ROZDZIAŁ IV
Ciemność i ból. Do tego stopniowo zwężał się świat dla Barsufa.
Co kilka sekund słyszał w ciemności różne głosy w wielu językach.
Nagle zrobiło się jasno. Barsuf przez kilka minut nic nie widział.
Widok, który w końcu zobaczył, zmroził mu krew w żyłach. Był w
Niebie. Wszędzie, gdziekolwiek by nie spojrzał były niezliczone ilości
domów i jeszcze więcej niż domów było tam drzew. Po prawej
stronie wznosił się ogromny pałac, w którym mieszkał Bóg i
najbardziej zasłużeni spośród jego sług.
Jego uszy zostały porażone dźwiękiem trąb. W mieszańcu coś
drgnęło. Raz w życiu słyszał ten dźwięk i nie zapowiadał on wtedy nic
dobrego. Zaczął biec w stronę wzgórza, na którym zebrali się wszyscy
mieszkańcy Nieba. Barsuf dopiero u podstawy góry zdał sobie sprawę
z tego, że nie biegł, lecz unosił się kilka centymetrów nad ziemią.
Płynął w górę, przenikając przez kolejne zastępy aniołów. Na szczycie
zatrzymał się jak wryty. Barsuf patrzył na siebie, młodszego o trzy
tysiące lat, ale wciąż z takimi samymi cechami wyglądu. Czarne włosy
miał związane w niewielki kucyk, równie czarne włosy patrzyły przed
siebie a ciemniejsza niż teraz cera perliła się od potu. Jedyne co
różniło oryginał od wspomnienia, to posiadanie przez młodszego
Barsufa szarych skrzydeł.
Tłum zaczął głośno krzyczeć, gdy do kręgu wprowadzono
kobietę o płomiennie rudych włosach, równie ciemnych oczach jakie
miał mieszaniec i z wieloma innymi cechami, jakie Barsuf dostrzegał
w swojej osobie. Tak jak jego twarz, jej twarz nie zdradzała żadnych
emocji, szła w podobny sposób jak on. W lewej dłoni trzymała mocno
różaniec. Białe skrzydła zlewały się barwą z jej tuniką. Dwa anioły
uzbrojone w włócznie odprowadziły ją do syna, po czym odsunęły się.
Matka padła obok mieszańca na kolana i przytuliła go.
- Co się dzieje mamo?
- Ciii… Będzie dobrze skarbie – mówiła do niego matka rozkładając
skrzydła. Zasłoniła go nimi i wcisnęła w jego małą dłoń różaniec, który
wcześniej trzymała. – Nie płacz, jeszcze się spotkamy. – dodała
wstając.
Młodszy mieszaniec również wstał. Złapał matkę za rękę i
obserwował wszystkich, którzy stali najbliżej. W Niebie znów zapadła
cisza.
Z powietrza doszedł do nich szum skrzydeł. Barsuf wiedział kto
nadlatuje. Po chwili przed nim wylądowało siedmiu archaniołów.
Każdy w ciężkiej zbroi i z bronią przy boku. Po zachowaniu wszystkich
wokół wywnioskował, że moc jaką dysponowali razem, przerażała ich.
Grymas jaki dostrzegł na twarzy swojego młodszego wcielenia,
upewnił go w tym przekonaniu.
Będący pośrodku archaniołów mężczyzna ponownie wzniósł się
w powietrze i zawisnął pół metra nad ziemią. Mieszaniec wiedział, że
był to najsilniejszy spośród nich, Michał.
- Drodzy bracia i siostry! Zebraliśmy się tutaj, by oczyściś naszą ziemię
z ostatków rewolucji, którą zdławiliśmy w minionym roku. Nasza
siostra, Laina okazała się wybranką jednego z Upadłych, czego owoc
widzimy tutaj – wskazał na posiadającego skrzydła Barsufa i dobył
miecza. Ostrze broni zapłonęło jasnym ogniem. – Gabrielu, odczytaj
zarzuty, jakie zostały postawione naszej siostrze i następnie wydaj
wyrok.
Stojący najbliżej ducha Barsufa archanioł zrobił krok do przodu,
rozwinął pergamin i zaczął czytać:
- Laina, córka Hoszkana i Emmany, została oskarżona o spółkowanie z
diabłem, pomaganie buntownikom w czasie rewolucji, zabójstwo
trzech innych aniołów i urodzenie dziecka, które ma w sobie krew
świętych, jak i plugawych Upadłych. Jedyną karą, jaką można jej
wymierzyć, jest spalenie jej i wiara w to, że wtedy jej dusza zostanie
uwolniona a grzechy spłoną pośród tych świętych płomieni.
Natomiast Barsuf, syn Lainy u jednego spośród tych, którzy dla nas
umarli, zostaje skazany na to samo, na co zostali skazani inni
posiadacze złej krwi. Zostanie pozbawiony skrzydeł i dożywotnie
wypędzony z domu Ojca. Wyrok na Lainie zostanie wykonany przez
archanioła Rafała, zaś katem Barsufa będzie archanioł Uriel. Na
świadków przed Bogiem zostają powołani archaniołowie Barachiel,
Seatiel i Jehudiel oraz wy wszyscy, którzy tu się zebraliście. – Gabriel
skończył mówić i nakreślił w powietrzu znak krzyża. Zrobił krok do
tyłu i czekał na przebieg egzekucji.
Po kilku minutach ciszy i czekania do uszu wszystkich zebranych
doszedł dźwięk płaczu. Starszy Barsuf spojrzał na wspomnienie swojej
matki, która klęczała zalewając się łzami. Mniejszy mieszaniec
przytulił się do niej. Archanioł Michał wydał ręką kilka szybkich
komend i po chwili Barsuf został odciągnięty od matki przez jednego z
aniołów.
Jeden z archaniołów poruszył się. Zrobił dwa kroki do przodu.
Jego miodowe, krótkie włosy zdawały się płonąć w blasku słońca.
Podszedł do matki mieszańca i nakreślił na jej czole znak krzyża.
- Idź z Bogiem Laino, córko Hoszkana I emany, matko Barsufa –
powiedział wracając do szeregu. Pstryknął palcami i Laina stanęła w
białych płomieniach. Umarła w ciągu kilkunastu sekund, w całkowitej
ciszy.
Następnie
uszy
wszystkich
istot
niebiańskich
zostały
zaatakowane przez wysoki krzyk. Barsuf zobaczył jak kolejny z
archaniołów o krótkich, kręconych, czarnych włosach, trzyma jego
lewe skrzydło w ręce. Odrzucił je, położył stopę na plecach dziecka i
złapał je za prawe skrzydło. Szarpnął mocno i ciało Barsufa zostało z
łatwością pozbawione kolejnego fragmentu wraz z dodatkowymi
kawałkami jego mięśni.
Wszystko nagle zniknęło, jednak Barsuf wciąż słyszał w uszach
swój własny krzyk.
- Dziś ja będę z tobą trenował, gówniarzu – zimny głos sprawił, że
mieszaniec wzdrygnął się.
Przed jego oczami pojawiła się jaskinia oświetlona ogniskiem.
- Wstawaj, nie mamy całej wieczności na trening!
Z ciemności wyszedł wysoki, szczupły mężczyzna o nienaturalnie
bladej cerze. Dłonią potarł łyse czoło i podszedł do nastoletniego
chłopaka, który siedział przy ścianie, ubrany jedynie w spodnie.
- Dlaczego nie przyszedł pan Samael, panie? – zapytał wstając i
sięgając po miecz.
- Sammy jest zajęty. Ma innych uczniów o wiele lepszych niż ty i o
wiele lepsze zajęcia niż zabawa z tobą – odpowiedział mężczyzna
dobywając broni.
Ogień nagle został stłumiony a jaskinia zatrzęsła się. Mężczyzna nagle
pojawił się przy Barsufie i przebił go na wylot. Następnie dotknął go i
uzdrowił.
- Jeszcze raz! – krzyknął atakując.
Fantomowy mieszaniec obserwował kilkugodzinny pokaz potęgi
jednego z pierwszych Upadłych.
- Ojcze, pan Lucyfer cię wzywa – powiedziała młoda dziewczyna
wchodząc w krąg światła. – I przyszedł pan Samael. – jej brązowe oczy
omiotły jaskinię i zatrzymały się na ledwo dyszącym mieszańcu.
Ten usiadł pod ścianą i ocierał ręką krew z warg. Jego spojrzenie
spotkało się z jej spojrzeniem. Jego ciemne oczy już wtedy miały ten
sam chłodny wyraz, co teraz.
Chłopak podniósł się i odwrócił plecami do wejścia i osób
przebywających w jaskini. Na jego plecach wciąż były mocno
widoczne rany zadane przez archanioła.
- Zaraz, jeszcze nie skończyliśmy. Powiedz Lucyferowi, żeby poczekał.
I nie gap się tak na tego chłystka, moja mała Hazo – powiedział
podchodząc do córki. Złapał ją za rękę i pociągnął mocno w stronę
wylotu jaskini.
- Mefisto! Uspokój się i potraktuj córkę z szacunkiem – powiedział
mężczyzna, który wkroczył w do pomieszczenia. Długie, czarne włosy
opadały mu na plecy. Ściągnął płaszcz i rzucił go na ziemię – I tak przy
okazji, możesz już iść – dodał patrząc prosto w oczy Mefistofelesa.
Barsuf pamiętał spojrzenie Samaela. Jad Boga miał w oczach
siłę, pod którą trzeba było się ugiąć. Oprócz tego same jego oczy
wywoływały strach u osobie, która w nie patrzyła. Były bowiem
wściekle żółte z pionowymi źrenicami.
- Jak sobie życzysz Wężousty – odpowiedział mu upadły archanioł
kłaniając się i wychodząc pospiesznie z córką.
Anioł śmierci wykonał leniwy ruch ręką i ogień zmienił barwę na
czarną.
Zbroja legionisty, jaką miał na sobie, błyszczała delikatnie w tym
świetle.
- Podejdź do mnie Barsufie.
Młodzian podszedł do niego. Ten położył prawą rękę na jego
ramieniu. Dłoń i przedramię serafina było naznaczone tatuażem
przedstawiającym węża. Przelał w chłopaka minimalny ułamek swojej
mocy, uzdrawiając go przy tym/
- Jak ty wyglądasz, mój drogi – powiedział klepiąc go po poliku. Bierz
miecz i zaczynamy.
Mieszaniec poszedł po miecz i przyjął pozycję sygnalizującą
gotowość do walki. Samael uczynił to samo. Zaczęli krążyć wokół
ogniska przyglądając się cały czas przeciwnikowi. Kolejne godziny
fantomowy Barsuf obserwował jeden z pierwszych treningów, jakie
miał na granicy Piekła i Ziemi.
Teraz jego młodszy odpowiednik siedział wraz z serafinem przy ogniu.
- Gdzie byłeś wcześniej, panie?
- Jak wskazuje mój strój, byłem w Cesarstwie Rzymskim, mój drogi. To
naprawdę porządne miejsce i krwi można rozlać całkiem sporo.
Musisz wiedzieć, że nie tylko ludzie toczą wojny na tamtym świecie.
Odkąd zostaliśmy wygnani, musieliśmy stworzyć Piekło, w którym
zaczęliśmy eksperymentować zarówno nad nami samymi jak i nad
armią. Musieliśmy stworzyć między innymi demony, wampiry,
lykanów. Wysyłaliśmy po jednym z każdego gatunku na każdy
kontynent i kontrolowaliśmy ich rozwój. Gdy wirus się nie przyjmował
u ludzi, zarówno pierwszy nosiciel jak i zarażeni byli usuwani. Każdy z
nas serafów i cherubów miał za zadanie stworzyć gatunek, który
będzie z nim utożsamiany w późniejszych czasach. Nie wiem dlaczego
cały czas to mnie uważają za pierwszego wampira – uśmiechnął się
ukazując szereg białych zębów. Kły miał bardziej rozwinięte niż
normalni ludzie.
- Może przez kły, panie? – zapytał zmieszany Barsuf.
- Ach kły… Może przez nie, faktycznie. Jednak jestem Boskim Jadem.
A jakie gady mają jad? Węże mój drogi, węże. Ja zaś jestem ojcem
zmiennokształtnych.
- Tu jesteś bracie – powiedział głos, który swoje źródło miał przy
wejściu do jaskini. – Ave Cezar.
- To ty, Abaddonie – odrzekł Samael wstając i odwracając się.
- Nie mamy czasu, za to mamy masę problemów. Szatan czeka na
ciebie od dawna. Posłał do twojego pałacu i na ziemię sługi. Jednak to
ja musiałem się fatygować, żeby cię znaleźć. – głos serafina grzmiał w
jaskini niczym burza.
- To koniec na dzisiaj – rzucił Samael nakładając płaszcz i wychodząc.
Obraz gwałtownie stracił ostrość, by po chwili przed oczami
ducha mieszańca pojawiło się wnętrze zatłoczonej karczmy.
Barsuf od razu rozpoznał to miejsce i to wspomnienie. Był w
państwie rządzonym przez pierwszego z Jagiellonów na tym terenie.
Jego młodsze wspomnienie siedziało przy stoliku. Po wyrazie twarzy
można było wywnioskować, że czekał na kogoś. Obserwował ludzi i
uczył się ich zachowań. Był wtedy pierwszy raz na ziemi, w dodatku
sam. Wreszcie do budynku wbiegł mały chłopiec. Odnalazł mieszańca
i wręczył mu pergamin. Barsuf rzucił mu monetę i zabrał się za
czytanie. Z tekstu wynikało, że w opuszczonym zamku zadomowił się
wampir i porwał córkę kogoś ważnego w ostatnim czasie.
Karczma gwałtownie zniknęła i mieszanec po chwili zobaczył
siebie jadącego nocą na koni w stronę osamotnionej warowni.
Zatrzymał zwierze w połowie drogi i zszedł z niego. Wziął ekwipunek i
zaczął biec.
Kilometry jakie dzieliły go od celu malały z każdą sekundą, aż po kilku
minutach mieszaniec stał w progu zamczyska.
W powietrzu nie wyczuwał zapachu krwi. Słyszał za to bicie
serca. Zaczął bezdźwięcznie iść w kierunku, z którego dochodził ten
odgłos. Wiedział, że wampira mogą zabić tylko promienie słoneczne,
ogień aniołów i srebro, które zostało wzmocnione magią świętych. On
nie miał niczego takiego, mógł polegać jedynie na swoich
umiejętnościach, nadludzkiej sile i szybkości.
Zatrzymał się przed drzwiami do komnaty. Kopnięciem
wywarzył drzwi i wszedł do środka. W bogato zdobionej komnacie na
wielkim łożu leżała naga dziewczyna o kształtach, jakich zapewne
zazdrościły jej rówieśniczki. Podniosła się przestraszona i zakryła się
pospiesznie na widok Barsufa. Blond włosy opadły częściowo na jej
twarz i niebieskie oczy. Zarumieniła się lekko, co dodało jej uroku.
Mieszaniec wyciągnął miecz i krzyknął:
- Chodź tu, krwiopijco!
Cisza zapanowała w zamczysku niemal natychmiast po
wezwaniu mieszańca. Wyostrzony słuch Barsufa wychwycił jednak po
minucie kroki wampira. Lekkie muśnięcia stóp o schody skracały
dystans między nimi. Wreszcie w sypialni pojawił się wysoki,
rudowłosy mężczyzna o bladoczerwonych oczach. Uśmiechnął się,
ukazując przy tym wydłużone kły i dobył miecza.
- Kolejny młodzik do zjedzenia – powiedział cicho i wystrzelił do
przodu. Zamachnął się na Barsufa, który leniwym ruchem zablokował
uderzenie swoją bronią. Na usta mieszańca wstąpił uśmiech.
- Wiem kim jesteś wampirze. Znam wielu takich jak ty – odpowiedział
mu serdecznie i uderzył stopą w kolano wampira. Staw pękł z
trzaskiem i zimnokrwisty padł na dywan. Barsuf wziął szeroki zamach
i sprawnym cięciem pozbawił go głowy. Złapał truchło wampira i
wyrzucił je za balustradę do holu piętro niżej. Następnie zrobił to
samo z rudą głową i podszedł do okna. Blask księżyca padał prosto na
niego, nadając mu jeszcze bardziej nieziemski wygląd. Usłyszał
poruszenie za plecami. Odwrócił się i zobaczył dziewczynę wstającą z
łóżka.
- Zostań tu. To dopiero początek – rzucił wychodząc z sypialni.
Dziewczyna posłuchała jego polecenia i ponownie położyła się na
łóżku.
- Jeśli przeżyjesz, to przyjdź do mnie – powiedziała uśmiechając się
zalotnie.
Barsuf prychnął tylko i spojrzał w dół. Dziesięć metrów niżej
wampir dochodził do siebie. Wreszcie stanął na nogach i gestem
zaprosił mieszańca do siebie. Ten stanął na kamiennej balustradzie i
skoczył. Wylądował z gracją i spojrzał przeciwnikowi w oczy.
- Nie jesteś człowiekiem. Kim więc jesteś? – zapytał go krwiopijca.
- Jestem prochem strąconym z bożych sandałów, przyjacielu. Jestem
jednynym mieszańcem, jaki powstał. Jestem synem jednego z
Upadłych i anielicy. A ty jesteś moją zwierzyną.
- To się jeszcze okaże – odparł mu nieumarty i ruszyli w swoich
kierunkach.
Szczęk mieczy wypełnił salę sekundę później. Każde uderzenie
niosące śmierć było parowane w ostatniej chwili przez przeciwnika.
Po pięciu minutach bezpardonowej walki oba miecze pękły przy
jednym z kolejnych uderzeń. Barsuf odrzucił w pośpiechu szczątki
broni i uderzył wampira lewym sierpowym w twarz. Po ataku
wykonał
pełny
obrót
robiąc
krok
do
przodu
i
uderzył
zdezorientowanego przeciwnika otwartą prawą dłonią. Siła uderzenia
posłała krwiopijcę na kamienie metr dalej.
Wampir podniósł się po chwili i rzucił się do ataku. Barsuf zdążył
zablokować cios prawą ręką, co jego przeciwnik wykorzystał
uderzając go w żebra lewą ręką. Kości pękły bez problemu. Nogi
ugięły się pod mieszańcem, który następnie otrzymał cios kolanem w
twarz. Zakrwawiony i połamany padł na posadzkę. Wampir wziął
głęboki wdech i uśmiechnął się.
- Wstań i walcz. Chcę posmakować twojej krwi dopiero, gdy umrzesz
w walce – powiedział oblizując się i czekając, aż mieszaniec wstanie
by kontynuować starcie.
- Niedoczekanie – odpowiedział mu zregenerowany Barsuf wstając.
Starł krew z twarzy i ruszył do walki. Ta trwała całą noc. Gdy
mieszaniec spostrzegł wschodzące słońce, uderzył kilkukrotnie
wampira z całej siły w twarz. Przez kolejne minuty krwiopijca
otrzymywał całe serie ciosów, których nawet nie starał się blokować
lub unikać. Wreszcie Barsuf kopnięciem w klatkę sprawił, że jedynymi
pamiątkami po wampirze były dziura we wrotach i spalające się w
promieniach słonecznych ciało.
Mieszaniec postanowił jednak skorzystać z propozycji
dziewczyny i wszedł na schody prowadzące do sypialni.
Obraz pokrył się mgłą i po chwili zdającej się wiecznością duch
Barsufa zobaczył pustynię, na której niczym z mgły zaczęły pojawiać
się najróżniejsze istoty. W następnej chwili skojarzył to zdarzenie.
Była to Druga Wojna Światów, która odbyła się w 1794 roku. Za
Pierwszą Wojnę uważało się walki w Niebie i wypędzenie Szatana z
pozostałymi buntownikami.
Z Nieba zeszła armia aniołów odzianych w białe szaty. Po nich
niebiosa wypuściły na ziemię siedmiu archaniołów. Każdy był w
pełnej zbroi i trzymał broń w ręku. Gdy ich stopy dotknęły ziemi, ta
zatrzęsła się. Cisza jaka zapadła na pustyni była przerażająca.
Legiony potępionych były w nieładzie, ich szyki zaczynały się
łamać. Do tego brakowało im dowódców i silniejszych oddziałów.
- To wszystko, co Satanael proponuje nam jako ofiarę? – powiedział z
pogardą w głosie Gabriel – Sam bym ich wybił.
- Czekaj. Stój w miejscu i sposób się do walki. To, co tutaj widzisz, to
pewnie mięso armatnie. – odpowiedział mu z niezwykłym spokojem
Michał.
Po tych słowach ziemia między armiami pękła, tworząc wielką
wyrwę. Z tej zaczął unosić się czarny dym, przenoszący się nad
oddziały demonów. Pomiędzy nimi zaczęły materializować się
oddziały wilkołaków i berserkerów – dwumetrowych demonów o
skórze barwy krwi, czarnych oczach, łysych głowach uzbrojonych w
potężne rogi i z orężem w rękach. Na tyłach armii pojawiło się kilku
nekromantów, ogniste ifryty i silniejsze demony. Chwilę później spod
piasku wyszli nieumarli. W tym samym czasie ze szczeliny wystrzeliły
kule czarnego ognia. Opadły na czele armii piekielnej i zmieniły się w
Astarotha, Lucyfera, Razjela, Samaela, Azazela, Belfegora i
Asmodeusza. Razjel skinięciem palca sprawił, że niebo zakryło się
chmurami tak gęstymi, że przysłoniły słońce.
- Wezwij resztę, Samaelu – powiedział Lucyfer przyglądając się obu
armiom.
Jad Boga nachylił się i prawą dłonią dotknął piasku. Po chwili
szczelina wypluła z siebie wampiry, cienie i zmiennokształtnych.
Pomiędzy tymi oddziałami był też Barsuf. Zmiennokształtni ustawili
się za plecami Samaela. Mieszaniec stanął po jego lewicy a demon
Flauras po jego prawicy.
- Czas na wojnę! – krzyknął zniecierpliwiony Lucyfer. Na przestrzeni
20 kilometrów kwadratowych powstał krąg ognia.
Następnie Niosący światło i Jad boży oraz Michał z Gabrielem
wyszli naprzeciw siebie. Wymienili między sobą kilka szybkich zdań i
wrócili do swoich oddziałów. W następnej chwili Sahara była
świadkiem największego w tamtych czasach i ówczesnych rozlewu
krwi świętych i upadłych. Tamtejsza ziemia została naznaczona
licznymi bliznami powstałymi przez siłę jaką dysponowali dowódcy
obu armii.
Nagle wszystko zaczęło się rozmazywać. Barsuf widział
nakładające się na siebie strzępki wspomnień. Widział płonącą w
czarnych płomieniach matkę, by po kilku sekundach zobaczyć siebie
w łóżku z córką Mefistofelesa zamiast dziewczyny z zamku. Przed
oczami przemknęły mu liczne zbrodnie, których dokonał. Następnie
zoaczył unoszącego się w powietrzu Zarachiela i pozostałych siedmiu
archaniołów zstępujących z Nieba i ustawiających się za nim. Na
samym końcu zobaczył ognistą bestię ryczącą donośnie i usłyszał głos
- Jesteś synem Upadłego!
Po tym wszystkim przebudził się.