ROZDZIAŁ IX
Biegnąc na miejsce walki, Barsuf przyglądał się rzezi, jaką dwóch
serafinów zgotowało oddziałowi, który przybył z archaniołem. Starał
się poznać styl walki Samaela, który kolejnych przeciwników zabijał
pod inną postacią.
Ostatniego wyrzucił pod sklepienie pomieszczenia i wyskoczył za nim.
W powietrzu przemienił się w gigantycznego węża i połknął
nieszczęśnika. Wylądował z głuchym huknięciem, po czym ogonem
zmiótł dziesięciu najbliżej stojących nefilimów. Podniósł przednią
połowę cielska i z wysokości dziesięciu metrów lustrował dalszy
przebieg walki.
Lucyfer ciął mieczem na ślepo w każdą stronę, powalając przy tym
wielu przeciwników. W tym samym czasie leniwymi ruchami odbijał
kule lecące w jego kierunku i licznymi zaklęciami siał spustoszenie w
szeregach wroga. Wreszcie podskoczył, by z gracją wylądować na
pysku przemienionego przyjaciela. Z uśmiechem na ustach usiadł po
turecku i zaczął czyścić swój miecz z krwi.
- Reszta jest dla ciebie, młody. Nam już się znudziła ta zabawa. Jednak
żeby nie było ci zbyt ciężko, to dam ci mały bonus. – serafin klasnął
dwukrotnie i wokół Barsufa oraz pozostałych dwudziestu żywych
półaniołów uformował się ognisty krąg.
- Jakby nie patrzeć, to masz rację Samaelu. Ogień jest oklepany –
serafin zapatrzył się w płomienie. Te po kilku sekundach zmieniły się
w lodową kopułę. Serafin z oczyszczonym mieczem zeskoczył na
kamienną posadzkę, karmazynową i mokrą od krwi oraz
pojedynczych fragmentów ciał ofiar.
- Idę do naszego milusińskiego. Pilnuj Barsufa – powiedział Jad Boga,
przybierając ponownie postać mężczyzny o długich, czarnych włosach
i żółtych oczach z pionowymi szparkami zamiast źrenic. Na jego
prawym przedramieniu pojawił się tatuaż przedstawiający węża.
- Miłej zabawy. Postaraj się zachować coś dla mnie – Lucyfer
uśmiechnął się w paskudny sposób i dotknął lodowej ściany.
Wszystkie osoby będące w środku, stały przez kilka minut
zszokowane tym, co właśnie zaszło. Jako pierwszy opamiętał się
jeden z podwładnych Zarachiela. Wyciągnął z pochwy długi nóż i
zakradł się za plecy mieszańca. Ten wyrwał się z szoku w momencie,
gdy nefilim przykładał mu ostrze do gardła. Pewnym ruchem złapał
przeciwnika za przedramię i przerzucił przez ramię, obalając na
ziemię. Wyciągnął przed siebie rękę z pistoletem wycelowanym w
głowę półanioła. Strzelił raz, między oczy przeciwnika i drugi, w serce.
Schował broń i dobył katanę. Dziewiętnastu mężczyzn ocknęło się, po
czym otoczyło mieszańca z karabinami wycelowanymi w jego stronę.
Cholera – przemknęło przez myśl chłopakowi.
Najszybciej jak umiał, pokonał dystans dzielący go od półanioła
stojącego naprzeciw niego. W ostatniej chwili chwycił mężczyznę,
unieruchomił i stworzył z niego żywą tarczę. Pozostali półaniołowie
otworzyli ogień. Niewielka część kul dotarła jednak do celu,
powodując utratę krwi Barsufa. Dzięki mocy skradzionej wraz z krwią
do miecza, jego rany zagoiły się w przeciągu kilku sekund. Mieszaniec
odrzucił podziurawione kulami martwe ciało. W akcie desperacji
rzucił kataną w głowę przeciwnika stojącego naprzeciw niego. Siła
rzutu przytwierdziła go wraz z ostrzem do lodowca. Siłą woli
przyciągnął do ręki i kilkoma strzałami pozbawił życia kolejnych
dwóch przeciwników. Półaniołowie ponownie zaczęli strzelać. Barsuf
odbijał pojedyncze pociski za pomocą magii, jednak przed większością
musiał stosować uniki. Kolejnych kilka kul dotarło do celu,
przeszywając lewą dłoń mieszańca wylot, zatrzymując się w jego
torsie oraz czysto przechodząc przez prawy bark. Mimo częściowego
posiadania krwi aniołów, Barsuf czuł jak każda z jego ran zaczyna
płonąć. Kilka sekund później, które zdawały mu się być godzinami,
mieszaniec upadł na kolana. Piętnaście luf było skierowanych prosto
w jego serce. Przypomniało mu się jak kiedyś, udając człowieka został
w ten sposób zabity przez pluton egzekucyjny. Ołowiane kule nie
sprawiły jednak, że każda kropla krwi w jego żyłach wydawała się być
płynnym ogniem.
- Co on ma na palcu? – usłyszał jak przez mgłę pytanie jednego z
mężczyzn.
- Stan, sprawdź to migiem. Jeśli się bydlak ruszy, strzelamy –
powiedział drugi z nich.
Stan okazał się półaniołem o krótkich blond włosach. Po jego twarzy
widać było, że jest przerażony całą sytuacją, jaka zaistniała w
komnacie. Podszedł ostrożnie, wolnym krokiem do klęczącego
skazańca. Złapał go za prawą dłoń i ściągnął z palca wskazującego
mieszańca pierścień podarowany mu przez Lucyfera.
- Przyjaciel Niosącego światło. Tak jest napisane na tym cacku.
- Bierzemy to. Teraz dajmy mu chwilę na ostatnie pojednanie z
Panem. Może da mu szanse i przyjmie go do swojej owczarni?
- Wystarczy – powiedział inny z nefilimów po pięciu sekundach
przeładowując broń – Jest w amoku, spowiedź mu się nie przyda.
W tej samej chwili wszyscy otworzyli ogień, celując w klęczącego
Barsufa. Każdy z wystrzelonych naboi zatrzymał się kilka milimetrów
przed celem. Oczy mieszańca otworzyły się a twarz zmieniła się pod
wpływem szalonego uśmiechu, który na nią wpełzł. Zaraz po tym od
Barsufa uderzyła fala energii, która zniszczyła lodową kopułę i
pociągnęła ze sobą wszystkie półanioły. Lucyfer zasłonił się jedynym
skrzydłem, w ostatniej chwili chroniąc się przed lodowymi odłamkami
i fragmentami kul. Składając skrzydło zobaczył zakrwawionego
mieszańca stojącego w miejscu, skąd zaczęło się uderzenie. W jego
oczach zobaczył furię.
Zupełnie jak ojciec – pomyślał demon.
- Samaelu, wróć tutaj! – krzyknął serafin pojawiając się przed
mieszańcem.
- Zejdź mi z drogi, inaczej ciebie też zabiję – warknął Barsuf. Pół
sekundy później jego prawa pięść przeszyła powietrze, gdy chciał
uderzyć Lucyfera w twarz. Ten zaśmiał się, by po chwili dusić
młodszego mężczyznę wgniecionego w ścianę.
- Na demony, co tu do cholery się wyprawia?! – krzyknął Samael
materializując się przy przyjacielu – Puść go, to Barsuf!
- Znajdź złoty pierścień. Musi go mieć jeden z nich. W co ten idiota się
wpakował! – Serafin bezlitośnie miażdżył gardło mieszańca.
- Nie możesz go sobie przyzwać?
- Zadbałem o to, żeby nikt nie mógł nim manipulować. Absolutnie
nikt.
Jad Boga bez chwili zwłoki wyruszył, by przeszukać zwłoki nefilimów
zabitych przez Barsufa. Po kilku długich minutach, upadły wrócił
trzymając w jednej ręce katanę mieszańca a w drugiej jego pierścień.
Wyrzucił broń i sprawnym ruchem włożył błyskotkę na palec
mężczyzny duszonego przez Lucyfera. Rogaty demon puścił Barsufa i
wolnym krokiem ruszył w stronę znajdującego się po drugiej stronie
obszernego pomieszczenia półprzytomnego Zarachiela.
- Co tu się stało? – zapytał Barsuf masując gardło Jego wzrok
zatrzymał się na przestrzelonej lewej dłoni. – To jeszcze pamiętam.
- Przeceniłeś swoje umiejętności. Na szczęście udało nam się
wyprostować sytuację, co zresztą widać. – Samael podniósł
mieszańca z ziemi i podał mu katanę. Barsuf zacisnął palce na
rękojeści miecza. Momentalnie poczuł jak jego rany się leczą a do
ciała wstępują nowe siły. Długą chwilę napawał się powracającą siłą i
sprawnością ciała. Wreszcie spojrzał w ocz swojego mentora.
- Możemy iść, panie – powiedział maszerując w kierunku wcześniej
obranym przez Lucyfera. Dwa kroki za nim szedł zamyślony drugi z
serafinów. W jego głowie rozpoczęła się gonitwa myśli, odkąd dotknął
pierścienia. Wyczuł w nim liczne zaklęcia rzucone przez ojca czarnej
magii.
Zaraz
po
pytaniach
o
konieczność
rzucenia
tych
skomplikowanych zaklęć na przedmiot podarowany jego uczniowi,
rodziły się kolejne o cel, jakim było noszenie go przez mieszańca.
- Samaelu! – krzyknął zniecierpliwiony Lucyfer.
- Tak? – odpowiedział pytaniem wyrwany z rozmyślań Jad Boga.
- Skurwiel uciekł – serafin uderzył w najbliższą kolumnę, niszcząc ją
doszczętnie.
Samael pokręcił głową i położył dłoń na ramieniu towarzysza.
- Daleko nie mógł uciec. Stracił dużo krwi, a ja wpakowałem w niego
cały magazynek. – wysyczał do ucha demona.
- Następnym razem zabij go na miejscu! – Lucyfer strącił jego dłoń ze
swojej ręki.
- Sam mogłeś to zrobić! Wytrop go teraz, zamiast stać bezczynnie!
Lucyfer zamknął oczy i uspokoił oddech. Po kilku sekundach spojrzał
na Samaela i Barsufa.
- Za tamtymi drzwiami – rzucił krótko. Złapał mocniej miecz i zaczął
biec. Po chwili stał przed prostymi, drewnianymi drzwiami, w których
nie było klamki. Kopnięciem wyrwał je z fragmentami ściany i wszedł
do środka.
Znalazł się w niewielkim pomieszczeniu, w którym był jedynie ołtarz
znajdujący się u szczytu kilkustopniowych schodów. Na nim stała
ludzka czaszka z wyżłobionymi znakami z języka mieszkańców Nieba.
- Znalazłeś mnie, diable – wycharczał z niemałymi problemami
archanioł, trzymając rękę przy ranie po kulach. Wciągał się po
schodach w stronę ołtarza. Momentalnie przy jego gardle znalazło się
ostrze miecza. Nad nim stał rozjuszony serafin.
- Mógłbym cię zabić, ale chciałbym ci najpierw zadać kilka pytań –
wycedził przez zęby. Zimna stal dotknęła ciała Zarachiela.
- Nic ci nie powiem, śmieciu – odparł mu archanioł uśmiechając się.
Lucyfer złapał go wolną ręką za włosy i z dziecinną łatwością podniósł.
- To się zdziwisz, uwierz mi – miecz Lucyfera zaczął powoli wbijać się
między żebra archanioła – Jeszcze raz, odpowiesz mi grzecznie na
kilka pytań. Oto pierwsze: Co chce udowodnić Bóg, wysyłając
archanioła na ziemię?
- Nie zrozumiesz tego – Zarachiel splunął w twarz upadłego księcia.
Demon wyrwał miecz z jego ciała i puścił go. Wykorzystując magię,
utrzymał ofiarę w powietrzu, po czym otarł twarz.
- Lucyferze, uspokój się! – Samael zjawił się w momencie, gdy jego
przyjaciel robił zamach mieczem. Chwycił go pewnie za nadgarstek,
powstrzymując tym samym zabójstwo archanioła – Jeszcze nie!
- Szczyl opluł mnie i na dodatek nie chce ze mną współpracować po
dobroci. Zobacz co jest na ołtarzu za nim. Czy to nie o tym
wspominała ci córa Mefista?
- O matko… Legion – na twarzy stwórcy zmiennokształtnych pojawiło
się zdziwienie, by na koniec narodził się z niego nie widziany nigdy
wcześniej strach – Co robimy?
- Barsufie wyjdź stąd. Ta sprawa już cię przerasta – Lucyfer patrzył
głęboko w oczy archanioła. Nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć o
obecności mieszańca – Czy mam ci pomóc?
- Już idę, idę – warknął mieszaniec, wracając do wielkiej komnaty.
Jad Boga zbliżył się do leżących na podłodze drzwi. Podniósł je i
umieścił w odpowiednim miejscu. Dotknął cegieł, które zostały
zniszczone kopnięciem Lucyfera, a te wyglądały jak nowe. Drewno
stanowiące drzwi również zostało zregenerowane.
- Wiesz o czym mówimy, archaniele? – zapytał spokojnie, pojawiając
się obok więzionego Zarachiela.
- O duszach tysiąca przeklętych z Pierwszej Wojny, zamkniętych w
czaszce jednego z nich. Użycie takiej broni pozwoliłoby na zniszczenie
Piekła i niepodzielnego panowania na ziemi. Ludzie mogli by to
nazwać bombą o gigantycznej mocy.
- Czy ciebie wyznaczono do przejęcia Legionu? – Lucyfer zadał kolejne
pytanie. Miecz w jego ręce drgał z powodu rozdrażnienia. Serafin miał
ochotę przebić archanioła, jednak zdawał sobie sprawę z przydatności
mężczyzny.
- Mnie? – archanioł zaśmiał się – Nie… Ja jestem zbyt słaby, zbyt
impulsywny na dodatek. Demony mogłyby przejąć kontrolę nade
mną. Tysiąc demonów, każdy o różnej mocy, w ciele nie panującego
nad sobą archanioła. Coś strasznego i równocześnie… – Zarachiel
zatrzymał się, jakby szukał odpowiedniego określenia – coś pięknego.
- MILCZ! – Lucyfer stracił nad sobą panowanie. Lewym sierpowym
pozbawił archanioła części zębów – Jeśli znowu powiesz słowo za
dużo, to potraktuję cię mieczem. Wtedy nic ci nie odrośnie. W końcu
martwe ciało się nie uleczy, szczylu.
- Po co tu jesteś, skoro nie przejmiesz go? – Samael powstrzymał
drugie uderzenie serafina w trakcie zadawania pytania.
Zarachiel nie odpowiedział na jego pytanie. W pomieszczeniu na kilka
minut zapadła cisza. Wreszcie uśmiechnął się patrząc w czarne oczy
Lucyfera.
- Tak jak powiedział Bóg, jesteś słabym tchórzem, Niosący światło. –
mimo niekorzystnej sytuacji, obrażał serafina.
- Tchórzem powiadasz… - demon niespodziewanie zwolnił zaklęcie
utrzymujące mężczyznę w powietrzu. Ten upadł na stopnie i stoczył
się w dół schodów. Upadły książę wolnym krokiem podszedł do niego
i uklęknął na jedno kolano. Uleczył całkowicie archanioła i położył
obok niego swój miecz. Wstał i zrobił trzy kroki do tyłu. Przyjrzał się
mieszkańcowi Nieba z nieukrywanym obrzydzeniem.
- Wyzywam cię na pojedynek. Tylko ty i ja. Masz mój miecz, swoje
umiejętności i magię. Ja mam tylko ręce i nogi. Wchodzisz w to, czy
będziesz takim samym typem, jak ja w oczach twojego Boga. – Serafin
spojrzał na Samaela – A ty w żadnym wypadku nie waż się wtrącać.
Archanioł wstał i podniósł miecz o kryształowym ostrzu. Wykonał
kilka cięć i pchnięć, by wypróbować broń.
- Tylko ty i ja. Nawet nie wiesz, jaką nagrodę dostanę za twoją głowę.
Może nawet wywyższy mnie do cherubina… lub serafina? – Zarachiel
miał szaleństwo w oczach.
- Najpierw mnie zabij, później możesz marzyć o awansie – demon
parsknął śmiechem, patrząc pogardliwie na archanioła. Zaprosił go
ruchem ręki i cierpliwie czekał.
- Jeśli go zabijesz, w co wątpię, to czeka cię również walka ze mną –
Samael usiadł na schodach. Z jego pleców ponownie wyrosły skrzydła
o czarnych piórach. Serafin zamknął oczy i ziewnął przeciągle.
Wydawał się znudzony całą sytuacją.
Rusz się, Zarachielu – w umyśle archanioła zabrzmiały słowa Lucyfera.
Święty mąż rzucił się do przodu, pchając mieczem w serce demona.
Ten z dziecinną łatwością zszedł z lini ciosu i kopnął przeciwnika pod
kolano.
- Z Michałem lub Gabrielem można było zatańczyć, chociaż byli
archaniołami. A ten – Lucyfer prychnął patrząc na wstającego z ziemi
przeciwnika – Totalny amator. Zacznij być kreatywnym, pozbądź się
zbędnych myśli. Może to coś da.
Zarachiel stanął na lekko ugiętych nogach i przypuścił kolejny atak.
Wykonał ruch, przy którym Lucyfer spodziewał się cięcia od dołu.
Natychmiast wykonał kontratak, który trafił pustkę. Cios kolanem
wylądował na brzuchu serafina.
Demon zaskoczony uderzeniem, cofnął się o kilka kroków. Archanioł
natychmiast przystąpił do dalszego ataku. Stosował kombinacje cięć i
pchnięć mieczem oraz uderzeń nogami. Lucyfer unikał większości
uderzeń miecza, kopnięcia starał się przyjmować na gardę.
Rozsierdzony Zarachiel zwiększył wysiłek, zasypując upadłego jeszcze
większym gradem ciosów. Jedno z cięć drasnęło prawy policzek
Niosącego światło. Po kilku minutach ciągłego cofania się przed
furiackimi atakami, Lucyfer został zepchnięty przez archanioła pod
ścianę. Zarachiel wykonał zamach mieczem, z pełnym skrętem ciała,
kierowane na kark przeciwnika. Serafin zdołał schylić się i wyjść cało z
opresji, podczas gdy archanioł próbował wyszarpnąć ze ściany broń,
która zatopiła się w niej po rękojeść.
Demon natychmiast wykorzystał chwilową przewagę, zbliżając się do
Zarachiela. Szybkim ruchem złamał w łokciu rękę archanioła. W
następnej sekundzie, zanim przeciwnik zdążył krzyknąć z bólu, kopnął
go z całej siły kolanem w twarz, wysyłając o pięć metrów w tył.
Mrugnięcie oka później stanął nad nim z uśmiechem na twarzy.
Podniósł archanioła i cisnął ponad Samaelem.
Drugi z serafinów obserwując końcową fazę loty archanioła, zaczął
przemieniać się. Przybrał postać wilka o czarnej sierści. Nad
przednimi łapami ponownie wyrosły skrzydła. Ponad żółtymi ślepiami
urosły krótkie, proste rogi.
Basior zeskoczył ze schodów, zgrabnie lądując przed Lucyferem.
- Dokładnie, idziemy stąd. – powiedział Niosący światło, klepiąc
Samaela po cielsku.
Zbliżyli się do drzwi. Lucyfer zatrzymał się na moment przy ścianie.
Chwycił pewnie rękojeść miecza i szarpnął za nią. Miecz wyszedł przy
drugiej próbie, rujnując ścianę. Demony zatrzymały się gwałtownie i
odwróciły w stronę ołtarza.
- Cholera! – warknął Upadły książę.
- Dokładnie… przesadziłeś – odparł mu Samael, ponownie będąc w
postaci mężczyzny.