym krew. Usłyszał kroki i wszystko straciło ostrość. Uderzenie w twarz, po nim cztery kolejne. Wreszcie otworzył oczy i zobaczył nad sobą trzy sylwetki. Widział niewyraźnie, jednak rozpoznał swojego przyjaciela, Xaviera bez problemu. Tylko on miał jasne włosy.
- Nie ruszaj się, signore Barsuf – usłyszał nieznajomy głos – Pańskie ciało w ciągu miesiąca przeżyło naprawdę dużo. Cudem możemy nazywać to, że wciąż żyjesz.
Poczuł dłoń zaciskającą się na jego własnej. Zamrugał kilkukrotnie i zobaczył siedzącą obok niego córkę Mefistofelesa. Po jej policzku spłynęła samotna łza. Dziewczyna wstała i uśmiechnęła się ledwo widocznie.
- Witaj wśród żywych – powiedziała idąc w stronę okna.
- Dokładnie. Witamy po długiej nieobecności, bracie – rzucił Xavier odpalając papierosa – Długą podróż zaliczyłeś.
- Taaa… - mruknął mieszaniec starając się zrozumieć wszystko, co się wydarzyło. Przed oczami stanęły mu walka z archaniołem i chwila, w której ten cisnął w jego stronę włócznią.
- To jest Luca – Xavier wskazał na bruneta o twarzy poznaczonej licznymi bliznami. Ten uśmiechnął się i zmierzwił ciemne włosy. Jak Barsuf zauważył, miał lewą tęczówkę fioletową a prawą zieloną – Chłopak dosłownie cię poskładał, jednak wciąż jeszcze nie wróciłeś do pełnej formy.
- Dzięki Luca.
- Drobiazg, signore Barsuf i proszę mówić mi Odio.
- Nienawiść. Niech tak będzie – powiedział cicho mieszaniec i zamknął oczy – Jakie rany odniosłem?
Anioł wyszedł z pokoju i po minucie dom został wypełniony muzyką.
„Jakoś nie byłem nigdy typem, który miał wokół
Tłumy sztuk i wolałem raczej stać z boku
Bo choć nie znałem nigdy zaklęć na śluz w kroku
Kilka z nich leciało na jakiś kurwa błysk w oku
Czy bzdury o których piszą w rubrykach
Mądre głowy w jakichś kobiecych miesięcznikach
Ja jak już czytam o miłości, to w podręcznikach
Od Kamasutry, czy innych takich periodykach
Chcesz romantyka? Dla ciebie będę chuj wie kim
Jutro wieczorem, jeśli znów mi się nie urwie film
Będę rycerzem, jeśli wcześniej się nie wkurwię i
Nie wyląduję gdzieś na mieście w jakimś klubie z kimś
Kto również lubi pić, wiem ten świat jest dziwny
Chwała przemija, dziewczyny mają w dupie blizny
Dlatego wciąż myślę chujem, tak każe mi mój instynkt
Ale dziś częściej ratuje mnie mój urok osobisty...”
Xavier wrócił i rozsiadł się w fotelu.
- Co to jest? – mieszaniec spojrzał na przyjaciela – Ta muzyka.
- Niedawno natknąłem się na to. To polski rap.
- Mhmm. A teraz ty, półdemonie powiedz mi wreszcie, jakie odniosłem rany.
- Skąd…
- MÓW! – krzyknął Barsuf i zwinął się z bólu.
- Złamane żebra, przebite lewe płuco, zmiażdżony mostek, serce wyglądało prawie jak kawałek mięsa po spotkaniu z wilkołakiem, dziura wielkości pięści w brzuchu. Oprócz tego, archanioł niemal nie wyrwał ci duszy z ciała. Na dodatek nigdy więcej nie korzystaj z takiej broni! Twoja własna krew prawie cię zabiła i twój organizm niemal nie zamienił się przy tym w baterie dla tego oręża. Mówić dalej? – półdemon wbił spojrzenie w mieszańca.
- Wystarczy. Jak szybko wrócę do formy?
- Zależy, co rozumiesz przez formę – wtrącił się Xavier, zanim Luca zdążył otworzyć usta.
- Możliwość poruszania się, tak na teraz – odparł mu przyjaciel.
- Może jutro, signore – powiedział Luca i spojrzał na Xaviera – Muszę wrócić do Wenecji na kilka godzin.
Anioł wstał i wyszedł bez słowa z półdemonem. Haza podeszła do mieszańca i usiadła na kanapie, przy jego głowie.
- Mówiłam ci, że możesz zginąć, ale Barsuf jest dzielnym bohaterem i walczy ze wszystkim, co się rusza! Nie ma to jak jednej nocy zabić dwa wampiry, dwóch lykanów, dwóch nekromantów, około dwudziestu półaniołów, trzech aniołów i prawie samego siebie! Do tego startowałeś do archanioła! Bardzo mądrze ty… - słowa ugrzęzły jej w gardle, zdławione krótkim szlochem.
- Nie płacz nade mną, przecież żyję – Barsuf uśmiechnął się lekko – Bywały gorsze sytuacje. Na moich oczach zabito mi matkę, po czym zostałem wygnany z Nieba, będąc na skraju życia i śmierci. Trenowałem do upadłego z serafinem, odnosząc przy tym o wiele gorsze rany. Brałem udział w Drugiej Wojnie Światów, gdzie Gabriel prawie skrócił mnie o głowę. Oprócz tego brałem udział w wyprawach krzyżowych, powstaniach w Polsce i wielu innych zdarzeniach, których wynik zależał głównie od ludzi.
Mieszaniec zmienił powoli pozycję na siedzącą. Był nagi od pasa w górę. Jego tors był naznaczony symbolami z języka demonów. Brzuch wyglądał jak przed walką z Zarachielem. Córka Mefistofelesa wodziła kciukiem po bliznach na jego plecach.
- Niektóre blizny zostają na wieki – rzucił mieszaniec wstając ostrożnie .
Wyszedł na balkon. Przed jego oczami rozpościerały się wysokie góry o zaśnieżonych szczytach. Wziął głęboki wdech i uśmiechnął się. Wciąż żył mimo takich obrażeń. Miał też okazję do zemsty, a na tą zasługiwało kilka istnień.
- Chodź do środka – powiedziała demonica – Zimno jest, poza tym wszędzie cię szukają.
Barsuf wszedł z powrotem do salonu i zamknął za sobą szklane drzwi.
- Idę doprowadzić się do porządku – mruknął wychodząc z pokoju i idąc w stronę łazienki. Znał każdy z trzech domów Xaviera, dzięki czemu po kilku minutach stał w kabinie prysznicowej.
Wyszedł ociekający wodą. Wytarł się, ścierając resztki tuszu, który pozostał po runach na jego ciele. Ubrał się i poszedł do kuchni. Przygotowując obiad spojrzał na kalendarz. Ten wskazywał poniedziałek 29 listopada 2010 roku.
- Ponad miesiąc – westchnął. Zjadł przygotowany przez siebie posiłek i trzymając lampkę z czerwonym winem, obserwował krajobraz.
- Tu jesteś – powiedziała Haza wchodząc do kuchni dziesięć minut później.
- Mhmmm
- Jak się czujesz?
- Lepiej niż wcześniej – odpowiedział jej i upił łyk trunku. Odwrócił głowę w jej stronę.
Dziewczyna podeszła do stołu i usiadła na wolnym krześle obok mieszańca. Ich spojrzenia spotkały się tak samo, jak w jaskini.
- Pamiętasz, co ci obiecałam wtedy w loży? – zapytała kładąc dłoń na jego dłoni.
- Nie do końca – odpowiedział jej i dopił wino. Odstawił pustą lampkę, po czym wstał. Stanął za dziewczyną i położył dłonie na jej barkach.
- Chciałeś zobaczyć, czy jestem zapieczętowaną – podpowiedziała mu zamykając przy tym oczy. Strącając jego dłonie wstała. Pocałowała go w policzek i wyszła z kuchni.
Barsuf wyszedł za nią i wrócił do salonu. Zastał tam dziewczynę leżącą na kanapie i dającą mu znać, żeby podszedł. Mieszaniec zaczął iść w jej stronę i zatrzymał się w odległości dwóch kroków od kanapy. Na twarzy diablicy pojawił się grymas oznaczający niezadowolenie z jego decyzji.
- Wtedy byłeś bardziej zadowolony z wizji wspólnego spędzania czasu - Haza uśmiechnęła się zalotnie.
- To było ponad miesiąc temu – odpowiedział jej Barsuf wypranym z wszelkich emocji głosem – Moje życie nie jest ukierunkowane na znalezienie sobie kobiety, spłodzenie jej gromady dzieciaków i mieszkanie z nimi szczęśliwie przez kolejnych chuj wie ile lat! Zostałem wyhodowany przez obie strony konfliktu, żeby włączać się w ich próby zdominowania wrogiego obozu. I tak jest już przez pieprzone dwa tysiące lat! – krzyk poniósł się po całym pomieszczeniu.
- Uspokój się, proszę – córka upadłego archanioła podniosła się z kanapy i zastygła z przerażeniem na twarzy.
Barsuf stał z zamkniętymi oczami. Ramiona miał rozpostarte na boki. Parkiet pod jego stopami wibrował i delikatnie falował. W momencie, gdy drewno zaczęły pokrywać pierwsze pęknięcia, do pokoju wbiegł właściciel domu i uderzeniem w szczękę pozbawił mieszańca przytomności.
- Co tu się działo do cholery?! – ryknął patrząc Hazie w oczy. Był zarówno przestraszony jak i zły.
- On zaczął krzyczeć i nagle to się zaczęło dziać – Dziewczyna zaczęła płakać i ukryła twarz w dłoniach.
Na suficie pojawiła się czarna plama, z której wyszła do połowy sylwetka chłopca w wieku około trzynastu lat.
- Wiadomość od Luci. Psy są coraz bliżej, wąż wpłynął do kanałów.
Upadły anioł wyciągnął kolejnego papierosa i odpalił go pstryknięciem palców. Zaciągnął się trzy razy i po chwili wypuścił dym
- W takiej sytuacji mamy niezły problem – podszedł do Barsufa i obudził go – Musimy stąd znikać.
Mieszaniec podniósł się z podłogi i zaczął rozglądać się po pokoju. Na meblach leżał jego ekwipunek. Podbiegł po niego i po chwili stał uzbrojony przed aniołem.
- Coś przekazać Luce? – zapytał cień.
- Powiedz mu, żeby nas nie szukał i nie wychylał się – odparł mu pospiesznie Xavier wychodząc z salonu.
Cień zniknął. Barsuf ruszył bez słowa za przyjacielem. Zatrzymał się w progu i nie patrząc na dziewczynę odezwał się:
- Nie idziesz z nami, prawda? – zapytał ją chłodnym tonem.
- Idę tam, gdzie krajobraz odpowiada twojemu sercu - odparła mu Haza wycierając łzy.
- Czyli biegun północny – stwierdził pozostawiając ją samą w pokoju.
Córka upadłego zniknęła po kilku minutach siedzenia w opustoszałym domu.
- Mistrzem w relacjach z kobietami to ty nie jesteś – rzucił wesoło Xavier, gdy wyszli na podwórze.
- No i? – warknął mu w odpowiedzi mieszaniec – Właściwie to dlaczego wychodzimy? – dodał spokojniej po chwili.
- Inkwizycja i anioły – odpowiedział mu szybko i lakonicznie przyjaciel. Z kieszeni spodni wyciągnął kluczyki od samochodu i rzucił je Barsufowi. – Prowadzisz – dodał wyciągając telefon.
Barsuf dopiero teraz zobaczył stojące na podjeździe te same BMW, którym został odwieziony z Baru Xaviera tamtego dnia. Wsiadł i odpalił silnik. Anioł usiadł obok niego. Rozmawiał z kimś przez telefon.
- Ale powiedz mi szczerze, co mnie to obchodzi, że masz dym na chacie, moja droga? Będę u ciebie czy ci się to podoba, czy nie. Versteht du das, oder nicht? – krzyknął na koniec po niemiecku i pilotem otworzył bramę.
- Jedziemy do Alice – zawyrokował, gdy sunęli po opustoszałej ulicy. – Musieli mnie namierzyć, jak wracałem z Wenecji. Na dodatek pojawił się tam nasz milusiński. Przyspiesz.
Barsuf docisnął pedał gazu i obserwował jak wskazówka przekracza powoli 180 km/h.
- Zdarza się, szczególnie w takiej sytuacji, jak obecna. Musi być gorąco, odkąd Zarachiel się rozgościł u nas. Mam rację? – powiedział kilkanaście minut później mieszaniec. Próbował sobie przypomnieć, co się stało w domu Xaviera i dlaczego leżał na podłodze. Ostatnie co pamiętał, to moment w którym uniósł się emocjonalnie i zaczął wyżywać się na córce upadłego archanioła. Trudno, na kimś musiał.
- Dlaczego leżałem na podłodze? – zapytał po kolejnej próbie przypomnienia sobie tej sytuacji. Zawsze natrafiał na czarną dziurę w pamięci.
- Zemdlałeś. Zdarza się w przypadku takich obrażeń i ilości zaklęć, jakie zastosowaliśmy, żeby cię naprawić i utrzymać przy życiu – skłamał anioł i mruknął po chwili – Wiedziałś, że za nami jadą dwa samochody, w których są inkwizytorzy?
- Tak, już od wylotu z tej wioski, w której zachciało ci się mieszkać. Zająć się nimi?
- Czy nie mówiłem ci, że jesteś kierowcą – Xavier zadał pytanie retoryczne i ze schowka wyciągnął pistolet.
Mieszaniec spojrzał w lusterko. Na siedzeniu obok kierowcy pierwszego samochodu dostrzegł znajomą twarz i burzę rudych włosów.
- Widzisz tamtą rudą na miejscu pasażera? Masz ją sprowadzić ze sobą.
- Po co ci ona? Wolisz ludzkie dziewczyny od błękitnej krwi Upadłych?
- Mam do niej kilka pytań. Idź, niedługo wjeżdżamy do miasta.
- Zaraz wracam – rzucił Xavier i zniknął.
Barsuf widział w lusterku, jak anioł materializował się na dachu drugiego z samochodów. Usłyszał strzał. Kilka sekund później przyjaciel mieszańca pojawił się na samochodzie jadącym za białym BMW. Auto z martwym kierowcą zjechało z drogi i uderzyło w drzewo. Xavier za pomocą siły woli otworzył tylne drzwi samochodu i wyrzucił z niego dwóch mężczyzn. Następnie zjawił się na tylnej kanapie i zaczął dusić kierowcę, drugą ręką celując z broni w głowę rudowłosej dziewczyny. Gwałtownie złapał ją za ramię i po chwili oboje siedzieli na tylnej kanapie niemieckiego auta.
Barsuf uśmiechnął się i ustawił lusterko tak, by spojrzeć dziewczynie w oczy. Ta odwzajemniła jego spojrzenie ze spokojem.
- To nie będzie miła rozmowa, pani inkwizytor – rzekł kierując wzrok na trasę.
- Jak śmiecie wy demony, porywać wysłanniczkę Boga! Kara boska was dopadnie, nie ukryjecie się przed nią! Jesteście jedynie pyłem na butach Najwyższego. A on was strzepnie w otchłań śmierci, gdzie jest tylko cierpienie i płacz! – inkwizytorka zaczęła krzyczeć, czym doprowadzała obu mężczyzn do granicy tolerancji dla płci pięknej.
- Xav, ucisz ją albo ja ją zabije. Chciałbym też wnieść poprawkę do twojej wypowiedzi, dzieciaku. My dwaj mamy świętą krew, szczególnie on.
- Xavier Jones, upadły anioł, do usług – powiedział anioł uśmiechając się upiornie – Ja jestem grzecznym chłopcem przy nim, więc proszę o ciszę. Chyba, że chcesz oglądać swój język w mojej garści.
- Upadli nie mają świętej krwi – odpowiedziała mu buntowniczym tonem dziewczyna.
- Puttana – mruknął po włosku Xavier. Złapał ją pod brodę i skierował jej twarz w swoją stronę. Spojrzał jej głęboko w oczy i chwilę później dziewczyna zasnęła. – Bałem się, że zrobię jej krzywdę jeśli dalej będzie mówić nam takie bajeczki. Trzeba się dowiedzieć jaka jest sytuacja w Wenecji – wyciągnął komórkę i po chwili powiedział – Odezwij się, gdy dasz radę.
- Co jest? – zapytał go mieszaniec.
- Poczta mnie złapała – powiedział mu przyjaciel pojawiając się na miejscu obok niego – Skręć w prawo i zgaś światła.
Skręcili na zadbaną leśną ścieżkę, na której mógł się zmieścić jeden samochód. Jechali przez dziesięć minut w zupełnej ciszy. Wreszcie milczenie przerwał Xavier:
- Zatrzymaj się i siedź spokojnie – powiedział do przyjaciela i wyszedł z auta.
Barsuf obserwował, jak anioł idzie ścieżką przed siebie. Mieszaniec włączył radio. Z płyty, która była w odtwarzaczu, popłynęła muzyka.
Przyjaciel Barsufa zatrzymał się na granicy jego wzroku. Sam Barsuf widział w mroku tylko jego białe włosy. W ciemnościach coś się poruszyło. Palec mieszańca spoczął na przycisku, który obniżył szybę. Od strony anioła wiał wiatr. Wyczuł w powietrzu zapach przyjaciela i znajomą woń pochodzącą z piekła. Mimo braku mocy w okręgu dwustu metrów wiedział, że niedaleko jest jeden z Pierwszych. Udało mu się po kilku minutach wychwycić bicie trzech serc. Wyciągnął ostrożnie srebrny pistolet i przeładował go. Chwilę później przeszukał dziewczynę w celu znalezienia broni białej. Nie znalazł przy niej jednak niczego użytecznego. Z piosenki, która leciała zapamiętał jedynie fragment
„… Za mało odwagi by czasem wprost coś powiedzieć, ale ambicja brała górę by zostawić to dla siebie…”
W tym momencie zobaczył osoby, na które czekał Xavier.