ROZDZIAŁ III
- Tylko czyste dusze mogą wejść do środka i nie zostać spalone –
mruczał przez kolejnych kilka minut, próbując zrozumieć sens tych
słów. W kocu spojrzał na zegarek. Dochodziła 23. Sięgnął ręką ku
klamce. Zacisnął palce na klamce. W tym samym momencie poczuł
ból i odskoczył od drzwi. Jego lewa dłoń paliła się w jasnych
płomieniach. Barsuf padł na kolana i zamknął oczy. Pogrążył się w
głębokiej modlitwie. Po kilku minutach ból ustał a ręka zaczęła się
regenerować. Wreszcie dłoń wyglądała jak przed dotknięciem klamki.
Po bólu pozostało mrowienie, aż w końcu i ono ustało. Barsuf jednak
modlił się dalej, ponieważ pojął znaczenie słów nad wejściem.
Otworzył oczy i wstał. Wyciągnął katanę z pochwy i naciął dłoń.
Własną krwią napisał kilka słów w języku aniołów na ścianie, kilka
kropli spadło na ostrze jego broni. Rozcięcie na dłoni zniknęło. Barsuf
ponownie dotknął klamki, jednak tym razem nic niezwykłego się nie
stało. Nacisnął ją i pchnął drzwi.
Wnętrze budowli było ogromne. Każdy centymetr filarów był ze złota,
ściany były zdobione płaskorzeźbami przedstawiającymi życie
świętych. Mieszaniec spojrzał w górę. Kopuła bazyliki była jednym
wielkim obrazem przedstawiającym moment wygnania pierwszych
Upadłych z Nieba. Barsuf rozpoznał spośród wygnańców Lucyfera,
Abaddona, Samaela i Mefistofelesa między legionami aniołów. Autor
przedstawił ich realistycznie. Każdy z nich był niezwykle blady, o
idealnym ciele i z jednym czarnym skrzydłem lub pozbawiony ich.
Każdy z nich miał też niezwykłą nienawiść w oczach. Nad nimi stał
Jezus w obstawie siedmiu archaniołów w ciężkich zbrojach i przy
broni. Pośród strażników Chrystusa najbardziej wyróżniał się
archanioł Michał. Blondyn stał po jego prawicy z płonącym mieczem
wskazującym na wypędzonych. Jego niebieskie oczy zdradzały chęć
wybicia buntowników. Barsufa uczono tej historii w czasie, gdy Jezus
wstąpił ponownie do Nieba i zasiadł po prawicy Ojca.
Mieszaniec otrząsnął się i lewą ręką sięgnął po pistolet. Szedł
środkiem nawy głównej w stronę ołtarza przy którym stało trzech
półaniołów w złotych szatach. Nefilimy siedzące w ławkach jak
zahipnotyzowane powtarzały słowa kapłanów i nie zwracały uwagi na
mieszańca. Gdy Barsuf doszedł przed prezbiterium, poczuł na swoim
ramieniu czyjąś dłoń.
- Nie powinno cię tu być – usłyszał zza pleców.
- Ach to ty Arturze – odparł spokojnie, odwracając się.
Przed nim stał ten sam nefilim, który prosił go o uratowanie
inkwizytorki poprzedniej nocy. Był tak samo jak reszta jemu
podobnych lekko opalony, miał niebieskie oczy i kręcone blond włosy
opadające mu na ramiona. W lewej dłoni trzymał krótki miecz.
- Tym razem będę mniej wyrozumiały i nie dam ci żyć nefilimie. Jego
już znasz – wycelował pistoletem w głowę półanioła i strzelił. Ciało z
dziurą między oczami upadło na posadzkę.
Barsuf ponownie odwrócił się w stronę kapłanów. Na kamiennym
ołtarzu leżały włócznia i tarcza. Mieszaniec spojrzał wyżej. Za
ołtarzem stał posąg przedstawiający Boga trzymającego miecz.
W bazylice zrobiło się cicho. Po chwili zrobił się szum i wreszcie
nastała panika wywołana widokiem Barsufa z mieczem i pistoletem w
dłoniach oraz trupa leżącego za nim.
- Brać go! – krzyknął jeden z kapłanów. Spomiędzy tłumu nefilimów
wyłoniło się dziesięciu uzbrojonych ochroniarzy. Mieszaniec strzelił
trzy razy i trzy razy trafił. Schował pistolet, chwycił rękojeść katany
obiema dłońmi i przyjął pozycję bojową. Siedmiu półaniołów otoczyło
go. Jeden z nich zaatakował mieszańca. Ten uderzył w jego miecz z
taką siłą, że ostrze atakującego pękło. Następnie wykonał pchnięcie i
wydarł duszę z przeciwnika.
Usłyszał szum skrzydeł. Odwrócił się i dostał tępym końcem włóczni w
twarz. Chrupnięcie jakie towarzyszyło uderzeniu oznaczało złamanie
nosa Barsufa. Upadł na zimny kamień. Czuł zapach krwi, swojej krwi.
Podniósł się i nastawił nos. Krwawienie stopniowo ustawało a nos
zrastał się.
Ponownie był otoczony. Siedmiu nefilimów na ziemi i czterech w
powietrzu. Do jego uszu ponownie doszły ponownie słowa kapłanów.
Trzeba się pośpieszyć – pomyślał rzucając się do ataku. Walka jaka
rozgorzała na ziemi była istnym tańcem wojowników. Każdy z ośmiu
walczących był zbryzgany krwią, lecz żadna ze stron nie mogła
pokonać tej drugiej. Barsuf pobierał nauki u najlepszych mistrzów
fechtunku z Nieba i Piekła.
W końcu jeden z nefilimów padł rozczłonkowany. Im więcej krwi
mieszaniec przelewał, tym czuł się silniejszy a jego rany zrastały się
szybciej.
- To Zagłada! – krzyknął ktoś z tłumu.
Jeden z uskrzydlonych półaniołów ruszył do ataku. Pchnął włócznią w
Barsufa. Przebił go na wysokości prawego obojczyka na wylot.
Mieszaniec stał nadal w miejscu z uśmiechem szaleńca na ustach i
obłędem w oczach. Sięgnął po pistolet i zastrzelił przeciwnika. To
samo zrobił z pozostałą dziewiątką. Upuścił katanę i zaczął zajmować
się włócznią, która pozostała w jego ramieniu. Złamał jej drzewce i
wyciągnął pozostałą w jego ciele część broni. Rana jaką pozostawiła
po sobie broń krwawiła obficie.
Barsuf stał w miejscu oddychając ciężko. Podniósł katanę i poczuł
moc wlewającą się w niego. Uleczony ruszył do kapłanów. Stojący
najbliżej niego, odrzucił go leniwym ruchem ręki. Przy tym ruchu
ręką, Barsuf dostrzegł sieci tatuaży na niej.
- Jesteście Zapieczętowanymi? – zapytał podnosząc się ponownie z
ziemi.
- Już nie, Wypędzony – odparł ten sam kapłan i ruszył do ataku. W
biegu wyciągnął dwa sztylety i rzucił się na mieszańca. Ten cofał się
przy kolejnych atakach.
Barsuf dostał kopniaka w łydkę i upadł na jedno kolano. Kapłan
spojrzał na niego z pogardą. Kopnął mieszańca w twarz tak, że ten
upadł na plecy. Uderzenie głową o kamień zamroczyło Barsufa.
Widział jak przez mgłę kapłana, który staje nad nim.
- To jeszcze nie koniec – usłyszał w głowie – Jesteś synem jednego z
Wypędzonych. Jesteś Upadłym a Upadli mają swoją magię. Znasz ją,
zaufaj instynktom. Zabij go!
Wszystko znowu stało się jasne. Kapłan rzucił sztyletem. Ten
zatrzymał się w połowie drogi do głowy Barsufa, który leżał na
podłodze.
- Moja kolej – powiedział wstając. Jednym ruchem ręki posłał sztylet
w stronę zapieczętowanego – Jak wysoko stoisz w oczach Boga?
- Jestem aniołem – rzekł tamten zrywając szatę. Na oczach Barsufa
rozpostarł skrzydła, które były śnieżnobiałe. Jego własny sztylet zaczął
nacierać na niego, spychając go w stronę prezbiterium.
W połowie drogi anioł wzbił się w powietrze i zatrzymał kilka metrów
nad ziemią. Barsuf schował klingę do pochwy i ruszył wolnym
krokiem w stronę przeciwnika. Czuł, że coś w mrocznych czeluściach
jego duszy budzi się ze snu.
Zatrzymał się kilka metrów od anioła. Sprawnym ruchem starł
kciukami swoją krew z polików. Następnie szepcząc słowa w języku
demonów i kreśląc pojedyncze znaki w powietrzu, zaczął zamykać
oczy.
Anioł w tym czasie ruchem ręki ponaglał pozostałych dwóch
kapłanów do szybszego odprawiania obrzędu. Tamci przyśpieszyli
wypowiadanie kolejnych linijek z wielkiej, zdobionej złotem księgi.
Coś z chrzęstem pękło. Na dwóch witrażach będących najbliżej
Barsufa, pojawiły się srebrne żyłki. Po chwili szkło pękło, lecz nie
zaczęło opadać. Ostre kawałki szkła zaczęły unosić się w powietrzu i
wypełniać przestrzeń pod sklepieniem budynku. W blasku świec
wyglądały jak różnobarwne gwiazdy.
Mieszaniec wymawiał kolejne słowa i oszczędnymi ruchami rąk
zmieniał położenie odłamków.
- Co ty… - zaczął mówić anioł. Jego oczy rozszerzyły się ze strachu, gdy
zobaczył, że szkło unosi się wokół niego.
Barsuf stał z rozłożonymi rękoma i szeptał dalej. Wreszcie wykonał
ruch, jakby próbował złapać coś, co jest przed nim.
Głośny krzyk, głuche uderzenie ciała i trzask szkła wywołały uśmiech
na jego ustach. Otworzył oczy i zobaczył martwego anioła leżącego w
kałuży własnej krwi. Jego ciało było rozszarpane przez szkło, jedno ze
skrzydeł leżało osobno, odcięte większym fragmentem witrażu.
Mieszaniec zaczął iść szybkim krokiem w stronę ołtarza. Drogę
zastąpiło mu pięciu półaniołów. Nie zwalniając tempa, wyciągnął
pistolet i oddał trzy strzały. Trzech strażników padło.
Nagle coś zatrzymało go w miejscu. Próbował ruszyć się, jednak był
całkowicie sparaliżowany. Mógł jedynie poruszać oczami. Zauważył,
że jeden z kapłanów patrzy cały czas w jego stronę i nie mruga.
- Witaj synu Upadłego. Sprawiasz strasznie dużo problemów tej nocy.
Zabijasz wielu naszych mniejszych braci i jednego z aniołów, ale w
jakim celu? Dla pieniędzy, których i tak nie zdobędziesz, ponieważ
teraz zginiesz z mojej ręki. Poddam cię torturom, przy których
wyrywanie skrzydeł będzie dla ciebie przyjemnym wspomnieniem.
Będę zabijał cię komórka po komórce, aż wreszcie padniesz martwy
lub staniesz się naszym niewolnikiem i pierwszą ofiarą w drodze do
zbawienia tego miejsca.
- Wybieram trzecią opcję aniele – odparł mu Barsuf i zaczął stawiać
mentalny opór jego magii – Wybieram twoją śmierć!
- Nie przemęczaj się – rzucił od niechcenia anioł. Po kilku minutach
poczuł uderzenie energii, które prawie zbiło go z nóg. Mieszaniec
zaczął stopniowo wsiąkać w jego duszę i umysł. Widział całe milenia
życia bożego wysłannika. Starał się odnaleźć informacje na temat
nowego zapieczętowanego, lecz w miejscach gdzie powinny one być,
były bariery, których nie mógł przełamać. We wspomnieniach z
ostatnich dni powtarzała się często liczba osiem.
- C-co jest? – zapytał przerażony kapłan.
- Tak czują się ludzie, gdy umierają przyjacielu – głos Barsufa
przetoczył się po umyśle kapłana. Chwilę później ciało anioła padło
bez życia a mieszaniec mógł ponownie się poruszać.
Zaczął biec w stronę ostatniego anioła. Przeskoczył nad dwoma
zdezorientowanymi nefilimami i sięgnął po miecz. Kolejnymi dwoma
skokami pokonał stopień przed prezbiterium i ołtarz z włócznią i
taczą, leżącymi na kamiennej płycie.
Anioł modlił się nadal, nie zwracając uwagi na niego. W momencie,
gdy Barsuf pchnął ostrzem w jego gardło, ten kiwnął palcem
wyrzucając go z powrotem między ławki.
- Unieruchomcie go jakoś – powiedział beznamiętnie i wznowił rytuał
przyzywania. Dziesięciu strażników doskoczyło do leżącego mieszańca
i zablokowali mu ręce i nogi.
- To go powstrzyma – krzyknął jeden z półaniołów odpinając od pasa
Barsufa cztery srebrne kołki. Rzucił po jednym nefilimom przy każdej
z jego kończyn i rozbroił go do końca. Razem z kolejnym półaniołem
odeszli niosąc w rękach jego katanę i pistolety.
Sekundę później bazylikę wypełnił krzyk mieszańca. Półanioły wbiły w
jego ręce i nogi kołki z taką siłą, że te do połowy długości były w
posadzce. Krew Barsufa zaczęła wypływać z ran i tworzyć szkarłatną
kałużę.
- Panie, my twoje dzieci w dniu kolejnej rocznicy wypędzenia z Nieba
zdrajców, którzy ośmielili się kwestionować twoje zdanie, twoją Moc i
Panowanie i którzy otrzymali słuszną kare za swoje grzechy, prosimy
cię byś zesłał jednego ze swoich wiernych poddanych, który będzie
szerzył naukę o twojej miłości słowem, lub jeśli ono zawiedzie to siłą.
Krew tej ofiary jest przepustką dla niego do tego świata. Wypuść go z
dostatku jaki jest w twoim królestwie i ześlij go do nas, do tego
padołu łez – mówił anioł wykonując serię gestów dłońmi. Życiodajny
płyn z żył Barsufa zaczął formować się w krąg runiczny.
- Możecie odejść bracia i siostry. Jutro nastanie dla nas nowa era.
Tłum nefilimów rozszedł się. W świątyni pozostał kapłan, dwóch
nefilimów mających broń mieszańca i półprzytomny Barsuf.
- Staniesz się pierwszą ofiarą na drodze do zbawienia synu Upadłego
– klasnął w dłonie i krąg zaczął płonąć. Krew tworzyła gęsty, czarny
dym, który unosił się ku malowidłu przedstawiającemu wypędzenie
upadłych i znikał tam. Po minutach zdających się wiecznością dla
Barsufa, powietrze stało się gorące, wręcz parzyło jego skórę i
wnętrze przy każdym wdechu.
Sufit zaczął jaśnieć w jego oczach. Widział niebo i spadającą z niego
kulę jasnego ognia. Mieszaniec odwrócił głowę w stronę ołtarza.
Między nim i aniołem płonął złoty ogień, który się rozrastał.
- Ofiara zginie w równej walce – doszło do ledwo żywego mieszańca.
Po tym z ognia rozeszła się fala energii, od której kamienne podłoże
pękało, ławki zaczynały pękać i płonąć a ściany zadrżały
niebezpiecznie.
Barsuf zauważył, że kołki zniknęły a jego rany zaczęły się goić szybciej
niż zwykle. Powoli podniósł się. Zachwiał się z powodu braki krwi i
oparł się o filar.
Ogień zaczął przybierać kształty zbliżone ludzkim. Ognista postać
odwróciła się w stronę mieszańca. Jej usta wykrzywił mściwy uśmiech
- Chcę równej walki z synem Upadłego a nie z półproduktem, który
nie umie stać prosto na nogach – głos ognistej postaci dochodził
jakby z innego świata – Ale syn Upadłego musi mieć swoją broń.
Panowie oddajcie mu broń – jego spokojny głos nie dawał możliwości
zbuntowania się nefilimom, które już biegły do mieszańca.
- Zabijesz ich, gdy dadzą ci miecz jednego z Pierwszych, by zyskać siłę
do walki ze mną – odezwał się ten sam głos w głowie Barsufa – Anioł
też nie jest nam potrzebny.
- Sam go zabij, kimkolwiek jesteś – odpowiedział w myślach
mieszaniec.
- Z byle aniołem nie będę walczył a ty masz z nim niedokończony
biznes.
Strażnicy podeszli do Barsufa z jego rzeczami. Ten odebrał pistolety i
zatknął je za pas. Katanę trzymał w rękach zastanawiając się nad
czymś. W końcu najszybszym z możliwych ruchów dobył miecza i
kilkoma ruchami wydarł życie z półaniołów. Miecz ponownie zalśnił
szkarłatem a mieszaniec poczuł w sobie nową siłę. Wskazał ostrzem
na anioła:
- Teraz ty kapłanie – ruszył szybkim krokiem w stronę ołtarza. Gdy
przechodził obok istoty z ognia, poczuł niezwykłą moc, jaka biła od
niej. Anioł wyciągnął dwa krótkie miecze i zaczął iść w stronę
mieszańca. Ten przyspieszył kroku i z całą mocą zaczął zasypywać
ciosami anioła, który został gwałtownie zepchnięty do defensywy.
Wciąż cofając się, potknął się o stopień prowadzący do prezbiterium.
- Twoja wiara cię zabiła nosicielu dobrej nowiny – powiedział Barsuf
stając nad nim i wbijając ostrze w jego serce. Następnie odwrócił się
w stronę ognia i powiedział:
- Teraz kolej na ciebie i nie obchodzi mnie to jak wysoko stoisz w
boskiej hierarchii.
- Jak sobie życzysz Barsufie –odpowiedziała istota. Mieszaniec myślał,
że ma przywidzenia patrząc na to, co zaczęło się po chwili z nią dziać.
Z ognia stopniowo zaczął powstawać ludzki szkielet z dodatkowymi
kościami przy łopatkach. Następnie zaczęły powstawać wnętrzności i
mięśnie poprzeczne. Przed mieszańcem stał teraz odarty ze skóry
człowiek. Wreszcie powstała skóra i paznokcie. Oczodoły istoty wciąż
ziały pustką. Istota zasłoniła oczodoły dłońmi. W tym samym czasie
skrzydła zaczęły obrastać śnieżnobiałymi piórami. Na samym końcu
jego ciało zostało skryte pod lekką zbroją. Nieznajomy odjął Donie od
twarzy i spojrzał niebieskimi oczami na Barsufa. Jego twarz miała
idealne rysy, lekki uśmiech pojawił się na jego ustach, mięśnie grały
pod skórą a oczy zdradzały gotowość do walki.
- Jam jest Zarachiel, ósmy archanioł wśród bożych sług – powiedział.
Przy każdym jego słowie powietrze wibrowało i gęstniało a świece
przygasały.
Zaczął iść wolnym krokiem w stronę ołtarza. Każdy krok jego bosej
stopy wytwarzał na posadzce kolejne pęknięcia. Światło księżyca
świeciło teraz prosto na bezwłosą głowę archanioła, który minął
Barsufa i stanął za ołtarzem. Z kamiennej płyty ściągnął krzyż na
złotym łańcuchu, który leżał pod tarczą i założył go na szyję.
Następnie chwycił tarczę i włócznię.
Ołtarz pękł w pół i archanioł niczym biała smuga pojawił się przed
Barsufem. Ten w ostatniej chwili uniknął ciosu tarczą odskakując do
tyłu. Gdy jego stopy dotknęły podłoża, jego bok został rozcięty przez
włócznię. Następnie wykonał cięcie, które przeszyło powietrze i
pchnął robiąc krok do przodu. Zarachiel z dziecinną łatwością odbił
uderzenie tarczą i uderzył mieszańca tępym końcem włóczni w
brzuch. Siła ciosu posłała Barsufa na plecy. Mieszaniec z trudem
podniósł się i musiał skoczyć w lewą stronę, schodząc przy tym z drogi
lecącej ławce. Następnie musiał kilkakrotnie powtórzyć manewr
schodząc z drogi kolejnym fragmentom otoczenia rzucanym przez
archanioła i ruszył w jego stronę. Ten zaśmiał się i uderzył tępym
końcem włóczni w podłogę. Uderzenie wyrwało spore fragmenty
posadzki, które wraz z falą uderzeniową leciały we wszystkie strony.
Zarachiel bawił się z nim w najlepsze. Gdy Barsufowi udało się zbliżyć
do niego, ten odsuwał się przed ostrzem. Gdy mieszaniec wykonał
pchnięcie kataną, archanioł przeskoczył nad nim i ciosem pod kolano
zbił go z nóg. Mieszaniec leżąc na ziemi usłyszał w głowie:
- Walcz a nie leżysz jak niewolnik przed swoim panem!
Barsuf podniósł się. Archanioł w tym czasie stał myśląc nad czymś.
- Nie pora na myślenie Zarachielu – powiedział nacierając na niego.
Archanioł zareagował sekundę za późno i ostrze katany przecięło jego
ramię. Z każdą kroplą krwi, jaka wypływała z niego i dotykała broni
mieszańca, Barsuf czuł kolejne nakłady energii, jakie w niego
wstępywały.
- Szanse się wyrównały – powiedział archanioł przyjmując kolejny cios
na tarczę i pchając włócznią w bok mieszańca.
Ten odskoczył i ruszył do ponownego ataku. Po niespełna godzinie
bezpardonowej walki wnętrze bazyliki wyglądało jakby w środku
eksplodowała bomba.
- Pora to zakończyć Barsufie, synu Upadłego – powiedział archanioł
rozkładając skrzydła. Kopnięciem w klatkę piersiową odrzucił
nacierającego mieszańca na drugi koniec świątyni i wzbił się w
powietrze.
Jego wybicie spowodowało wyrwanie z ziemią kilkumetrowych
fragmentów posadzki i wszystkiego, co znajdywało się blisko niego.
Machnięciem ręki rozdarł kopułę z malowidłem wyrzucenia Upadłych
i wystrzelił w niebo.
Barsuf podniósł się i z nadludzką szybkością zaczął biec. Wbiegł na
jedną z nielicznych ocalałych ławek, wyskoczył i odbił się od
szczątków filaru. Z niego na kolejne unoszące się w powietrzu
fragmenty podłogi kościoła.
Archanioł patrzył, jak Barsuf wyskakuje przez tą samą dziurę, którą on
wyleciał i zmierza w jego stronę.
- Bezskrzydli nie latają głupcze – powiedział chwytając mocniej
włócznię – Ojcze, przebacz mi to, co teraz uczynię – dodał patrząc w
bezchmurne niebo. Wzleciał wyżej i cisnął włócznię w stronę
mieszańca.
Broń mknęła z niezwykłą prędkością. Wbiła się w Barsufa z nadludzką
siłą i pociągnęła go w dół. Chwilę później przebiła z ciałem mieszańca
dach bazyliki i trafiła w ziemię. Siła z jaką wbiła się, spowodowała
zburzenie kościoła i zniszczenia w jego pobliżu. Zarachiel nakreślił
znak krzyża w powietrzu i odleciał.